Wieczor przed Wigilia czekalam niemal do polnocy zeby zejsc na dol i zapakowac prezenty. Niestety dzieciaki, przy odwolanej szkole, pospaly sobie rano do oporu i jeszcze dobrze po 23 slyszalam jak Bi kreci sie po pokoju. :/ Na szczescie samo pakowanie nie zajelo mi zbyt duzo czasu, potem jeszcze podlozyc pakunki pod choinke i do lozka walnelam sie o 12:30.
Na Wigilie nastawilam sobie ambitnie budzik na 8:00 rano, zeby na spokojnie pokonczyc co tam bylo do zrobienia, nakryc do stolu, pogadac moze z rodzina na Skypie... Taaa... Bylam tak padnieta po tym nocnym pakowaniu, ze wylaczylam budzik i niemal natychmiast zasnelam ponownie. Przysypialam tak i budzilam sie az do 9, kiedy w koncu zmusilam sie zeby polozyc glowe na ramieniu. To oczywiscie szybko mi zdretwialo, co pozwolilo nieco sie rozbudzic. Dzien zaczelam wiec juz z opoznieniem i chyba dobrze sie stalo, ze zanim zwloklam sie z wyra, moja siostra juz dawno byla na Wigilii u swoich tesciow i nie dalo sie pogadac. ;) Umylam sie, ubralam, a potem zaczelam wynosic na gore rzeczy, ktore Potworki rozniosly po salonie oraz jadalni. Po pierwsze, chcialam miec porzadek przed wizyta gosci, a po drugie, wiedzialam, ze po rozpakowaniu paczek i tak salon bedzie wygladal jakby w nim cos wybuchlo. Ja zrobilam makielki, M. usmazyl rybe i mielismy chwilke zeby na spokojnie usiasc i pogadac z moja mama, tesciami oraz jednym z braci M. Nawet dokonczylysmy z Bi prace domowa do Polskiej Szkoly i moglam wreszcie wyniesc z jadalni plecak! ;) Niestety, spokoj byl pozorny, bowiem malzonek uparl sie, zeby pierogi (i te do barszczu i te jako danie) gotowac na ostatnia chwile. Ja dodatkowo zapomnialam upiec (a wlasciwie dopiec) chleb, a potem odgrzac kapuste z grzybami. Dzien zapominalca i to akurat w Wigilie. W miedzyczasie stoczylam batalie z Bi, ktora uparla sie, ze nie zalozy przygotwanej sukienki, bo "jest okropna i jej nie cierpi". Hmmm... Byla to sukienka, ktora zamowilam jej rok temu i ktora panna sobie sama wybrala! I specjalnie zamowilam ja troche wieksza zeby mogla zalozyc ja chociaz jeszcze raz. Corka oswiadczyla, ze rok temu to co innego, a teraz jej sie nie podoba i koniec. W koncu stwierdzilam, ze nie bede sie denerwowac i oznajmilam pannie, ze niech sobie zaklada co chce, ale pamieta, ze "Mikolaj" patrzy i w myslach juz planowalam zerwanie jakiejs galezi wieczorem i wsadzeniu jej do skarpety wiszacej na kominku. :D Bi sie poryczala (ze zlosci), ale na koniec jednak zalozyla te sukienke. ;) Na Swieta latwo jest znalezc "argumenty" zeby dzieciaki zrobily to, o co je sie prosi. Wiem, wredna jestem. :D
W kazdym razie opoznienie zaowocowalo tym, ze jeszcze bylismy w trakcie odgrzewania wszystkiego, kiedy zjawili sie goscie. Obaj w tym samym czasie. Oni musieli wiec przez chwile zadowolic sie telewizja i halasliwym towarzystwem Potworkow, a my na gwaltu rety wyciagalismy wszystkie zimne dania z lodowki oraz cieple z piekarnika, gdzie sie grzaly. ;) Jedzenia jak zwykle nie bylo duzo, a i tak okazalo sie za wiele. Na Wigilie zaczynamy miec taki swoj staly repertuar. Byl barszcz z uszkami (M. przez pomylke kupil pierogi), smazona ryba, ruskie (wolalabym z kapusta i grzybami, ale dzieciaki nie tkna), warstwowa salatka, salatka sledziowa i makielki. Na kolejny dzien zapeklowalam pieczen. Na deser sernik i kupny (o zgrozo) makowiec. I tyle. Na raptem 6 osob, z ktorych dwoje to wybredne malolaty, to i tak nadmiar.
Przelamalismy sie oplatkiem, po czym zasiedlismy do stolu. Podczas przygotowan, Bi posmakowala kawalek sledzia i tak jej posmakowal, ze z trudem ja przegonilam zeby starczylo mi do salatki. ;) W Wigilie dalam jej wiec do posmakowania gotowej salatki, ale niestety, dodany do ziemniakow, cebuli i ogorka, juz jej nie smakowal. ;) Zjadla za do barszcz (choc czysty, bez pierogow) i kawal rybki w panierce. Nik... bez komentarza. Wychleptal miseczke czystego barszczu i przegryzl kromka suchego chleba. Malutki kawalek ryby "meczyl" godzine i skonczyl tylko dlatego, ze zagrozilam, ze nie otworzymy prezentow az nie skonczy. Choc musze przyznac, ze jesli o prezenty chodzi, to Potworki zdecydowanie nabieraja cierpliwosci. Od bodajze dwoch lat podkladam prezenty pod choinke w nocy przed Wigilia. Jeszcze rok temu juz od rana Nik jeczal czy moze otworzyc choc jeden. W ogole wiekszosc dnia siedzieli przy choince, jakby paczki mialy sie magicznie same nagle otworzyc. ;) Tym razem... nic. Jakby pakunkow nie bylo. Szok. Kiedy Nik opornie ciamkal rybe, my - dorosli popijalismy kawke na lepsze trawienie i leniwie rozmawialismy. Bi przychodzila od czasu do czasu, dopytujac, ale nie o prezenty, tylko kiedy bedzie mogla nam zagrac. Panna dzien wczesniej przypomniala sobie, ze przeciez rok i dwa lata temu, grala nam na skrzypcach. Powiedzialam jej, ze teraz to juz troche za pozno na szukanie utworu i cwiczenia. Serio, ile mozna sie nauczyc w jeden dzien?! Okazalo sie jednak, ze Bi znalazla bardzo proste nuty do refrenu "Jingle Bells" i po kilku cwiczeniach wlasciwie nauczyla sie ich na pamiec. Nie przeszkodzilo jej to w dopytywaniu sie w Wigilie kiedy bedzie mogla grac, bo zjada ja trema. ;) Ustalilismy jednak wczesniej, ze zagra po wieczerzy i wtedy otworzymy prezenty. Teraz czekalismy wiec az Nik w koncu skonsumuje (malutki) kawalek ryby. Wreszcie sie z nim uporal i panna przystapila do koncertu.
Wyszedl jej bezblednie, wszyscy zaklaskali, a potem nastapil wybuch bomby papierowo - plastikowej, czyli rozpakowywanie pakunkow. Potworki najpierw grzecznie (i jak najszybciej) rozdaly prezenty, a potem przystapili do rozpakowywania swoich.
Jak zwykle sie niezle oblowili, bo do upominkow od rodzicow, doszly jeszcze te od dziadka oraz wujka. Bi dostala ciepla, puchata pizame z krolikiem, charms'a - pilke nozna do bransoletki, maszynke do zawijania rozwinietej wloczki z powrotem w rowne motki, kolczyki oraz karte podarunkowa do Amazon'a.
Nik otrzymal nowy szlafrok, pudelko na karty do gier na Nintendo, Lego oraz mini tablice do koszykowki, ktora mozna zawiesic na drzwiach.
Oboje do tego dostali tez powalajaca ilosc slodyczy oraz po czapce z wbudowana latarka, tak mocna, ze spokojnie moze nadac sie na jakies nocne eskapady. Matka dostala perfum, ale moim zdecydowanie ulubionym prezentem byly czekoladki wypelnione brandy. Stanowczo za szybko je pochlonelam. :D Goscie posiedzieli wyjatkowo dlugo, moze dzieki temu, ze na dworze byl siarczysty mroz: -11, zas w domu napalilismy w kominku, wiec fajnie grzalo sie dupki przy ogniu.
Planowalismy wyruszyc na wczesniejsza pasterke o 22, ale niestety M. nie dotrwal, mimo, ze rano pospal znacznie dluzej niz zwykle. W najwazniejsze rodzinne swieto nie chcialam jechac sama z dzieciakami (choc oni byli chetni i rzescy), wiec stwierdzilismy, ze pojedzicmy nastepnego dnia. Pogonilam dzieciaki do lozek, poczytalam Kokusiowi, po czym czekalam az przysna, bowiem tradycja stalo sie, ze zostawiam im pare drobiazgow w skarpetach na kominku. I w ten sposob minela nam Wigilia.
W Boze Narodzenie (tutaj, jak wielokrotnie pisalam, to tylko jeden dzien), poza msza, to juz byl relaks przed duze "R". Do kosciola pojechalismy na 10, co pozwolilo troche dluzej pospac, choc ja znow polozylam sie okolo polnocy, wiec nie czulam sie zbyt wyspana.
Kiedy doczlapalam na dol, Potworki oczywiscie juz dawno oproznily swoje skarpety. Dostali po grze na te swoje Nintenda, do tego Nik takie silikonowe ochraniacze na guziki przy konsoli (jeden w ksztalcie frytek, drugi hamburgera), a Bi kolejnego charms'a, tym razem w ksztalcie pieska. Do tego karty podarunkowe do gry w Roblox. W te graja na swoich tabletach i juz kilka razy narzekali, ze nie moga sobie kupic nic dodatkowego w grze, bo nie maja kasy. No to teraz maja. ;) Wczesnym popoludniem przyjechal moj tata i przesiedzial u nas wieksza czesc dnia. Razem pogadalismy z moja siostra na Skypie (moj maly siostrzeniec staje sie pomalu chlopczykiem zamiast dzidziusiem!), objedlismy sie przysmakami z dnia poprzedniego (ktore bede pewnie tydzien dojadac...), opilismy sie kawa jak baki, po czym w koncu dziadek stwierdzil, ze czas sie ewakuowac zanim peknie. ;) Chrzestnego dzieciakow tez zapraszalam, ale kiedy wyslalam mu sms'a, odpisal ze pojechal gdzies zeby pochodzic na swiezym powietrzu, pomimo lekkiego mrozu. Madry czlowiek, wybral sport zamiast biesiade przy stole. ;) Po odjezdzie taty, musialam znow ogarnac zmywarke i czesc naczyn, ktore wymagaja recznego mycia (ze tez z okazji Swiat wszystko nie myje sie samo! ;P), a potem to juz tylko przewalanie sie po kanapach do wieczora. I wygrzewanie przy kominku. :)
Poniedzialek 26 grudnia niby byl tu juz zwyczajnym dniem, ale wiele firm bylo tego dnia zamkniete, z racji, ze swieto wypadlo w weekend. Dzieki temu i M. cieszyl sie kolejnym dniem wolnym i niestety banki. Dlaczego "niestety"? A dlatego, ze dla nas poniedzialek zaczal sie od kiepskich wiadomosci. Ktos, gdzies, dorwal informacje z karty bankowej M. i narobil transakcji na prawie $500!!! :O Malzonek oczywiscie wsciekly i poczatkowo wypytywal mnie gdzie ostatnio uzywalam karty i czy na pewno jej gdzies nie zgubilam. No pewnie, przeciez "wiadomo", ze nie on jest winny! Dopiero mu mina zrzedla kiedy sie okazalo, ze to z jego karty zostalo sciagniete, ha! ;) Osobista satysfakcja nie pomogla w przykrym poczuciu, ze ktos nas zwyczajnie okradl. :/ Na szczescie bank wylapal podejrzane transakcje z racji powtarzajacych sie cyfr oraz kanadyjskiego adresu i zaalarmowal M. Ten zadzwonil na infolinie i pani dezaktywowala jego karte, ale niestety nie mogla definitywnie anulowac tych transakcji. Po to trzeba sie przejechac do banku. :/ Malzonek niestety ma taki feler, ze jak cos popsuje mu humor, to potem chodzi skwaszony przez dluuugi czas. Tym razem calutki dzien widac bylo, ze jest nie w sosie, czym popsul sobie zapewne ostatni wolny dzien. Coz, jego problem, bo Potworki oraz ja korzystalismy ile sie dalo.
Co prawda, z racji, ze dzien juz byl tu "nieswiateczny", to zaczelam wstawiac prania i zwyczajnie ogarniac dom, ale tez obejrzelismy durnego Kevina (humor akurat dla dzieciakow, i nawet polskie tlumaczenie im nie przeszkadzalo), a spora wiekszosc wieczora spedzilam z dzieciakami grajac w ulubione gry. Czesciowo chcialam ich odciagnac od elektroniki, a po czesci pomyslalam, ze przeciez malo zwykle mamy takiego wspolnego czasu gdzie nigdzie nie biegniemy i nie mamy lekcji, cwiczen instrumentow czy czegos innego do odhaczenia. Zaproponowalam wspolne granie i na szczescie Potworki sa jeszcze na tyle mlode, ze podskoczyly z entuzjazmem. Przeciwnie do ojca, ktorego wolalismy kilka razy, ale nie tylko nie dolaczyl, ale jeszcze zzymal sie, ze jestesmy za glosni! Trzeba jednak przyznac, ze faktycznie dzieciaki graja bardzo "wokalnie". Czy wygrywaja, czy przeciwnie, Bi glosno piszczy, a Nik pokrzykuje i tupie nogami pod stolem. ;) Na chwile wpadl tez wczesniej moj tata. Glownie zeby wyrwac sie na chwile z domu, bo wypil tylko kawe i zjadl kawalek sernika, ale obiadu kategorycznie odmowil. Nic tez nie chcial zabrac, ale i tak spakowalam mu dwa pojemniki salatek. W koncu ktos to musi zjesc. Malzonek nie przepada, ja sama nie dam rady, a szkoda zeby sie zmarnowalo. ;)
We wtorek w koncu wybylam z Potworkami z chalupy. Poza kosciolem w niedziele, nie wychodzilam z niego od czwartku, a dzieciaki od piatku. Niestety, wyjscie nie bylo tak do konca "rozrywkowe". Po pierwsze, musielismy zajechac do banku, zalatwic anulacje transakcji przeprowadzonych przez oszustow. Poszlo w miare sprawnie, choc bank niestety nie chcial mi uwierzyc na slowo, mimo ze to ich wlasny system zaalarmowal M.! Maja przeprowadzic wlasne dochodzenie i przy pozytywnym dla nas wyniku, zwrocic nam kase. Mam nadzieje, ze pojdzie im to sprawnie i bezproblemowo... Potem pojechalam do supermarketu, bowiem obiecalam Bi, ze bedzie mogla sobie wybrac wloczki. Wszystko super, tylko ze panna zawsze dostaje tam oczoplasu i nie moze sie zdecydowac, ktory kolor i grubosc bedzie najlepsza. Stoimy wiec tam, a ona oglada kazdy motek, pyta o zdanie mnie (po czym stwierdza, ze moje wybory jej sie nie podobaja...), pyta brata... Trwa to wiecznosc, ale w koncu wybiera, placimy i jedziemy dalej. Kolejny przystanek - sklep sportowy, w ktorym druzyna plywacka Kokusia zamawiala dzieciakom stroje. W pazdzierniku. Nik w tamtym czasie gral w pilke, a potem jakos nie moglam znalezc chwili zeby tam podjechac. Sklep znajduje sie w okolicach, do ktorych zwykle sie nie zapuszczam, bo w przeciwnym kierunku do mojej pracy, znajomych, czy innych, zwykle odwiedzanych sklepow. A specjalnie nie chcialo mi sie jezdzic, tym bardziej, ze musialam byc z Nikiem, zeby w razie czego mogl przymierzyc. Teraz jednak, Mlodszy ma za 1.5 tygodnia wyscigi i naprawde potrzebowal spodenek w kolorze druzyny. Tu poszlo w miare sprawnie i tylko cena zwalila z nog - $48 za kawaleczek niebieskiego poliestru! Rozboj w bialy dzien! :O Po zakupach postanowilismy skoczyc jeszcze po kawe i napoje. W polowie drogi zadzwonil moj tata, ktory jak sie okazalo, nie dal znac wczesniej, tylko przyjechal do nas, bo stwierdzil, ze pewnie dluzej pospimy i nie wyruszymy z chalupy az do popoludnia. No to sie zdziwil. ;) Przypomnialam mu kod do garazu, wiec mogl wejsc, zagrzac sie i zrobic sobie herbaty, ale uprzedzilam, ze troche na nas poczeka, bo zapedzilismy sie jakies pol godziny drogi od domu... Myslalam, ze zrezygnuje, ale jednak zdecydowal sie poczekac. Po powrocie, dzieciaki przydusily dziadka zeby zagral z nimi w Uno i okazalo sie, ze obecnosc seniora zadzialala uspokajajaco nawet na Kokusia, ktory przegrywajac, potrafi nieraz pierdzielnac kartami przez caly stol. ;)
Po poludniu dzieciaki dorwaly w tv ktoras z czesci Parku Jurajskiego, a reszta dnia to juz takie zwykle, codzienne ogarnianie dla rodzicow i granie na tabletach oraz konsolach dla dzieci.
Dni wolne leca zadziwiajaco szybko, wiec niewiadomo kiedy nadeszla sroda. Ponownie musielismy wybyc z chalupy nie dla przyjemnosci, lecz z koniecznosci. Nawet sie zrymowalo. ;) Niestety, zapasy porobione przed Bozym Narodzeniem oraz swiatecznie przysmaki pomalu zaczely sie konczyc, a dodatkowo w kolejnym tygodniu mam wrocic do pracy, zas dzieci do szkoly. Potrzebne bylo zaopatrzenie. Pojechalismy wiec do supermarketu, potem na stacje benzynowa, bo auto wolalo jesc, a na koniec jeszcze do biblioteki, bo Bi skonczyla ksiazke i chciala wypozyczyc kolejna czesc. W bibliotece Potworki wpadly miedzy regaly i w rezultacie, zamiast z jedna ksiazka, wyszlismy z czterema, a dodatkowo z trzema filmami. ;) Potem wrocilismy juz do chalupy i trzeba bylo skombinowac jakis obiad. Ciagle jeszcze dojadalismy poswiateczne resztki, wiec dogotowalam Potworkom ziemniaki do barszczu, a sama pochlonelam salatke sledziowa. Milo jest miec kilka opcji w lodowce, ale z drugiej strony, od Swiat praktycznie codziennie chodzi zmywarka. Zwykle puszczam ja raz na 2-3 dni (duza jest), a teraz nie dosc, ze zbieraja sie talerzyki oraz szklanki (a siedzac w domu zuzywamy ich zdecydowanie wiecej), to jeszcze swiateczne pozostalosci przekladam do coraz mniejszych misek i pojemnikow zeby robic miejsce w lodowce, a te wieksze laduja w zmywarce... ktora pod koniec dnia znow jest pelna. :) Poza tym Potworkom (szczegolnie Bi) spodobala sie wspolna gra, wiec kilka razy dziennie zasiadam z Potworkami przy stole do planszowek, albo idziemy na gore i celujemy do kosza, ktory Nik zawiesil na drzwiach pokoju. W poniedzialek M. zapomnial, ale w srode juz pamietal, ze Nik mial trening plywacki. Mlodszy ostro protestowal, ze jest przerwa swiateczna i ze to niesprawiedliwe, bo Bi nie ma zadnych zajec, itd. Ze swojej strony rozumialam jego chec do calkowitego relaksu, ale z drugiej, zaczal chodzic na plywanie dopiero od polowy listopada, wiec nie ma bata, na pewno kondycje ma nieco slabsza niz dzieciaki, ktore nie robily sobie przerwy. A ze za moment pierwsze (dla niego) zawody w tym sezonie, to im wiecej bedzie plywal, tym lepiej... W koncu przypomnialam mu, ze obiecalam iz podjade podejrzec jak plywa, a poza tym popatrzec na zmiany na silowni, ktora pomalutku i stopniowo, ale przechodzi generalny remont. To w koncu panicza przekonalo i pojechal z ojcem, a ja, zgodnie z obietnica, przyjechalam pozniej popatrzec. Dobrze, ze mamy tam dwie minutki autem, inaczej w zyciu nie oplacaloby mi sie przyjezdzac na te 10 minut. ;)
Trzeba przyznac, ze protest Nika mial sporo sensu, bo z calej grupy zjawilo sie tylko piecioro dzieciakow. ;) Nik jak zwykle plywal swietnie, choc akurat z tej piatki byl wyraznie najmlodszy, a wiec tez najwolniejszy. Twierdzi jednak, ze z chlopcow w swojej grupie wiekowej jest najszybszy. Coz, przekonamy sie na zawodach, tyle ze tam bedzie sie scigal i z kolegami z druzyny i z chlopcami z przeciwnej. ;) Niestety, przez caly dzien czulam, ze coraz bardziej rozklada mnie chorobsko. Dzien wczesniej smarkac zaczal M., ale jemu, o dziwo, przeszlo po jednym dniu. U mnie niestety raczej nie ma szans, bo z nosa lecialo coraz mocniej, a przez to doszedl bol glowy i pieczenie oczu. Rewelacja, akurat na dni wolne... :/
W czwartek okazalo sie, ze chociaz z nosa mi lekko leci, to ogolnie nie jest zle. Poniewaz caly tydzien kisimy sie w chalupie, przechodzac w dwa poprzednie dni tylko parenascie krokow z auta do sklepu czy odwrotnie, wyciagnelam Potworki na lyzwy. To znaczy, Nika "wyciagac" nie musialam, bo az podskoczyl z entuzjazmem, ale Bi to juz inna para kaloszy. Westchnela ciezko, spytala czy jest opcja zeby mogla zostac, ale ostatecznie stwierdzila, ze jednak pojedzie sie poruszac. Z okazji przerwy swiatecznej, na lodowisku zmienili godziny publicznej jazdy, pojechalismy wiec juz na 12:30, zeby pojezdzic do przerwy na czyszczenie lodu, ktora robia mniej wiecej w polowie. Mimo pogody bardziej "wiosennej", nie tylko my uznalismy, ze koniec grudnia oznacza sporty zimowe i ludzi bylo jak mrowkow! :O
Jazda nie byla zbyt komfortowa, bo ciagle trzeba bylo kogos wymijac, ale za to nie czulam sie jak ostatnia lamaga, bo sporo bylo osob, ktore wygladaly jakby znalazly sie na lodzie po raz pierwszy. ;) Potworki jak zwykle oczywiscie szalaly i szkoda tylko, ze tym razem nie wpadlismy na zadne znajome dzieciaki. Mama kolegi Nika napisala, ze oni pojda na sesje wieczorna, a znajoma mama, ktorej corka koleguje sie z Bi, w ogole mi nie odpisala. No trudno. Dobrze, ze przynajmniej Bi i Nik mieli siebie (no i mnie) do wyglupow.
Po powrocie szybki obiad, bo nie zdazylismy zjesc go przed wypadem, a pozniej juz zwykle popoludnie. Zjedlismy swiateczny sernik, pochlonelismy nawet chlebek bananowy, ktory upieklam juz po Swietach, wiec tym razem machnelam szybkie ciasto z jablkami. Lubie je, bo robi sie ekspresowo, a poza tym wydawalo mi sie, ze koncza nam sie jablka, wiec w srode ich dokupilam. I bardzo sie zdziwilam w domu, kiedy okazalo sie, ze mamy ich cala miche! :O Ten przepis zreszta potrzebuje ich tylko 5, wiec nie wiem czy na Sylwestra nie upieke jeszcze szarlotki, bo wlasciwie nie widac ze cos ubylo. ;)
W piatek, czyli dzis (chociaz blogger moze juz pokazac sobote), nadal bylam lekko "pociagajaca", choc czulam znaczna poprawe. Co ciekawe, moj tata zadzwonil, ze tez zaliczyl jeden dzien kataru - w srode. Czyli juz tradycyjnie, mnie wzielo najmocniej. Co ciekawe, wychodzi, ze wszyscy musielismy zarazic sie w tym samym czasie, czyli w okolicach Wigilii. Ja juz od czwartku siedzialam w chalupie, moj tata przesiedzial caly poprzedni tydzien, dzieciaki nie mialy szkoly w piatek (zreszta, Nik cos tam lekko posmarkal, albo to woda w systemie po basenie, a Bi nic nie wzielo kompletnie)... Wychodzi wiec, ze albo M. przywlokl cos z pracy, albo chrzestny dzieciakow przyjechal przeziebiony i sie nie "pochwalil". Najwazniejsze, ze zaraza okazala sie malo zjadliwa i wiekszosc trzyma okolo jednego dnia. Piatkowy dzien to bylo lenistwo totalne. Dzieciaki powylegiwaly sie w lozkach do 9:30, co zwlaszcza u Bi jest nie lada wyczynem, a Nik jadl miseczke platkow prawie do 12... :O Potem przypomnieli sobie o filmach wypozyczonych z biblioteki i urzadzili popoludnie filmowe.
Padlo na pierwsza czesc "Narnii" oraz ostatnia "Jak wytresowac smoka". Malzonek pojechal po pracy odebrac narty dla Bi, ktore udalo mu sie dorwac uzywane. Niestety, panna potrzebuje jeszcze butow.
Przez wiekszosc tygodnia, wieczorki uplywaly mnie i Potworkom na rundach gier i tak samo bylo tym razem. Zdecydowanym faworytem jest nadal stare, dobre Uno. ;)
A przed nami ostatni dzien roku. Nie lubie takich podsumowan, a rok 2022 w ogolnym bilansie wyszedl chyba na zwykle 0. Bylo sporo fajnych chwil, jak wycieczki i kempingi, uroczystosci szkolne, itd. Byl cudowny wylot do Polski i odwiedzenie niewidzianej od dekady rodziny. A potem... nadeszla jesien, ktora najlepiej wycielabym po prostu z zyciorysu. Dobrze, ze wszystko skonczylo sie ok, ale nie wiem na ile ten stres odbije sie na mnie i kiedy...
Zycze Wam moje Drogie wiec PRZEDE WSZYSTKIM Zdrowia, bo bez niego nic innego sie po prostu nie liczy! A poza tym, po prostu:
Do Siego Roku!!!
U Was jak zwykle sporo się dzieje, nawet jak teoretycznie nie powinno się dziać. Ja właśnie stwierdziłam w tym tygodniu, że w okresie szkolnym chociaż wiem, gdzie mi uciekają te wszystkie dni, a jak jest wolne, to nie mam pojęcia, gdzie się podziały te wszystkie godziny...
OdpowiedzUsuńWy już na łyżwach parę razy, a my nawet nie zaczęliśmy o nich myśleć. Ale nawet człowiek jakoś nie czuje, że to czas zimowych aktywności, skoro na termometrze mamy +8 stopni!!! Masakra.
Wam również wszystkiego najlepszego na ten nowy rok. I tak jak sama napisałaś, przede wszystkim zdrowia, bo jak ono jest to już wszystko inne można też mieć :)
W tym roku w ogole jakos slabo nam z lyzwami poszlo, o nartach szkoda w ogole mowic... ;)
UsuńMam tak samo. Jak jest szalona codziennosc to rozumiem, ze dni mi smigaja jak szalone. Ale te wolne tez gdzies znikaja, a niby nic nie robie... :D
Happy New Year!
OdpowiedzUsuńPozdrowienia z FL.
Rowniez pozdrawiam! :)
UsuńHappy New 2023! Oby byl to zdrowszy, lepszy, bogatszy, spokojniejszy rok!
OdpowiedzUsuńPS. Odnosnie zlodziejstwa na kartach bankowych: od czasu do czasu nam to tez zdarza sie, niestety, ale NIGDY jeszcze nie mielismy przypadku, zeby bank odmowil nam natychmiastowego oddania pieniedzy na konto, gdy ich zawiadomi sie, ze nie sa to autoryzowane, legalnie poczynione wydatki. Np. tuz przed swietami dostalismy wiadomosc/pytanie z banku, czy potwierdzamy wydatek $3,600 na bilet lotniczy do Jakarty. Co ciekawsze - bilet ten juz zostal zakupiony, pieniadze z konta odciagniete, i dopiero wtedy ktos w banku to zauwazyl i spytal nas o legalnosc transakcji. Gdy moj maz wyjasnil, ze on do Jakarty nawet za darmo by nie zechcial poleciec - natychmiast zwrocono nam pieniadze, anulowano/zablokowano karte bankowa i obiecano wyslac nowa w przeciagu tygodnia (Coz, jeszcze nie nadeszla...) Oczywiscie, kazdy przytomny czlowiek wie, ze to jest ewidentna wina banku, skoro latwo mozna zrobic do niego wlamanie w sieci, zhakowac konto i uzyc cudzych pieniedzy, z powodu braku odpowiednich zabezpieczen w sieci czy systemie platniczym - gdziekolwiek by to wejscie na nasz rachunek nie nastapilo. Dziwie sie, ze wasz bank, pomimo wizyty tamze na miejscu i pomimo zlozenia oswiadczenia o naduzyciu/oszustwie tak sie certoli z uniewaznieniem defraudacji. Nigdy tak nam sie jeszcze nie zdarzylo, Wspolczuje towarzyszacych temu nerwow i niepokojow.
Nie mam pojecia dlaczego nasz bank postanowil sobie zrobic dochodzenie, ale w koncu tych transakcji nie uznali i kasa z konta nie wyplynela. Szkoda tylko, ze nie zrobili tego od reki, tylko musieli nas dodatkowo stresowac. :/ Wam tez wspolczuje; tyle ostatnio naokolo oszustw, ze osobiscie czuje sie wrecz bombardowana i kazda wiadomosc odczytuje czy odsluchuje trzy razy zeby upewnic sie, ze nie kasuje czegos potrzebnego.
UsuńSzczęśliwego Nowego Roku!
OdpowiedzUsuńWzajemnie!
UsuńPopieram: zdrowia! :)
OdpowiedzUsuńOno najwazniejsze!
UsuńOj tak, zdrowia, bo u nas jest gorzej niż podczas covidu chyba ;) Najlepszego w tym 2023 dla Was!
OdpowiedzUsuńNo Was, a wlasciwie Klare, strasznie tej zimy przeczolgalo....
Usuń