Do tego posta zabieralam sie kilkakrotnie. Zaczelam go pisac w ramach autoterapii, ku mentalnemu oczyszczeniu. Potem mialam go sobie zupelnie odpuscic. Tak sie jednak zlozylo, ze wczoraj na Onecie ukazal sie arykul, nomen omen, o toksycznej matce. Kiedy go przeczytalam, zrobilo mi sie goraco i pierwsza mysla bylo: to o mnie! Dobrze jednak sie stalo, ze zwlekalam, bo post pisany kiedy jeszcze emocje buzowaly, a adrenalina hulala w obiegu, bylby pewnie chaotyczny i pozbawiony sensu. Chociaz nie wiem czy nie rozkrece sie w trakcie pisania, cisnienie mi nie skoczy i nie wyjdzie, mimo najszczerszych checi, groch z kapusta...
Przez wiekszosc zeszlego tygodnia zmagalam sie z moja rodzicielka. Naprawde, slowo
mama nie moze mi teraz przejsc przez usta... Ta kobieta nie zasluguje na ten tytul...
W zasadzie sama po czesci rozpetalam te burze. Mianowicie opowiedzialam tacie o "przygodzie" Nika i wspomnialam (podobnie jak na blogu), ze "nasluchalam sie" od meza na ten temat. I to tyle w temacie. Ani nie mielismy przeciez z tego tytulu cichych dni, ani wiekszej awantury... Moj tato, jak to on, powtorzyl to swojej malzonce. A ja otrzymalam smsa tresci mniej wiecej:
"Nienawidze tego twojego meza, chce zebys sie z nim rozwiodla!".
Hola, hola! M. ma swoje wady. Ma ich sporo, przyznaje, ale kto ich nie ma?! Klocimy sie i owszem (no przyznajcie sie, jest wsrod Was chociaz jedna, ktora NIGDY nie poklocila sie z mezem/ partnerem???). Jest cholernie przewrazliwiony na punkcie dzieci. Ale czy to, ze zdenerwowal sie na wiesc o wypadku syna, jest zaraz powodem do rozwodu?!
Tak dla zobrazowania sytuacji, stosunki mojej matki z M. od niemal roku sa poprawne acz baaardzo chlodne i ograniczone do minimum. Nie wiem czy pisalam o tym na blogu, ale po tym, jak zmuszeni bylismy uspic nasza porzednia suczke, moja matka wyslala mi smsa, w ktorym wyzwala M. od "s**insynow". Na nieszczescie moj telefon przez moment wyswietla tresc smsa po jego otrzymaniu. I M. to przeczytal, bo siedzial akurat obok. Mozecie sie domyslic, jak sie poczul. W pierwszej chwili chcial odpisac swojej tesciowej w podobnych slowach, ale sie opanowal. Od tego jednak czasu, pozdrawia moja matke (i to z rezerwa), tylko kiedy sie przypadkiem napatoczy w kadr, podczas kiedy ja rozmawiam z nia na Skype. Moja matka zas powziela sobie za cel wieszanie na nim psow...
Od czasu do czasu, dostawalam smsy w stylu, ze M. mnie nie szanuje, ze to zly czlowiek i ja jeszcze wspomne jej slowa. Tak bez powodu. Zwykle kompletnie je ignorowalam, albo odpowiadalam wymijajaco. Glownie dlatego, ze zazwyczaj dostawalam takie widomosci w pracy, a nie chce zeby kolega widzial, ze siedze i co chwila klikam w telefon. No coz, mozna sie bylo do tych okazjonalnych wiadomosci przyzwyczaic. Ale w zeszlym tygodniu, nie wiem co mnie podkusilo, ale kolegi nie bylo, moglam bez wscibskich spojrzen pisac, wiec ostro zaprotestowalam. Grzecznie lecz stanowczo napisalam, ze sie myli. O Boze, jaka bylam glupia! Trzeba bylo nie odpisywac w ogole! Bo moja matka dopiero wtedy sie rozkrecila!
Pamietacie, pisalam kiedys, ze jak poznalam M., moja rodzicielka straszyla, ze gorale tylko "pija i bija"? Wcale bym sie nie zdziwila gdyby ona wtedy miala szczera nadzieje na taki wlasnie scenariusz dla mojego malzenstwa. No niestety, M. nie przepada za alkoholem i z cala pewnoscia mnie
nie bije. Zamiast sie cieszyc, moja matka szuka innego celu ataku. W sumie strzela na oslep. Nie przebierajac w slowach. Przeczytalam ze jestem zaslepiona (po 7 latach malzenstwa???), ze on mnie nie kocha ani nie szanuje, ze jestem przez niego tlamszona, ze on nikogo ogolnie nie szanuje i to cud, ze chociaz dzieci go obchodza! Wykasowalam pieczolowicie wszystkie te wiadomosci, nie chcac zeby M. je przeczytal, wiec nie jestem w stanie dokladnie ich przytoczyc. I to chyba dobrze, bo ja sama nie chce pamietac... Wedlug mojej rodzicielki, nikt w Polsce (zapewne miala na mysli moja rodzine, ktora M. widziala tylko przelotnie) mojego meza nie lubi, podobno uwazaja go za prostaka oraz dziwaka przy okazji. Ze z taka geba w zyciu nie znalazl by sobie zony gdybym ja nie miala nieszczescia sie na niego napatoczyc. Ze jestem ladna, wyksztalcona dziewczyna, stac mnie na
normalnego faceta, a M. powinien mnie na rekach nosic, bo dzieki mnie dostal papiery, zeby legalnie zostac w Stanach. A, jeszcze, ze jest NAZNACZONY (tutaj juz mi cycki opadly), bo urodzil sie z rozszczepem wargi... I jeszcze dodala, zebym nie kasowala wiadomosci od niej, bo ona
chce, zeby M. wiedzial co ona o nim mysli. Nooo, w takim razie czemu nie napisze bezposrednio do niego? A w najgorszym wypadku moge mu to powtorzyc...
I wiecie co? Wszystko to byloby jeszcze do przelkniecia. Gdyby matka nie okrasila kazdego smsa soczystymi epitetami. Oprocz wiec tego, ze moj maz to prostak, jest przy okazji chamem, ch*jem i sk**wysynem. Pierwsze smsy wzbudzily we mnie lekkie rozbawienie, ktore szybko przeszlo w irytacje, a nastepnie wkurzenie. Bo moja matka nie przyjmowala zadnego argumentu. Ja tlumaczylam, ze sie myli, a ona dalej swoje, z jeszcze wieksza zawzietoscia. Im bardziej bronilam M., tym bardziej ona wyzywala go od najgorszych sk*rwieli i oskarzala o cala liste wykroczen malzenskich (dziwne, ze o zdradzie nie pomyslala). Moja wscieklosc byla tym wieksza, ze to nie byly 3-4 wiadomosci. Taka wymiana smsow ciagnela sie przez wiekszosc tygodnia i zastanawiam sie skad mialam na to cierpliwosc... I jakim cudem w ogole dalam sie w to wciagnac! W koncu zaproponowalam, zebysmy spokojnie pogadaly przez skype w sobote rano, kiedy M. mial byc w pracy. Ale w sobote nie odpowiadala na smsy, a na Skype zadzwonila kiedy znudzona czekaniem wyszlam w koncu z Potworkami na dwor. Kiedy sie zorientowalam, napisalam, ze mozemy pogadac nastepnego dnia, bo musialam juz klasc Nika na drzemke. Matka na to, ze "nie bedzie gadac jak ten ch*j, moj maz, bedzie w domu i zebym sie przyznala, ze to dla mnie trudny temat i unikam rozmowy". Ku*wa! Pewnie, ze temat trudny, ale nie dlatego, ze ukrywam jaka rzekoma porazka jest moje malzenstwo, tylko dlatego, ze moja pie*rznieta matka nie przyjmuje zadnego argumentu, tylko upiera sie przy swoim (oczywiscie jej tego nie napisalam tak dosadnie, chociaz moze powinnam). W koncu matka "przegiela pale", kiedy po poludniu, gdy M. byl w domu, przyslala smsa, ze lepszy juz na meza bylby ......... (i tu padlo imie jednego z moich ex-ow). Nosz ku*wa!
Nie wytrzymalam w koncu i napisalam jej, zeby odczepila sie (najpierw uzylam dosadniejszego slowa, ale wykasowalam i zaczelam od nowa, nie bede sie znizac do jej poziomu) od mojego malzenstwa i zeby uwazala, bo udusi sie kiedys wlasnym jadem. Moze niezbyt ladnie tak do wlasnej matki, ale mialam dosc.
Wczoraj po poludniu zas, rozmawialam z tata, ktoremu jak sie okazalo udalo sie pogadac w weekend w malzonka. Dowiedzialam sie miedzy innymi, ze moja matka, wyrazila sie na temat swojej nienarodzonej jeszcze wnuczki (dla przypomnienia, moja siostra jest w ciazy): "Nie chce w ogole slyszec o tym nowym dziecku, nie chce go nawet znac, nie bede go wychowywac!". Po pierwsze, nie sadze, zeby moja sis potrzebowala babci do wychowania wlasnego dziecka. Po drugie, jak mozna tak powiedziec o wlasnej wnuczce??? Wyglada na to, ze moja matka jest na wojennej sciezce z calym swiatem, nie tylko ze mna... Nawet to nieco pocieszajace...
Wiecie co jest jednak najgorsze?
Wplyw, jaki ta kobieta nadal ma na moja psychike. Podobnie jak Dorosle Dzieci Alkoholikow, ja nigdy w pelni nie uwolnie sie od jej manipulacji... Odcielam sie od niej calym oceanem, a ona i tak potrafi sprawic, ze przestaje ufac wlasnemu rozsadkowi... Mimo, ze jestem dorosla, mam wlasny rozum, zaczely mi jednak po glowie krazyc uparte mysli, w stylu: a co jesli ona ma racje? Moze M. rzeczywiscie o wszystkim decyduje, a ja tego nie widze? Moze naprawde zle sie do mnie odnosi? Nie pyta mnie o zdanie, tylko robi co chce? A moze ona widzi cos czego ja nie widze? Jesli kiedys powaznie zachoruje, moze M. naprawde zamiast mi pomoc, zacznie mnie traktowac jak smiecia? Moze to tylko kwestia czasu zanim podniesie na mnie reke? Moze kiedys bede musiala wyplakac jej w sluchawke "mialas racje!"?
Przez kilka dni bylo mi ciezko, na szczescie w pracy kociol trwa, wiec nie mialam zbyt wiele czasu na smutne mysli. Ale znow zaczelam budzic sie w nocy z uciskiem w piersi i uczuciem nieuzasadnionego strachu. Ponownie zaczely mi sie trzasc rece.
Paradoksalnie, uczucie bezpodstawnego stresu i zyciowej porazki, pozwolilo mi odzyskac zdrowy rozsadek. To uczucie jest mi bowiem doskonale znane. Z czasow kiedy mieszkalam z matka pod jednym dachem. Zylam wtedy w ciaglym napieciu, zawsze usilujac odgadnac jej nastepny krok oraz mozliwe reakcje i sie na nie przygotowujac. Dajac sie wciagnac w jej manipulacje. A jesli sie nie dalam, przezywajac przez kilka dni pieklo. Nie fizyczne, bo odkad zrownalam sie z matka wzrostem, juz tak czesto nie obrywalam. Ale razy psychiczne byly gorsze. Slyszalam, ze jestem nieudacznikiem, jestem brzydka, jestem glupia, jestem bezgusciem. Nigdy nikt mnie nie zechce. Powinnam dziekowac Bogu, ze trafila mi sie taka matka jak ona, bo dzieki niej moze cos w zyciu osiagne. Zawsze bede w uszach slyszec jej wrzaski... I jej ulubione "ty k**wo, zebys zdechla". Tak, uslyszalam to (nie raz) od wlasnej matki. Moja skrajna niesmialosc nazywala debilizmem. A skad mialam nabrac pewnosci siebie, skoro w domu slyszalam tylko, ze do niczego sie nie nadaje?
Nie wiem skad w mojej matce tyle zlosci. Mysle, ze w gruncie rzeczy to bardzo nieszczesliwa osoba, ktora probuje miec nad wszystkim kontrole i wpada we wscieklosc, kiedy ta kontrola jej sie wymyka. Nienawidzi jakiegokolwiek przejawu indywidualnosci. Siostra i ja, mialysmy wygladac jak ona, zachowywac sie jak ona i myslec jak ona. Kiedy tata byl w domu, kierowala furie glownie przeciw niemu. Kiedy go nie bylo, na kozla ofiarnego wybierala sobie mnie. Siostra byla od zawsze jej ulubienica, wiec chociaz jej tez sie obrywalo, nie mowie ze nie, to jednak nie do takiego stopnia. To ja bylam ta najgorsza, to mnie zawsze dawala za przyklad tuzin znajomych rodzin, gdzie matki i corki byly najlepszymi przyjaciolkami. Nie mialam prawa miec wlasnego stylu. Tym bardziej nie mialam prawa do wlasnego zdania.
Po ostatnim tygodniu widze co sie dzieje. Jest mi to doskonale znane. Cale zycie slyszalam, ze moje kolezanki mna manipuluja i mnie wykorzystuja (ciekawe do czego?). Ze po co one w ogole sie ze mna przyjaznia, skoro sa pewne siebie, wesole i ladne, a ja 10x brzydsza i glupsza?
Teraz slysze podobne slowa, ale pod adresem meza. Moich obecnych kolezanek nie zna, wiec uczepila sie M. Ona zawsze atakuje osoby, ktore sa mi bliskie. Chce zebym kazdego podejrzewala o interesownosc, nikomu nigdy nie ufala. Zeby nikt nie byl dla mnie wazny, bo tylko ona wie co jest dla mnie dobre.
A tak naprawde to
ona zawsze manipulowala moimi uczuciami. Do dzis probuje dyktowac mi jak mam zyc, a kiedy odmawiam wini inne osoby (w tej chwili mojego meza) o to, ze mna "kieruja". Mysle, ze w glebi swojego zaborczego serca, zazdrosci, ze ktos inny niz ona, pomaga mi podejmowac decyzje, wyrabiac sobie zdanie... Ona nadal nie odciela tej przyslowiowej pepowiny i za wszelka cene chce miec wplyw i wglad na moje zycie. I byloby to zrozumiale, gdyby nie robila tego przez wszczynanie awantur i proby sklocenia mnie z mezem. A ja chetnie bym ja dopuscila do mojego malego "swiatka", gdybym sie nie bala, ze go zatruje. Wlasnie tym jadem, o ktorym napisalam jej w wiadomosci.
Kiedy sobie to uswiadomilam, bylam w stanie w koncu wziac gleboki oddech. Ustalo to uczucie palpitacji serca, rece tez przestaly mi sie trzasc. Nie, nie natychmiast, pomalutku, potrzeba bylo na to dwoch dni i jednej nocy, kiedy budzilam sie z koszmarow ktorych nawet nie pamietalam.
Tylko, ze to nie koniec. Moja matka nie odpusci. Ona ucichnie na jakis czas, aby znow zaatakowac, kiedy nie bede sie tego spodziewac. To smutne, ale najchetniej odcielabym sie od niej zupelnie, tylko szkoda mi dzieci. Chcialabym zeby znaly babcie, jaka by ona nie byla...
No dobrze. Pozalilam sie. Oczyscilam nieco umysl z czarnych chmur. Na koniec sie pochwale dwiema rzeczami. Pierwsza:
Tak
Martus, to sa TE muffinki! Postanowilam, ze znajac moje babeczkowe "zdolnosci", najpierw upieke partie probna, zeby potem w samo Thanksgiving nie rwac sobie wlosow z glowy, ze goscie za zakretem a ja musze w biegu klecic jakies awaryjne ciasto... Na szczescie te wyszly mi idealne. Co prawda jakos slabo urosly, ale co tam, najwazniejsze ze smakuja. A jak smakuja? Oblednie! Mialas racje, sa przepyszne!!! Od tej pory to moje ulubione muffinki! Tak mi posmakowaly, ze bede je pewnie piec przez caly rok. Tutaj mozna dostac mus dyniowy w puszkach (to tak dla leniuchow). Moze to nie to samo co swiezy, ale mysle, ze w muffinkach nie poczuje sie roznicy. :)
Poza tym, przedstawiam Wam mojego nowego kumpla:
Po blisko pol roku przypominania i marudzenia, malzonek przykrecil mi w koncu siodelko!
Jak widac po zdjeciach, cwicze (tak, tak, juz zaczelam!) w uroczych okolicznosciach "przyrody". Tak, to nasza piwnica. ;) No coz, M myslal o postawieniu rowerka w pokoju, z ktorego wyrzucilismy Nika, ale to byl kiepski pomysl. Juz widze jak co chwila musialabym sciagac z niego Potwory i tylko kwestia czasu byloby zanim ktores wywrociloby go na siebie. Cwicze wiec rozgladajac sie po cementowych scianach, liczac pajeczyny oraz zastanawiajac sie co jeszcze, z przechowywanych tam gratow, mozna spokojnie wywalic na smietnik. :)
A poza tym, zaczelam odliczac do dlugiego weekendu. Jeszcze godzina w pracy oraz jutrzejszy dzien, a od srody mam juz wolne, juhuuu! ;) Co prawda M. w piatek pracuje, ale dziadek obiecal wpasc pobawic sie z Potworami, wiec moze nie zwariuje. :)