Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

sobota, 27 lipca 2019

W minionym tygodniu, dla odmiany, dzialo sie sporo

Rownowaga w przyrodzie musi zostac zachowana. Jak w poprzednim tygodniu nie dzialo sie niemal nic, tak kolejny nadrabial zaleglosci. ;)

We wtorek poznym popoludniem, wpadla do mnie kumpela. My sobie pogadalysmy, a jej starsza corka pobawila sie z moimi Potworkami. Przy okazji mialam okazje potrzymac sobie jej mlodsza pocieche - 9-miesieczne malenstwo. Ta mala to marzenie kazdego rodzica. Spokojna, usmiechnieta, denerwowac zaczela sie dopiero kiedy przyszla pora na mleko. ;) No i ciagle usilowala sciagnac ciotce okulary. Raz sie udalo. Okulary przezyly. :D
Starszaki za to wskoczyly radosnie do basenu, bo upaly w zeszlym tygodniu byly niemilosierne...


Nasz gosc jednak dosc szybko wymiekl, a za nia poszla solidarnie Bi. Nik zostal w wodzie sam, bo stwierdzil, ze nie ma sie z kim bawic. Dziewczyny to wyraznie nie jest dla niego towarzystwo. ;)

W srode za to znienacka... wymieniono nam tarasowe drzwi oraz kuchenne okno! Nooo... nie bylo to moze tak do konca niespodziewane, bo zaliczke zaplacilismy juz w czerwcu... Potem jednak facet, ktory mial nam to zrobic, polecial do Polski i sluch po nim zaginal. Wiedzielismy, ze leci na 3 tygodnie, ale kiedy one minely, a po gosciu nadal ani widu ani slychu, zaczelismy sie lekko niecierpliwic. Na szczescie ta sama ekipa w starym domu wymienila nam dach, wiedzielismy wiec, ze to nie zadni oszusci. ;) W koncu, we wtorek wieczorem, facet znienacka zadzwonil do M. i poprosil, zeby mu zostawic klucz w jakims miejscu, bo chce nastepnego dnia przyjechac i wymienic. :O Nie bardzo mi sie usmiechalo zostawiac klucz pod donica i w dodtatku badz co badz obcej osobie, ale coz bylo robic... Spodziewalismy sie, ze przyjedzie po poludniu, zeby jeszcze zahaczyc o powrot M. z pracy i dostac reszte kasy. A gdzie tam! Kiedy moj malzonek zjechal do domu i drzwi i okno byly juz wymienione, stare zabrane i tylko smietniki zostaly zapelnione kartonami oraz izolacja.

Stare

Nowe

I z zewnatrz:

Stare

Nowe

Przyznaje, ze jestem zachwycona ta zmiana! Niby zwyczajna rzecz, zadna sensacja, ale ile radosci! :) Okno jak okno, malo zauwazam roznice, oprocz tego, ze wszystko tak ladnie przez nie widac. W starym bowiem, w jednej polowie puscila uszczelka miedzy dwiema szybkami, okno zaszlo mgla i tak juz zostalo. Daloby sie to naprawic oczywiscie, ale przy okazji okno bylo stare i potwornie nieszczelne. Zima na parapecie trzymalismy recznik, bo wiatr hulal przez nie az (nie)milo! Do tego mialo ciemno brazowe ramy (jak wszystkie okna w tym domu), a ze wymienialismy tarasowe drzwi, to zmienilismy je tak przy okazji, zeby pasowalo. ;)

Z drzwiami byl podobny problem co z oknem. Zima nie mozna sie bylo do nich zblizyc, tak przepuszczaly ziab. Poza tym, te kolka, czy po czym one sie tam przesuwaja, sie wyrobily i przeskakiwaly, walac i wprawiajac cale szyny w wibracje. Tylko czekalam az zacznal nam pekac kafle przy drzwiach. :/ Dodatkowo siatka przesuwala sie nierowno i co chwila utykala. Nieraz wpadla mi jakas mucha czy komar, bo szarpalam sie z siatka, a tymczasem "zwierzyniec" korzystal z otwartych wrot. ;)
Nowymi drzwiami jestem po prostu zachwycona! Nie dosc, ze otwieraja sie gladko i cichutko, to jeszcze ta kratka dodaje im stylu! Moim skromnym zdaniem, oczywiscie. ;) Przy starych drzwiach zastanawialam sie czy dodac jakas zaslone, zaluzje, cokolwiek zeby je "upiekszyc". Nowe sa piekne same w sobie. :D

W srode pojechalam rowniez do biblioteki, odebrac z dzieciakami nagrody za czytanie. Juz wczesniej dostali duperelki za 10 dni czytania (naklejki, plastikowe bransoletki i tym podobne), tym razem przyszedl czas na dzien 20. Dostali po plecaku na wypozyczane ksiazki oraz mogli wybrac sobie po jednej ksiazce, w ktorej na pamiatke pani umiescila naklejke z ich imionami i nazwiskami, upamietniajac, ze brali udzial w wyzwaniu na letnie czytanie w roku 2019. :)

Plecak przypomina bardziej worek na obuwie, ale co tam ;)

I pamiatkowa naklejka

W czwartek i piatek robilam po pracy zakupy w Polakowie oraz hamerykackim supermarkecie. Jesli robie je w obu sklepach tego samego dnia, to schodzi mi ponad 2 godziny, lubie wiec sobie rozlozyc to niewdzieczne zadanie na dwa dni. Wlasciwie to jeszcze bardziej lubie do Polakowa wyslac M. po pracy w sobote, tym razem jednak i polski chleb i szynki skonczyly sie niespodziewanie juz w srode i chcac nie chcac musialam ruszyc na zakupy w tygodniu. ;)

A potem nadeszla sobota i fala najgoretszych upalow w tym roku. Temperatura przekraczala 40 stopni, a wilgotnosc osiagnela 70%. Bez klimatyzacji mozna bylo po prostu zdechnac. ;)
M. juz tradycyjnie w sobote pracowal, wiec zostalam sama na placu boju. Mimo protestow malzonka, ktory przestrzegal mnie, "ze jeszcze cos sie stanie, ze jeszcze nie dopilnuje ktoregos z dzieci, ze po co, ze przeciez maja basen przy domu, ze, ze i jeszcze raz ze..." (Iwosiu, masz racje, z mojego meza robi sie niemozliwa maruda!) postanowilam zabrac Potworki rano nad ocean. To tylko godzinka od nas. Oczywiscie autostrada i przy predkosci 120 kmh. ;)

Wariaciuncia :)

Plaza najblizej nas to wlasciwie zatoka, wiec ocean okazal sie w miare cieply, ale za to plaski niemal niczym tafla lustra.

Z braku innych mozliwosci, na poczatku wozili na deskach... Barbie, ktore Bi przywiozla ze soba ;)

Potwory rozczarowane bo marzyly im sie fale (Bi nawet w ktoryms momencie zaczela jeczec, ze chce do domu :O), ale na szczescie byl akurat odplyw i kawalek od brzegu utworzyla sie plycizna. Chcac nie chcac, nerwowo zerkajac na dobytek pozostawiony na brzegu, spedzilam polowe czasu z Potworami na tym kawalku plytszej wody, gdzie mozna bylo dostrzec rybki, raki pustelniki, a jak sie mialo szczescie, to nawet kraby.

Tutaj jeszcze jestesmy spory kawalek od plycizny. Jak widac trzeba odejsc dosc daleko od plazy

Znalezlismy taaakieeego kraba! To raczka Kokusia, dla lepszego oddania skali :D

W koncu jednak poziom wody zaczal sie podnosic i trzeba bylo sie ewakuowac na brzeg, zeby nie byc zmuszonym potem do plyniecia. ;) Nawet podczas odplywu bowiem, glebsza woda, ktora trzeba bylo przejsc zeby dotrzec do plycizny, siegala mi dupki. Podczas przyplywu spokojnie miala szanse zakryc mi glowe. :)

Podczas przyplywu zaczelo sie robic tez cos na ksztalt fal ;)

W miedzyczasie dostalam sms'a od sasiadki, z ktora nie znam sie az tak dobrze, ale ze jest szczesliwa posiadaczka basenu kolo domu, to zaprosila do siebie polowe sasiedztwa na wspolna ochlode w wodzie. :) Rzecz jasna M. nie poszedl, bo po co. Ja troche bylam zmeczona poranna plaza, ale stwierdzilam, ze taka okazja moze sie dlugo nie powtorzyc, a Potwory byly oczywiscie cale chetne, wiec pomaszerowalismy. Na szczescie to na tyle blisko, ze dzieciaki poszly juz ubrane w stroje. Bylo tez tak goraco, ze reczniki okazaly sie zupelnie nieprzydatne. Potworki nawet nie chcialy slyszec o wytarciu sie, wolaly zeby stroje schly bezposrednio na nich. ;)
Basen okazal sie rewelacja.

Bi z przyjaciolka - sasiadka

Dzieciaki jeden za drugim skakaly do wody, przescigajac sie w najdurniejszych pozach. Tu prym wiodl nikt inny jak Nik, ktory skakal robiac w powietrzu obrot i wpadajac do wody plecami. :D

Tu Nik wlasnie wpada do wody ;)

Potem jeden z obecnych tatusiow wymyslil zabawe, gdzie dzieciaki skakaly do wody, a on im w tym samym czasie rzucal pilke. Ich zadaniem bylo zlapanie jej w locie. Troche biedakowi wspolczulam, bo zaczal te gre z jednym synem, po chwili dolaczyl drugi, a za moment mial juz ogonek 8-miorga malolatow, ktorzy ustawili sie do skokow. Bita godzine stal w basenie i rzucal pilke raz za razem! :D

A po powrocie do domu, Potworki wskoczyly jeszcze do naszego basenu. W koncu malo mieli wody jak na jeden dzien... ;)


W niedziele po poludniu, wpadla za to inna sasiadka ze swoimi dwiema dziewczynkami, w tym ukochana przyjaciolka Bi. Rozlozylam dzieciakom zjezdzalnie i cala czworka biegala od zjezdzalni, ktora, podlaczona do weza, tryskala lodowata woda, do basenu, ktory po 3 dniach ekstremalnych temperatur nagrzal sie niczym zupa. ;)

Nie patrzcie na panoszace sie na trawie chwasty. Od tamtego dnia M. zdazyl juz skosic, przysiegam! :D

Wieczorne sasiedzkie chlapansko ;)

Tymczasem wakacje mijaja w takim tempie, ze nie nadazam. U nas juz za 4 tygodnie poczatek roku szkolnego. I dobra, niby cztery tygodnie to kupa czasu, ale ja nadal nie wiem kiedy zlecialo poprzednie szesc! :D
Wiem za to juz teraz, ze bede tesknic za tym czasem. Niby codziennie chodze do pracy, niby dzieciaki praktycznie kazdego dnia sa na polkoloniach, ale czas jakos tak inaczej plynie. Nadal pedzi, ale spokojniej, bez ciaglej nerwowki i biegu z jednego miejsca w drugie. Stwierdzam tez, ze wstawanie o 7:30 dobrze mi sluzy. Chodze spac duzo pozniej niz w roku szkolnym (ostatnio czesto grubo po polnocy), a wstaje w miare wyspana. "W miare", bo taki spioch jak ja musialby spac po 12 godzin zeby poczuc dosyt. ;) Kiedy wstawalam o 6:45, to nawet jesli teoretycznie spalam dluzej i tak czulam sie niedospana i zla. No i rano mam teraz jakos wiecej czasu. Na przygotowanie siebie i dzieci mam poltorej godziny. W roku szkolnym mialam godzine i 20 minut i ledwie wyrabialam na zakretach. Teraz mam tylko 10 minut wiecej, a jest czas na rozladowanie zmywarki, wysiorbanie paru lyczkow kawy i posmarowanie dzieciakow kremem z filtrem. Niepojete. Ten wakacyjny czas jest rozciagliwy niczym lycra. ;)

niedziela, 21 lipca 2019

Nudy, czyli tasiemiec, w ktorym choc raz jest wiecej zdjec niz tekstu

Tak jak w tytule. Tymczasowo skonczyl sie okres wyjazdowy, a zaczelo zwykle, szare zycie. Malzonek wstaje nad ranem i pedzi do roboty, ja wstaje sporo pozniej, ogarniam siebie oraz karmie i poganiam Potwory, po czym sama jade w korkach do pracy, odstawiajac po drodze potomstwo na polkolonie. :/ A po powrocie, jak zwykle, po drodze czasem zakupy, cos zjesc, rozladowac zmywarke, zaladowac zmywarke, czasem wstawic pranie, znow nie ma nic na obiad, a cokolwiek sie przygotuje Potwory i tak beda grymasic. Potem wieczny dylemat: ogarnac cos w chalupie czy w ogrodzie? Podjechac z dziecmi do biblioteki po nowe czytadla, podlac ogrod bo od dwoch tygodni upaly i susza i nagle dzien sie konczy... :(

Ten ped i brutalny powrot do rzeczywistosci sprawil, ze prztykamy sie z M. czesciej niz zwykle. Wlasciwie to jak tak patrze wstecz, to wykazujemy trend do wyjatkowo paskudnych awantur wlasnie w sezonie letnim. Moze upaly uderzaja nam do glow, a moze to to, ze ciepla pogoda jest tak krotka, ze chce ja wycisnac jak cytrynke i wedlug slow mojego meza mnie "nosi"? To "noszenie" czy tez "roznoszenie wewnetrzne", wcale nie oznacza, ze musze gdzies jezdzic, choc zazwyczaj tak jest. ;) Czasem mam po prostu pomysly nie zgadzajace sie z mezowskim swiatopogladem. Np. ostatnio postanowilam rozlozyc dzieciom basen, o! ;) Malzon na moja wzmianke, ze planuje to zrobic, burknal tylko, ze "ty zawsze takie rzeczy wymyslasz jak ja mam robote". Zwazcie, ze wspomnialam, ze JA bede rozkladac basen. Nie prosilam o pomoc. Ale malzonek juz sie zaperzyl, bo z gory zalozyl, ze jego pomoc bedzie niezbedna. A on ma przeciez ROBOTE. Caly problem w tym, ze jak bede czekac az on te robote skonczy, to sie nie doczekam. M. bowiem rabie drewno pozostale po wiosennym cieciu drzew. Konca nie widac. To znaczy, widac postep, nie powiem, ale konca rabania to ja nie widze w najblizszej przyszlosci. A juz na pewno nie latem.
No a potem poszlo lawinowo, bo maz musial niezle w myslach przeklac i mnie i ten cholerny basen. Normalnie az sie chce rzec tfu ftu, na psa urok. ;)

Pierwszego dnia udalo mi sie przytaszczyc basen z piwnicy, rozlozyc i mniej wiecej wygladzic, obejrzec czy gdzies nie przetarl sie lub nie pekl, po czym... zrobil sie wieczor i pora kladzenia dzieci spac. Pieron wzial by wracanie do domu o 17! :D
Kolejnego dnia, zanim wrocilam z pracy, malzonek, ktory jest typem perfekcjonisty i uwaza, ze nikt nie zrobi nic tak dokladnie jak on, dokonczyl ustawianie basenu (z wlasnej inicjatywy), podlaczyl rurki od pompy i zaczal nalewac wody. Kiedy przyjechalam, oznajmil mi z radosnym usmiechem, ze niestety basen ma DZIURE! Faktycznie, wody nabralo sie moze 1/3, a z jednej strony basenu zrobila sie juz wyrazna kaluza. A ja przeciez ogladalam go ze wszystkich stron! :/
No coz... bylam gotowa kupic po prostu nowy, chociaz zastanawialam sie czy to ma sens, bowiem marzy mi sie zeby zainstalowac w ogrodzie porzadny, duzy basen na stale. Tu musze jednak jeszcze "urobic" meza, ktory uwaza, ze nie jest nam on do niczego potrzebny, a poza tym szkoda mu miejsca (tak jakby w pilke gral na trawie, a zreszta nawet nie lubi jej kosic!) w ogrodzie... ;)
W kazdym razie pozalilam sie tacie, a on stanal na wysokosci zadania i oznajmil, ze znajdzie dziure i ja zalata! Tato pracuje w firmie instalujacej i serwisujacej baseny, wiec wie czego uzyc. Niestety, przyszlo nam na niego czekac az 5 dni, bo akurat jest szczyt sezonu i pracowal do pozna nawet w sobote.
Rozkladanie basenu przesunelo sie wiec juz o niemal tydzien. ;)

Zanim tata przyjechal, woda zdazyla praktycznie zupelnie wyciec, a boki oklapnac. Kiedy je podnosilam, zeby dziadek mogl szukac dziury, z jednej faldy wyskoczyla... zabka. Jakas plaga w tym roku, czy co? :D


Dzieciaki oczywiscie chetnie przygarnely stworzonko, ale na szczescie zamiast przekladac z rak do rak, wolaly puscic je zeby plywalo w resztce wody w basenie. Mozecie sobie wyobrazic radosny pisk Kokusia: "It SWIMS!".
Coz, no... To zaba, a wiec ekspert od plywania tak jakby... :D

Moj tata wykazal sie niesamowita cierpliwoscia. Upal 33 stopnie (w cieniu; ile bylo na sloncu wole nie wiedziec), pot kapal mu z czola ciurkiem, a on, pochylony, z nosem przy plastiku, analizowal sciany i dno basenu centymetr po centymetrze. ;) Cierpliwosc i dokladnosc sie oplacila, bo znalazl w koncu dziurke w dnie! Takie malenstwo - 3 mm, nie dziwie sie, ze je przeoczylam! ;)
Dziurka zostala zalatana, zaczelam nalewac wody, a tu moj maz, ktory wstal rano lewa noga przychodzi i wola, ze co ja robie, ze jak zawsze byle jak, byle szybko, przeciez basen jest krzywo! Patrze na M., ktory sam ustawil basen te kilka dni wczesniej, patrze na basen, ktory spokojnie stoi na przygotowanym miejscu i pytam: gdzie krzywy? Rzecz jasna, jak moj malzon jest wsciekly, to nie da sie z nim normalnie pogadac, warknal tylko, ze "kolo dupy mu to lata", odwrocil sie na piecie i znikl w garazu. Normalnie pobieglabym za nim nie zostajac dluzna, ale tym razem bylo mi strasznie wstyd przed tata, ktory zreszta wydawal sie szczerze ubawiony, ech...
Oczywiscie kilka dni pozniej (bo potem sie do siebie nie odzywalismy :D), M. zwalil humory na to, ze Bi go tego dnia rano wkurzyla (nie pamietam tego), a tak w ogole to "dupa" to nie jest przeklenstwo i o co ja sie w ogole czepiam... :/

Wracajac do basenu. Tata moj posiedzial jeszcze troche. Napoilam go woda z lodem i nakarmilam lodami, bo przy takich temperaturach nic innego "nie wchodzi". Przez ten czas woda do basenu lala sie leniwie. Podejrzewam, ze z powodu suszy, cisnienie w wezu bylo beznadziejne! W koncu tata pojechal, zabierajac ze soba laty do basenow. Blad! Minela godzina, a Potworki wolaja, ze pojawila sie kolejna dziura! :O Tym razem wyzej, wiec widac bylo, ze woda tryska az milo. :/ Szlag! Co bylo robic, czekala mnie pospieszna jazda do taty. Na szczescie to niedaleko i obrocilam w pol godziny. ;) W koncu, z paluchami pokrytymi zaschnietym klejem (laty nie sa nim pokryte niestety) i skrajna frustracja bo woda leciala z weza jak krew z nosa, wkurzylam sie i zakonczylam te farse. Dopiero kolejnego dnia dopelnilam basen i z dusza na ramieniu podlaczylam pompe. Na szczescie dziala. ;) Za to nadmuchiwane kolko utrzymujace mniej wiecej ksztalt basenu traci powietrze. Codziennie dopompowuje i codziennie wieczorem jest flak. :/ No i musialam znow zaczac zabawe w chemika - amatora, dodajac chlor i inne srodki, zeby woda sie nie zamulila i nie zarosla glonami. Nie mowiac juz o wyciaganiu lisci, igiel i utopionego robactwa. Ale to juz male piwko. ;)

W miedzy czasie Bi miala kolejna wizyte kontrolna u dentysty. Tym razem zero nowych ubytkow, ufff... Spytalam tez kiedy wypada sie pokazac z dzieckiem u ortodonty, z racji, ze jeden z przednich zebow Bi jest wyraznie wysuniety i przekrzywiony. Dentystka poradzila, ze zazwyczaj pierwsza wizyta odbywa sie kiedy wszystkie przednie stale zeby wyjda juz do konca. Zazwyczaj dziecko ma wtedy okolo 9-10 lat. Obecnie, poniewaz wszystkie zebiska po kolei luzuja sie i wypadaja, wszystko jest w ciaglym ruchu. Pocieszyla mnie, ze ten zab Bi moze spokojnie jeszcze "wskoczyc" na swoje miejsce. Oby. Pozyjemy, zobaczymy...

Jedynym bardziej interesujacym dniem zeszlego tygodnia, i to na sam jego koniec, byla sobota. Tego dnia odbyl sie w naszym miasteczku doroczny festyn strazacki z parada i karuzelami. Pisalam juz o nim rok temu. Tym razem, tak jak poprzednio, dopisala pogoda. Chociaz... Nie wiem czy "dopisala" to odpowiednie slowo. Po bardzo mokrej i chlodnej wiosnie, lato rozpoczelo sie upalnie i sucho. Przez trzy tygodnie niemal nie padalo, a jak juz to przelotnie. Temperatura caly czas oscylowala wokol 30 stopni, wiec letnia pogoda wlasciwie stala sie regula. ;)
Festyn rozpoczal sie wlasciwie juz w czwartek, a ze tego dnia byla znizka na bilety, zabralam Potworki, ktore az przebieraly nozkami z podniecenia. ;)

Mini rollercoaster. W pierwszym wagoniku Bi z naszym malym sasiadem, w czwartym Nik

Oczywiscie potem plulam sobie lekko w brode, bo nie moglam ich z tamtad wyciagnac, a jeszcze niektore atrakcje okazaly sie platne osobno. Oczywiscie dowiedzialam sie o tym po fakcie, kiedy juz pozwolilam Potworkom wziac w nich udzial. :D

Hitem byla zjezdzalnia, na ktora Potworki poszly chyba trzy razy

Staroswiecka karuzela z konikami dla Bi...

Oraz cos dla Kokusia ;)

Sama sobotnia parada, w porownaniu z zeszlym rokiem, niestety rozczarowala. Byla znacznie krotsza, sporo mniej bylo maszerujacych orkiestr, mniej wozow strazackich...

Perelki sie jednak znalazly...

Cofamy sie do wojny secesyjnej ;)

Patriotyzm rzadzi!

I moi ulubiency - Szkoci ;)

Skromnie. Dzieciakom jednak sie podobalo, a ze pojechalismy tam glownie ze wzgledu na nie, to najwazniejsze.

Takie widoki to marzenie kazdego malego chlopca ;)

Na poczatku planowalam jechac sama z dzieciakami, ale potem napisalam o paradzie kolezance, ktora chetnie dolaczyla, ale z mezem. To wlazlo chyba na ambicje M., bo przewracajac oczami i nie szczedzac ironicznych komentarzy (jakbym go zmuszala!), ale pojechal z nami. ;)
Po paradzie nie bylo mowy zeby dzieciaki zrezygnowaly z kolejnych odwiedzin na festynie, tym bardziej, ze teraz mialy kolezanke, z ktora mogly dzielic frajde.

To bylo wyjscie z toru przeszkod, ktorym dzieciarnia krecila niczym kolkiem chomika, a potem nie mogla wyjsc ;)

Zjezdzalnia znow robila furore - tu zjezdzaja dwie kumpele ;)

Na szczescie panowie mieli siebie do pogadania, my - baby tez, no i trojka dzieciakow rowniez latala cala szczesliwa. ;) Co ciekawe, karuzele szybko sie znudzily, a ze festyn odbywa sie na terenie szkoly Potworkow, to dzieciarnia przeniosla sie na najzwyklejszy... plac zabaw. :D

Skoro dzis tak krotko, to pokaze Wam jeszcze troche ogrodu. :)

Ostatnia susza nie wplynela za dobrze na trawe, ktora zaczela przypominac siano, ale podlewana czesc ogrodu, czyli warzywnik oraz rabatki, zdecydowanie lubi te letnia pogode.
Warzywnik wyglada jak dzungla. ;)

Kto rozpozna co jest co? :D

Widok od drugiej strony. Widzicie te kupy drewna w tle i przy szopce? Ciekawe ile lat zajmie nam jego spalenie...

Jest mniejszy niz w starym domu, a posadzilam niemal tyle samo rodzajow warzyw, wiec nic dziwnego, ze kiedy wszystko sie rozroslo, to ciezko sie wepchnac, zeby sprawdzic plony. Zaleta jest niemal calkowity brak chwastow, bo nie maja sie zwyczajnie gdzie wcisnac. :)
Niestety, za rok musze troche inaczej rozplanowac co gdzie sadze. Teraz pomidory sa przyslaniane przez rozrosniete ogorki, ktore uparcie probuja sie tez czepiac "wasami" papryk.

Mimo czesciowego przysloniecia, calkiem sporo rosnie jednak pomidorow. Poki co, zielonych

Najgorzej potraktowalam jednak baklazany, wcisniete miedzy ogorki i groszek. Nie tylko, ze maja malo slonca, to i ogorasy i groch sie ich czepiaja i poki co, mimo, ze kwiaty maja, nie widac, zeby zostaly one zapylane. :/

Ogorki tez sa, choc czesto przyjmuja dosc dziwne ksztalty ;)

W koncu udalo mi sie tez przyrzadzic malosolne :)

Tyle o warzywniku. Teraz przejdzmy z praktycznej czesci ogrodu, do ozdobnej. ;)
Te biale kwiaty, zwane tutaj gooseneck to tojesc orszelinowa (troche sie naszukalam, zeby dokonac tego odkrycia :D).

Tojesc. Orszelinowa. A wez to zapamietaj ;)

Piekna jest, ale tez mocno inwazyjna. Nie chce jej zupelnie wytepic, ale nie wiem jak ja troche ujarzmic. Boje sie, ze za 2-3 lata, nic innego nie bedzie z przodu roslo...
Tymczasem niespodzianke sprawila mi hortensja, ktora rok temu nie miala ani jednego kwiata, a w tym zdecydowala sie jednak wypuscic kisc. Tylko jedna co prawda, ale zawsze to jakis postep. ;)


Kosmosy w koncu zaczynaja kwitnac! Co prawda, pamietajac ogrod babci, spodziewalam sie bardziej spektakularnego efektu, a poki co kwitna dosc skromnie... Zaczelo sie od pojedynczych kwiatkow, ktore wiedly zanim pojawily sie kolejne.

Tak, to wszystko to rabatka... nieco zarosnieta :D

Pomalu kwiatkow pojawia sie coraz wiecej na raz, ale daleko im do kolorowego dywanu, ktory sobie wizualizowalam siejac. :D

Z bliska jednak, kazdy kwiatek jest przesliczny

Cynie nadal sa malutkie i chyba w tym roku nie maja juz szans zakwitnac, ale najwieksza porazka sa... malwy! Posiane w polowie maja, dwa miesiace pozniej maja po dwa listki i srednio 3 cm wysokosci. :/
Lilie juz przekwitly, choc w starym domu pamietam, ze kwitly przez wiekszosc lata. Tam mialam jednak kilka roznych odmian, co pewnie przedluzalo okres kwitnienia. Floksy tez cos opornie w tym roku kwitna. Narazie kwiaty rozwinely sie tylko w malej, bialej odmianie.


Wieksza (czyli chyba typowa) odmiana z przodu domu nie ma jeszcze nawet pakow. :/ Jedna roza pomalu przekwita, druga, po przejsciu pierwszej fali kwiatow, wypuscila nowe pedy, ale pakow nie widac.
No cos ogolnie slaby ten rok dla kwiatow. Zaskoczeniem byla piekna piwonia i ta jedna, jedyna "kisc" hortensji. Reszte moge podsumowac jako "meh". ;)

Ufff... skonczylam. Strasznie jakos mi tez post nie szedl. Zwale to na letnie rozleniwienie. ;)

czwartek, 11 lipca 2019

Krotka przerwa na codziennosc i kolejny wyjazd

Tak jak w tytule. Ledwie odkopalam sie z prania po wyjezdzie (jak to mozliwe, ze 4-osobowa rodzina potrafi w trzy dni uzbierac taka gore brudow?!), ledwie doprowadzilam chalupe do jako takiego ladu (zawsze przed wyjazdem, nawet krociutkim, tyle jest rzeczy do ogarniecia, ze sprzatanie spada na sam koniec listy zadaniowej), ledwie poczulam, ze lapie oddech i... nadeszla pora pakowania sie na kolejna wyprawe! ;) Nie wiem co ja myslalam rezerwujac dwa wyjazdy tak blisko siebie, ale chyba po prostu myslenie slabo mi wtedy szlo. :D

Staram sie sobie przypomniec co robilismy przez ten tydzien dzielacy dwa wyjazdy (poza praniem i sprzataniem, rzecz jasna) i nie za bardzo moge... ;) Probuje wspomoc sie zdjeciami, ale tych jak na zlosc mam tylko 3. ;)

Z jednego waznego wydarzenia, to Bi doczekala sie w koncu bilansu 8-latka. Jechala na niego cala zestresowana bowiem nie chcialam jej zapewnic, ze nie bedzie miala szczepionek. ;) Zwyczajnie nie moglam sobie przypomniec, a nie chcialam klamac. Bylam raczej przekonana, ze nie bedzie, ale to nie wystarczylo, zeby Bi uspokoic. Szczepionek w koncu nie miala, choc pytanie o nie, bylo pierwszym zdaniem, ktore wypowiedziala, zaraz po odpowiedzi na "dzien dobry". :)

Dane techniczne:
Wzrost: 128.3 cm
Waga: 26.8 kg

Mniej wiecej srodek siatki centylowej, choc widzialam na wlasne oczy, ze tylko dwie dziewczynki z klasy ja przerastaja. Jakies male te dzieciaki u niej w szkole. ;)
Poza tym Bi wydaje sie okazem zdrowia. Tylko odruch kolanowy jej nie wyszedl, bo tak koncentrowala sie na swoich odnozach, ze lekarka pukala i pukala, a nogi ani drgnely. :D Za to odpowiedziala prawidlowo na szereg pytan o bezpieczenstwo w czasie wakacji, m.in. jak chronic sie przed sloncem, kleszczami, co zakladac na przejazdzke lodka, itd. Na ostatnie bylam pewna, ze nie bedzie znac odpowiedzi bo nigdy nie plynela kajakiem czy innym wodnym ustrojstwem, ale jednak cos gdzies kojarzy. ;)

Poza tym, M. przekladajacy porabane drewno pod daszek dobudowany do szopki, znalazl ukrytego w nim, czarujacego "goscia".

Czy nie fajna? ;)

To tutejsza wersja rzekotki drzewnej, choc to oczywiscie zupelnie inny gatunek. "Nasza" byla szara, ale w zeszlym roku, na drzwiach znalazlam jaskrawo - zielona. W kazdym razie zabka byla urocza i Potworki bardzo niechetnie odniosly ja w koncu w krzaki. ;)

Wlasnie takich "pieszczot" obawialam sie, ze zaba moze nie przezyc ;)

Z polkoloniami mamy nadal wzloty i upadki. Jednego dnia Potworki jada chetnie, podekscytowane i zastanawiajace sie, co beda robic, innego marudza, ze nie chca. Zalezy od poziomu zmeczenia i ogolnie humoru. ;) Za to z duma prezentuja dyplomy, ktore otrzymuja na koniec kazdego tygodnia. ;) Poki co, maja po dwa, bo na koniec trzeciego tygodnia wakacji wyjechalismy.


Musze przyznac, ze opiekunowie (mlode "dzieciaki" w wieku licealno - studenckim) wykazuja sie kreatywnoscia, ze hej! ;) Czasem tez nieco naginaja prawde, bo np. w pierwszym tygodniu Bi dostala dyplom "dla najlepszej starszej siostry". Tiaaa... Ja tam akurat wiem, jak Bi traktuje Kokusia, a ze ma w grupie ulubiona kolezanke, wiec watpie zeby poswiecila mu choc kilka sekund uwagi. ;) W drugim tygodniu otrzymala jednak dyplom "playground pro" i tu juz sie zgodze, bo to, co Bi wyrabia na drabinkach przyprawia mnie o podziw polaczony ze stanem przedzawalowym. :D Nik w pierwszym tygodniu dostal dyplom dla "loudest camper", a poproszony o wyjasnienie o co chodzi (bo ogolnie to on raczej malo wrzeszczy), wytlumaczyl, ze to dlatego, ze ciagle gada. Zgadzaloby sie. :D W drugim tygodniu trafil mu sie "dodgeball king" ("king" niestety rozmazalo sie przez stycznosc z mokrym recznikiem). Dodgeball to nic innego niz nasza gra w zbijanego czy dwa ognie. Najwyrazniej kilka razy pod rzad, Nik byl ostatnim "zbitym". ;)

A jak juz odhaczylismy dyplomy, rzekotki oraz bilanse, to jak wspomnialam, czas byl ponownie wyruszac nad ocean. Tym razem w inne miejsce niz ostatnio.
Na tym kempingu pojawiamy sie od dwoch lat przynajmniej raz w sezonie i lubimy go glownie ze wzgledu na bliskosc plazy. I choc rok temu bardziej zachwycila mnie plaza z poprzedniego kempingu, tak w tym roku zdecydowanie wygrala ta. Nie bez znaczenia jest tez fakt, ze kemping tu jest taki... bezstresowy. Kazde miejsce ma bowiem podlaczenia zarowno do pradu, jak i wody. Mozna sie wiec myc do woli nie ryzykujac, ze zaraz trzeba bedzie biegac z baniaczkiem i donosic wody (waz nie zawsze dosiegnie ;P), uwazajac tylko zeby nie przepelnic z kolei pojemnika na brudna wode. No nie ma latwo, zawsze cos. ;) Ludzie, ktorzy przyjezdzaja na dluzej, maja specjalne pojemniki na kolkach, ktore moga napelniac nadmiarem wody i zawozic do miejsca spuszczania sciekow. Co rano oraz popoludniu cale kawalkady aut z takimi pojemnikami przyczepionymi do hakow, przejezdzaly przez kemping. ;) Jesli ktos zastanawia sie czy to ma sens, odpowiem, ze ma. Mozna oczywiscie podjechac do odbioru sciekow cala przyczepka, ale to juz wiecej zachodu, podpinania, a potem od nowa ustawiania, poziomowania, itd. Latwiej jest z takim kontenerkiem. ;) My poki co obeszlismy sie bez, ale najdluzej wyjezdzamy na 5 dni i w przyczepie nie bierzemy prysznica.
Tym razem zbawienne okazalo sie tez podlaczenie do pradu. W koncu bowiem, z poczatkiem lipca, zdecydowalo sie przyjsc lato. :) Jest ponad 30 stopni (hurra, doczekalam sie!), a ze pole kempingowe nad oceanem to wlasciwie odslonieta przestrzen z kilkoma rachitycznymi drzewkami, slonce palilo niemilosiernie. Pechowo trafila nam sie tez miejscowka, na ktorej cien z daszku przyczepki oraz drzewa, padal tylko rano. Od wczesnego popoludnia nie bylo niemal miejsca, zeby sie schowac. W koncu M. wpadl na pomysl, zeby postawic w poprzek samochod i to za nim chowalismy sie dla chwili ulgi. ;) Zreszta, nawet w cieniu gorac byl niemozliwy, wiec klimatyzacja w przyczepce chodzila praktycznie bez przerwy, nawet noca. Dlatego tez i podlaczenie do pradu to wspaniala rzecz. Bez niego nie wiem ile benzyny zuzylby nasz agregator. Nie mowiac juz o tym, ze po godzinie 22 nie wolno go puszczac, a noca temperatura w przyczepie tez byla nie do zniesienia. ;)
Przez 5 dni zywilam sie glownie lodami i az strach pomyslec ile ich poszlo prosto w boczki. :D Moze zreszta nie, bo w sumie nie jadlam niemal nic poza nimi. Caly dzien kawa i lody, wieczorem na ognisku jakas kielbaska i tyle. ;)
To byl naprawde piekny czas, szkoda tylko, ze taki krotki. :)
Zeszly czwartek, 4 lipca bylo tutaj swietem, wyjechalismy wiec w srode, liczac na to, ze zdazymy przed korkami. Niestety, jakos opornie nam szlo pakowanie i ustalismy sie na autostradzie za wszystkie czasy. Powrot zreszta byl niewiele lepszy, tutaj to jednak zrozumiale, bowiem pol Hameryki wracalo z przedluzonego weekendu. ;)
Pomiedzy staniem w korkach, mielismy jednak 3 cale dni (oraz dwie polowki) gdzie jezdzilismy na jedna plaze (oceaniczna):

Zdjecie idealnie wrecz oddaje skrajnie rozne osobowosci Potworkow ;)

...Szlismy na druga (przy ujsciu rzeki do oceanu):

Temperature wody zgadniecie po mojej minie - wlasnie fala niespodziewanie obmyla mi lydki :D

...Albo ruszalismy na rowerowe przejazdzki (a Bi marudzila za wszystkie czasy), zas pod wieczor, kiedy temperatury robily sie znosne, odwiedzalismy plac zabaw:

 Akrobacje ;)

...Oraz przybrzezne skalki odsloniete przez odplyw:

Odplyw byl bardzo spektakularny, zapewne z powodu dopiero co zakonczonego nowiu ksiezyca

Po zmroku oczywiscie obowiazkowe bylo ognisko i s'mores'y.

Lepiej w ciemnosci po kempingu nie krazyc, bo mozna sie natknac na takie stworzonka. Wybaczcie jakosc foty - to oczywiscie skunks ;)

Jednego wieczora udalo nam sie puscic papierowa latarnie na szczescie. Cale to puszczanie niemal zakonczylo sie fiaskiem bo knot uparcie nie chcial sie zapalic, konczyl sie gaz w zapalniczce, a wiatr gasil plomien. M. umeczyl sie dobre 15 minut zanim udalo mu sie podpalic, scianka latarni w jednym miejscu sie przepalila (wgiela sie do srodka od wiatru) i tylko cudem latarnia w koncu poleciala. Balismy sie, ze spadnie komus na przyczepe kempingowa, ale na szczescie poleciala w koncu porzadnie w gore. Mamy jeszcze dwie takie latarnie, ale M. stwierdzil, ze takie pomysly to tylko ja mam (choc co wieczor latarnie przelatywaly nad kempingiem, wiec wiecej osob je puszczalo) i nie wiem czy je jeszcze w tym roku puscimy. :D
Na 4 lipca, fajerwerki puszczane byly w kilku wioskach otaczajacych kemping i ogladalismy je z Potworkami z roznych punktow obserwacyjnych do poznej nocy. :)


Przedostatniego dnia pod wieczor, zlapala nas jedyna burza, po ktorej deszcz uparcie co chwila kropil do 10 wieczorem. Bylo jednak tak goraco i duszno, ze drobny deszczyk nikomu nie przeszkadzal. Dzieciaki nadal biegaly po kempingu, a dorosli stali przy ognisku, ktorego cieplo natychmiast osuszalo wilgoc na ubraniu. ;) Zas nastepnego ranka, przywital nas... chlod. Nooo, moze to za mocne slowo, ale kiedy przez 3 dni wstawal czlowiek rano i temperatury juz osiagaly 25 stopni, to kiedy nagle slupek rteci spadl z rana do 18 stopni i zniknela przesladujaca nas wilgoc, zrobilo sie zwyczalnie zimno. Do tego dodac nadmorska bryze i nawet Nik zazyczyl sobie bluze, a Bi, wbrew moim perswazjom, zalozyla pod sandaly skarpetki. :D
Kiedy wyjezdzalismy w poludnie, stopni zrobilo sie juz 22, a w domu dogonil nas upal - 28! ;)
Ogolnie, nie chcialo sie wracac. Gdyby nie rozsadek i wzywajaca praca, kazalabym sie tam zostawic na kolejny tydzien, tym bardziej, ze pogode zapowiadali rownie piekna. Co Wam zreszta bede dlugo opowiadac, popatrzcie na zdjecia. ;)

Harce w wodzie - tu akurat rzeka

Deski tym razem przydaly sie srednio bo na plaze z falami jezdzilismy na rowerach i nie bylo jak ich przetransportowac. A na plazy przy rzece, nie bylo fal ;) Troche jednak sie dzieciaki pobawily

Tak Maya "kocha" wode :D

Poza miloscia do wody, Bi odkryla w sobie nature... kopacza


Co chwila wykopywala nowe dziury, po czym kazala sobie z nimi pstrykac zdjecia ;)

Na plazy przy oceanie byly niezle fale - Nik jest moze ze dwa metry od brzegu, ale juz go przewyzszaly. Nauczylam go wiec skakac w odpowiednim momencie i doplywac na fali do brzegu

Jesli ktos ma watpliwosci czy mu sie podobalo ;)

Podczas odplywu jakis mlodzieniec zlapal kraba, ktorego Nik z radoscia przejal ;)

Szalenstwom w wodzie nie bylo konca ;)

Jesli woda ich nie zmeczyla, to moze plac zabaw dokonczy sprawe? ;) (Nie patrzcie na te skarpety do sandalow - tak jak pisalam, Starsza sie uparla :D)

Nik zupelnie od siostry nie odstaje, ale przynajmniej nie ma skarpetek ;)

Jeszcze ostatni spacer po plazy...

Koniec... Zostala codziennosc. Praca, polkolonie, bleeee... Az do kolejnego wyjazdu. ;)

Milego weekendu! ;)