Oprocz lozka, w moim odczuciu, nadal "czegos" brakuje jadalni. ;) Marzy mi sie oszklona gablotka na kieliszki i inne "szkla". Niestety, uparlam sie, ze ma byc narozna i stanac w kacie, a poza tym musi wpasowac sie w kolor reszty mebli. Nie bedzie latwo, ale szukam, szperam, moze cos znajde.
To znaczy, znalazlam dwie, ktore mi sie spodobaly, ale cena zwalila mnie z nog. Musze to przemyslec, ale jak siebie znam, to bede myslec, myslec i w koncu i tak ktoras kupie, bo jak na cos "zachoruje", to nie ma mocnych. :D
To znaczy, znalazlam dwie, ktore mi sie spodobaly, ale cena zwalila mnie z nog. Musze to przemyslec, ale jak siebie znam, to bede myslec, myslec i w koncu i tak ktoras kupie, bo jak na cos "zachoruje", to nie ma mocnych. :D
Pokoj Bi rowniez zyskal w koncu meble. :) M. przysiega, ze nie chce juz w zyciu skrecac zadnych "cholernych desek", ale niestety, zapomnial chyba, ze wkrotce maja dostarczyc nasze lozko, haha!!!
Pokoj Starszej prezentuje sie tak:
Na szczescie, biale meble niezle wpasowaly sie w kolor scian. Ciekawe, ze Bi wybrala zolte sciany, twierdzi, ze jej ulubionym kolorem jest teraz zielony (szok!), ale przy krzesle oraz dywaniku (ktory slabo widac) zdecydowala sie jednak na rozowe. ;) Dobrze sie one jednak komponuja z jej posciela, z ktorej kazdy zestaw jest w odcieniach rozu. :)
Pokoj Bi, mimo ze minimalnie wiekszy niz Nika, jest niestety malo "ustawny", z powodu lekkiego skosu na jednej scianie, dwoch okien oraz wielkiej szafy, o takiej:
To ta szafa "sprzedala" mnie co do tego, ze powinien to byc pokoj Bi. W koncu dziewczyna bedzie w przyszlosci potrzebowac miejsca na wszystkie babskie fatalaszki ;)
Tak jak w przypadku pokoju Nika, brak tu jeszcze dekoracji, dodatkow, zaslonek, itp. Minie jeszcze chwila zanim pokoj bedzie naprawde przytulny.
*
Miniona sobota to bylo szalenstwo, bo tego dnia mieli przywiezc zamowiony sprzet AGD oraz stolik z krzeslami do "breakfast nook", czyli kacika jadalnego w kuchni. ;)
Z tym dostarczaniem wyszla smieszna sytuacja i przy tym okazalo sie, zem zolza (ja! Takie uosobienie lagodnosci!). :D
Otoz, okienko dostarczenia stolu i krzesel mialo byc pomiedzy 12 a 16. Te okienka sa ch*jowe, bo wymagaja utkniecia w domu i czekania przez (potencjalnie) 4 godziny, no ale trudno.
W sobote moj tata wylatywal do Polski i na 11 mialam go odwiezc na autobus, ktory zawozil go na lotnisko, ale stwierdzilam, ze zdaze wrocic z palcem w... nosie. ;) A jak nie ja, to M. o 11 wychodzil z pracy, wiec do poludnia spokojnie powinien byl dotrzec do domu.
Oprocz tego, dostalam awizo z poczty i chcialam podjechac po tajemnicza paczke (ktora okazala sie ksiazka i ktorej NIE zamawialam poleconym i NIE wymagalam podpisu :/). Zaraz obok poczty jest punkt UPS'u, a ja mialam przesylke do zwrotu, planowalam wiec to wszystko zalatwic jednym rzutem.
Wyruszylam wiec rano z domu, dotarlam do taty i zabralam go do centrum jego miasteczka. Czekamy na autobus. Dochodzi 11. A tu moj telefon dzwoni raz za razem. Jakis bostonski numer. Normalnie nie odbieram nieznanych polaczen, ale tym razem cos mnie tknelo. Odebralam, a tam pan informuje, ze wioza moj stol i beda za okolo pol godziny!
Hola, hola, panowie! Przyznaje, ze z lekka cisnienie mi sie podnioslo, myslac, ze bede musiala wracac do domu, nie wykonujac calego zalozonego "planu" na ten ranek. Poczta w sobote pracuje krocej, wiec w zyciu nie zdazylabym obrocic...
Przypomnialam panu, ze mieli byc pomiedzy 12 a 16. Poinformowalam go tez, ze nie ma mnie teraz w domu. Za pol godziny moge byc, ale moge sie tez troche spoznic, wiec beda musieli poczekac. Pan sprawdzil w papierach, gdzie ma kolejne dostarczenie i powiedzial, ze w takim razie przyjada w poludnie. Odpowiedzialam, ze ok, o 12 juz ktos powinien byc w domu.
Wsadzilam tate w autobus, po czym ruszylam odhaczac kolejne punkty "programu", po drodze probujac zlokalizowac meza, ktory powinien juz byl zmierzac w kierunku domu, jednak ani nie odbieral telefonu, ani nie odpowiadal na smsy. Pozniej okazalo sie, ze pojechal po drodze na myjnie i byl bardzo niezadowolony, ze zawracam mu glowe. :/
W kazdym razie M. dojechal do domu na czas. Panowie dostawcy dotarli tam chwilke przed poludniem, po czym... staneli niepewnie przed domem. Malzonek moj wyszedl spytac na co czekaja, i powiedziec, ze moga wniesc paczki, a oni na to ze rozmawiali z kims spod tego adresu i ze im nie wolno wejsc przed 12! Normalnie wystraszylam biedakow!!! A przysiegam, ze nawet nie podnioslam glosu! :D
W kazdym razie, w koncu paczki wniesli, a wieczorem M. z pomoca kolegi skrecil stol (ktory okazal sie potwornie ciezki; oby to byl znak solidnosci) i obecnie nasza mini-jadalnia prezentuje sie tak:
Przed:
W kazdym razie, w koncu paczki wniesli, a wieczorem M. z pomoca kolegi skrecil stol (ktory okazal sie potwornie ciezki; oby to byl znak solidnosci) i obecnie nasza mini-jadalnia prezentuje sie tak:
Przed:
Pusty kat przy kuchni
Po:
Kacik jadalniany (to rozbabrane "cos" po prawej to poslanie Mai). Tu tez potrzeba dodatkow, zeby go ozywic. Narazie wisi tylko zegar - prezent od ciotki M. Niestety jest on z jasnego drewna i praktycznie wtapia sie w sciany. Po przemalowaniu pomieszczenia, powinno byc jednak lepiej.
Krzesla na zdjeciach wydawaly sie jasno czerwone, dopiero w opisie doczytalam, ze ten kolor to "dynia". Tak, dynia. Nie wiem jaki bylby to gatunek dyni, w kazdym razie krzeselka sa bardzo ciemno pomaranczowe. ;)
Przyznaje, ze zamawiajac zestaw przez internet, bylam pelna watpliwosci. Po pierwsze, stol jest z mojego wymarzonego, mlecznego szkla. Balam sie, ze po drodze go stluka. ;) Po drugie, obawialam sie, jakiej jakosci beda meble zamowione w necie, a ktore kosztowaly, bagatelka, ponad $1000! :O Jasne, zawsze mozna oddac, ale odeslanie paczek o takich gabarytach oraz wadze nie jest ani proste, ani tanie, a nie kazda firma pokrywa koszty przesylki zwrotnej.
W kazdym razie, tym razem ryzyko sie oplacalo. Zestaw jest (wg. mnie) sliczny i ozywia nasza kuchnie, ktora byla/jest raczej nudna: podobny odcien podlogi, podobny scian, jasne szafki, jasny granit i szare kafle nad nim. ;) Sciany chcemy przemalowac, ale kolor i tak bedzie raczej neutralny, wiec taka kolorowa plama jest bardzo mile widziana. Cala nasza czworka jest kacikiem jadalnym zachwycona. W zalozeniu mialo to byc miejsce na szybkie podanie Potworkom sniadania czy podwieczorku, a do rodzinnych posilkow mielismy siadac w "glownej" jadalni. W praktyce jednak, cos przyciaga nas do tego kata i w niedziele wszyscy siadalismy razem wlasnie tam. Moze sprawiaja to wielkie drzwi tarasowe z widokiem na ogrod, ale jakos przyjemniej sie tam siedzi. Nie bez znaczenia jest tez to, ze krzeselka sa baaardzo wygodne. ;)
Po poludniu, tym razem mieszczac sie w "okienku", przyjechala kolejna dostawa.
Juz pisalam, ze caly sprzet AGD w nowym domu byl "wiekowy", czyli na oko okolo 20-letni (jesli nie starszy). Postanowilismy nie czekac az cos padnie (albo sie roz-padnie), tylko od razu wymienic. Jak pisalam w ktoryms z wczesniejszych wpisow, lodowkami sie wymienilismy z poprzednimi wlascicielami, wiec chociaz ona byla w porzadku. Reszta jednak prezentowala stan oplakany. Wszystko biale, ale zmywarka pozolkla ze starosci i pordzewiala w srodku. Kuchenka z brakujacymi swiatelkami i zardzewialymi pod szybka drzwiczkami od piekarnika (zdjecia niestety nie oddaja faktycznego stanu).
Przed
Na wymiane dwoch powyzszych sprzetow uparl sie M. (tak, tak, wcale nie ja! :D). Mnie troche draznila zmywarka, ale ze pomimo kosmetycznych niedociagniec zmywala calkiem dobrze, wiec az tak sie do zmiany nie palilam. A kuchenka? Coz, u nas wiecej gotuje pan malzonek, wiec skoro uparl sie ja wymienic, to co bede mu bronic. W koncu korzysta z niej czesciej ode mnie. ;)
A mikrofale wymienilismy z rozpedu, zeby pasowala do reszty. :D
Po. Witamy w XXI wieku. ;)
Oprocz sprzetu do kuchni, panowie przywiezli nowa pralke i suszarke. Tutaj z kolei M. nie czul wiekszego parcia na wymiane, natomiast ja juz po kilku praniach mialam dosyc. Nasz sprzet pioraco - suszacy w starym domu nie byl nowy, bo kupilismy go zaraz po kupnie domu, czyli 9 lat temu, ale jak on dzialal, ha! W pralce niedawno poszlo lozysko, chodzila przy wirowaniu jak traktor, ale pranie bylo prawie suche! A suszarka sciagala z ubran kazdy pylek czy wlos. To kolejna zaleta automatycznych suszarek - poradza sobie nawet z ubraniami pokrytymi niechcacy wyprana chusteczka higieniczna. ;)
Tutejszy sprzet byl jednak najgorszy z najgorszych! Pralka (praleczka bardziej pasuje) byla tak mala, ze aby wyprac posciel, musialam prac po dwa zestawy, bo cztery sie zwyczajnie nie miescily. Pranie zas bylo tak slabo wywirowane, ze kiedy je strzepywalam przekladajac do suszarki, niemal z niego kapalo. :/ Suszarka, suszyc - suszyla, ale na praniu zostawaly masowo psie wlosy i jakies inne niteczki czy wlokna, a do tego zupelnie nie bylam przyzwyczajona. ;)
Przed - starocie :)
Tu z kolei uparlam sie JA - chce nowa pralke i suszarke i koniec. Kto kiedys robil pranie w przedpotopowym sprzecie, zrozumie. ;) M. prycha, ze wybralam takie zwykle, nie rzucajace sie w oczy, ale kurcze, mam je schowane w szafie, nie potrzebuje niewiadomo czego. ;) Maja dobrze prac i suszyc i tak robia. Pralka w dodatku jest tak wielka, ze wrzucilam prawie pelen kosz prania, a ona zapelnila sie w 1/3. Kurcze, albo trzeba dokupic garderoby, albo w koncu postarac sie o tego trzeciego potomka, bo nie ma co prac! ;)
Po - no wiem, nie widac wiekszej roznicy ;)
Skoro juz pisze o sprzecie, opowiem Wam, jak to bylo z kupnem, bo to niezla historia o tym, jak niektore sklepy leca sobie w kulki (Marta, Tobie juz pisalam w komentarzu, wiec omin ten akapit ;P).
Przy zmianie adresu dostaje sie kupony rabatowe do okreslonych sklepow. Mozna nawet wybrac do ktorych, ha! Ja wybralam m.in. taki, gdzie kupic mozna wszelaki sprzet i wyposazenie do domu, od zarowki, poprzez armature, kafelki, az po wanne, szafki kuchenne czy plot. Maja tez ogromny wybor sprzetu AGD. Przynajmniej pozornie. ;)
Pojechalismy tam ktoregos wieczora zaraz po przeprowadzce. Wybierajac pralke, suszarke, kuchenke, zmywarke oraz mikrofale, kupowalismy niemal pelen domowy zestaw (brakowalo tylko lodowki), wiec czekal nas wydatek rzedu kilku tysiecy dolarow (aaaaa!!!). Kupon rabatowy byl wiec bardzo mile widziany.
Chodzilismy wzdluz wystawionych sprzetow ponad godzine (nie pytajcie mnie co w tym czasie wyprawialy Potworki...), porownujac funkcje, wyglad, cene, itd. W koncu, z gotowa lista, podeszlismy do pracownicy. Ktora z kolei poszla do swojego stanowiska, pogrzebala, poklikala, po czym wrocila do nas i bardzo znudzonym tonem oznajmila, ze z wybranych przez nas modeli, w magazynie jest tylko zmywarka. Reszta jest niedostepna, bowiem zamawiaja je specjalnie z Korei. Niedostepna nie tylko w tym konkretnym sklepie, ale w calej sieci sklepow w naszym Stanie! :O Pralka moooze byc za 3 miesiace, reszta niewiadomo kiedy! :/
M. wkurzyl sie nie na zarty, az musialam syknac na niego, zeby nie krzyczal na dziewczyne, ktora tam w koncu tylko obsluguje klientow. Chociaz ta "obsluga" to tak na wyrost powiedziane, bowiem dziewcze rozmawialo z nami tonem jakby robilo nam laske, malo brakowalo, zeby dlubala przy tym w nosie. Oznajmia nam, ze mimo 10 rzedow sprzetu AGD, tak naprawde nic nie maja, ale nie byla laskawa nawet powiedziec, ze jej przykro! W ogole okazac jakiegokolwiek przejecia! M. chcial juz wzywac managera, bo nie dosc, ze obsluga do d*py, to jeszcze powinni do cholery oznaczyc modele, ktorych nie maja (a pewnie byla to wiekszosc) ale bylo po 20, dzieciaki glodne, zmeczone i znudzone do granic mozliwosci, mnie samej zreszta wszystko opadlo i stwierdzilam, ze piep**yc ich, jedziemy do domu.
W kazdym razie, zeby skonczyc te przydlugawa historie, kilka dni pozniej pojechalismy do sklepu z zupelnie innej sieci. Wybralismy dokladnie TE SAME modele i co? Wszystko maja "na stanie", moglismy je miec za 4 dni, ale ze wybralismy dostarczenie w sobote, zeby nie urywac sie z pracy, musielismy poczekac 3 tygodnie. A z racji, ze wydawalismy niezla sumke, M. udalo sie ugrac znizke wieksza niz przy kuponie rabatowym w tamtym sklepie. Czyli jednak mozna! :)
*
We wtorek Potworki mialy w szkole koncert. Z ulotek, ktore dostalam i wydrukowane i wyslane droga mailowa rozumialam, ze wszystkie klasy beda wystepowac. Podpytywalam Potworki i Nik mowil, ze cos tam ucza sie spiewac, za to Bi odspiewala i odtanczyla caly uklad.
I co sie okazalo??? Koncert byl glownie wystepem starszych dzieci, grajacych na pianinie, fletach oraz spiewajacych solo. Wszystkie trzy klasy zerowkowe mialy tez swoj wlasny, krociutki wystep. Natomiast reszta szkoly, w tym rowniez klasa Bi "wystepowala" wylacznie w roli widzow! ;) Nie mam pojecia co to za piosenka, ktora zaspiewala mi Starsza, ale ona sama byla rozczarowana, ze nie wystapili... ;)
Kokus niestety stal w drugim rzedzie i dziewczynka przed nim przez wiekszosc czasu calkowicie go zaslaniala... :/
*
Wpis u Marty przypomnial mi w poniedzialek, ze nie posadzilam rzezuchy!
I juz nie posadze, bo w Hameryce nie dostanie sie jej w kazdym przypadkowym sklepie. Trzeba specjalnie zamawiac... Mam gdzies paczuszke nasion z zeszlego roku, ale konia z rzedem temu, kto znajdzie ja po przeprowadzce! ;)
Moj tata, jak wynika z wczesniejszych akapitow, spedza w tym roku Wielkanoc w Polsce. Ciotka M. za to i jej facet obowiazkowo spedzaja z nami Boze Narodzenie, natomiast z Wielkanoca juz to roznie bywa. Na sniadanie nie zjawiaja sie w ogole, ale czasem wpadaja po poludniu. W zeszlym roku jednak nie przyjechali w ogole, mozliwe ze dlatego, ze pogoda byla niemal letnia i woleli wybrac sie na wycieczke. Coz, ich wybor. W kazdym razie to wszystko, polaczone z faktem, ze tutaj Wielkanoc to tylko jeden dzien, sprawilo, ze stwierdzilam, ze nie bede sie zabijac i sterczec w kuchni dwa dni dla jednego obiadu. Szczegolnie, ze zwykle, cotygodniowe sprzatanie chalupy zajmuje mi teraz dwa razy dluzej. ;) Bedzie biala kielbasa pieczona w bialym winie, do tego pieczone kolorowe ziemniaczki, zurek, salatka oraz dwie babki: zwykla i cytrynowa (bo za mna "chodzi"). I wystarczy. ;)
Pierwsze swiateczne akcenty. Nie moglam znalezc wierzbowych galazek, a jedyne "cos" z paczkami w moim ogrodzie to bylo takie drzewko z lysawymi galazkami. ;)
Musze tez dokupic wiecej dekoracji swiatecznych, ale to juz w przyszlym roku. W starym domu mialam tylko szafke pod telewizorem, stol w jadalni (na ktorym zawsze panowal taki burdel, ze dekoracje "ginely") oraz malutenka poleczke nad nim, gdzie moglam cos ustawic. Teraz nadal mam te szafke (tyle, ze stoi w jadalni) oraz stol, a oprocz tego stolik w kuchni i polke nad kominkiem. Dodac do tego fakt, ze wszystkie pomieszczenia sa wieksze i te moje pare kroliczkow, zwyczajnie "ginie". :)
W ramach wywolywania przedswiatecznego nastroju, zakupilam Potworkom po 6 jajek z jakby gabki do dekorowania.
O dziwo nawet Nik zabral sie ochoczo do roboty!
Niecnie myslalam, ze oni odwala wiekszosc roboty (i beda mieli przy tym frajde, rzecz jasna!), a ja wezme gotowe jaja, nawleke na sznureczek i zrobie girlande na polke nad kominkiem. ;) Niestety, moj plan spalil na panewce, bowiem Potworkom tak spodobaly sie gotowe jajca, ze wiekszosc zabrali do swoich pokoi. Z 12 jajek, mi na odczepke rzucili 5. :/ Coz bylo robic, przyczepilam je nad kominkiem, ale nie o taki efekt mi chodzilo. ;)
I tu Was juz zostawie, bo wiekszosc pewnie juz zaciera lapki, zeby brac sie za te baby oraz mazurki (tudziez opoznione mycie okien ;P). Ja pracuje jeszcze pol dnia w piatek, wiec glowne przygotowania zaczne dopiero w wielkopiatkowe popoludnie. Poki co wiec:
Wesolego Alleluja!!!