W miare jak lata plyna, coraz mniej mi sie chce szykowac czegokolwiek na Wielkanoc. Moze i jest ona najwazniejszym Swietem chrzescijanskim, ale przez to, ze tutaj to tylko jeden dzien, przygotowania zajmuja wiecej czasu niz samo swietowanie. Dobra, w sumie to zawsze tak jest, ale w tym wypadku te proporcje sa naprawde kompletnie zachwiane. ;) Bez sensu. Mysle, ze dopoki Potworki sa male, a moj tata w Stanach, bede sie jeszcze wysilac na choc namiastke tradycji. Kiedy jednak tata, tak jak planuje, wroci na stale do Polski, a Potworki beda za duze, zeby wierzyc nadal w Zajaczka Wielkanocnego, mysle, ze sobie odpuszcze i te niedziele spedzimy jak kazda inna. Ewentualnie polaczymy ja z jakims wyjazdem. ;)
Tym razem i tak bylam chyba najbardziej nie-przygotowana od lat. Ostatnio w pracy mamy zapieprz i zamiast wychodzic normalnie o 16 - 16:15, od dwoch tygodni wychodze dzien w dzien przed 17. Oczywiscie w domu wtedy nie wiadomo w co rece wlozyc, wiec ogarnia sie tylko biezace sprawy. Treningi Bi dwa razy w tygodniu dodatkowo wszystko komplikuja. W zeszly piatek planowalam wiec wziac pol dnia wolnego (niestety w pracy musialam sie pojawic), zeby choc troche nadgonic wielkanocne przygotowania. Mialam wyjsc o 12, wyszlam prawie o 13. :/ W domu ledwie zdazylam przebrac sie w dresy i wstawic jajka do ugotowania na pisanki, a zadzwonil telefon, ze papiery, ktore mielismy podpisac w poniedzialek, trzeba podpisac juz "dzis". Co bylo robic, musialam szybko naciagnac na siebie cos porzadniejszego i wrocic do pracy. Cale szczescie, ze prace mam 10 minut od domu i ze M. mial tego dnia wolne, wiec nie musialam martwic sie o Potworki, ktore nie mialy lekcji. No, ale bylam zla, nie ukrywam... W dodatku, kiedy dojechalam do pracy, podpisalam i zeskanowalam co trzeba, szef mial akurat telekonferencje. Mialam wracac do domu i wielkanocnych przygotowan, ale stwierdzilam, ze co, jesli z owej telekonferencji wyniknie, ze bede musiala jeszcze cos pilnie podpisac? Postanowilam poczekac az szef skonczy. Jak na zlosc gadal niemal godzine, a ja siedzialam jak na szpilkach. :/ W koncu jednak skonczyl i oswiadczyl, ze nie, nic juz ode mnie tego dnia nie potrzebuje. Eeeeech...
W rezultacie, wszystkie moje ambitne plany sie
Po pierwsze - goscie spedzaja czas na dole, wiec tam odkurzylam i umylam podlogi oraz wyszorowalam zlew w lazience oraz kibel. U gory odkurzylam i stwierdzilam, ze podloge oraz lazienki umyje jak zdaze. Nie zdazylam. :D
Po drugie - plany piekarniczo - kuchenne ograniczylam do niezbednego minimum. Odpuscilam sobie dodatkowa salatke, zapiekane ziemniaczki oraz trzecie ciasto. ;)
W piatek udalo mi sie upiec marmurowa babke oraz zapeklowac mieso i pozniej rowniez wstawic je do piekarnika. No i Potworki pomalowaly jajca. ;)
Podekscytowanie jest! :D
Kokus cieszy sie nieco spokojniej...
I gotowe! Tak, w Wielki Piatek bylo TAK cieplo, ale niestety to byl ostatni taki dzien... :(
W sobote rano Bi miala normalnie trening, a ze kiedy nie ma Polskiej Szkoly staram sie ja zabierac na dodatkowe plywanie, wiec pojechalysmy. Pozniej trzeba bylo przygotowac koszyczki (bo przeciez Potworki musza miec kazde swoj!) i jechac na swiecenie. Dodatkowo akurat tego dnia mijal termin oddania kilku ksiazek w bibliotece. Mielismy tam zajechac prosto z kosciola, ale oczywiscie ja kiedys zapomne wlasnej glowy, wiec ksiazek nie wzielam. Musialam wrocic do domu i jechac jeszcze raz. Niezawodne Potworki oczywiscie koniecznie musialy zabrac sie ze mna. Zwykle nie mam nic przeciwko, tym razem jednak stalam nad nimi i poganialam, bo zrobilo sie popoludnie, a ja z dalszymi przygotowaniami bylam daleko w lesie. Na szczescie wbrew zapowiadanym prognozom, Wielka Sobota byla dosc ciepla choc pochmurna i deszczowa. W przerwie miedzy mzawka a ulewa, M. udalo sie zabrac Potworki na krotki spacer, a ja moglam w spokoju ogarnac podlogi.
Sasiedzkie widoki
Poza tym pieklam kolejna babke, zapiekalam biala kielbase, kroilam salatke, a w przerwach dla rozrywki wstawilam, wrzucilam do suszarki oraz poskladalam i pochowalam trzy prania. ;)
Od kilku dni mowa byla, ze zurek gotuje M., a potem kolega bardzo byl zdziwiony kiedy okolo 18 zapytalam czy w ogole zamierza sie za niego zabrac czy mam go dolozyc do mojej listy? ;)
W koncu nadszedl wieczor i Potworki podniecone poszly dosc wczesnie, jak na nich, spac. Zmeczona bowiem ciaglym sluchaniem, ze tak straaasznie nie moga sie doczekac, powiedzialam im, ze im szybciej sie poloza, tym szybciej przyjdzie niedziela. :D Choc raz mnie w czyms posluchali...
Kiedy upewnilam sie, ze zasneli, wyszlam do ogrodu pochowac nieszczesne jajka. Naprawde pluje sobie w brode, ze w ogole zaczelam te tradycje. Teraz juz bede musiala ja kultywowac az Potwory przestana wierzyc w Zajaca, Mikolaja i reszte magicznej ferajny. ;) Nie dosc, ze zawsze nakombinuje sie co w te jaja wlozyc bo nie chce zapychac ich samymi slodyczami, to jeszcze przeraza mnie samo chowanie. Lazac z latarka po ogrodzie caly czas mam ciarki, rozgladam sie nerwowo i nasluchuje szelestu w krzakach. To nie na moje nerwy, serio! Pocieszam sie, ze jeszcze moze ze dwa lata i chociaz to mi odpadnie. Owszem, zniknie jakas czastka magii, ale za to ja przestane przezywac coroczna traume. Pies, ktorego zabieram dla podniesienia morale, oczywiscie zamiast trzymac sie mnie, stoi na tarasie z mina "a lez se w te krzaki, ja wole sie trzymac z daleka". W sumie nieglupie stworzenie. :D
Nastepnego ranka Bi obudzila mnie o... 5:30 rano! Myslalam, ze ja udusze! Przylazla do sypialni, zeby oznajmic mi, ze chyba widzi przy drzwiach jakies prezenty. Zdziwiona panujaca ciemnoscia spojrzalam na zegarek i gdybym nie lezala w lozku, niechybnie padlabym z szoku! Dodajmy do tego, ze polozylam sie po polnocy i mozecie sobie wyobrazic jaki mialam humorek. ;) Pogonilam panne z powrotem do lozka, ale nie na dlugo. Zaraz po 6 wstali juz oboje z Nikiem (nie wiem na pewno, ale nie zdziwilabym sie gdyby Bi go obudzila), ale zamiast isc otwierac prezenty, znow przylezli do naszej sypialni, zeby zwierzyc sie, ze widza upominki w swoich "gniazdkach" (u mnie w domu i kontynuuje te tradycje u siebie, Zajaczek zostawial upominki w gniazdach ulozonych z zawinietych w kolko szalikow lub apaszek). Dopiero kiedy oboje z M. wymruczelismy ze my spimy i zeby sobie robili co chca, poszli na dol. Potem juz dochodzily mnie tylko strzepki rozmow oraz klotni, a kiedy zeszlam na dol godzine pozniej, znalazlam istna rozpierduche:
Od razu widac, ze poranek Potwory mialy udany ;)
Niestety, jeden prezent kompletnie sie nie udal. Nikowi zamarzyl sie robocik z serii Hexbug i zamowilam mu pajaka. Niestety, kiedy Mlodszy zachwycony go rozpakowal, okazalo sie, ze... nie dziala. :( Nie wiadomo czy pajak czy pilot nie laczy, ale srednio raz na godzine urzadzenie przekrecalo glowe i probowalo zrobic krok. Poza tym mozna bylo dusic guziczki do rozpeku a pajak ani drgnal. :(
Strasznie zal mi bylo Kokusia, bo chlopak naprawde ma pecha. Samochod, ktory dostal na urodziny, po 3 dniach sie zepsul. Dron zawisl na drzewie (na szczescie udalo sie go odzyskac i poki co, tfu tfu, dziala). Ostatnio kupilam Potworkom nowe adidasy i oboje zazyczyli sobie takie swiecace kiedy sie tupnie. Bi przyszly, przymierzyla, wszystko super. Nik swoje przymierzyl, nie pasuja. Niby o numer wieksze, a cisna go gdzies w palce i co zrobisz... W dodatku czubki mialy zrobione z czegos tak twardego (moze to wlasnie bylo problemem), ze nijak nie moglam sprawdzic gdzie Nik ma paluszki. Coz, oddalam, zamowilam inna pare. Przyszly, Mlodszy przymierza, pasuja, wszyscy sie ciesza, az przyjrzalam sie jak Nik maszeruje po domu. Jeden adidas swieci, drugi nie! No szlag by to trafil! :/
A teraz na dokladke ten pajak... Jakos wszystko dla Bi dziala bez zarzutu, chociaz tu chyba klania sie to, ze Starsza lubuje sie w zupelnie innego typu zabawkach. Na Wielkanoc zazyczyla sobie np. Scruff a Luv (nie wiem nawet czy dobrze napisalam) czyli maskotke, ktora przychodzi w formie kulki i dopiero po zamoczeniu rozwija sie w zwierzatko. Takie cos, podobnie jak uwielbiane Barbie i laleczki L.O.L po prostu nie maja jak sie popsuc! :D
W kazdym razie mlodszy byl niepocieszony, ale na cale szczescie do jajek wlozylam im jeszcze kilka malutkich robocikow z tej serii. Te dzialaja bez awarii, ale za to kiedy jezdza wygladaja niczym karaluchy i jakos tak odruchowo sie wzdryguje. :D Niestety skubance sa tez szybkie i juz kilka razy trzeba bylo odsuwac meble, bo ktorys utknal w jakims zakamarku a jeden czy drugi Potwor ryczy. ;)
Sniadanie wielkanocne uplynelo w calkiem przyjemnej atmosferze, chociaz chrzestny dzieciakow nadal nie moze sie otrzasnac po wyjezdzie ciotki M.
Poczatkowo wszystkim udzielil sie nastroj A. i poza pajacowaniem Bi, atmosfera byla dosc... grobowa. A moze po prostu byli glodni? ;)
W szoku jestem i zastanawiam sie jakich czarow uzyla stara w koncu baba (ona jest juz po 60-tce!) zeby tak omotac o 12 lat mlodszego faceta?! Wyjechala prawie 8 miesiecy temu, a on nadal wyraznie nie jest soba, chodzi przybity, a rozmawiaja na skypie codziennie. W niedziele pokazal nam zdjecie stolu, na ktorym postawil dwa nakrycia i zegnajac sie powiedzial, ze jedzie do domu i symbolicznie, przez skypa podziela sie z J. jajkiem. :O Byloby to nawet dosc wzruszajace, gdyby nie bylo tragiczne w tym samym czasie... A ta stara jedza (no nie lubie jej, nic nie poradze :D) w dodatku na sile narzuca sie temu biednemu chlopu zamiast dac mu spokoj i pozwolic rozpoczac nowe zycie. Teraz kreci, ze chce na wakacje przyleciec do Stanow. Jak, pytam sie?! Przypominam, ze ona byla tu nielegalnie, przesiedziala wize i jesli jest gdzies w systemie, to w zyciu nie dostanie kolejnej! Ale najlepsze, ze oczywistym jest pytanie "Jak to chce przyleciec? A zlozyla juz podanie o wize?". W koncu mamy prawie maj i wakacje za pasem... Z tego co A. wie, nie zlozyla. Moi tesciowie, ktorzy z ta kobieta regularnie rozmawiaja nic w ogole nie wiedza o jej planach przylotu... Wniosek? Kreci tego chlopa rowno, najwyrazniej zeby za wszelka cene utrzymac z nim kontakt. Po co? Nikt nie wie...
Normalnie tragikomedia w trzech aktach... ;)
Ale wracajac do swietowania. Calkiem bylo milo, chociaz Potworki dawaly do wiwatu i chociaz chcialam utrzymac swiateczna atmosfere, to zmuszona bylam porzadnie huknac na jedno i drugie. Dzieciaki wyrosly w koncu na tyle, ze przynajmniej zjedza cos ze sniadania. Co prawda tylko jajko oraz chlebek z maselkiem, ewentualnie szyneczka, ale nie badzmy drobiazgowi. ;) Za to usilnie probuja zwrocic na siebie uwage, a robia to w cholernie irytujacy sposob. Nie jestem wielka zwolenniczka powiedzenia, ze dzieci i ryby glosu nie maja, ani ze kiedy dorosli mowia, dzieciarnia ma byc cicho. Za to wyznaje zasade wzajemnego szacunku oraz nie przerywania sobie nawzajem. Walczymy o to na codzien, bowiem Potworki rutynowo, podczas naszych rozmow, staja przede mna i potrzasajac za ramie dopytuja gdzie jest jakas zabawka lub wyglaszaja niesmiertelne: "Mamomamomamomamomamomamo!!!!!". NIGDY nie staja grzecznie obok i nie czekaja zeby cos wtracic. Podczas sniadania jednak przeszli samych siebie. Kiedy my z M. probowalismy podjac rozmowe z A., ktorego nie widzielismy kilka miesiecy oraz z moim tata, Potworki znudzone przezuwaniem i dorosla konwersacja, zaczely... spiewac! Nie bardzo glosno, ale wystarczajaco, zeby denerwowac. Oczywiscie kazde wlasna melodie, zeby jeszcze bardziej dopiec. Kiedy probowalismy ich zignorowac i rozmawiac troche glosniej, oni rowniez podnosili glosy. I zeby to raz! Po upomnieniu milkli na kilka sekund, po czym znow zaczynali duet. I tak w kolko, az w koncu zebrali solidny opierdziel i przestali, ale atmosfera juz sie skwasila. :/
I rozumiem, ze to dzieciaki, ze sie nudzili, ze nie mogli sie juz doczekac szukania jajek w ogrodzie, ale to bylo tylko pol godzinki sniadania i oczekuje juz troche lepszego zachowania od prawie 8-latki (bo na Kokusia moge jeszcze przymknac oko).
W ogole od jakiegos czasu toczymy walke o dobre maniery. Fakt, ze sami tu zawinilismy, szczegolnie ja, przyznaje sie bez bicia, jako ta bardziej poblazliwa. Potworki maja temperament, rozpiera ich energia i w rezultacie czesto zachowuja sie niewlasciwie. I to co wypada jeszcze od biedy 6-letniemu Nikowi, juz 8-letniej Bi zwyczajnie nie przystoi. Na to, ze w chwilach zlosci klapie tylkiem na ziemie i kopie w nia nogami, raczej dlugo nic nie poradze. Moge najwyzej wysmiac, ze zachowuje sie jak 3-letnia coreczka kolezanki (i tak nie pomaga). Podobnie, nie zmienie, ze kiedy Bi jest zla, ryczy ile sil w plucach. Nie dla niej cichutkie szlochanie, o nie! Cala ulica musi slyszec, ze Starsza zostala (w jej mniemaniu) niesprawiedliwie potraktowana. Tu w gre wchodzi charakter i dopoki Bi sama nie stwierdzi, ze jej wstyd rzucac sie na ziemie i drzec, nic nie zdzialam. Sa jednak miejsca i czas, gdzie chcialabym, zeby nabrala troche oglady. Przyklad? Moja niemal 8-letnia corka, nadal podczas posilkow wstaje od stolu, wedruje po domu, bawi sie z psem, nagle akurat musi siusiu, kupe czy cos tam jeszcze (zdarza sie, wiem, ale przy kazdym posilku to juz za wiele). Poki jest glodna, je. Ale kiedy po doslownie kilku kesach zaspokoi pierwszy glod, zaczyna wedrowki ludow. Nik tez, ale tak jak pisalam, na niego jeszcze mozna przymknac oko, choc tez dostaje bure. Jak nas to wkurza! Wstaja, bawia sie, caly czas trzeba ich upominac, przypominac, wolac z powrotem do stolu, karcic, a posilek trwa godzine albo i dluzej!
Albo kosciol. Tutaj to ksiazke mozna napisac. Wierca sie, gadaja, podpowiadaja sobie rozwiazania z parafialnych gazetek dla dzieci, zamiast na siedzeniu siedza na klecznikach... I rozumiem, ze np. podczas mszy na niedziele palmowa mieli dosc. Jakby nie patrzec msza byla duzo dluzsza niz zwykle i nawet ja ukradkiem ziewalam. Ale w sobote bylismy na swieceniu jajek. Tu duzo zalezy od parafii, ale u nas to jest doslownie 10 minut. Stawia sie koszyki na oltarzu, ksiadz szybko przypomina tradycje oraz symbole pokarmow, kropi je woda swiecona i czesc. Mozna isc do domu. Przyjechalismy wiec jak zwykle na swiecenie. Ksiadz wszedl, zaczal ceremonie, a Bi juz szepcze oburzona: "Mamo, ale mowilas, ze tylko sie przezegnamy i jedziemy do domu!" Odpowiadam szeptem, ze nic takiego nie mowilam, tylko, ze tego dnia bedzie krociutko i zeby byla cicho, bo przeszkadza. Oczywiscie Bi nie da sobie nic wytlumaczyc, wiec juz prawie na caly glos sie kloci: "Ale nie, ale mama! Mama! Przeciez mowilas...!" Tu wtracil sie M. i ostrzej skarcil corke, ktora reszte swiecenia (moze 2 minutki) przesiedziala czerwona i ze lzami zlosci w oczach. A ja z przerazeniem stwierdzam, ze to dziecko za rok ma isc do Komunii! Z taka dojrzaloscia to nie wiem czy nie warto by jej przetrzymac... :/
No, ale mialo byc o Swietach a nie problemach wychowawczych. :D
Kiedy w koncu wszyscy (dorosli) sie najedli, podalam desery oraz kawe i na szybko ogarnelam stos naczyn w zlewie. Wtedy wreszcie zabralam Potworki, ku ich nieopisanej radosci, pozbierac jajka w ogrodzie.
Po deszczu dnia poprzedniego oraz wielkanocnego poranka, zmuszona bylam "popsuc" eleganckie stroje Potworkow... kaloszami :D
Radosc szybko zmienila sie w foch ze strony Kokusia. Niestety, Bi jest znacznie szybsza i chyba bardziej spostrzegawcza.
Bi biegala, a Nik chodzil spacerkiem z nosem na kwinte ;)
Zeby cos znalezc, musial na jajo prawie nadepnac :D
Gdzie ona nazbierala pelniusienki koszyk, tam Nik zapelnil go ledwie do polowy. A ja mu jeszcze pomagalam! Kiedy Bi byla odwrocona tylem, pokazywalam Nikowi gdzie leza jajka. Beze mnie mialby 3 na krzyz! :D
Do zdjecia Nik wykrzesal z siebie cien usmiechu :D
Nie pomoglo tez, ze szukanie to tylko zabawa, a potem i tak sie po rowno wszystkim podziela. I tak skonczylo sie fochem. Kolejny nastapil przy dzieleniu sie lupami. Gdzie Bi uczciwie wszystko dzielila na pol, tam Nik sie zbiesil. Akurat pechowo jemu trafily sie oba jajka z malutkimi zestawami Lego. Oczywiste bylo, ze seria City jest dla niego, a Friends dla Bi. Podobnie, jemu trafilo sie malutkie Poly Pocket, przeznaczone dla Starszej. I co? Nie odda i juz! Bo to ON znalazl te jajka! Nie pomagaja tlumaczenia, ze dzielimy sie po rowno, ze inne drobiazgi Bi juz sprawiedliwie rozdzielila... Nie i juz. W koncu musialam interweniowac. Skonczylo sie rykiem i tekstem, ze nie jestem dobra mama... Coz, przezyje. ;) A za rok rozwaze zainwestowanie w dwa zestawy jajek - jeden niebieski, drugi rozowy, zeby kazdy wiedzial ktore sa dla kogo. ;)
To byl dopiero poczatek otwierania zdobyczy...
Poniewaz natura kocha rownowage, przy obiedzie padlo na Bi, zeby urzadzic scene. Zaden z naszych gosci na nim nie zostal i troche bylo mi przykro, bo specjalnie zrobilam pieczen, a M. zurek. Myslelismy, ze panowie przyjada na pozne sniadanie, potem posiedzimy, pogadamy i w koncu podamy obiad. Niestety, zostalismy sami, ale moze to lepiej, bo takiej awantury przy jedzeniu dawno nie mielismy. Potwory to wybredniaki, ale zurek jedli juz wczesniej i nie pamietam, zeby ktoremus az tak wybitnie nie smakowal. Bi spojrzala tylko do talerza, zobaczyla w zupie jajko (ktore normalnie bardzo lubi!) i momentalnie wybuchla placzem, ze dlaczego jajko w zupie, ze ona nie chciala, itd. Probowalam mitygowac, przypomnialam jej, ze wczesniej jadla juz zurek i jej smakowal, ze jajka przeciez tez lubi... Taaa... Ty se mow, a ja zdrow. Bi wpadla w taka histerie, ze przestala w ogole reagowac na to, co do niej mowimy. W kolko powtarzala, ze to ble, gross, disgusting oraz ze to jest jej "worst day EVER!". Na poczatku sie smialismy, ale kiedy minelo pol godziny, godzina, a panna nadal wrzeszczy (na caly glos, a jakze, dziwne, ze nie zachrypla) w koncu wysyczalam zla, ze jesli to taki okropny dzien, to zeby oddala w tej chwili prezenty od Zajaczka oraz te z jajek. Skoro nie docenia tego, co ma, to widocznie upominki nie sa jej potrzebne. To dalo jej troche do myslenia i odpuscila nieco dramatyzowanie, choc nie do konca. Zupy jednak nie zjadla. Nie pomogl "ban" na tableta oraz slodycze. Nic innego tego dnia juz do jedzenia nie dostala, ale i tak zurkiem wzgardzila. Kolejnego dnia przeszla jednak sama siebie. Zeby odzyskac pozwolenie na wieczorna sesje z tabletem powiedziala M., ze jednak zupe zje, po czym...cichcem wylala ja do zlewu. Na jej nieszczescie M. domyslil sie, co zrobila, ale ona bezczelnie zaprzeczala idac w zaparte. No i tym razem doigrala sie porzadnie bo dostala kare na tableta oraz slodycze do konca tygodnia. Bez odwolania, chociaz nie wiem, czy tata w koncu nie zmieknie. ;) Czego bowiem M. nie lubi najbardziej, to klamstwa.
Takie to byly Swieta. Pelne dramatow mniejszych lub wiekszych. ;)
Skoro juz pisze, to przy okazji dodam, ze mamy zmartwienie z Maya. :(
Zaczelo sie jeszcze przed Swietami, ale ostatnio nie chcialam jeszcze tego dodawac do tasiemca. Z niewiadomych powodow Maya zaczela sie posikiwac. Nie to, ze nie daje rady trzymac. Ona robi to mimowolnie. Pierwszy raz zauwazylismy, kiedy spala rozwalona na podlodze w kuchni, a przy ogonie wyrosla spora kaluza moczu. Kiedy M. zaskoczony zawolal jej imie i sie zerwala, wystrzelila kolejna struzka! Tego dnia pies latal jak szalony po podworku i cos sobie zrobil w lape, co zreszta spotyka Maje dosc czesto. Kuleje dzien, dwa, po czym jej przechodzi. Tym razem jednak wrecz ciagnela lape za soba, co w polaczeniu z mimowolnym popuszczaniem, przerazilo mnie, ze cos sobie powaznie uszkodzila. :O Pozniej musielismy wyjsc z domu, a ze bylo cieplo, zostawilismy psa na tarasie. Po powrocie znalezlismy kolejna mala "kaluze".
Po tych dwoch razach wszysto jakos sie jednak ustabilizowalo. Wiekszych kaluz moczu nie zauwazylismy, chociaz kiedy Maya wstaje z poslania dosc czesto widze na nim mokre plamki, jednak duzo mniejsze niz te pierwsze dwa razy. Po kilku dniach przestala kulec, je, pije i zalatwia sie normalnie i wlasciwie wydaje sie zupelnie zdrowa. Poczytalam troche o tym, co to moze byc i prognozy nie sa zbyt optymistyczne. Moze to byc uszkodzenie nerwu odpowiedzialnego za zamykanie ujscia pecherza. W takim przypadku niestety nic juz nie mozna zrobic, ewentualnie zakladac psu pieluche. :/ Druga mozliwoscia sa zmiany hormonalne, podobno czeste u wysterylizowanych suk. Tylko, ze Maya miala zabieg 4 lata temu! Czy to mozliwe, ze taki skutek uboczny pojawilby sie dopiero teraz? W takim wypadku mozliwe jest podawanie hormonow. Podaje sie je jednak juz do konca zycia psa i trzeba sie liczyc z ich efektami ubocznymi. :(
U weta jeszcze nie bylam. Poki co, doraznie wyciagnelismy niemowlece bramki i kiedy wychodzimy z domu blokujemy Mai wyjscie z kuchni i korytarza, ktore wylozone sa kafelkami, wiec latwe do zmycia. Siersciuch bowiem zawsze podczas naszej nieobecnosci spi na dywanie w salonie. Dywan zas jest... bialy. Zniose kudly, zniose brud, ale plam oraz smrodku moczu juz nie wytrzymam. Niestety pies zostal skazany na banicje, ale tylko kiedy nas nie ma. :)
A na koniec dodam, ze we wtorek zrobilam, zgodnie z wytycznymi, ciazowy test, zeby potwierdzic, ze poziom hormonow spadl jak trzeba. I chyba po raz pierwszy w zyciu ucieszylam sie, widzac negatywny wynik. To znaczy, "ucieszylam sie" to zle wyrazenie. Odczulam ulge, ze zamknelam temat. Przynajmniej ten etap zostal zakonczony, nawet jesli nie o takim zakonczeniu marzylam.
Koncze pisac w piatek. Takie mam tempo! :D Przez ten czas Swieta odeszly w niepamiec rowniez w Polsce i zdazyl dojsc nowy pajak Kokusia, ktory na szczescie dziala. Placze nam sie wiec teraz pod nogami pomaranczowa "tarantula", ktora jest jakims wybrykiem natury bowiem posiada tylko 6 nog. ;) A rzezucha, ktora wlasnie ladnie wyrosla i wybujala... padla. Wrocilam wczoraj z pracy i cala tacka ususzona. Kie licho?! Jedyne co przychodzi mi do glowy, ze uprazylo ja przez szybe slonce. Druga tacka ma sie jednak dobrze, hmmm...
No. To teraz juz naprawde koniec. Mialo byc o Wielkanocy a wyszly, jak zwykle, zale i jakies przypadkowe smety. Jak to u mnie... Mam nadzieje, ze nie zanudzilam Was na smierc...