Dzis rano Kokus zaczal plakac juz w momencie, kiedy skrecilam w ulice Pani Marysi. Madrala rozpoznaje droge... Zawodzil tak przez reszte trasy, plakal kiedy wyciagalam go z auta, ryczal przy rozbieraniu i histeryzowal kiedy probowalam go zainteresowac zabawkami...
Ale jesli ktoras z Was poczula glebokie wspolczucie dla biednego maluszka, wstrzymajcie sie. :)
Po wczorajszym pozegnaniu zaliczylam lekkiego dola i zadzwonilam poznym rankiem do Pani Marii spytac jak sie moj szkrab miewa (mial sie zupelnie dobrze, oprocz tego, ze ciagle wystawal przy drzwiach czekajac na mame, chlip!). Dzis wiec P. Marysia mnie uprzedzila i zadzwonila sama, w momencie kiedy akurat weszlam do biura, zeby mnie uspokoic. Moj maly spryciarz ryczal i wyl, ale kiedy wyszlam pobiegl za mna do drzwi, zobaczyl, ze mamy nie ma, po czym szybko sie uspokoil i zaczal sie bawic, jak gdyby nigdy nic...
Czyli co? Czyli trzeba mamusi pochlipac, poplakac, to moze wezmie ja na litosc i jednak zabierze do domu... Takie to male, a juz cwane! ;)
Poza tym codziennie usmiecham sie na mysl, jak niewiele dzieciom trzeba dla dobrej zabawy. Swiat jest dla nich taki nowy, wszystko jest ciekawe. Chociazby swiatla i znaki drogowe. Jadac autem Bi komentuje wszystko co robie. Slysze wiec ciagle komentarze z tylnego siedzenia: "Mama jedzie!", "O! Mama cheka [czeka]", "Oooo, jeeedzieeee!", itd. Tlumacze wiec, ze musze stanac, zeby przepuscic inne auta, albo pokazuje Bi znak STOPu (ktorych jest tu mnostwo, amerykanie kochaja znaki stopu!). Bi juz je rozpoznaje i przy kazdym nastepnym wola: "Jecie eden [jeszcze jeden] mama!". Najlepsze sa jednak swiatla, pewnie dlatego, ze zmieniaja kolory. Stajemy na czerwonym, wiec znow tlumacze, ze jest czerwone, musimy wiec stac i czekac na zielone. W momencie zmiany swiatel slysze za soba radosny pisk i "Ooo! Jest lone [zielone]!", po czym natychmiast "Jecie las [jeszcze raz]!". I tak na kazdych swiatlach. :)
Po co dziecku wesole miasteczko, jak mozna sie zwyczajnie przejechac po miescie? ;)
czwartek, 27 marca 2014
środa, 26 marca 2014
Coraz gorzej...
Dzis rano Niko nie chcial mnie puscic. Nie dal sie nawet rozebrac, tylko z calej sily trzymal sie mojej szyi...
Niby wiem, ze zanim bedzie lepiej musi byc gorzej...
Niby pamietam, ze tak samo bylo z Bi, a teraz oznajmia rano z usmiechem, ze jedzie sie bawic do babci i dzieci...
Nie mniej strasznie mi ciezko na duszy, kiedy doslownie odrywaja moje dziecko ode mnie... Cala droge do pracy nadal czulam na szyi kurczowy uscisk malych raczek... :(
Niby wiem, ze zanim bedzie lepiej musi byc gorzej...
Niby pamietam, ze tak samo bylo z Bi, a teraz oznajmia rano z usmiechem, ze jedzie sie bawic do babci i dzieci...
Nie mniej strasznie mi ciezko na duszy, kiedy doslownie odrywaja moje dziecko ode mnie... Cala droge do pracy nadal czulam na szyi kurczowy uscisk malych raczek... :(
wtorek, 25 marca 2014
Znalezione na Facebook'u
Znajoma z Fejsa zamiescila to zdjecie i tak mi sie skojarzylo z piatkowym postem. ;)
PS. Niko juz dzis sie poplakal kiedy wychodzilam, a mi serce sie krajalo patrzac na jego nieszczesliwa buzke... :(
PS 2. Nadal smarkam i leb mnie rypie. Zastanawiam sie, czy nie urwac sie z pracy, pojechac do domu i walnac sie do lozka...
poniedziałek, 24 marca 2014
Zlapal katar Katarzyne...
Aaaaa... Psik!!!
Tym razem nie Kaske, tylko mnie niestety... :( Kicham, prycham, oczy mi lzawia, prawa dziurka kompletnie zapchana, z lewej cieknie, zatoki przytkane, lepetyna peka... W przerwach kiedy prochy przestaja dzialac czuje, ze chyba mam nawet stan podgoraczkowy... Noooo, taka biedna jestem dzis, prosze o wirtualne przytulaski! I goraca herbatke z cytryna jesli mozna. O, i wolne z pracy tez! ;)
Reszta familii na szczescie narazie sie jakos trzyma. Nie wiem skad zreszta JA zlapalam to katarzysko. Podejrzewam, ze mnie zwyczajnie przewialo. Bo w sobote mielismy prawdziwa wiosne, ciepelko, sloneczko i tylko wiatr od czasu do czasu powial. Za to jak juz dmuchnelo, to lodowato. No i chyba sie doigralam, szczegolnie, ze Potworki przyodzialam w kurtki i czapki, a ja, ich matka chodzilam sobie w wiosennym plaszczyku i bez czapeczki (ktora zreszta nakladam tylko w mrozy).
No ale ale! Dzis pierwszy dzien naszego nowego "zycia"! ;)
Czasowo i orgnizacyjnie poszlo nam calkiem niezle. Co sie dalo popakowalismy wczorajszego wieczora, wiec rano tylko wrzucilismy do toreb rzeczy, ktore musza byc trzymane w lodowce. Udalo mi sie nawet przekasic kanapke i wypic obowiazkowa goraca wode z miodem (moj ulubiony poranny napoj). M. zdazyl ugotowac dzieciom kaszke (czapki z glow, chociaz Bi zjadla moze z 3 lyzeczki, a Nik wszystko wyplul...).
No a potem trzeba bylo budzic Potwory... Tak jak podejrzewalam, jak chcemy, zeby spaly to wstaja o 5:30 rano. A jak czlowiek chcialby zeby sie obudzily, to spia w najlepsze. Pozapalalismy swiatla w calym domu, wlaczylismy tv, otworzylismy drzwi do ich pokoi, a oni dalej spia jak zabici... W koncu wstala Bi, ponarzekala, ze sieci [swieci] jej po oczach, ale poza tym nie zglaszala pretensji. Za to niedospany Nik to straszny Nik... W sumie od przebudzenia do wyjscia mial okolo 40 minut i cale te 40 minut przewyl. Ryczal przy zmianie pieluchy, darl sie przy przebieraniu pizamki na normalne ciuszki, smarkal i plul przy probie nakarmienia kaszka... Mimo, ze pierwsze 10 minut po przebudzeniu nosilismy go na zmiane na rekach, zeby doszedl do siebie... Wlasciwie to caly ranek go przenosilam, bo bylo mi go zwyczajnie zal... A potem nalozylam mu buty i przeszlo jak reka odjal. Nagle dziecko podreptalo do kuchni pozaczepiac psa, a w samochodzie juz wesolo sie smialo... Za to poplakala sie Bi, nie mogaca zrozumiec, czemu tata wychodzi z domu bez nas i dlaczego to mama zabiera ja do baci [babci].
Wychodzi wiec na to, ze wszyscy musimy sie przystosowac. Zobaczymy jak pojdzie jutro, bo dzis Nik bardzo ufnie poszedl do Pani Marii i patrzyl jak wychodze bez zalu, ale tez bez wiekszego zrozumienia w oczach. Jutro juz sie bedzie spodziewal, ze go zostawie, wiec oczekuje histerii. No chyba, ze mnie syn zaskoczy. :)
A poki co siedze w pracy i rozmyslam jak sobie radza moje Potworki, jak sobie M. radzi pierwszego dnia w pracy, co chwila smarkam w chusteczke i staram sie zapomniec o bolu glowy i zmusic do zrobienia czegos pozytecznego... :)
Nie lubie poniedzialkow!
Tym razem nie Kaske, tylko mnie niestety... :( Kicham, prycham, oczy mi lzawia, prawa dziurka kompletnie zapchana, z lewej cieknie, zatoki przytkane, lepetyna peka... W przerwach kiedy prochy przestaja dzialac czuje, ze chyba mam nawet stan podgoraczkowy... Noooo, taka biedna jestem dzis, prosze o wirtualne przytulaski! I goraca herbatke z cytryna jesli mozna. O, i wolne z pracy tez! ;)
Reszta familii na szczescie narazie sie jakos trzyma. Nie wiem skad zreszta JA zlapalam to katarzysko. Podejrzewam, ze mnie zwyczajnie przewialo. Bo w sobote mielismy prawdziwa wiosne, ciepelko, sloneczko i tylko wiatr od czasu do czasu powial. Za to jak juz dmuchnelo, to lodowato. No i chyba sie doigralam, szczegolnie, ze Potworki przyodzialam w kurtki i czapki, a ja, ich matka chodzilam sobie w wiosennym plaszczyku i bez czapeczki (ktora zreszta nakladam tylko w mrozy).
No ale ale! Dzis pierwszy dzien naszego nowego "zycia"! ;)
Czasowo i orgnizacyjnie poszlo nam calkiem niezle. Co sie dalo popakowalismy wczorajszego wieczora, wiec rano tylko wrzucilismy do toreb rzeczy, ktore musza byc trzymane w lodowce. Udalo mi sie nawet przekasic kanapke i wypic obowiazkowa goraca wode z miodem (moj ulubiony poranny napoj). M. zdazyl ugotowac dzieciom kaszke (czapki z glow, chociaz Bi zjadla moze z 3 lyzeczki, a Nik wszystko wyplul...).
No a potem trzeba bylo budzic Potwory... Tak jak podejrzewalam, jak chcemy, zeby spaly to wstaja o 5:30 rano. A jak czlowiek chcialby zeby sie obudzily, to spia w najlepsze. Pozapalalismy swiatla w calym domu, wlaczylismy tv, otworzylismy drzwi do ich pokoi, a oni dalej spia jak zabici... W koncu wstala Bi, ponarzekala, ze sieci [swieci] jej po oczach, ale poza tym nie zglaszala pretensji. Za to niedospany Nik to straszny Nik... W sumie od przebudzenia do wyjscia mial okolo 40 minut i cale te 40 minut przewyl. Ryczal przy zmianie pieluchy, darl sie przy przebieraniu pizamki na normalne ciuszki, smarkal i plul przy probie nakarmienia kaszka... Mimo, ze pierwsze 10 minut po przebudzeniu nosilismy go na zmiane na rekach, zeby doszedl do siebie... Wlasciwie to caly ranek go przenosilam, bo bylo mi go zwyczajnie zal... A potem nalozylam mu buty i przeszlo jak reka odjal. Nagle dziecko podreptalo do kuchni pozaczepiac psa, a w samochodzie juz wesolo sie smialo... Za to poplakala sie Bi, nie mogaca zrozumiec, czemu tata wychodzi z domu bez nas i dlaczego to mama zabiera ja do baci [babci].
Wychodzi wiec na to, ze wszyscy musimy sie przystosowac. Zobaczymy jak pojdzie jutro, bo dzis Nik bardzo ufnie poszedl do Pani Marii i patrzyl jak wychodze bez zalu, ale tez bez wiekszego zrozumienia w oczach. Jutro juz sie bedzie spodziewal, ze go zostawie, wiec oczekuje histerii. No chyba, ze mnie syn zaskoczy. :)
A poki co siedze w pracy i rozmyslam jak sobie radza moje Potworki, jak sobie M. radzi pierwszego dnia w pracy, co chwila smarkam w chusteczke i staram sie zapomniec o bolu glowy i zmusic do zrobienia czegos pozytecznego... :)
Nie lubie poniedzialkow!
piątek, 21 marca 2014
Bibusiowe dialogi
No to wczoraj w okolicach godziny 17 oficjalnie przyszla wiosna!
Postanowila nas nawet troche podraznic, bo mielismy 11 stopni! Dzis "tylko" 8, ale jutro temperatura ma skoczyc do 12! Prrrr szalona, po prostu! ;) Zeby nie bylo tak fajnie, to ma lac niestety. Deszcz jest jednak potrzebny, od dawna nie mielismy konkretnego opadu, roslinki musza pic, wiec nie narzekam.
Moj ogrod pomalu budzi sie do zycia. Za domem, gdzie slonce dochodzi tylko bardzo wczesnym rankiem, lezy co prawda nadal gruba i rozlegla warstwa zmrozonego sniegu, ale wiekszosc trawnika juz odtajala. Przebijaja sie pierwsze zonkile i co dziwne - tulipany! Te sa zwykle znacznie pozniej. Martwilam sie o hiacynty, bo znalazlam tylko jednego kielkujacego, ale wczoraj odkrylam dwa nastepne, wiec przezyly. Za to krokusy i przebisniegi, ktore powinny juz teraz kwitnac w najlepsze (i kwitna - u mojego taty) zaspaly i dopiero sie przebijaja. :) Ptaki rozswiergotaly sie na dobre, przy naszych budkach ciagle kraza pary wrobli, wiec zaczely sie gody. Ach, wiosna...
Mimo, ze w pracy sie obijam, stracilam checi i motywacje, czuje jednak przyplyw wiosennej energii. Chcialabym juz grabic, kopac, sadzic, pielic... Narazie jeszcze sie nie da, wiec poki co pozytkuje ta energie urzadzajac z Nikiem i Bi tance. Wlaczamy radio lub YouTube i dajemy sie poniesc rytmom. :) Obecnie na tapecie sa dwie piosenki: "Happy" Pharell'a Williams'a i "Top of the world" Imagine Dragons. Podrygujemy sobie wesolo, a M. tylko sie podsmiewa. Bi probuje nasladowac kazdy moj ruch (krolowa parkietu to ja nigdy nie bylam, ale dla trzylatka wystarczy), natomiast Nik opracowal wlasny styl - skonczylo sie podrygiwanie dupka, teraz Mlodziak robi duzy rozkrok i chodzi takimi "stumilowymi" krokami po pokoju. Robi tak tylko jak slyszy muzyke, musi wiec byc to dla niego forma tanca. :)
Poza tym odbywaja sie u nas w domu dialogi, wyzszych i niezbyt wysokich lotow. Ale zawsze ciesza. :)
Czesto slysze ostatnio "Ja chama bilam!". Kto zgadnie co to oznacza, no kto??? Hihihi, nie Bi nie przylala zadnemu chamowi. Ten ciekawy dziwolag jezykowy oznacza "sama zrobilam". ;)
Bi nie nalezy do wylewnych dzieci. Raczej sie z wlasnej woli nie przytula i nie rozdaje calusow. Czasem jednak ma przyplyw czulosci. Najczesciej jak rano siedze na kibelku (Bi musi koniecznie towarzyszyc mi w porannej toalecie). "Moooja mamusia" mowi przytulajac sie do mnie. Slodkie to jest, nie powiem, ale czemu zawsze dostaje dawke przytulaskow kiedy siedze na toalecie??? Czesto tez dodaje: "Kokusia nie, moooja". Zaborcze mam dziecko. :)
Czesto kiedy ja czesze, nie moge nadziwic sie nad iloscia koltunow w tej cieniutkiej grzywie. Komentuje wtedy: "Ale ci jakies kociaki szalaly w nocy we wlosach!". Ostatnio, kiedy przejezdzalam szczotka po czuprynce Bi, starajac sie bardzo nie szarpac, Bi sama oswiadczyla: "Tu mam miau miau!".
Wymowa Bi nadal jest kiepska. Zasob slow ma jednak niesamowity i z kazdym dniem sie powieksza. Powstaja przy tym dziwolagi, ktorych nawet my - rodzice nie mozemy odgadnac. Np. kikiel - kocyk, kto by to zgadl??? A ostatnio Bi przewalala ksiazeczki pytajac "Dzie [gdzie] dziku? Mama, dziku dzie???". Wiedzialam, ze szuka konkretnej ksiazki, ale nie moglam zgadnac ktorej. W koncu Bi triumfalnie przyniosla ksiazeczke pt. "Little blue truck". Wtedy domyslilam sie, ze chciala poczytac ksiazeczke o samochodziku! :)
Slowka angielskie tez sie pojawiaja, a jakze. Ktoregos dnia M. sie z Bi draznil, juz teraz nie pamietam na jaki temat. W koncu rozezlone dziecko wypalilo "Quiet!" i co ciekawe, wyszlo jej to calkiem czysto i zrozumiale. :) Natomiast kiedy M. nie mogl kiedys zniesc spiewania corki, ktora raczyla nas ta sama piosenka poraz 20-sty i powiedzial "Bi wez sie w koncu zasiarapuj (taka nasza rodzinna zartobliwa angielszczyzna)", Mloda odpowiedziala oburzona "Ja nie shut up tata!". ;)))
Oczywiscie fochy mojej corci sa na porzadku dziennym. Obrazona Bi lubi sie schowac w jakims kacie i czekac az zaczniemy ja prosic, zeby wyszla. Kiedys schowala sie za tablice do rysowania, ale trafila na moj i M. nastroj do zartow, wiec udalismy, ze jej nie widzimy i kontynuowalismy rozmowe i zabawe z Nikiem. Po jakims czasie Bi zniecierpiwiona wola:
"Nie ma Bibi!"
My nic, dalej sobie gadamy. Bi znow nie wytrzymala:
"Ja chowalam!"
Kiedy nadal nikt nie reagowal zaczela z siebie wydawac teatralne: Aaaaaachhhhh", a po chwili "Ooooooochhhhhhh". Wtedy juz nie wytrzymalismy i zaczelismy sie smiac z malej aktorki. :)
I tak nam dni mijaja. Jest sporo placzu, wycia, ryku, wymuszania i fochow, ale tez kupa smiechu. :)
Postanowila nas nawet troche podraznic, bo mielismy 11 stopni! Dzis "tylko" 8, ale jutro temperatura ma skoczyc do 12! Prrrr szalona, po prostu! ;) Zeby nie bylo tak fajnie, to ma lac niestety. Deszcz jest jednak potrzebny, od dawna nie mielismy konkretnego opadu, roslinki musza pic, wiec nie narzekam.
Moj ogrod pomalu budzi sie do zycia. Za domem, gdzie slonce dochodzi tylko bardzo wczesnym rankiem, lezy co prawda nadal gruba i rozlegla warstwa zmrozonego sniegu, ale wiekszosc trawnika juz odtajala. Przebijaja sie pierwsze zonkile i co dziwne - tulipany! Te sa zwykle znacznie pozniej. Martwilam sie o hiacynty, bo znalazlam tylko jednego kielkujacego, ale wczoraj odkrylam dwa nastepne, wiec przezyly. Za to krokusy i przebisniegi, ktore powinny juz teraz kwitnac w najlepsze (i kwitna - u mojego taty) zaspaly i dopiero sie przebijaja. :) Ptaki rozswiergotaly sie na dobre, przy naszych budkach ciagle kraza pary wrobli, wiec zaczely sie gody. Ach, wiosna...
Mimo, ze w pracy sie obijam, stracilam checi i motywacje, czuje jednak przyplyw wiosennej energii. Chcialabym juz grabic, kopac, sadzic, pielic... Narazie jeszcze sie nie da, wiec poki co pozytkuje ta energie urzadzajac z Nikiem i Bi tance. Wlaczamy radio lub YouTube i dajemy sie poniesc rytmom. :) Obecnie na tapecie sa dwie piosenki: "Happy" Pharell'a Williams'a i "Top of the world" Imagine Dragons. Podrygujemy sobie wesolo, a M. tylko sie podsmiewa. Bi probuje nasladowac kazdy moj ruch (krolowa parkietu to ja nigdy nie bylam, ale dla trzylatka wystarczy), natomiast Nik opracowal wlasny styl - skonczylo sie podrygiwanie dupka, teraz Mlodziak robi duzy rozkrok i chodzi takimi "stumilowymi" krokami po pokoju. Robi tak tylko jak slyszy muzyke, musi wiec byc to dla niego forma tanca. :)
Poza tym odbywaja sie u nas w domu dialogi, wyzszych i niezbyt wysokich lotow. Ale zawsze ciesza. :)
Czesto slysze ostatnio "Ja chama bilam!". Kto zgadnie co to oznacza, no kto??? Hihihi, nie Bi nie przylala zadnemu chamowi. Ten ciekawy dziwolag jezykowy oznacza "sama zrobilam". ;)
Bi nie nalezy do wylewnych dzieci. Raczej sie z wlasnej woli nie przytula i nie rozdaje calusow. Czasem jednak ma przyplyw czulosci. Najczesciej jak rano siedze na kibelku (Bi musi koniecznie towarzyszyc mi w porannej toalecie). "Moooja mamusia" mowi przytulajac sie do mnie. Slodkie to jest, nie powiem, ale czemu zawsze dostaje dawke przytulaskow kiedy siedze na toalecie??? Czesto tez dodaje: "Kokusia nie, moooja". Zaborcze mam dziecko. :)
Czesto kiedy ja czesze, nie moge nadziwic sie nad iloscia koltunow w tej cieniutkiej grzywie. Komentuje wtedy: "Ale ci jakies kociaki szalaly w nocy we wlosach!". Ostatnio, kiedy przejezdzalam szczotka po czuprynce Bi, starajac sie bardzo nie szarpac, Bi sama oswiadczyla: "Tu mam miau miau!".
Wymowa Bi nadal jest kiepska. Zasob slow ma jednak niesamowity i z kazdym dniem sie powieksza. Powstaja przy tym dziwolagi, ktorych nawet my - rodzice nie mozemy odgadnac. Np. kikiel - kocyk, kto by to zgadl??? A ostatnio Bi przewalala ksiazeczki pytajac "Dzie [gdzie] dziku? Mama, dziku dzie???". Wiedzialam, ze szuka konkretnej ksiazki, ale nie moglam zgadnac ktorej. W koncu Bi triumfalnie przyniosla ksiazeczke pt. "Little blue truck". Wtedy domyslilam sie, ze chciala poczytac ksiazeczke o samochodziku! :)
Slowka angielskie tez sie pojawiaja, a jakze. Ktoregos dnia M. sie z Bi draznil, juz teraz nie pamietam na jaki temat. W koncu rozezlone dziecko wypalilo "Quiet!" i co ciekawe, wyszlo jej to calkiem czysto i zrozumiale. :) Natomiast kiedy M. nie mogl kiedys zniesc spiewania corki, ktora raczyla nas ta sama piosenka poraz 20-sty i powiedzial "Bi wez sie w koncu zasiarapuj (taka nasza rodzinna zartobliwa angielszczyzna)", Mloda odpowiedziala oburzona "Ja nie shut up tata!". ;)))
Oczywiscie fochy mojej corci sa na porzadku dziennym. Obrazona Bi lubi sie schowac w jakims kacie i czekac az zaczniemy ja prosic, zeby wyszla. Kiedys schowala sie za tablice do rysowania, ale trafila na moj i M. nastroj do zartow, wiec udalismy, ze jej nie widzimy i kontynuowalismy rozmowe i zabawe z Nikiem. Po jakims czasie Bi zniecierpiwiona wola:
"Nie ma Bibi!"
My nic, dalej sobie gadamy. Bi znow nie wytrzymala:
"Ja chowalam!"
Kiedy nadal nikt nie reagowal zaczela z siebie wydawac teatralne: Aaaaaachhhhh", a po chwili "Ooooooochhhhhhh". Wtedy juz nie wytrzymalismy i zaczelismy sie smiac z malej aktorki. :)
I tak nam dni mijaja. Jest sporo placzu, wycia, ryku, wymuszania i fochow, ale tez kupa smiechu. :)
środa, 19 marca 2014
Cos sie konczy, cos sie zaczyna oraz poczatek konca
Wiem, ze wyszlo mi maslo maslane w tytule, ale wczorajszy dzien obfitowal w wydarzenia. Mile i takie, ktore lepiej byloby pozostawic bez komentarza (ale musze sie wygadac, wiec milczec nie bede). Na szczescie wiekszosc wylacznie zawodowa...
Co sie zaczyna?
Malzonek moj szanowny dostal wczoraj prace! Zaczyna od poniedzialku. To oczywiscie ta dobra wiadmosc. Bedzie to dla naszej rodzinki rowniez poczatek zupelnie nowego, nieznanego etapu, albowiem poraz pierwszy od prawie 3 lat, M. idzie do pracy na dzienna zmiane. A to oznacza, ze Niko od poniedzialku laduje u opiekunki razem z Bi. Jestesmy w miejscu w zyciu, o ktorym czesto marzylismy odkad pojawila sie Starsza - dzieci na tyle duze, zeby oddac je pod opieke obcym, M. pracujacy w dzien, a popoludnia spedzamy razem, cala rodzinka. A latem, po polozeniu maluchow spac, wieczory na tarasie z lampka wina.
Czy za jakis tydzien, dwa bedziemy rownie szczesliwi? Czas pokaze, poniewaz:
Co sie konczy?
Koncza sie spokojne (zazwyczaj) poranki, kiedy mialam do obrobienia i wyszykowania wylacznie sama siebie. Teraz bede miala na glowie rowniez moje Potworki. A wiem z doswiadczenia, ze jak Bi wstaje rano, zeby mi "potowarzyszyc", to juz mam spory poslizg. Jak wstanie rowniez Nik to juz jestem na bank spozniona, bo Mlodszy budzi sie w tak wisielczym humorze, ze trzeba go przed 15 min. nosic, zeby doszedl do siebie. W dodatku juz na poczatku napotkalam schody. Myslalam bowiem, ze nie bedzie mialo znaczenia o ktorej sie z nimi zbiore, w koncu godziny pracy ustalam sobie praktycznie sama. Niestety, opiekunka Bi powiedziala, ze nie chce zeby dzieci byly odbierane pozniej niz o 16:30 - 17:00. Oznacza to, ze musze ich odwiezc na 7, zeby w pracy byc na 7:30... A wiec ranki to bedzie istny wyscig z czasem. :/ Ale coz... Nie ja pierwsza i nie ostatnia. Po tygodniu i ja i dzieciaki powinnismy zlapac rytm... Ale postresowac sie troche trzeba...
Oczywiscie martwie sie tez jak Niko zareaguje na zmiany. Codziennie zawozi z M. Bi do opiekunki, zna wiec ja, jej dom, pokoj z zabawkami, itd. Poza tym ogolnie jest bardzo ufny, idzie obcym ludziom na rece, bedzie tez mial siostre przy sobie, wiec mam nadzieje, ze szybko sie przyzwyczai. Nie to co Bi, ktora ryczala chyba 2 pierwsze tygodnie... No wlasnie. Ciekawe jak Bi bedzie sie zachowywac w stosunku do Kokusia poza domem? Dalej bedzie go szturchac i popychac, czy zaopiekuje sie mlodszym braciszkiem? ;)
Glowe mialam wiec wczoraj pelna mysli, a tu jeszcze doszla kolejna:
Poczatek konca.
Osiagnelam punkt w mojej pracy, w ktorym mowie dosc. Pisalam juz wielokrotnie, ze lubie moja prace, lubie to co robie, lubie atmosfere, lubie szefa i lubie wiekszosc kolegow... Co wiec nie gra? Pensja, moi drodzy, pensja nie gra! Pieniadze nie sa w zyciu najwazniejsze, zgadza sie, ale jakas granica musi byc! Podczas bezrobocia M. dotarlo do mnie, ze wlasciwie cale nasze utrzymanie opiera sie na jego zarobkach. Moja pensyjka starcza na pozyczke za dom i malutka czesc rachunkow. A gdzie reszta? Mam ponad 30 lat, od 8 pracuje zawodowo, a nadal nie zarabiam na tyle, zeby utrzymac rodzine. I nie mowie tu o wygodnym zyciu, ale o zwyklych podstawach.
Rzecz jasna, zdawalam sobie z tego sprawe juz wczesniej, dlaczego dopiero teraz wylewam zale?
Otoz, dostalam coroczna "podwyzke". Tutaj nalezy nadmienic, ze moj bezposredni przelozony staral sie w miare swoich mozliwosci wywalczyc dla mnie w tym roku awans i porzadny wzrost pensji. Tak naprawde odkad wykupila nas wielka korporacja 4 lata temu, nie dostalam zadnej wiekszej podwyzki. Caly rok, od powrotu z macierzynskiego, ciezko pracowalam, pod naciskiem szefa wzielam na siebie wiele nadprogramowych obowiazkow, poniewaz liczylam na to, ze zostanie to zauwazone i docenione. Od listopada pracuje na 1.5 etatu w jednym, bo musialam przejac czesc obowiazkow administratorki, ktora odeszla. Moj szef dal mi ocene roczna najwyzsza z mozliwych. I co? Wczoraj dowiedzialam sie, ze moja podwyzka wynosi w tym roku 3%!!! To jest po prostu smieszne! Jest to chyba najnizsza podwyzka jaka dostalam odkad stalismy sie filia wiekszej firmy. Dodam, ze 10% mojej pensji jest zabierane na ubezpieczenie zdrowotne. Ubiezpieczenie oczywiscie poszlo w gore jak co roku, a teraz kiedy M. wroci do pracy, dodatkowe 5% bedzie zabrane ze wzgledu na to, ze mam na nim meza, ktory ma mozliwosc wlasnego ubezpieczenia w pracy (glupie zasady wprowadzone przez reforme sluzby zdrowia "kochanego" Obamy, taka jego mac). Wychodzi wiec na to, ze zamiast zarabiac stopniowo coraz wiecej, zarabiam coraz mniej.
Poplakalam sie wczoraj z rozczarowania i bezsilnosci. Potem jednak zal przeszedl w zlosc. Mialam ochote natychmiast napisac wypowiedzenie i trzasnac drzwiami. Potrzebujemy jednak nawet tej mojej pensyjki, wiec tego nie zrobilam. :) Za to zarejstrowalam sie na popularnym portalu do szukania pracy. Chcialam zostac tutaj przynajmniej do czasu az dzieci pojda do szkoly, bo nie ukrywam, ze poki sa mali, wygodne jest to, ze moge sie urwac z pracy lub wziac wolne bez fochow ze strony szefostwa. Poniewaz nie widze jednak, zeby ciezka praca i poswiecenie zwyklego pracownika byly choc troche docenione, pie***e ich i zaryzykuje. Od dzis mam oczy i uszy otwarte i szukam nowej robotki.
Ale zeby nie bylo az tak ponuro i powaznie, na koniec mrozaca krew w zylach scenka z zycia Potwora Starszego:
Bi bawi sie z psem w kuchni. Nagle wybucha glosnym placzem. Biegne jak szalona, dopadam do dziecka, Bi trze buzie, a obok na bialych szafkach rozprysniete cos czerwonego. Krew! Nogi sie pode mna uginaja i wykrzykuje "gdzie Cie Maya ugryzla???", jednoczesnie probujac oderwac jej dlonie od buzi. Na to Bi pokazuje noge. Noga... Jak to noga, slad na szafce jest do cholery na wysokosci jej glowy!!! Patrze zdezorientowana, ale na nodze ani sladu! W koncu udaje mi sie zajrzec pod reke malej. Twarz nietknieta! Dotykam czerwonych kropelek na szafce - zaschniete... Bog raczy wiedziec co to bylo, ale wazne ze to nie krew mojego dziecka... :)
Co sie zaczyna?
Malzonek moj szanowny dostal wczoraj prace! Zaczyna od poniedzialku. To oczywiscie ta dobra wiadmosc. Bedzie to dla naszej rodzinki rowniez poczatek zupelnie nowego, nieznanego etapu, albowiem poraz pierwszy od prawie 3 lat, M. idzie do pracy na dzienna zmiane. A to oznacza, ze Niko od poniedzialku laduje u opiekunki razem z Bi. Jestesmy w miejscu w zyciu, o ktorym czesto marzylismy odkad pojawila sie Starsza - dzieci na tyle duze, zeby oddac je pod opieke obcym, M. pracujacy w dzien, a popoludnia spedzamy razem, cala rodzinka. A latem, po polozeniu maluchow spac, wieczory na tarasie z lampka wina.
Czy za jakis tydzien, dwa bedziemy rownie szczesliwi? Czas pokaze, poniewaz:
Co sie konczy?
Koncza sie spokojne (zazwyczaj) poranki, kiedy mialam do obrobienia i wyszykowania wylacznie sama siebie. Teraz bede miala na glowie rowniez moje Potworki. A wiem z doswiadczenia, ze jak Bi wstaje rano, zeby mi "potowarzyszyc", to juz mam spory poslizg. Jak wstanie rowniez Nik to juz jestem na bank spozniona, bo Mlodszy budzi sie w tak wisielczym humorze, ze trzeba go przed 15 min. nosic, zeby doszedl do siebie. W dodatku juz na poczatku napotkalam schody. Myslalam bowiem, ze nie bedzie mialo znaczenia o ktorej sie z nimi zbiore, w koncu godziny pracy ustalam sobie praktycznie sama. Niestety, opiekunka Bi powiedziala, ze nie chce zeby dzieci byly odbierane pozniej niz o 16:30 - 17:00. Oznacza to, ze musze ich odwiezc na 7, zeby w pracy byc na 7:30... A wiec ranki to bedzie istny wyscig z czasem. :/ Ale coz... Nie ja pierwsza i nie ostatnia. Po tygodniu i ja i dzieciaki powinnismy zlapac rytm... Ale postresowac sie troche trzeba...
Oczywiscie martwie sie tez jak Niko zareaguje na zmiany. Codziennie zawozi z M. Bi do opiekunki, zna wiec ja, jej dom, pokoj z zabawkami, itd. Poza tym ogolnie jest bardzo ufny, idzie obcym ludziom na rece, bedzie tez mial siostre przy sobie, wiec mam nadzieje, ze szybko sie przyzwyczai. Nie to co Bi, ktora ryczala chyba 2 pierwsze tygodnie... No wlasnie. Ciekawe jak Bi bedzie sie zachowywac w stosunku do Kokusia poza domem? Dalej bedzie go szturchac i popychac, czy zaopiekuje sie mlodszym braciszkiem? ;)
Glowe mialam wiec wczoraj pelna mysli, a tu jeszcze doszla kolejna:
Poczatek konca.
Osiagnelam punkt w mojej pracy, w ktorym mowie dosc. Pisalam juz wielokrotnie, ze lubie moja prace, lubie to co robie, lubie atmosfere, lubie szefa i lubie wiekszosc kolegow... Co wiec nie gra? Pensja, moi drodzy, pensja nie gra! Pieniadze nie sa w zyciu najwazniejsze, zgadza sie, ale jakas granica musi byc! Podczas bezrobocia M. dotarlo do mnie, ze wlasciwie cale nasze utrzymanie opiera sie na jego zarobkach. Moja pensyjka starcza na pozyczke za dom i malutka czesc rachunkow. A gdzie reszta? Mam ponad 30 lat, od 8 pracuje zawodowo, a nadal nie zarabiam na tyle, zeby utrzymac rodzine. I nie mowie tu o wygodnym zyciu, ale o zwyklych podstawach.
Rzecz jasna, zdawalam sobie z tego sprawe juz wczesniej, dlaczego dopiero teraz wylewam zale?
Otoz, dostalam coroczna "podwyzke". Tutaj nalezy nadmienic, ze moj bezposredni przelozony staral sie w miare swoich mozliwosci wywalczyc dla mnie w tym roku awans i porzadny wzrost pensji. Tak naprawde odkad wykupila nas wielka korporacja 4 lata temu, nie dostalam zadnej wiekszej podwyzki. Caly rok, od powrotu z macierzynskiego, ciezko pracowalam, pod naciskiem szefa wzielam na siebie wiele nadprogramowych obowiazkow, poniewaz liczylam na to, ze zostanie to zauwazone i docenione. Od listopada pracuje na 1.5 etatu w jednym, bo musialam przejac czesc obowiazkow administratorki, ktora odeszla. Moj szef dal mi ocene roczna najwyzsza z mozliwych. I co? Wczoraj dowiedzialam sie, ze moja podwyzka wynosi w tym roku 3%!!! To jest po prostu smieszne! Jest to chyba najnizsza podwyzka jaka dostalam odkad stalismy sie filia wiekszej firmy. Dodam, ze 10% mojej pensji jest zabierane na ubezpieczenie zdrowotne. Ubiezpieczenie oczywiscie poszlo w gore jak co roku, a teraz kiedy M. wroci do pracy, dodatkowe 5% bedzie zabrane ze wzgledu na to, ze mam na nim meza, ktory ma mozliwosc wlasnego ubezpieczenia w pracy (glupie zasady wprowadzone przez reforme sluzby zdrowia "kochanego" Obamy, taka jego mac). Wychodzi wiec na to, ze zamiast zarabiac stopniowo coraz wiecej, zarabiam coraz mniej.
Poplakalam sie wczoraj z rozczarowania i bezsilnosci. Potem jednak zal przeszedl w zlosc. Mialam ochote natychmiast napisac wypowiedzenie i trzasnac drzwiami. Potrzebujemy jednak nawet tej mojej pensyjki, wiec tego nie zrobilam. :) Za to zarejstrowalam sie na popularnym portalu do szukania pracy. Chcialam zostac tutaj przynajmniej do czasu az dzieci pojda do szkoly, bo nie ukrywam, ze poki sa mali, wygodne jest to, ze moge sie urwac z pracy lub wziac wolne bez fochow ze strony szefostwa. Poniewaz nie widze jednak, zeby ciezka praca i poswiecenie zwyklego pracownika byly choc troche docenione, pie***e ich i zaryzykuje. Od dzis mam oczy i uszy otwarte i szukam nowej robotki.
Ale zeby nie bylo az tak ponuro i powaznie, na koniec mrozaca krew w zylach scenka z zycia Potwora Starszego:
Bi bawi sie z psem w kuchni. Nagle wybucha glosnym placzem. Biegne jak szalona, dopadam do dziecka, Bi trze buzie, a obok na bialych szafkach rozprysniete cos czerwonego. Krew! Nogi sie pode mna uginaja i wykrzykuje "gdzie Cie Maya ugryzla???", jednoczesnie probujac oderwac jej dlonie od buzi. Na to Bi pokazuje noge. Noga... Jak to noga, slad na szafce jest do cholery na wysokosci jej glowy!!! Patrze zdezorientowana, ale na nodze ani sladu! W koncu udaje mi sie zajrzec pod reke malej. Twarz nietknieta! Dotykam czerwonych kropelek na szafce - zaschniete... Bog raczy wiedziec co to bylo, ale wazne ze to nie krew mojego dziecka... :)
poniedziałek, 17 marca 2014
Jeszcze 4 dni do wiosny!
Slyszalam, ze w Polsce jednak nastapilo zalamanie pogody?
Nie martwcie sie, bo u nas jest nielepiej. ;) Moze nie pada, ale dzis rano na termometrze bylo -6! Od jutra zapowiadaja powolne ocieplenie, ale i tak temperatura nie przekroczy 6-7 stopni na plusie.
Za to w miniona sobote mielismy jednodniowa wiosenke! Slonko, +10 stopni, ptaszki cwierkaly, muchy bzykaly, a dzieciaki taplaly sie w blocie. Nie no, przesadzilam, ale Niko zaliczyl kilka upadkow w blocko. :)
A to bylo tak:
Jesli po tym zdjeciu myslicie, ze wreszcie stopnialy nam resztki sniegu, spojrzcie na dalszy plan nastepnego:
Nieee, snieg nadal sie trzyma i ma sie dobrze... A Bi przez zime wyrosla ze swojego rowerka. Planujemy kupic jej nowy na urodziny. Tym razem juz normalny, dwukolowy z bocznymi kolkami. A ten bedzie za rok jak znalazl dla Kokusia, tylko trzeba go bedzie chyba przemalowac. :)
O ten piep**ony rowerek mielismy wojne jak cholera. Bi zobaczyla go w szopce i tak dlugo nudzila, az M. poodsuwal cala swoja maszynerie i wyciagnal go na podjazd. Bi zaczela jezdzic w kolko, a Niko az dostal oczoplasu. Mlody oczywiscie jezdzic nie da rady, bardziej interesowaly go kolka (jego milosc) i pedaly. Ale siostra za zadne skarby nie dawala mu podejsc. Nawet kiedy znudzilo sie jej jezdzenie, na widok brata dotykajacego jej "wlasnosc" dostawala histerii! Na nic tlumaczenie, ze on tylko obejrzy, dotknie i sobie pojdzie. Nie, Bi wrzeszczala, "chowac, chowac!!!", w sensie, ze ona juz jezdzic nie bedzie, wiec rowerek trzeba schowac, zeby brat nie mogl sie nim bawic... To tyle z nauki dzielenia sie zabawkami... :/ W koncu wrzeszczeli oboje; Nik bo siostra odpychala go od cudownego sprzetu, Bi bo nie pozwalalismy jej popychac brata. Cud, ze sasiedzi sie nie zbiegli na taka kakofonie... W koncu zabralismy towarzystwo do domu i teraz pomysle trzy razy zanim znow polece mezowi wyciagnac rowerek z szopki ... :/
Co poza tym? Wczoraj juz wiosna pokazala gdzie nas ma. Caly dzien utrzymal sie lekki mroz, ktory wraz z wichura stal sie pogoda nie na wyjscia z domu. Trzeba bylo zajac czyms towarzystwo, bo zostawieni samopas urzadzaja totalna demolke.
A wiecie, ze dzis jest Swietego Patryka? W Polsce malo popularne swieto, a szkoda. Tutaj urzadzaja zielone parady (szkoda, ze moje dzieci sa na nie jeszcze troche za male), a w irlandzkich pubach serwuja zielone piwko i tradycyjne potrawy. Jeszcze kilka lat temu, kiedy moja firma byla naprawde malutka, szefowie zabierali nas na lunch do pobliskiej irlandzkiej restauracji. Fajnie bylo. Kazdy obowiazkowo ubieral cos zielonego, pstrykalismy zdjecia i ogolnie bawilismy sie jak tylko grupa dwudziesto-kilkulatkow potrafi. Nawet bez tego zielonego piwa, bo przy szefostwie wiekszosc krepowala sie zamawiac "procentowe" napoje. ;) Teraz jest nas za duzo, zeby wybrac sie gdzies cala grupa, a szkoda...
Zeby jednak uczcic ten dzien jako-tako (oraz zajac czyms moja szalona trzylatke), upieklysmy z Bi "zielone" ciasteczka. O takie:
Oczywiscie degustacja byla najlepsza czescia projektu. ;) Upieklysmy je z podwojnej porcji, wiec mordowalysmy sie przez jakies 3 godziny. Pod koniec nawet Bi wymiekla i nie chciala dalej wykrawac ciasteczek. Nie do pomyslenia! ;)
Ale warto bylo sie pomeczyc! Czesc wzielam do pracy, czesc Bi zabrala dla dzieci u opiekunki, troche humoru dla kazdego! :) A u mnie w pracy wiekszosc ubrala dzis cos zielonego, a ja kurcze zapomnialam! :/
Nie martwcie sie, bo u nas jest nielepiej. ;) Moze nie pada, ale dzis rano na termometrze bylo -6! Od jutra zapowiadaja powolne ocieplenie, ale i tak temperatura nie przekroczy 6-7 stopni na plusie.
Za to w miniona sobote mielismy jednodniowa wiosenke! Slonko, +10 stopni, ptaszki cwierkaly, muchy bzykaly, a dzieciaki taplaly sie w blocie. Nie no, przesadzilam, ale Niko zaliczyl kilka upadkow w blocko. :)
A to bylo tak:
Jesli po tym zdjeciu myslicie, ze wreszcie stopnialy nam resztki sniegu, spojrzcie na dalszy plan nastepnego:
Nieee, snieg nadal sie trzyma i ma sie dobrze... A Bi przez zime wyrosla ze swojego rowerka. Planujemy kupic jej nowy na urodziny. Tym razem juz normalny, dwukolowy z bocznymi kolkami. A ten bedzie za rok jak znalazl dla Kokusia, tylko trzeba go bedzie chyba przemalowac. :)
O ten piep**ony rowerek mielismy wojne jak cholera. Bi zobaczyla go w szopce i tak dlugo nudzila, az M. poodsuwal cala swoja maszynerie i wyciagnal go na podjazd. Bi zaczela jezdzic w kolko, a Niko az dostal oczoplasu. Mlody oczywiscie jezdzic nie da rady, bardziej interesowaly go kolka (jego milosc) i pedaly. Ale siostra za zadne skarby nie dawala mu podejsc. Nawet kiedy znudzilo sie jej jezdzenie, na widok brata dotykajacego jej "wlasnosc" dostawala histerii! Na nic tlumaczenie, ze on tylko obejrzy, dotknie i sobie pojdzie. Nie, Bi wrzeszczala, "chowac, chowac!!!", w sensie, ze ona juz jezdzic nie bedzie, wiec rowerek trzeba schowac, zeby brat nie mogl sie nim bawic... To tyle z nauki dzielenia sie zabawkami... :/ W koncu wrzeszczeli oboje; Nik bo siostra odpychala go od cudownego sprzetu, Bi bo nie pozwalalismy jej popychac brata. Cud, ze sasiedzi sie nie zbiegli na taka kakofonie... W koncu zabralismy towarzystwo do domu i teraz pomysle trzy razy zanim znow polece mezowi wyciagnac rowerek z szopki ... :/
Co poza tym? Wczoraj juz wiosna pokazala gdzie nas ma. Caly dzien utrzymal sie lekki mroz, ktory wraz z wichura stal sie pogoda nie na wyjscia z domu. Trzeba bylo zajac czyms towarzystwo, bo zostawieni samopas urzadzaja totalna demolke.
A wiecie, ze dzis jest Swietego Patryka? W Polsce malo popularne swieto, a szkoda. Tutaj urzadzaja zielone parady (szkoda, ze moje dzieci sa na nie jeszcze troche za male), a w irlandzkich pubach serwuja zielone piwko i tradycyjne potrawy. Jeszcze kilka lat temu, kiedy moja firma byla naprawde malutka, szefowie zabierali nas na lunch do pobliskiej irlandzkiej restauracji. Fajnie bylo. Kazdy obowiazkowo ubieral cos zielonego, pstrykalismy zdjecia i ogolnie bawilismy sie jak tylko grupa dwudziesto-kilkulatkow potrafi. Nawet bez tego zielonego piwa, bo przy szefostwie wiekszosc krepowala sie zamawiac "procentowe" napoje. ;) Teraz jest nas za duzo, zeby wybrac sie gdzies cala grupa, a szkoda...
Zeby jednak uczcic ten dzien jako-tako (oraz zajac czyms moja szalona trzylatke), upieklysmy z Bi "zielone" ciasteczka. O takie:
Oczywiscie degustacja byla najlepsza czescia projektu. ;) Upieklysmy je z podwojnej porcji, wiec mordowalysmy sie przez jakies 3 godziny. Pod koniec nawet Bi wymiekla i nie chciala dalej wykrawac ciasteczek. Nie do pomyslenia! ;)
Ale warto bylo sie pomeczyc! Czesc wzielam do pracy, czesc Bi zabrala dla dzieci u opiekunki, troche humoru dla kazdego! :) A u mnie w pracy wiekszosc ubrala dzis cos zielonego, a ja kurcze zapomnialam! :/
Happy St. Patrick's Day!!!
piątek, 14 marca 2014
Przedstawiamy...
Po pierwsze pogode. :)
Spojrzcie na dwa ponizsze zdjecia:
Tak tak, nie mylicie sie, przedstawiaja sniezyce, ktora scigala mnie cala wczorajsza droge do pracy, zeby dopasc jak wlasnie dojechalam. Zdjecia robione o 7 rano, a ze u nas juz zmienili czas, dlatego sa troche ciemne. Sypalo tak gdzies do 10 rano, ale potem wyszlo nagle slonce i stopilo ta warsteweczke, ktora zdazyla osiasc. Za to wielkie kupy sniegu - pozostalosci po zimie, jak lezaly, tak leza... Temperatura bowiem nie przekroczyla -4 stopni. Taaa... zima nie odpuszcza...
Ale jutro ma juz byc +10 stopni!!! Juppi!
A w poniedz. znow spasc do -1... :/ Te skoki temperatury i zmienna pogoda mnie dobijaja. Boje sie przeziebien, katarow i kaszlu, bo niewiadomo oczywiscie jak ubrac dzieciaki. Ale coz, takie uroki mieszkania w Nowej Anglii. ;)
Po drugie, przedstawiam nowego czlonka rodziny. Prosze Panstwa, oto Maya:
Wybaczcie jakosc fotek, Maya ma 11 tygodni i jest w ciaglym ruchu, ciezko jest jej zdobic porzadne zdjecie.
Brakowalo nam siersciucha w domu. Merdajacego na powitanie ogonka i mokrego nosa. I wiernego spojrzenia. Mieszkajac w domu, nieoceniona jest tez obecnosc czegos, co za kilka miesiecy bedzie szczekac oraz ma znacznie lepszy sluch i wech. I stalo sie, M. znalazl ogloszenie ze szczeniakami na sprzedaz.
Maya ma bardzo ciekawe umaszczenie. Glowa jasnobrazowa, ale im dalej w kierunku zadu, tym jej grzbiet jest bardziej popielaty, a ogon i pysk sa prawie czarne. No i na zdjeciach tego zupelnie nie widac, ale ma ciemno-niebieskie oczy. Piekna jest. :)
Narazie oczywiscie chwilami pluje sobie w brode, bo szczeniak jak to szczeniak, sika gdzie popadnie, grubsze sprawy tez zalatwia w domu bez skrepowania. No i gryzie. Zabawki, meble, nas... Wyrosnie z tego, wiem, ale przez pare miesiecy nie bedzie przyjemnie... Juz zaopatrzylismy sie w zabawki do gryzienia, gorzki spray na meble i bedziemy "wychowywac" malucha. Kolejnego. Zreszta, po dwojce dzieci, co to dla nas pies. ;)
Nik ma nowego czlonka rodziny w glebokim powazaniu. Moglby dla niego nie istniec. No chyba, ze nowy czlonek rodziny probuje go podgryzac, albo podkrasc mu ciasteczko. Wtedy jest ryk. :) Za to Bi pokochala Maye miloscia goraca i natychmiastowa. Najchetniej spalaby z nia na jednym poslaniu, przynosi jej z miski chrupki (po jednej). Ciagle chcialaby ja przytulac, niestety szczeniak ma inne pomysly i wolalby sie bawic. Podgryza wiec, Bi drze sie, ze "Pesiek lyzie [piesek gryzie]!!!", wyje i probuje trzepnac psa raczka. Maya mysli, ze to dalszy ciag zabawy i tym bardziej gryzie reke czy nogawki spodni, Bi wyje jeszcze glosniej i przez chwile nastepuje kompletne pandemonium.
Wesolo jest. :)
środa, 12 marca 2014
Dlugasny post z zaleglymi nominacjami (Liebster Blog)
Mam do odrobienia dwa (a wlasciwie to trzy, ale o tym troche nizej) zalegle wyzwania... Jak zwykle spozniona, ale lepiej pozno niz wcale, prawda? ;)
Zanim jednak zaczne skrobac sie po glowie wymyslajac odpowiedzi, pokaze Wam dwie foty. Na blogach wszedzie czytam, ze wiosna, ze cieplo, na niektorych zdjeciach moglam na wlasne oczy zobaczyc kwiatki i zieleniejaca trawke...
Coz, nie we wlasnym ogrodzie... Tak to wyglada u nas: :/
1. Czym jest dla Ciebie szczęście?
Pyszny obiad ugotowany przez meza, Kokusiowe mokre calusy, okrzyk Bi: "Dzie [gdzie] mamusia?!" jak tylko wyjde do lazienki. Oraz, bardziej prozaicznie, stabilnosc finansowa pozwalajaca przezyc bez przeliczania czy starczy na zycie od wyplaty do wyplaty...
2. Bez jakiego kosmetyku nie wyobrażasz sobie życia?
Nie dam rady wybrac jednego. Nie przezylabym bez mydla i szmponu, balsamu do ciala, dezodorantu i odrobiny tuszu do rzes, zeby wygladac jak czlowiek. ;)
3. Co Cię relaksuje?
Dobra ksiazka.
4. Największy strach...?
Utrata zycia lub zdrowia przez siebie lub kogokolwiek z najblizszej rodziny.
5. Przyjaciel to dla mnie...?
Moja siostra. Tylko ona wie o mnie wiecej niz maz i tylko jej powierzylabym kazdy sekret.
6. Dbasz o siebie dla siebie, własnej satysfakcji i dobrego samopoczucia, czy dla innych?
Troche dla samej siebie, ale troche tez dla innych, co by ludzi nie straszyc. ;)
7. Od czego jesteś uzależniona? :-)
Oj, teraz to chyba od blogowiska...
8. Jak spędzasz popołudnia?
Ganiajac za dwojka rozbrykanych Potworkow i probujac bezskutecznie ogarnac domowy chaos.
9. Wymarzony urlop spędziłabyś?
Na Hawajach.
10. Książka, która coś w Tobie zmieniła to?
Chyba saga wiedzminska Sapkowskiego. Wczesniej fantastyka w ogole mnie nie interesowala, ale po "Wiedzminie" zaczelam czesciej siegac po ten gatunek literacki.
11. Lubisz mnie? :D
No coz to w ogole za pytanie!!! :)
Po drugie, od Lux:
1. Czy jestes zadowolona ze swojego imienia?
Nie za bardzo, stanowczo wole moje drugie imie i dorastajac czesto wyrzucalam to rodzicom. :)
2. Ulubiony kwiat?
Tulipan.
3. Wymarzony cel podrozy i dlaczego wlasnie tam?
Ha! I wybierz tu czlowieku jeden! Chcialabym zobaczyc Australie, Japonie i Chiny, dlatego ze sa takie "inne" od naszego znanego swiatka. Ale marze tez zeby zwiedzic kazdy kraj Europy. Kiedy dzieci podrosna, kto wie? Moze sie uda. :)
4. Chodakowska czy Wellman?
Eeee, zaden(na)? ;)
5. Jakie sa Twoje ulubione perfumy?
Armani Code, jestem im wierna juz od wielu lat.
6.Co robisz chetniej- gotujesz czy pieczesz?
Zdecydowanie pieke! :)
No i w tym miejscu musze sie przyznac do trzeciej nominacji, ktora dostalam daaawno temu od Kobiety Blogujacej.
http://kobietablogujaca.blogspot.com/2013/12/wirus-opanowujacy-blogi-parentingowe.html
Kobieto Blogujaca! Przepraszam, ze sie dotychczas nie wywiazalam! Ze poeta nigdy nie bede to wiedzialam od dawna! Teraz okazuje sie, ze nie nadaja sie nawet na zwyklego wierszoklete! Przymierzalam sie do tej nominacji, zaczynalam kilka razy i doopa! Nie umiem, nawet ze "sciagawka" brakuje mi kreatywnosci i weny...
Zachecam jednak wszystkich czujacych sie na silach, aby klikneli na link i wzieli udzial, bo zabawa jest ciekawa! Zupelnie inna niz "zwykle" blogowe nominacje i nagrody!
No dobrze. Teraz pora na moje pytania i nominacje. Jesli ktores z pytan jest powtorzone to przepraszam. Ta zabawa krazy juz tyle czasu, ze ciezko jest wymyslec cos oryginalnego. :)
1. Masz dobry kontakt z rodzenstwem? Jak to bylo kiedy dorastaliscie?
2. Ulubione danie z dziecinstwa?
3. (jak juz jestesmy w klimacie kulinarnym) Czy jest potrawa, ktorej za zadne skarby nie przelkniesz?
4. Ulubiony drineczek? ;)
5. Co najbardziej sobie cenisz w miejscu gdzie mieszkasz?
6. Gdybys mogla cofnac czas, czy wybralabys szkole/ kierunek ktory ukonczylas?
7. Bylas w wielu zwiazkach czy maz/ partner to ten "pierwszy i jedyny"?
8. Lubisz uprawiac wlasny ogrodek (albo ogolnie dbac o roslinki), czy nie masz do tego glowy?
9. Wolisz spedzac urlop aktywnie, czy lezec plackiem na plazy (tudziez siedzac pod parasolem w pubie)?
10. Czesc ciala, ktora wpedza Cie w kompleksy? ;)
11. Lubisz prowadzic dom czy wolisz/ wolalabys robic kariere?
Niniejszym nominuje:
Martusie - http://mama2c.blogspot.com
Karoline - http://tusia-naszamilosc.blogspot.com
Dorotke - http://maminkowo.blog.onet.pl
Lahane - http://niepozniejtylkoteraz.blogspot.com
Mame z Powolania - http://mamazpowolania.blogspot.com
Meg - http://megichlopaki.blogspot.com
Kobiete Blogujaca - http://kobietablogujaca.blogspot.com
Katie - http://och-mama.blogspot.com
Carmen - http://na-poddaszu-u-carmen.blogspot.com
Sabine - http://ono-i-oni.blog.onet.pl
Peacock - http://peacock111.blogspot.com
Oczywiscie jesli ktoras z Was nie ma czasu, albo jest juz do granic znudzona blogowymi nominacjami, zignorujcie zaproszenie do zabawy, nie obraze sie. ;)
Zanim jednak zaczne skrobac sie po glowie wymyslajac odpowiedzi, pokaze Wam dwie foty. Na blogach wszedzie czytam, ze wiosna, ze cieplo, na niektorych zdjeciach moglam na wlasne oczy zobaczyc kwiatki i zieleniejaca trawke...
Coz, nie we wlasnym ogrodzie... Tak to wyglada u nas: :/
Jeszcze troche wody w Odrze uplynie zanim u nas cokolwiek sie zazieleni...
Ale, ale! koniec marudzenia, odpowiadam na pytania!
Po pierwsze, od Asi:1. Czym jest dla Ciebie szczęście?
Pyszny obiad ugotowany przez meza, Kokusiowe mokre calusy, okrzyk Bi: "Dzie [gdzie] mamusia?!" jak tylko wyjde do lazienki. Oraz, bardziej prozaicznie, stabilnosc finansowa pozwalajaca przezyc bez przeliczania czy starczy na zycie od wyplaty do wyplaty...
2. Bez jakiego kosmetyku nie wyobrażasz sobie życia?
Nie dam rady wybrac jednego. Nie przezylabym bez mydla i szmponu, balsamu do ciala, dezodorantu i odrobiny tuszu do rzes, zeby wygladac jak czlowiek. ;)
3. Co Cię relaksuje?
Dobra ksiazka.
4. Największy strach...?
Utrata zycia lub zdrowia przez siebie lub kogokolwiek z najblizszej rodziny.
5. Przyjaciel to dla mnie...?
Moja siostra. Tylko ona wie o mnie wiecej niz maz i tylko jej powierzylabym kazdy sekret.
6. Dbasz o siebie dla siebie, własnej satysfakcji i dobrego samopoczucia, czy dla innych?
Troche dla samej siebie, ale troche tez dla innych, co by ludzi nie straszyc. ;)
7. Od czego jesteś uzależniona? :-)
Oj, teraz to chyba od blogowiska...
8. Jak spędzasz popołudnia?
Ganiajac za dwojka rozbrykanych Potworkow i probujac bezskutecznie ogarnac domowy chaos.
9. Wymarzony urlop spędziłabyś?
Na Hawajach.
10. Książka, która coś w Tobie zmieniła to?
Chyba saga wiedzminska Sapkowskiego. Wczesniej fantastyka w ogole mnie nie interesowala, ale po "Wiedzminie" zaczelam czesciej siegac po ten gatunek literacki.
11. Lubisz mnie? :D
No coz to w ogole za pytanie!!! :)
Po drugie, od Lux:
1. Czy jestes zadowolona ze swojego imienia?
Nie za bardzo, stanowczo wole moje drugie imie i dorastajac czesto wyrzucalam to rodzicom. :)
2. Ulubiony kwiat?
Tulipan.
3. Wymarzony cel podrozy i dlaczego wlasnie tam?
Ha! I wybierz tu czlowieku jeden! Chcialabym zobaczyc Australie, Japonie i Chiny, dlatego ze sa takie "inne" od naszego znanego swiatka. Ale marze tez zeby zwiedzic kazdy kraj Europy. Kiedy dzieci podrosna, kto wie? Moze sie uda. :)
4. Chodakowska czy Wellman?
Eeee, zaden(na)? ;)
5. Jakie sa Twoje ulubione perfumy?
Armani Code, jestem im wierna juz od wielu lat.
6.Co robisz chetniej- gotujesz czy pieczesz?
Zdecydowanie pieke! :)
No i w tym miejscu musze sie przyznac do trzeciej nominacji, ktora dostalam daaawno temu od Kobiety Blogujacej.
http://kobietablogujaca.blogspot.com/2013/12/wirus-opanowujacy-blogi-parentingowe.html
Kobieto Blogujaca! Przepraszam, ze sie dotychczas nie wywiazalam! Ze poeta nigdy nie bede to wiedzialam od dawna! Teraz okazuje sie, ze nie nadaja sie nawet na zwyklego wierszoklete! Przymierzalam sie do tej nominacji, zaczynalam kilka razy i doopa! Nie umiem, nawet ze "sciagawka" brakuje mi kreatywnosci i weny...
Zachecam jednak wszystkich czujacych sie na silach, aby klikneli na link i wzieli udzial, bo zabawa jest ciekawa! Zupelnie inna niz "zwykle" blogowe nominacje i nagrody!
No dobrze. Teraz pora na moje pytania i nominacje. Jesli ktores z pytan jest powtorzone to przepraszam. Ta zabawa krazy juz tyle czasu, ze ciezko jest wymyslec cos oryginalnego. :)
1. Masz dobry kontakt z rodzenstwem? Jak to bylo kiedy dorastaliscie?
2. Ulubione danie z dziecinstwa?
3. (jak juz jestesmy w klimacie kulinarnym) Czy jest potrawa, ktorej za zadne skarby nie przelkniesz?
4. Ulubiony drineczek? ;)
5. Co najbardziej sobie cenisz w miejscu gdzie mieszkasz?
6. Gdybys mogla cofnac czas, czy wybralabys szkole/ kierunek ktory ukonczylas?
7. Bylas w wielu zwiazkach czy maz/ partner to ten "pierwszy i jedyny"?
8. Lubisz uprawiac wlasny ogrodek (albo ogolnie dbac o roslinki), czy nie masz do tego glowy?
9. Wolisz spedzac urlop aktywnie, czy lezec plackiem na plazy (tudziez siedzac pod parasolem w pubie)?
10. Czesc ciala, ktora wpedza Cie w kompleksy? ;)
11. Lubisz prowadzic dom czy wolisz/ wolalabys robic kariere?
Niniejszym nominuje:
Martusie - http://mama2c.blogspot.com
Karoline - http://tusia-naszamilosc.blogspot.com
Dorotke - http://maminkowo.blog.onet.pl
Lahane - http://niepozniejtylkoteraz.blogspot.com
Mame z Powolania - http://mamazpowolania.blogspot.com
Meg - http://megichlopaki.blogspot.com
Kobiete Blogujaca - http://kobietablogujaca.blogspot.com
Katie - http://och-mama.blogspot.com
Carmen - http://na-poddaszu-u-carmen.blogspot.com
Sabine - http://ono-i-oni.blog.onet.pl
Peacock - http://peacock111.blogspot.com
Oczywiscie jesli ktoras z Was nie ma czasu, albo jest juz do granic znudzona blogowymi nominacjami, zignorujcie zaproszenie do zabawy, nie obraze sie. ;)
poniedziałek, 10 marca 2014
15 miesiecy Kokusia + dodatek zapominalskiej matki
Kolejny miesiac za moim synkiem. Chyba przechodzimy jakis skok rozwojowy, albo po prostu rozwoj "mentalny" dziecka w tym wieku nabiera tempa, bo ostatnie cztery tygodnie przyniosly sporo zmian. Trudno mi je jednak opisac, bo nie sa one "namacalne", bardziej jest to poczucie, ze moje dziecko "dorasta" i staje sie coraz rozumniejsze. Widze po jego reakcjach i zachowaniu, ze zaczyna bardzo intensywnie przeksztalcac sie z dzidziusia w malego chlopca. I wiecie co? Jakos mi tak lzawo i smutno i tule go i wycalowuje jak tylko mam okazje, bo wiem, ze okres kiedy moge to robic bezkarnie, a Nik chetnie odwzajemnia te czulosci, pomalu sie konczy... :(
Ale dosc smecenia sfiksowanej mamuski, w koncu mam jeszcze z rok-dwa, czas opisac co tez nowego Nik sie ostatnio nauczyl. ;)
Wspinanie sie nadal sprawia mu wielka frajde, ale w koncu nauczyl sie schodzic tylem. Dzieki temu matka nie doznaje zawalu za kazdym razem, kiedy syn probuje dokonac samobojczego kroku z kanapy. :) Czasem schodzenie wyglada dosc smiesznie, bo Nik nie mysli jeszcze oczywiscie logicznie. Dosc czesto na moje "Nik, zlaz ze stolu!", przekreca sie na brzuch, ale zamiast odwrocic sie w strone dluzszego konca i zejsc, przesuwa sie do tylu przez caaala dlugosc stolika i dopiero kiedy dojezdza do przeciwleglego konca, schodzi.
Odpukac w niemalowane, od miesiaca nie zaniosl sie na tyle mocno, zeby zemdlec. Za to od jakiegos tygodnia, kiedy cos dzieje sie nie po jego mysli, w jednej chwili pada na kolanka w gescie rozpaczy, teatralnie rozkladajac przy tym pulchne ramionka. Wyglada to przekomicznie! Co lepsze, jesli czuje, ze jest asekurowany, rzuca sie nie na kolana, tylko centralnie do tylu, na glowe. Aktor sie znalazl!
Czesto bawi sie starymi telefonami, przykladajac je gdzies z tylu glowy i wydajac z siebie kilka niezydentyfikowanych dzwiekow. Potem szybko przekazuje sluchawke matce i cieszy sie jak wariat kiedy przykladam ja do ucha i wolam "halo halo, dziadziu, przyjedz do Kokusia!" (dziadek jest najczesciej dzwoniaca do nas osoba).
Lubi czesanie i probuje robic to samodzielnie. Uzywa do tego wszystkiego co ma wlosie. Moze to byc szczotka do wlosow, ale tez szczoteczka do zebow, szczotka M. do mycia plecow, czy np. mala zmiotka do zamiatania podlogi.
Niestety nadal uwielbia srodki czystosci. Caly czas bierze koncowki do buzi, mimo ze jednoczesnie druga raczka pokazuje, ze sciera podloge. Jakos nie kojarzy, ze najpierw trzeba podloge popsikac, a potem dopiero ja zetrzec. :)
Zapytany "gdzie jest...?", pokazuje paluszkiem mame, tate oraz siostre. Ciekawe, ze na pytanie "gdzie jest Nikus?" rozglada sie zdezorientowany. Najwyrazniej dla siebie samego nie stanowi jeszcze odrebnej osoby.
Na pytanie gdzie zrobil siusiu lub kupe pokazuje pieluche.
Kiedy zwedzi czyste pieluchy spod przewijaka lub skarpetki z szuflady, na prosbe zeby zaniosl je na miejsce, idzie bezblednie do odpowiedniej szafki. Nie zawsze jednak ma ochote odlozyc "skradziona" rzecz na miejsce.
Namietnie wywala na podloge zawartosc smietniczka przy przewijaku (i modl sie czlowieku, zeby wszystkie pieluchy byly tylko zasiusiane...) i bawi sie kubelkiem.
Ostatnio dorwal dlugopis. Nie umie go sam wlaczyc, ale mimo to podbiegl do stolika z kartkami i probowal nim rysowac. Gdybym nie obawiala sie, ze kredki skoncza w jego paszczy, dalabym mu naprawde porysowac.
Pokazalam mu kilka razy, ze maskotki sa mieciutkie i mozna je tulic i teraz jak dorwie jakiegos miska (a Bi ma ich pelno) slodko sie do niego przytula.
Slowniczek 15-miesiecznego Kokusia:
bam (nadal ulubione, uniwersalne slowo)
da (kiedy skoncza sie piosenki lub zobaczy ze siostra trzyma ciastko)
brrr - autko
cos na ksztalt warkniecia kiedy widzi w ksiazeczce lwa
Jadlospis ma niestety nadal ten sam. Ostatnio czuje sie juz tak zdesperowana, ze nawet jak Niko nie chce z wlasnej woli przyjsc i sprobowac tego co mam na talerzu, sama lapie go i wciskam mu troszke do buzi. Najczesciej konczy sie wypluciem. :/
A, zapomnialam. Od kilku dni Nik caly sie opluwa. Dla zabawy...
Aha, nie chce za bardzo jesc zdrowych potraw, ale kilka dni temu zjadl troche kabanosa, ktorego M. urywal mu po kawaleczku. Swoja droga co te kabanosy maja takiego, ze dzieci je uwielbiaja? Moje zjedza raczej kabanosa niz parowke!
Maly postep z kapiela. Nie ma mowy jeszcze zeby normalnie usiadl, ale zaczal kleczec w wannie. Zawsze to troche wieksza zanurzona czesc ciala...
Wizyta u lekarza na koniec miesiaca, Nik nie da sie postawic przy miarce, a nasza wage szlag trafil jakis czas temu, wiec nie wiem ile wazy i mierzy. Bedzie o tym osobny post po bilansie 15-miesieczniaka.
Zapomnialam wrzucic zdjec. :) Wybaczcie jakosc, robione telefonem. Moj telefonik robi naprawde ladne zdjecia na zewnatrz, ale w srodku zawsze wychodza mi zamazane. A tych z aparatu nie mialam czasu wgrac...
Ale dosc smecenia sfiksowanej mamuski, w koncu mam jeszcze z rok-dwa, czas opisac co tez nowego Nik sie ostatnio nauczyl. ;)
Wspinanie sie nadal sprawia mu wielka frajde, ale w koncu nauczyl sie schodzic tylem. Dzieki temu matka nie doznaje zawalu za kazdym razem, kiedy syn probuje dokonac samobojczego kroku z kanapy. :) Czasem schodzenie wyglada dosc smiesznie, bo Nik nie mysli jeszcze oczywiscie logicznie. Dosc czesto na moje "Nik, zlaz ze stolu!", przekreca sie na brzuch, ale zamiast odwrocic sie w strone dluzszego konca i zejsc, przesuwa sie do tylu przez caaala dlugosc stolika i dopiero kiedy dojezdza do przeciwleglego konca, schodzi.
Odpukac w niemalowane, od miesiaca nie zaniosl sie na tyle mocno, zeby zemdlec. Za to od jakiegos tygodnia, kiedy cos dzieje sie nie po jego mysli, w jednej chwili pada na kolanka w gescie rozpaczy, teatralnie rozkladajac przy tym pulchne ramionka. Wyglada to przekomicznie! Co lepsze, jesli czuje, ze jest asekurowany, rzuca sie nie na kolana, tylko centralnie do tylu, na glowe. Aktor sie znalazl!
Czesto bawi sie starymi telefonami, przykladajac je gdzies z tylu glowy i wydajac z siebie kilka niezydentyfikowanych dzwiekow. Potem szybko przekazuje sluchawke matce i cieszy sie jak wariat kiedy przykladam ja do ucha i wolam "halo halo, dziadziu, przyjedz do Kokusia!" (dziadek jest najczesciej dzwoniaca do nas osoba).
Lubi czesanie i probuje robic to samodzielnie. Uzywa do tego wszystkiego co ma wlosie. Moze to byc szczotka do wlosow, ale tez szczoteczka do zebow, szczotka M. do mycia plecow, czy np. mala zmiotka do zamiatania podlogi.
Niestety nadal uwielbia srodki czystosci. Caly czas bierze koncowki do buzi, mimo ze jednoczesnie druga raczka pokazuje, ze sciera podloge. Jakos nie kojarzy, ze najpierw trzeba podloge popsikac, a potem dopiero ja zetrzec. :)
Zapytany "gdzie jest...?", pokazuje paluszkiem mame, tate oraz siostre. Ciekawe, ze na pytanie "gdzie jest Nikus?" rozglada sie zdezorientowany. Najwyrazniej dla siebie samego nie stanowi jeszcze odrebnej osoby.
Na pytanie gdzie zrobil siusiu lub kupe pokazuje pieluche.
Kiedy zwedzi czyste pieluchy spod przewijaka lub skarpetki z szuflady, na prosbe zeby zaniosl je na miejsce, idzie bezblednie do odpowiedniej szafki. Nie zawsze jednak ma ochote odlozyc "skradziona" rzecz na miejsce.
Namietnie wywala na podloge zawartosc smietniczka przy przewijaku (i modl sie czlowieku, zeby wszystkie pieluchy byly tylko zasiusiane...) i bawi sie kubelkiem.
Ostatnio dorwal dlugopis. Nie umie go sam wlaczyc, ale mimo to podbiegl do stolika z kartkami i probowal nim rysowac. Gdybym nie obawiala sie, ze kredki skoncza w jego paszczy, dalabym mu naprawde porysowac.
Pokazalam mu kilka razy, ze maskotki sa mieciutkie i mozna je tulic i teraz jak dorwie jakiegos miska (a Bi ma ich pelno) slodko sie do niego przytula.
Slowniczek 15-miesiecznego Kokusia:
bam (nadal ulubione, uniwersalne slowo)
da (kiedy skoncza sie piosenki lub zobaczy ze siostra trzyma ciastko)
brrr - autko
cos na ksztalt warkniecia kiedy widzi w ksiazeczce lwa
Jadlospis ma niestety nadal ten sam. Ostatnio czuje sie juz tak zdesperowana, ze nawet jak Niko nie chce z wlasnej woli przyjsc i sprobowac tego co mam na talerzu, sama lapie go i wciskam mu troszke do buzi. Najczesciej konczy sie wypluciem. :/
A, zapomnialam. Od kilku dni Nik caly sie opluwa. Dla zabawy...
Aha, nie chce za bardzo jesc zdrowych potraw, ale kilka dni temu zjadl troche kabanosa, ktorego M. urywal mu po kawaleczku. Swoja droga co te kabanosy maja takiego, ze dzieci je uwielbiaja? Moje zjedza raczej kabanosa niz parowke!
Maly postep z kapiela. Nie ma mowy jeszcze zeby normalnie usiadl, ale zaczal kleczec w wannie. Zawsze to troche wieksza zanurzona czesc ciala...
Wizyta u lekarza na koniec miesiaca, Nik nie da sie postawic przy miarce, a nasza wage szlag trafil jakis czas temu, wiec nie wiem ile wazy i mierzy. Bedzie o tym osobny post po bilansie 15-miesieczniaka.
Zapomnialam wrzucic zdjec. :) Wybaczcie jakosc, robione telefonem. Moj telefonik robi naprawde ladne zdjecia na zewnatrz, ale w srodku zawsze wychodza mi zamazane. A tych z aparatu nie mialam czasu wgrac...
(Niestety model mrugnal)
(A tu byl zbyt skupiony, zeby spojrzec w obiektyw)
Poddaje sie, nie nadaje sie na fotografa...
czwartek, 6 marca 2014
Nie zabieraj dzieci do kosciola! Oraz bananowe ciacho :)
Bylismy wczoraj w kosciele na posypaniu popiolem. Wiecie, z moim mezem nie ma mowy, zeby odpuscic sobie te "przyjemnosc" chyba, ze jest sie obloznie chorym. :) Znajac wytrzymalosc naszych dzieci na koscielne rytualy, poszlismy jednak tylko na nabozenstwo pokutne, nie na cala msze. Zazwyczaj jadac do kosciola biore ze soba spory zapas chrupek, bo Bi i Nik tylko zujac nadmuchana kukurydze sa w stanie w miare spokojnie przetrzymac msze.
Ale wczoraj podczas pospiesznej zmiany pieluchy Nikowi, dopilnowaniu, zeby Bi skorzystala z toalety, ubieraniu im kurtek, butow i czapek (a czemu ja kurcze jeszcze w samych gaciach???), rzucilam do M. "cholera, jeszcze musze spakowac chrupki!", a on stwierdzil, ze to tylko pol godzinki, jakos wytrzymaja. Hmm... Machnelam reka, ale potem plulam sobie w brode, ze nie posluchalam mojej matczynej intuicji... ;)
Najpierw zbiesil sie Nik. Bez powodu i w ciagu doslownie 3 sekund, ze slodkiego, drepczacego po lawce chlopczyka, usmiechajacego sie do ludzi za nami, zmienil sie w ryczacego coraz glosniej Potwora (czyli wrocil moj prawdziwy syn ;)), wyginajacego sie, przeginajacego, ktorego za cholere nie moglam uspokoic, bo nie mialam pojecia o co mu chodzi. Na kolankach zle, na podlodze niedobrze, na lawke nie, miedzy lawkami nie bedzie chodzil, tylko darcie, darcie, darcie... :/ W koncu wyciagnelam bron najwiekszego kalibru, czyli iPhona z kieszeni. To uspokoilo go na reszte ceremoni. :)
Bi dla odmiany wytrzymala cala mini-msze, za to dala popis na sam koniec. Szlysmy sobie w ogonku ludzi za M. z Nikiem i staralam ja przygotowac na sypanie popiolem. Wiecie, moje starsze dziecko jest troche "dzikie", wiec podejrzewalam, ze moze byc z tym problem. Teraz mysle, ze moglam jej nic nie mowic, moze element zaskoczenia lepiej by zadzialal. :) Bo, kiedy juz-juz dochodzilysmy do ksiedza, mloda zobaczyla jak dotyka on czola M. i Kokusia. Natychmiast zakryla sobie czolo raczkami. Ale na tym nie skonczyla. Ksiadz dotknal mojego czola, po czym wyciagnal reke w jej strone, a ta rozdarla sie na calutki kosciol: "NIEEE!!! JA NIEEE, JA NIE CHCE!!!!". I rozbeczala sie. Jest jeszcze na tyle mala, ze jej wrzaski wywolaly tylko ogolna wesolosc, wlaczajac w to ksiedza. Wracajac do naszej lawki, przez cala nawe odprowadzaly mnie rozbawione spojrzenia ludzi, ktorzy pewnie zastanawiali sie, ktore dziecko odstawilo taki cyrk. Stwierdzilismy potem z M., ze ksiadz schrzanil cos przy jej chrzcie i diabla nie wygonil jak trzeba. ;)
A teraz pora na przepis na "banana bread". Po komentarzach widze, ze nie wyrazalam sie dosc jasno, bo bananow potrzeba do niego jednak wiecej niz 1. :) Ja mialam jednego, przejrzalego, ale musialam dodac kilka swiezych. :)
Przepis znalazlam jakis czas temu w internecie, ale troche go modyfikowalam, bo np. daje wiecej jajek. Nie znosze amerykanskich ciast, bo wlasnie strasznie oszczedzaja na jajkach i w rezultacie ciasto wychodzi gabczaste i jak dla mnie bez smaku. Ale dosc gadania, oto przepis:
Skladniki:
3-4 dojrzale, ugniecione banany (nie radze dawac za duzo. Kiedys M. dal 6 bo stwiedzil, ze im wiecej tym lepiej i ciasto wyszlo zakalcowate. Ja uzywam tluczka do ziemniakow i nie ugniatam bananow na kompletna miazge, tylko zostawiam male grudki)
1/3 szklanki rozpuszczonego masla lub margaryny
1 szklanka cukru
1 jajko (ja daje 3-4)
1 lyzeczka ekstraktu z wanilii
1 lyzeczka sody
szczypta soli
1.5 szklanki maki (z racji dodania kilku dodatkowych jaj, maki tez daje troche wiecej, okolo niecalych 2 szklanek)
Przygotowanie:
Do ugniecionych bananow dodac rozpuszczone maslo, wymieszac. Dodac cukier, jajka i wanilie. Dosypac sode i posypac sola. Wymieszac. Na koniec dodac make i dobrze wymieszac. Przelac do formy o wymiarach 10 x 20 cm. Piec 1 godzine w temp 175 stopni C.
Proste jak barszcz! Smacznego! ;)
Ale wczoraj podczas pospiesznej zmiany pieluchy Nikowi, dopilnowaniu, zeby Bi skorzystala z toalety, ubieraniu im kurtek, butow i czapek (a czemu ja kurcze jeszcze w samych gaciach???), rzucilam do M. "cholera, jeszcze musze spakowac chrupki!", a on stwierdzil, ze to tylko pol godzinki, jakos wytrzymaja. Hmm... Machnelam reka, ale potem plulam sobie w brode, ze nie posluchalam mojej matczynej intuicji... ;)
Najpierw zbiesil sie Nik. Bez powodu i w ciagu doslownie 3 sekund, ze slodkiego, drepczacego po lawce chlopczyka, usmiechajacego sie do ludzi za nami, zmienil sie w ryczacego coraz glosniej Potwora (czyli wrocil moj prawdziwy syn ;)), wyginajacego sie, przeginajacego, ktorego za cholere nie moglam uspokoic, bo nie mialam pojecia o co mu chodzi. Na kolankach zle, na podlodze niedobrze, na lawke nie, miedzy lawkami nie bedzie chodzil, tylko darcie, darcie, darcie... :/ W koncu wyciagnelam bron najwiekszego kalibru, czyli iPhona z kieszeni. To uspokoilo go na reszte ceremoni. :)
Bi dla odmiany wytrzymala cala mini-msze, za to dala popis na sam koniec. Szlysmy sobie w ogonku ludzi za M. z Nikiem i staralam ja przygotowac na sypanie popiolem. Wiecie, moje starsze dziecko jest troche "dzikie", wiec podejrzewalam, ze moze byc z tym problem. Teraz mysle, ze moglam jej nic nie mowic, moze element zaskoczenia lepiej by zadzialal. :) Bo, kiedy juz-juz dochodzilysmy do ksiedza, mloda zobaczyla jak dotyka on czola M. i Kokusia. Natychmiast zakryla sobie czolo raczkami. Ale na tym nie skonczyla. Ksiadz dotknal mojego czola, po czym wyciagnal reke w jej strone, a ta rozdarla sie na calutki kosciol: "NIEEE!!! JA NIEEE, JA NIE CHCE!!!!". I rozbeczala sie. Jest jeszcze na tyle mala, ze jej wrzaski wywolaly tylko ogolna wesolosc, wlaczajac w to ksiedza. Wracajac do naszej lawki, przez cala nawe odprowadzaly mnie rozbawione spojrzenia ludzi, ktorzy pewnie zastanawiali sie, ktore dziecko odstawilo taki cyrk. Stwierdzilismy potem z M., ze ksiadz schrzanil cos przy jej chrzcie i diabla nie wygonil jak trzeba. ;)
A teraz pora na przepis na "banana bread". Po komentarzach widze, ze nie wyrazalam sie dosc jasno, bo bananow potrzeba do niego jednak wiecej niz 1. :) Ja mialam jednego, przejrzalego, ale musialam dodac kilka swiezych. :)
Przepis znalazlam jakis czas temu w internecie, ale troche go modyfikowalam, bo np. daje wiecej jajek. Nie znosze amerykanskich ciast, bo wlasnie strasznie oszczedzaja na jajkach i w rezultacie ciasto wychodzi gabczaste i jak dla mnie bez smaku. Ale dosc gadania, oto przepis:
Skladniki:
3-4 dojrzale, ugniecione banany (nie radze dawac za duzo. Kiedys M. dal 6 bo stwiedzil, ze im wiecej tym lepiej i ciasto wyszlo zakalcowate. Ja uzywam tluczka do ziemniakow i nie ugniatam bananow na kompletna miazge, tylko zostawiam male grudki)
1/3 szklanki rozpuszczonego masla lub margaryny
1 szklanka cukru
1 jajko (ja daje 3-4)
1 lyzeczka ekstraktu z wanilii
1 lyzeczka sody
szczypta soli
1.5 szklanki maki (z racji dodania kilku dodatkowych jaj, maki tez daje troche wiecej, okolo niecalych 2 szklanek)
Przygotowanie:
Do ugniecionych bananow dodac rozpuszczone maslo, wymieszac. Dodac cukier, jajka i wanilie. Dosypac sode i posypac sola. Wymieszac. Na koniec dodac make i dobrze wymieszac. Przelac do formy o wymiarach 10 x 20 cm. Piec 1 godzine w temp 175 stopni C.
Proste jak barszcz! Smacznego! ;)
wtorek, 4 marca 2014
Glupie zycie, popieprzony swiat :(
Mial byc wesoly post z serii "Male Potwory Potwornickie". Mialam wrzucic przepis na to ciasto bananowe...
A tymczasem siedze ze lzami w oczach i z calych sil staram sie nie rozplakac. Jestem w pracy, a nie chce odpowiadac na niewygodne pytania...
Mysle, o naszej blogowej kolezance, Anetce (niektore z Was ja znaja) i tak strasznie mi smutno i nie moge uwierzyc w to co przeczytalam...
Zycie nie jest sprawiedliwe... :(
A tymczasem siedze ze lzami w oczach i z calych sil staram sie nie rozplakac. Jestem w pracy, a nie chce odpowiadac na niewygodne pytania...
Mysle, o naszej blogowej kolezance, Anetce (niektore z Was ja znaja) i tak strasznie mi smutno i nie moge uwierzyc w to co przeczytalam...
Zycie nie jest sprawiedliwe... :(
poniedziałek, 3 marca 2014
Jak przezyc, jak? ;)
Wczoraj moje starsze dziecko skonczylo rowno 2 lata, 10 miesiecy... Nie moge uwierzyc, ze jeszcze tylko 2 miesiace i bede miala oficjalnie trzylatke w domu! Kiedy to zlecialo? Pamietam jak wczoraj marzec 3 lata temu, kiedy juz turlalam sie z pokaznym brzuszkiem. Marzec niosl ze soba wiosne i nadzieje, bo musicie wiedziec, ze to byla straszna zima. Moze nie bardzo mrozna, ale cholernie sniezna. M. nie nadazal z szuflowaniem (nie mielismy wtedy jeszcze odsniezarki), a ja z racji odmiennego stanu nie moglam mu za bardzo pomoc. W rezultacie na podjezdzie mielismy niebezpieczna warstewke lodu, a kopy sniegu naokolo siegaly pasa. Wreszcie w marcu wszystko zaczelo topniec, a ja moglam ponownie odbywac dlugie spacery z psem, zeby zupelnie nie stracic formy przed porodem. W marcu tez odbyl sie moj "baby shower" i w koncu pozwolilam M. odmalowac i urzadzic pokoik dla nowego czlonka rodziny. :)
Trzy lata pozniej, chociaz wydaje sie jakby to bylo wczoraj, zycie jest juz zupelnie inne. Nie tylko, ze brzuch znikl (oponki po dwoch ciazach nie licze), ale po domu biega nie jeden, ale dwoje maluchow. Kiedy to sie stalo??? ;)
No i nie ma naszego kochanego pieska... :(
A tegoroczny marzec zaczyna sie chorobowo. O ile Bi w weekend poczula sie znacznie lepiej, co zademonstrowala brakiem drzemki w dzien i dzikim bieganiem przez caly dom, wraz z urzadzaniem sobie trampoliny z kanapy w salonie, o tyle zmoglo Nika. Do piatkowego kaszelku dolaczyl cieknacy nos i temperatura 40.1 stopnia... Czyli ten sam wirus co u siostry. Juz dzis jest na szczescie (odpukac) lepiej, a przynajmniej goraczka odpuscila.
A nawiazujac do tytulu posta. M. wymyslil sobie na post (ten koscielny ;)) rezygnacje ze slodyczy. Wszystkich. Podchwycilam pomysl, bo uwazam, ze kupujemy za duzo tego slodkiego swinstwa, a potem lezy to w szafce i kusi i czlowiek NIE ma wyjscia i je i je i je... A wspomniana wyzej oponka ani mysli znikac. ;) Tyle, ze ja rezygnuje ze slodyczy "kupnych", bo wiem, ze zupelnie nie jesc nic slodkiego nie dam rady. Wiem, wiem, brak mi kompletnie silnej woli, trudno. :) Mam nadzieje, ze przez 40 dni podniebienie odzwyczai sie od slodkosci i potem nie bedziemy juz kupowac tylu ciasteczek i cukiereczkow. I tu dochodzimy do sedna: Jak przezyc bez slodkosci cale 40 dni (plus niedziele i jakies tam inne dni, w post nie wchodzace)??? Znam siebie i wiem, ze bede piec ciasta jak zwariowana, zeby dostarczyc sobie cukru w jakiejkolwiek postaci. :) Zaczelam juz wczoraj, bo "popelnilam" ciasto bananowe, czyli "banana bread" (nie wiem kto nazwal "chlebem" cos co ma w sobie szklanke cukru i 1/3 kostki margaryny, ale niech im bedzie ;)). Nooo, to ciacho to wlasciwie byl przypadek, ale za to jaki smaczny... Nalozylo sie bowiem wczoraj wieczorem kilka rzeczy:
- Bi dostala kompletnej glupawki, biegala, skakala oraz szturchala co i rusz brata, ktory darl sie wnieboglosy
- zostal nam jeden banan z zeszlego tygodnia, zupelnie nieapetyczny i pokryty brazowymi plamami
- M. chcial sie przed postem maksymalnie zapchac czyms slodkim
Trzeba bylo wiec dzialac:
- zajac czyms rozbrykana prawie-trzylatke z zaczatkami ADHD ;)
- zuzyc banana, ktory normalnie wyladowalby w koszu
- spelnic zyczenie malzonka
Ciacho idealne, bo przygotowanie zajmuje cale 15 minut (w przepisie podali 5, ale nie uwzglednili pomocy trzylatki) i ZAWSZE wychodzi! Bi miala pozyteczne zajecie, a potem spedzila godzine co chwila przytykajac noc do okienka piekarnika i podziwiajac jak "jej" ciacho rosnie. A ze po upieczeniu juz go praktycznie nie ruszy, to szczegol. ;)
A wczoraj, z racji choroby Potworkow, M. sam pomaszerowal do kosciola, a ja zostalam z dzieciarnia w domu. Jak to on, ten moj drogi fanatyk religijny, probowal mnie potem calutki dzien namawiac zebym pojechala na inna msze, ale sie tylko smialam. ;) A na wieczor moj malzonek stwierdzil:
"Panu Jezusowi jest bardzo smutno, ze go dzis nie odwiedzilas".
Jakbym rozmawiala ze Swiadkiem Jehowy! Jak mi bedzie sadzil takie teksty, to sie z nim w koncu naprawde rozwiode! ;)
Trzy lata pozniej, chociaz wydaje sie jakby to bylo wczoraj, zycie jest juz zupelnie inne. Nie tylko, ze brzuch znikl (oponki po dwoch ciazach nie licze), ale po domu biega nie jeden, ale dwoje maluchow. Kiedy to sie stalo??? ;)
No i nie ma naszego kochanego pieska... :(
A tegoroczny marzec zaczyna sie chorobowo. O ile Bi w weekend poczula sie znacznie lepiej, co zademonstrowala brakiem drzemki w dzien i dzikim bieganiem przez caly dom, wraz z urzadzaniem sobie trampoliny z kanapy w salonie, o tyle zmoglo Nika. Do piatkowego kaszelku dolaczyl cieknacy nos i temperatura 40.1 stopnia... Czyli ten sam wirus co u siostry. Juz dzis jest na szczescie (odpukac) lepiej, a przynajmniej goraczka odpuscila.
A nawiazujac do tytulu posta. M. wymyslil sobie na post (ten koscielny ;)) rezygnacje ze slodyczy. Wszystkich. Podchwycilam pomysl, bo uwazam, ze kupujemy za duzo tego slodkiego swinstwa, a potem lezy to w szafce i kusi i czlowiek NIE ma wyjscia i je i je i je... A wspomniana wyzej oponka ani mysli znikac. ;) Tyle, ze ja rezygnuje ze slodyczy "kupnych", bo wiem, ze zupelnie nie jesc nic slodkiego nie dam rady. Wiem, wiem, brak mi kompletnie silnej woli, trudno. :) Mam nadzieje, ze przez 40 dni podniebienie odzwyczai sie od slodkosci i potem nie bedziemy juz kupowac tylu ciasteczek i cukiereczkow. I tu dochodzimy do sedna: Jak przezyc bez slodkosci cale 40 dni (plus niedziele i jakies tam inne dni, w post nie wchodzace)??? Znam siebie i wiem, ze bede piec ciasta jak zwariowana, zeby dostarczyc sobie cukru w jakiejkolwiek postaci. :) Zaczelam juz wczoraj, bo "popelnilam" ciasto bananowe, czyli "banana bread" (nie wiem kto nazwal "chlebem" cos co ma w sobie szklanke cukru i 1/3 kostki margaryny, ale niech im bedzie ;)). Nooo, to ciacho to wlasciwie byl przypadek, ale za to jaki smaczny... Nalozylo sie bowiem wczoraj wieczorem kilka rzeczy:
- Bi dostala kompletnej glupawki, biegala, skakala oraz szturchala co i rusz brata, ktory darl sie wnieboglosy
- zostal nam jeden banan z zeszlego tygodnia, zupelnie nieapetyczny i pokryty brazowymi plamami
- M. chcial sie przed postem maksymalnie zapchac czyms slodkim
Trzeba bylo wiec dzialac:
- zajac czyms rozbrykana prawie-trzylatke z zaczatkami ADHD ;)
- zuzyc banana, ktory normalnie wyladowalby w koszu
- spelnic zyczenie malzonka
Ciacho idealne, bo przygotowanie zajmuje cale 15 minut (w przepisie podali 5, ale nie uwzglednili pomocy trzylatki) i ZAWSZE wychodzi! Bi miala pozyteczne zajecie, a potem spedzila godzine co chwila przytykajac noc do okienka piekarnika i podziwiajac jak "jej" ciacho rosnie. A ze po upieczeniu juz go praktycznie nie ruszy, to szczegol. ;)
A wczoraj, z racji choroby Potworkow, M. sam pomaszerowal do kosciola, a ja zostalam z dzieciarnia w domu. Jak to on, ten moj drogi fanatyk religijny, probowal mnie potem calutki dzien namawiac zebym pojechala na inna msze, ale sie tylko smialam. ;) A na wieczor moj malzonek stwierdzil:
"Panu Jezusowi jest bardzo smutno, ze go dzis nie odwiedzilas".
Jakbym rozmawiala ze Swiadkiem Jehowy! Jak mi bedzie sadzil takie teksty, to sie z nim w koncu naprawde rozwiode! ;)
Subskrybuj:
Posty (Atom)