Zeby mnie jeszcze dobic, po anulowaniu kempingu na ten dlugi weekend, wstepnie ustalilismy z M., ze zarezerwujemy cos na czerwiec. Tym bardziej, ze kolejny kemping mamy dopiero na poczatek lipca, a nie wiadomo czy dojdzie on w ogole do skutku... Niestety, w gre wchodza tylko kempingi prywatne, bo stanowe maja blokade rezerwacji do odwolania, mimo, ze teoretycznie powinny gdzies w czerwcu sie otworzyc. Widocznie jednak wola przetrzymac rezerwacje, zamiast potem oddawac kase setkom ludzi... W kazdym razie, pro forma wspominam M. o rezerwacji na czerwiec, a moj malzonek, ze szkoda mu dnia wolnego brac! :O Bo myslelismy zeby wziac piatek lub poniedzialek i wyjechac na przedluzony weekend...
Pewnie... On sobie jezdzi codziennie do pracy, raz w tygodniu na zakupy... A ja z Potworkami zaraz rzygac bedziemy naszym osiedlem. No kuzwa, ciagle te same widoki! Nie zrozumcie mnie zle, ciesze sie, ze mam mozliwosc opiekowania sie dziecmi skoro szkoly zamkneli na glucho, jeszcze bardziej ciesze sie z domu z ogrodem oraz tym, ze u nas caly czas mozna bylo swobodnie lazic na spacery lub jechac na przejazdzki rowerowe... Ale jesli pamietacie, przed cala epidemia prowadzilam dosc aktywny tryb zycia. Nie dosc, ze tygodniowy grafik byl wypelniony po brzegi, to weekend bez jakiejs wycieczki czy atrakcji, byl dla mnie weekendem straconym. A teraz juz jedenasty tydzien siedze na tylku i zaczyna mnie on po prostu swierzbic... :/
No ale coz... Sama przyczepy nie podepne i nie pojade...
Na pocieszenie upieklam sobie szarlotke z bezowa pianka. ;)
Moj maz po raz kolejny zarobil pare negatywnych punktow, bo oswiadczyl, ze przez te pianke jest za slodka i woli zwykla szarlotke :/
Skoro nigdzie nie wyjechalismy, co wiec porabialismy w trakcie dlugiego weekendu?
Powinnam chyba sprostowac, ze ja oraz Potworki nigdzie nie wyjechalismy, bo M. ujezdzil sie za wszystkie czasy. ;)
Po pierwsze, jakos na jesien, silny wiatr przewrocil stojacy na tarasie stolik z parasolem. Szklo w stoliku peklo, a trzonek parasola zlamal sie na pol. :O M. chcial dokupic nowy stolik oraz parasol, ale ja, idac za ciosem, uparlam sie, zeby wymienic tez krzesla. Oczywiscie moj praktyczny maz z wezem w kieszeni protestowal, ze przeciez one sa calkiem dobre... Tiaaa... Krzesla, ktore przywiezlismy jeszcze ze starego domu (a tam mielismy je juz pare lat), gdzieniegdzie pordzewiale, z odbarwiona i wygladajaca na brudna plastikowa siatka... Nie mowiac juz o tym, ze byly strasznie niewygodne. Niewyprofilowane, a siatka po chwili sprawiala, ze cala doopa dretwiala. Juz rok temu bylo mi wstyd kiedy musialam posadzic na nich zaproszone kolezanki, ale ciagle slyszalam argument, ze sa calkiem dobre. Dwa lata temu nie bylo mowy o wymianie, bo mielismy cale lato tesciow, a oni sa jeszcze gorsi. No przeciez po co wymieniac cos, co jeszcze trzyma sie kupy?! Niewazne jak wyglada, ale nie rozpadlo sie, c'nie? Moj tesc zreszta slynie z reperowania na sile starych gratow. Jak ulamal mi sie trzonek do siatki, ktora wylawialam syf z basenu dzieci, tesc skleil obie czesci tasma. Taka siatka kosztuje kilka, w porywach kilkanascie dolcow, ale nawet nie bylo mowy zeby tesciowi przetlumaczyc, ze szkoda jego wysilku... Trzonek sklejony tasma wytrzymal kolejne kilka dni... Kiedy dwie czesci sie nieuchronnie rozpadly, tesc... skrecil je srubkami... :D Poniewaz siatka co chwila byla moczona w wodzie, srubka zardzewiala i zaczela wypadac, a trzonek ponownie sie rozpadac! Tesc cierpliwie, cale lato latal i skrecal cholerny uchwyt, nawet nie chcac sluchac, ze lepiej wyrzucic siatke i kupic nowa! :D
Ale odplynelam daleko od brzegu! :D
W kazdym razie, w koncu tupnelam noga i powiedzialam, ze nie ma mowy zeby M. kupowal jakis przypadkowy stol i zebysmy uzywali starych, niewygodnych i zniszczonych krzesel i zeby wszystko wygladalo jak pozbierane z "wystawek" uzywanych rzeczy! ;) Niestety, jak juz "ustalilismy", ze kupujemy nowy zestaw, wywiazal sie kolejny konflikt. Ja chcialam typowo wypoczynkowy, z "kanapa", fotelami, poduchami, stolikiem kawowym, itd. A moj maz zaparl sie, ze on chce miec zestaw "jadalny"! :O Nosz kuchnia! Zebysmy my jeszcze na tarasie faktycznie jedli! Moj tesc namietnie jadal posilki na tarasie i kiedy mamy gosci czasem rozkladamy tam jedzenie. Poza tym jednak przyznaje, ze nie lubie jesc na dworze. Trzeba ciagle pilnowac zarelka, odganiac muchy oraz osy, wszystko dokladnie przykrywac i oslaniac... I tak naprawde, poza tymi wyjatkami wymienionymi wyzej, my nie jadamy na tarasie, najwyzej czasem lody. I nie mam pojecia dlaczego moj maz sie upadl na taki zestaw (ale podejrzewam, ze mamusia i tatus maja z tym cos wspolnego, bo jak wspomnialam, tesc kazdy posilek jadal na dworze), ale bronil go zaciekle, a ze ja, odkad zrobilo sie cieplej, siedzialam na tarasie na starych krzeslach, bez stolika i bez oslony parasola, w koncu skapitulowalam. Niech juz kupuje co chce, byle juz w koncu miec cos na tym tarasie... M. pojechal wiec po stol oraz krzesla i w koncu mozna tam wygodnie usiasc. Musimy tylko jeszcze dokupic skrzynie na poduchy, bo poki co znosze je co wieczor do piwnicy i troche mnie to irytuje. ;)
Spokojnie, poduch jest wystarczajaco na wszystkie krzesla, ale przez to, ze nosze je gora - dol, wyciagam wylko po 4, dla nas ;)
A zestaw "wypoczynkowy" kiedys i tak sobie kupie. Marzy mi sie taki kacik na patio ponizej tarasu, ale to dopiero za rok - dwa, kiedy zarowno taras, jak i patio poddamy lekkiemu remoncikowi. ;)
Po drugie, postanowilam sprawic Potworkom nowy basen. W zasadzie to nie mialam wyjscia, bo rok temu, nasz stary basenik, ktory pieczolowicie latalam zeby wytrzymal jeszcze troche, M., twierdzac, ze jest stary, odbarwiony, itd., wywalil (podczas mojej nieobecnosci) do kosza! :O To prawda, ze basen swoje odsluzyl, przez chemikalia sie nieco odbarwil na dnie, a z gornego, dmuchanego kolka schodzilo powietrze, ale ogolnie jeszcze by starczyl. Chodzilo przeciez tylko o to, zeby Potwory mialy w upaly gdzie sie schlodzic i wyszalec... Ale nie, mojemu mezowi nie chcialo sie go umyc i zlozyc, wiec wywalil i czesc (mimo, ze juz zaczelam go sama myc, tylko z racji napietego grafiku, robilam to po truchu i z doskoku). :/
Kiedy w tym roku zaczelam napomykac o nowym basenie, M. w ogole zaprotestowal, ze "a po co?!". Nie potrzeba, przeciez i tak wiekszosc sierpnia spedzimy w Polsce, ze basen zajmuje tyyyle miejsca w ogrodzie, ze przeciez moglaby tam rosnac trawa... Trawa! ktorej M. nie znosi kosic i czasem w koncu wyciaga kosiarke kiedy ja zaczne juz regularnie zrzedzic, ze trawsko po kolana i kleszcze laza! A teraz mu szkoda zajmowac trawy... Trzymajcie mnie! :/
Na poczatku jeszcze zaczelam sie zastanawiac, czy nie ma racji. Troche mnie przekonywal argument Polski. W koncu z rozkladaniem, a szczegolnie pozniejszym czyszczeniem i skladaniem takiego basenu jest troche zachodu. Niestety na taki "permanentny" chyba nigdy nie uda mi sie malzonka namowic... W kazdym razie juz sama zastanawialam sie czy moze faktycznie odpuscic. Potem jednak Stan oglosil, ze wszystkie plaze nad jeziorami zamkniete sa do odwolania, a na plaze nad oceanem wpuszczaja tylko okreslona ilosc osob i trzeba by wyjechac z domu chyba o 6 rano, zeby sie zalapac... W dodatku, publiczne baseny podbno maja pootwierac dopiero pod koniec czerwca, a wiele (w tym ten najblizej od naszego domu) oglosilo, ze nie otworzy sie w tym roku w ogole... :(
Jak wiecie, Potworki kochaja wode, wiec stwierdzilam, ze o nie! Siedza zamknieci w domu ponad dwa miesiace! Tesknia za kolegami, za szkola, w ktorej ciagle przeciez dzialo sie cos fajnego, za treningami plywackimi, Nik za karate... Nie moge ich pozbawic tej jedynej odrobiny uciechy latem! Odkad tylko zrobilo sie troche cieplej, dopytuja kiedy rozlozymy basen, a ja mialabym im oznajmic, ze w tym roku go nie bedzie?! Nie ma mowy! Poza tym, nadal niewiadomo czy Polska w ogole wypali...
Mimo protestow M., oswiadczylam wiec, ze kupuje dzieciom basen czy mu sie to podoba, czy nie. ;) I... mina mi zrzedla... Chyba przez to, ze wlasnie wszystko jest teraz pozamykane, ceny takich zwyklych basenow, dmuchanych lub ze stelazem, poszly w gore jak jasna cholera! Troche zwatpilam, kiedy okazalo sie, ze basen, ktory jeszcze rok temu mozna bylo kupic za okolo $200, teraz kosztuje... $900! :O I tu, niespodziewanie, na ratunek przyszedl... maz. :D Pogodzony z mysla, ze basen jednak w tym roku stanie na ogrodzie, sam zaczal szukac okazyjnych cen. I znalazl za polowe, tylko ze basen... ogromny. Srednica ponad 4 metrow! :O Stary mial 3.5, wiec niby roznica nie taka duza, ale jest. M. stwierdzil, ze nie da sie tak po prostu ustawic basenu na wczesniejszym miejscu, bo teren opada delikatnie w dol w strone drzew, a wyrownany obszar jest za maly. Myslalam, ze tak jak przy starym basenie, podkopie troche trawy i powiekszy po prostu tamte "lyse" kolko na ogrodzie. Ale nie, nie M.! Moj maz jest przeciez cholernym perfekcjonista! Oczywiscie ma to wiele zalet, m.in. dzieki temu wszystkie domowe remonty przeprowadza baaardzo dokladnie i zrobione sa na tip top. Ale niestety, to wszystko trwa... Tak bylo i tym razem. Myslalam, ze kwestia kupna i ustawienia basenu to jeden dzien, nagrzanie wody kolejny i na trzeci Potworki beda sie pluskac. Tiaaa... M. postanowil przygotowac specjalnie oczyszczony i wyrownany teren pod basen. Ogrodzil go i zaczal poziomowac.
Jak dla mnie, to nadal jest tam sporo trawy ;)
I tu zonk, bo nasza "gleba" to w zasadzie kamienista glina. Po kazdym ruchu lopata czy grabiami, na wierzchu pojawialy sie kolejne kamienie. I kolejne... I kolejne... Ile ja sie w przeciagu 5 dni uzbieralam kamoli, to tylko ja wiem. ;) Poczatkowo M. planowal dowiezc specjalnego, oczyszczonego piasku, okazalo sie jednak, ze zaden z okolicznych sklepow go nie ma. :O Zwirownia niedaleko domu zas, otwarta jest w godzinach pracy M., a w weekendy nieczynna. Jakze by inaczej. ;) Zaoferowalam oczywiscie, ze podjade i zamowie nam piachu z dowozem, ale M. uznal, ze nie powierzy takiego arcywaznego zadania babie. ;)
W ten sposob bujalismy sie z basenem caly dlugi weekend i dalej. Oczywiscie kiedy mitygowalam M., zeby nie przesadzal, ze nie wierze ze ludzie przygotowuja teren pod basen niczym budowe fundamentow pod dom, fukal na mnie, ze go poganiam i jak zwykle chce szybko i byle jak. Tylko wiecie, to nie on po 20 razy dziennie slyszal "kieeedyyy tata ustawi w koncu ten baaaaseeeen?". Bo Potworki, jak zwykle zadawaly te pytanie mi, zamiast pytac M, do ktorego ich zreszta odsylalam. ;)
Na koniec basen stanal na dobre dopiero w czwartek, a w piatek skonczylam napuszczac do niego wody.
Czasem rozmiar ma znaczenie :D
Poza tym, dlugi weekend nieoczekiwanie skonczyl sie calkiem towarzysko. Mam wrazenie, ze Amerykanie to straszne cielaki i strachajdupy i boja sie wlasnego cienia, a juz na pewno niewidzialnego wirusa. Na szczescie, pomalu chyba do czesci zaczyna docierac, ze ryzyko wcale nie jest az takie ogromne. Nasi sasiedzi, rodzice ukochanej przyjaciolki Bi, ulegli w koncu blaganiom starszej corki i zaprosili Potworki do zabawy w poniedzialek. Bylam przygotowana, zeby dzieciaki tam zostawic, ale ze sasiadka zaproponowala kawe, to zostalam. Siedzialysmy oczywiscie dosc oddalone od siebie, ale przynajmniej nie mialysmy maseczek. :D A dzieciaki byly przeszczesliwe, no moze poza Nikiem, ktory jojczal, ze on chce sie pobawic z ktoryms ze swoich kolegow. Niestety, z mamami jego kumpli nie mam tak bliskich kontaktow i od zadnych nie mam wiesci, ani tym bardziej zaproszen do wspolnej zabawy. Wlasciwie to mama jednego z nich wraz z przychowkiem (maja 4 dzieci) przejezdzaja regularnie przed naszym domem, ale nawet sie nie zatrzymuja, tylko machaja, wiec wnioskuje, ze nie maja ochoty na kontakty...
W kazdym razie Potworki pobawily sie z sasiadkami, wlezli nawet do basenu choc nie bylo jakiegos wielkiego ciepla i to chyba byl dla nich najfajniejszy dzien odkad zamkneli szkoly...
Banda :)
A kiedy w koncu dzisiaj, stanal nasz basen, nie bylo mowy, zeby Potworki utrzymac z dala od niego. Kompletnie nie planowalam tego dnia dla nich plywania, mimo, ze przy 24 stopniach i 80% wilgotnosci, czlowiek czul sie jak w saunie, mimo, ze bylo pochmurno. Woda, swiezo napuszczona, byla jednak lodowata. Potwory jednak uparcie wokol basenu krazyly, chlapaly sie nawzajem, Nik zachwycony puszczal lodz podwodna, ktora ostatnio bawil sie na Florydzie, a na koniec zaczeli zamaczac glowy...
Boszzz... Jaki on byl szczesliwy! :D
No to SIUP! :D
Wtedy machnelam reka i stwierdzilam, ze moze jak wejda i zobacza jak zimna jest ta woda, odpuszcza. Nie docenilam jednak Bi. Weszla i choc na poczatku zeby jej lataly, uparcie plywala, wskakiwala, biegala, itd.
Kto powiedzial, ze dzieci nie lataja? ;)
Nik... spedzil 15 minut probujac sie zamoczyc, a kiedy w koncu wszedl, niczym w klubie "morsow", przeplynal raz wokol basenu i czym predzej z niego uciekl. :D
Z takich codziennych spraw jeszcze, to w ogrodzie wszystko rosnie i rozkwita jak szalone, cieszac oko. Ciesze sie, mimo wszystko, ze mam tej wiosny czas na ogladanie, dotykanie, wachanie... Takze na pielenie i pryskanie, bo szkodniki sie panosza, ale to juz takie mniej przyjemne obowiazki. ;)
Konwalie zaczely juz przekwitac...
Za to rozkwitaja irysy :)
Czy ktos wie, co to? Piekne jest, ale nie potrafie odszukac nazwy. Kwiaty sa dosc duze, o srednicy 4-5 cm
Rododendron zakwitl mi w tym roku tylko jeden :(
Azalia nie chciala sie sfotografowac sama. ;) Mam jeszcze odmiane bladorozowa, niemal biala
Pojawila sie tez nowa zwierzyna, na szczescie tym razem w postaci... wegetarianskiej. ;)
Krolik. Pojawiaja sie w ogrodzie dwa. Czyli za chwile moze ich byc dziesiec ;)
W koncu udalo mi sie strzelic fote kolibrowi, choc za szybki jest, zeby wyszla ostra :)
Maly stres przezylam z kolejna wyplata. Kiedy w poniedzialek nic nie wplynelo, we wtorek odszukalam login i haslo do strony, gdzie moge sprawdzic oraz wydrukowac swoje czeki. Oczywiscie tak dawno tam nie zagladalam, ze najpierw musialam odnalezc od nowa strone, bo zmienili jej nazwe, a potem resetowac haslo. W koncu jednak weszlam, a tam jak byk stoi, ze mam czek z 25 maja! :O No to gdzie sa moje pieniadze?! Napisalam do kolezanki czy ona dostala i czy moze szef cos mowil na ten temat (oni maja jakis chinski komunikator). Kolezanka odpisala, ze ona dostala wyplate, ale we wtorek. No ok, to czekam. Kiedy jednak do konca dnia nic nie wplynelo, mialam juz wizje, ze teraz moj bank ma jakies problemy, albo ktos mi sie wlamal na konto i podbiera kase. Wiem, paranoja mi sie juz wlaczyla. :D Na szczescie kasa wplynela kolejnego dnia, ale skad te dwudniowe opoznienie, to nie wiem.
Na koniec zostawilam zdarzenie najmniej przyjemne. Zastanawialam sie, czy w ogole o tym pisac, ale ze, jak wiecie, pisze tu o tych fajnych aspektach macierzynstwa, ale takze o tych... mniej fajnych, uznalam, ze nie ma co pomijac tego milczeniem. Potworki rosna i ich "wybryki" beda sie pomalu robic coraz powazniejsze, taka naturalna kolej rzeczy...
Wszyscy czytajacy bloga wiedza, ze Bi ma ciezki charakter. Zawsze powtarzam, ze ojjj... bedzie sie dzialo kiedy ta panna stanie sie nastolatka... Dotychczas jednak ze szkoly wszystkie opinie dostawalam bardzo pozytywne. Coz, jak widac, dobra passa sie skonczyla. ;)
W czwartek po poludniu otrzymalam maila od nauczycielki plastyki. Kiedy go przeczytalam, zrobilo mi sie goraco ze wstydu i jednoczesnie mnie zmrozilo, ze mowa o moim dziecku... Otoz, odkad szkola przeszla na nauczanie zdalne, dzieciaki dostaja raz w tygodniu zadanie plastyczne do wykonania. Nic wielkiego, nikt nie patrzy czy zrobili to ladnie, czy na odwal-odpieprz. Bi, ktora zawsze lubila plastyke, z jakiegos powodu takiej jej formy nie znosi. Zadanie jednak jest zadaniem, wiec pilnowalam, zeby miala je zrobione, nawet jesli bylo to byle jak. Narysowane obrazki wrzuca sie w formie filmikow, opisujac co przedstawiaja. Mozna tez skomentowac czyjas prace. Ktoregos dnia jednak, Bi miala jeden ze swoich humorkow, kiedy bez powodu burczy na wszystkich wokol siebie. Zazwyczaj obrywa sie najbardziej Nikowi, tym razem jednak znalazla sobie inne "ofiary". Okazalo sie, ze zostawila nieprzyjemne komentarze pod pracami innych dzieci! Ktorys rodzic je zobaczyl i zaalarmowal nauczycielke, ktora z kolei je usunela i napisala do mnie, zeby przypomniec Bi, ze takie zachowanie nie bedzie tolerowane i przypomniec zlota zasade, ze jesli nie ma sie nic milego do powiedzenia, powinno sie trzymac buzie na klodke...
Nie macie pojecia, jak mi bylo wstyd za moje dziecko! Nigdy (dotychczas, bo pewnie wszystko przede mna) az tak sie nie wstydzilam za jej zachowanie! Moja corka, mala przeciez jeszcze, zaledwie 9-letnia, stala sie internetowym trollem! :O
W kazdym razie odbylysmy powazna rozmowe. Najgorsze, ze Bi sama nie wie dlaczego zostawila tamte komentarze. Nie chcialo jej sie robic plastyki, byla zla, bo wiedziala, ze jej nie odpuszcze, miala przy tym gorszy dzien, wiec "wyzyla" sie na bogu ducha winnych dzieciakach... Oczywiscie takich, z ktorymi sie nie zna, cwaniara jedna... Pod koniec naszej rozmowy sama wydawala sie zawstydzona, wiec mam nadzieje, ze to bedzie dobra nauczka na przyszlosc... Na wszelki wypadek jednak, od tamtego dnia, sprawdzam sktupulatnie wszystko co zamieszcza na stronie szkoly...
Nie jestem tez pewna czy dobrze to rozegralam, czy powinnam byla ja ukarac... Poki co, chcialam bardziej, zeby zrozumiala, ze to co zrobila jest zle i chyba po mojej minie i po tym ze zamiast na nia nawrzeszczec, wzielam ja na rozmowe do osobnego pokoju, dotarlo, ze mowimy o powaznym przewinieniu... Ale sama nie wiem. To jest dla mnie nadal niezbadane terytorium rodzicielstwa...
No wiec tak... Jak to w zyciu, czasem wzloty, czasem upadki...
Trzymajcie sie moje Drogie. Milego weekendu! :)