Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

piątek, 27 marca 2015

W tym domu sie gada IX

Piateczkowa dawka dobrego humoru.



Niko zdziwiony, kiedy wpadlam do pokoju dzieci, zeby wyjac go z lozeczka:

"Mama, dzie mas kulary [okulary]?"

Ani czesc, ani pocaluj mnie w... tylek... ;)

***

Potworki w czyms mi pomogly. Dziekuje wylewnie (w koncu nie ma jak motywacja, nie?)

Bi (z duma): "Nie ma za co!"
Nik (olewacko): "Nie ma splawy!"

***

Bi w kosciele, podczas uniesienia oplatka:

"A czemu on podnosi tego chipsa?"

I na nic moje tlumaczenie, ze to nie jest chips. Bi uczepila sie tego jak rzep psiego ogona i kiedy przez kosciol maszeruja panowie niosac olejki i pucharek, Bi za kazdym razem wykrzykuje:

"O, tam jest wiecej chipsow!"

A ostatnio, zanim sama zjadla prawdziwego, ziemniaczanego chipsa, najpierw uniosla go w gore mamroczac cos pod nosem, wypisz - wymaluj nasz ksiadz. ;)

***

Mamy w domu kilka zabawek - zolwikow. Niewiadomo dlaczego, Nik uparl sie, ze zolwie to robaki. Ulubiona zabawa stalo sie przysuwanie tego, ktory akurat wpadnie mu w lapki do matki i straszenie:

"Grrrr... Ziobac mama, lobak, idzie (do) ciebie..."

Typowy chlopak, ani sie obejrze, a bedzie znosil z ogrodu cala kolekcje insektow. ;)

***

Nik juz calkiem niezle odgryza sie siostrze. Nie tylko potrafi ja trzepnac lapka, ale i rozedrzec sie na caly dom:

"Nie kuciaj [dokuczaj] mi! Posiun sie daleko!"

***

Poza tym moja mlodsza latorosl wlaczy o samodzielnosc. Wielokrotnie, kiedy proponuje, ze pokarmie go zupka (z litosci, widzac, ze wiekszosc splywa mu z lyzki z powrotem do talerza), slysze:

"Nie dziekuje mamusiu, poladze [poradze sobie]!"

Tak trzymac! ;)
***

Nik chodzi po domu i powtarza cos na ksztalt "apy, apy". Nie moge go zrozumiec, wiec pytam
"A co to jest to "apy"?

Na to wtraca sie Bi:

"To taka gluszka."

Wtedy mnie oswiecilo, ze Mlodszy mial na mysli "apple"!

***

Na koncu nikowej ksiazeczki sa zagadki. Ksiazeczka jest o strazaku.

Mama: "Co wyje kiedy jest pozar?"
Bi: "Sylena!"
Nik: "Tak, sylena pacie!" [syrena placze]

Tak sie konczy, kiedy mowi sie dzieciom, zeby przestaly w koncu wyc o bzdury... ;)

***

Nik wpadl z hukiem w faze "dlaczego?".

Mama: "Musisz zalozyc spodnie."
Nik: A ciemu?"
Mama: "Zeby nie zmarzly ci nozki."
Nik: "Ciemu?"
Mama: "Bo w domu mamy chlodno."
Nik: "Ciemu?"
Mama: "Bo kaloryfery slabo grzeja."
Nik: "Ciemu?"
Mama: "Bo termostat jest nastawiony na nizsza temperature."
Nik: "Ciemu?"

Zazwyczaj w ktoryms momencie trace cierpliwosc i wycedzam:
"Bo nie ma dzemu!"

A moje dziecko zawsze, zawsze wydaje sie byc zaskoczone:
"Nie ma dziemu? Tatus nie kupil?"

***

Ogladamy program przyrodniczy. Telewizja idzie przez internet i niemilosiernie przerywa. W ktoryms momencie slychac tylko jedno, wyrwane z kontekstu slowo "OJCA".

Niko konczy: "I sina i ducha fientego, amen"

Myslicie, ze pora ograniczyc dzieciom kosciol, skoro maja tylko takie skojarzenia ze slowem ojciec? ;)

***

Niko bezskutecznie probuje siegnac z wysokiej polki ciastoline. W koncu zrezygnowany stwierdza:

"Nic s tego..."

***

Moj niesforny syn puszcza glosne baki i smieje sie, po czym zagaduje konspiracyjnie:

"Slysialas purki mama? Slysialas dzwieki?"

Skad on zna slowo dzwieki???

***

Nik strofuje siostre, ryczaca od 15 min. nad ciezkim losem czterolatka:

"Stalcy jus tego!".




Teksciarz:


(Nie da sie ukryc, ze Niko nawet urode ma urodzonego lobuza :p)


Milego weekendu!

wtorek, 24 marca 2015

A wiosna przyszla piechota...

Pomalutku...


Po cichutku...


Na paluszkach...


Niezauwazona...


Bo czy pierwszy dzien wiosny powinien wygladac tak?


A poranek drugiego tak?


W sumie spadlo nam znowu z 15 cm swiezego puchu... Potworki oczywiscie szczesliwe, sobotni ranek spedzily przemierzajac od nowa wszystkie zasypane sciezki w ogrodzie. :)



Za to JA mam w koncu chyba przesyt... Marze o ciepelku. W sobote po poludniu przyszla odwilz i wiekszosc z tego co napadalo, szybciutko stopniala. W niedziele natomiast bylo zaledwie 2 stopnie na plusie i wial lodowaty wicher. Mimo, ze wczesniej wstepnie myslalam o nartach, jak przyszlo co do czego, opatulilam sie cieplym polarem i nos z domu wytknelam tylko, zeby pojechac do taty wypisac mu czesc rachunkow (jest w Kraju).

Za to Bi, jak widac na zdjeciu, nie pozwala odciac karnetu ze stoku narciarskiego od kurtki i tak z nim chodzi... Bo ona przeciez jeszcze bedzie jezdzic na nartach... I nie da sobie przetlumaczyc, ze za kazdym razem potrzebuje nowy... :)

Stwierdzam tez, ze czterolatki sa stanowczo za cwane. Tak wiem, wielkie mi odkrycie... :)

Otoz, ostatnie kilka tygodni, ataki "sklepowe" ze strony dzieci, w stylu "A kuuupisz...", tudziez "Ja to cieeem...", odpieramy znudzonym: "Moze Zajaczek Wielkanocny ci przyniesie...". I dotychczas zamykalo to male, marudne buzki. Ale w niedziele, Bi zadala pytanie, ktorego oczywiscie  moglismy sie spodziewac od dawna, jako ze Starsza robi sie bardziej dociekliwa i nie przyjmuje juz prostych wyjasnien jako oczywistych. Za to lubi drazyc temat...

"Mamusiu, a skad Zajaczek bedzie wiedzial co ja chce dostac?"

Dlaczego, dlaaaczeeego takie pytania sa zawsze kierowane do matki? Nie moglby ojciec choc raz poglowkowac?! W kazdym razie, zaskoczona pytaniem, zamiast strzelic bajeczke o tym jak to ten Zajaczek umie czytac w myslach, wydukalam:

"Eeee... Wiesz, jak chcesz, to mozesz napisac do niego list i poprosic o prezent...".
"Ale ja nie umiem pisac..." Niech zyje logika!
"No tak... Eeee... Ale mozesz Zajaczkowi narysowac, to co chcesz dostac..."
"Nie umiem tak rysowac... (tu wiem juz co nastapi i szukam dziury, w ktora moge sie schowac) Mama napisze list!!!"

Co bylo robic... Podczas drzemki Mlodszego, siadlysmy przy stole i zaczelam spisywac zyczenia corki. Oszczedze Wam szczegolow, napisze tylko, ze zamiast wymienic poszczegolne zabawki, Bi wymyslala cale scenariusze. W ktoryms momencie sie nawet wylaczylam I zaczelam rozmyslac o niebieskich migdalach. Do porzadku przywolalo mnie corkowe:

"Zapisz to mamusiu!"

W kazdym razie cos z tej jej paplaniny wylapalam i zapisalam. Trzeba jej oddac sprawiedliwosc, ze sama zaproponowala, zeby napisac tez liste dla Kokusia. Lista byla dluuuga... Kiedy zaprotestowalam i zaczelam tlumaczyc, ze prezenty przyniesie tylko malutki Zajaczek, ktory nie ma sily, zeby tyle dzwigac, Bi pomyslala, po czym stwierdzila:

"Ale przeciez w lesie jest duzo zajaczkow. Moga mu pomoc."

A nie pisalam, ze logika gora??? ;)

Cos tam sobie z listy zyczen wybiore (albo i nie), ale w przyszlosci trzeba z dzieckiem odbyc rozmowe o zachlannosci. :)



A na koniec z innej beczki. Tydzien temu, z okazji Dnia Sw. Patryka, wiekszosc ludzi w pracy miala urbane cos zielonego. Mi oczywiscie wylecialo z glowy, ale na szczescie jedna z szuflad w moim biurku, to skarbnica rzeczy dziwnych i malo uzytecznych. Wyszperalam w niej to:


 
 
Sorki za tlo, ale to naprawde jedyne pomieszczenie w pracy z lustrem... Aha, to nie sa antenki ufoludka, to na koncach to irlandzkie koniczynki! ;)
 
Tu az sie prosi, zeby napisac, iz tym optymistycznym akcentem koncze, ale humor mam dzis jakis taki bleee... Moze to cos w pogodzie, moze to okres, moze to totalny przesyt obecnocia tesciow, moze wizja wielkanocnych przygotowan z tesciowa... A moze kombinacja tego wszystkiego...
 
Chyba musze wyjsc z pracy wczesniej (jak szef pozwoli) i pojechac na zakupy... W koncu wszystkie sukienki Bi nagle ledwo zaslaniaja jej tylek. No i te prezenty od "zajaczka" tez trzeba kiedys kupic... ;)

czwartek, 19 marca 2015

W tym domu sie gada VIII

Po ostatniej probce tekstow Nika, kilka z Was prosilo o dialogi (na cztery nogi) z Bi. Niniejszym spelniam prosbe. :)

Bi to jednak juz inny poziom. Przy niej liczy sie juz bardziej komizm calego dialogu, a nie pojedynczych slowek lub zwrotow. Chociaz... moze nie do konca. Bi mowi teraz juz praktycznie wszystko, ale niemilosiernie przekreca wyrazy. I tak, w jezyku mojej prawie-czterolatki, mamy:

opocznac - odpoczac
ukurzac - odkurzac
"Jestesmy dwa cinki" - jestesmy dwiema dziewczynkami
"Bedziemy jesc jablki" - chyba nie trzeba tlumaczyc? ;)

Poza tym jednak widze ogromna poprawe w jej wymowie. Gloski "swiszczace" i "dzwieczace" nie sprawiaja juz Bi klopotu. Bez problemu wymawia "sz", "cz", "rz" lub "dz". No chyba, ze sie spieszy, wtedy jeszcze czasem z rozpedu sepleni. :)
Co jednak ciekawe (a moze to normalne?), prawdziwe "R" nadal sprawia jej klopoty. Czasem uda jej sie wymowic takie "francuskie", najczesciej nadal jest to "L". Ale od czasu do czasu potrafi je pieknie, twardo wymowic.

A teraz pare ostatnich dialogow/tekstow/sytuacji:

***
Kolysanka o Dorotce (a raczej jej urywek)

"...a teraz spi w komemusi,
na rozowej swej tutusi,
chodzi synek kolo plotka..."

***
Do odpieluchowania jeden krok...

Wieczor. Przebieram Nika do spania. Bi oczywiscie nie omieszka wszystkiego komentowac.

Bi (z duma): "Ja tez zakladam pieluche!"
Mama (powatpiewajac czy to powod do dumy): "Ty powinnas juz dawno spac bez..."
Bi (oburzona): "Ale ja siusiam w nocy!"
Mama (wzdycha): "No wlasnie, a kiedy zamierzasz przestac?"
Bi: "Jak bede taka duza, duuuza, wieksza od ciebie!"

Aha... Czyli troche to jeszcze potrwa... ;)

***
Trzeba dotankowac

Bi biega po domu. W koncu pada na dywan i dyszy:

"Skonczylo mi sie paliwo!"

***
Komplemenciara

"Mama jest taka stala jak babcia!"

Ech... :/

***
Intymnie

Ubieram sie. Bi przyglada sie ze smiechem, wolajac "Mama golas!". Po chwili patrzy uwaznie i oznajmia zdziwiona:

"O, mama, masz wasy na sisi!"

No tak, poza sezonem plazowym, matka nie dba az tak o regularne golenie okolic bikini... ;)

***
Seksownie

Rozmowa rodzicow w samochodzie. Mowa o wspolnych, przyjemnych chwilach, jak juz potomstwo wieczorem padnie. Wiecie, po ponad 7 latach w zwiazku, na takie rzeczy trzeba sie umawiac, zeby nie bylo, ze potem jedno sie wymknie i zwyczajnie pojdzie spac. ;) Ale, wracajac do dialogu:

"To dzis z gumka czy bez?"
"Bez!"
"No to chyba wiesz czym to grozi?!"
"No dobra, to "z"..."
"E, to zadne doznania..."
Z tylu odzywa sie gumowe ucho:
"Nie gadajcie tak! To ja bede miec gume-ke!"

Khem, khem... Nawet juz nie mozna spokojnie dogadac szczegolow malzenskiej alkowy...

***

Obsesji "cyckowej" ciag dalszy

"Jak bede duza to bede Kokusia cycac. Telas mam male cyce, ale jak bede duza to cyce tesz mi ulosna i bede Kokusia cycac."

Jasne. :)

***
Zawilosci geografii

Bi odkryla niedawno, ze literki tworza wyrazy nie tylko w ksiazeczkach. Ktoregos dnia zapytala co bylo napisane na znaku drogowym. Tak sie zlozylo, ze byla to nazwa naszego miasteczka. Zlapawszy dobry moment na mala "zyciowa" lekcje, zaczelam Bi tlumaczyc, ze tak nazywa sie nasza okolica, miasteczko, a w nim wlasnie stoi nasz domek. Chyba jednak dobrze, ze zrezygnowalam z nauczycielskiej kariery, bo po moim monologu, Bi zapytala:

"To kiedy jedziemy do tego miasteczka?"

I jak tu jej wytlumaczyc, ze wlasnie w nim jestesmy??? :)

***
Argument nie do podwazenia

Napelniam wielki kubek woda. Bi rwie sie, zeby go chwycic i przeniesc.

Mama: "Bi, ten kubek to ja wezme, ty nie dasz rady, jest za ciezki."
Bi: "Ale ja pszeciesz jestem taka sliczna i mam blyszczaca bluzke!"

:)))

***

A tu bohaterka dzisiejszego posta, zmorzona przez sen:



Bronila sie przed drzemka za wszelka cene, ale w koncu padla na kanapie... Kiedy wydawalo mi sie, ze zasnela mocniej, probowalam polozyc ja delikatnie na poduszke. Efekt byl taki, ze ze zloscia zabrala mi ja z reki, po czym przytulila sie do niej i... zasnela ponownie. Na siedzaco. Co bylo robic, okrylam jej plecy i pozwolilam spac. :) Dopiero po jakiejs godzinie, M. odwazyl sie na ponowna probe, tym razem udana, polozenia jej na kanapie w pozycji mniej sprzyjajacej bolom szyi, karku i kregoslupa. Jezeli dzieci w ogole takowe miewaja...

A tu juz Mala Dama przy obowiazkowym, po-lyzwowym kubku goracej czekolady:



Nasze ulubione lodowisko juz zamkniete, chlip... :(

A wiecie, ze jutro jest pierwszy dzien wiosny??? Z tej okazji, Matka Natura postanowila, zeslac nam... SNIEZYCE!!! :P

wtorek, 17 marca 2015

Poniekad wiosenny, poweekendowy post

Witam Drogie Panie/Panowie!

Wstapilam w ten tydzien z nowa energia i zapalem. Naprawde! No dobrze, rano zajelo mi 15 minut, zeby sie dobudzic na tyle, aby byc w stanie zwlec sie z lozka. A teraz glowa zaczyna mi ciazyc i nie tylko widze deszcz za oknem, ale go czuje. Cala soba. Ach, meteopata byc... ;) Ale wczorajszy dzien byl rewelacyjny! Mialam energie, pozytywny nastroj, zapal do pracy, cud, miod i malina! Jednak nic nie zastapi milego weekendu, nawet dobra kawa! :)

Sobota co prawda przywitala nas deszczem... Opisalabym go jako lagodny, wiosenny deszczyk, ale pomimo, ze temperatura byla na plusie, a deszcz naprawde leciutki, to kopy sniegu na ogrodzie zaprzeczaja jakimkolwiek wiosennym porownaniom. W zasadzie, deszcz w ogole do krajobrazu nie pasuje, kolejna sniezyca bylaby bardziej odpowiednia. Ale! Niektore miejsca z tylu domu zostaly pieczolowicie poodsniezane przez mojego tescia. Nie wiem czy wynikalo to z nudy, czy jakiejs obsesji, jak zwal tak zwal, ale dzieki temu odsniezaniu gdzieniegdzie mamy poodkrywana gola ziemie. Nie wiem czy mnie to akurat tak cieszy, bo przez to dzieciaki nanosza do domu wiecej blota. Ale przyznaje, ze tesciowa w wiekszosci to wyciera...

W kazdym razie jak zwykle mi sie wstep wydluzyl, a mialam Wam po prostu pokazac to:


Ta-dam! Pierwsze oznaki wiosny w moim ogrodzie! Dla niewtajemniczonych, to posrodku to kielkujace zonkile! :)

Tymczasem moje Dziecie Starsze zobaczywszy deszcz oszalalo ze szczescia. Jak to milo byc dzieckiem... Snieg? Swietnie! Deszcz? Cudownie! Zapewne tak samo byloby z burza i gradobiciem... Caly swiat jest placem zabaw, a Matka Natura zsyla najlepsze zabawki. Jak np. kaluze! Tak naprawde Bi nie widziala prawdziwego deszczu od mniej wiecej grudnia. Nic wiec dziwnego, ze od rana marudzila, ze chce isc skakac po kaluzach. Do jej blagania szybko dolaczyl Niko, ale ze jego kalosze jesienia nabawily sie trudnego do zokalizowania przebicia, a nowe jeszcze nie przyszly, zmuszona bylam zabrac go szybko od okna i znalezc mu inne zajecie. Corce zas przykazac, zeby przestala juz gadac o cholernym deszczu i kaluzach, to w nagrode podczas nikowej drzemki, wezme ja na dwor. ;) Szczerze mowiac, to wzdrygalam sie na mysl o wyjsciu w taka pogode i liczylam na to, ze albo zapomni, albo zasnie razem z Kokusiem i mnie oszczedzi. No coz... Ani nie zasnela, ani nie zapomniala. Co bylo robic... Wyciagnelam jej zielone kalosze, sama ubralam sie we w miare nieprzemakalna odziez i wyszlam.

Radosc mojej prawie 4-latki wynagrodzila mi nawet deszcz zacinajacy na okulary i kapiacy po nosie! Bi biegala radosnie po naszym nierownym podjezdzie, wskakiwala z rozpedu w najglebsze kaluze i krotko mowiac miala frajde. Az zal, ze zgubilam juz dawno umiejetnosc cieszenia sie z takich drobiazgow. Bi namawiala mnie, zebym rowniez wlazla w kaluze ("Fajnie jest mamusiu!"), ale moj sztywny, dorosly umysl, tylko prychnal. Zreszta, nie posiadam kaloszy. Na szczescie pamietam jeszcze, ze kiedys, dawno temu, lubilam podobne zabawy, wiec chociaz nie protestuje kiedy moje dziecko zachlapuje sie blockiem. :)


(W lewym gornym rogu, za wiata, widac czajaca sie biel - znak, ze naokolo nadal trwa w najlepsze zima...)

Radosc zreszta skonczyla sie dosc szybko, a to za sprawa Mai, ktora biegala za Bi i probowala ja podgryzac. Nie nalezy ona do szczegolnie delikatnych i ostroznych psow, nie minelo wiec wiecej niz pol godziny, a podciela Starszej nogi, ta wyladowala kolanami w kaluzy, rozryczala sie i trzeba bylo wracac do domu. Co zreszta zmoknieta matka przyjela z ulga. ;)

W niedziele dla odmiany, bylo slonecznie i cieplo. Tylko wiatr nie przyjmowal tego do wiadomosci i zsylal podmuchy wrecz arktyczne! Nawiedzona matka zas, postanowila skorzystac ze sniegu, ktory owszem, topi sie, ale robi to w slimaczym tempie. Maz protestowal, ale jak baba sie uprze to wiadomo, ze nie ma mocnych. Krotko mowiac, wyladowalismy znow na stoku! ;) Tym razem wybralismy miejsce mniejsze, ale za to doslownie 20 min drogi od naszego domu. A ze dla mojej skromnej osoby, a tym bardziej Bi, taka gorka w zupelnosci wystarczy, wiec czego chciec wiecej? Starsza tym razem uznala, ze jest samodzielna narciarka i odmowila pomocy przy wsiadaniu i wysiadaniu z wyciagu dywanowego.



Sama na niego wchodzila, sama zjezdzala, pomocnej dloni potrzebowala jedynie na samej gorze, gdzie po zjechaniu z wyciagu, wjezdzalo sie w dolek. Bi nie byla w stanie sama sie z niego wygramolic. Po jakims czasie, M. stal tylko na gorze, czekajac az wjedzie i podciagal ja na kijkach do gory. Ja poszlam na wieksza, sasiednia gorke. Po jakiejs godzinie niestety jakis pracownik przyczepil sie, ze M. (oraz kilkoro innych rodzicow) nie moze przebywac tam bez biletu. Na tlumaczenie, ze przeciez ani nie jezdzi na nartach, ani nie korzysta z wyciagu, tylko pomaga corce wyjechac na stok, tamten oznajmil ze bez biletu moze najwyzej stac na dole. Nie wiem kim byl ten dupek, bo obserwowalam cale zajscie z daleka. Szkoda, bo powiedzialabym mu, ze w ten sposob wrecz sie prosza sie o utrate klientow. M. od razu przysiagl, ze wiecej tam nie pojedzie. Ja sama nie omieszkam przekazac wiadomosc o nieprzyjaznych-rodzinom praktykach dalej... Nie dosc, ze gorka mala, wiec niezbyt popularna, to jeszcze zniechecaja ludzi do korzystania z niej! Zastanawiam sie czy nie napisac oficjalnego zazalenia do zarzadu owego stoku oraz nie opisac jeszcze calej sytuacji na swoim profilu na Fejsie, zeby zrobic im mini anty-reklame... W pracy juz puscilam w obieg zla fame na temat tego stoku. Moze to zlosliwe z mojej strony, bo rozumiem, ze zbliza sie koniec sezonu i chca z niego "wycisnac" ile sie da, ale wkurzylo mnie takie zachowanie! W koncu M. nikomu tam nie przeszkadzal, a dlaczego niby ma placic za bilet, z ktorego nie korzysta?!

W kazdym razie, sytuacja zmusila mnie do zrezygnowania z jazdy dla samej siebie. Zostalam z Bi na oslej laczce, ktos bowiem musial byc na gorze, zeby pomoc jej wyjsc z dolka, nie moglam tak po prostu zwalic tego na pracownika wyciagu... Swoja droga to zarzad stoku kasuje naprawde spore pieniadze za taka mala gorke, a mogilby zadbac o jej jakosc. Bi nie byla jedyna, ktora miala problem z podejsciem pod gorke przy wyciagu, wszystkie dzieciaki tam utykaly, zjezdzaly do tylu, wpadaly na siebie, itd. W koncu to wyciag dla poczatkujacych, powinni maksymalnie ulatwic wysiadanie...

Koniec narzekania. :) Pojezdzilam sobie sama godzinke, a potem pozjezdzalam z pagorka z corka. Dzien zaliczam wiec mimo wszystko do udanych! Bi za kazdym razem, kiedy kierowala narty w dol, wykrzykiwala, ze "Bede pielsza na dole!", a kiedy nieuchronnie ja wyprzedzalam (glownie, zeby zlapac ja przy wyciagu, bo przeciez panna nie umie sie jeszcze zatrzymywac), marszczyla brwi i opierniczala matke, ze "To nie jest wyscig, mamo!". :p Dwa razy moje dziecko zaliczylo glebe dlatego, ze zamiast skupic sie na jezdzie, rozgladalo sie na boki. Podobnie, raz musiano dla niej zatrzymac wyciag, bo wyczyniala jakies akrobacje, narty jej sie poplataly i wywalila sie na tasme. ;) Ogolnie jednak jestem z niej bardzo dumna. Poobserwowalam inne dzieciaki i wszystkie tracily rownowage, odchylaly sie do tylu i w rezultacie co chwilka lezaly. Bi, ktorej M. powiedzial tylko raz, ze ma sie pochylic do przodu, pieknie trzyma pozycje i upada tylko jak sie rozproszy. Niestety, do jazdy z podziwianiem widokow jeszcze jej troche brakuje. :) A wlasciwie to nie wiem czy ona kiedykolwiek nastapi. Kiedy jazda zaczyna przychodzic z latwoscia, nieuchronnie wzrasta predkosc. A wtedy to juz widoczki tylko migaja gdzies z boku. ;)

Po pierwszym upadku Bi, balam sie, ze sie zrazi i nie bedzie chciala dalej jezdzic, ale na szczescie tylko sie smiala. A jakby ktos mial watpliwosci, ze jazda na nartach to frajda dla dzieci, zalaczam zdjecie:


(Bi byla niesamowicie szczesliwa, kiedy pan wreczyl jej czerwone buty narciarskie. Dobrze, ze nie zazadala PINK! Podobnie pekala z dumy, kiedy do zamka przyczepilismy jej wlasny bilet. :p)

To mial byc z zalozenia nasz ostatni narciarski wypad. Popatrzylam jednak na prognoze pogody i na piatek zapowiadaja jakies opady sniegu (znowu!). W sobote ma byc cieplo, ale w niedziele maksymalnie 1 stopien na plusie. Jak nic sie nie zmieni, to moze by tak jeszcze raz? Hmm... ;)

Happy St. Patrick's Day!!!

piątek, 13 marca 2015

Marzec juz jest, ale wiosna gdzies sie zapodziala...

Kilka dni temu, z ciekawosci wyszperalam zdjecia z marca zeszlego roku. Pamietam, ze wtedy strasznie narzekalam, iz tyyyle jeszcze sniegu lezy... Hmm... W tym roku cieszylabym sie gdyby tylko tyle sniegu pozostalo. ;) Pokaze Wam.

Marzec (11) 2014:



Marzec (09) 2015



Szczegolnie po ogrodzie z tylu domu widac, ze sniegu mamy tak z dwa razy wiecej niz rok temu... W tym tygodniu przez wiekszosc dni mielismy temperature okolo 10 stopni (ale w nocy nadal przymrozki...), wiec topnieje i to dosc szybko. Tyle, ze taka ilosc potrzebuje zwyczajnie czasu, zeby zniknac. Poniewaz woda z topniejacego sniegu zaczela niebezpiecznie zalegac pod domem, bo zwyczajnie nie miala ujscia, moj tesc zaczal pieczolowicie kopac tunele i rowy melioracyjne wokol domu i tarasu. Dzieki temu woda odplywa sobie w glab ogrodu i chociaz raz nie musimy martwic sie o kaluze w piwnicy, z czym borykamy sie niemal co roku podczas roztopow...
Potworkom zas obojetne jest przeznaczenie rowow, dla nich to po prostu plac zabaw... ;)





Tak, w niektorych miejscach sciany "tunelu" sa wyzsze od Kokusia!!!

Jak wiec widzicie, mimo, ze slonce przygrzewa juz konkretnie, u nas pejzaze nadal zimowe. Narazie nie przeszkadza mi to jakos szczegolnie... Jutro albo w niedziele planowalam zabrac Bi na narty, nawet jesli mialabym jechac sama, bez M., co oznaczaloby, ze pojezdzilaby wylacznie moja latorosl. Niestety, ma padac. DESZCZ... A ze moknac na stoku nie mam najmniejszej ochoty, narty raczej odpadaja...

Ale! Wlasnie spojrzalam na kalendarz i olsnilo mnie, ze Wielkanoc juz za 3 tygodnie! W takim razie niech to sniezysko juz lepiej topnieje... Chcialabym, jak rok temu, urzadzic dzieciom poszukiwanie jajek w ogrodzie, ale jak nadal bedzie lezal snieg, albo zostanie po nim grzaskie blocko, to marnie to widze... :/ Nie mowiac juz o tym, ze teraz, kiedy slonce przygrzewa mocniej, ptaki sie dra, cala przyroda budzi sie do zycia, zaczyna mnie swierzbic, zeby zaczac prace w ogrodzie... Tymczasem narazie moj warzywnik schowany jest pod gruba warstwa sniegu i nie widze nawet jego zarysu. Jeszcze momencik, a bede na tyle zdesperowana, ze podejme sie czegos takiego, jak na ponizszym obrazku, ktory zamiescil na Fejsie moj kolega - zapalony ogrodnik. ;)


Przy okazji, mimo, ze piatek 13ego jest dzisiaj, Agata kolejny dzien blondynki miala juz wczoraj! Najpierw pojechalam na stacje benzynowa. Wlew mam z prawej strony, siedze z lewej, wiec czesto trudno mi ocenic odleglosc od dystrybutora. Zaparkowalam, wychodze - oczywiscie stoje o wieeele za daleko! Eeech... Pod rozbawionym wzrokiem dwoch panow, musialam wsiasc z powrotem za kolko i przeparkowac...
Chwile pozniej, zatrzymalam sie po kawe na wynos. Wciskam 3 styropianowe kubki w kartonowa tacke. Kubki niebezpiecznie sie wgniataja i boje sie, ze sie polamia i kawa sie wyleje. Koniec koncow nie wcisnelam ich wystarczajaco gleboko, bo kiedy wsiadalam do auta, jeden z kubkow przechylil sie i chlup! Spadl na ziemie, rozchlapujac kawe naokolo, wlaczajac w to moje buty i spodnie!!! Ludzie sie patrza, smieja, jakas babka przyniosla mi ze srodka garsc papierowych serwetek, jakis facet pocieszyl, ze "to sie zdarza", kobitka w kafejce tylko machnela reka i smiejac sie powiedziala, zebym nalala sobie nowej kawy i nie martwila sie o rachunek... No wstyyyd jak cholera... Oczywiscie M. w domu skwitowal, ze takie rzeczy to przytrafiaja sie tylko jego zonie... ;)

Milego weekendosa!

środa, 11 marca 2015

Ale ze mnie klamczucha!!!

Nie ma sie raczej czym chwalic, ale wyglada na to, ze naprawde potrafie klamac! ;)

Albo raczej, na klamstwo wybralam cos, o czym malo pisze, wiec trudno Wam bylo to zweryfikowac. Cwana jestem, co? ;)

Tam-tara-tam-tam-tam!!! Nieprawdziwy jest punkt #3!

Tylko Anetka zgadla! Szkoda, ze zabawa nie zaklada nagrod, bo zdecydowanie nalezaloby Ci sie wyroznienie, Kochana!!! :)

Niestety, moj maz naprawde ma wytatuowane imiona dzieci... Na klacie, nie na fujarze. :p Coz, jego cialo, jego sprawa...

Niestety, NIESTETY, z podwyzkami znow d*pa. Nie tylko z moja, ogolnie w calej firmie. :(

Niestety, moja tesciowa przyczepila sie do mojego, nieszczesnego racucha...


Za to moi tesciowie nie porozumiewaja sie gwara. Nie sa nawet rodowitymi goralami. Pochodza spod Krakowa i to z miejscowosci po przeciwnej stronie Krakowa w stosunku do gor. Nawet moj malzonek nie urodzil sie jeszcze w Zakopanem, dopiero jego mlodsi bracia. :) Zawsze mowie mojemu M. ze jest "podrabianym" goralem, co nie wiedziec czemu, strasznie go irytuje. ;) W kazdym razie, po ponad 30 latach mieszkania w Zakopanem, zarowno tesciowie, jak i moj maz, owszem, nauczyli sie gwary, o czym moglam sie przekonac bedac tam z wizyta. Nie posluguja sie nia jednak w domu. Tylko najmlodszy brat M. mieszka z zona i dzieciakami w wiosce wysoko w gorach, wiec kuzynostwo moich Potworow mowi wiecej po goralsku niz polsku. Kiedy przyjezdzaja do dziadkow, tracaja sie wzajemnie lokciami i szepcza: "Nie mow po goralsku! Jestesmy w Zakopanem, tutaj mowi sie po cepersku!". :) Swoja droga, wiedzalyscie, ze nie-goral, to "ceper"? Ja nie mialam pojecia, dopoki M. mnie nie oswiecil. A slowa "bacioki" tez nauczyla mnie jedna z bratanic meza. :) Najwyrazniej Zakopane oznacza "gory" tylko dla nas, pospolitych ceprow. Dla "prawdziwych" gorali z okolicznych wiosek, Zakopianczycy to zadni gorale. ;)


Dobra, czas podac zabawe dalej. Oto moje nominacje:

Minia
Noelka (bo Twoj blog zarasta kurzem, moja Droga!) ;)
Lux
Marta W (jak dasz rade w natloku spraw, rzecz jasna!) :*

Oczywiscie uczestnictwo jest scisle dobrowolne! ;)

poniedziałek, 9 marca 2015

Nadrabiam, czesc II: Liar, liar, pants on fire!

Kolejna zalegla nominacja, bodajze ze stycznia. Tym razem od Meg.

Zasady sa proste. Mam napisac o sobie cztery rzeczy, z ktorych jedna jest klamstwem. Waszym zadaniem jest wlasnie odgadniecie, ktory z punktow to bujda. :)

Gotowe?! Do dziela! :p


1. Po narodzinach Kokusia, kiedy uznalismy, ze nasza rodzina jest kompletna i nie zamierzamy sie dalej rozmnazac, moj maz uparl sie, zeby do swojej kolekcji tatuazy dodac dwa kolejne - z imionami dzieci. Od poczatku bylam zdecydowanie przeciwna, ale kloc sie czlowieku z upartym goralem... ;) Kiedy poleglam, poradzilam malzonkowi, zeby najlepiej wytatuowal sobie te imiona na fujarze, w koncu bez niej dzieci by nie bylo. ;) M. wybral jednak klatke piersiowa...

2. Pamietacie mojego wkurwa z zeszlego roku z powodu znikomych podwyzek w pracy? Nie tylko ja bylam wsciekla i rozczarowana. Moj szef narobil rabanu, ale najwidoczniej ma niewielka sile przebicia, bo glowna filia najpierw mgliscie obiecywala ponowne rozpatrzenie mojej "sprawy" we wrzesniu. Wrzesien nadszedl i nic sie nie wydarzylo, oprocz pokretnego tlumaczenia, ze to nieodpowiednia pora i zajma sie tym podczas normalnego okresu podwyzek - czyli w marcu. No coz, mamy marzec i wlasnie sie dowiedzialam, ze moja podwyzka znow bedzie wynosila marne 3%. Oznacza to, ze po podniesieniu ubezpieczenia oraz podatkow, znow wyjdzie na to, ze moja pensja pojdzie w dol, zamiast w gore. :( Szef dzialu kadr co prawda wystosowal do wszystkich maila, ze osoby "kwalifikujace sie" do awansow i wiekszych podwyzek, dostana je w lipcu, ale mowiac szczerze, juz im nie wierze... Poza tym pytanie, czy moje imie w ogole jest na liscie "kwalifikujacych" sie, bo na to moj szef rowniez nie zdolal otrzymac jednoznacznej odpowiedzi...

3. Moi tesciowie to gorale z dziada-pradziada. Urodzili sie w gorach, tam sie wychowali, gory miluja miloscia gleboka i namietna. I gadaja gwara. Kiedy rozmawiaja miedzy soba, nie rozumiem ani slowka. Co gorsza, mojemu malzonkowi sie to udziela, automatycznie odpowiada im po goralsku, a ja czuje sie jak wyrzutek, bo nawijaja gwara we troje, a ja siedze obok i ani be, ani me, ani kukuryku. Moga obrabiac mi rowno d*pe, a ja nawet nie wiem, czy gadaja o mnie. Dodatkowo, tescie zaczeli uczyc gwary Potworki! Wiedzieliscie, ze kalosze to "bacioki" (z pieknym akcentem na "ba")? Ja juz wiem. I moje dzieci tez...

4. Juz chyba pisalam, ze moja tesciowa to matka karmicielka i zyje tylko po to, zeby gotowac i karmic? W piatek usmazyla racuchy z jablkami, a w sobote postanowilam uraczyc sie jednym na obiad. Odgrzalam w mikrofali, polalam obficie bita smietana i zajadalam sie nim z uczuciem blogostanu, kiedy do jadalni weszla tesciowa. Zobaczyla co jem i zaczela dlugaaasny wyklad, ze w lodowce jest pelno jedzenia, zebym zjadla cos "normalnego", ze racuchy to ewentualnie deser do kawy, itd. Najpierw patrzylam (i sluchalam) zdziwiona. Potem rozbawiona. A potem zaczal ogarniac mnie wkurw. W koncu licze sobie juz grubo ponad 30 wiosen i do cholery mam chyba prawo do wlasnych wyborow, chociazby tak prostych jak decyzja co zjem na obiad?! I nawet gdybym zdecydowala przez tydzien zywic sie wylacznie czekolada, to jest to moj zasrany wybor! Mialam na koncu jezyka, zeby odpie*dolila sie od mojego jedzenia, ale w pore sie w niego ugryzlam. Przestalam po prostu na tesciowa patrzec, skupiajac sie na wlasnym talerzu, a ona chyba prawidlowo to odczytala, bo zamknela sie wreszcie i wyszla...


Powodzenia w doszukaniu sie falszu w powyzszych historyjkach! Zobaczymy jak dobrze idzie mi klamanie!

Kolejne osoby nominuje podczas rozwiazania zagadki! :)

poniedziałek, 2 marca 2015

Jestem monotematyczna. Czy ja Was przypadkiem nie zanudzam? ;)

Bo... U nas nadal zimowo. :) Mimo, ze wczoraj oficjalnie rozpoczal sie marzec, a dla mnie marzec zawsze oznaczal poczatek wiosny, to w tym roku jakos jej nie widac... Nie dosc, ze caly weekend trzymal lekki mroz, tak okolo -4 stopni, to jeszcze wczoraj sypnelo kolejne 15 cm sniegu, jakby go malo bylo! Ale za to pieknie poprzykrywal nowa dostawe psich kup i zoltych plam, ktore zdazyly upstrzyc ogrod od ostatniej sniezycy. ;) Tak gwoli scislosci, to staramy sie na biezaco usuwac ten burdel zostawiany przez siersciucha, ale przy takich mrozach jakie ostatnio mielismy, to cholerstwo zamarza ekspresowo oraz przymarza do podloza, a wtedy to trzeba by kilofem odkuwac! Za to jak przyjda roztopy, nie bedzie chyba skrawka trawki bez resztek przemiany psiej materii. ;)

Ale uwaga! W tym tygodniu, w piec dni na siedem mozliwych, temperatura ma byc na plusie! W srode ma dojsc nawet do 8 stopni. Toz to niemal tropiki! :)

A za mna bardzo fajne dwa dni, az zal bylo wracac do pracy! W sobote malzonek opuscil mnie na niemal calutki dzien i mialam czarne wizje, jak wytrzymam tyle czasu sama z tesciami. Planowalam kolejny wypad z Bi na lyzwy, zeby wyrwac sie z domu chociaz na te 2 godzinki, ale okazalo sie, ze niepotrzebnie sama sie nakrecalam. Tescie bowiem cichcem i za naszymi plecami, umowili sie z ciotka M., ze ta zabierze ich na zakupy. Co prawda kochana tesciowa pytala rano uprzejmNie czy ja moze nie czuje sie na silach zostac pare godzin sama z dziecmi. Naprawde, doceniam troske (a moze to mial byc przytyk?), ale ludzie! Tu mowa o moich dzieciach! Nie jakichs obcych, rozwrzeszczanych bachorach (co nie znaczy, ze moje sa grzeczne i cichutkie), tylko moich wlasnych, prywatnych Potworkach, ktore znam od podszewki! :)

Tak wiec tesciowie wybyli z domu z moim blogoslawienstwem (i glosnym westchnieniem ulgi) i nie bylo ich 5 (PIEC!) godzin! Boze, jak cudownie! Spokojnie nakarmilam dzieciory, spokojnie wybylismy na porcje zabawy w sniegu. Przy okazji strwierdzam, ze albo chlopcy sa hmm... specyficzni, albo po prostu dwa latka to jeszcze malo na prawdziwe zabawy w sniegu. Nika bowiem nudzi tarzanie sie w puchu, czy zjezdzanie na tylku z gorki, czyli ulubione szalenstwa Bi. Co robil Nik? To:



Czyli ladowal bryly sniegu na taczke i przewozil je z miejsca na miejsce. Najlepsza miejscowka dla bryl okazal sie szczyt naszego "pagorka" przy tarasie. Niech Was nie zwiedzie ten wesoly usmiech na zdjeciu. Przy podjezdzaniu pod gorke, Niko regularnie gubil ladunek, co oczywiscie konczylo sie atakiem wscieklosci i rzuceniem sie nosem w snieg. Na proby pomocy reaguje jeszcze wieksza wscieklizna, wiec tego... ;)

Zabawy na sniegu, Potwory wynagrodzily matce po stokroc, choc nieswiadomie. Jak? Usypianie Nika przebieglo dosc burzliwie, bo ostatnio straszliwie protestuje przed drzemka. W koncu jednak padl, a tu niespodzianka! W miedzyczasie usnela takze Bi, ktorej zdarza sie to juz niezmiernie rzadko. Usnela co prawda w moim lozku i na mojej stronie, co wywolalo lekki niepokoj, bo a nuz sie posika? Stwierdzilam jednak, ze warto zaryzykowac i w ten sposob zyskalam niemal 2 godzinki dla siebie! Jejku jej! Nie pamietam kiedy ostatnio mialam czas posiedziec w ciszy, poczytac ksiazke i tak po prostu nie robic nic! ;)

Ale za to niedziela, ale za to niedziela... ;)
Niedzielne popoludnie bylo cu-dow-ne!!! Najlepsze tej zimy! Co robilam, no co, kto zgadnie? ;) Mala podpowiedz:



Taaaak!!! Wybralismy sie na narty! Po 6 latach przerwy, wreszcie wyladowalam na stoku! Balam sie jak zareaguje moje kolano, ale o dziwo wytrzymalo jazde bez najmniejszych komplikacji. Ale tez i jezdzilam na malej gorce dla poczatkujacych, bardzo lagodnie i staralam sie tak robic skrety, zeby niepotrzebnie nie obciazac nawalajacego stawu. ;)

Nawiazujac do powyzszego zdjecia. Kiedy juz wypozyczylismy dla Bi buty i narty, kiedy wbilismy jej nogi w mini-buciki narciarskie, pracownicy dopasowali mini-nartki, matka wcisnela giry we wlasne buciska, stekajac z wysilku je zapiela, co uslyszelismy?
"Musze siusiu!"
No zesz cholera! Co bylo robic. Przeczlapalysmy przez wypozyczalnie, dziedziniec na zewnatrz, nastepnie przez cala kafejke w drugim budynku, az do toalet. A tam oczywiscie trzeba bylo Bi rozebrac z kurtki, zeby mogla w ogole sciagnac spodnie. Ech, uroki wyjazdow z dziecmi... ;)

W koncu jednak dotarlismy na stok, a raczej na jego czesc stanowiaca cos na ksztalt oslej laczki, gdzie Bi rozpoczela pierwsza w zyciu lekcje jazdy na nartach.



M. wciagal corke na gorke za pomoca kijkow, po czym sprowadzal ja na dol. Po okolo pol godzinie, Bi zalapala rownowage na tyle, ze sama zjezdzala (na kreche) z tej mini goreczki o minimalnym nachyleniu. :) Czyli chyba poszlo jej calkiem niezle. No, w koncu gory ma we krwi, przynajmniej w polowie! ;) Wrzucilabym Wam filmik, ale nie wiem czy mi sie uda. Ale to wieczorem, bo w pracy nie mam go wgranego.

Wnioski? Jesli komus przyjdzie do glowy uczyc jazdy niespelna czterolatka, musi wziac pod uwage, ze w tym wieku dzieci nie maja jeszcze w pelni wyksztalconej kontroli nad miesniami nog. Tak samo jak Bi nie jest jeszcze w stanie odepchnac sie porzadnie w czasie jazdy na lyzwach, podobnie nie da rady ulozyc nog w "plug" do jazdy na nartach. Jesli ulozy jej sie odpowiednio narty, traci te pozycje w ciagu kilku sekund. ;) Natomiast byla zupelnie spokojnie w stanie utrzymac narty i rownowage prosto, zeby zjechac z gorki i sie nie przewrocic. Pod koniec zaczela nawet odkrywac, ze jesli przycisnie mocniej jedna lub druga narte, zacznie skrecac, ha! Szkoda, ze to byla nasza pierwsza i bardzo mozliwe, ze ostatnia wyprawa na narty w tym roku... W koncu mamy juz marzec... :(

Zeby nie bylo, ze tylko Bi miala frajde, matka tez sobie poszusowala, chociaz to chyba za powazne slowo na moj "wyczyn". Zalozylam ze poki M. gania za Bi, ja pozjezdzam, a potem sie zamienimy, wykupilam wiec karnet tylko na stok dla poczatkujacych. Chcialam sobie przypomniec jak sie to robi, a sadzilam ze na wiecej nie starczy mi czasu. Coz... Okazalo sie, ze M. (ktory zreszta byl nie w sosie, bo nie chcialo mu sie ruszac dupki z cieplego domku, a ja go z niego wyrwalam niemal na sile), zmienil zdanie i nawet nie wyciagnal nart z auta... A ja zjechalam 5-6 razy, po czym gorka mi sie znudzila. W koncu co to za goreczka, 3-4 skrety i bylam na dole... Ale co tam! I tak jestem przeszczesliwa! Znow poczulam lodowaty wiatr na twarzy podczas zjazdu w dol, sliski snieg pod nartami, miesnie przypomnialy sobie stare, wyuczone ruchy...
Pamiatkowe zdjecie narciarek (jest w ogole takie slowo?).




Bylo super, chce jeszcze! Lubie lyzwy, ale stwierdzam, ze nigdy nie pokocham ich taka miloscia jaka pokochalam narty... Tylko uda podziekowaly mi wieczorem zakwasami. A co tam, warto bylo! ;)

PS. Widzialam w koncu (przez Skype) moja nowa siostrzeniczke! Fajnie ja w koncu zobaczyc, chociaz jak kazdy noworodek jest... hmm... no... slodka, ale niezbyt urodziwa. ;) Poznalam tez imie, w koncu! Planuja nazwac ja Milena, jak tylko szwagrowi w koncu bedzie po drodze do USC. ;)