Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

piątek, 30 grudnia 2022

Boze Narodzenie i tydzien totalnej laby

Wieczor przed Wigilia czekalam niemal do polnocy zeby zejsc na dol i zapakowac prezenty. Niestety dzieciaki, przy odwolanej szkole, pospaly sobie rano do oporu i jeszcze dobrze po 23 slyszalam jak Bi kreci sie po pokoju. :/ Na szczescie samo pakowanie nie zajelo mi zbyt duzo czasu, potem jeszcze podlozyc pakunki pod choinke i do lozka walnelam sie o 12:30.

Tradycyjnie przypomienie, zeby Potworkom nie przyszlo do glowy otworzyc pakunkow juz z rana ;)

Na Wigilie nastawilam sobie ambitnie budzik na 8:00 rano, zeby na spokojnie pokonczyc co tam bylo do zrobienia, nakryc do stolu, pogadac moze z rodzina na Skypie... Taaa... Bylam tak padnieta po tym nocnym pakowaniu, ze wylaczylam budzik i niemal natychmiast zasnelam ponownie. Przysypialam tak i budzilam sie az do 9, kiedy w koncu zmusilam sie zeby polozyc glowe na ramieniu. To oczywiscie szybko mi zdretwialo, co pozwolilo nieco sie rozbudzic. Dzien zaczelam wiec juz z opoznieniem i chyba dobrze sie stalo, ze zanim zwloklam sie z wyra, moja siostra juz dawno byla na Wigilii u swoich tesciow i nie dalo sie pogadac. ;) Umylam sie, ubralam, a potem zaczelam wynosic na gore rzeczy, ktore Potworki rozniosly po salonie oraz jadalni. Po pierwsze, chcialam miec porzadek przed wizyta gosci, a po drugie, wiedzialam, ze po rozpakowaniu paczek i tak salon bedzie wygladal jakby w nim cos wybuchlo. Ja zrobilam makielki, M. usmazyl rybe i mielismy chwilke zeby na spokojnie usiasc i pogadac z moja mama, tesciami oraz jednym z braci M. Nawet dokonczylysmy z Bi prace domowa do Polskiej Szkoly i moglam wreszcie wyniesc z jadalni plecak! ;) Niestety, spokoj byl pozorny, bowiem malzonek uparl sie, zeby pierogi (i te do barszczu i te jako danie) gotowac na ostatnia chwile. Ja dodatkowo zapomnialam upiec (a wlasciwie dopiec) chleb, a potem odgrzac kapuste z grzybami. Dzien zapominalca i to akurat w Wigilie. W miedzyczasie stoczylam batalie z Bi, ktora uparla sie, ze nie zalozy przygotwanej sukienki, bo "jest okropna i jej nie cierpi". Hmmm... Byla to sukienka, ktora zamowilam jej rok temu i ktora panna sobie sama wybrala! I specjalnie zamowilam ja troche wieksza zeby mogla zalozyc ja chociaz jeszcze raz. Corka oswiadczyla, ze rok temu to co innego, a teraz jej sie nie podoba i koniec. W koncu stwierdzilam, ze nie bede sie denerwowac i oznajmilam pannie, ze niech sobie zaklada co chce, ale pamieta, ze "Mikolaj" patrzy i w myslach juz planowalam zerwanie jakiejs galezi wieczorem i wsadzeniu jej do skarpety wiszacej na kominku. :D Bi sie poryczala (ze zlosci), ale na koniec jednak zalozyla te sukienke. ;) Na Swieta latwo jest znalezc "argumenty" zeby dzieciaki zrobily to, o co je sie prosi. Wiem, wredna jestem. :D

Swiateczna elegancja, choc Bi zamiast rajstop, uparla sie zalozyc legginsy
 

W kazdym razie opoznienie zaowocowalo tym, ze jeszcze bylismy w trakcie odgrzewania wszystkiego, kiedy zjawili sie goscie. Obaj w tym samym czasie. Oni musieli wiec przez chwile zadowolic sie telewizja i halasliwym towarzystwem Potworkow, a my na gwaltu rety wyciagalismy wszystkie zimne dania z lodowki oraz cieple z piekarnika, gdzie sie grzaly. ;) Jedzenia jak zwykle nie bylo duzo, a i tak okazalo sie za wiele. Na Wigilie zaczynamy miec taki swoj staly repertuar. Byl barszcz z uszkami (M. przez pomylke kupil pierogi), smazona ryba, ruskie (wolalabym z kapusta i grzybami, ale dzieciaki nie tkna), warstwowa salatka, salatka sledziowa i makielki. Na kolejny dzien zapeklowalam pieczen. Na deser sernik i kupny (o zgrozo) makowiec. I tyle. Na raptem 6 osob, z ktorych dwoje to wybredne malolaty, to i tak nadmiar.

Nasza, jak zwykle liczebnie oraz biesiadowo skromna, Wigilia
 

Przelamalismy sie oplatkiem, po czym zasiedlismy do stolu. Podczas przygotowan, Bi posmakowala kawalek sledzia i tak jej posmakowal, ze z trudem ja przegonilam zeby starczylo mi do salatki. ;) W Wigilie dalam jej wiec do posmakowania gotowej salatki, ale niestety, dodany do ziemniakow, cebuli i ogorka, juz jej nie smakowal. ;) Zjadla za do barszcz (choc czysty, bez pierogow) i kawal rybki w panierce. Nik... bez komentarza. Wychleptal miseczke czystego barszczu i przegryzl kromka suchego chleba. Malutki kawalek ryby "meczyl" godzine i skonczyl tylko dlatego, ze zagrozilam, ze nie otworzymy prezentow az nie skonczy. Choc musze przyznac, ze jesli o prezenty chodzi, to Potworki zdecydowanie nabieraja cierpliwosci. Od bodajze dwoch lat podkladam prezenty pod choinke w nocy przed Wigilia. Jeszcze rok temu juz od rana Nik jeczal czy moze otworzyc choc jeden. W ogole wiekszosc dnia siedzieli przy choince, jakby paczki mialy sie magicznie same nagle otworzyc. ;) Tym razem... nic. Jakby pakunkow nie bylo. Szok. Kiedy Nik opornie ciamkal rybe, my - dorosli popijalismy kawke na lepsze trawienie i leniwie rozmawialismy. Bi przychodzila od czasu do czasu, dopytujac, ale nie o prezenty, tylko kiedy bedzie mogla nam zagrac. Panna dzien wczesniej przypomniala sobie, ze przeciez rok i dwa lata temu, grala nam na skrzypcach. Powiedzialam jej, ze teraz to juz troche za pozno na szukanie utworu i cwiczenia. Serio, ile mozna sie nauczyc w jeden dzien?! Okazalo sie jednak, ze Bi znalazla bardzo proste nuty do refrenu "Jingle Bells" i po kilku cwiczeniach wlasciwie nauczyla sie ich na pamiec. Nie przeszkodzilo jej to w dopytywaniu sie w Wigilie kiedy bedzie mogla grac, bo zjada ja trema. ;) Ustalilismy jednak wczesniej, ze zagra po wieczerzy i wtedy otworzymy prezenty. Teraz czekalismy wiec az Nik w koncu skonsumuje (malutki) kawalek ryby. Wreszcie sie z nim uporal i panna przystapila do koncertu.

Bardzo klimatycznie ;)
 

Wyszedl jej bezblednie, wszyscy zaklaskali, a potem nastapil wybuch bomby papierowo - plastikowej, czyli rozpakowywanie pakunkow. Potworki najpierw grzecznie (i jak najszybciej) rozdaly prezenty, a potem przystapili do rozpakowywania swoich.

Nik wrecza prezent wujkowi, a dziadek oglada (dosc podejrzliwie) swoj ;)
 

Jak zwykle sie niezle oblowili, bo do upominkow od rodzicow, doszly jeszcze te od dziadka oraz wujka. Bi dostala ciepla, puchata pizame z krolikiem, charms'a - pilke nozna do bransoletki, maszynke do zawijania rozwinietej wloczki z powrotem w rowne motki, kolczyki oraz karte podarunkowa do Amazon'a.

Osobiscie mam dwie lewe rece do takich robotek, dlatego nie mialam nawet pojecia, ze cos takiego istnieje

Nik otrzymal nowy szlafrok, pudelko na karty do gier na Nintendo, Lego oraz mini tablice do koszykowki, ktora mozna zawiesic na drzwiach.

Kosz docelowo zawisl w pokoju Kokusia, ale w Wigilie strzelal sobie w kuchni
 

Oboje do tego dostali tez powalajaca ilosc slodyczy oraz po czapce z wbudowana latarka, tak mocna, ze spokojnie moze nadac sie na jakies nocne eskapady. Matka dostala perfum, ale moim zdecydowanie ulubionym prezentem byly czekoladki wypelnione brandy. Stanowczo za szybko je pochlonelam. :D Goscie posiedzieli wyjatkowo dlugo, moze dzieki temu, ze na dworze byl siarczysty mroz: -11, zas w domu napalilismy w kominku, wiec fajnie grzalo sie dupki przy ogniu.

Swiateczny klimat przy kominku to cos, co tygryski lubia najbardziej
 

Planowalismy wyruszyc na wczesniejsza pasterke o 22, ale niestety M. nie dotrwal, mimo, ze rano pospal znacznie dluzej niz zwykle. W najwazniejsze rodzinne swieto nie chcialam jechac sama z dzieciakami (choc oni byli chetni i rzescy), wiec stwierdzilismy, ze pojedzicmy nastepnego dnia. Pogonilam dzieciaki do lozek, poczytalam Kokusiowi, po czym czekalam az przysna, bowiem tradycja stalo sie, ze zostawiam im pare drobiazgow w skarpetach na kominku. I w ten sposob minela nam Wigilia.

W Boze Narodzenie (tutaj, jak wielokrotnie pisalam, to tylko jeden dzien), poza msza, to juz byl relaks przed duze "R". Do kosciola pojechalismy na 10, co pozwolilo troche dluzej pospac, choc ja znow polozylam sie okolo polnocy, wiec nie czulam sie zbyt wyspana.

W tym kosciele, oprocz organow, jest tez wielki fortepian i organista gra raz na jednym, raz na drugim. W Boze Narodzenie zas, jakis starszy pan, niespodziewanie przygrywal do niektorych koled na... trabce! Nik patrzyl z wielkim zainteresowaniem ;)
 

Kiedy doczlapalam na dol, Potworki oczywiscie juz dawno oproznily swoje skarpety. Dostali po grze na te swoje Nintenda, do tego Nik takie silikonowe ochraniacze na guziki przy konsoli (jeden w ksztalcie frytek, drugi hamburgera), a Bi kolejnego charms'a, tym razem w ksztalcie pieska. Do tego karty podarunkowe do gry w Roblox. W te graja na swoich tabletach i juz kilka razy narzekali, ze nie moga sobie kupic nic dodatkowego w grze, bo nie maja kasy. No to teraz maja. ;) Wczesnym popoludniem przyjechal moj tata i przesiedzial u nas wieksza czesc dnia. Razem pogadalismy z moja siostra na Skypie (moj maly siostrzeniec staje sie pomalu chlopczykiem zamiast dzidziusiem!), objedlismy sie przysmakami z dnia poprzedniego (ktore bede pewnie tydzien dojadac...), opilismy sie kawa jak baki, po czym w koncu dziadek stwierdzil, ze czas sie ewakuowac zanim peknie. ;) Chrzestnego dzieciakow tez zapraszalam, ale kiedy wyslalam mu sms'a, odpisal ze pojechal gdzies zeby pochodzic na swiezym powietrzu, pomimo lekkiego mrozu. Madry czlowiek, wybral sport zamiast biesiade przy stole. ;) Po odjezdzie taty, musialam znow ogarnac zmywarke i czesc naczyn, ktore wymagaja recznego mycia (ze tez z okazji Swiat wszystko nie myje sie samo! ;P), a potem to juz tylko przewalanie sie po kanapach do wieczora. I wygrzewanie przy kominku. :)

Czekoladowy balwanek "roztapiajacy sie" w goracym mleku. Z jego srodka wyplywaja pianki :D
 

Poniedzialek 26 grudnia niby byl tu juz zwyczajnym dniem, ale wiele firm bylo tego dnia zamkniete, z racji, ze swieto wypadlo w weekend. Dzieki temu i M. cieszyl sie kolejnym dniem wolnym i niestety banki. Dlaczego "niestety"? A dlatego, ze dla nas poniedzialek zaczal sie od kiepskich wiadomosci. Ktos, gdzies, dorwal informacje z karty bankowej M. i narobil transakcji na prawie $500!!! :O Malzonek oczywiscie wsciekly i poczatkowo wypytywal mnie gdzie ostatnio uzywalam karty i czy na pewno jej gdzies nie zgubilam. No pewnie, przeciez "wiadomo", ze nie on jest winny! Dopiero mu mina zrzedla kiedy sie okazalo, ze to z jego karty zostalo sciagniete, ha! ;) Osobista satysfakcja nie pomogla w przykrym poczuciu, ze ktos nas zwyczajnie okradl. :/ Na szczescie bank wylapal podejrzane transakcje z racji powtarzajacych sie cyfr oraz kanadyjskiego adresu i zaalarmowal M. Ten zadzwonil na infolinie i pani dezaktywowala jego karte, ale niestety nie mogla definitywnie anulowac tych transakcji. Po to trzeba sie przejechac do banku. :/ Malzonek niestety ma taki feler, ze jak cos popsuje mu humor, to potem chodzi skwaszony przez dluuugi czas. Tym razem calutki dzien widac bylo, ze jest nie w sosie, czym popsul sobie zapewne ostatni wolny dzien. Coz, jego problem, bo Potworki oraz ja korzystalismy ile sie dalo.

Bi (tu w otrzymanej od Gwiazdora, puchatej pizamie), wydziergala w koncu kocyki dla kuzynek
 

Co prawda, z racji, ze dzien juz byl tu "nieswiateczny", to zaczelam wstawiac prania i zwyczajnie ogarniac dom, ale tez obejrzelismy durnego Kevina (humor akurat dla dzieciakow, i nawet polskie tlumaczenie im nie przeszkadzalo), a spora wiekszosc wieczora spedzilam z dzieciakami grajac w ulubione gry. Czesciowo chcialam ich odciagnac od elektroniki, a po czesci pomyslalam, ze przeciez malo zwykle mamy takiego wspolnego czasu gdzie nigdzie nie biegniemy i nie mamy lekcji, cwiczen instrumentow czy czegos innego do odhaczenia. Zaproponowalam wspolne granie i na szczescie Potworki sa jeszcze na tyle mlode, ze podskoczyly z entuzjazmem. Przeciwnie do ojca, ktorego wolalismy kilka razy, ale nie tylko nie dolaczyl, ale jeszcze zzymal sie, ze jestesmy za glosni! Trzeba jednak przyznac, ze faktycznie dzieciaki graja bardzo "wokalnie". Czy wygrywaja, czy przeciwnie, Bi glosno piszczy, a Nik pokrzykuje i tupie nogami pod stolem. ;) Na chwile wpadl tez wczesniej moj tata. Glownie zeby wyrwac sie na chwile z domu, bo wypil tylko kawe i zjadl kawalek sernika, ale obiadu kategorycznie odmowil. Nic tez nie chcial zabrac, ale i tak spakowalam mu dwa pojemniki salatek. W koncu ktos to musi zjesc. Malzonek nie przepada, ja sama nie dam rady, a szkoda zeby sie zmarnowalo. ;)

We wtorek w koncu wybylam z Potworkami z chalupy. Poza kosciolem w niedziele, nie wychodzilam z niego od czwartku, a dzieciaki od piatku. Niestety, wyjscie nie bylo tak do konca "rozrywkowe". Po pierwsze, musielismy zajechac do banku, zalatwic anulacje transakcji przeprowadzonych przez oszustow. Poszlo w miare sprawnie, choc bank niestety nie chcial mi uwierzyc na slowo, mimo ze to ich wlasny system zaalarmowal M.! Maja przeprowadzic wlasne dochodzenie i przy pozytywnym dla nas wyniku, zwrocic nam kase. Mam nadzieje, ze pojdzie im to sprawnie i bezproblemowo... Potem pojechalam do supermarketu, bowiem obiecalam Bi, ze bedzie mogla sobie wybrac wloczki. Wszystko super, tylko ze panna zawsze dostaje tam oczoplasu i nie moze sie zdecydowac, ktory kolor i grubosc bedzie najlepsza. Stoimy wiec tam, a ona oglada kazdy motek, pyta o zdanie mnie (po czym stwierdza, ze moje wybory jej sie nie podobaja...), pyta brata... Trwa to wiecznosc, ale w koncu wybiera, placimy i jedziemy dalej. Kolejny przystanek - sklep sportowy, w ktorym druzyna plywacka Kokusia zamawiala dzieciakom stroje. W pazdzierniku. Nik w tamtym czasie gral w pilke, a potem jakos nie moglam znalezc chwili zeby tam podjechac. Sklep znajduje sie w okolicach, do ktorych zwykle sie nie zapuszczam, bo w przeciwnym kierunku do mojej pracy, znajomych, czy innych, zwykle odwiedzanych sklepow. A specjalnie nie chcialo mi sie jezdzic, tym bardziej, ze musialam byc z Nikiem, zeby w razie czego mogl przymierzyc. Teraz jednak, Mlodszy ma za 1.5 tygodnia wyscigi i naprawde potrzebowal spodenek w kolorze druzyny. Tu poszlo w miare sprawnie i tylko cena zwalila z nog - $48 za kawaleczek niebieskiego poliestru! Rozboj w bialy dzien! :O Po zakupach postanowilismy skoczyc jeszcze po kawe i napoje. W polowie drogi zadzwonil moj tata, ktory jak sie okazalo, nie dal znac wczesniej, tylko przyjechal do nas, bo stwierdzil, ze pewnie dluzej pospimy i nie wyruszymy z chalupy az do popoludnia. No to sie zdziwil. ;) Przypomnialam mu kod do garazu, wiec mogl wejsc, zagrzac sie i zrobic sobie herbaty, ale uprzedzilam, ze troche na nas poczeka, bo zapedzilismy sie jakies pol godziny drogi od domu... Myslalam, ze zrezygnuje, ale jednak zdecydowal sie poczekac. Po powrocie, dzieciaki przydusily dziadka zeby zagral z nimi w Uno i okazalo sie, ze obecnosc seniora zadzialala uspokajajaco nawet na Kokusia, ktory przegrywajac, potrafi nieraz pierdzielnac kartami przez caly stol. ;)

Partyjka z dziadziem
 

Po poludniu dzieciaki dorwaly w tv ktoras z czesci Parku Jurajskiego, a reszta dnia to juz takie zwykle, codzienne ogarnianie dla rodzicow i granie na tabletach oraz konsolach dla dzieci.

Dni wolne leca zadziwiajaco szybko, wiec niewiadomo kiedy nadeszla sroda. Ponownie musielismy wybyc z chalupy nie dla przyjemnosci, lecz z koniecznosci. Nawet sie zrymowalo. ;) Niestety, zapasy porobione przed Bozym Narodzeniem oraz swiatecznie przysmaki pomalu zaczely sie konczyc, a dodatkowo w kolejnym tygodniu mam wrocic do pracy, zas dzieci do szkoly. Potrzebne bylo zaopatrzenie. Pojechalismy wiec do supermarketu, potem na stacje benzynowa, bo auto wolalo jesc, a na koniec jeszcze do biblioteki, bo Bi skonczyla ksiazke i chciala wypozyczyc kolejna czesc. W bibliotece Potworki wpadly miedzy regaly i w rezultacie, zamiast z jedna ksiazka, wyszlismy z czterema, a dodatkowo z trzema filmami. ;) Potem wrocilismy juz do chalupy i trzeba bylo skombinowac jakis obiad. Ciagle jeszcze dojadalismy poswiateczne resztki, wiec dogotowalam Potworkom ziemniaki do barszczu, a sama pochlonelam salatke sledziowa. Milo jest miec kilka opcji w lodowce, ale z drugiej strony, od Swiat praktycznie codziennie chodzi zmywarka. Zwykle puszczam ja raz na 2-3 dni (duza jest), a teraz nie dosc, ze zbieraja sie talerzyki oraz szklanki (a siedzac w domu zuzywamy ich zdecydowanie wiecej), to jeszcze swiateczne pozostalosci przekladam do coraz mniejszych misek i pojemnikow zeby robic miejsce w lodowce, a te wieksze laduja w zmywarce... ktora pod koniec dnia znow jest pelna. :) Poza tym Potworkom (szczegolnie Bi) spodobala sie wspolna gra, wiec kilka razy dziennie zasiadam z Potworkami przy stole do planszowek, albo idziemy na gore i celujemy do kosza, ktory Nik zawiesil na drzwiach pokoju. W poniedzialek M. zapomnial, ale w srode juz pamietal, ze Nik mial trening plywacki. Mlodszy ostro protestowal, ze jest przerwa swiateczna i ze to niesprawiedliwe, bo Bi nie ma zadnych zajec, itd. Ze swojej strony rozumialam jego chec do calkowitego relaksu, ale z drugiej, zaczal chodzic na plywanie dopiero od polowy listopada, wiec nie ma bata, na pewno kondycje ma nieco slabsza niz dzieciaki, ktore nie robily sobie przerwy. A ze za moment pierwsze (dla niego) zawody w tym sezonie, to im wiecej bedzie plywal, tym lepiej... W koncu przypomnialam mu, ze obiecalam iz podjade podejrzec jak plywa, a poza tym popatrzec na zmiany na silowni, ktora pomalutku i stopniowo, ale przechodzi generalny remont. To w koncu panicza przekonalo i pojechal z ojcem, a ja, zgodnie z obietnica, przyjechalam pozniej popatrzec. Dobrze, ze mamy tam dwie minutki autem, inaczej w zyciu nie oplacaloby mi sie przyjezdzac na te 10 minut. ;)

 

Nik doplywa do scianki

Trzeba przyznac, ze protest Nika mial sporo sensu, bo z calej grupy zjawilo sie tylko piecioro dzieciakow. ;) Nik jak zwykle plywal swietnie, choc akurat z tej piatki byl wyraznie najmlodszy, a wiec tez najwolniejszy. Twierdzi jednak, ze z chlopcow w swojej grupie wiekowej jest najszybszy. Coz, przekonamy sie na zawodach, tyle ze tam bedzie sie scigal i z kolegami z druzyny i z chlopcami z przeciwnej. ;) Niestety, przez caly dzien czulam, ze coraz bardziej rozklada mnie chorobsko. Dzien wczesniej smarkac zaczal M., ale jemu, o dziwo, przeszlo po jednym dniu. U mnie niestety raczej nie ma szans, bo z nosa lecialo coraz mocniej, a przez to doszedl bol glowy i pieczenie oczu. Rewelacja, akurat na dni wolne... :/

W czwartek okazalo sie, ze chociaz z nosa mi lekko leci, to ogolnie nie jest zle. Poniewaz caly tydzien kisimy sie w chalupie, przechodzac w dwa poprzednie dni tylko parenascie krokow z auta do sklepu czy odwrotnie, wyciagnelam Potworki na lyzwy. To znaczy, Nika "wyciagac" nie musialam, bo az podskoczyl z entuzjazmem, ale Bi to juz inna para kaloszy. Westchnela ciezko, spytala czy jest opcja zeby mogla zostac, ale ostatecznie stwierdzila, ze jednak pojedzie sie poruszac. Z okazji przerwy swiatecznej, na lodowisku zmienili godziny publicznej jazdy, pojechalismy wiec juz na 12:30, zeby pojezdzic do przerwy na czyszczenie lodu, ktora robia mniej wiecej w polowie. Mimo pogody bardziej "wiosennej", nie tylko my uznalismy, ze koniec grudnia oznacza sporty zimowe i ludzi bylo jak mrowkow! :O

Widzicie te tlumy?! Czegos takiego tam jeszcze nie widzialam! :O
 

Jazda nie byla zbyt komfortowa, bo ciagle trzeba bylo kogos wymijac, ale za to nie czulam sie jak ostatnia lamaga, bo sporo bylo osob, ktore wygladaly jakby znalazly sie na lodzie po raz pierwszy. ;) Potworki jak zwykle oczywiscie szalaly i szkoda tylko, ze tym razem nie wpadlismy na zadne znajome dzieciaki. Mama kolegi Nika napisala, ze oni pojda na sesje wieczorna, a znajoma mama, ktorej corka koleguje sie z Bi, w ogole mi nie odpisala. No trudno. Dobrze, ze przynajmniej Bi i Nik mieli siebie (no i mnie) do wyglupow.

Tak to mozna pojezdzic! Niestety, fota "oszukana", bo zrobiona kiedy wiekszosc ludu tloczyla sie juz przy wyjsciach
 

Po powrocie szybki obiad, bo nie zdazylismy zjesc go przed wypadem, a pozniej juz zwykle popoludnie. Zjedlismy swiateczny sernik, pochlonelismy nawet chlebek bananowy, ktory upieklam juz po Swietach, wiec tym razem machnelam szybkie ciasto z jablkami. Lubie je, bo robi sie ekspresowo, a poza tym wydawalo mi sie, ze koncza nam sie jablka, wiec w srode ich dokupilam. I bardzo sie zdziwilam w domu, kiedy okazalo sie, ze mamy ich cala miche! :O Ten przepis zreszta potrzebuje ich tylko 5, wiec nie wiem czy na Sylwestra nie upieke jeszcze szarlotki, bo wlasciwie nie widac ze cos ubylo. ;)

W piatek, czyli dzis (chociaz blogger moze juz pokazac sobote), nadal bylam lekko "pociagajaca", choc czulam znaczna poprawe. Co ciekawe, moj tata zadzwonil, ze tez zaliczyl jeden dzien kataru - w srode. Czyli juz tradycyjnie, mnie wzielo najmocniej. Co ciekawe, wychodzi, ze wszyscy musielismy zarazic sie w tym samym czasie, czyli w okolicach Wigilii. Ja juz od czwartku siedzialam w chalupie, moj tata przesiedzial caly poprzedni tydzien, dzieciaki nie mialy szkoly w piatek (zreszta, Nik cos tam lekko posmarkal, albo to woda w systemie po basenie, a Bi nic nie wzielo kompletnie)... Wychodzi wiec, ze albo M. przywlokl cos z pracy, albo chrzestny dzieciakow przyjechal przeziebiony i sie nie "pochwalil". Najwazniejsze, ze zaraza okazala sie malo zjadliwa i wiekszosc trzyma okolo jednego dnia. Piatkowy dzien to bylo lenistwo totalne. Dzieciaki powylegiwaly sie w lozkach do 9:30, co zwlaszcza u Bi jest nie lada wyczynem, a Nik jadl miseczke platkow prawie do 12... :O Potem przypomnieli sobie o filmach wypozyczonych z biblioteki i urzadzili popoludnie filmowe.

Bi jednym okiem oglada, a drugim dzierga kolejny kocyk... tym razem dla siebie
 

Padlo na pierwsza czesc "Narnii" oraz ostatnia "Jak wytresowac smoka". Malzonek pojechal po pracy odebrac narty dla Bi, ktore udalo mu sie dorwac uzywane. Niestety, panna potrzebuje jeszcze butow.

Kolekcja rodzinna. :) Okazuje sie, ze narty Nika i Bi trafily sie kolorystycznie bardzo podobne i dobrze, ze Starszej sa sporo wyzsze, bo moglyby sie mylic ;)
 

Przez wiekszosc tygodnia, wieczorki uplywaly mnie i Potworkom na rundach gier i tak samo bylo tym razem. Zdecydowanym faworytem jest nadal stare, dobre Uno. ;)

Nik caly dzien przechodzil w pizamie, ale po kapieli nagle stwierdzil, ze mu jednak zimno i zalozyl nowy szlafroczek, oczywiscie minecraft'owy ;)
 

A przed nami ostatni dzien roku. Nie lubie takich podsumowan, a rok 2022 w ogolnym bilansie wyszedl chyba na zwykle 0. Bylo sporo fajnych chwil, jak wycieczki i kempingi, uroczystosci szkolne, itd. Byl cudowny wylot do Polski i odwiedzenie niewidzianej od dekady rodziny. A potem... nadeszla jesien, ktora najlepiej wycielabym po prostu z zyciorysu. Dobrze, ze wszystko skonczylo sie ok, ale nie wiem na ile ten stres odbije sie na mnie i kiedy...

Zycze Wam moje Drogie wiec PRZEDE WSZYSTKIM Zdrowia, bo bez niego nic innego sie po prostu nie liczy! A poza tym, po prostu:

Do Siego Roku!!!

piątek, 23 grudnia 2022

Tydzien przedswiateczny

W sobote 17 grudnia, dane bylo nam pospac troszke dluzej, choc nie tyle ile bym sobie zyczyla. Do Polskiej Szkoly tym razem Potworki nie jechaly. Tego dnia odbyla sie tam Akademia Swiateczna i lekcje byly skrocone. Dodatkowo, klasy IV wystawialy wlasnie owa akademie i od rana mialy probe generalna zamiast lekcji. Stwierdzilam wiec, ze w takim wypadku Nik moze, zamiast do szkoly, pojechac na mecz koszykowki, bo i tak sporo tych meczow go ominie, wiec niech jedzie jak grafik pozwala. A jak nie wiozlam Mlodszego, to wiadomo, ze i Bi zostala. Mecz byl na 10 rano, ale niestety - stety, akurat tego dnia druzyny mialy zdjecia i musielismy byc na miejscu juz o 9:30.

Ciekawa jestem efektu koncowego, bo jestem pewna, ze nie zostawia tego zielonego tla ;)
 

Dobrze, ze tym razem mecz mieli w szkole Potworkow, to przynajmniej nie trzeba bylo jechac zbyt daleko. Bi poczatkowo miala jechac z nami i twierdzila, ze ciekawa jest meczu koszykowki, bo nigdy nie widziala takiego "prawdziwego", ale kiedy okazalo sie, ze M. ma wolne, uznala ze jednak zostanie z tata. M. oczywiscie, co jest rozczarowujace, a dla mnie kompletnie niezrozumiale, nie mial zamiaru na mecz jechac. Ja pojechalam, bo nie dosc, ze ktos musial, to nie wyobrazam sobie z wlasnej woli czegos takiego opuscic. Przyznaje, ze choc w szkole kiedys gralam w kosza na w-fie, to teraz kompletnie nie rozumialam zasad. Jakies karne, jakies rzuty wolne, gdzie poza oczywistym wypuszczeniem pilki poza linie, w sumie nie wiedzialam kto i dlaczego. ;)

Mlodszy strzela karniaka - jednego trafil, drugiego nie
 

Wynik jednak byl jasny i niestety, zespol Nika przegral i to sromotnie, bo bodajze 5:21. Podobno poprzedni mecz wygrali, choc nie wiem jakim cudem, bo z tego co zaobserwowalam, maja tylko jednego, dobrze grajacego zawodnika. I nie jest to Nik. ;) Ktory wydawal mi sie mocno spiety (no, w sumie to jego pierwsza rozgrywka), mietosil koszulke i przygryzal wargi. Potem jednak oznajmil, ze wcale sie nie denerwowal... I nie mowie, ze jego zespol gral tragicznie, ale wszyscy (poza jednym chlopcem) graja po prostu przecietnie. Przeciwnicy zas mieli kilku naprawde dobrych graczy, ktorzy sprawnie przejmowali pilke i dobrze celowali. Co ciekawe, byl to rowniez zespol z naszej miejscowosci i zastanawia mnie, ze przeciez mieli wczesniej ten test zawodnikow, zeby podzielic ich potem mniej wiecej poziomami i stworzyc zespoly w miare wyrownane. A tu jednak widac bylo wyrazna przewage tamtych chlopcow, gdzie kilku bylowyzszych, a kilku takich, gdzie widac, ze grali juz kilka sezonow. No ale nic. Nikowi sie podobalo i szkoda, ze teraz bedzie mial dluzsza przerwe (w meczach, bo nie wiem co z treningami w okresie swiatecznym), bo teraz sobota to Wigilia, potem Sylwester, a w kolejny weekend Nik ma zawody plywackie. Czyli dopiero za jakies 3 tygodnie dotrze na kolejny mecz. Przynajmniej taki plan jest na chwile obecna...

Po meczu wrocilam z synem do chalupy i punktualnie w poludnie, przyjechaly do nich na zabawe dzieciaki. To rodzenstwo, dziewczynka (w tym samym wieku co Bi; nawet urodziny obie maja w maju) i chlopiec (o pol roku mlodszy od Nika) i fajnie sie sklada, ze i dziewczyny i chlopaki sie lubia. Znaja sie zas z pilki. Bi przegrala z tamta dziewczynka juz chyba 3 sezony, a Nik gral z jej bratem w dwoch i dopiero na jesien zostali rozdzieleni, kiedy Mlodszy przeszedl do druzyny ligowej. Nadal jednak widywali sie i szaleli razem na meczach siostr. Teraz, na jesien zas, chodzili razem na pilke nozna na hali. Bi oraz Nik byli u nich jakos w listopadzie i od tamtego czasu cala czworka dopominala sie o rewizyte, ale ciagle cos sie nie skladalo. Teraz w koncu sie spielam, bo wiedzialam, ze kolejne dwa weekendy znow odpadna z powodu Swiat i Sylwestra. Dzieciaki przyjechaly na wieksza czesc popoludnia, bowiem babcia miala ich odebrac o 16. Dla mnie to malo przyjemne, bo nie czuje sie swobodnie z obcymi dzieciakami w chalupie, a M. w ogole byl niezadowolony, ale coz... Martwilam sie tez czy przez tyle czasu dzieciaki sie nie znudza, nie pokloca, itd. Okazalo sie jednak, ze i dziewczyny i chlopaki bawili sie wysmienicie i po czterech godzinach, ani tamci nie chcieli jechac, ani moi ich puscic. ;) Jedyna zagroska bylo dla mnie nakarmienie towarzystwa. Oboje z tych dzieci maja alergie pokarmowe, choc zastanawiam sie na ile prawdziwe, a na ile to moze jakas fanaberia. No bo zero glutenu, zero nabialu i problem z jakimis olejami roslinnymi. I wez tu nakarm towarzystwo. Dobrze, ze przywiezli wlasne przekaski i sa na tyle duzi, ze z naszego asortymentu wiedzieli, co moga zjesc, a czego nie. Kupilam bezglutenowe nuggets'y (nawet nie wiedzialam, ze cos takiego istnieje), ale dziewczynka oznajmila, ze nie przepada i cala wizyte przezyla na owocach. Nie powiem, zdrowo, ale malo sycaco...

Tylko w jednym miejscu usiada spokojnie - przy stole
 

Kiedy dzieciarnia sie bawila, my z M. obejrzelismy mecz Chorwacja:Maroko, choc srednio moglam sie skupic kiedy ciagle jednym uchem nasluchiwalam co porabia mlodociane towarzystwo, a i oni co chwila przychodzili z pytaniami czy moga to, czy tamto... Bawili sie jednak zgodnie i co wazne, bez kryzysow, a babcia przyjechala punktualnie. Nie starczylo niestety juz czasu zeby pojechac na wieczorna msze (a chcielismy, bo M. mial pracowac w niedziele). Za to, obejrzelismy sobie powtorke skokow narciarskich z ranka. Pilka nozna sie konczy, to fajnie, ze skoki jeszcze potrwaja. A jeszcze lepiej, ze Kubacki skacze rewelacyjnie, a i Zyla przyzwoicie. Szkoda, ze reszta cos ma problemy...

Rano, kiedy ja z Mlodszym bylam na jego meczu, M., przy pomocy Bi, powiesil w koncu swiatelka na domu. O zmierzchu wyszlismy podziwiac efekt, choc zdjecia wyszly dziwnie jasne.

W tym roku M. pociagnal lampki wzdluz lini domu
 

Robilam je okolo 16:30 i "na zywo" zapadal juz zmrok, ale kamera je wyraznie rozjasnila. No nic, swiatelka na szczescie widac.

Wieniec na drzwiach tez powinien swiecic, ale chyba padly mu baterie... No i niestety nie starczylo lampek w tym samym kolorze :D
 

W niedziele, jak wspomnialam, M. pojechal do pracy i stwierdzil, ze prosto z roboty pojedzie sobie na polska msze. Ani ja, ani Potworki nie przepadamy za polskimi kosciolami (msze sa tam niemozliwie rozwleczone, a kazania to glownie placz o pieniadze, nie mowiac juz o tym, ze to przynajmniej 20 minut autem), wiec pojechalismy sami na msze w naszej miejscowosci. Troche nie chcialo sie wstawac, bo byla ona na 9:30, ale tez moglismy pospac choc odrobine dluzej niz w tygodniu. Przyjechalismy do domu i szybko zaczelam ogarniac co sie da i ugniatac ciasto na pierniki, bo spodziewalam sie lada moment mojego taty. Ten jednak stwierdzil, ze finalowy mecz woli obejrzec na spokojnie u siebie, potem oczywiscie byla dogrywka i przyjechal dopiero okolo 13. Troche do bani, bo jak posiedzial, to popoludnie i wieczor mocno nam sie skrocily, ale za to przed jego wizyta zdazylam obejrzec powtorke skokow. ;) No i wygadal wynik meczu, wiec czlowiek ogladal potem bez takiego milego podniecenia, skoro wiedzial juz kto wygral. Ja w dodatku bylam za Francja, a wygrala Argentyna, wiec w po czesci odechcialo mi sie ogladac. ;) Po odjezdzie taty, M. zapodal sobie mecz, ja zas krazylam miedzy salonem, a kuchnia, gdzie nadzorowalam "pierniczenie".

Walkowanie to najlepsza frajda
 

Niestety, zrobilo sie na tyle pozno, ze przy pozniejszej koniecznosci prysznicow oraz przygotowan na kolejny dzien, trzeba bylo wybrac: pierniki albo mecz. Poniewaz wynik juz znalam i nie byl on taki, na jaki liczylam, zostalam glownie w kuchni, a do salonu przychodzilam tylko jak slyszalam jakas wieksza akcje. ;) Pier(d)niki upieklismy, ale na dekorowanie nie starczylo juz czasu.

Ulubione ciastka calej rodziny
 

A wieczorem, to juz tu wykapac Kokusia, tu przygotowac sniadaniowki, tam poskladac pranie i przelozyc do suszarki kolejne i ostatni weekend przed Bozym Narodzeniem dobiegl konca...

Poniedzialkowy ranek byl sloneczny, ale mrozny. Potworki wpadly juz w taki typowy przedswiateczny marazm, kiedy do szkoly chodzic im sie nie chce i czekaja tylko na przerwe. Bi znow jeczy, ze nie chce jechac autobusem, a Nik szedl na przystanek noga za noga. Wczesniej, z samego ranka uswiadomil sobie, ze do placowki beda chodzic calutki tydzien. Hamerykanie nie obchodza Wigilii, tylko 1 Dzien Swiat, wiec kalendarz szkolny nie uwzglednil 23 grudnia jako dnia na podroze do rodziny. Mimo, ze potem beda mieli 10 dni wolnych, to ten malutki fakt jednak popsul Mlodszemu humorek. ;) Kiedy oni odjechali, ja porzucalam psu pileczke, poskladalam pranie i wypisalam kilka kartek swiatecznych. Tak, jak zwykle mam opoznienie i tak wypisuje po 4-5 dziennie. Kiedys skoncze, ale wiekszosc rodziny i znajomych kartki otrzyma po Swietach, albo i Nowym Roku. ;) W pracy nadal zapiernicz, a po robocie szybko do domu, gdzie tylko zjadlam talerz rosolu i popedzilam z Bi na akrobatyke. Przynajmniej tym razem pamietalysmy i o wodzie i o koku na glowie. ;) Akrobatyka zaczyna sie o 17:05, a na tym samym placu znajduje sie poczta, otwarta do 17. Ostro poganialam wiec corke, a potem jechalam tak szybko, jak sie dalo w popoludniowych godzinach szczytu. Czyli niezbyt szybko. ;) Dojechalysmy o 16:58! :D Na szczescie poczta nadal byla grzecznie otwarta. Kupilam znaczki, ktore potrzebowalam do kartek, odstawilam Bi na zajecia, po czym przeszlam sie do UPS'u zwrocic jeden z zakupow oraz do supermarketu (wszystko na jednym placu; jak milo) po kilka brakujacych produktow. Wrocilam na chwile do auta, ale dosc szybko musialam wrocic na akrobatyke. Z okazji ostatnich zajec przed przerwa Swiateczna, dzieciaki mialy dla rodzicow male pokazy umiejetnosci. Chociaz raz mozna bylo wiec wejsc do sali i podejrzec dziewczyny na zywo. Kazda wybrala sobie co chce pokazac. Czesc wykonywala pozy sama, inne prosily instruktorow o pomoc. Bi zrobila przewrot do tylu ze wstaniem, przy czym potrzebowala pomocy pana do przerzucenia nog.

Zrob tak i sie czlowieku nie zlam! ;)
 

Ciekawe kiedy panna nauczy sie robic przewrot samodzielnie, bo z pomoca robila to juz na jesien, jeszcze przed akrobatyka. Wtedy pomagalam jej ja i z doswiadczenia wiem, ze potrzebuje tylko zeby jej lekko przygiac noge, a druga oraz reszta ciala juz sama idzie. W kazdym razie wszyscy rodzice gromko nagradzali brawami cala grupe, bo i kazda z dziewczynek jest gietka i wysportowana. Do domu wrocilysmy akurat, kiedy chlopaki wychodzili. Kiedy wrocili zostala juz tylko odrobina czasu na kolacje i czas bylo wyslac cale towarzystwo do spania.

Wtorkowy ranek wydawal sie nieco cieplejszy (-1), ale kiedy po odjezdzie dzieciakow rzucalam psu pileczke, jednak zmarzlam. Potem szybko przewietrzylam sypialnie, wstawilam zmywarke, ktora zapelnila sie niewiadomo kiedy, wypisalam jeszcze kilka kartek swiatecznych (tym razem bardzo "miedzynarodowych", bo wsrod glownie polskich adresow, znalazly sie tez do Niemiec, Anglii i Kanady) i popedzilam. Niestety, nie prosto do pracy, bo musialam odbic do Polskiego Kosciola w miescie obok, gdzie mieli poranna spowiedz przedswiateczna. Zawsze jak mysle o tym przybytku, wydaje mi sie, ze tylko zjechac z autostrady i jest zaraz za rogiem. Tymczasem tego dnia mialam wrazenie, ze jade i jade przez to miasto, a kosciola ani widu ani slychu... ;) Dojechalam jednak, odbebnilam spowiedz, a potem juz ruszylam do roboty. Wpracy huk obowiazkow, a tu email za emailem... I jeszcze zostalam poproszona o polaczenie sie na meeting, w ktorym zwykle nie biore udzialu. Dodatkowa strata czasu. :/ Za to stwierdzilam, ze zamiast pracowac w czwartek z domu, wezme sobie jednak wolne. Takie w sumie czesciowe, bo wiem, ze bede musiala jeszcze podpisac to czy tamto, ale od czasu do czasu zerkne po prostu w komputer i juz. Zostana mi w ten sposob 3 dni niewykorzystanego urlopu. Moge je przeniesc na kolejny rok (a wlasciwie beda wazne przez kolejne trzy lata), ale mamy glupia zasade, ze najpierw musialabym wykorzystac caly urlop za nastepny rok i dopiero wtedy moge wykorzystac te dodatkowe 3 dni... Niestety, o tej zasadzie wlasnie sie dowiedzialam, inaczej juz wczesniej bralabym sobie dzien urlopu tu czy tam, albo ten tydzien wzielabym wolny caly, zamiast tylko czwartku. Coz, musztarda po obiedzie... Przez ten wspomniany wczesniej meeting, ktory przedluzyl sie o prawie pol godziny, bylam do tylu ze wszystkim co chcialam tego dnia skonczyc. Zostalam wiec w robocie troche dluzej, korzystajac z tego, ze we wtorki Potworki nie maja zadnych zajec. Przez to niestety wieczor zlecial potem niewiadomo kiedy i jak. Mam wrazenie, ze nic nie zrobilam. Ot, przyjechalam, rozpakowalam plecaki, sniadaniowki, itd., zjadlam obiad, rozladowalam zmywarke, przygotowalam przekaski i ubrania na kolejny dzien. W miedzyczasie Potworki zaczely dekorowac pierniki, ale robily to z przerwami i z doskoku i w koncu udekorowaly tylko po kilka.

Ten to najwiekszy wielbiciel piernikow
 

Ja dodatkowo zaczelam wyciagac wszystkie nasze dekoracje swiateczne, bo w srodku, poza choinka, nic jeszcze nie mielismy. 

Salon ubrany w odswietna szate
 

Zagonilam tez Bi do odrobienia pracy domowej do Polskiej Szkoly. Niestety, z racji, ze panny nie bylo na lekcji w ostatnia sobote, musiala tez uzupelnic zeszyt. Dobrze, ze nauczycielka w wiadomosciach pisze dokladnie to, co powinno sie tam znalezc. Poza tym jednak, kobieta mnie mocno wkurzyla, bo nie dosc, ze zadala prace domowa na przerwe swiateczna, to jeszcze zadala duuuzo... No kto tak robi?! Nauczycielka Nika nie zadala im nic juz tydzien wczesniej, bo w minione zajecia wystawiali akademie, ani na Swieta, bo stwierdzila, ze dzieciakom nalezy sie odpoczynek. A ta zolza u Bi, nie dosc, ze prace domowa wymaga, to jeszcze maja do zrobienia dwa razy tyle, co zwykle. :/ Starsza ambitnie stwierdzila, ze chce odrobic juz teraz, zeby potem nie myslec o tym podczas przerwy swiatecznej. Niestety, ilosc ja przerosla... Na szczescie na dokonczenie bedzie miala naprawde sporo czasu, bo z jakiegos powodu, Polska Szkola rusza ponownie dopiero 14 stycznia.

W srode ponownie przywital nas mroz: -6 na termometrze. Dodatkowo, Nik zaczal smarkac. Malzonka nadal cos "bierze" (od tygpdnia!) i wziac nie moze, ale najwyrazniej przeszlo na syna. Teraz obawiam sie, ze i ja i Bi jestesmy nastepne w kolejce i czekaja nas "zasmarkane" Swieta. Oby nie, bo mialam nadzieje podczas przerwy nadrobic troche zaleglosci towarzyskich i moze na lodowisko pojechac kilka razy... Jak sie pochorujemy to bedzie guzik z petelka. :/ Ostatni dzien w pracy przed przerwa uplyna tak, jak mozna sie tego bylo spodziewac, czyli zapie*prz mialam taki, ze nie wiedzialam jak sie nazywam. Niestety, tyle uzbieralo sie pilnych rzeczy do zamkniecia na ostatnia chwile, ze nie ruszylam nawet paru zadan, ktore bardzo chcialam zamknac przed Nowym Rokiem, mimo ze posiedzialam w biurze dluzej niz zawsze. No trudno... Wrocilam do domu i... litosciwie zadne z Potworkow nie mialo zadane pracy domowej. Po obiedzie, ogarnieciu naczyn w zlewie, prania czekajacego na przerzucenie do suszarki, przygotowaniu sniadaniowek oraz ubran na kolejny dzien, starczylo jeszcze czasu na pocwiczenie gry na instrumentach.

Czasem wychodzi to lepiej, czasem gorzej, ale zawsze... glosno ;)
 

Nik w koooncu przyniosl do domu folder z nutami na skrzypce. Zeby byla rownowaga, dwie struny mu sie rozstroily i choc probowal je dostroic, nic nie wskoral. Cwiczenie gry bylo wiec bardzo krotkie, bo sluchac sie tego nie dalo! ;)

Ponownie gra na kleczkach ;)
 

A przed 19, zamiast klapnac na kanape dla relaksu, trzeba bylo zapakowac syna i wyruszyc na trening kosza. Trzeba przyznac, ze ich trenerka stanela na wysokosci zadania i z racji, ze to ostatnie spotkanie przed przerwa, urzadzila im glownie zabawy, a na koniec zamowila pizze.

Cos jak berek, ale z pilkami
 

Az mi glupio, ze nie sprawilam jej zadnego upominku na Swieta, ale i tak pojde zaraz z torbami przez prezenty dla dzieciakow, mojego taty, chrzestnego Potworkow, a dodatkowo calej gromady nauczycieli ze szkoly hamerykanckiej oraz dwoch z polskiej. A trenerce i tak planuje podarowac cos na koniec sezonu, jak wszystkim trenerom dzieciakow. Po powrocie do domu, Nik byl opchany pizza i nie mial ochoty na kolacje, szybko zagonilam wiec mlodziez do lozek. A raczej pokoi, po jeszcze sobie poczytali i posiedzieli na tabletach oczywiscie.

W czwartek otworzylam oczy zeby zobaczyc piekny, rozowy wschod slonca, ale juz godzine pozniej, kiedy jechalam z dzieciakami do szkoly,  niebo bylo calkowicie zachmurzone. Zapowiadaja potezne deszcze i wichury, akurat na ostatni dzien przed Wigilia. Szkoda, ze nie snieg. Jak zwykle jestesmy na takim pograniczu, ze przejdzie nam on doslownie kolo nosa... W kazdym razie, jak to w czwartek, zawiozlam Potwory do szkoly, po czym wrocilam do chalupy i zaczelam na spokojnie przygotowania swiateczne. Zaczelam od odkurzania i mycia podlog u gory i przy wejsciu z garazu, bo dolne pietro z salonem, jadalnia i kuchnia chcialam zostawic na pozniejszy dzien, w nadziei, ze wytrzymaja w miare w czystosci do wigilijnej wieczerzy. ;) Poscieralam kurze, posprzatalam gorne lazienki, a poza tym trzeba bylo odhaczyc takie zwykle czynnosci, jak rozladowanie zmywarki i poskladanie prania. Niestety, swiateczne przygotowania nie niweluja codziennosci. ;) A, wypisalam tez i wsadzilam do skrzynki ostatnie dwie kartki swiateczne, ktore ostaly sie z mojej listy. W sumie, zostala mi jeszcze trojka sasiadow, ale im po prostu wsadze je do skrzynek; nie ma potrzeby wysylania... Po poludniu upieklam sernik i zaczelam pomalu myslec o pichceniu. W czwartek bylo na wiekszosc rzeczy za wczesnie, choc plulam sobie w brode, ze zapomnialam o namoczeniu grzybow w srode. Kapusta z grzybami moze postac te dwa dni bez problemu. Ale coz... skleroza nie boli, wiec namoczylam w koncu nieszczesne muchomory, wyjelam z zamrazarki rybe i ugotowalam jaja oraz ziemniaki do salatek. Dzieciaki dojechaly ze szkoly, po czym M. zabral Nika na trening na basenie. Mlodszy strzelal fochy, ze on zawsze chodzil w poniedzialki i srody i nie chce chodzic w czwartki, mimo, ze rozmawialismy juz o tym kilka razy. Wiedzial, ze z powodu koszykowki nie moze chodzic w srody i przypominalam mu tez pare razy, ze jak skonczy sie ta sesja pilki noznej, to bedzie na basen jezdzil w czwartki. Przyszla pora zeby wprowadzic to w zycie i... panicz ma jakies obiekcje. Na szczescie z M. jest krotka pilka. Oznajmil synowi, ze placimy za jego druzyne, ze zima to sezon zawodow plywackich, a przy treningu raz w tygodniu, jakie on chce zajac miejsca? I ze jesli nie chce, to nie ma sprawy, wypiszemy go. Oczywiscie Nik, jak wiadomo, marudzi tak troche dla zasady, wiec przewrocil oczami, burknal cos pod nosem, ale na trening pojechal. I dobrze, bo bylo niewiele dzieci i w dodatku to ostatnie spotkanie przed Swietami (chyba planuja odwolac sobotnie), wiec pocwiczyli tylko kilkanascie minut, a potem dzieciaki dostaly czas wolny na szalenstwa. Po powrocie chlopakow to juz w sumie pora kolacji i dzien zlecial.

Nad ranem w piatek obudzil mnie swist wiatru oraz miarowe uderzenia. Wiedzialam juz wtedy, ze prognozy mialy racje i faktycznie potwornie wialo. Te "uderzenia" to bramka na tarasie, ktora wiatr naprzemian otwieral i zamykal z impetem. Dlugo nie moglam ponownie zasnac, bo nasza sypialnia za sciana ma komin, wiec wiatr swistal w szparach okna, huczal dudnil w kominie i ogolnie slyszalam jego huk naokolo domu. Balam sie, ze drzewo zwali sie na dom (albo znow na przyczepe), ze zabraknie pradu, itd. Nadal przewracalam sie z boku na bok, kiedy telefon zabzyczal sms'em. Okazalo sie, ze dzieciaki w naszej miejscowosci dostaly wczesny prezent swiateczny i zamknieto szkoly. Na fejsbukowej grupie ludzie sie podsmiewali, ze zamkniecie z powodu deszczu to nowosc (bo nadal tez lalo jak z cebra), ale szybko okazalo sie, ze zerwane galezie pouszkadzaly linie wysokiego napiecia i w sporej czesci miasteczka nie bylo pradu. Niektorzy reportowali zdmuchniete trampoliny sasiadow na swoich ogrodach. Nie mowiac juz o galeziach lezacych na drogach, sprawiajac, ze przejazd dla autobusow szkolnych nie byl zbyt bezpieczny. U nas, plotek oddzielajacy nasz podjazd od ogrodu sasiadow (ktory juz byl sprochnialy i lekko przechylony) nie wytrzymal.

M. gadal z sasiadem o wymianie tego plotu jakies dwa lata temu i chyba wlasnie plan nabral mocy urzedowej. :D
 

Rowniez skrzynia, w ktorej latem trzymamy na tarasie poduchy z krzesel, a teraz stala nizej na patio, zostala zdmuchnieta nizej, tam, gdzie stoi stolik obok basenu. Na szczescie to byl koniec zniszczen. Poniewaz miala tego dnia wolne, to zamkniecie szkol az tak mnie nie obeszlo, poza faktem, ze planowalam spokojnie siedziec w przygotowaniach swiatecznych, a teraz mialy mi sie platac pod nogami Potworki. Dobrze, ze to juz nie maluszki... Najgorzej, ze chcialam na spokojnie popakowac prezenty, a tu znow bede musia to robic po nocy... :/ Reszte dnia to odkurzanie i mycie podlogi na parterze, mycie dolnej lazienki i pichcenie. Machnelam salatke warstwowa, sledziowa, zrobilam kapuste z grzybami (i niemozliwie ja przypalilam :O), a M. po powrocie z pracy, zabral sie za pierogi. Oczywiscie jak czlowiekowi zalezy zeby wyszly w miare ksztaltne, bo maja je jesc rowniez goscie, to ciasto najpierw bylo zbyt kleiste i nie dawalo sie rozwalkowac, a potem kompletnie sie nie lepilo. Pierogi wyszly wiec mocno bezksztaltne. ;) Coz, i tak powinny smakowac lepiej niz kupne. Na jutro zostaly makielki, barszcz oraz ryba. I mialam zrobic pieczen na pierwszy dzien swiat, ale moze tylko ja zapekluje, a upieke juz w niedziele...

Moje Drogie!

Wspomnienie swiatecznego Nowego Jorku
 

Na nadchodzace Swieta, zycze Wam spokojnych i wesolych chwil z rodzina i przyjaciolmi, bogatego Mikolaja i zeby te wszystkie makowce i serniczki poszly raczej w cycki niz boczki! ;)

piątek, 16 grudnia 2022

Urodzinowy weekend i kolejny tydzien

Sobota, 10 grudnia, bardzo wazny, urodzinowy dzien, zaczela sie niestety od Polskiej Szkoly. Potworki niezadowolone, ale pocieszalo ich troche, ze po pierwsze, tego dnia dzieciaki odwiedzal Mikolaj (tak, wariactwo grudniowo - mikolajkowe trwa ;P), a po drugie, mialam tam dyzur, wiec musialam siedziec z nimi, z czego sie zlosliwie podsmiewywali. ;) Mnie sama z jednej strony ta koniecznosc (za nieodpracowany dyzur, szkola liczy sobie $100 kary :O) irytowala, a z drugiej, umowilysmy sie razem z kolezanka, wiec wiedzialam, ze wiekszosc czasu i tak spedze na plotach. Zerwalam i siebie i dzieciaki troche wczesniej, bo ostatnio dojezdzalismy do tej szkoly na ostatnia minute albo wrecz spoznieni, a tym razem chcialam przyjechac wczesniej zeby wybrac sobie miejsce dyzuru. Skoro juz mialam tam bowiem siedziec, to chcialam byc w poblizu klas Potworkow, zeby miec oko na to, co sie u nich dzieje. Na szczescie syn kolezanki jest sasiedniej klasie co Bi, wiec jej tez pasowala ta miejscowka. Mialysmy tez szczescie, bo w przeciwienstwie do zeszlorocznego dyzuru, tym razem bylo bardzo spokojnie i przez cale 4 godziny doslownie kilka razy musialysmy przypilnowac klasy po kilka minut. W dodatku juz wczesniej dowiedzialam sie, ze rodzice dyzurujacy moga wziac kawe i poczestunek z pokoju nauczycielskiego, z czego oczywiscie chetnie skorzystalysmy. Najfajniej jednak, ze moglysmy zajrzec do klas swoich dzieciakow kiedy odwiedzal je Mikolaj i pstryknac kilka pamiatkowych fotek. Niby bowiem z Mikolajem chodzil fotograf, ale szkola potem zamiescila na Fejsie tylko wybrane zdjecia. U Bi Mikolaj wywolywal dzieciaki po imieniu, wiec trwalo to wiecznosc.

Bi odbiera prezent
 

Potem jeszcze zdjecie grupowe, ktore wymagalo ustawiania i przesuwania dzieciakow zeby wszystkie weszly w kadr. Do Nika Mikolaj dotarl prawie na koniec lekcji, wiec juz sie spieszyl. Zdjecie zajelo sporo czasu bo klasa mala i ciezko bylo wcisnac w kat cala grupe. Worek z prezentami zostal wiec nauczycielce do rozdania, a ze jako jedyny rodzic wcisnelam sie do klasy zeby podejrzec "akcje", to mi przypadla w obowiazku pomoc w rozdawaniu paczuszek.

Nik z paczuszka. Zdjec grupowych nie wrzucam, bo nie chce mi sie cenzurowac tylu buziek ;)
 

Myslalam, ze raz-dwa wszystkie rozdamy i z glowy. Tymczasem w paczkach byly m.in bluzki z logo szkoly, w roznych rozmiarach. Pani miala zaznaczone kto otrzymywal ktory rozmiar, ale odszukanie odpowiedniej paczki chwile zajmowalo. W dodatku zastanawiam sie, kto przydzielal te rozmiary, bo obydwu Potworkom przydzielili rozmiar "L" (dzieciecy), ktory na Bi jest doslownie na styk, a Nik pewnie z niego wyrosnie do konca zimy. Przy okazji, wiedzac, ze bede na dyzurze, napisalam kilka dni wczesniej do nauczycielek Potworkow z zeszlego roku, czy moglabym odebrac w koncu swiadectwa dzieciakow. Nauczycielka Nika odpisala, ze oczywiscie i odebralam je razem z urocza paczuszka.

Chociaz jedno odzyskalam...
 

To naprawde mile, ze pani pomyslala zeby dodac dzieciakom cos od siebie, szczegolnie, ze wiekszosc nauczycielek ma to w nosie.

Pamiatka Nika
 

Nauczycielka Bi za to odpisala, ze wszystkie swiadectwa zaniosla na poczatku roku do biura. Hmmm... Ciekawe, bo wlasnie na poczatku roku do niej podeszlam i powiedziala, ze ma je w domu, bo nie byla pewna co z nimi zrobic. No ale coz... Podeszlam do biura, gdzie pokazano mi cale pudlo nieodebranych swiadectw. Przekopalam sie przez nie dwa razy, ale swiadectwa Bi nie znalazlam... :/ Nie chce mi sie juz ani pisac do tamtej nauczycielki, ani lazic do biura, wiec odpuszczam. W zasadzie do niczego mi to swiadectwo nie jest potrzebne, poza byciem pamiatka...

Po Polskiej Szkole, i dzieciaki i ja, z ulga wrocilismy do chalupy. Na szczescie M. przyjechal grubo przed nami i zdazyl zrobic obiad, bo umieralismy z glodu. Ja wiadomo, od sniadania zjadlam tylko pare ciasteczek z pokoju nauczycielskiego. Potworki natomiast okazuje sie, ze maja baaardzo wczesnie przerwe na lunch. Lekcje zaczynaja sie o 8:30, a oni maja glowna przerwe juz o 9:40! Przeciez te dzieciaki jeszcze nawet nie zdaza zglodniec, nie ma mowy! Zjedlismy, posiedzielismy ogladajac mecz, po czym pojechalismy na popoludniowa msze, bowiem M. znow mial pracowac w niedziele. Bi zadowolona oddala gotowy szalik, ktory wydziergala z rozdawanej na ten cel w kosciele wloczki.

Gdzieniegdzie widac lekkie niedoskonalosci, ale w koncu szalik zostal wydziergany przez 11-latke, wiec nie ma co oczekiwac cudow...
 

Po powrocie i wczesnej kolacji, w koncu  zaspiewalismy "Happy Birthday" mlodemu solenizantowi.

I oficjalnie, jedenasty rok zycia, rozpoczety...
 

Imprezka z dziadkiem i wujkiem miala byc nastepnego dnia, ale Potworkom zawsze zalezy zeby zdmuchnac swieczki w faktyczny dzien urodzin. :) Aha, zapomnialam dopisac co Mlodszy dostal, bo prezenty otworzyl zaraz po przebudzeniu, ale pozniej pedzilismy do szkoly, wiec nawet ich dobrze nie obejrzal. Dostal kolejna gre na Nintendo (Pokemon Arceus czy jakos tak; w kazdym razie zachwycony), obiecane buty do koszykowki, klawiature i myszke do tableta, o ktore zameczal miesiacami oraz wieszak na wszystkie wstazki z wygranych wyscigow plywackich. Obecnie wisza na galkach od komody i przy kazdym otwarciu szuflad sie placza, wiec stwierdzilam, ze trzeba wymyslec cos innego. Pod wieczor nie mialam juz wyjscia i musialam zabrac sie za wykanczanie tortu. Tu niestety napotkalam schody, bo choc maslo wyjelam po powrocie z Polskiej Szkoly, to lezac na zimnym blacie w niezbyt goracym domu, nadal bylo twardawe. Mikser nie dawal rady go ucierac i w ktoryms momencie zabralam sie za reczne rozcieranie grudek. A kiedy wreszcie krem uzyskal w miare jednolita konsystencje, byl za to podejrzanie "lejacy" i wsadzilam go do lodowki, w nadziei, ze stezeje. Porazka... Przez to, za nasaczanie, przekladanie kremem i dekorowanie zabralam sie dopiero po polozeniu Nika spac. Tu tez nie szlo gladko, bowiem M. przekroil mi placki minimalnie krzywo. Niby praktycznie niezauwazalnie, ale jednak przy cholernym kremie, ktory ani myslal zrobic sie sztywniejszy i wyplywal bokami, cala "konstrukcja" uparcie przechylala sie w jedna strone. Mialam wizje jak caly tort po prostu splywa na bok. Na szczescie warstwa bitej smietany jakos zatamowala wyplyw kremu i wytrzymal w jednym kawalku. ;) Nik w tym roku najpierw zazyczyl sobie oplatek z "Avengers'ami", ale znalazlam tylko taki, ktory mial obrazek, ale nie mozna bylo dodac do niego imienia solenizanta. Dla mnie nie bylo to problemem, ale dla Kokusia okazalo sie bardzo wazne i zmienil wybor na tort "pilkarski". Koniec koncow "bawilam" sie z tym dziadostwem  do 23 i cale szczescie, ze jak zwykle wyszedl pyszny. ;)

Efekt koncowy
 

Dopiero w niedziele dotarlo do mnie i Potworkow, ze zabiegana codziennosc jest meczaca. To znaczy, sama odczuwam to wyraznie, ale taka Bi np., nastawia sobie codziennie budzik na 6:45 (choc z powodzeniem moglaby spac do 7:15), bo twierdzi, ze ona lubi wczesnie wstawac i ze wcale, ale to wcale nie jest zmeczona. Coooz... W niedziele mialam budzik nastawiony na 8:30, bo inaczej podejrzewam, ze spalabym do 10. Po przebudzeniu sie, chwile jeszcze lezalam, nasluchujac co dzieje sie w domu. Spodziewalam sie, ze Nik juz lezy w lozku ogladajac cos na tablecie, a Bi juz dawno siedzi na dole. Tymczasem po chwili dobieglo mnie stukanie z pokoju Mlodszego, wskazujace ze wlasnie bierze tableta, a potem Starsza wstala i zeszla po schodach. Czyli moj budzik musial tez zbudzic i ich. Jesli Potworki, ktore spiochami nie sa (nawet Nik, a Bi to juz w ogole ranny ptaszek) spia do 8:30, to znaczy, ze naprawde musieli byc zmeczeni. ;) Pozniej sniadanie oraz ogarnianie, jednym okiem ogladajac skoki narciarskie.

Korzystajac z banerka pozostalego jeszcze z urodzin Bi, urzadzilam Kokusiowi spontaniczna sesje
 

Po poludniu mieli przyjechac dziadek oraz chrzestny Kokusia zeby uczcic urodziny Mlodszego. Oczywiscie, zeby nie bylo za wesolo, akurat na ten dzien pogoda musiala zrobic sie zimowa. Zapowiadali opady sniegu, chociaz szczerze to spodziewalam sie, ze to tylko zwykle straszenie. Tymczasem spotkala mnie (nie)przyjemna niespodzianka, bo snieg zaczal padac wczesnym popoludniem i zacinal rowno caly wieczor oraz wieksza czesc nocy. Nie padal bardzo gesty i spadlo go w koncu moze z 10 cm, ale szybko przykryl wszystkie powierzchnie i zrobilo sie slisko. Obawialam sie, ze goscie moga stwierdzic, ze w taka pogode nie chca ryzykowac jazdy, szczegolnie, ze to pierwszy wiekszy snieg w tym roku, wiec kazdy jeszcze troche nieogarniety po lecie. Na szczescie przyjechali i nawet posiedzieli dluzej niz sie spodziewalam. Ja pewnie zmylabym sie jak najszybciej, ale ja to w sumie baba. ;)

Dokupilam pasujacy do tortu obrus, stwierdzajac, ze jak cos, wykorzystam go ponownie na imprezie dla kolegow
 

Nik z prezentow bardzo zadowolony. Od dziadka dostal slodycze (boszzzz, kolejne!) oraz traktor z przyczepa do zbudowania z Lego Technic. Bardzo fajny zestaw. Nie taki prosty, bo caly wieczor zeszlo mu zlozenie, ale potem galka mozna sterowac traktorem, a przyczepa sie podnosi przy przesunieciu dzwigni.

Bob budowniczy
 

Od wujka za to dostal prawdziwe cacko - drona, ktory ma wbudowana kamere i mozna nim przekazywac obraz do telefonu. Tu juz bedzie musial operowac wspolnie z ojcem, bo to nie jest zabaweczka dla malych chlopcow. No i Mlodszy i tak nie ma poki co wlasnego telefonu. ;) Goscie pojechali, a my posprzatalismy po tej mini-imprezie i nie pozostalo nic innego jak kapiel i szykowanie sie na kolejny dzien. Snieg caly czas padal i Potworki pytaly co chwila z nadzieja czy moze kolejnego dnia bedzie snow day (czyli dzien wolny z powodu sniegu). Zgodnie z prawda odpowiadalam, ze nie ma go spasc niewiadomo ile, jezdza plugi i zadne miasta, nawet te z polnocnych wzgorz, ktore zwykle tona w sniegu, nie oglaszaja zamkniecia.

Stan z godziny 23

Poniedzialkowy ranek przywital mnie niespodzianka - sms'em oraz mailem ze szkoly. Lekcje jednak opoznili - o 2 godziny. Coz, dobrze, ze nie zamkneli szkol zupelnie... Zaraz po moim budziku rozdzwonil sie u Bi. Zwloklam sie z loza i poszlam powiedziec corce, ze moze jeszcze pospac, bo do szkoly idzie dwie godziny pozniej, na co panna oburzona odparowala, ze ona nie chce spac! Boszz... przeciez nikt jej nie kaze... Sama wrocilam z ulga do lozka, na godzinna drzemke, ktora jednak srednio mi wyszla. Niby cos mi sie snilo, ale jednoczesnie w tle slyszalam jak Bi schodzi na dol, wypuszcza psa, potem jak Nik przesuwa swoje rzeczy; czyli nie zasnelam juz zbyt gleboko. Po sniadaniu dzieciaki polecialy nakarmic zwierzaki sasiadow i uchylic im drzwi tarasowe, zeby pies mogl pojsc siusiu a koty na polowanie. ;) Znow mielismy kotki oraz psa na glowie caly weekend, ale na szczescie Bi i Nik ogarniaja zwierzyniec samodzielnie.

W drodze na przystanek. Wybaczcie tlo; ciagna nam kable od internetu na osiedlu i panowie robotnicy przybyli nawet w taka pogode...
 

Potworki pojechaly do szkoly o 10, a ja wrocilam do domu zeby wstawic zmywarke, poskladac pranie, itd. Tego dnia mielismy zbior komorek dla kolejnego pacjenta, wiec i tak planowalam jechac do pracy pozniej. Zbior oznacza tez, ze siedze w robocie do pozniejszej godziny niz zazwyczaj, a poniedzialki to dni, gdzie Bi ma akrobatyke, a pol godziny pozniej Nik plywanie. Powiedzialam M., ze moze im ten raz odpuscic, bo zdaje sobie sprawe, ze dla jednej osoby takie jezdzenie z miejsca na miejsce to mordega (choc sama zaciskam zeby i jezdze). Malzonek jednak uparl sie, ze sa zapisani, to maja chodzic. No dobra, to on w koncu bedzie jezdzil z jednego konca miasteczka na drugi, w popoludniowych korkach w dodatku... Pojechalam do pracy i... niestety, w laboratorium wszystko opoznione, bowiem dzieci babki, ktora przewodzila tego dnia zbiorowi komorek, rowniez mialy przesuniete lekcje. Moglam sie w sumie domyslic. Szef sie nie zjawil, wyslal tylko wiadomosc, ze certyfikat podpisze elektronicznie. Obawialam sie, ze bedzie jak ostatnio, czyli ze bede czekac 40 minut i dopominac sie o podpis. Na szczescie nie, podpisal od razu. Co z tego, skoro poslizg mielismy taki, ze wyszlam z pracy o 20:45... Malzonek juz spal, Nik byl w lozku i tylko Bi jeszcze buszowala na dole. Czekajac na kazde z dzieci, M. pojezdzil sobie po okolicy; z jednym po kawe, z drugim po pizze i tak mu wieczor zlecial. Ja zas wpadlam, poczytalam Kokusiowi, po czym zaczelam wypakowywac wszystko z plecakow (bo przeciez nikt inny tego nie zrobi) i przegladac foldery. I co?! Zadne z Potworkow nie odrobilo lekcji, a ojciec pewnie nie pomyslal nawet o czyms takim jak praca domowa! :/

Wtorek rano przywital nas siarczystym mrozem: -7. Snieg, ktory dnia poprzedniego lekko zaczal sie topic, teraz zamarzl, jak rowniez strumyki wody, splywajace chodnikami, ulicami i podjazdami. Marsz na przystanek odbyl sie tiptopkami, bo obawialam sie, ze wywine orla. Cale szczescie autobus przyjechal dosc szybko, wiec nie musielismy tam za dlugo stac, bo do mrozu doszedl jeszcze porywisty wiatr i pomimo slonca, bylo po prostu lodowato.

Psu mroz niestraszny i bedzie ganiac za pileczka chocby lapy mialy przymarznac do podloza...
 

Poprzedniego wieczora w moim aucie zapalila sie kontrolka oznaczajaca, ze mam malo powietrza w oponie lub oponach. Na parkingu ciemno jak w du***, wiec nie moglam nawet obejrzec kol. Nie czulam zeby gdzies byl kapec, ale te 10 minut drogi przejechalam w lekkim stresie. Malzonek juz spal, wiec napisalam do niego rano, ze kapcia nie widze, ani nie czuje, ale kontrolka caly czas sie swieci. Oczywiscie M. - chlop, odpisal zebym sprawdzila cisnienie. Taaa... Nawet nie wiem gdzie on trzyma te miarke, a poza tym pamietam ze w jednym z aut wiecznie schodzilo mi powietrze, ale przy mierzeniu, zawsze na trzy pomiary, mialam trzy rozne wyniki. No baba + auto. :D Okazuje sie jednak, ze przemysl samochodowy poszedl technicznie do przodu i moja fura sama pokaze mi cisnienie w oponach. Jesli ja ladnie poprosze oczywiscie, czyli odnajde wlasciwy guzik. Tu tez skonczylo sie telefonem do meza, ktory moja bryke zna lepiej ode mnie. Coz, wyszlo ze we wszystkich czterech oponach cisnienie jest za niskie, czyli to najprawdopodobnie zimna pogoda. A juz w myslach oskarzylam robotnikow na naszej ulicy, ze pewnie ulamal im sie gdzies kawalek metalu i przebil mi opone. ;) W pracy dlugi i nudny meeting, ale tak to bywa jak manager z Kaliforni nie pojawial sie na nich przez dwa miesiace, a teraz probuje wszystko nadgonic. Ja rowniez probuje nadgonic zaleglosci i pozamykac sprawy przed Swietami, ale widze, ze z czescia nie ma szans. Po pracy "wolne" popoludnie, bez zadnych dodatkowych zajec. Odrabianie lekcji z Bi, cwiczenie gry na trabce z Kokusiem, obejrzenie powtorki meczu Argentyna : Chorwacja i wieczor zlecial. A kiedy juz zagonilam Potworki do lozek, siadlam zeby wreszcie zamowic prezenty swiateczne. Tak juz mam, ze do urodzin Kokusia nie moge sie skupic na nadchodzacym Bozym Narodzeniu, a po urodzinach wpadam w panike. Ale prezenty zamowione i oby doszly. ;)

Przy okazji wspomne o raportach semestralnych, ktore otrzymalam w piatek. Nie pamietam czy pisalam, ale te otrzymuje sie tu trzy razy, bowiem rok szkolny podzielony jest na trzy trymestry. I rodzic nie widzi wszystkich rezultatow z klasowek czy testow, tylko ocene podsumowujaca. Normalnych ocen Potworki nadal nie maja, ale z tych bardziej ogolnikowo - opisowych wynika, ze w sumie nie ma sie o co przyczepic. Bi z niemal kazdej kategorii otrzymala M od "meets", oznaczajace, ze miesci sie w widelkach dla pierwszego trymestru VI klasy.


 Raport Starszej

Nauczycielka od czytania co prawda w komentarzu zaznaczyla, ze "zacheca" do czestszego brania udzialu w dyskusji, ale oceny nie obnizyla. Nie wiem w sumie dlaczego tego nie zrobila, bo w kilku podsumowaniach rozdzialow dopisywala komentarze, ze chce zeby Bi sie wiecej odzywala, ale widocznie nie jest to az tak wazne. Co jest interesujace, z calego raportu, Bi otrzymala tylko dwa E, od "exceed" (oznaczajacego, ze przekracza poziom klasy VI) i jedno z nich jest z hiszpanskiego, a konkretnie z kategorii "ustnego porozumiewania sie". Sama Bi byla zaskoczona, a ja zastanawiam sie czy nauczycielka z kims jej nie pomylila. :D No bo tu ma problem z odezwaniem sie po angielsku, a tam gada po hiszpansku? Cos tu sie nie trzyma kupy. ;) Drugie E Starsza dostala z plastyki (czy raczej "sztuki" ;P), ale tu wiekszego zaskoczenia nie ma. Nika za to mialabym ochote udusic, ale o tym za moment. 


 Raport Mlodszego

Z wiekszosci przedmiotow oraz ich kategorii dostal, podobnie jak siostra, M - "meets". Ze sztuki otrzymal az dwa E - "exceeds": jedno za odpowiednia technike, drugie za kreatywnosc. Ciekawe, bo w domu Nik malo kiedy siega po taka forme spedzania czasu. ;) Ciekawostka zas bylo E za czytanie (to tutaj osobny przedmiot), a konkretnie za kategorie "sluchania, odnoszenia sie do oraz wypowiadania na temat tekstu". No tak, w przeciwienstwie do Bi, Nik nie ma problemu z gadaniem na forum, czy do samego siebie. ;) Jego nauczyciel az dodal w komentarzu, ze Mlodszy zablysl w dyskusjach na temat lektur. Spytalam Nika co tez on takiego tam opowiadal, ale syn wzruszyl tylko ramionami, ze no... gadal. Ha, co jak co, ale trzepac ozorem to chlopak potrafi. ;) Dla rownowagi, z pisania (znow, tutaj traktuja to jako oddzielny przedmiot), na 5 kategorii, z czterech otrzymal N - "near", oznaczajace, ze jest blisko poziomu V klasy, ale jeszcze mu nieco brakuje. W komentarzu, nauczyciel dopisal, ze Nik ma talent i potencjal i ze beda pracowac nad interpunkcja. I tu wlasnie Mlodszemu nalezaloby sie trzepanie tylka, bo wiem jak on pisze. Panicz ma bogate slownictwo, potrafi klecic naprawde ciekawe, uporzadkowane wypracowania, nie ma zadnego problemu ze slynnym, angielskim "spelling", ale za to spieszy sie niewiadomo dokad, nie chce mu sie rozwijac wypowiedzi, a do tego kompletnie ignoruje duze litery, przecinki oraz kropki. Tak samo wyglada to w jezyku polskim i w dodatku wiem, ze Mlodszy wszystkie te zasady doskonale zna, ale choc pisze ciekawie, to jednak pisac nie lubi, woli wiec skonczyc jak najszybciej, byle jak, nawet jesli bedzie go to kosztowalo ocene. Ech...

W srode niby temperatura na termometrze byla wyzsza, bo -4, ale ze wial porywisty wicher, to odczuwalna wyniosla -11. :O Bylo stra-sznie. Na przystanku stalam w kapturze, Nik nie dosc, ze w czapce to dodatkowo tez w kapturze, a Bi... z gola glowa. Bo "bedzie glupio wygladac, a poza tym jej cieplo". Modnisia sie znalazla... ;) W pracy jak zwykle. Kiedy ja chce pozamykac swoje sprawy przed Swietami, nagle wszyscy maja dziesiatki pytan, zagadnien i prosb. Oczywiscie wynika to z tego, ze nie ja jedna zamykam swoje projekty, ale i tak sie irytuje. ;) Po pracy do domu i przygotowanie na kolejny dzien, przy pozorach wolnego wieczoru, az... na 19 trzeba bylo jechac z Nikiem na koszykowke.

Nik przejmuje pilke
 

Wiem, ze pisze o tym za kazdym razem, ale dobija mnie ta godzina... Nie dosc ze nie chce mi sie juz tak pozno wylazic z domu, to nie ma tam co robic. Na sali gimnastyczniej brakuje lawek zeby rodzic mogl usiasc. Po szkole nie bede lazic, bo wozny sprzata i patrzy podejrzliwie. Troche przeszlam sie na zewnatrz, ale wieczorem zaczynal juz sciskac mroz, a dodatkowo szkola znajduje sie na uboczu, wiec naokolo troche ciemno, pusto i straszno.

Przez jedno z okien dojrzalam wejscie (bardzo ladne zreszta) do biblioteki, a na drzwiach plakat z napisem w jezyku polskim: "biblioteki sa dla wszystkich"! Pewnie nie bedzie go tu dobrze widac, ale to ten wyzej. Ciekawe, bo nie slyszalam wczesniej zeby akurat ta konkretna szkola miala jakas wieksza populacje dzieci polskiego pochodzenia...
 

W koncu wsiadlam do auta i zadzwonilam do taty. Skoro juz tam kwitne, to moge chociaz odhaczyc zalegle telefony i sms'y. ;) Po powrocie do domu byla juz wlasciwie pora na ekspresowa kolacje i wyslanie Potworkow do lozek. Malzonek zdazyl sie polozyc w czasie naszej nieobecnosci, wiec tyle go widzialam.

W czwartek bylo jeszcze nieco cieplej niz w srode, bo rano termometr pokazal -2. Jak niemal co tydzien, zawiozlam dzieciaki do szkoly, bo Nik musial przytaszczyc i trabke i skrzypce. Potem popedzilam prosto do pracy. Dzien zaczal sie slonecznie, ale juz o 10 rano niebo bylo calkowicie zachmurzone. Nadciagal nad nas front - slynne nor'easter, ktory mial sie ciagnac jak gluty i trwac od czwartkowego wieczora, do soboty nad ranem. Jesli ciekawi Was co to takiego, to w duzym skrocie jest to burza z porywistymi (nieraz huraganowymi) wiatrami oraz ulewami lub sniezycami, formujaca sie przy zderzeniu wilgotnego i cieplego powietrza znad oceanu (nadlywajacego z poludnia), z jego zimna, polnocna masa. Z tej przyczyny najczestsze sa wczesna i pozna zima, kiedy roznica temperatur powietrza jest najwieksza. Oczywiscie sam proces ma wiele czynnikow, ale polnocna czesc wschodniego wybrzeza Stanow (oraz Kanady) jest najbardziej na nie narazona. Przy nizszych temperaturach, moglibysmy miec spektakularna sniezyce. Poniewaz jednak w tym roku ochlodzenie nadchodzi bardzo opornie, nasz maly Stan znajdzie sie na pograniczu. Czesc ma dostac snieg, czesc jakis opad mieszany, a czesc pospolity deszcz. Pechowo, moja miejscowosc znajduje sie w takim miejscu, ze bardzo czesto sama znajduje sie na lini snieg - deszcz. W praktyce oznacza to, ze mozemy dostac paskudztwo w rodzaju marznacego deszczu. Jak na zlosc, piatek to moj zwykly dzien na tygodniowe zakupy, a tym razem planowalam tez zaopatrzyc sie w to, co moge kupic juz na Swieta i zapas podstawowych produktow na czesc kolejnego tygodnia. Za wszelka cene chce bowiem uniknac zakupow przed sama Wigilia, nie chce mi sie ciagac w weekend z Potworkami (zreszta sobota i niedziela zapowiadaja sie chaotyczne), a w tygodniu, przy calej liscie zajec dodatkowych, nie bardzo bedzie kiedy. No ale jak zwykle pogoda musi platac figle. Coz... tak naprawde, zanim front nie nadejdzie, prognostycy tylko zgaduja. Mam nadzieje, ze u nas spadnie najzwyklejszy deszcz i moze zmokne, ale zakupy zrobie bez przeszkod.

Z pracy znow musialam sie urwac nieco wczesniej, zeby odebrac Potworki ze szkoly i zawiezc ich na pilke. To ostatni raz w tej sesji.

Bi strzela, Nik na bramce
 

Na kolejna zapisana jest tylko Bi, ale zanim sie zacznie, czekaja nas 3 tygodnie przerwy. Dzieciaki w koncu dostaly dlugo wyczekane koszulki. Potworki polataly zadowolone (bo z kolega/ kolezanka), po czym wrocilismy do domu.

Dobrze, ze zielone, bo w Polskiej Szkole dostali czerwone i Bi swoja natychmiast oddala Kokusiowi
 

Po poznym obiedzie poszlam wziac prysznic, a kiedy zeszlam M. oznajmil, ze chyba cos Mlodszego bierze, bo zasnal na kanapie. Cholera... Panicz zdrzemnal sie na moze 20 minut, a potem przebudzil i juz nie kladl sie ponownie, ale reszte wieczora narzekal, ze jest zmeczony, ze bola go nogi, plecy... Goraczki jednak nie mial, poza tym zero kaszlu czy kataru. Zobaczymy co sie z tego rozwinie... oby nic.

W piatek rano Nik wstal nadal narzekajac na zmeczenie, ale ciezko bylo powiedziec czy jest faktycznie zmeczony/oslabiony, czy po prostu zaspany. Poza tym mial moze leciutko przytkany nos i nic poza tym. Na pytanie czy nadal bola go nogi i plecy, odpowiedzial, ze troche. No i co tu robic? Goraczki nadal nie mial, a ze byl piatek, w dodatku mialo caly dzien lac (wiec wiadomo bylo, ze nie wyjda na dlugiej przerwie na dwor), to wyslalam go jednak do szkoly. Stwierdzilam, ze bede caly dzien pod telefonem jakby sie jednak gorzej poczul, a potem przez weekend zobaczymy czy dojda dodatkowe symptomy, albo mu po prostu przejdzie. Caly dzien padal glownie deszcz, od czasu do czasu przechodzac w marznaca wersje. Pomimo wiec, ze pogoda byla raczej na siedzenie z grzancem pod kocykiem, nie bylo najgorzej i moglam zrobic normalne zakupy. W lodowce ledwie to wszystko upchnelam, a jeszcze dojda zakupy z polskiego sklepu. :O Niestety, deszcz zmyl caly snieg, a mialam nadzieje, ze biel utrzyma sie do Swiat... Kiedy wrocilam do domu, pierwsze co, to oczywiscie bacznie sie przyjrzalam Kokusiowi. Nadal byl jakis niewyrazny, choc twierdzil, ze juz mu lepiej. Az do pory kladzenia sie spac, kiedy zupelnie nagle zaczal biegac, wyglupiac sie i zasmiewac z wlasnych wariacji. Nawet M. stwierdzil, ze "O, Nik ozdrowial!". To az niesamowite jak dzieci potrafia isc spac zdrowe, zeby za godzine obudzic sie z placzem i wysoka goraczka, ale dla rownowagi, moga nagle, w kilkanascie minut dojsc do siebie i nie wykazywac zadnych oznak choroby... Najwazniejsze jednak, ze mu lepiej.

No i mamy tydzien do Bozego Narodzenia. Dla mnie zostaly 3 dni pracy w biurze, jeden w domu, akrobatyka z Bi, koszykowka z Nikiem, moze dwa baseny (choc tu raczej pojedzie M.) z synem i bede miala labe do Nowego Roku. :)