Swieta i po Swietach.
Normalka, ze czeka sie na ten dlugi weekend, odlicza dni, a on mija sobie niepostrzezenie szybciej niz zwyczajny, dwudniowy. ;)
Zanim jednak przejde do indyczych (ekhem... szynkowych) opowiesci, pare slow (albo i akapitow) o zeszlym tygodniu.
*
Drogie Panie (Panowie?), po 2 latach przerwy, czyli odkad Nikowi wyrznela sie ostatnia piateczka, w naszym domu znow odbywa sie impreza znana zabkowaniem!
A myslalam juz, ze skonczylismy z ta watpliwa atrakcja. ;) Na szczescie aktualne zabkowanie, zainteresowana przechodzi znacznie lagodniej. Nie ma nocnych pobudek, niekonczacego sie noszenia na rekach oraz bluzeczek obslinionych az po pepek. ;) Troche marudzenia i fochow o wszystko jest, ale trudno powiedziec, czy to bol dziasel tudziez glowy, czy charakterek. ;)
Bi wlasnie wyrznela sie pierwsza szostka! Odkrylam to przypadkiem, podczas mycia zebow. Dziaslo po drugiej stronie jest mocno spuchniete, wiec podejrzewam iz wkrotce wyjdzie kolejna. :)
*
Kolejna "akcja", ktorej w moim macierzynstwie JUZ nie oczekiwalam: zostalam obsikana! Tak, tak, dobrze czytacie... :/
Wspominalam juz wielokrotnie, ze Nik nadal nie kontroluje pecherza w czasie snu. Przed polozeniem sie do lozka, biore wiec go "na spiocha" do lazienki na wysikanie. Problem z tym, ze Nik jest tak rozespany, ze zazwyczaj zupelnie nie kontaktuje co sie wokol dzieje. I ostatnio, kiedy nioslam delikwenta, nagle poczulam rozlewajace sie wokol pepka cieplo... "Rozlewajace" akurat tutaj doslownie. :D
Teraz sie smieje, ale wtedy wcale mi do smiechu nie bylo. Do przebrania bylo dziecko, ja sama oraz dywanik, na ktory syna czym predzej postawilam, a ktory to syn beztrosko rowniez "oznaczyl". ;)
*
A w poniedzialek obecnego tygodnia, odebralam syna ze szkoly z... tamtaramtam! KUPA w gaciach!!! :/ Co gorsza, podpytalam go czy zrobil ja na zajeciach plastycznych, na swietlicy czy jeszcze przed swietlica (bo to jak na zlosc ten jedyny dzien kiedy Potworki sa w szkole dluzej), a on odpowiedzial, ze przed. Czyli chodzil sobie z "klockiem" w majtach ponad dwie godziny! :////
Troche mi zajelo przeprowadzenie dochodzenia dlaczego wlasciwie tak sie stalo. Kiedy bowiem nie spi, Nik od dawna nie ma problemow z fizjologia. Sledztwo mialam mocno utrudnione, bowiem zawstydzony zainteresowany, zaczal szlochac. Chyba potraktowalam go nieco za ostro, ale kurcze... Cale pupsko usmarowane, a przy okazji nogi przy sciaganiu gaci oraz deska klozetowa, na ktora beztrosko sobie usiadl... Nik nadawal sie tylko pod prysznic, a toaleta do kompletnej dezynfekcji... Bleee... :/
W koncu doszlam do tego, ze Nik nie poszedl do lazienki, bo... nie umie sobie podetrzec tylka... No, to najlepiej ze*rac sie w gacie, swietne rozwiazanie! :D
Wytlumaczylam delikwentowi, ze nastepnym razem ma isc do lazienki, wytrzec pupe jak umie i dobrze umyc potem rece. "Szkody" na pewno beda wtedy mniejsze. ;)
*
Pisalam juz wiele razy, ze mimo ze mieszkam w mocno zageszczonej czesci naszego Stanu i otaczaja mnie dzielnice mieszkalne, dzikie zwierzeta pchaja sie uparcie w nasze okolice. Byl juz niedzwiedz na posesji sasiada oraz krecacy sie wokol budynku w pracy. Niedawno jeden z pracownikow innej firmy w naszym budynku, nagral... RYSIA, beztrosko wygrzewajacego sie na sloncu i myjacego lapy obok stolikow piknikowych! :O
A kiedy wracalam do domu w zeszly poniedzialek, po odebraniu Potworkow z zajec plastycznych, droge przeszedl mi jelen! Taki zwierzecy, bo tych ludzkich to nie brakuje... :D Piekny byk, mlody bo z niewielkim porozem, ale zdecydowanie dorosly. Bylam zaraz obok ruchliwego skrzyzowania, a on w ogole sie nie bal, przechodzil sobie ulice powoli i spokojnie! Szkoda, ze ciemno bylo, a ja zbyt zaskoczona, zeby fote pstryknac... :D
*
W zeszly wtorek, klub gimnastyczny, do ktorego uczeszcza Bi, organizowal z okazji
Thanksgiving, dodatkowe zajecia polaczone z akcja charytatywna, nazwana wdziecznie "
Turkey Tumble". :D Dochody przeznaczone byly na rzecz (nie wiem jak to po polsku nazwac) "
food pantry". "
Food pantry" to organizacja, ktora posiada niemal kazde miasteczko. Kolekcjonuje ona zywnosc (glownie sucha i puszkowana, ale niektore zbieraja tez swieze owoce i warzywa) oraz artykuly gospodarstwa domowego, czesc zbiera tez ubrania, meble i tym podobne rzeczy. Sa one potem rozdawane potrzebujacym rodzinom za darmo, lub za symboliczna oplate. Kazda rodzina korzystajaca z takiej pomocy musi byc zakwalifikowana przez opieke spoleczna.
W kazdym razie cel akcji zaszczytny, a ze Bi dopraszala sie o pojscie (cwaniaki rozdali dzieciom ulotki na zajeciach), pojechalismy. Przy okazji pomyslalam, ze sie wyszaleja oraz bedzie to dobra okazja zeby zachecic Nika do gimnastyki. ;)
Oczywiscie, mimo ze Nik 5 lat konczyl (wtedy) za niecale 3 tygodnie, trafil do grupy maluchow. Grupa ta byla zupelnie niepomyslana, bo znajdowaly sie w niej 3-4-latki, z ktorymi mozna juz bylo przeprowadzic jakies sensowne zajecia oraz malenstwa 1-2 letnie. Cala ta gromada trafila wiec do pomieszczenia przypominajacego sale zabaw i krecila sie po niej bez celu. No dobra, "celem" byla zabawa i to im sie w sumie udalo. ;)
(Ten basen z gabkami to byl HIT!)
(Z niewielka pomoca instruktorki, Nik robil nawet przewroty przez drazek)
Bi miala juz normalne zajecia z tylko
elementami zabawy. :)
(W kolejce na rownowaznie...)
(I balansujeeemy... Potem Bi zeskoczyla bez strachu, za to z glosnym piskiem w basen z gabkami :D)
Moze jednak dobrze sie stalo, bo po wejsciu do budynku i odstawieniu Bi do jej grupy, Nik zaliczyl w tyl zwrot i oznajmil, ze on nigdzie nie idzie! Dopiero kiedy instruktorka powiedziala, ze w mlodszej grupie dzieci moga byc z rodzicami, zgodzil sie wejsc na sale. I tyle go widzialam! Potem juz szalal samodzielnie i kompletnie nie zwracal na mnie uwagi. ;)
Po zajeciach, wszystkie uczestniczace dzieci mogly podpisac piorko i przykleic je do makiety indyka:
Ogolem, Potwory wrocily do domu wybawione, ale nadal pelne energii (jak, pytam sie, JAK to mozliwe po godzinie skakania, biegania i fikolkow?!), a Nik oznajmil prewencyjnie, ze on
nie chce chodzic na gimnastyke. Takze, moj plan spalil na panewce w obu punktach. ;)
*
W srode nastapilo juz wlasciwe przygotowanie do Thanksgiving. Popoludnie zaczelam godzine wczesniej, co zawsze jest mile widziane. Dzieciaki konczyly lekcje juz o 13:15, dwie godziny wczesniej, przez co i ja musialam sie urwac zeby zdazyc przejac ich zanim M. pojedzie do pracy. W naszym miasteczku, nawet szkolna swietlica zamykana jest przed Indykiem o 15, gdzie normalnie dziala do 18.
(Zdjecie przyslane przez wychowawczynie Nika. Kokus i jego "naindyczeni" kumple :D)
Dodatkowy czas przeznaczylam na wstep do gotowania. Po pierwsze, upieklam planowany placek dyniowy. Wlasciwie, dyniowo - marchewkowy. Tak sie cieszylam na ten przepis, a okazal sie kompletnym niewypalem. :( Do ciasta dodaje sie przyprawe piernikowa, wobec tego w smaku nieco przypomina piernik. I na tym pozytywy sie koncza. Niestety, mimo szklanki cukru, placek wyszedl zupelnie nieslodki! Ja sama moze i bym go przelknela, ale wstyd mi bylo serwowac gosciom cos, co nawet MI nie podchodzi. Nastepnego dnia pozalilam sie tesciowej, a ta poradzila posypac placek cukrem pudrem. Nie sadze, zeby cukier puder tu akurat cos pomogl, ale poddalo mi to pomysl, zeby placek potraktowac polewa czekoladowa! I mowie Wam, tylko polewa uratowala to ciasto! Co prawda "mezczyzni" odmowili sprobowania (moze nie powinnam byla ostrzegac, ze wyszlo srednio, hmmm... :D), ale ja zjadlam dwa kawalki ze smakiem, a ciotka M. pobila sama siebie. Zjadla 3 spore kawalki i jeszcze dwa wziela do domu! Wiem przynajmniej, ze KOMUS smakowalo. :)
A Potworki wylizaly z wyrazem blogosci na buziach reszte czekolady z rondelka i na tym sie ich wklad skonczyl. ;)
(Zdjecia z polewa brak. ;) W tle teczowa dynia Bi, ktora okazala sie niestety kompletnie przegnila w srodku :/)
W srodowy wieczor upieklam tez plastry kabaczka zwanego tutaj "
acorn squash" (zapewne ze wzgledu na swoj ksztalt). Sprawdzilam jak to-to zwie sie po polsku i podobno (
surprise, surprise!) jest to "kabaczek zoledziowy" lub "dynia zoledziowa". :D Upieklam go, posypanego parmezanem zmieszanym z bulka tarta oraz polanego maselkiem czosnkowym. No i Prosze Panstwa okazal sie hitem! Rok temu uzylam innego kabaczka (
butternut squash - dynia pizmowa) i nikt poza mna tego za bardzo nie chcial jesc. A w tym poszla niemal cala blaszka! :)
Na czwartek zostaly mi slodkie ziemniaki oraz szynka. Oraz sprzatanie, co by gosci nie wystraszyc. :D
Ciotka M. przyniosla oliwki nadziewane czosnkiem, surowke z kiszonej kapusty oraz zwyklego kurczaka w panierce. Jakis element drobiu wiec na stole sie znalazl. :D Ten kurczak zreszta sprawil, ze Potworki zjadly prawie pelen swiateczny obiad. Nie tkneli tylko zieleniny. Rzucili sie jednak na owego kurczaka oraz slodkie ziemniaki, do ktorych ostatnio zapalali miloscia. A to juz spory postep w porownaniu z poprzednimi latami, kiedy zjadali niewiele albo domagali sie tostow z dzemem zamiast swiatecznych dan. ;)
*
Korzystajac z dlugiego weekendu, zamiast relaksowac sie na lonie rodziny, zaczelismy dosc niespodziewanie projekt - lazienke. Niespodziewanie, bo ja myslalam o tym raczej latem, a nie teraz, na przededniu zimy. Kiedy przychodza zimne miesiace, zapadam w mentalny sen zimowy i nie chce mi sie kreatywnie myslec. Na moje nieszczescie, ale chyba szczescie w ogolnym rozrachunku (wiem, to skomplikowane :D), pierwotny plan musielismy mocno okroic, a czesc ktora pozostala, jakos chyba ogarne. ;)
Z ta nasza lazienka jest bowiem kilka problemow, z czego najwiekszym to to, ze jest ona tylko jedna. To sprawia zas, ze MUSI byc funkcjonalna. Poniewaz juz kolejny raz M. nie chce zlecic roboty fachowcom, mamy "lekkie" utrudnienie. Wziecie tygodnia wolnego na remont nie wchodzi w rachube, bo to w tej chwili cale wolne M. Z kolei ja nie wyobrazam sobie, zeby sie przeniesc na 3 tygodnie do hotelu (do taty tez nie) kiedy moj malzonek bedzie w swoim tempie "dlubal" w lazience.
W zwiazku z powyzszym, juz na starcie musialam przelknac to, ze zostawiamy znienawidzone przeze mnie, biale kafelki na podlodze. Nienawidze ich odkad sie tu wprowadzilismy i marzylam o dniu, kiedy wypiep**e je w cholere. No coz, nie wypiep**e, a przynajmniej nie za tym podejsciem (bo nie wykluczam wiekszego remontu w przyszlosci). ;) Po prostu, kucie podlog i kladzenie kafelkow za dlugo by trwalo, ze o brudzie w domu juz nie wspomne. Dodatkowo, po polozeniu nowych kafli, nie mozna po nich chodzic przez dobe, a potrzeby fizjologiczne nie poczekaja. ;)
Okropne, biale kafle wiec zostaja. Kolejne marzenie leglo w gruzach, kiedy okazalo sie, ze mamy niewymiarowa... wanne. :) Planowalismy bowiem wyrzucic stara, a takze plastikowa obudowe nad nia, a zamiast nich wstawic nowke niesmigana oraz polozyc na scianie kafelki. Obudowa tworzy wraz z wanna jedna calosc, wiec wywalenie tylko jej w celu polozenia kafelkow, odpada. :/ Wanne mamy niestety wbudowana pomiedzy dwie sciany i okazalo sie, ze jest ona o jakies 10 cm krotsza niz standardowe! Co smieszniejsze, na scianie widac wyraznie ryse, nad ktora sie nieraz zastanawialismy.
Teraz puzzle ukladaja sie w jedna calosc, bo dodatkowo w ukladzie domu, za wanna, od strony kranu, znajduje sie wbudowana szafa w pokoju dzieci. W tej szafie, od strony wlasnie wanny, zamiast normalnej sciany znajduje sie dykta. Teraz dopiero polaczylismy te kilka faktow w calosc i wychodzi na to, ze poprzedni wlasciciele musieli wytrzasnac skads obecna wanne, ktora okazala sie nieco za krotka. Zeby ja wiec wpasowac, przesuneli... sciane! :) Wielkie dzieki za kreatywnosc! Teraz ja nie moge sobie po ludzku zainstalowac nowej, bo musielibysmy wyburzac sciane i stawiac ja od nowa 10 cm dalej! :/
Jak widzicie, problem goni problem, a to dopiero poczatek. :D
Kolejna rzecza, ktora musi zostac, jest lustro. Nasza lazienka ma takie ogromne na cala sciane, ktore chyba bylo szczytem mody w latach 60-tych czy 70-tych. :) Nie wyobrazam sobie tluczenia tego monstrum (7 lat nieszczescia!!! :D), a w jednej calosci raczej oderwac by sie nie dalo. Poza tym nasza lazienka ma ksztalt waskiej kiszki, a lustro dodaje optycznie przestrzeni, wiec zapadla decyzja, ze zostaje.
Zostawiamy tez kibelek, bo w koncu kibel to kibel, duzo dodac tu nie mozna. Wymienimy tylko siedzisko na takie samo - opuszczajace (pomalu i cichutko), bo Potwory doprowadzaja mnie do szalu walac klapa. :)
Co wiec zmieniamy (oprocz sedesu), bo jak narazie wymienilam wszystko, czego
nie ruszamy? :D
Coz...Postanowilismy wywalic stara szafke ze zlewem (i tak byl pekniety) oraz blat pod lustrem i wstawic w to miejsce nieco nowoczesniejsza, z szufladami oraz dwoma zlewami. Lustro zas chcemy oprawic w rame, co troche je zmniejszy i rowniez wprowadzi nieco w XXI wiek. Paskudne okragle zarowki nad lustrem (rowniez znak rozpoznawczy wystroju tamtych czasow) wymienimy na cos nowoczesniejszego. A na koniec, obdrapana szafke nad kiblem, z ktorej pod wplywem wilgoci (i wieku) zaczela odchodzic farba wyrzucimy, zeby optycznie lazienke powiekszyc, a na to miejsce powiesimy obrazek.
Jak narazie zmiany postepuja tak:
(Oryginalna lazienka. Stare zdjecie z czasow, kiedy szukalismy domu)
Mialam zrobic lepsza fote lazienki zanim zaczniemy prace, ale zagadalam sie z siorka na skypie, a w miedzyczasie M. zaczal demolke (no nie mogl tej pol godziny poczekac). :/ Kiedy dobieglam do lazienki, wygladala juz tak:
(Na poczatek trzeba bylo wyrwac stara szafe. Z jednej strony mamy teraz dziure w scianie, bo klej okazal sie zadziwiajaco mocny :/)
Po wyniesieniu wszystkich niepotrzebnych rzeczy, lazienka prezentowala sie tak:
(Po wyniesieniu starych mebli)
Wystajace ze sciany rurki (te ciensze) M. musial obciac i od nowa zamontowac zaworki. Nijak bowiem nie moglismy dopasowac wysokosci szafki, zeby zmiescic cala hydraulike, a przy okazji zeby szuflady sie domykaly. A i tak w jednej z szuflad M. musial wyciac dziure, zeby zrobic miejsce jakiejs upartej rurze. ;)
Proceder obcinania rurek z zaworkami przyprawil mnie niemal o zawal. Dlaczego? Bowiem kolejna porypana rzecza w tej chalupie jest to, ze przy glownym doplywie wody w piwnicy, sa osobne zawory do kuchni oraz wanny w lazience, ale
nie do lazienkowego zlewu. Tutaj sa tylko te male zaworki. Oznacza to, ze mozemy osobno zamknac doplyw wody do kuchennego zlewu lub wanny, pozostawiajac jednoczesnie doplyw wody do reszty domu, natomiast przy zlewie w lazience, jesli chcielismy obciac rury i wymienic te zaworki, musielismy zakrecic wode w CALEJ chalupie! Gdyby cos poszlo nie tak, mielibysmy przechlapane, bo bez wody nie pojdzie ogrzewanie ani nie spusci sie kibelka. Bez umycia rak jakos bym przezyla. ;)
W kazdym razie poziom stresu byl taki, ze M. serce walilo jak oszalale, a ja niemal go blagalam, zeby zostawil te cholerne rurki w spokoju! ;) Gotowa bylam znalezc inna szafe, pusta w srodku i ze zwyklymi drzwiczkami, zeby tylko nie ryzykowac. Nie z M. jednak takie numery! Moj maz chyba lubi adrenaline, bo po chwilowym kreceniu sie w kolko i patrzeniu na swa przerazona malzonke, westchnal: "Dobra, tne!".
I obcial. I nic sie nie stalo. :D
(Nowa szafka wstawiona!)
Najgorsze za M. Teraz juz "tylko" wstawic szuflady, zmienic lampki, przemalowac pomieszczenie, zawiesic obraz oraz trzymadlo na srajtasme i... gotowe! Jak nadejdzie wreszcie koniec remonciku, pokaze efekty. ;)
Pytanie tylko, jak my sie pomiescimy? ;) Dotychczas wszystkie nasze kosmetyki staly na dlugim blacie, ciagnacym sie na calej dlugosci lustra. W szafce pod zlewem mialam srodki czystosci oraz zawsze kilka zapasowych rolek papieru toaletowego, chusteczek, podpasek, itp. Sporo drobiazgow trzymalam tez w tej szafeczce nad toaleta. Teraz bede miala do dyspozycji cztery szuflady i tyle. Na pewno bede musiala jeszcze dokupic jakis stoliczek lub szafeczke do kata, chocby zeby postawic tam nasze elektryczne szczoteczki do zebow (tam znajduje sie jedyny w tym pomieszczeniu kontakt). Srodki czystosci pojda pod zlew kuchenny. Najgorzej z tymi "zapasami". Nie usmiecha mi sie biegac do piwnicy za kazdym razem kiedy zabraknie papieru toaletowego. :)
*
Wypadaloby chyba tez wspomniec, ze w zeszla srode stuknelo mi 6 miesiecy w nowej pracy. POL ROKU! Jak to zlecialo!
Ogolnie nic sie nie zmienilo. Dalej klepie i sprawdzam jeden przepis za drugim. Konca nie widac... Z towarzystwem nadal uklad taki sam, czyli kilka slow na dzien. Dretwo jak cholera. Smieje sie do M., ze niedlugo zapomne jak sie mowi po angielsku, bo prawie nie mam okazji pocwiczyc. ;) Zreszta, nawet jak juz slysze angielski, to w 90% z ciezkim, chinskim akcentem. Zalamka. Cale szczescie, ze chociaz dobrze placa. ;)
*
A przed nami grudzien, ktory jak zwykle uplynie w biegu. Ale to juz zupelnie inna historia... ;)