W kazdym razie, jakims cudem obudzilam sie nawet w miare przytomna, a co lepsze, kiedy wstalam, okazalo sie, ze Nik rowniez juz nie spi. Ku radosci Bi wiec, ruszylismy ze sniadaniem i przygotowaniem do wyjscia na trening. Oczywiscie, po takiej przerwie, poranne szykowanie mamy kompletnie rozpie*rzone. Trening zaczynal sie o 8 rano, tymczasem kiedy wyjezdzalam z garazu, zegarek w aucie pokazal 8:11. Ups... Moze za tydzien uda sie dojechac na czas? Na szczescie mamy autem doslownie 3 minutki. ;)
Jak juz dotarlismy na miejsce, okazalo sie, ze basen o tak wczesnej porze to oaza spokoju. Oficjalnie nadal zamkniety, wiec zadnych ludzi, tylko dzieci z druzyny, plus rodzice.
Slonko przygrzewa ale jeszcze nie pali, woda nagrzana przez ostatnie upaly (usiadlam na brzegu i z zachwytem chlapalam nogami :D), ptaszki swiergola. No bajka, choc jak trafi sie chlodniejszy dzien, to dla dzieciakow wychodzacych z wody moze byc niezbyt przyjemnie. Ostatnio bylo wspaniale. :)
Nika nie moglam zlapac zeby mial glowe ponad woda ;)
Po treningu ruszylismy (znaczy ja i dzieciaki, bo M. byl oczywiscie w pracy) na obiecany Potworkom plac zabaw przy szkole. Wybieralismy sie tam jak sojki za morze od jakiegos czasu i w koncu sie udalo.
Plac zabaw po raz pierwszy (poza kempingiem) od ponad 4 miesiecy!
Obawiam sie, ze teraz co sobote po treningu mi nie podaruja, ale coz. Na placu zabaw, mimo wczesnej godziny jakas rodzina z dzieckiem, a pod szkola trzy auta robotnicze. Cos w szkole sie dzieje i podejrzewam, ze sa to przygotowania do otworzenia budynku w dobie covid'u. :/
Dziwie sie, ze oni w ogole daja rade normalnie chodzic, a co dopiero wspinac w tych crocs'ach. Mialy byc latwe do czyszczenia buciory na ogrod, a staly sie ulubionym obuwiem... :/
Potworkom bylo wsio ryba, co sie w budynku dzieje. Najlepsze, ze w koncu mieli plac zabaw, choc oprocz tego, szybko atrakcyjniejsze staly sie galezie pozwalane z rosnacych obok placu drzew. Typowe. ;)
"patyczek" :D
Potem jeszcze szybki wypadzik po kawe dla matki, a dla dzieciakow po niezdrowe, mrozone napoje. A co tam, raz w tygodniu mozna. W koncu jest lato, a ze w tym roku maja je kompletnie bez atrakcji, wiec niech beda chociaz napoje pelne cukru i konserwantow. ;)
Tymczasem w lazience najpierw stanely brakujace polowy sciany, zniknal kibelek (witajmy darmowe kardio przy bieganiu co chwila na gore), a potem pojawil sie nowy kolor.
Ta lazienka zawsze, jak na takie "pol lazienki", czyli toaleta, wydawala mi sie calkiem przestronna. A po wywaleniu wszystkiego nagle zrobil sie taki ciasny "schowek" ;)
Troche inne swiatlo (mocniejsze zarowki) i nagle wydaje sie jakby gorna oraz dolna polowa scian wymienily sie kolorami :D
Z tym kolorem to niezle jaja i nawet M. zrobil wielkie oczy, bo przeciez lazienka miala byc utrzymana w jasnej tonacji. Ale sam pokazal mi puszki farby pozostale po malowaniu dolu i zaproponowal, ze moze wybiore ktorys z tych kolorow skoro tyle tego zostalo. A dol mamy pomalowany na cztery rozne odcienie szarosci. ;) No to wybralam i juz w czasie malowania oboje skrobalismy sie po czuprynach, ze ciemny cholera. :D Poniewaz jednak ogolnie kolor jako taki mi sie podoba, stwierdzilam, ze musze zobaczyc jak sie bedzie komponowal z caloscia. Najwyzej sie przemaluje, mimo, ze M. oswiadczyl, ze mowy nie ma, on nie bedzie nic przemalowywal. ;)
Od niedzieli mielismy upaly ocierajace sie o rekordowe (dzis w koncu chlodniej - "tylko" 29 stopni). Temperatury w cieniu dochodzily do trzydziestu kilku kresek, a w sloncu pewnie spokojnie dobijaly do okolic 40stki. Codziennie wlazilam z Potworkami do basenu, zeby sie troche schlodzic. Niestety, mi marzy sie relaksik na dmuchancu, a dzieciaki marza raczej o dzikich harcach z matka w wodzie. Najczesciej juz po 15 minutach odechciewa mi sie tego "chlodzenia". Zreszta, klima w domu hula az milo, wiec od biedy moge sie schladzac nie wychodzac z chalupy. ;) W srodku dnia zreszta to wlasnie robimy. Jesli wysciubiamy nochale na zewnatrz, to tylko w razie niezbednej koniecznosci i na krotko. Wyjatkiem jest kiedy Potworki wskakuja do basenu. Pilnuje ich spod parasola na tarasie, ale nawet i tam slonce prazy bezlitosnie i stad wlasnie ostatnio wskakuje do wody razem z nimi, zamiast ociekac potem na krzeselku. ;)
Musze spojrzec prawdzie w oczy, ze na selfie to ja wychodze po prostu STRASZNIE. Dobrze, ze chociaz dzieci mam ladne :D
We wtorek umawialam sie wstepnie z kolezanka, ale niestety prognozy straszyly burzami. W ktoryms momencie faktycznie sciemnialo, na horyzoncie zamajaczyla nawet czarno - granatowa chmura, ale coz... przeszla bokiem, nie spadla ani kropelka deszczu, a ja znow spedzilam wieczorem 40 minut podlewajac ogrod spalony sloncem i 33 stopniami. No i ominela mnie kawka i ploteczki, wiec i humor oklapl. ;)
W poniedzialek oraz srode, jak zwykle (od zeszlego tygodnia ta "zwyklosc" :D) Potworki mialy trening.
Humory, jak widac, dopisuja :)
Mala sensacja bylo to, ze w poniedzialek, kiedy po wejsciu na recepcje mierzylismy temperatury, przy Niku urzadzenie zapiszczalo przerazliwie. Az wstrzymalam oddech, ale na szczescie pracownica machnela tylko reka, ze jest goraco, a czujnik nastawiony jest na jakas smiesznie niska temperature i puscila nas dalej. Bylam zreszta swiadkiem wychodzac, ze nie tylko nam ten termometr pipczal. I nie dziwota, bo poniedzialek byl jak dotychczas najgoretszym dniem. Temperatura doszla do 37 stopni w cieniu i nawet przejscie kilkudziesieciu metrow przez parking owocowalo siodmymi potami. ;)
W czwartek Potworki mialy wizyte kontrolna u dentysty. Po koncowce zeszlego roku oraz poczatku obecnego, gdzie mam wrazenie, ze co chwila lecialam z Bi do zebologa, jechalam jak na sciecie, szykujac sie na kolejne zalamujace wiesci. Tymczasem, wiadomo, jak czlowiek przygotowany na "najgorsze", nie bylo tak zle. Nik ma zero nowych ubytkow (yesss!!!), wiec za tydzien jade z nim na zalakowanie stalych zebiszczy. Bi rowniez nie dorobila sie nowych dziur, ale ma niestety jedna (miedzy zebami, wiec podwojna), ktora zostala jeszcze ze stycznia czy lutego. Niestety opieka zdrowotna ma tutaj takie glupie zasady, ze skoro ubezpieczenie tego w tym roku nie pokryje (za duzo miala Bi ubytkow naprawianych), to poki co dentystka tego nie zalata. Jest jednak nastawiona dosc optymistycznie, ze ta dziura nie powinna sie powiekszyc do kolejnego roku jakos strasznie. Umowila Bi na zaraz po przerwie swiatecznej i pozostaje trzymac kciuki...
Po poludniu pojechalam z Bi na trening bardziej zaawansowanej grupy. Starsza cos tam marudzila, ze te treningi sa za trudne, ze wszyscy sa szybsi (nieprawda), ze nogi ja bola, itd. W koncu M., jak to M. burknal zebym ja z tego plywania wypisala, skoro nie chce. Tu nawet Bi zdziwiona spojrzala na ojca, bo ona marudzi tak dla sportu, zeby nie wyjsc z wprawy, nie to ze faktycznie nie chce plywac. ;) Ale M. tego nie kuma i uwaza najwyrazniej, ze ja Potworki przymuszam do plywania w druzynie. Czasem nie rozumiem jak mozna miec grubo ponad 40stke i nie rozumiec, ze dzieciaki marudza, bo tak (szczegolnie, ze nasze jecza co chwila o cokolwiek). Sa zmeczone, znudzone, maja gorszy dzien i juz im wszystko nie pasuje, nawet jesli normalnie to lubia. A na kazdy jek, ze nie chce im sie plywac, M. natychmiast reaguje: "wypisac ich, jak nie chca!". :/
To mina pt. co to dla mnie! :D Musialam zaczac nakladac Bi czepek niestety, bo od mocno chlorowanej wody wlosy momentalnie zrobily jej sie sztywne w dotyku
Mimo tatusiowego zrzedzenia pojechalysmy i przy wejsciu tym razem byla Bi kolej zeby termometr zapipczal. Mimo, ze pracownicy tylko sie zasmieli, Bi powachlowala sie reka i sprobowala jeszcze raz. Tym razem temperatura byla ok. ;)
Moj mieczyk rozkwitl.
Ladny, choc wolalabym zdecydowana, mocna czerwien ;)
Coz, liczylam na jakis bardziej "soczysty" kolor zamiast tego bladziutkiego rozu, ale ze zakwitl tylko jeden, to wiecie. Jak sie nie ma co sie lubi, to sie lubi co sie ma. ;) Szkoda, ze to prawdopodobnie byla jedyna wiosna kiedy mialam tyle czasu na sadzenie i dogladanie. Usadzilam sie tych cebulek jak glupia i choc lilie pieknie zakwitly, to mieczyki okazaly sie zupelnie niewdzieczne. ;)
Skoro mowa o liliach, to zakwitly tygrysie.
Ostatnio na niemal kazdym zdjeciu kwiatkow mam niechcianego "modela" ;)
Co ciekawe, poprzednie dwa lata w ogole nie pamietam zeby kwitly. Pewnie czerwone zuki zezarly im paki. :/
Kwitna tez takie piekne liliowce:
Te niestety strasznie cos przetrzebilo i sa ledwie zywe. No i poprzedni wlasciciele posadzili je w bardzo zacienionych miejscach i wydaje mi sie, ze nie bardzo im sie tam podoba.
A miedzy kwiatami lataja takie cudenka:
To motyl z rodzaju "swallowtail", nazywany tak ze wzgledu na piekny ksztalt skrzydel. Jest ich kilka gatunkow i sa ciezkie do rozroznienia, ale za to wszystkie piekne i bardzo duze - rozpietosc skrzydel dochodzi do 10 cm. Niestety, to prawdopodobnie ich gasiennice zzeraly mi niedawno koper. ;)
Bilety do Polski przelozylismy na koniec listopada. Nie ludze sie, ze polecimy, nastawiam sie raczej, ze kolejny raz bedziemy przekladac... Najbardziej szkoda mi dzieciakow, szczegolnie Bi, bo nastawili sie na ten wyjazd, marza, ze w koncu poznaja kuzynostwo... I prawdopodobnie bedzie doopa blada. :( W dodatku taki durny termin mamy, bo wracamy 20 grudnia i cala rodzina dziwi sie, ze nie zostaniemy na Swieta. Mamy kilka kilka powodow, dla ktorych chcemy wizyte zamknac przed przerwa swiateczna i choc chetnie zostalabym w Polsce na Boze Narodzenie, to musze myslec praktycznie... Zreszta, tak jak napisalam wczesniej, na 99% i tak bedzie kwarantanna, albo zamkniete granice, albo ch*j wie, co jeszcze i i tak nie polecimy...
Od niemal trzech tygodni mamy susze i upaly, za to kolejny ma nadrabiac zaleglosci w deszczu. Prognozy sa jednak zmienne niczym kobieta, wiec zobaczymy co z tego wyjdzie. W kazdym razie, ktoregos dnia temperatura ma spasc "az" do 25 stopni i znajac mnie, zaloze bluze. :D
Potworki zegnaja teczowo:
Prosili o teczach na lepetynach od jakiegos czasu
Nik musial sie choc troche odrozniac od siostry, wiec wymyslil, ze chce miec tecze na srodku i z przerwami miedzy kolorami
Milego weekendu i do przeczytania juz w sierpniu!