Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

wtorek, 31 grudnia 2013

Niech juz sie ten parszywy rok skonczy... :(

Kuzwa, mialam w swojej karierze kilka kiepskich Sylwestrow, ale to byl zdecydowanie NAJGORSZY...

Wlasnie dzis uspilismy nasza suczke...

Najtrudniejsza decyzja w moim zyciu...

Staram sie z calych sil wierzyc, ze jednak najlepsza...

Bylam z Nia przez te ostatnie chwile...

Najstraszniejsze kilka minut...

Chodze teraz i ciagle placze...

Mimo dwojki dzieci dom zrobil sie cichy i pusty...

Taki smutny...


Spij dobrze Belusiu...

Tesknie za Toba... :(

poniedziałek, 30 grudnia 2013

Dzieciowo - zdjeciowe podsumowanie roku 2013

Nie chce mi sie klepac w klawiature, wiec wrzucam foty. ;)

Tak bylo w roku 2013 (niektore zdjecia mozecie pamietac):

Styczen:


 
Luty:

 

 
Marzec:


 
Kwiecien:

 
 
Maj (tyle sie dzialo, ze nie dalam rady wybrac tylko jednego zdjecia):

 

 

 
 
Czerwiec:

 
 
Lipiec:

 
 
Sierpien:

 
 
Wrzesien:

 
 
Pazdziernik:

 
 
Listopad (zgadnijmy czego dzieci sluchaja):

 
 
Grudzien:

 

 
 
I taki byl ten rok 2013. Barwny, gwarny, momentami cudowny, momentami nie do wytrzymania. I szkoda tylko, ze zakonczyl sie tak przykro... :(
 

czwartek, 26 grudnia 2013

Rozwod przez groch, czyli migawki z naszych Swiat

A ja juz z powrotem w pracy...
Ale nie narzekam. Po pieciu dniach z rodzinka wreszcie pije sobie goraca (!) kawe, siedzac (!) spokojnie przy biurku, zamiast popijac letnia miotajac sie miedzy kuchnia a dzieciakami. :) A dzis i tak musze wyjsc wczesniej, bo pedze z Nikiem do lekarza.

Jak Wam minely Swieta?
U nas koniec koncow bylo calkiem milo i rodzinnie. Az troche szkoda, ze tutaj jest tylko jeden dzien Bozego Narodzenia. Narobilismy sie oczywiscie jak dzikie osly, bo machnelismy nawet jedna nadprogramowa zupe (o tym pozniej) i nieplanowane ciasto bananowe. Ktore skonsumowalismy zreszta jeszcze przed Swietami. A w Wigilie i Boze Narodzenie udalo nam sie uporac z 2/3 sernika, wiec wlasciwie to znow jestesmy bez ciasta. Moze to i dobrze zreszta... Podczas 4 dni przygotowan wlasciwie nie jadlam normalnych posilkow tylko smakowalam i podjadalam, wiec w Wigilie jak sie dorwalam do stolu, wywalilo mi brzuch jak w czwartym miesiacu ciazy! Moze dlatego wszyscy zyczyli mi trzeciego dziecka? Oszaleli, czy jak??? ;)

Moje Potworki w Wigilie sie oczywiscie "zbiesily" i Maly spal tylko rano, a Bi nie spala w dzien w ogole. Chyba czuly, ze to nie taki sobie zwyczajny dzien. W rezultacie niestety wieczorem byly juz tak wymordowane, ze wieczerza uplynela w pospiechu, zeby zdazyc ze wszystkim zanim oboje urzadza totalna histerie, albo usna na siedzaco (Nik byl juz bardzo blisko). Oczywiscie M. i ja musielismy jesc na zmiane, zeby jedno caly czas zabawialo zmeczone i znudzone dzieciaki.

Senna Bi musiala oczywiscie odstawic serie fochow. Najpierw, po przyjsciu gosci, ulozyla sie glowa w dol na wycieraczce przy drzwiach i zajelo dobre 15 minut, zeby ja stamtad wywabic. Potem nie chciala dzielic sie oplatkiem. Potem znow nie chciala przestac. Odmowila zabawy z kimkolwiek. Nastepnie nie schodzila dziadkowi z kolan. Z wieczerzy, zgodnie z moimi przewidywaniami, nie sprobowala absolutnie NIC, mimo, ze w czasie gotowania posmakowala paru rzeczy i twierdzila, ze dobre...

Udalo mi sie podtrzymac chociaz jedna tradycje. Mianowicie u nas w domu zawsze na czas podkladania prezentow, dzieci byly wyganiane na dwor albo balkon, zeby wypatrywaly pierwszej gwiazdki, bo ta zwiastuje Mikolaja. A potem wolalo sie je z powrotem i rozkladalo rece, ze "Ooo... jaka szkoda, Mikolaj juz byl" i pokazuje pakunki pod choinka. W tym momencie wiekszosc dzieci nie wglebia sie jak ten Mikolaj niepostrzezenie wkradl sie do domu. :) U nas w Wigilijna noc scisnal mroz, wiec nie chcialam wyganiac Bi na dwor, ale M. wzial ja do najdalszej sypialni i tam wypatrywali Mikolaja przez okno, a reszta z nas szybciutko poprzynosila prezenty z piwnicy i samochodow. :) Zawolana Bi przezyla taki szok, ze przez moment bala sie podejsc do choinki. Ja z kolei obawialam sie, ze bedzie chciala przywlaszczyc sobie wszystkie pakunki, ale na szczescie grzecznie rozdawala je czlonkom rodziny. A kiedy sama dostala pierwszy prezent, zapiszczala ze szczescia i zabrala sie za rozpakowywanie, zapominajac kompletnie o pozostalych paczkach pod choinka. :)




Hitem okazala sie wielka paczka kredek (zmywalnych) i flamastrow (rowniez zmywalnych, innych w moim domu nie akceptuje, haha). Bi smarowala po kartkach cale Swieta, a wczoraj wziela nawet oba pudelka do lozka na drzemke! :) Nikowi za to prezenty kompletnie zwisaly. Dostal swoje pierwsze autka, bo zal mi bylo, ze biedak otoczony jest lalkami, misiami i kolorem rozowym, ale wlasciwie to je olal. :) Najbardziej chyba spodobaly mu sie flamastry siostry, wiec skonczylo sie wrzaskami i histeria z obu stron, bo Bi prezentem dzielic sie nie miala oczywiscie zamiaru. :)


 

 
Mialam upiec z Bi ciasteczka, ale M. zuzyl ostatnie jajko do smazenia karpia we wtorek i juz nie zdazylam kupic wiecej. Ciasteczka swiateczne bedziemy wiec piec po Swietach, a co tam. W sam raz na Sylwestra. ;)

Choinke M. przytaszczyl w koncu dopiero w poniedzialek. Skoczylo mi cisnienie na jej widok, bo miala byc malutka, zeby zmiescic sie na stolik, tymczasem nasza jest wysoka po sufit i szeroka na pol pokoju. W pierwszej chwili kazalam M. uciac ja w polowie, ale potem przyblokowalismy ja kanapami po bokach, z przodu dalismy stolik i jakos Nikowi nie udalo sie stluc ani jednej bombki, chociaz usilnie probuje. :) Tyle, ze po polozeniu dzieci spac, ubieralismy to drzewsko prawie do polnocy...

No a jak to bylo z tym grochem?
Napisalam, ze Swieta uplynely nam milo i rodzinnie? Tak bylo, ale nie moge tego samego napisac o przygotowaniach. :) Bo wiecie, cale kucharzenie i sprzatanie spadlo na moje barki, zadaniem M. bylo glownie zabawianie dzieci i skrojenie mi od czasu do czasu cebuli. Tymczasem moj malzonek caly czas siadal przed kompem, a dzieci puszczal samopas po domu. W rezultacie znalazlam puszke kukurydzy pod choinka, puszke tunczyka (zupelnie nie zwiazanego z Wigilia) w klockach i chyba z 10 pokrywek na plastikowe pojemniki pod kuchenka. Butelki octu i oliwy z oliwek turlaly sie w te i we wte po calej kuchni...
No, ale wracajac do grochu. Czy u was gotowalo sie na Wigilie groch w kapusta? U mnie nie, pierwszy raz uslyszalam o tej potrawie juz po slubie. Poniewaz M. co roku wzdychal, ze nie ma grochu z kapusta, ze co to za Wigilia bez kapusty z grochem, wiec w tym roku poprosilam, zeby wzial od mamy przepis, to ja zrobie. Wzial, dopisalam skladniki do listy zakupow i pojechalismy. Juz w sklepie konsternacja, bo biore groch, a M. mowi, ze to nie to. I pokazuje mi, ze jego mama uzywa tego "grochu". A w rekach trzyma paczke fasoli! Popukalam sie w czolo, ze przeciez mial byc GROCH z kapusta, tesciowa w przepisie wyraznie mowi o grochu, cos mu sie pomylilo i juz. M. uparcie zaladowal do koszyka rowniez paczke fasoli. Ok. W sobote namoczylam groch, zeby ugotowac go z kapusta nastepnego dnia. A musicie wiedziec, ze poniewaz Wigilia miala byc u nas, troche mialam wiec gotowania, ale jeszcze wiecej sprzatania, bo jak to tak, przyjac gosci w zasyfionym domu? Na te 4 dni przygotowan mialam wiec dokladny grafik (mentalny) co robie ktorego dnia. Planowalam wiec robic groch z kapusta w niedziele. Rano M. rozmawial z rodzicami na Skype i pokazal mamie co namoczylam oraz worek fasoli i spytal ktore powinnismy uzyc. Tesciowa, ze ona uzywa fasoli. Pytam, ze przeciez w przepisie podala wyraznie: G-R-O-C-H. Na to kobita zaczela sie platac w zeznaniach, ze no tak, ale ona zawsze robi z fasola, bo z grochem jej nie smakuje... Myslalam, ze mnie cos trafi! Kuzwa, matka z synem, a nie umieja sie dogadac! To tak trudno powiedziec M. dokladnie to co powiedziala mi? A nie, gada mu o grochu, pokazuje fasole, a potem zadne z nas nie wie co robi... W kazdym razie bylam gotowa wylac caly ten namoczony groch na lepetyne M. Albo jeszcze lepiej, chlusnac nim w tesciowa przez lacza internetowe. Nie dziwcie sie, stanie w kuchni juz mi uderzalo do mozgu, schrzanili mi grafik bo musialam teraz przez noc moczyc fasole, w dodatku bylam przed okresem, wiec humory mialam, ze hoho. M. co prawda stwierdzil, ze mozemy zrobic te kapuste z grochem, ale tylko rzucilam mu nienawistne spojrzenie. Zeby mi potem mruczal, ze to nie smakuje jak jego mamusi? Niedoczekanie. Skonczylo sie wiec na gotowaniu jeszcze grochowki, bo szkoda mi bylo zmarnowac tego grochu. Jakbym malo miala roboty, to jeszcze wlasny maz mi doklada...
Ale kapusta z fasola okazala sie calkiem smaczna. ;)

Wesolego Po Swietach! ;)

niedziela, 22 grudnia 2013

Na te Swieta...

Wszystkim blogowym Ciociom (i Wujkom, jesli jacys sie znajda),
 
Z okazji Swiat Bozego Narodzenia,
 
Aby Malzonkowie Nie Wkurzali,
 
Dzieci Nie Smecily,
 
Goscie Nie Krecili Nosami,
 
Zeby Ryba sie Udala, Ciasto Nie Przypalilo, a Oplatek Nie Zostal Zezarty przez Domowego Siersciucha,
 
zycza
 
Potworki oraz ich wiecznie-zrzedzaca Matka


(Ta fotke przerobilam w tym roku na kartki swiateczne)

czwartek, 19 grudnia 2013

Swieta, Swieta, kto to ogarnie???

Kucze blade, Boze Narodzenie juz za 5 dni!!!

Moj nastroj swiateczny wlasciwie prysl wraz ze zwolnieniem z pracy malzonka. Probuje go bez wiekszych nadziei reanimowac przez puszczanie piosenek bozonarodzeniowych w aucie, ale nawet nieziemski Josh Groban i jego plyta "Noel" nie pomaga...

Mamy kupe sniegu i chociaz swiat wyglada pieknie i swiatecznie. Ale w niedziele ma byc prawie 15 stopni z deszczem i bialosc szlag trafi. Nawet Matka Natura ma wiec w powazaniu Boze Narodzenie...

Swiateczne porzadki zalatwiam mocno po lepkach, cos tam ogarniam w szafkach, ale bez wiekszego wdawania sie w szczegoly. Odwracam wzrok od brudnych okien, cale szczescie, ze jak wracam do domu to zapada juz zmierzch. Chyba posprzatam chalupe jak zwykle i tyle...

Nie mniej jednak Wigilia wypada u nas, jako jedynych posiadajacych w domu normalna jadalnie. Wypadaloby wiec cos przygotowac... Co prawda ciotka M. tez cos tam przywiezie, ale nie zgadalysmy sie jeszcze co kto robi, wiec pierdziele jej liste i robie to, na co mam ochote, a ona moze sie dostosowac. Nie jestem w humorze na kompromisy...

Wczoraj siadlam i zrobilam liste potraw. Nie jest dluga bo bedzie tylko 5 doroslych i dwoje malych dzieci, ktore poza deserem, zbojkotuja pewnie cala wieczerze... Mam 4 dania na Wigilie (moze M. dorobi jeszcze jakas rybe, u mnie w domu zawsze krolowaly sledziki, wiec tego sie trzymam, a on niech sobie robi smierdzacego karpia, jak chce...), bigos na 1 dzien Swiat, sernik i ciasteczka, ktore ambitnie planuje upiec z Bi. Niby niewiele, ale lista zakupow zajela mi prawie cala kartke formatu A4. Serio! Jak to w ogole mozliwe???

Chce koniecznie zalatwic zakupy przed weekendem, poki jeszcze mam szanse na przebicie sie przez tlum ludziskow. Dzis po pracy wybieram sie wiec do polskich sklepow, zwanych przez nas uroczo "Polakowem", a jutro do sklepu tubylczego. ;)

Choinki nadal nie mamy, to juz projekt na weekend. Jak zwykle robimy to na ostatnia chwile, ale zaleta tego jest taka, ze ceny beda znacznie nizsze niz 3 tygodnie temu. A my i tak chcemy kupic tylko malutka, ktora mozemy upchnac na stoliku miedzy kanapami. Glownie ze wzgledu na Nika, chociaz jak znam Bi, to tez bedzie probowala pobawic sie bombkami. Z tej przyczyny nie rozkladam zadnych ozdob swiatecznych. Obawiam sie, ze moja kolekcja nie dotrwalaby nawet do Wigilii...

Z kartkami swiatecznymi zeszlo mi tak dlugo, ze skrocilam liste do tylko najblizszej rodziny. I tak dojda chyba po Nowym Roku, bo jeszcze ich nie wyslalam...

Prezenty mamy juz na szczescie ogarniete. Ciesze sie, ze dzieciom i mojemu tacie kupilam drobiazgi zanim jeszcze M. stracil prace. Juz wystarczajaco wzdrygalam sie przed wydawaniem kasy na prezenty dla ciotki M. i jej faceta oraz opiekunki Bi. No, ale wypada... A tu jeszcze cala spozywka do kupienia, az boje sie ile zaplacimy. Ech... :(

W pracy zapieprz taki, ze nie wiem w co rece wlozyc, a jeszcze kolega z biura wzial sobie dzis pol dnia wolnego... Wszyscy lataja jak ze sraczka, bo poniedzialek mamy wolny, a potem do 6 stycznia pracuje tylko garstka osob i w koncu to tylko pare dni. Wszelkie raporty musza wiec byc powysylane do klientow najpozniej jutro. A jutro, w ostatni dzien, spedze oczywiscie 3 godziny na meetingach, co za strata czasu! Szkoda, ze za nadgodziny nikt mi nie zaplaci, bo chetnie zostalabym dluzej, zeby ogarnac lepiej ten burdel...

No dobrze, pomarudzilam, ponarzekalam, teraz czas na cos weselszego. Na poczatek obiecane zdjecie z urodzin Nika, czyli moj maly "wstydzioszek":




Poza tym, jakis czas temu Anetka prosila o kolejne zdjecie porownawcze Potworkow. Dlugi czas nie udawalo mi sie pstryknac zadnej sensownej fotki, bo mam do skoordynowania dwoch modeli, ktorzy sa w ciaglym ruchu. W dodatku aparat jest obiektem goracego pozadania Nika. Na jego widok az swieca mu sie oczy, natychmiast rusza ku tobie z wyciagnietymi raczkami i wymuszajacym wrzaskiem. Ale jakis tydzien temu, M. udalo sie strzelic TO zdjecie:



Tak mniej wiecej wyglada teraz ich roznica wzrostu, a wiec nadal jest znaczna. Poza tym zdjecie swietnie oddaje jak Potworki wygladaja na codzien: Bi z fochem i usmiechniety Nik ze sliwa na czole. :)
A w bonusie jeszcze jedna fota. W sobote sypnelo u nas sniegiem, w niedziele obowiazkowo wytaszczylismy wiec z piwnicy sanki. Co prawda nasze saneczkowanie bylo malo ambitnie, bo tylko po ogrodzie, ale zawsze to troche zabawy na swiezym powietrzu. :)



Na sankach jednak najlepiej jezdzilo sie po odsniezonym podjezdzie. Kiedy M. wjechal w snieg, sanki przechylily sie na jedna strone, Nik plasnal bokiem buzi w bialy puch i, co tu ukrywac, bylo duzo wrzasku, az myslalam, ze to koniec zabawy. :) Na szczescie Nik nie zraza sie tak szybko jak Bi. Ktorej to, nota bene, zajelo pol godziny, zeby odwazyc sie wejsc w glebszy snieg! A potem, kiedy stracila rownowage i upadla na kolana, zaczela plakac, ze jest BRUDNA! Ten flejtuch, ktory brudne rece bez przerwy wyciera w bluzki i spodnie i ucieka przed woda, ryczal jak bobr na widok rekawiczek pokrytych sniegiem! :)

A teraz wracam do papierkow... Hurra...

wtorek, 17 grudnia 2013

Roczniak

O zwolnieniu M. napisze w ktoryms z kolejnych postow, kiedy troche ogarne mysli. Narazie czuje sie jakbym zyla w pewnego rodzaju zawieszeniu. Uparcie odganiam od siebie mysli w stylu "jak to bedzie" i niczym Scarlett O'Hara powtarzam sobie "Nie bede teraz o tym myslec. Pomysle o tym jutro...".

Trzeba sie troche rozweselic, wiec czas napisac cos o rocznym Kokusiu. :)

Jaki jest wiec moj 12-miesieczny synek?

Kochany, usmiechniety, calusny i ogolnie do schrupania. Przytula sie, kokosi, daje mokre buziaki, robi "noski eskimoski" i czestuje tym co wlasnie trzyma w raczce. Uwielbia zabawe w "gdzie sroczka kaszke wazyla". M. i tesciowie przysiegaja, ze umie robic "kosi-kosi lapki", ale chyba cos mnie kreca, bo jak narazie Nik na haslo matki "zrob kosi-kosi!" tylko sie szeroko usmiecha i ani mysli klaskac. ;)

Maszeruje juz sobie swobodnie, niemal nonszalancko po domu. Niestety w miare jak wychodzi mu to coraz lepiej, zaczyna szalec, a dokladniej rzecz biorac, biegac. Czestotliwosc upadkow i wypadkow znow wiec wzrosla i pojawily sie nowe guzy i siniaki. Az mi glupio jak obcy ludzie komentuja: "ojej, ale ma brzydkiego siniaka" albo "ale sliwa na czole!". Zupelnie jak jakies maltretowane dziecko. ;)
Nadal uwielbia wspinac sie na kazdy nizszy stolek, zabawke czy sprzet. Schodzic oczywiscie nie umie, wiec juz kilka razy zaliczylam zawal, kiedy sturlal sie z czegos na podloge. Na szczescie naprawde wysokie miejsca sa narazie poza jego zasiegiem... Potrafi sobie juz bez problemu otwierac drzwi do pokoi. Cale szczescie, ze w wyjsciowych mamy taka galke, ktora trzeba przekrecic, inaczej moglby nam uciec nam na podworko. ;)

Rozumie coraz wiecej prostych polecen, takich jak "chodz" czy "daj". Na haslo "chodz, ulozymy puzzle", albo "chcesz poczytac ksiazeczki?", idzie bezblednie do odpowiednich polek. Kuma juz tez pomalu kto jest kim w naszej rodzinie. Ostatnio szalal w jednym kacie pokoju, a Bi drzemala na kanapie. Chcialam zeby juz pomalu wstawala, wiec zawolalam "Biiii, budz sie!". Na to Niko zaliczyl w tyl zwrot, podlecial do spiacej siostry i sprzedal jej plaskacza! Taki przejaw braterskiej milosci. :)Nik rozumie tez "nie wolno", zawsze odwraca sie i patrzy z szelmowskim usmiechem, ale pokusa jest za silna, nigdy nie slucha. :) Nauczyl sie tez wreszcie, ze czestujac chrupka trzeba ja puscic po wlozeniu komus do buzi. :)

Ulubione zabawki to nadal kolka. Wszystko co jezdzi, jest przewracane do gory nogami i nastepuje wesole krecenie koleczek. :) I niewazne czy jest to jezdzik siostry, wlasny pchacz, wozek dla lalek, czy... odkurzacz! No wlasnie, odkurzacz... Nik go po prostu uwielbia! Przynajmniej kilka razy dziennie otwiera sobie szafe, wyciaga rzeczony sprzet i zaczyna ogladanie, macanie, naciskanie guzikow... Potrafi sie tak bawic nieraz 15 minut! :) Kazde sprzatanie domu to dla mnie wyzwanie, bo Nik lazi za mna i probuje odebrac mi ukochany odkurzacz! Trzyma go, albo wrecz wyrywa mi rure, a jak matka sie nie daje, zaczyna sie drzec. Doszlo do tego, ze na czas odkurzania M. musi brac syna na dwor, albo zamykac w pokoju i puszczac piosenki na YouTube... :)

Nik uwielbia kapiele. A raczej kocha brodzic w wodzie, lapiac zabawki bo za zadne skarby nie usiadzie. Splukanie go po myciu laczy sie z dzikim wrzaskiem i lzami jak grochy, podobnie jak wyciagniecie z wanny.

Kiedy tylko uslyszy piosenke w radiu badz telewizji, zaczyna podrygiwac dupka i szeroko sie szczerzyc. :)

Zebow liczy 5. Oprocz jedynek ma lewa gorna dwojke. A i pozostale sa juz widoczne pod dziaslami. Rosna jednak bardzo powoli. Gorne jedynki, ktore przeciez przebily mu sie dawno, dawno temu, nadal nie sa widoczne podczas usmiechu. No i niestety gorne zabki rosna mu krzywo. Nie wiem skad to sie wzielo, w koncu Nik karmiony byl glownie piersia, a smoczka nie uzywal w ogole. Bi ma piekne, prosciutkie zabki, a jej brat powykrzywiane na wszystkie strony... Jedyna nadzieja, ze ma ich jeszcze niewiele i sa male, zanim dorobi sie pelnej szczeki, moze troche sie wyprostuja...

Nadal karmie go piersia wieczorem i nad ranem. W zeszlym tygodniu wyeliminowalam popoludniowe karmienie i o dziwo Nik przyjal to spokojnie. W tym tygodniu planowalam przestac go karmic wieczorem. Juz psychicznie szykowalam sie na wrzaski i protest, ale okazuje sie, ze niepotrzebnie. Maly jest chory, chyba zlapal jakiegos wirusa. Ma goraczke i to dosc wysoka, bo caly czas oscyluje okolo 39 stopni. I zadnych innych objawow. Ani katarku, ani kaszlu, nie widac tez zeby go cos bolalo, tylko ta goraczka. Najgorzej, ze nie daje sie za bardzo zbijac. Dzisiaj to juz trzeci dzien, jesli nadal nie bedzie poprawy to jutro zabiore go do lekarza. W kazdym razie uznalam, ze podczas choroby nie bede go jeszcze dodatkowo stresowac odstawianiem od piersi. Kilka dni zwloki nie zbawi ani jego ani mnie. :)

A jesli juz mowa o jedzeniu, to zaczelismy dawac Nikowi mleko krowie i wydaje sie, ze toleruje je bez zadnych sensacji. Tyle, ze nie bardzo mu smakuje, wiec tak jak przy Bi, musimy je miksowac z owocami albo jogurtem. Poza tym jednak z jedzeniem Nik "wdal" sie w siostre i oprocz kaszek, zupek i chrupek, lub czasem chlebka z maselkiem, nie chce jesc absolutnie nic...

Czy u Was tez robi sie na 1 urodziny zabawe z rozancem, ksiazka, kieliszkiem i pieniedzmi? My urzadzilismy malemu imprezke w miniona niedziele i pekalam ze smiechu z mojego synka kiedy postawilismy go przed wyborem. On, zawsze taki odwazny, pierwszy do wszystkiego, teraz podszedl ostroznie, dotknal banknotu, potem rozanca, wyciagna raczke do kieliszka, ale nie wzial go na poczatku do raczki. W ktoryms momencie w ogole cofnal rece jakby oniesmielony i zabral sie do ucieczki. Mam to na zdjeciu, jak wgram to wrzuce. :) Czy to oznacza, ze Nik wyrosnie na czlowieka nieszablonowego i bedzie mial w powazaniu narzucone stereotypy? ;) A przynajmniej bedzie probowal, bo w koncu jednak dokonal wyboru. Identycznego jak siostra - rozaniec, a potem kieliszek. Same sprzecznosci te moje dzieci. :)

W zeszlym tygodniu bylismy na pierwszym pobraniu krwi, ktore musielismy zaliczyc przed bilansem u pediatry. Poniewaz M. reaguje "alergicznie" na widok krwi, poszlam do gabinetu z synem, a tatus zostal w poczekalni. Blad. Nik ma tak tlusciutkie raczki, ze nie widac na nich zylek (tutaj nawet malutkim dzieciom robia pobrania krwi z zyly w zgieciu lokcia). Pielegniarka probowala sie wiec wbic w ciemno. Udalo sie chyba za 3-4 razem. Stracilam rachube bo zrobilo mi sie slabo. Dobrze, ze musialam trzymac Nika, ktory pomimo masci znieczulajacej, po drugiej probie darl sie i wyrywal jak opetany, inaczej chyba bym im tam odplynela... Nic to, najwazniejsze, ze sie udalo, wyniki wyszly w porzadku, nastepna trauma za rok.




(kocham po prostu odciski tlustych paluchow na lodowce...)


Bilans roczniaka mamy za tydzien, wtedy dowiem sie ile Nik obecnie wazy i mierzy. W kazdym razie nie rosnie juz tak intensywnie jak jeszcze niedawno. Ubranka na 12 miesiecy nadal sa na niego dobre, a zaczal je przeciez nosic w wieku 9 miesiecy.

A pisalam, ze codziennie mam ochote go schrupac? ;)

poniedziałek, 16 grudnia 2013

Piatek trzynastego

Zawsze nasmiewalam sie z glupiego przesadu o 13-tym w piatek...

Az do zeszlego. Teraz na kazdy bede czekac w strachu i stresie... :(

M. w piatek zostal zwolniony z pracy... Najgorzej, ze nie wiemy jeszcze czy bedzie mu przyslugiwac zasilek. Czeka nas kilka tygodni nerwow...

Przed samymi Swietami, kiedy kupa wydatkow... Czemu by nie... :(

czwartek, 12 grudnia 2013

Niektorzy to maja popitolone...

Dziekuje wszystkim w imieniu Kokusia za zyczenia urodzinowe!!! Zeby on wiedzial, ze ma tyle przybranych ciotek! ;)

A co do tytulu posta... Juz po audycie, uff...

Mamy takich kontroli kilka w roku. Sama pracuje jako audytor od ponad 4 lat, wiec troche ich juz widzialam. I musze przyznac, ze byl to jeden z gorszych. Moglo byc oczywiscie gorzej, to fakt, bo najpaskudniejsze audyty sa kiedy trafi ci sie jakis oszolom ktory, tak jak ostatnio, nie daje ci dojsc do slowa, z gory zaklada ze nie masz racji, a jesli ja masz udaje, ze nie slyszy... Albo jak ma taki akcent, ze za cholere nie mozesz go zrozumiec. Trudno jest udzielic odpowiedzi, kiedy nie kuma sie pytania...

Ale wracajac do naszego audytora, to byl zupelnie inny - grzeczny, wyrozumialy, a przy tym niebywale dokladny i bardzo kompetentny. Ale, ale! Wlasnie, gdzie lezy problem? Otoz, zazwyczaj (czy raczej prawie zawsze), audytorzy wola pracowac sami, we wlasnym tempie i tylko od czasu do czasu sie do nich zaglada, zeby odpowiedziec na pytania. Ale nie pan Wail (po 2 dniach nadal nie wiem jak powinno sie to poprawnie wymawiac), o nie!!! On, zazyczyl sobie, zeby przedstawiciel Kontroli Jakosci siedzial z nim w pokoju i odpowiadal na kazde biezace pytanie! Spedzilam wiec dwa calutkie dni w malej salce konferencyjnej, gapiac sie na sciany, rysy na stole i tesknie wygladajac przed okno... A nasz audytor srednio raz na 10 minut zadal pytanie albo poprosil o dokument...

Najgorsze, ze ja wcale nie mialam brac udzialu w tym audycie! Moj szef i kolega z biura mieli sie nim zajac. Stwierdzam, ze moj kolega ma jakis szosty zmysl, bo akurat w pierwszy dzien audytu wzial wolne na chore dziecko! Zupelnie jakby ktos dal mu cynk! Juz mu przekazalam, ze wisi mi przysluge i to wielka... ;) Cale szczescie nie bylam sama w mojej niedoli. Poniewaz szef potrafi lepiej bronic naszych operacji i organizacji pracy, natomiast ja lepiej znam nasze przepisy, wiec siedzielismy tam razem jak te dupki i od czasu do czasu wymienialismy poirytowane spojrzenia... :)

Mowie Wam, jak normalnie podczas audytow wkurza mnie latanie i zbieranie wszystkich dokumentow, tak tym razem kazda okazja byla dobra, zeby wyrwac sie z tej dusznej salki! Kiedy bylam proszona o jakis papierek, z wielkim usmiechem odpowiadalam "alez oczywiscie!" i wypadalam z pokoju zanim moj szef oswiadczyl, ze sam pojdzie go poszukac. :) A potem wykorzystywalam ta okazje, zeby skorzystac z lazienki, zadzwonic do meza i zaparzyc sobie kawy... ;) Slowem: Kosz-mar!

Najwazniejsze jednak, ze juz po, a w najblizszym czasie zaden z naszych obecnych lub potencjalnych klientow nie anonsowal sie z audytem. Po tym potrzebuje odpoczynku, bo czuje sie jak po sesji na studiach, kompletnie zjechana psychicznie. Albo sie po prostu starzeje... No i ciesze sie, ze chociaz facet znalazl cala liste bledow, to wszystko to sa duperelki. Ktore mimo wszystko trzeba bedzie poprawic i przedstawic dokumentacje, ze rzeczywiscie poprawki zostaly naniesione. Ale o to juz bedziemy sie martwic jak dostaniemy oficjalny raport... :)

Jedna rzecz z mojej przedswiatecznej listy stresow do skreslenia. :)

wtorek, 10 grudnia 2013

To dzisiaj, to juz!

Nie mam czasu na dluzszego posta, ale jakbym mogla DZIS nie napisac???

Wszystkiego Najlepszego Synku! Rosnij Zdrowo i Niech Usmiech Nie Schodzi Ci z Buzi!
I oducz sie szybko wymuszania wszystkiego rykiem, bo mamusia oszaleje... ;)
Oczywiscie w taki dzien nie moglabym nie oddac sie wspominkom... Popatrzcie na ponizsze zdjecie, uwielbiam je... Nie jest co prawda rowno sprzed roku, bo zrobione dzien pozniej, ale nie bawmy sie w szczegoly. ;) Jest w nim tyle czulosci i ciepla. Efekt psuje troche zakrwawiony wenflon na rece matki, ale nie rzuca sie on az tak bardzo w oczy...


Patrze na ta moja dwojke Potworkow i nie moge sie nadziwic jak bardzo sie oboje zmienili przez ten rok... Same zobaczcie, fota ze Swieta Dziekczynienia:

(Fryzurka Bi to dzielo tatusia, ja nie mialam z tym nic wspolnego...) :)
Opis rocznego Kokusia bedzie niestety musial poczekac na lepsze (czyt. spokojniejsze) dni...


piątek, 6 grudnia 2013

Indyk i grudzien na wariackich papierach

Szybkie podsumowanie dlugiego weekendu:

W Thanksgiving, kiedy wszyscy siedza w domu i pichca, fajnie robi sie zakupy. Sklepy swieca pustkami (w sensie ludu, bo polki uginaja sie pod ciezarem produktow).

Nasza ulubiona kafejka, z okazji Swieta Dziekczynienia, rozdawala kawe za darmo. Bardzo mily gest, szczegolnie dla niedospanych rodzicow dwojki maluchow. ;)

Indyk pieczony w kawalkach nabiera lepszego smaku, nie jest suchy i nawet ja zjadlam go ze smakiem.

Bi chciala jesc indyka kiedy jeszcze surowy lezal w zlewie, ale upieczonego posmakowala i wyplula. Zjadla dwa plasterki pieczonego slodkiego ziemniaka i to byla jej cala kolacja. :/

Nik podlaczyl sie pod moj talerz, wpalaszowal dobra cwierc matczynej porcji indyka i ziemniaczkow, po czym porzucil mnie na rzecz talerza ojca, z ktorego tez niezle uszczknal. Balam sie, ze peknie. :)

Dzieci nie spiace od 11 rano (Nik) lub caly dzien (Bi), po godzinie 17 sa juz nie do zniesienia.

Wieksza ilosc osob w domu skutecznie odwraca ich uwage od tego, ze sa kompletnie wyrabane i jakos potrafia wytrzymac do 19. :)

Zima musimy koniecznie pamietac o dokarmianiu naszych znajomych kaczuszek. Biedaki zyja sobie w malej przerebli na jeziorku i malo nozek nie pogubily slizgajac sie na lodzie kiedy pedzily do rzucanych kawalkow chleba.

Niko w czasie dlugiego weekendu calkowicie porzucil raczkowanie. Teraz chodzi, chodzi, chodzi... Pomalu, ostroznie, na szeroko rozstawionych, palakowatych nogach, ale chodzi. Samodzielnie. Roczek mamy wiec oficjalnie "przetuptany". :)

Poza tym dzieci mi sie podczas dlugiego weekendu "popsuly". Z Bi nagle zrobila sie panna obrazalska. Kiedy cos idzie nie po jej mysli, przestala sie (prawie) drzec, za to idzie do kata i odwraca sie do wszystkich tylem, albo patrzy wzrokiem bazyliszka. I nie odzywa sie. Nie pomagaja wtedy proby odwrocenia uwagi czy zagadania. Musi swoje odsiedziec, a czasem trwa to nawet 10-15 minut. :) Nik za to zaczal proby wymuszania wszystkiego wrzaskiem. Nadal sie tez zanosi, ale teraz robi to kiedy chce cos dostac, albo kiedy ktos (najczesciej siostra) mu cos zabierze. Tak wiec dlugi weekend do spokojnych (a juz napewno do cichych) nie nalezal. :)

Teraz o grudniu. Juz po tych pierwszych kilku dniach miesiaca widze, ze nie bedzie mnie tu za duzo. Juz jestem ciagle do tylu z Waszymi postami, odpowiadaniem na komentarze pod wlasnymi, ze o pisaniu nowych nie wspomne... :(

Po pierwsze, wszyscy w pracy chca pokonczyc projekty przed koncem roku. Zostalismy wiec z kolega doslownie zasypani papierami. Sleczymy nad tym cholerstwem i czasem idzie rece zalamac. Znajdujemy bledy, ktore sa po prostu glupie i wynikaja z tego, ze nikt poza nami nie fatyguje sie, zeby dokument zwyczajnie przeczytac. Co gorsza, kiedy wreczamy poprawki, wspolpracownicy obdarzaja nas tak kwasnymi minami, ze mam ochote trzepnac jedna z drugim przez leb, zeby moze nastepnym razem sprawdzili wlasne wypociny...

Po drugie odeszla nam dziewoja zajmujaca sie administracja i dokumentami. Ktos musial tymczasowo przejac jej obowiazki i dokumentacja padla na mnie, poniewaz mam dostep do prywatnego serwera. Hurra... Latam wiec i drukuje, kseruje, roznosze kopie po laboratoriach, skanuje i loguje w archiwum. Niby prosta praca, ale wymaga idealnej organizacji (szczegolnie, ze musze ja polaczyc z moimi codziennymi obowiazkami) i co sie nabiegam to moje. Moze uda mi sie nawet zrzucic pare kilo przed Swietami. Dobrze by bylo, bo pod koniec miesiaca szybko nadrobie brak kalorii. Poki co jednak robie poltora etatu w jednym i jade glownie na kofeinie. Serio! Pije 3 kawy w 8 godzin!

Zeby jeszcze bardziej mnie dobic, w srode i czwartek mamy audyt. I to ten gorszego rodzaju bo od nowego klienta. Starzy klienci maja latwiejsze, bo zazwyczaj patrza na projekty, ktore juz dla nich wykonalismy. Nowi za to przegladaja nasze wszystkie systemy i szukaja przyslowiowej dziury w calym... :(

To by bylo o pracy. Poza tym w sobote mamy firmowe Christmas Party. Nadal bije sie z myslami czy isc. Caly rok czekalam na ta impreze, a teraz moja obecnosc stoi pod znakiem zapytania. :( A dlaczego? Poniewaz musialabym isc sama. M., po oparzeniu Nika stanowczo odmawia zostawienia dzieci z kimkolwiek poza nami samymi. A bez niego tak srednio mi sie chce isc, w koncu zazwyczaj sa tam same pary...

W nastepna sobote za to jest impreza Bozonarodzeniowa u mojej kumpeli. Juz obiecalam, ze wpadne, bedzie grupa fajnych ludzi, spedze milo czas i moze troche sie odstresuje. Impreza jest jednak "bezdzieciowa", wiec znow musialabym zostawic M. z Potworkami i troche mnie gryzie sumienie. No i wypada cos upichcic (tak jest tu przyjete, ze zazwyczaj na imprezy kazdy przynosi cos do przekaszenia)... Tylko kiedy? Chyba w nocy... Dodatkowo, nastepnego dnia chcemy urzadzic Nikowi przyjecie urodzinowe. Co prawda tylko w rodzinnym gronie, ale i tak trzeba cos ugotowac, zamowic tort, posprzatac chalupe, itd.

Jakby malo bylo stresu, M. dostal zawiadomienie w pracy, ze na czas miedzy Swietami i Nowym Rokiem przenosza druga zmiane na dzien. Tak sie wkurzylam, ze mialabym ochote podjechac do jego szefa i wygarnac co o tym mysle. Do cholery jasnej, jesli ktos wybiera prace w nocy, to zazwyczaj ma ku temu powod, czyli jakies dzienne zobowiazania! My mamy problem, co zrobic z Nikiem. Nie mamy zaufanej opiekunki, a moj tato juz powiedzial, ze nie podejmie sie calodziennej opieki nad wnuczkiem, zreszta po ostatnich wydarzeniach nie bardzo mu ufamy. Zostalo nam kilka opcji, ale zadna tak naprawde mi nie odpowiada. Pierwsza to oczywiscie wziac wolne z pracy. Nie chce jednak marnowac urlopu na opieke nad dziecmi, kiedy myslimy o przylocie do Polski tego lata. Niby to tylko 3 dni, ale jesli rzeczywiscie sie zdecydujemy, bede potrzebowala przynajmniej 10 dni wolnego, a przy tutejszym systemie (2 na miesiac) ciezko je uskladac. Druga opcja to oczywiscie dla M. nie przychodzic do pracy. Ale wtedy nie zaplaca mu ani za te dni, ani za Swieta... No i trzecia, z ktora wiaze najwieksze nadzieje, to zostawic Nika u opiekunki Bi. Tu oczywiscie zalezy czy sie zgodzi, bo opieka nad takim maluchem to w koncu troche ciezsze zadanie niz grupka dwulatkow...

Poza tym ida Swieta, a ja nie mam czasu na gruntowne porzadki. Chyba w ogole je sobie odpuszcze i po prostu ogarne chalupe "po lepkach", jak zwykle. Miedzy weekendowymi spotkaniami towarzyskimi, urodzinami Nika, oraz zwyklymi zakupami i zalatwianiem spraw, trzeba jeszcze znalezc czas na zakup i ubranie choinki. I pojechac z Nikiem na pobranie krwi przed bilansem roczniaka. I kupic ostatnie prezenty. I zapakowac i wyslac paczki do Polski. A zostaly tylko 3 weekendy, bo w tygodniu nie mam oczywiscie szans na zrobienie czegokolwiek. :(

Na szczescie bylam przewidujaca i prezenty na Mikolajki dla dzieci i urodziny Nika zamowilam przez internet. Jak rowniez czesc prezentow Gwiazdkowych. Ale sporo jeszcze zostalo do kupienia, a czasu brak... Mialam tez plan zrobic foty dzieciakom i przerobic je na kartki swiateczne. Zbieram sie juz drugi tydzien i nie mam jak, no nie mam. Chyba nie bedzie kartek w tym roku... A ja bardzo lubie wysylac (a jeszcze bardziej dostawac) nie maile, nie smsy, ale wlasnie tradycyjne kartki swiateczne...

Na weselsza nute, to wszyscy pisza dzis o Mikolaju, wiec jakbym ja mogla pominac ten temat. :) Wylamalam sie z tradycji w tym roku i zamierzam podlozyc dzieciom prezenty Mikolajkowe dzis w nocy. Po prostu chce byc w domu i zobaczyc mine Bi i spedzic z nia troche czasu na zabawie, zamiast pedzic do pracy. Ona w koncu nie zna sie jeszcze na datach i kalendarzu. :) U nas w domu zawsze prezenty znajdowalo sie w butach, wypucowanych do polysku w poprzedni wieczor. Ciekawe jak zereaguje Bi, kiedy zaczne jej tlumaczyc, ze musi wyczyscic buciory? ;)

A zmieniajac zupelnie temat na koniec, bedzie o chlopach i tym jak mnie zadziwiaja. Tzn. jeden, konkretny, czyli M. Jak wiecie, z racji pracy na druga zmiane, a potem opieki nad synem, M. spi po 3-4 godziny dziennie. Jest zmeczony, wiem to i sam czesto narzeka. Najbardziej wymordowany jest oczywiscie w piatki i sobote, po calym tygodniu. Ktos by pomyslal wiec, ze bedzie spal jak kloda. I zazwyczaj tak jest, czasem jednak "wyzsze" potrzeby przycmiewaja brak snu. Dzis na ten przyklad, Nik obudzil sie z rykiem przed 5 rano, bardzo glosno domagajac sie cycka. Poszlam nakarmic ssaka, a kiedy wrocilam do lozka zagrzac sie jeszcze chwilke przed budzikiem, M. nie spal i zaczal sie do mnie kleic, wyraznie domagajac sie same-wiecie-czego. ;) Napisze tylko, ze dopial swego, choc powiedzenie "seks z rana jak smietana" zupelnie do mnie nie przemawia. Ale w drodze do pracy zastanawialam sie nad fenomenem faceta. Ja po 3 godzinach snu nie wiem jak sie nazywam. A moj malzonek, jak go przypili, to prosze, jeszcze znajdzie energie na baraszkowanie pod koldra. ;))

Nooo... Posta pisalam 4 dni! To chyba rekord, ale wyglada na to, ze caly grudzien juz tak bedzie...

poniedziałek, 2 grudnia 2013

Na slodko

Bo wczoraj mielismy z M. kolejna rocznice slubu. Rocznica szosta - cukrowa. Chociaz u nas ten szosty rok nie byl za slodki. Mowia, ze to siodmy jest zazwyczaj kryzysowy. Jesli to prawda, to mamy przechlapane. :) Tylu klotni i cichych dni co w miniony rok, nie mielismy lacznie przez piec pozostalych.

Oczywiscie winie za obecny stan naszego malzenstwa podwojne rodzicielstwo przy krotkim odstepie czasu miedzy dziecmi. No i prace w roznych porach, przez co od poniedzialku do piatku kazde z nas jest poniekad rodzicem samotnym... Jedyna nadzieja, ze wkrotce Mlodszy podrosnie, oddamy go do opiekunki Bi, M. wroci na pierwsza zmiane, bedziemy wieczorami razem i zrobi sie latwiej. I moze ten siodmy rok nie bedzie taki zly. Bo jesli okaze sie gorszy niz szosty, istnieje realna grozba, ze skonczy sie rozwodem... ;)

Czy swietowalismy? Nie. Mimo, ze rocznica wypadla w weekend. Po ostatnim oparzeniu Nika, M. nie zgodzil sie zostawic go ani z moim tata, ani ze swoja ciotka. A wyjscie z dziecmi to nie relaks, tylko nerwy. Przynajmniej dla nas. Spedzilismy wiec dzien bardzo romantycznie robiac zakupy, gotujac obiady na caly tydzien, wstawiajac i skladajac pranie, a w przerwach marudzac, ze dzieciaki nie chca spac w tym samym czasie i ciagle przynajmniej jedno kreci sie pod nogami, wymagajac oporzadzenia i zabawiania. :)

Kupilam M. w koncu prezent "praktyczny". Utyskiwal ostatnio, ze nie ma juz calych koszulek. Rzeczywiscie, skladajac pranie widze w jakim stanie sa jego ulubione t-shirty. M. nosi je latami, niektore tak dlugo, ze doslownie rozpadaja sie w rekach. Wiekszosc ma z czasow zanim mnie poslubil! :) Kupilam mu wiec pare koszulek z jego ulubionej firmy. Musze przyznac, ze szczerze sie ucieszyl i teraz korci mnie, zeby pojsc na latwizne i kupic mu jeszcze kilka na Gwiazdke, skoro tak mu sie podobaja. :)

środa, 27 listopada 2013

Dzis jeszcze w pracy, ale jutro...

Mamy dlugi weekend!!! Jutro jest jedno z najwazniejszych, rodzinnych Swiat w USA. Swieto Dziekczynienia, potocznie zwane Swietem Indyka. :)

Poniewaz u nas nie moze byc przeciez cieplo, rodzinnie i milo, wiec poklocilam sie z M. nawet o to nieszczesne swieto. Moj malzonek zostal obdarowany w pracy indykiem (juz ukatrupionym, wypatroszonym i zamrozonym oczywiscie), taka coroczna tradycja. Zagadnelam wiec meza, co robimy z ptaszyskiem? Cale troche za duze na nasza skromna rodzinke, ale mozemy albo upiec go w calosci i potem czesc zamrozic, albo poporcjowac go jeszcze przed kucharzeniem i upiec tylko tyle ile zjemy na jednym posiedzeniu. Przy okazji chcialam zaplanowac co ogolnie gotujemy na Swieto, bo do indyka dobrze byloby dodac chociaz jakas przystawke, salatke, no i deserem tez nikt nie pogardzi. Co prawda jutro przychodzi tylko moj tata (jesli sie wykuruje, bo i jego chorobsko dopadlo), ale ciotka M. ze swoim facetem pewnie wpadna gdzies w czasie dlugiego weekendu i fajnie byloby miec ich czym poczestowac.

A moj maz? Moj maz strzelil focha i oznajmil, ze to nie jego swieto, co to w ogole za glupota Swieto Indyka (mieszka tu juz 9 lat, wiec czas byl przywyknac), on nie musi go obchodzic! Noszzzzz... Kurcze, pewnie, ze to nie jest polskie tradycyjne swieto, ale ja je lubie! Zawsze to okazja, zeby ugotowac cos specjalnego, ubrac sie odswietnie, spotkac sie z rodzina (jesli sie ja ma) i przezyc dzien po prostu inaczej, uroczysciej. Dla mnie to taki przedsmak Bozego Narodzenia, bez podtekstow religijnych. :) Nie bez znaczenia jest tez, ze wypada zawsze w czwartek, co daje 4-dniowy weekend!Mieszkamy w tym kraju z wyboru, nikt nas do wyjazdu nie zmuszal, oboje zrobilismy obywatelstwo, nasze dzieci tutaj sie urodzily i chociazby dla nich warto przyjac pare tutejszych tradycji. Kiedy pojda do szkoly beda co roku miec z tej okazji opowiadania, przedstawienia, nie chce zeby czuly sie inne. Moj malzonek oczywiscie oswiadczyl, ze jak pojda do szkoly to wtedy zaczniemy to Swieto obchodzic. Czasami mam ochote go czyms trzepnac! To sa tradycje, ktore tworza sie latami! I przede wszystkim trzeba je chciec wyksztalcic i utrzymywac! Z jego podejsciem, kazde swieto, ktore nie ma podloza koscielnego, nie jest warte najmniejszego zachodu...

Coz, chyba musze oddac M. sprawiedliwosc, ze cala dyskusja odbyla sie w weekend, kiedy oboje mielismy spaczone humory i M. byl ogolnie na "nie". :) Teraz juz zaakceptowal fakt, ze pieczemy indora, chociaz nadal nie wiem co jeszcze pichcimy, wiec bede jutro leciec rano do sklepu jak ze sra**ka, a potem przeklinac na wszechobecne kolejki. Swieta! ;)

No i mialam Wam tylko zyczyc milego dlugiego weekendu, a jak zwykle mi sie rozwleklo. Nie przedluzam wiec:

 
Happy Thanksgiving!!!




poniedziałek, 25 listopada 2013

Wszystko wraca do normy

Czyli kolejny weekend uplynal na wzajemnych sprzeczkach i pretensjach. Moje zycie rodzinne po prostu kwitnie... :(

Bo wiecie jak to jest miec w domu chorego chlopa. Chlop chrypi tak, ze ledwo go slychac, poza tym jednak nic specjalnie mu nie dolega. Ale nasluchalam sie, ze "w zyciu" jeszcze go tak gardlo nie bolalo! Taki biedny jest, chorutki! Do lekarza oczywiscie nie pojdzie, czyli jeszcze nie umiera. Ale chodzi, zali sie i oczekuje wspolczucia. No niestety, tego u mnie nie znajdzie. Mnie gardlo naprzemian boli, drapie i swedzi od ponad tygodnia, dodatkowo leci z nosa i jakby tego bylo malo, dostalam okres. Gdyby M. czul sie tak jak ja, zapewne nie wstalby nawet z lozka. Niech pozali sie kumplom z pracy, moze u nich znajdzie troche zrozumienia. ;)

Poza tym mam pytanie do mamusiek. Bedzie intymnie, osoby wrazliwe niech omina ten akapit. Jak wygladaly Wasze miesiaczki po ciazy? Bo mnie, kurna leci jak z kranu! Moje okresy zawsze byly dlugie, bolesne i dosc obfite, ale to co sie teraz dzieje to jakis koszmar! Co prawda brzuch (odpukac!) nie boli, ale za to nie nadazam ze zmiana wkladek, brudze przescieradla, bielizne, zwariowac mozna! Cala jestem wzdeta, wszystkie spodnie mnie uciskaja. Co chwila czuje tylko "chlup", "chluuup" jak ze mnie cieknie, bleee... No dobra, troche przekoloryzowalam, bo krwotok to jeszcze nie jest, ale macie mniej wiecej obraz tego co sie dzieje. Tez tak mialyscie? Czy to sie kiedys w koncu unormuje? Bo ja chyba zaczne brac dni wolne z pracy na czas miesiaczki, siade na kiblu i tak bede siedziec az sie skonczy... :(

A wczoraj myslalam, ze z moim ukochanym synkiem znow wyladujemy na pogotowiu... Tym razem to juz napewno zainteresowalaby sie nami opieka spoleczna... Chyba nie pisalam, ze Niko ma denerwujacy zwyczaj tarcia raczkami calej buzi przy jedzeniu? Wystarczy go wsadzic w krzeselko, a juz raczki tra po policzkach, oczach, uszach itd. Taki durny odruch bezwarunkowy, ktorego nie mozemy wyplenic. ;) No wiec wczoraj przy sniadaniu zwyczajowo mazial raczkami po calej buzi, az wtarl sobie w oko troche kaszki. Co bylo ryku! Nie dziwie sie, musialo go zapiec jak cholera. Wyl, tarl to oko, dalej wyl i tak przez dobre pol godziny. Potem mu przeszlo, ale niestety tak sobie to oczko zatarl, ze mial je czerwone i podpuchniete przez reszte dnia. W ciagu dnia co chwila od nowa je pocieral i za kazdym razem ponawial ryk, wiec musialo go ono piec. :(
Taki sympatyczny poczatek byl po prostu zapowiedzia calego dnia. Niko wiekszosc dzionka przekwekal i przeplakal. Nie chcial tez nic jesc. Dwie lyzeczki i ryk, odwracanie glowy i trzepanie rekami... Podejrzewam, ze wine ponosza gorne dwojki, ktore juz sa widoczne pod dziaslami, ale kiedy sie przebija tego nie wie nikt. Po prawej jedynce, ktora wyrzynala sie przez bity miesiac, juz wiecej o zadnym zebie nie powiem, ze jest tuz-tuz...

Nasluchalam sie oczywiscie od malzonka, ze przygoda z okiem to przeze mnie. Po pierwsze nie dopilnowalam. No niestety, nie mam trzeciej reki. W jednej trzymam miseczke, w drugiej lyzeczke i brakuje mi tej trzeciej, zeby wycierac synowi rece jak tylko maznie sie nimi po usmarowanej kasza buzi... Po drugie, ZYCZYLAM mu tego i sie spelnilo! Tutaj juz tylko puknelam sie w czolo i nie wysilalam na odpowiedz... Bo wiecie skad moj malzonek wysnul taka interesujaca teorie? Otoz, kiedy moje Potworki broja, czesto zamiast w kolko powtarzac "przestan", "nie rob", "uwazaj", mowie "rob tak dalej, to zobaczysz jak bedziesz plakac", albo "spadnij z tej kanapy to bedziemy leciec do szpitala", itd. Poniewaz to tarcie twarzy malego wkurza mnie nieziemsko, tez czesto mu powtarzalam "najlepiej wetrzyj sobie to w oczy to dopiero bedzie!". No i wczoraj nieuchronnie nadszedl ten dzien, kiedy maly rzeczywiscie wtarl sobie kasze w oko! Uwazajcie wiec dziewczyny, bo wg. mojego meza najwyrazniej umiem rzucac klatwy! ;)

A dzis kolejna sprzeczka. Poniewaz rano bylo na termomentrze -8 C, a w dzien temperatura ma dojsc najwyzej do 1 stopnia na plusie, wiec wyciagnalam dla Bi zimowe kozaki. Starsza oczywiscie cala szczesliwa, zaczela te buty przymierzac. Niestety do radosci dolaczyl sie brat i probowal "pozyczyc" sobie jednego kozaka do zabawy. Zrobilo sie zamieszanie, wrzaski, piski, placz i M. wyskoczyl z pretensjami, ze moglam mu wytlumaczyc gdzie sa te cholerne kozaki, a nie prowokowac bojki pomiedzy rodzenstwem... Rece opadaja... To ja sie staram, mimo ze spiesze sie do pracy, jeszcze grzebie w czelusciach szafy, szykuje mu ubrania, buty dla dzieci, to jeszcze zle. Juz widze jak bym mu wytlumaczyla, ktore buty ma ubrac Bi! Nie moglby ich znalezc i dzwonilby wkurzony do mnie do pracy, ze wymyslam sobie kozaki, kiedy wcale nie jest tak zimno... Juz to znam, dziekuje. Wole wszystko dokladnie przygotowac...

Ci faceci... :(

piątek, 22 listopada 2013

Jestesmy, zyjemy...

Nawet mamy sie niezle... Przynajmniej mlodsza czesc rodziny, a to najwazniejsze... Dziekuje za troske Martus! :*

Oparzenia Nika goja sie zadowalajaco. Tzn. zaczerwienienia i ranki na brzuszku znikaja szybko i jestem pewna, ze nie bedzie nawet sladu. O noge martwilam sie przez kilka dni, bo tam wygladalo to najgorzej, caly obszar to bylo poparzenie 2-iego stopnia, jeden wielki babel. W dodatku w takim miejscu, tuz przy pachwinie, ze Nik caly czas obcieral to pielucha lub ubrankiem. Bable pekaly i w ciagu jednego dnia zrobila sie jedna, wielka rana. A przez umiejscowienie, nie dalo sie tam nawet zalozyc porzadnego opatrunku. Probowalismy, ale poniewaz Niko jest w ciaglym ruchu, wszystko zaraz sie odklejalo, przesuwalo i dodatkowo obcieralo. Poprzestalismy wiec tylko na masci antybakteryjnej. Wreszcie wczoraj mozna bylo zobaczyc, ze zaczelo mu sie to porzadnie zasklepiac (ufff...), ale nie wiem czy nie zostanie tam blizna, bo wyglada to nieciekawie. Czas pokaze.

A po Malym nic nie bylo i nadal nie widac. Od pierwszego dnia zachowywal sie jakby mu nic nie dolegalo. Zaczelismy robic dluzsze przerwy miedzy podaniem srodka przeciwbolowego, ale nawet wtedy nie widac bylo, zeby go bolalo. Nie wiem czy niemowleta, przez to, ze uklad nerwowy im sie dopiero ksztaltuje, inaczej odczuwaja bol? Bo przeciez to oparzenie na nodze caly czas obcieral, zrobila sie mu porzadna rana, powinno to chyba piec przy kazdym kroku. A on nic, biegal jak zwykle... Oczywiscie bardzo mnie to cieszy, strasznie balam sie, ze bedzie cierpial. Dziwie sie troszke po prostu...

Co u nas poza tym? Znow tematyka chorobowa na tapecie. Pisalam w ostatnim tygodniu, ze cos mnie lapie i nie moze zlapac? No to wreszcie w srode zlapalo. I meza na dodatek tez. M. nawalaja zatoki, a ja glosu nie moge z siebie wydobyc i co chwila trabie w chusteczke. W dodatku mam wrazliwa skore i nos zrobil mi sie czerwony od ciaglego wycierania. Piecze jak jasna cholera i wygladam jak piep**ony renifer Rudolph. Bardzo na czasie, zwazywszy, ze wszedzie zaczyna dominowac tematyka swiateczna. ;) Mamy wiec dwoje chorych doroslych opiekujacych sie dwojka zdrowych, brykajacych dzieci. To nie jest dobre polaczenie, mowie Wam. Ale i tak chyba lepsze niz dwoje zdrowych doroslych przeciwko dwojce chorych, marudnych i zasmarkanych dzieci... ;)

Niestety pochorowal nam sie tez pies. Jakas narosl zrobila jej sie na wewnetrznej stronie powieki, obciera to oko, wiec cale ma podraznione i przekrwione. Bylismy wczoraj u weta i prognozy nie sa za dobre. Wet nie jest pewien co to moze byc. Wymienila trzy rzeczy: guz, zwykla infekcja, albo cos innego, czego nie zrozumialam. Dostalismy antybiotyk, steryd, masc i mamy sie stawic za tydzien na kontrole. Jesli nie bedzie poprawy to konieczny moze sie okazac zabieg chirurgiczny, polaczony z rekonstrukcja powieki, bo zeby usunac ta narosl beda musieli czesc powieki usunac. :( Wciskamy wiec biednej suni tabletki (dobrze, ze to nie kot, bo pewnie wychodzilibysmy z tego podrapani i pogryzieni) i modlimy sie, zeby to byla tylko infekcja. Nie wiem co zrobimy jak okaze sie, ze zaspiewaja nam kilka tysiaczkow za operacje pieska... :(

No i tak jest, ze jak juz zacznie czlowiek latac po lekarzach to nie ma konca. W zeszly piatek bylismy z psem na szczepieniu, w niedziele wyladowalismy na pogotowiu, w poniedzialek u pediatry z Nikiem, wczoraj u weta z psem. W przyszlym tygodniu mamy kontrole z Nikiem, a w piatek znow z psem. I trzymam kciuki, zeby to byl koniec na jakis czas...

Milego (i zdrowego) weekendu! :)

poniedziałek, 18 listopada 2013

W kilka sekund mozna stracic to co najwazniejsze...

Za nami pierwsza (i mam nadzieje ostatnia) wizyta na pogotowiu...

Wiedzialam, ze musze pilnowac dwojki dzieci, nie wiedzialam jednak, ze pilnowac nalezy rowniez prawie 60-letniego dziadka. Chociaz w sumie, znajac mojego ojca, powinnam byla nie spuszczac go z oczu...

Dziadek przyjechal w odwiedziny. Zrobilam mu herbaty. I juz tu powinien byl mi sie wlaczyc alarm, bo wzial ta herbate do salonu (zazwyczaj zostawia na stole w jadalni). Ale zamiast tego, wlaczylo mi sie zacmienie, pt. szybko, szybko, mam dodatkawa pare rak i oczu (tylko mozgownicy zabraklo), musze wstawic zmywarke, przetrzec kuchenke, itd. Ja uwijalam sie w kuchni, a M. w pokoju goscinnym rozmawial z bratem na Skype. Dzieciaki zafascynowane wpatrywaly sie w wujka z komputera. A moj tata, po kilkukrotnej probie wywabienia Bi lub Nika do salonu, postanowil skorzystac z lazienki.

I tu dochodzimy do sedna. Moj genialny inaczej ojciec, poszedl do lazienki "na doslownie kilka sekund", a herbate zostawil na stoliku. Nik w tym czasie zdazyl wejsc do salonu, zobaczyc kubek, podejsc i wylac na siebie zawartosc...

Szczescie w nieszczesciu, ze herbata nie byla swiezo zaparzona, tylko stala juz kilka minut. Ale i tak Niko ma poparzenia 1 i 2 stopnia, robia mu sie paskudne bable, ktore co chwila pekaja i zostawiaja ranki. Cos lub Ktos rowniez nad nim czuwal i ma poparzona spora czesc brzucha i kawalek uda, ale genitalia, przykryte pielucha, ocalaly. Lekarze powiedzieli nam, ze gdyby jadra i penis tez zostaly oblane, to jechalibysmy na sygnale do centrum poparzen w innym miescie. No i kolejne szczescie, ze nie sciagnal sobie tej herbaty na glowe. Niby sporo tych "szczesc", ale jakos malo mnie to pociesza... :(

Mam straszne wyrzuty sumienia. Widzialam przeciez, ze moj ojciec bierze ta herbate do salonu. Powinnam byla juz wtedy go przystopowac i kazac zostawic ja w jadalni... Ale nie, zajeta zmywarka nie pomyslalam o konsekwencjach. Tyle, ze w zyciu bym nie przypuszczala, ze on ta pie***ona herbate zostawi na niskim stoliku i wyjdzie z pokoju!!! No jak mozna byc tak nieodpowiedzialnym, kiedy po domu krazy dwojka malych dzieci???

M. ma takiego wkurwa, ze twierdzi, ze nie wpusci tescia za prog...

A Niko znosi to wszystko bardzo dzielnie. Dzielniej niz jego rodzice... Jest caly czas na syropie przeciwbolowym, a cale oparzenie smarujemy mu antybakteryjna mascia, zeby nie wdalo sie zakazenie. Smieje sie, szaleje, biega, wspina i w ubraniu nikt by nie poznal, ze cos mu dolega. I taki jest cel na nastepne kilka dni - dbac, zeby nie cierpial i zeby oparzenie nie zabrudzilo sie i nie zainfekowalo... :(

Dziekuje losowi, ze tylko tak sie to skonczylo, bo moglo byc duzo, duzo gorzej... :(

piątek, 15 listopada 2013

Serce matki dziwne jest...

Za mna stresujacy ranek, caly w tzw. biegu. Bo maz do okulisty, bo z psem na szczepienie, bo Bi do opiekunki wyprawic... Bo malego na czas przewinac, ubrac, nakarmic... Wszedzie szybko, predko, bo czasu nie ma, bo na 11 do pracy pedzic trzeba...

Maly przechodzi faze pt. to-co-wezme-w rece-jest-moje-a-sprobuj-mi-odebrac-to-bedzie-RYK. Niestety dotyczy to rowniez takich rzeczy jak tubka kremu do pupy czy tatusiowy telefon. Wszystko trzeba chowac nie tylko z zasiegu malych raczek, ale nawet z zasiegu wzroku, bo Nik uderza w placz nawet kiedy dojrzy obiekt pozadania tylko z drugiego konca pokoju...

Bi tez doklada swoje trzy grosze.

Kiedy trzeba podetrzec jej tylek, nie bedzie stac w miejscu, tylko specjalnie pojdzie na koniec korytarza.

Zamiast jesc kanapke, zmietosi ja w rekach i wysmaruje maslem stolik.

Kiedy cos chce, przylezie i rozedrze sie "MAMAAAAA!!!", mimo, ze stoje moze z pol metra od niej...

Nerwowa jestem, no! Okres idzie. I gardlo boli od 3 dni. I w nosie kreci... Cos mnie lamie i ani nie przechodzi, ani nie rozklada do konca, tylko tak trzyma w zawieszeniu pomiedzy zdrowiem a choroba...

Ale w calym tym pospiechu i irytacji porannej, zostalam na chwilke w domu, kiedy M. pojechal odwiezc Bi. Zabral tez Nika. A ja poraz pierwszy od dlugieeego czasu zostalam w domu bez chociaz jednego dziecka.

I wiecie co? Dziwnie mi sie zrobilo. Dom, w ktorym ciagle slychac wrzaski albo smiech, odglosy upadajacych zabawek, plastikowych kolek jezdzacych po parkiecie i tupot malych stopek, nagle zrobil sie cichy i nienaturalnie spokojny. Tak cichy, ze ta cisze mozna by nozem krajac.

A ja stalam posrodku pustego salonu i zamiast ulgi dla uszu czulam dziwny niepokoj. Ze cos jest nie tak, czegos brakuje. Zaczelo mnie dusic w piersi i mialam ochote wlaczyc wszystkie grajace ustrojstwa, zeby ozywic troche te puste cztery sciany.

I chcialam, zeby juz wrocili. Wszyscy. I znow zaczeli mnie irytowac. Bo bez tej dziennej dawki apopleksji juz chyba nie potrafie zyc. :)

środa, 13 listopada 2013

Jedenasteczka

Gra mi od kilku dni w duszy: jeszcze tylko miesiac, miesiaczek... lalalalala... jeszcze tylko mie-siac... :)

No, jeszcze tylko miesiac do pierwszych urodzin synusia! Huhu!!! Tak sie ciesze!

Czasami jak sie tak slodko we mnie wtula podczas karmienia, zal mi tych niemowlecych chwil, szczegolnie, ze nie wiem czy kiedys zdecydujemy sie na kolejne malenstwo. Na codzien jednak szczerze przyznaje, ze nie przepadam za niemowlakami! ;) Nie wiem co ze mnie za kobieta, bo wiekszosc chyba az piszczy na widok dzidziusiow. A ja nie. Owszem, zajrze z ciekawosci do wozka, zachwyce sie jakie sliczne dzieciatko, a potem pomysle z ulga, ze fajnie, ze moje juz wieksze, mobilniejsze i kumatsze. :) Zdecydowanie wole dzieci ktore juz chodza, porozumiewaja sie za pomoca chociaz kilku slow i jedza "dorosle" zarcie. :)

Dlatego odliczam ostatnie tygodnie kiedy mam jeszcze w domu niemowlaka. ;)

To jaki jest 11-miesieczny Koko?

Przede wszystkim zaczyna samodzielnie chodzic. Kazdego dnia wiecej. Wczoraj przeraczkowal sie tylko pare razy zachecony przez Bi do gonitwy na czterech konczynach. Poza tym chodzil. Pomalu, ostroznie i na krotkie dystanse (5-6 kroczkow), ale chodzil.

Poza tym czesto staje i robi przysiady. Nie wiem czemu sluzy takie cwiczenie, ale wyglada jakby sobie dodawal odwagi przed ruszeniem do przodu. :)

Kiedy nie chodzi samodzielnie, pomaga sobie pchaczem. Tyle, ze manewry tym urzadzeniem sa juz dla niego za latwe i Nik za nim nie chodzi, on biega! Jak na wyscigach! Nie zawsze tez wyhamuje, wiec czesto wpada z calym impetem na sciane. Ja cierpne z przerazenia, a on sie smieje!

Wczolguje sie pod wszelkiego rodzaju meble - stoly, szafki, lozka. W rezultacie do kolekcji siniakow na czole, doszly mu guzy na czubku glowy. :)

Ogolnie radosne z niego dziecko. Rechocze caly czas, z byle powodu. Pilka ucieka mu po parkiecie - smiech! Mama celuje maskotkami do kosza na zabawki - chichot! Siostra zwiewa przed nim na jezdziku - rechot! Ma tez oczywiscie gorsze chwile, z reguly kiedy jest glodny lub zmeczony, ale zazwyczaj buzia mu sie usmiecha od ucha do ucha.

Jest bardzo towarzyski. Wystarczy, ze ktos do niego zagada, a juz sie cieszy. A jesli czasem strzeli "niesmialka" i wtuli glowke w ramie mamy/taty, to i tak zerka spode lba z uroczym usmieszkiem.

Wyraznie wyszczuplal. Co nie znaczy, ze jest chudy, wrecz przeciwnie, nadal z niego klucha, ale wyglada juz troche lepiej niz wczesniejszy ludek z reklamy opon samochodowych. :) Robi sie tez dlugi, ledwie miesci sie na przewijaku. No i w koncu zaczely mu rosnac wloski! Do bujnej czupryny sporo zostalo, ale przynajmniej widac, ze rosna na dlugosc i troche gestnieja.

Karmiony jest piersia nadal 3x dziennie. Popoludniowe karmienie to jedna, wielka zabawa w akrobacje, plucie mlekiem i lapanie za matczyne cycki, ale te ostatnie kilka tygodni jakos wytrzymam, w koncu cosik tam wypija. Nadal budzi sie tez na nocne karmienie okolo 4 nad ranem, juz raczej sie to nie zmieni az do calkowitego odstawienia.

Rozszerzanie diety nam sie "popsulo". Tzn. syn po prostu odmawia wszystkiego co mu dajemy. Zjada chetnie kaszki oraz zupki. Oraz chlebek z maselkiem. Oczywiscie wszelkie chrupki czy biszkopty. I to by bylo na tyle. Do niedawna uwielbial jajecznice, teraz stanowczo jej odmawia. Uparcie dajemy mu sprobowac wszystkiego co sami jemy, w nadziei, ze w koncu cos polubi, ale chyba po prostu jestesmy skazani na dzieci - niejadki. Trudno, bedziemy kombinowac. :)

Jak chyba kazdy maluch w tym wieku, Niko uwielbia grzebac w polkach i szafkach. W tej chwili wszelkie zabawki (oprocz pchacza) moglyby nie istniec, byle by brzydka mama nie blokowala szuflad. I owszem, za nami juz pierwsze przyciecie paluszkow, a takze zabawa w wodzie w kibelku.

Niko dorobil sie juz (dopiero?) 4 zabkow. Prawa gorna jedynka, po doslownie miesiacu siedzenia tuz pod powierzchnia, wreszcie sie przebila. Mam nadzieje, ze zeby na chwile odpuszcza, bo gorne jedyneczki daly Nikowi niezle popalic, a z nim i rodzicom...

Niko nadal guga: ga-ga, de-de, nie ma zadnego swiadomego wyrazu, nawet "mama". Najwyrazniej, tak jak Bi w jego wieku, ma inne "priorytety" rozwojowe. :)

Jestesmy strasznie leniwi z robieniem fotek, wiec wrzucam zdjecie sprzed kilku tygodni. Wybaczcie jakosc, ale bylo juz pozne popoludnie i swiatlo takie sobie. Przy okazji siostra sie zalapala (co prawda cos tam nawijala, wiec wyszla jak wyszla). I po-siostrzane, rozowo-czerwone skarpety na stopach brata. ;)




poniedziałek, 11 listopada 2013

Tak zwyczajnie, a milo... + PS

Jestem po bardzo przyjemnym weekendzie. A ostatnio to rzadkosc. Soboty i niedziele raczej uplywaja nam pod znakiem wkurwa, sprzeczek, albo dla odmiany na cichych dniach. Totez patrze wstecz na minione dwa dni i nie moge uwierzyc jakie byly rodzinne, cieple, sielskie. I nie robilismy nic specjalnego, spedzilismy je dokladnie tak jak kilka(nascie) poprzednich. Zakupy, sprzatanie, troche gotowania, szybki spacer, zeby dotlenic dzieciaki, zabawa, duzo prania i skladania.

I nie wkurzalam sie, ze znow koncze myc podlogi o 21 w niedziele. Ze znow nie wyszorowalam lodowki. Ze Bi popuscila dwa razy (grubsza sprawe) w gacie. Ze salon wyglada jak po tornado. W ogole sie (prawie) nie denerwowalam, nie irytowalam, taka jakas spokojna bylam i cierpliwa. I pelna milosci. No, taka jaka zawsze byc powinnam, ale mi nie wychodzi. :)
I ten spokoj chyba sie Potworkom udzielil, bo tez byli (w miare swoich mozliwosci) grzeczni, weseli i ladnie spali. Nieco gorzej jedli (ale to normalka). Moze wplyw na to mial fakt, ze spokojna matka wyprzytulala ich i wycalowala za wszystkie czasy? :) Jakos tak nie moglam ich wypuscic z rak, a oni chloneli te pieszczoty i oddawali od siebie w miare swoich maloletnich mozliwosci. Tylko Bi pare razy urzadzila pokaz oslego uporu, ale nawet tu udalo mi sie nie stracic glowy, usiasc i spokojnie "pogadac" z moim charakternym dwulatkiem. :)

Nie bylabym oczywiscie soba, gdyby ten spokoj nie wzbudzil mojego niepokoju. Ciagle mialam wrazenie, ze to przyslowiowa cisza przed burza, ze zaraz sie skonczy i znow bede ciskac pioruny i kopac ze zloscia lezace mi na drodze klocki... Po cudownej, spokojnej sobocie, ponuro przewidywalam, ze Niko da nam popalic w nocy. Nie dal. Obudzil sie raz i nakarmiony zasnal spokojnie, zeby pospac prawie do 8. Ja zaczelam przygotowywac sie psychicznie na fatalna niedziele. Niedziela byla znow mila i relaksujaca. Co prawda Mlodszy przespal sie rano 45 minut, a potem odmowil dalszej drzemki, ale caly dzien utrzymal dobry humorek, bez zbytniego mialczenia i awantur. Ja z kolei zaczelam bac sie nocy. No bo przeciez po fajnych dwoch dniach musi nadejsc kryzys, nie? A kryzys zazwyczaj nadchodzi kiedy matce trzeba sie rano zwlec z lozka do pracy. I znow Niko zagral na nosie moim ponurym myslom. Przespal nocke budzac sie tylko raz na karmienie. A ja spokojnie wstalam, wyszykowalam sie do pracy, mialam nawet czas na krotkie pogadanki i przytulanki z Bi.

Oby ta dobra passa szybko sie nie skonczyla, bo jest tak fajnie, tak mi cieplo na serduchu...

Wreszcie udalo mi sie przykleic miarke wzrostu na drzwi w pokoju dzieci. Bi zachwycona, domagala sie, zeby ja mierzyc million razy. No przeciez w ciagu 15 minut tez mozna urosnac, nie? ;) Mloda mierzy 93 cm. Urosla 1.5 cm od maja. Moglabym przysiac, ze powinno byc wiecej bo nawet niania zauwazyla, ze Bi wystrzelila w gore, ale u lekarza, nawet takie duze dzieci mierza na lezaco, wiec pomiary moga sie troche roznic. Probowalismy zmierzyc Nika, ale ten gagatek tak sie wyrywal, skakal i wiercil, ze wyszly mi 72 cm. A w ksiazeczce zdrowia ma zapisane, ze we wrzesniu mierzyl 74.5 cm. To co, skurczyl sie??? :)

Jedno nam nie wyszlo w ten weekend. Seks nam nie wyszedl. ;) Ciezko jest byc spontanicznym i chetnym z dwojka dzieci, ktore uparcie odmawiaja drzemki w tym samym czasie. Wzielo nas z mezem na amory kiedy Bi spala i moze nawet do czegos by doszlo. Nik tlukl sie po pokoju, ale Mlody jeszcze nie kuma czaczy. :) Drzemka Bi dobiegala juz jednak wtedy konca, mogla nas nakryc w kazdej chwili i choc ochota byla wielka, to M. mial opory i z zalem trzeba bylo zrezygnowac. :) A zanim nadszedl wieczor i maz wykazal ochote na baraszkowanie bezpiecznie pod malzenska kolderka, to jakos ogien wygasl i marzylam juz tylko o snie... Powiedzialam M., ze nastepnym razem jak zona zdradza ochote (co i tak zdarza sie raz na ruski rok), to ma brac i nie patrzec na widownie w postaci dwulatka. :))

"Z tym najwiekszy jest ambaras, zeby dwoje chcialo naraz" zgadza sie u nas w 100%. :))


PS. Zapomnialam dodac, ze zrodlem rodzinnego dobrego humoru moze byc to, ze weekend uplynal nam w rytm "Balkanicy". :))) Po jednym z ostatnich postow Marty, postanowilam sprawdzic co to za piosenka, ze ktora przepadaja jej dziewczyny. Nie slucham polskiego radia, wiec jestem zupelnie nie w temacie jesli chodzi o Krajowe listy przebojow. Teraz mam za swoje. :) Bi wpadla z kretesem, Nik zapatrzony, a w dodatku M. podchwycil, bo okazuje sie, ze w pracy slucha na telefonie RMF FM, wiec Balkanice doskonale zna... No i leci to-to u nas teraz non stop, dzieci sie ciesza, a ja nie moge wygonic refrenu z glowy. Musze jednak przyznac, ze choc muzyka nie jest moze gornych lotow, to jest to swietna piosenka na ponure listopadowe dni. O niebo lepsza od innej, ktora mi ostatnio ciagle chodzila po glowie: "Demons" Imagine Dragons, ktora oprocz fajnego brzmienia jest jednak strasznie depresyjna... Przy Balkanicy mysle o lecie, cieple, balangach na swiezym powietrzu i dostaje taka fajna dawke pozytywnej energii i wesolego "kopa". Nawet teraz w pracy na sama mysl, nogi maja ochote pod biurkiem ruszyc w tan, a dupka kreci sie po krzesle! :)

piątek, 8 listopada 2013

Szok!

Moj malzonek jest kompletnym zaprzeczeniem romantyzmu. Nie pamieta o rocznicach, urodzinach, imieninach, o niczym! Zreszta pisalam juz o tym nie raz i nie dwa. :)

No wiec moj any-romantyczny maz pamietal o moich urodzinach! Chyba poraz pierwszy od 5 lat! ;) Co prawda pozostawiony sam sobie z wyborem prezentu, postawil na rzeczy, hmm... praktyczne, czy raczej tutaj bardziej pasuje "smaczne". ;) Nie dla jego malzonki czekoladki czy zloty lancuszek, oj nie! Agata dostala wiec:

Zestaw sushi
Ulubiona zupke - clam chowder
Ulubione ciastka - cannoli (wloskie kruche rurki z nadzieniem troche jak twarogowym, pyyycha)

No coz, liczy sie gest, nie?

Oprocz zarelka dostalam tez... Orchidee! Zawsze wzdychalam do nich w sklepie, strasznie mi sie podobaja. Kolejny szok, ze M. to zauwazyl i zapamietal. Powinnam chyba miec sie na bacznosci, bo ten facet widzi wiecej niz mi sie wydaje. :)
No, ale do brzegu. Zachwycalam sie Orchideami, nie kupowalam ich jednak, bo nie chcialam miec na sumieniu czegos tak pieknego. Jestem niezlym ogrodnikiem, moje kwiatki i roslinki w ogrodzie rosna i maja sie calkiem przyzwoicie. Natomiast te "domowe" w krotkim czasie zameczam... Mam zaledwie kilka sprawdzonych okazow, ktore okazaly sie wytrzymale na moja "opieke". Slyszalam, ze te Orchidee sa raczej wrazliwe, wiec wroze jej marny los i zalosny koniec pod moja reka... :)

Przy okazji naszla mnie refleksja, ze dobrze, ze na blogach mam okazje trzy razy przeczytac zanim zamieszcze komentarz, bo krolowa taktu to ja nie jestem. :)
Mianowicie, na moje zaskoczenie, ze M. pamietal o urodzinach, malzonek strzelil mi przemowe, jak to trzeba dbac o malzenstwo i starac sie robic cos dla drugiej osoby. Ze naokolo ludzie sie rozchodza, rozwodza, a on nie chcialby, zebysmy dolaczyli do tych statystyk, itd. Co na to odparowala Agata? Pierwsze co mi przyszlo do glowy, czyli "nie martw sie kochanie, sama z dwojka dzieci sobie nie poradze, wiec napewno od ciebie nie odejde". No palnelam jak lysy warkoczem po prostu! :) Maz strzelil focha, ze powinnismy chciec byc razem, bo sie kochamy i o siebie dbamy, a nie ze wzgledu na dzieci czy finanse. No i ma absolutna racje, a ja musze nauczyc sie gryzc w jezyk i pomyslec zanim cos powiem... ;)

Teraz przez mojego malzonka mam problem. :) Za pare tygodni mamy rocznice slubu cywilnego. Gdyby jak zwykle nie pamietal o moich urodzinach, to mialabym czyste sumienie, zeby nie bawic sie w szukanie prezentu (zreszta sam zawsze powtarza, ze cywilna rocznica sie nie liczy). A tak, wypadaloby cos mu kupic... :)

czwartek, 7 listopada 2013

Jestem starsza...

...o kolejny rok. :)

Dzis moje urodziny. Jeszcze pare lat temu strasznie je przezywalam, ale teraz zaakceptowalam juz fakt, ze moj wiek zaczyna sie od "3". :)

Prezent urodzinowy zamowilam sobie tradycyjnie sama. Przyszedl juz, lezy na stole od kilku dni i patrzy na mnie. I ja patrze na niego. A raczej na nia, bo to ksiazka. Patrze i patrze i nie moge sie przemoc, zeby zaczac ja czytac. Zupelnie do mnie niepodobne, ale jednak. :)

Bo widzicie, zamowilam sobie 5-ta (ostatnia wydana) czesc Piesni Lodu i Ognia. Serie zaczelam czytac bedac na macierzynskim, ale czekala ona na mnie dobre kilka miesiecy, az uporam sie z praca magisterska. Wreszcie cala szczesliwa ja dopadlam i... Czesc pierwsza rozkrecala sie wooolno, ale jak juz ruszyla, to nie moglam sie od niej oderwac. Przez druga i trzecia przelecialam jak burza, niemal placzac kiedy dochodzilam do ostatniej strony! Za to czwarta... Olaboga! dawno juz sie przy zadnej ksiazce tak nie wynudzilam... :) Zajelo mi kilka miesiecy (!) zeby ja przemeczyc do konca. W koncu doczytalam i stanelam przed dylematem: kupowac piata, czy nie? Po czwartej jestem do serii cholernie zniechecona, ale mimo to ciekawa dalszego ciagu. Po biciu sie z myslami przez pare dni, stwierdzilam, ze jednak zrobie sobie z niej prezent urodzinowy. I ten prezent lezy na stole i czeka... I czeka i czeka... Coz, kiedys w koncu go dorwe, zadna ksiazka u mnie jeszcze za dlugo nie przelezala... ;)

Poza tym szef mnie zrobil mi taka niespodzianke, ze zaniemowilam i strzelilam buraka jak pierwsza lepsza dzierlatka. Przy okazji podpisywania i datowania (jest w ogole takie slowo?) jakiegos dokumentu, zaspiewalam sobie Happy Birthday pod nosem i zasmialam sie, ze sie starzeje. Szefunio zyczyl wszystkiego najlepszego i kazde z nas poszlo w swoja strone. Ale kilka godzin pozniej, z moim kolega z biura wreczyli mi bombonierke i zlozyli uroczyscie zyczenia! Nie powiem, strasznie milo mi sie zrobilo! Moj szef ma swoje wady, sraczki dostaje i sieje panike z byle powodu, przylazi i gledzi godzinami przeszkadzajac w pracy, ale mimo wszystko fajny z niego gosc. :)

I zeby nie bylo. Szef jest tuz przed 60-tka, siwy, lysawy i ma swoja "pania", wiec nie ma tu zadnych podtekstow! ;)

Happy Birthday to ME!!! ;)

środa, 6 listopada 2013

Mam dwa latka, dwa i pol!

Siegam glowa ponad stol!

Wiem wiem, wierszyk jest o trzylatkach, ale mi sie skojarzyl... ;)

Zanim Bi skonczyla dwa lata, publikowalam co miesiac opis jej rozwoju. Juz pod koniec jednak zauwazylam, ze zmiany w jej wygladzie i zachowaniu nie sa juz tak gwaltowne, wiec przestalam. Poniewaz jednak w sobote moja starsza pociecha skonczyla rowno dwa i pol roku, przyda sie jakies podsumowanko. Nawet bez sciagi w postaci starych wpisow, wiem, ze zmian bylo, ze hoho! ;)

Najpierw chcialam porownac terazniejsza Bi do tej dwuletniej. Okazalo sie jednak, ze jakims cudem, opis dwuletniej Bi kompletnie umknal. Wstyd, matka, wstyd!!! :) Nic to, zerkne na Bi 23-miesieczna... ;)

Po pierwsze: co sie nie zmienilo?

Charakterek! :)

Bi to uparciuch pierwsza klasa, oraz zawolana zlosnica. Wszystko probuje wymuszac rykiem i nie wydaje sie, zeby mialo sie to w najblizszym czasie zmienic. Poniewaz na nas zupelnie to nie dziala, moglaby sobie juz dac spokoj... ;) Poza tym moja corcia jest przyslowiowym "psem ogrodnika". Kazda wzgardzona zabawka, lezaca w kacie, natychmiast zyskuje na atrakcyjnosci jak tylko wezmie ja Nik. Wtedy jest wyrywanie, placz, ale kiedy uda sie ja odebrac bratu, Bi wcale sie nia nie bawi, tylko trzyma. Tak dla zasady i podkreslenia, ze to moje. I tak jest ze wszystkim... W rezultacie duzo jest u nas ostatnio wrzasku, przepychania oraz placzu, a mi przybywa zmarszczek i siwych wlosow. ;)

To samo jest tez jesli chodzi o jedzenie. Bi jest niejadkiem i juz. Jedyne co je z checia to kaszke, winogrona oraz chleb z maslem orzechowym. Czasem banany i kabanosy. Lubi rosol i zwykle zupy jarzynowe. Oraz sushi. :) I pije mleko na szczescie, ale tylko zmiksowane z owocami lub jogurtem. Nie znosi pomidorowki i sera zoltego.

Za to uwielbia witaminki, lekarstwa i syropki. Lekomanka! :)

Teraz pora na nowosci.

Bi jest juz/dopiero czesciowo odpieluchowana. Czesciowo oznacza, ze w dzien chodzi juz bez pieluchy, nawet na dluzsze wyjscia z domu. Do niedawna myslalam nawet, ze moze niedlugo uda sie przestac zakladac jej pieluchy na drzemke i na noc. Niestety, ostatnio zaczela miec "wypadki" w dzien, wiec drzemka bez pieluchy odpada. Kilka miesiecy temu nabrala tez nawyku spania z niekapkiem i chyba popija sobie z niego w nocy, bo rano pieluche ma az ciezka. Nic dziwnego, ze po przebudzeniu natychmiast chce sie jej pozbyc. :) Ale do spania w nocy bez pieluchy jeszcze daleka droga przed nami...

Ci, ktorzy sa ze mna juz jakis czas, wiedza, ze bardzo martwila mnie mowa Bi, a raczej jej brak. Wreszcie moge napisac, ze jestem o nia spokojna. Moj Starszy Potwor nadaje jak katarynka, powtarza kazde slowo ktore uslyszy, a jej slowniczek powieksza sie w takim tempie, ze nadazam z zapisywaniem tylko "perelek", reszta po prostu sie pojawia i juz zostaje. Wymowe ma narazie dosc ciezka, ale mozna sie dogadac. :) Poza tym Bi jest dwujezyczna. Narazie wiekszosc wyrazow i zwrotow mowi albo po polsku, albo po angielsku, ale juz ma kilka podstawowych, jak "czesc", "pa-pa", albo cyferki, ktore zna w obu jezykach i uzywa naprzemiennie.

Bi uwielbia rysowac. Wiekszosc czasu nadal zamecza mnie, M. lub dziadka, zebysmy rysowali jej zwierzaki, glownie krowy. Czasem jednak udaje sie namowic ja na samodzielne rysowanie. Wtedy widac, jak bardzo zmienil jej sie "styl". Bezsensowne bazgroly niemal zniknely, teraz sa kreski, kolka i czasem cos, co przypomina szlaczek, taki zygzak przez cala dlugosc kartki.

Poza rysunkami, Potwor Starszy jednak zdecydowanie stawia na ruch, ruch i jeszcze raz ruch! Tanczy, biega, skacze i jest bardzo skoordynowana, rzadko sie potyka lub przewraca. Ulubiona zabawa ostatnio: skoki z poreczy na kanape. I nie pomagaja tlumaczenia, ze to niebezpieczne, ze nie wolno, itd. Tylko sie na moment odwroce, Bi juz skacze z piskiem na miekka kanape (z ktorej juz nieraz zleciala).
Drugi hit to "stary niedzwiedz mocno spi". Oczywiscie matka zawsze musi byc misiem, a corka zwiewa z wrzaskiem, zanim jeszcze skoncze spiewac. :)
Poza tym namietnie pedzi jezdzikiem w te i we wte korytarza, uderzajac na koncach z calym impetem w sciany. :) Do tej zabawy chetnie dolacza Nik, ganiajac za nia z pchaczem. Korytarz waski, wiec nieraz mielismy juz kolizje przy wymijaniu, ktore konczyly sie placzem Mlodszego. Ale zabawe maja przednia. :)
Niania tez mowi, ze Bi to zywe srebro. U niej na szczescie ma czworke maloletnich kompanow, wiec jak jedno dziecko zmeczy sie jej szalenstwami, to idzie do drugiego. I tak w kolko. :) Wkrotce trzeba bedzie powaznie pomyslec o jakichs zajeciach taneczno - sportowych dla trzylatkow, niech gdzies spozytkuje ta energie. Szkoda, ze nie moze pozyczyc troche matce... ;)

Zawsze sie smieje, ze Bi to nasz maly stroz porzadku. Pilnuje, zeby wszystkie moje i M. rzeczy byly odlozone na swoje miejsce. Jesli rusze cos, co nalezy do mojego malzonka, podnosi krzyk. Kiedys urzadzila placz, kiedy zobaczyla, ze M. odjezdza moim samochodem. :) Tak samo pilnuje rzeczy Nikusia. Co ciekawe, jesli chodzi o wlasne zabawki, to moga byc rozrzucone po calym domu i jej to nie rusza. :)

Jest z niej tez Zosia-samosia. Sama sie ubiera (oprocz bluzek), rozbiera, sama wdrapuje sie do fotelika samochodowego. Sama je lyzka i widelcem, tylko zupy sa jeszcze dla niej za rzadkie. No i kompletnie nie umie pic ze zwyklego kubka.

Wlosy wreszcie zgestnialy jej na tyle, ze moge czesac jej kiteczke. Za to nie chca jakos rosnac na dlugosc, wiec o prawdziwych kucykach czy warkoczykach moge narazie pomarzyc. Wrazenie "krotkosci" poglebia jeszcze to, ze sie zakrecaja w loczki i wydaja sie wcale nie przedluzac, chociaz po zdjeciach widze, ze jednak rosna. :)

Nie wiem ile urosla i przytyla od ostatniej wizyty u lekarza. Zauwazylam jednak, ze wszystkie spodnie porobily sie za krotkie, a buty za male. Ubrania kupuje jej na 104 cm, albo na 3 lata, a z butow nosi rozmiar 24, ale na zime kupilam jej juz 25-tki.

Jak dorobila sie tych swoich 16 zabkow, to tak narazie zostalo. Na 5-tki troche chyba jeszcze poczekamy.

Poza tym moja corka, ktora od urodzenia zawsze byla tatusiowa, ostatnio ma faze na mame. Najmilszy tego objaw, to kiedy przyjezdzam po nia do niani, a ona wybiega z pokoju z okrzykiem "moja mama, moja!!!". :)





poniedziałek, 4 listopada 2013

Szczere macierzynstwo na blogu

Kilka postow temu piszac o synku uzylam okreslenia "glupiutki". Mimo, ze trudno nazwac 10-miesieczne niemowle geniuszem, natychmiast znalazl sie anonimowy komentarz oskarzajacy mnie o brak szacunku do wlasnych dzieci i traktowanie je jak rzeczy.

Kilka dni temu, blogowa kolezanka Joasia zmuszona zostala przez zlosliwych anonimow do przeniesienia sie (juz poraz kolejny) na zamknietego bloga. Czym zawinila? Osmielila sie przyznac, ze rozczarowana jest, ze jej nienarodzone dziecko ma byc chlopcem, a nie dziewczynka! No straszna rzecz po prostu!

Nie bede apelowac do ludzi o opamietanie, bo wiem, ze to nic nie da. W Polsce pokutuje mit Matki Polki i my wszystkie, normalne kobiety na tym cierpimy. Nienawidze tych cukierkowych blogow, gdzie mamusia zawsze usmiechnieta I tryskajaca pomyslami na co i rusz nowe zabawy, dzieci wesole i grzeczne i kazdy post to pochwala rodzicielstwa. Wiem, ze niektore blogerki celowo pisza tylko o pozytywnych aspektach posiadania dzieci, nie chca rozpamietywac tych gorszych chwil. Z jednej strony je rozumiem, z drugiej przyczyniaja sie one do utwierdzania w publicznej swiadomosci, ze tak wlasnie powinno byc, nie, przepraszam, tak musi byc! A ja nie wierze, ze istnieja kobiety, ktore sa tak anielsko cierpliwe, ze nigdy, przenigdy nie maja ochoty nawrzeszczec na dzieciaki, przylac jednemu z drugim (lub calej gromadzie), a potem wyjsc z domu (same!) na caly dzien. Te ktore sie za takie uwazaja, zapewne nie sa jeszcze matkami.

Jestem zwyczajna kobieta, mam gorsze chwile, o zgrozo mam tez co miesiac PMS, bywam chora lub cos mnie boli. Im jestem starsza, tym czesciej... I czy tylko dlatego, ze jestem matka i kocham moje dzieci, mam na moim wlasnym blogu klamac, ze zawsze czuje sie szczesliwa i spelniona? Mam udawac, ze kocham wstawac po nocach do jednego lub drugiego malego wyjca? Ze uwielbiam jak dziecko rzuca sie na ziemie z wrzaskiem, probujac wymusic cukierka? Jak wyciera mi smarki o ramie raz za razem? Jak dla zabawy co wieczor wytrzasa mleko z niekapka na swiezo umyta podloge? Ze cudownie jest czyscic zasikany poraz setny parkiet i scierac kupe z dywanu? Ze wspaniale jest co 5 minut rozdzielac dzieci wyrywajace sobie zabawki, bijace sie i drace sie przy tym jak potepience?

Nie. Nie bede. Bede pisac szczerze. Bez slodzenia i ubarwiania. Za przykladem Joasi napisze, ze kiedy w ciazy z Nikiem okazalo sie, ze nosze pod sercem chlopca, bylam rozczarowana i to bardzo. Nawet nie ze wzgledu na siebie, ale ze wzgledu na Bi, bo to dla niej przede wszystkim chcialam siostre. I mimo, ze uwielbiam mojego synka, to do dzis chyba nie do konca pogodzilam sie z tym, ze nie jest dziewczynka. Czuje uklucie zazdrosci za kazdym razem, kiedy slysze, ze ktos ma dwie coreczki.

Kocham moje dzieci, ale spokojnie moglabym je widywac co drugi dzien. Przynajmniej raz dziennie chcialabym uciec gdzies na bezludna wyspe. Nazywam je Potworami (na blogu i w zyciu) dosc czesto. Kiedy oboje wrzeszcza az mi w uszach dzwoni, niewazne czy w zabawie czy zlosci, mam ochote wystawic je za drzwi, na ziab i deszcz.  Kiedy Bi raz po raz zabiera Nikowi zabawke, ktora ten grzecznie sie bawil, korci mnie, zeby dac jej klapsa i dla lepszego efektu zamknac w piwnicy. Odliczam godziny i minuty do polozenia dzieci na drzemke/spac. Do pracy lece jak na skrzydlach i nie wyobrazam sobie bez niej zycia. Dosc czesto przelatuje mi przez glowe mysl, ze trzeba bylo raczej robic kariere, a nie dzieci rodzic. Z nostalgia wspominam czasy kiedy z M. bylismy wolni jak ptaki, kiedy weekend oznaczal spanie do 9 rano, a potem spontaniczne wycieczki gdzie nas oczy poniosa (czy raczej auto zawiezie), przygotowanie do ktorych zajmowalo nam cale 15 minut.

Wniosek? Nigdy nie bede Matka Polka. Nigdy dobrowolnie nie zrezygnuje z pracy, zeby zostac z dziecmi w domu. Zmuszona do tego nigdy nie bede szczesliwa. Nie mam cierpliwosci, potrzebuje odskoczni, gdzies, gdzie bede kims wiecej niz tylko matka. I bede nadal pisac szczerze. O tych fajnych momentach, kiedy tule dzieciaki i tak zwyczajnie ciesze sie, ze je mam, ale tez o tych gorszych chwilach slabosci. Takze o momentach, kiedy nie wytrzymuje nerwowo i wrzeszcze na moje pociechy, albo "sprzedam" Bi klapsa. To moj blog i moje zapiski. A Anonimowi zlosliwcy niech sie ugryza. W dupe najlepiej.

A ostatnio wpadlam na przypadkowego bloga, gdzie autorka tlumaczyla sie z tego, ze pisze tylko o milszych stronach macierzynstwa, odpierajac najwyrazniej ataki kogos, kto krytykowal ja o zbytnie "slodzenie". Czyli co? Czyli ludziom sie nie dogodzi. Napisze szczerze? Bede wyrodna matka. Bede pisac o pozytywach? Wyjde na nieszczera. Kolejny powod, zeby byc soba i pisac o tym co mi w duszy gra, pozytywnie badz negatywnie.

To moje zycie, moje mysli, moj blog.

piątek, 1 listopada 2013

Dla odmiany cos o Kokusiu :)

Na Halloween moje dzieci sa jeszcze za male. Wszystkich Swietych to tutaj dzien jak codzien (no, moj malzonek polecial rano z dzieciakami do kosciola, ale to juz jego wybor, ja wolalam zajechac na czas do pracy), wiec nie mam tematu ani na nostalgiczne wspominki, ani na opis gromady przebierancow napotkanych podczas "trick or treating". ;)

Czemu wiec nie opisac ostatnich wyczynow synusia? :)

A jest o czym pisac! Moj "maluszek" rozrabia na calego, szaleje, zasmiewa sie, przy czym pokazuje tez temperamencik godny starszej siostry! ;)

Po pierwsze. Trzeba bardzo pilnowac, zeby bramka do kuchni byla zawsze zamknieta, jesli nikogo akurat tam nie ma. Psia miska bowiem jest nieustajacym zrodlem uciechy. Niko najpierw podchodzi niepewnie, ogladajac sie za siebie (wiadomo, matka czyha, zeby przerwac dobra zabawe). Potem niesmialo zanurza raczke. Potem juz zaczyna weselej chlapac. Na koniec miska zostaje wywrocona, a kuchnia i dziecko zalane, ale za to jakie szczesliwe!

Po drugie. Niko nauczyl sie czestowac. Na haslo "daj mamusi chrupeczke" z usmiechem wsadza mi ja do ust. Nie nauczyl sie jednak jeszcze, ze trzeba smakolyk puscic, wiec matka sobie nie pojada. ;)

Po trzecie. Robilam cos ostatnio w kuchni, w miedzy czasie wyjmujac naczynia ze zmywarki. Do kuchni zajrzal Niko, zobaczyl otwarte drzwiczki i ruszyl do przodu z dzika radoscia w oczach! Wzruszylam ramionami, stwierdzajac, ze najwyzej sobie powali raczkami po drzwiczkach, a ja w spokoju dokoncze to co akurat robilam. Odwracam sie po moze 20 sekundach i zamarlam! Mlody wspial sie na drzwiczki od zmywarki i raczkuje sobie radosnie do jej srodka!
Przestalam sie dziwic sensacyjnym wiadomosciom, ze dziecko niechcacy zostalo zamkniete w pralce czy suszarce... :)

Po czwarte. Nik chodzi sobie przy "pchaczu" po calym domu. A wlasciwie to nie chodzi, on biega! Jeszcze tydzien temu pchacz za bardzo sie rozpedzal, a Nik zostawal w tyle, zaliczal glebe i z rykiem rezygnowal z zabawy. A teraz??? Zapiernicza jak Ferrari! A co najlepsze, potrafi sobie nim spokojnie obrocic i wycofac, wiec malo kiedy gdzies utknie.

Po piate. Wczoraj przeszedl samodzielnie 3 malenkie kroczki miedzy stolikiem a kanapa. Chwiejnie i niepewnie, ale przeszedl! :)

Po szoste i ostatnie. Karmienie piersia stalo sie rozrywka. Dla Nika oczywiscie. Odrywa sie od cycka, rechocze starajac sie zlapac go w palce (czesto siknie mlekiem na pol pokoju!), przekreca, staje na nogach i wbrew prawom grawitacji pije z glowa do gory nogami. Jak uda nam sie kiedys uwiecznic te wygibasy na zdjeciu, to wstawie fote, bo wyglada to przekomicznie. Dla mnie oznacza to wymietoszone cycki i ponaciagane brodawki, wiec zabawy synala nie wzbudzaja az takiego entuzjazmu. ;)

A pomiedzy kolejnymi szalenstwami, Niko kilka(nascie) razy dziennie uczepia sie moich kolan domagajac sie wziecia na rece. Kiedy ulegam, kladzie mi glowke na ramieniu i cudownie sie przytula. A ja sie rozplywam w tej czystej, cudownej milosci... :)

środa, 30 października 2013

Z serii: szalenstwa Panny Bi

Ach ten moj dwu i pol latek. Wybuchowa mieszanka slodyczy i temperamentu! ;)

Przed wyjsciem do pracy daje Bi buziaka. Coreczka natychmiast komenderuje: "Mama Koko muuuaaa!". Chcac nie chcac (jestem juz spozniona) maszeruje wiec do pokoju i caluje tez synka. Nie wystarcza. "Mama tate muaaa!". Ide wiec dac calusa mezowi.
Dobrze, ze psa mi ucalowac nie kazala!

Bi ostatnio uzaleznila sie od piosenek na YouTube, trzeba je wiec ograniczac. Oczywiscie za kazdym razem kiedy wylaczam computer, jest wsciekly wrzask. Ktory ostatnio zostal ubrany w slowa. Uslyszalam mianowicie za swoimi plecami: "Bupa mama, bupa!".
Zdaje sie, ze bupa = glupia. :)

A skoro o piosenkach mowa, to ktoregos dnia, zamiast dziecinnych piosenek, puscilam Bi "Roar" Katy Perry. Pomyslalam, ze spodobaja jej sie wszystkie zwierzatka z teledysku. Tak jak przypuszczalam, Bi byla zachwycona. A w ktoryms momencie, pokazujac na piosenkarke, oznajmila: "To mama!". No coz, typ urody nie ten, o takiej figurze moge najwyzej pomarzyc, ale milo mi sie zrobilo...

Zdarza jej sie tez nabroic, choc ma dobre intencje. Ostatnio chciala nalac psu wody do miski. Wode i lod mozna pobierac z naszej lodowki, wystarczy nacisnac guzik. Bi wode do miski nalala, a jakze. Tyle, ze trzymanie jej pod wlacznikiem i jednoczesne celowanie do niej strumieniem cieczy, nieco ja przeroslo. W rezultacie cala kuchnia kwalifikowala sie do wytarcia, a dziecko do przebrania. Ale dumne bylo z siebie niesamowicie!

Ktoregos wieczora, probujac rozsmieszyc marudzacego synka, w akcie desperacji zaczelam krecic mlynka na palcu taka dluga, gruba gumka, cos jak niegdysiejsze do grania, ale krotsza. Nawet nie wiem skad ja mamy. W ktoryms momencie zle wymierzylam odleglosc i pacnelam sie ta guma w lepetyne. Na to Bi zakrzyknela "Mama boo-boo!!!", podbiegla i... cmoknela mnie w czolko!

Bi strasznie boi sie odkurzacza. Juz kiedy wyciagam go z szafy, ucieka na drugi koniec pokoju. Ostatnio zaczela tez informowac (jakbysmy nie wiedzieli), ze "Ja bojic, ja bojic!!!". Logiczne przeciez, ze skoro mowimy, ze ktos sie czegos boi, wiec nie powiemy ja sie boje, tylko ja sie bojic.

A kiedy moje dziecko jest na nas obrazone, albo zwyczajnie chce, zebysmy udostepnili jej kanape, mowi nam "go away!", co w jezyku Bi brzmi mniej wiecej "gou ej!". :)

poniedziałek, 28 października 2013

Dawno o mamusi nie bylo

Mojej mamusi oczywiscie. :)

Nie nie, matka nie stala sie nagle uosobieniem taktu i zdrowego rozsadku. Po prostu, z powodu roznicy czasu moge z nia rozmawiac tylko w weekend, w weekend mama zawsze ma pod opieka moja siostrzenice (swoja droga, to szczesciara z mojej siorki), ta zas od kilku miesiecy nie spi w dzien. A ze absorbujaca z niej panna, wiec nawet jak do mamy dzwonilam, to pogadac sie nie dalo, bo wtracala sie, odciagala babcie od ekranu, nawet probowala odlaczyc laptop, bo w koncu babka ma sie zajac nia i koniec. Zalety tego stanu rzeczy to, ze mama nie miala mozliwosci rozkrecic sie w swoim narzekaniu i krytycyzmie.

Az do poprzedniego weekendu. Kiedy to dowiedzialam sie, ze... uwaga uwaga! ZNECAM sie nad swoim dzieckiem!!!

Musze przyznac, ze kiedy to uslyszalam, zaniemowilam... No bo skad taka opinia? I to ze strony wlasnej matki? W koncu idealna nie jestem, wsciekam sie, czasem krzykne, sporadyczny klaps tez sie znajdzie. Ale od razu znecanie???

Winnym okazal sie moj tato. Nie wiem dokladnie w jaki sposob przedstawil matce piatkowy wieczor, ale rzeczywistosc niezle przeinaczyl. Pozwolcie, ze Wam opisze co takiego zrobilam:

Szykujac Nika do spania, jak zwykle przykazalam Bi, zeby usiadla grzecznie na kanapie i poogladala bajki. Chodzi mi o to, zeby byla w miare cicho. I zazwyczaj nie ma problemu, Bi oglada kreskowke, Nik zasypia przy cycu, odkladam go do lozeczka i biore sie za szykowanie do lozka Starszej. Tym razem, przez obecnosc dziadka, wszystko bylo oczywiscie na opak. Bi zaczela na wpol sie popisywac, na wpol strzelac fochy. W rezultacie zamiast cichutko ogladac bajki, lazila bez celu po pokoju, wdrapywala sie na stol, bez przerwy wpadajac na zabawki i zrzucajac je z hukiem. Moje upomnienia calkowicie ignorowala. Usypianie malego ciagnelo sie w nieskonczonosc i nic dziwnego, skoro co chwila az podskakiwal, kiedy plastikowe klocki z lomotem sypaly sie na podloge albo samochodzik przejezdzal przez pokoj piszczac niemilosiernie kolkami...
Kiedy w koncu Nik zdolal usnac, odlozylam go i pierwsze co, kucnelam przed Bi, zlapalam ja za rece i spytalam powaznie dlaczego nie slucha mamy i halasuje kiedy wyraznie ja poprosilam, zeby grzecznie ogladala bajeczki. Wytlumaczylam tez jeszcze raz, ze czasami, kiedy mamusia o to prosi, trzeba byc cichutko zeby mogla polozyc braciszka spac. Oczywiscie Bi, osadzona w miejscu i zmuszona wysluchac mojej tyrady, uderzyla w placz jakby dziala jej sie niewiadomo jaka krzywda.

I to wszystko. Ani na nia nie nakrzyczalam, ani nie dalam klapsa. Rozumiem, ze dziadkowie sa od rozpieszczania i nie chca w ogole widziec wnukow placzacych, ale nie przesadzajmy! Gdzie tam bylo znecanie sie???

Co prawda podejrzewam, ze slowko to moja matka dopowiedziala sobie sama. Tak samo jak to, ze jak tak dalej pojdzie, Bi ucieknie z domu i opieka spoleczna odbierze nam prawa rodzicielskie!!! No ludzie! Skonczylo sie na malo przyjemnej klotni, na koniec ktorej wygarnelam matce zeby lepiej skupila sie na problemach meza a nie na wychowaniu MOICH dzieci. Dzieci, ktorych ona na dobra sprawe nie zna.

To chyba zabolalo mnie najbardziej... Nie fakt, ze rodzice fabrykuja miedzy soba jakies nieuzasadnione oskarzenia na moj i M. temat, ale to ze tak naprawde nie znaja ani nas ani wnukow, ale sa pierwsi do krytyki. Tata przyjezdza raz w tygodniu o godzinie 7 wieczorem, kiedy pomalu szykuje juz maluchy do spania. Moglby przyjezdac wczesniej, ale nie, lepiej rozpie***yc mi cala wieczorna rutyne. Bi na jego widok dostaje jakiegos kociokwiku, Nikowi sie udziela i wyciszenie ich i polozenie do lozek graniczy wtedy z cudem. Oni swiruja, ja robie sie nerwowa i powstaja takie sytuacje jak powyzsza...
A matka? Wydaje jej sie, ze wie najlepiej jak powinnam wychowywac dzieci. Co lepsze, ona probuje mi tlumaczyc jak moje dziecko mysli i w jaki sposob powinnam do niego podchodzic. Ona! Ktora widziala Bi ponad rok temu przez tydzien, Nika w ogole nie widziala na oczy! Ktora ostatnio zdziwila sie, ze Bi tak ladnie zaczela mowic i spytala ile ma lat, a o Nika zapytala czy skonczyl juz 9 miesiecy (skonczyl 10 i pol), bo zaskoczona byla, ze chodzi juz za raczki! I co gorsza, ona wcale nie chce ich poznac! Moglaby przyleciec w odwiedziny, spedzic z nimi troche czasu, ale lepiej szukac kazdej glupiej wymowki. A kiedy probuje cos jej opowiedziec, dac lekki wglad na zycie i umiejetnosci Bi i Nika, natychmiast przerywa slowami "a moja N. to to czy tamto...". Tak, moja N.! Coz, z tego co wiem, to moja siostrzenica jest nadal corka siostry i szwagra, babka jej nie adoptowala... Ale Nik i Bi to nie sa juz jej??? Wiem, ze N. jest jej oczkiem w glowie i wiem, ze to naturalne, skoro ma ja na miejscu. Ale boli.

Wiem, wyszlo chaotycznie, ale musialam gdzies to z siebie wyrzucic. Nie chce rozmawiac z M. bo on i tak jest ciety na moich rodzicow (dluga historia), nie chce jeszcze dolewac oliwy do ognia. Lepiej zachowac pozory szczesliwej, kochajacej rodzinki... :/