Wlasnie przeczytalam to co napisalam (zawsze tak robie, a po opublikowaniu nadal znajduje jakies literowki...) I wyszlo mi strasznie sucho i merytorycznie... trudno, jak sie znudzicie, to nie czytajcie do konca. ;)
Na poczatku przyblize Wam nieco tutejszy system, ktory rozni sie dosc sporo od polskiego.
Opieka nad dziecmi dziala w Hameryce bardzo preznie. Chyba nie ma sie co dziwic, skoro jest to kraj powszechnego pracoholizmu, narzuconego zreszta przez system. O tym ostatnim nie bede sie jednak rozwodzic, bo to ma byc post o przedszkolu. ;) W kazdym razie bardzo powszechne sa tutaj prywatne zlobko - przedszkola (tzw. day care), ktore zajmuja sie dziecmi w wieku od 6 tygodni do 5 lat. Dzieciaczki w takich miejscach sa rozdzielane na podstawie rozwoju (np. w osobnej grupie sa dzieci raczkujace, a w osobnej juz chodzace), a od okolo 2 lat, rowniez wieku. Placowki te charakteryzuje ogromna rozpietosc jesli chodzi o proponowane programy rozwoju oraz edukacji dziecka oraz idacej za tym ceny. Ogolnie jednak przyjmuje sie ze kwota poslania dwojki dzieci do takiej instytucji, przekracza miesieczna oplate kredytu za dom. W wiekszych miastach, dla dzieci od 3 lat wzwyz mozna dostac finansowa pomoc na poslanie dziecka do przedszkola, dotyczy to jednak rodzin z ograniczonymi dochodami. Poniewaz ceny "day care" zwalaja z nog, jesli tylko rodzine na to stac, mamy decyduja sie zostac z dzieckiem w domu. Urlop macierzynski trwa tutaj maksymalnie 12-16 tygodni, a wychowawczego nie ma w ogole, wiec w takim wypadku rodzine musi byc stac na przezycie z jednej pensji.
Oprocz wspomnianych zlobko - przedszkoli, sa tu publiczne przedszkola przyjmujace dzieci w wieku 3-4 lat. I to o nich bedzie ten post. Niech Wam sie tylko slowo "publiczne" nie myli z darmowym! :) Takie "publiczne" przedszkole kosztuje tyle samo (albo nieraz i wiecej) niz prywatne "day care". Roznica jest, ze podlega ono juz systemowi szkol w danym miescie. Dlatego tez (nie wiem czy pamietacie), ale zalatwiajac miejsce dla Bi, najezdzilam sie do tutejszego urzedu miasta, a nie placowki przedszkolnej. :)
Z kwestii czysto organizacyjnych. Przedszkole Bi otwarte jest od 7 do 17. Natomiast prywatne zlobko - przedszkola zazwyczaj oferuja opieke w godzinach od 6:30 do 18. Za spoznienia wlepiane sa sowite kary. U nas np. jest to $10 za minute spoznienia! Rozmawialam podczas wycieczki na farme z dwiema innymi mamusiami i okazuje sie, ze ich dzieci, rowniez 4-latki, sa w naszym przedszkolu pierwszy rok. Wczesniej chodzily do prywatnego, wlasnie ze wzgledu na dogodniejsze dla pracujacych rodzicow godziny otwarcia. W tym roku oddaly dzieciaki tutaj z tych samych wzgledow, dla ktorych ja oraz M. zdecydowalismy sie na TO konkretne przedszkole. No wlasnie, czy ja Wam juz kiedys pisalam dlaczego wybralismy to, a nie inne? ;) Chyba nie... Mamy bowiem w odleglosci 10 min od domu jeszcze 2 prywatne przedszkola (day care), zdecydowalismy sie jednak zapisac Bi tutaj. Chodzilo nam bardzo zwyczajnie o to, zeby ulatwic Bi za rok start w szkole. Starsza jest niesmialym "gburkiem" i od obcych dzieci trzyma sie jak najdalej. Chcielismy, zeby w przyszlej klasie miala chociaz kilkoro znajomych "twarzy". Okazuje sie, ze nie tylko my mielismy taki pomysl. ;)
Aha, zarowno w placowkach prywatnych, jak i publicznych, istnieje mozliwosc zapisania dziecka na pol dnia, albo na 2-3 dni w tygodniu. Jest to jednak opcja wylacznie dla rodzicow nie pracujacych, pracujacych z domu, lub zwyczajnie pracujacych w jakims dziwnym systemie. Np. u nas opcja "pol dnia" oznacza 8:30-11:30 rano, albo 12:30-15:30. To tylko 3 godziny! Nie wiem jaki pracujacy, nawet na pol etatu, rodzic ma mozliwosc dostosowania sie do takiego grafiku... :/
No dobrze, zarysowalam Wam z grubsza tutejsza opieke nad dzieciarnia. Jak zas wyglada opieka przedszkolna "od srodka"?
Od razu zaznacze, ze moje spostrzezenia dotycza wylacznie placowki, do ktorej uczeszcza Bi, a ktora porownuje ze wspomnieniami z wlasnych przedszkolnych lat oraz z tym co obserwowalam odwiedzajac we wczesnej mlodosci wlasna matke w pracy. Pare razy, opisujac moje amerykanskie doswiadczenia, spotkalam sie z krytyka i korekta tego o czym pisalam. Zanim zaczne, chce wiec sprostowac, ze opisuje wszystko tak jak JA to widze, w TYM konkretnym miejscu. Dotyczy to tylko i wylacznie publicznego przedszkola w naszym miasteczku i moze sie nie pokrywac (albo byc wrecz sprzeczne) z organizacja zajec przedszkolnych w innych stanach, a nawet innym miasteczku w moim Stanie. Opisuje przedszkole mojej corki, inne mnie nie interesuja. ;)
To co ja nazywam przedszkolem publicznycm [tutaj: pre-school albo pre-K, czyli pre-Kindergarten (Kindergarten = zerowka)], dotyczy grup 3-4-latkow. Mlodsze dzieci nie sa przyjmowane. Dziecko musi miec skonczone 3 lata i byc w pelni odpieluchowane (wyjatkiem sa dzieci specjalnej troski, lub majace zdiagnozowane schorzenia ukladu moczowego). Wiem, ze w wielu placowkach w Polsce, do grup przedszkolnych przyjmowane sa sporo mlodsze maluszki. Warunkiem jest zeby byly odpieluchowane. Nie tutaj. Przepisy scisle reguluja opieke nad dziecmi mlodszymi niz 3 lata (w sensie, ze maja wiecej wymogow oraz ograniczen dla instytucji), dlatego, jak mi to wdziecznie okreslila pani z urzedu miasta, placowki publiczne sie "w to nie bawia". ;) Miedzy innymi dlatego spalil na panewce nasz pomysl, zeby zapisac Potworki do przedszkola razem, w ramach wsparcia psychicznego. Mimo ze we wrzesniu Nik mial 2 lata oraz 9 miesiecy, nie mogl byc przyjety. Musi miec skonczone 3 lata i kropka. Ciekawie odbywa sie to w tutejszych zlobko-przedszkolach (day care). Zaraz po trzecich urodzinach (czesto juz nastepnego dnia), dzieciaki przenoszone sa z grupy 2-latkow, do grupy pre-school, niewazne jaki jest to miesiac w roku.
Co ciekawe, takie scisle granice wiekowe, dotycza tylko i wylacznie przedszkola. Zerowka (kindergarten) zaczyna sie oficjalnie we wrzesniu dla wszystkich dzieci, ktore danego roku koncza, badz juz ukonczyly 5 lat. Zerowka zas podlega juz bez wyjatku systemowi szkol w danej miejscowosci. Nie ma zerowkowych grup przedszkolnych (no prawie, ale o tym nizej). Z ciekawostek, w Stanach (a przynajmniej w Stanie, w ktorym mieszkam) to wlasnie przed zerowka mozna dziecko "odroczyc", nie przed I klasa. Dotyczy to dzieci urodzonych w drugiej polowie roku, ale zarzad kazdej miejscowosci decyduje sam od ktorego miesiaca urodzenia przysluguje dzieciom odroczenie. Czasem jest to lipiec, czasem pazdziernik, czasami grudzien. Jak to jest u nas jeszcze nie wiem, bo rzecz jasna Bi to nie dotyczy. Bede sie za to intensywnie zastanawiac kiedy przyjdzie kolej Nika, bo on, urodzony w grudniu, zaczynalby zerowke majac zaledwie 4 lata, 9 miesiecy... W kazdym razie, dzieci ktorych rodzice uznali, ze nie sa gotowe zeby zaczac Kindergarten, nie moga zostac w przedszkolu (pre-school). Takie dzieciaki ida do tzw. "Early Kindergarten", czyli po prostu "wczesnej zerowki". Moja kolezanka oddala w tym roku do takiej placowki swoich blizniakow, ale mimo wszystko nie wiem dokladnie na czym to zjawisko polega. Z tego co sie orientuje, Early Kindergarten realizuje program zerowki, ale z mniejszym naciskiem? Nie ma tam tez niektorych regul organizacyjnych. Na przyklad, w szkolach popularne jest rozdzielanie blizniat do roznych klas. We "wczesnej zerowce" tego nie ma.
Co zrobie z Nikiem? Jeszcze nie wiem i na szczescie mam prawie 2 lata na dokladne sprawdzenie co i jak oraz podjecie decyzji. ;)
Co uderzylo mnie wiec najbardziej w tutejszym przedszkolu? Po pierwsze, nieco jak dla mnie przesadna dbalosc o bezpieczenstwo dzieciakow, wynikajaca zapewne z uwielbienia tubylcow do pozwow sadowych. ;) O wiekszosci juz chyba wspomnialam. Coz, najwyzej sie powtorze. ;)
Do przedszkola nie mozna przysylac niczego co zawiera chociazby sladowe ilosci orzechow. Domowe wypieki na przedszkolne przyjecia sa zabronione, ale jak dalam Bi muffinke (oczywiscie bez orzechow) na sniadanie to na szczescie nikt sie nie przyczepil. ;) Moj kolega nie mial jednak tyle szczescia. Przyslal synowi batonik z platkow owsianych. Niestety, malutkim druczkiem, pod zalamaniem papierka bylo napisane, ze batonik wyprodukowany zostal w fabryce gdzie przerabiaja rowniez orzechy, ktory to napis kolega przeoczyl. Batonik wyladowal w koszu. ;)
Podobnie, obuwie dziecka ma sie mocno trzymac nogi. Wszelkie klapki badz crocks'y sa zabronione. W razie gdy rodzic sie uprze i jednak dziecku cos takiego zalozy, nie bedzie ono moglo bawic sie na drabinkach oraz zjezdzalniach.
Rowniez prosba o towarzyszenie dziecku na wycieczce miala zapewne na celu zrzucenie odpowiedzialnosci za potomka na barki rodzica. W razie gdybym nie pojechala z Bi, mialam bowiem do podpisania formularz, w ktorym poswiadczam, ze w razie jakiegos wypadku, nie pociagne do odpowiedzialnosci kadry przedszkola. Przyznaje, ze tu sie wkurzylam. Gdyby Bi cos sie na wycieczce stalo, wynikaloby to tylko i wylacznie z niedopilnowania. A w takim wypadku, kto jest odpowiedzialny? Przeciez nie 4-letnia dziewczynka, nie zdajaca sobie jeszcze sprawy z konsekwencji niektorych wybrykow?!
To tyle, jesli chodzi o zabezpieczanie przez przedszkole wlasnego tylka. ;) Poza tym dostaje tygodniowo caly stos formularzy na zgode na to czy na tamto. Przykladowo, w pazdzierniku dostalam pismo, w ktorym wypisane byly typowe, halloweenowe zabawy, jak wycinanie dyni, opowiadanie (niestrasznych) historyjek, przebieranie, itd. Mialam zaznaczyc wszystkie zabawy, na ktore sie zgadzam. Przy tym zaznaczone bylo, ze w razie jesli jedno dziecko nie moze w czyms brac udzialu, zabawy tej nie bedzie w ogole. Tu przypomnialo mi sie, jak kiedys moja mama zostala poinstruowana przez rodzicow - swiatkow Jehowy, ze nie zycza sobie, zeby ich syn kolorowal obrazki z Mikolajem czy choinka. Oczywiscie mama obiecala, ze nie bedzie, ale potem mowila, ze tak jej bylo tego chlopca zal, bo jak wytlumaczyc 3-latkowi, ze nie wolno mu czegos, co robi cala reszta? W koncu maly dostal jednak obrazek do pokolorowania, a rodzice jakos to przelkneli. ;)
Ciekawe jak to bedzie u Bi w grudniu? Zaloze sie, ze bede musiala zaznaczyc jakiego jestesmy wyznania i podpisac pozwolenie, zeby moje dziecko uczylo sie np. o takim Hanukah. :D
Kiedy pierwszy raz przekroczylam prog przedszkolnych salek, najbardziej zaskoczyla mnie niewielka ilosc stolikow przeznaczonych do jedzenia posilkow. W kazdej sali jest doslownie 1-2! Zastanowilo mnie jak te dzieci maja wspolnie zjesc posilek, czy razem brac udzial w zajeciach? Na pytanie co do "wspolnego" jedzenia predziutko dostalam odpowiedz, kiedy przyszlam odebrac Bi w porze posilku. Przy stolikach siedzialo tylko kilkoro dzieci, reszta biegala jak szalona po salce. ;) To tyle z mojej nadziei, ze Bi zacznie jesc przedszkolne posilki, bo zadziala instynkt stadny i bedzie nasladowac reszte dzieci. :/
Z brakiem stolikow wiaze sie kolejna rzecz, ktora ciezko mi bylo przegryzc. Mianowicie ograniczenie grupowych projektow. Mam przed oczami przedszkole mojej mamy, gdzie wszystkie dzieci siedzialy przy stolikach i pieczolowicie wyklejaly kazde swoj obrazek. Coz, tu tego nie uswiadczymy. Tutaj wokol sali ustawione sa tzw. "centers", przystosowane do roznych aktywnosci. I tak mamy kacik z ksiazeczkami, kacik z drewnianymi klockami, kacik do malowania, kacik do rozwoju integracji sensorycznej, z piaskiem, pianka do golenia i tym podobnymi. Pewnie jeszcze kilka takich "centrow" by sie znalazlo, ale pamiec juz mnie zawiodla. ;) Przy okazji wyjasnilo sie, dlaczego w tutejszym przedszkolu potrzeba az 4-5 nauczycielek na grupe. Podejrzewam, ze powodow jest wiecej, ale juz na pierwszy rzut oka widac, ze poniewaz w kazdym kaciku moze sie bawic maksymalnie 3-4 dzieci, potrzeba jest wiecej pan na ogarniecie malolatow rozrzuconych po calej sali. W salce Bi jest dodatkowe utrudnienie w postaci braku lazienki. Kiedy ktores z dzieci musi isc za potrzeba, jedna z pan porzuca swoje zajecia i maszeruje z nim(nia) przez korytarz, do drugiej sali. Sprawa z tymi "centrami" wyglada dla mnie dosc podejrzanie. Mysle, ze w ciagu dnia trwa "rotacja" dzieci miedzy roznymi kacikami, ale jak upewnic sie, ze kazde ma mozliwosc skorzystania z kazdego? Przy kilkunastu malolatach oraz kilku paniach, latwo sie pogubic. Sadzac z ilosci rysunkow przynoszonych przez Bi do domu, moja corka spedza wiekszosc dnia rysujac. :)
Czas, kiedy dzieci maja zajecia jako cala grupa, nazywa sie (niespodzianka!) "group time"! :) Wtedy wszystkie dzieciaki staja razem na dywaniku i spiewaja piosenki z dodana choreografia, siadaja i sluchaja czytanych ksiazek albo ucza sie wierszykow lub prostej matematyki. Z tym dywanikiem to ciekawa sprawa, bo jest on w ksztalty geometryczne. Na szafce obok sa zas karteczki z imionami dzieci, a obok przypisane im ksztalty. Sa one regularnie przestawiane. Na poczatku czasu grupowego kazde dziecko musi znalezc przypisany sobie ksztalt. Calkiem ciekawa metoda, zeby dzieci nauczyly sie wizualnie rozpoznawac i swoje imie i ksztalty geometryczne. :)
Dziwnym dla mnie "tworem" jest cos, nazywane "food exposure". Zamiast normalnie posadzic dzieci przy stolach w tym samym czasie i zaserwowac im zwyczajne zarcie, kombinuja. :/ W kazdy czwartek dzieci mialy miec przedstawiony jakis nowy "smak", ktory potem mial byc wlaczany w tygodniowe menu. Oczywiscie musialam wypisac zaswiadczenie, ze sie zgadzam oraz ze moje dziecko nie ma zadnych alergii pokarmowych. Swoja droga jestem ciekawa czy nadal to kontynuuja, bo podpisalam pozwolenie i zapadla na ten temat cisza w eterze. Ciekawa tez jestem jak Bi reaguje na nowe propozycje kulinarne, bo u nas w domu, to raczej Nik chetniej probuje nowych rzeczy. ;)
Bardzo nie podoba mi sie tez wychodzenie na dwor zaledwie dwa razy dziennie po pol godziny. Tak, dobrze przeczytalyscie! Dwa razy po pol godziny! To wszystko! Pamietam, ze w Polsce (nie wiem co prawda jak jest teraz) przedszkolaki, jesli tylko pogoda pozwalala, spedzaly na swiezym powietrzu cale ranki, a potem jeszcze spora czesc popoludnia! No dobrze, z tego co matka mi opowiadala, to nauczycielki robily to zwyczajnie, zeby sie naplotkowac do woli, ale przymykam na to oko. ;) Dla malych dzieci nie ma nic zdrowszego niz ruch na swiezym powietrzu i nie moge uwierzyc, ze jest on tak drastycznie ograniczany. Nic dziwnego, ze Hameryka zmaga sie z plaga otylosci wsrod dzieci. :(
Najbardziej jednak wkurzajacym dla mnie, osobiscie, zwyczajem jest, tam ta ra ram, "show and tell". Slyszalam juz o tym wczesniej, ale myslalam, ze praktykowane jest dopiero w szkole. Polega ono na przyniesieniu do szkoly zadanego przedmiotu/ rysunku/ ksiazki, itd. i opowiedzeniu o tym na forum klasy. Uwazalam to za swietne cwiczenie smialosci u dziecka, bo wiadomo, ze kiedy regularnie staje sie i przemawia na srodku klasy, z czasem przestaje to byc az tak paralizujace. Wydaje mi sie, ze potem nawet w innych, poza szkolnych sytuacjach, dziecko ma wiecej smialosci, zeby wypowiedziec swoje zdanie. Nadal zreszta tak uwazam, tylko, ze obecnie zostalam brutalnie postawiona twarza w twarz z przedszkolna wersja tego nobliwego zadania.
Na czym ona polega? Poniewaz mowa o 3-4latkach, ktore czesto nie maja jeszcze dobrze rozbudowanego slownictwa, nie ma mowy o publicznej przemowie. Co najwyzej, dzieci moga okreslic co przyniosly. Na tym to bowiem polega w przedszkolu. Na przyniesieniu "czegos". Czasem jest to kolorowy lisc do jesiennej dekoracji, czasem cos w ulubionym kolorze, innym razem cos w ulubionym ksztalcie, lub zaczynajace sie na okreslona literke. No, macie mniej wiecej obraz. :) Pal szesc kolorowy lisc. Tyle ich teraz lezy, ze wystarczylo podniesc pierwszy lepszy. Ale reszta? probuje za kazdym razem angazowac w poszukiwania Bi, ale zapomnij! Po 5 minutach traci zapal... A poza szybko ulatniajacym sie zapalem, mamy inny problem. Ostatnio Bi miala przyniesc cos, co zaczynalo sie na literke "P". Po przewaleniu wielkiego pudla z zabawkami oraz przekopaniu szuflady, wygrzebalam plastikowa gruszke oraz olowek. Okazalo sie jednak, ze Bi nie zna ani slowa "pear" ani "pencil"! Caly wieczor cwiczylysmy wiec dodatkowo nowe slowka... :D
Moze sie juz domyslacie, co doprowadza mnie do szewskiej pasji? A to, ze Bi ma to cholerne "show and tell" w kazda srode, na kazde ma przyniesc cos innego i to oczywiscie JA musze pilnowac listy, szukac po domu czegos co sie nadaje, zapakowac, a potem w przedszkolu wyciagnac i dac paniom (raz zostawilam w plecaku, przykazawszy Bi, zeby potem wyjela, to oczywiscie zapomniala :/). W liscie na poczatku roku panie napisaly, ze to jakby pierwsza praca domowa naszych dzieci. Taaa... To jest praca domowa dla rodzicow! Jakbym malo miala terminow do ogarniecia i zapamietania, mam jeszcze to dziadostwo! :/
Tak jak bylo mowione od poczatku, duzo czasu poswiecane jest nauce przez dzieci literek. Przyznaje jednak, ze jak na poczatku bylam do tego pomyslu nastawiona bardzo negatywnie, teraz widze, ze robione jest to w niezbyt nachalny sposob. Glownie, panie koncentruja sie na imieniu kazdego dziecka. Dzieciaki ucza sie nie tylko je rozpoznawac, ale i pisac.
Jak wyglada to w praktyce?
Dzieciaki ukladaja "imienne" puzzle. Np. takie:
Nie mam pojecia dlaczego zdjecie "wskoczylo" bokiem... :/
Niemal kazdy rysunek jest rowniez przez dzieci podpisywany. Na poczatku wygladalo to tak, ze panie pisaly jasnym markerem imie (nie wiem czy widac to na ponizszej focie), a dziecko odrysowywalo je po liniach.
Jak widac, moja corka ma na imie "Bianeo". :D
Teraz dzieciaki (a przynajmniej moja) pisza juz imiona samodzielnie.
Oczywiscie w domu mam okazje podziwiac wylacznie efekty cwiczenia pisowni imienia, ale podejrzewam, ze takiego "odpisywania" maja w przedszkolu duzo wiecej. pewnego bowiem dnia, kiedy rozmawialam na Skype z siorka badz rodzicielka, Bi siedziala mi na kolanach i nawet nie zauwazylam co tam smaruje dlugopisem po kartce. A ona w tym czasie odpisala jeden z zaznaczonych przeze mnie klawiszy w klawiaturze!
I znow cholerne zdjecie jest bokiem, a w kompie mam je poziomo! :/
Nieco koslawo, a ostatnia literka wyglada raczej jak "a" zamiast "d", ale wydaje mi sie, ze i tak niezle jak na 4-latka, ktory wczesniej w ogole nie cwiczyl pisania. ;) Szok, szczegolnie, ze to bylo na poczatku pazdziernika, czyli po zaledwie miesiacu chodzenia do przedszkola!
Mialam tez dopisac jak ogolnie Bi odnajduje sie w przedszkolnej rzeczywistosci, ale to juz nastepnym razem, bo znow wyszedl mi tasiemiec i to nudny. ;)
I widzicie? Jednak udalo mi sie opublikowac dwa posty w tym tygodniu, chociaz malo brakowaloby, a bym sie nie wyrobila! :D
Milego weekendu!