Wiem, ze ustawicznie sie powtarzam, ale po prostu nie wyrabiam patrzac w kalendarz. Mam wrazenie, ze dopiero co przelozylam kartke na pazdziernik, a za momencik bede przekladac ja na listopad... Wszystkie drzewa kolorowe, pojedyncze sztuki juz prawie lyse. Malo to, w niedziele oraz poniedzialek w nocy nawiedzily nas pierwsze przymrozki! Jak w poniedzialkowy ranek zobaczylam na termometrze -3 stopnie, to zwatpilam czy chce mi sie nos wysuwac z domu. Niestety, praca wzywala... ;) A w niedzielne popoludnie proszyl snieg! Nie byl to tak epicki opad jak w poludniowej Polsce jakis tydzien temu, ale jednak padal. Jak maz wrocil z silowni i oznajmil od niechcenia "Snieg pada!", to nawet nie podnoszac glowy, burknelam: "Tak tak, jasne...". Na jego nalegania wyjrzalam jednak przez okno i kopara mi opadla... :D
Nocne przymrozki zrobily spustoszenie w moim ogrodzie. Sezonowym kwiatkom trzeba niestety powiedziec pa-pa do wiosny. Wszystkie padly... Zmrozilo tez kilka papryk. Niestety w sobote mielismy dosc napiety grafik i nawiedzilo mnie zacmienie. Zapomnialam ich zerwac. :( Co ciekawe kilka ostatnich pomidorow wydaje sie miec calkiem niezle. Reszta ogrodu udaje sie jednak w stan spoczynku... Nie lubie tego przejscia z letniej zieleni oraz kolorow do szarosci i zdechlych badyli straszacych z kazdego katka. Chyba dlatego nie lubie jesieni...
Zima na szczescie postanowila narazie z nami nie zostawac. Dzis znow temperatury sa w okolicy 20 stopni. Mam nadzieje, ze te ostatnie pomidory zdaza nabrac choc cienia koloru. Wtedy bede mogla je spokojnie zebrac i pomoc im dokonczyc dojrzewanie w domu...Od piatku za to temperatury maja spasc do normalniejszych na ta pore roku 10-13 stopni, ale kolejnych przymrozkow narazie nie zapowiadaja. I dobrze. :)
No dobrze, to nie jest w koncu blog meteorologiczny. Zeby sprawdzic pogode, wystarczy spojrzec za okno. Mysle, ze bardziej Was interesuje co u nas? W domysle co u Potworkow, w koncu to oni sa glownymi bohaterami bloga. Matka, ojciec oraz ich mniejsze i wieksze sprzeczki, to tylko malownicze tlo... ;)
Niech no popatrze...
Ostatni post, w ktorym napisalam pare slow o tym co porabiamy, byl z 6 pazdziernika. Hmm... Nie bede sciemniac, w zyciu nie dam rady odtworzyc dwoch tygodni. Czas zapiernicza takim tempem, ze z trudem moge sobie przypomniec co porabialismy w weekend, a co dopiero dwa tygodnie temu! ;)
Po pierwsze... Hmm... Mamy nowe kanapy w salonie! Czy raczej kanapE, bo to naroznik. W planach mialam potrzymac nasze stare kanapiska jeszcze kilka wiosen, ale w koncu szlag mnie jasny trafil. A maz tylko na to czekal. ;) Widzicie, poprzednie sofy kupilismy 6 lat temu, wkrotce po przeprowadzce, bo okazalo sie, ze malutka wersalko - kanapa, zupelnie nie pasuje do naszego wyobrazenia salonu. Nie mowiac juz o tym, ze zmeczylo nas wspolne "gniecenie" sie na jednym meblu, co uskutecznialismy kazdego wieczora w maciupenkim, wynajmowanym mieszkanku, gdzie w "saloniczku" nie miescilo sie praktycznie nic innego. Nasz dom do duzych tez nie nalezy, nie mniej jednak w porownaniu z "mieszkankiem", wrecz zachlysnelismy sie przestrzenia. I kupilismy dwie spore kanapy do salonu. :) Maz naciskal na skorzane i chociaz sama nie znosze skorzanych siedzen, czy to w domu, czy w aucie, uleglam argumentom o praktycznosci. "Praktycznosc" ta szybko zreszta zauwazylam, poniewaz nasza owczesna suczka, ktora podczas naszej nieobecnosci uparcie wylegiwala sie na sofie, skorzane kanapiska olala cieplym moczem. Najwyrazniej za chlodne byly na wlochata dupke jasnie pani. :D Szukajac kanap popelnilismy jednak blad, ktory jest zreszta naszym klasykiem. Mianowicie chcielismy zaoszczedzic. M. koniecznie chcial kanapy skorzane, a porzadna skora kosztuje. Znalezlismy w koncu cos co nam odpowiadalo i za cene, ktora bylismy sklonni przelknac. Blad! To co kupowalismy jako "skore", czy to przez nasza niewiedze, czy przez spryt pracownikow salonu meblowego, okazalo sie byc materialem doslownie powleczonym cieniutka warstewka "skorki". Nie powiem, kanapy posluzyly nam bez zarzutu przez prawie 3 lata. A potem zaczely sie dziac cuda. Najpierw na oparciu pojawil sie jakby pecherz powietrza. Wkrotce ten pecherz, jak to z pecherzami bywa pekl, a "skorka" zaczela sie luszczyc. Na poczatku w tym jednym miejscu. Juz udalo nam sie kupic plachte skory w identycznym kolorze, juz M. kombinowal jak by tu obszyc poduche od nowa, zeby nie bylo to widoczne... Niestety, pecherze zaczely pojawiac sie na obu kanapach na praktycznie kazdej poduszce i oparciu. Zalamalismy sie... M. gotow byl obie wypiep*zyc natychmiast, ale uparlam sie, ze po wydaniu sporej jak na nasze kieszenie kasy, nie bede teraz wywalac jej w bloto. Szczegolnie, ze mielismy juz dwojke malych dzieci i myslelismy o odpieluchowaniu Bi. Wyobrazilam sobie, zreszta slusznie, ile razy owe kanapy zostana zasikane, ile razy cos sie na nie wyleje i stwierdzilam, ze nie ma sensu kupowac nowych. Kupilismy pokrowce. :) Nie bylo to glupie rozwiazanie, ale szybko okazalo sie tymczasowym... Na skorze, a raczej tym co z niej pozostalo, pokrowce ciagle sie przesuwaly, zjezdzaly, a dzieciaki wiercace sie non stop, nie pomagaly. Co gorsza, pod pokrowcami, "skorka" dalej sie w najlepsze zluszczala i wokol kanap bez przerwy walaly sie paprochy. M. doprowadzalo to do szewskiej pasji i co rusz wracal do tematu nowych kanap. Skutecznie zamykalam mu dziob argumentem, ze to ja sprzatam, wiec to ja zdecyduje, kiedy mam dosc. ;) Sama sie dziwie, ze wytrzymalam az tyle, bo ponad 2 lata. Przyznaje, ze od jakiegos pol roku desperacko trzymalam sie mysli, ze chce tylko odczekac, az w pelni odpieluchujemy Nika. To ostatnie idzie jednak dosc opornie i tydzien temu dopadl mnie kryzys. Odkurzylam mianowicie dom, miedzy innymi wokol i pod nieszczesnymi kanapami. Po czym przystapilam do mycia podlog. I kiedy spod rzeczonych kanap znow wymiotlam mopem garsc skorzanych paprochow, po prostu sie zalamalam. Ile mozna?! Rzucilam do M., ze pierdziele odpieluchowanie, pierdziele male dzieci, mam dosyc tej syzyfowej pracy, chce nowe kanapy! A moj maz, ktory czekal na to od blisko 3 lat, predziutko zabral swa wsciekla malzonke na zakupy. :D
Kurcze, w zyciu bym nie przypuszczala, ze z kupna nowych kanap moze powstac niemal osobny post. A jednak! ;) W kazdym razie wyruszylismy z domu "rozejrzec" sie. Tak sie rozgladalismy, ze kupilismy! Wcale to jednak nie bylo oczywiste, bo juz w pierwszym sklepie okazalo sie, ze szukamy zupelnie czego innego! ;) M., mimo, ze juz raz sie przejechal na pseudo-skorze, nadal wzdychal do kanap skorzanych. Ja za to, majac w pamieci to, co dzialo sie z poprzednimi oraz mocno nieletni wiek Potworkow, mialam tylko dwa wymogi: kanapy mialy byc zwykle, materialowe oraz mialy miec poduchy zarowno z siedziska, jak i oparc zdejmowane do prania. Przy tak roznych "wizjach", zaraz w pierwszym sklepie nieco sie z M. "starlismy" i wlasciwie to oczekiwalam, ze wrocimy z niczym. Przejechalismy sie do kolejnych dwoch sklepow, a po drodze wyjasnilismy sobie, hmmm... to i owo. ;) W koncu stanelo na moim. A w trzecim sklepie znalazlam to, czego szukam. :) Naroznik nie jest specjalnie ozdobny, marzyl mi sie tez zupelnie inny kolor, po dowiezieniu do domu okazal sie duuuzo wiekszy niz sprawial wrazenie w ogromnym sklepie i calkowicie zdominowal salon. Nie wspomne juz o cenie, bo przekroczylam zalozony budzet o 50%, ekhem, khem... Ale coz, nie mozna miec wszystkiego. ;) Za to tak jak chcialam, wszystkie poduchy sie elegancko piora (znaczy sie w teorii, w praktyce to nie probowalam :D). M. troche sie zzymal, bo w sklepie mebel stal na dywanie, a w domu mamy drewno, naroznik zas jest zlozony z 5 osobnych czesci, ktore rozsuwaly sie i jezdzily po calym salonie przy kazdym skoku Potwornickich na kanape. W koncu wzial deseczki oraz garsc srubek i zlaczyl kilka czesci ze soba. Natychmiast zrobilo sie duzo lepiej. :)
Przy okazji, to jestem pelna podziwu dla moich Potworkow. Na szukaniu kanap zszedl nam bowiem calutki wieczor. Wyruszylismy zaraz po ich drzemce, a do domu zajechalismy grubo po 20, kiedy zazwyczaj czytamy juz ksiazeczki przed snem... Potwory ani razu nie zamarudzily, biegaly po sklepie, wskakiwaly na kolejne kanapy, fotele oraz lozka, czyli po prostu swietnie sie bawily. Kiedy oglosilismy odwrot, urzadzily jeki, bo najwyrazniej jeszcze sie nie wyszalaly. ;)
Pisac dalej? Bo Was zamecze... ;)
Poniewaz wybralam dzisiejszy dzien na post, ze wzgledu na to, ze kolegi z biura nie ma, wiec nikt nie podglada ile czasu spedzam na klepaniu w klawiature, pisze dalej.
Mowia, ze najtrudniejszy jest ten pierwszy krok. Dotyczy to rowniez wydawania kasy. Od okolo dwoch lat staramy sie uwazac na wydatki, zlikwidowalismy te zbedne, te niezbedne ograniczylismy do minimum... Jednak, wraz z zakupem nowych kanap, cos w nas peklo. Czy raczej we mnie, bo to glownie ja jestem domowym strozem, decydujacym co kupic trzeba, a bez czego sie obejdziemy. Po kupnie naroznika, maz wykorzystal moja chwilowa "slabosc" i szybciuko zaczal "ugniatac" temat nowego materaca. To fakt, ze lozko oraz materac, na ktorym spimy, przynioslam w "wianie". Czyli po prostu kupilam je w czasach panienskich. Nie wiem, czemu dla samej siebie kupilam podwojne lozko... ;) W kazdym razie materac ma juz 10 lat, a ze kupilam zwykly, piankowy, jest juz niezle wylezany. M. od jakiegos czasu narzeka na bol plecow i co prawda tlumacze mu, ze starosc nie radosc, ale niechetnie przyznalam, ze moze to i wina materaca. ;) Postanowilismy wiec zainwestowac w nowy. M. poszedl za ciosem i zaczal narzekac na rozmiar naszego malzenskiego loza. Co prawda podwojne ale jednak stukamy sie nieraz lokciami czy kolanami, a jak Bi nad ranem postanawia do nas dolaczyc (chociaz, odpukac, ostatnio jakby dala sobie spokoj), robi sie naprawde ciasno... Zaproponowalam, zeby kupic dwa pojedyncze lozka, w ten sposob kazde bedzie moglo wystawiac dowolna konczyne w dowolnym kierunku. Nie wiedziec czemu pomysl ten spotkal sie z umiarkowanym entuzjazmem. Padlo wiec na wieksze lozko. Jak wydawac fortune, to wydawac, a co! :D W kazdym razie nie usmiechalo mi sie wymieniac wszystkich mebli z naszej sypialni, postanowilismy wiec dobrac lozko do reszty mebli. A ze te sa ikeowskie, w sobote zarzadzilismy wyprawe do Ikei. Uznalismy, ze tam najlatwiej bedzie nam znalezc odpowiedniki tego co mamy, bo nasz model oczywiscie dawno wyszedl z produkcji. ;)
Aha, niniejszym pragne zanegowac poglad ze meble z Ikei to tanie badziewie, ktore wypacza sie po kilku miesiacach uzytkowania! Moje lozko oraz komoda maja juz 10 lat i nawet srubki sie nie poluzowaly, ha! :D
Tym razem jednak Ikea nas rozczarowala, bo nie mieli nic, co wpasowaloby sie w pozostale meble. A raczej jedno lozko uszlo by od biedy w tloku, ale nie bylo dostepne w rozmiarze wiekszym niz nasze. A jak mam kupowac taki sam rozmiar, to raczej pozostane przy starym i zakupie tylko nowy materac. ;)
Wyprawa do Ikei to w ogole byla porazka. Zacheceni wczesniejszym zachowaniem Potworkow w sklepie meblowym, myslelismy, ze bedzie luzik. Niestety, Bi nie zasnela w aucie wcale i byla zmeczona, a Nik zasnal na ostatnie 10 minut jazdy i obudzil sie niedospany i wsciekly. A cholerna Ikea jeszcze w dodatku ma w swoim posiadaniu wozki sklepowe! Potwor Mlodszy jak uczepil sie jednego, to biegal swoim zwyczajem na oslep wpadajac na ludzi i meble, co chwila sie wsciekajac, bo wozek mial zepsute kolka i nierowno jezdzil. Bi powdrapywala sie chwilke na meble, po czym zaczela jeczec, ze chce jechac w wozku. Oczywiscie wraz z nia wozek byl dla Nika o wiele za ciezki, wiec stalismy przed dylematem: albo bedzie awantura, ze Nik chce prowadzic wozek bez siostry w srodku, albo ze Bi nie chce chodzic, tylko jechac w wozku. Zadna opcja tak naprawde nas nie zadowalala, wiec po obejrzeniu w pospiechu wszystkiego co nas interesowalo, szybko sie z tamtad ewakuowalismy. ;)
To juz koniec przygod sklepowych. :) Koniec koncow, lozko zamowilismy z innego sklepu. Kiedy przyjdzie, wtedy pojedziemy wybierac nowy materac. Maz juz zaciera lapki, ja patrze z niepokojem na wyciagi bankowe. ;)
Jednak to nie byl koniec sobotnich atrakcji. :) Az balam sie jak po porannej wyprawie do Ikei, Potwory przyjma wypad na urodziny kolegi... Tym bardziej, ze Nik w drodze powrotnej nie mial zamiaru spac, a Bi kimnela sie jakies 10 minut. Okazalo sie jednak, ze nie bylo zle. Prawie godzine zajelo im oswojenie sie z nowym miejscem na tyle, zeby zejsc z naszych kolan i pojsc do dzieci, a raczej do malego solenizanta, ktory konczyl 2 latka. Moje Potwory byly do niego najbardziej zblizone wiekiem, bo reszta malolatow miala juz 6 lat wzwyz, a niektorzy nawet sporo wiecej. :) Po tej godzinie spedzonej na bacznej obserwacji innych gosci, w szczegolnosci dzieciarni, Potwory pobiegly do zabawy.
Obserwowalam ta najmlodsza trojeczke z zainteresowaniem. Maly A. konczyl 2 lata, Nik ma prawie 3, a Bi prawie 4.5. Niesamowite jak bardzo dziecko zmienia sie przez zaledwie rok zycia. A. jeszcze prawie nie mowi, ale jest wesoly i towarzyski. Nik rozgadany, ale przy tym nadal bardzo emocjonalny i przerzucajacy zabawki nie skupiajac sie na niczym dluzej niz 10 minut. Bi spokojnie i cierpliwie szukajaca w balaganie pasujacych do siebie czesci zabawek. Trzy rozne swiaty. :)
Naszla mnie tez refleksja, ze ciesze sie, ze Potworki maja siebie. Na codzien wiecej mamy klotni oraz dokuczania, niz zgodnej zabawy. Wzajemne draznienie i wrzaski zaczynaja sie zazwyczaj juz w przedszkolu przy odbieraniu Bi (ktos by pomyslal, ze sie za soba stesknia, taaa...), a koncza czesto podczas lezenia w lozku, gdzie Bi drze sie, ze chce spac, podczas gdy Nik gada i spiewa... ;) Podczas przyjecia widzialam jednak jak trzymaja sie razem. Jesli jedno wrocilo po cos do rodzicow, zaraz pojawialo sie drugie, bralo brata/siostre za reke i ciagnelo do zabawy. Sa dla siebie oparciem i poczuciem bezpieczenstwa w jednym. :) Nie wiem jak rozwinie sie ich wiez w przyszlosci, ale na dzien dzisiejszy takie scenki to miod na moje matczyne serce. :)
Za brak nikowej, popoludniowej drzemki plus nadmiar wrazen, przyszlo nam zaplacic w nocy. Maly gagatek miedzy 23 a 1:30 obudzil sie 8 (osiem!) razy! Najpierw z samym wyciem. Budzil sie i zawodzil i zawodzil i zawodzil... Wstawalismy do niego, ale nic nie moglismy zrobic. Nie chcial powiedziec co mu dolega, nie dal sie utulic, nawet reke glaszczaca po glowce, odpychal ze zloscia. Szczerze to bylam pewna, ze zaczyna sie kolejne chorobsko. Myslalam sobie, ze kurna, jeszcze nadal pokasluje od czasu do czasu, a tu zaczyna sie cos nowego. Sprawdzalam czolo raz za razem, ale chlodne. Oczekiwalam "chlusniecia". Nic. W koncu za ktoryms przebudzeniem, Nik wyplakal: "Klooocki!!!". Malo wspolczujaca i zaspana matka burknela: "Klocki?! Jakie znowu klocki?!".
"A. ma klooocki, yyyyyyy!!!!"
"I auta, buuuuu!!!"
Noszzzz... Okazalo sie, ze Potwor Mlodszy przezywa calodzienne emocje oraz ilosc zabawek, ktorymi sie bawil. Dom znajomych wyglada bowiem jak nasz. Czyli niczym sklep z zabawkami. :D
A wczoraj zaliczylam wycieczke klasowa z grupa Bi. Pamietacie? Dostalam list, ze kazdy rodzic jest proszony w miare mozliwosci o towarzyszenie dziecku. Mozliwosc poniekad mam, wiec pojechalam rozejrzec sie i zobaczyc jak to wyglada. Przekonalam sie, ze choc wielu rodzicow rzeczywiscie pojechalo z potomstwem, to wielu jednak prosbe olalo (albo maja mniej ugodowego pracodawce) i wyszlo to tak pol na pol. Na nastepna wycieczke raczej posle Bi juz sama. Pewna jednak nie jestem, bowiem nie spodobal mi sie panujacy podczas niej chaos. Dzieci, ktore byly z rodzicami, swobodnie rozlazly sie po calej farmie, a dzieci ktore przyjechaly z nauczycielkami gonily za ulubionym kolega/kolezanka, zupelnie nie trzymajac sie grupy. Wydaje mi sie, ze gdyby dzieciaki byly tylko pod opieka pan, bardziej trzymalyby sie w kupie. A tak to stworzylo sie jedno wielkie klebowisko dzieciakow oraz doroslych.
Jechalam na te wycieczke z mieszanymi uczuciami i niezbyt chetnie. Czesto bywa, ze przy takim nastawieniu czlowiek sie potem milo rozczarowuje. Nooo, nie tym razem. ;)
Wkurzylam sie, bowiem:
*Autobus spoznil sie 40 minut, podczas ktorych nauczycielki zabawialy troche dzieci, ale rodzice snuli sie po korytarzu zerkajac na zegarki.
*Zgubilam sie w drodze na ta cholerna farme, ale to oczywiscie tylko moja wina, brak nawigacji i proby czytania wydrukowanych instrukcji przy jednoczesnym prowadzeniu auta. Dodam tylko, ze aby dotrzec na miejsce trzeba przejechac wzdluz jednego z brzegow jeziorka. Ja pojechalam, owszem, brzegiem, ale nie tym co trzeba i w rezultacie objechalam cale jezioro dookola... :/
*Po dotarciu w koncu na miejsce, okazalo sie, ze autobus wiozacy panie oraz reszte dzieci tez sie gdzies po drodze zagubil i pol godziny wszyscy kwitlismy przy wejsciu na farme.
*Ktora (oprocz czesci sadowej) okazala sie malutka. Ot, kilka zagrodek ze zwierzakami gospodarskimi, kilka tajemniczych malych chatek i ogromny sklep z pamiatkami (oczywiscie!). Obeszlysmy to wszystko z Bi w kilka minut, po czym zaczelo sie snucie bez celu i szukanie chociaz skrawka slonca (glowna, wizytowa czesc farmy jest niemal calkowicie zacieniona) poniewaz,
*Bylo potwornie zimno! Temperatury jeszcze dobrze sie nie podniosly po kilkudniowym ochlodzeniu. To, polaczone z wiatrem plus niemal kompletnym cieniem, dawalo straszny ziab. Jak ja albo Bi sie po tej wyprawie nie pochorujemy, to bedzie cud.
*Tajemnicze male chatki wspomniane wyzej, okazaly sie sklepikami z domowej roboty paczkami, goraca czekolada itp. Tyle, ze... otwarte sa tylko w weekendy! W tygodniu, oprocz wycieczek szkolnych, farma nie ma zbytniego ruchu, wiec o 10 rano we wtorek mozna sie bylo najwyzej oblizac.
*Kiedy reszta wycieczki w koncu dotarla, zaczal sie wlasciwy chaos. Dwie przedszkolne grupy sie rozdzielaly, nauczycielki nawolywaly swoje klasy, a dzieciaki, ktore dopiero co wysiadly z autobusu nic sobie z tego nie robily, bo rzucily sie do poznania nowego miejsca.
*Caly program wycieczki to bylo obejscie wszystkich zwierzecych zagrod z przewodniczka, ktora, nie powiem, dosc ciekawie opowiadala o mieszkancach farmy. Na koniec przejechalismy sie na wozie ciagnietym przez traktor naokolo sadu. I to cala wycieczka. W programie mialo byc chyba jeszcze wlasnoreczne zrywanie jablek, ale nie starczylo juz czasu. :(
*Kierujac sie godzinami podanymi w liscie, powiedzialam w pracy, ze dojade okolo poludnia. Przez wszystkie opoznienia, dojechalam niemal o 13...
Wszystkie dzieci dostaly na pozegnanie po woreczku jabluszek prosto z sadu, co bylo niewatpliwie milym akcentem. To tak w ramach szukania jakiegos pozytywu. ;)
A teraz z innej beczki: pisalam, ze Bi ma ulubiona kolezanke w przedszkolu? ;) Ano ma. Smiesznie sie dobraly, sa bowiem niczym dzien i noc, niebo i ziemia. Mala Sukri jest bowiem Hinduska, ma czarne oczy, czarne wlosy i bardzo sniada karnacje. No i Bi jest o pol glowy wyzsza, ale patrzac na inne dzieci z jej grupy, to raczej norma. ;) Roznia sie z Bi wszystkim, oprocz tego, ze sie po prostu lubia. :) Codziennie slysze: Sukri to, Sukri tamto, a pokazujac mi swoje arcydziela, Bi zawsze pokazuje tez, ktore wykonala jej przyjacioleczka. Na wycieczce obie panienki chodzily wszedzie razem, ciagnely jedna druga za reke, pozowaly do zdjec i ogolnie nie bylam corce potrzebna. Wracala do mnie tylko, kiedy kolezanka jej sie gdzies zapodziala. Slodkie sa takie przedszkolne przyjaznie. :)
A teraz koncze. Nastepny post za tydzien, bo sie zmeczylam i bola mnie opuszki palcow. :D
Dotrwałam do końca ;-) Kobieto, klawiatura to Ci się pewnie paliła, co? Ja też marzę o zmianie narożnika, ten stary (4 lata) już się wygniótł i przyjął od Alana mnóstwo płynów ustrojowych i innych zawierających jego DNA :-D Niestety pokrowców się nie ściąga :-( Jest ładny, ale mało wygodny i funkcjonalny. Poczekać jeszcze muszę, bo jakiś wyjątkowo oporny na zniszczenia jest ;-) Póki co, w planach zmywara :-)
OdpowiedzUsuńPo ilosci razy co Bi zasikala podczas drzemki tamte kanapy wiedzialam, ze nowe MUSZA miec zdejmowane poduchy i sciagane pokrowce! ;)
UsuńJakbym miala wybor miedzy zmywarka a nowymi kanapami, bez wahania wybralabym zmyware! :D
Jeszcze, jak każda z nas doda słów kilka o swoich kanapach, to dopiero będzie tasiemiec :) My 2-3 lata temu wymieniliśmy wersalkę na kanapę. Koniec końców w naszym małym pokoju, zajęła większość miejsca. Do tego fotel, który ledwo zmieścił się we framugach. Na drugi już zabrakło miejsca. Obicia idealne, jak przy dziecku (jakoś wtedy na to nie wpadłam), czyli jaśniutkie. A kanapa jest wygodna tylko po rozłożeniu (pełni funkcję naszej sypialni). Na złożonej położyć się wygodnie nie da. A jeśli już to ja sama, bo Mężowi nogo wystają. A nowej przecież nie kupimy, bo ta ma się całkiem dobrze. Chyba, że Tygrys ją załatwi w najbliższych miesiącach :) Czy miałabym coś przeciwko?
OdpowiedzUsuńPoszaleliście z zakupami. Czasem trzeba, choć wiem, że będzie Cię ściskało, jak będziesz widziała stan konta. Mam nadzieję, że dzieciom nie musicie w najbliższym czasie wymieniać łóżeczek :)
Co do organizacji wycieczki - jestem zaskoczona. Wydawało mi się, że przedszkole takie poukładane i wszystko będzie na tip top.
Cudnie się czyta o przedszkolnej przyjaźni Bi. Fajnie, że znalazła koleżankę. Będzie Jej raźniej.
Pozdrawiam
Ja tez myslalam, ze ta wycieczka odbedzie sie nieco inaczej. I nadal uwazam, ze przeszkadzala tam glownie zbyt duza ilosc doroslych. Wystarczylyby panie, ktorych I tak bylo po 5 na grupe...
UsuńCo do waszej kanapy, to bardzo mozliwe, ze Tygrysek dolozy nieco "koloru", dzieki pstrokatym plamkom. A podczas odpieluchowania doda spore, malownicze, zolciutkie plamiska. ;)
Aleś post wysmarowała, że hoho :) O swojej kanapie nie napiszę nic poz tym, że również nadaje się do wymiany, ale póki dzieciaki nie za duże to niech będzie jak jest. Martyna ostatnio odkryła, że skanie po rozłożonej kanapie jest świetną rozrywką, a Kasia po niej papuguje, także pewnie obie rozwalą ją do reszty i będzie wymiana :) Nie jestem zwolenniczką wycieczek przedszkolnych z rodzicami, ponieważ dzieciaki się popisują, więc panuje ogólny bałagan. Ty to potwierdzasz :) Cieszę się że Bi ma przyjaciółkę :) Martyna ostatnio wymyśliła, że urządzi u nas babski wieczór, zaprosi koleżanki i kolegów (!!) z przedszkola, zrobimy przekaski itp. Kiedy ją zapytałam czemu chce zaprosić kolegów na babski wieczór, to mi oznajmiła, że dziewczynki pójdą z z nią (i ze mną) na górę do jej pokoju, a chłopaki zostaną z tatą na dole i będą mieć męski wieczór ;)
OdpowiedzUsuńHahaha, ale sobie wymyslila! Dzieciaki sa pomyslowe! Babski wieczor, ale szkoda tak zostawiac chlopakow bez zaproszenia. :D
UsuńJa tez miala twardy zamiar poczekania z nowymi kanapami jeszcze przynajmniej rok, ale w koncu "peklam". :)
Dla moich Potworow kanapy to tez trampoliny. Nieraz odbili sie zle i spadli na ziemie, ale po chwilowym ryku, od nowa zaczynaja skakanie. Odpuscilam, szkoda moich nerwow. ;)
Na temat kanap, narożników i sof chyba post mogłabym wysmarować oddzielny. Marzą mi się piękne, jasne sofy - ale jasne? przy tych soczkach i innych cudownościach? ;) Jedną obiłam (tzn tapicer nie ja), drugą wyniosłam na taras, do zakupu trzeciej wciąż dojrzewam. Ech.
OdpowiedzUsuńOj, mi tez oko uciekalo w strone pieknych, jasno-bezowych, albo nawet kremowo-bialych... Na szczescie rozsadek zwyciezyl... :)
UsuńTy normalnie jestes mistrzynia tasiemcow, podziwiam kobitko!!!
OdpowiedzUsuńJak czytalam o Niku I klockach to od razu przypomnialo mi sie jak w nocy slysze a Starszak spiewa piosenke z przedszkola.
SPIEWA!
Nigdy nie slyszalam go spiewajacego, a tym bardziej przez sen ;)
Super, ze macie nowa kanape no I najwazniejsze, ze Bi sie zaklimatyzowala I znalazla sobie kolezanke ;)
Tak tak, Bi wlasnie tego bylo potrzeba - kolezanki! :)
UsuńHaha, no patrz, Nik regularnie przez sen gada i pokrzykuje, ale spiewac to mu sie nie zdarzylo! :D
O, super, że Bi znalazła sobie koleżankę :) Będzie jej raźniej, bo widzę, że panie to jedna wielka porażka i naprawdę nie ma co na nie liczyć...
OdpowiedzUsuńA teraz od góry. Meble. O, jak ja kiedyś marzyłam o skórzanych :) Do czasu aż doczekałam się ich w aucie. Nie nie i jeszcze raz nie! Zimą jest na nich zimno, latem poci się tyłek. Praktyczne to ostatnie co bym o nich powiedziała :) No, może i można z nich coś łatwo zetrzeć, pod warunkiem, że to "coś" szybko w nie nie wsiąknie. Jednym zdaniem nie są już obiektem moich westchnień. A meble ikeowskie bardzo lubię. Uważam, że oferują prawidłowy stosunek jakości do ceny. No i łóżko... kochana, przybijam tu piątkę M.! Widzisz, my też zawsze tak oszczędzaliśmy, również gdy meblowaliśmy nasze tureckie mieszkanie. Gdy przyszło do wyboru łóżka już zaczęłam przeglądać te tańsze, gdy H. powiedział Basta! Zainwestowaliśmy znacznie więcej, ale było warto! Wygodny materac to jednak podstawa, no i wymiar też :) Gdy pomyślę, że całe studia przespaliśmy we dwójkę na wersalce (!) to aż nie dowierzam :) Nasze tureckie łóżko było tak wygodne, że teraz ciężko nam dogodzić. A z racji, że w Pl mieszkamy w wynajmowanych mieszkaniach i jeszcze przez jakiś czas będziemy, nie opłaca nam się kupować własnego łóżka i gnieciemy się teraz na 160x200 z dwoma pojedynczymi materacami. Katastrofa! Najbardziej było mi żal Laury gdy z nami spała zawsze wpadała w dziurę między nami :(
Fajnie, że Bi i Nik tak są ze sobą związani... Właśnie z tego powodu chciałabym kiedyś zafundować Laurze rodzeństwo choć nawet teraz czuję wielokrotnie, że macierzyństwo mnie przerasta. Wiem jednak, że warto, dlatego nie przestanę namawiać H :)
Panie w przedszkolu sa hmmm... specyficzne. ;) Nie wiem tylko czy akurat w TYM, czy po prostu klania sie nieco inna mentalnosc. :)
UsuńMam dokladnie takie samo zdanie o skorze! M. mial ja w wiekszosc dotychczas posiadanych aut i mialam dosc tego przyklejania sie tylka (w bonusie z poparzeniem) albo marzniecia! ;)
My jestesmy strasznie skapi jesli chodzi o umeblowanie domu. ;) Szczegolnie, odkad mamy male dzieci. Patrzac jaka urzadzaja rozpierduche, ciesze sie, ze nie inwestowalismy fortuny. No, teraz trzese sie nad naroznikiem, ale mam nadzieje, ze poniewaz wszystkie poduszki mozna prac, to troche posluzy. To wlasnie tlumaczylam M. Ze skory, owszem, latwo jest zetrzec to i owo, ale jak dzieciaki potraktuja ja np. flamastrami, to kaplica. A tu zawsze moge zdjac, wyprac, uzyc nawet odplamiacza i powinno byc gucio. :)
Ja mialam szczescie, ze to M. namawial mnie. Nie ze na "drugie", tylko, zeby zaczac sie starac jak najszybciej. Chyba mu nie przyszlo do glowy, ze moze udac sie TAK szybko. :D
Naprawdę, uwielbiasz tasiemce :D
OdpowiedzUsuńNie dziwie się, że pomysł z dwoma łóżkami nie przeszedł, no jak?! bez M chciałaś spać? :P
No a jak?! W koncu nikt by mnie nie kopal i nie tracal lokciami! :D
UsuńTak naprawde wcale tasiemcow nie lubie, same mi jakos wychodza. ;)
Jeszcze nigdy w życiu nie napisałam takiego długiego postu! Podziwiać :)
OdpowiedzUsuńMój Junior też tak przezywal wszystko w nocy, gdy miał dzień pełen wrażeń. Dłuuugo tak miał, jeszcze do niedawna.
Fajnie, że zdecydowałas się na wymianę tej sofy. Nowy mebel w domu to zawsze jakaś fajna odmiana. No i w dodatku nowe łóżko do sypialni to już w ogóle szał ;) Trzeba je koniecznie wypróbować ;)
Haha, moj M. wlasnie pierwsze co, to oznajmil z entuzjazmem, ze bedziemy musieli to lozko "ochrzcic"! :D
UsuńJa sie specjalnie nie staram, zeby tworzyc tasiemce, same wychodza kiedy uzbiera mi sie tematow, a brak mi czasu na pisanie... ;)
Agatko, skomentuję w wolnej chwili, bo oczywiście przeczytałam, ale u nas znowu temperatura :(
OdpowiedzUsuńŚciskam mocno.
Marta :( Zdrówka!
UsuńStworzyłaś normalnie ze trzy tomy poematu ;) Ale jak zawsze fajnie i miło się czytało, choć kawa mi się już w połowie skończyła :D
OdpowiedzUsuńOj tak, dobrze kupione kanapy służą długo. Nasza ikeoska, baaaardzo droga, a już po 3 latach miałam ochotę ja wyp..ić, wszystko się ściągało, powyrywały się rzepy od poduch, no kosmos, natomiast w podobnym stylu i kanapa i fotel mają już... 8 lat i nadal wyglądają jak nowe, mimo, że białe i przeżyły koty i nasze Dzieci :) Ale to właśnie jest to, że zdjemuje się wszystko, całe obicie w łatwy sposób i wszystkie poszwy z poduch i siedzisk, więc piorę kiedt tylko mam taką potrzebę i zawsze są piękne :) Nie skrzypią, nic się nie powyrywało, nic nie pozapadało - meble Mościccy, jednak polak potrafi ;) Polecam. Po tym jak tej ikeowskiej pozbyliśmy się w końcu to szukaliśmy aby dokupić coś rozsądnego i w stylu tych miścickich, bo tak jak u Was, tych modeli już nie robili ;) póki co nie znaleźliśmy jeszcze nic odpowiedniego hm..
Rozbawił mnie ten sklepik z pamiatkami na farmie, oczywiście był otawrty, reszta po co :) Dobre. tez myślę, że dzieci bez rodziców lepiej by się pilnowały i słuchały na takiej wycieczce.
A to nocne przeżywanie nadmiar emocji po całym dniu też nam się przytrafiło u Tolci kilka razy i to własnie w takim hardcorowym wydaniu jak u Was. Za pierwszym razem to byłam w niezłym szoku jak Ona tak się darła, nie chcąc się w ogóle obudzić, wyrywała nam się, wiła jakoś tak dziwnie, no szok. Ale jak widzę to normalne, kolejny raz o czyms takim u kogoś czytam :) Tymon to tylko czasem krzyczał po dniu w którym spotkał się z Lena w którym był standardowo przez nią zaszczuty - Leeena, nieeeee.!!" biedny :)
No to chyba wszystko, czy coś przeoczyłam? :)
miłego tygodnia
a no tak, przeoczyłam meteorologiczną część :) Zazdroszczę Wam tych 20 stopni, u nas te 13 teraz co ma przyjśc to będzie sama radość, przy ostatnich 6 - 8 stopniach w ciągu dnia.No i zapomniałam już chyba jak wygląda słońce i sucha aura :/
A to jeszcze sie troszke podraznie bo u nas pada srednio raz w tygodniu, a po kilkudniowym ochlodzeniu, teraz caly tydzien ma byc w okolicach 18-20 stopni. Jak nie listopad! ;)
UsuńNo jasne, sklepik z badziwiem musi byc otwarty! Najlepsze, ze oprocz jablek oraz dynii nie sprzedawali w nim nic zwiazanego z farma, tylko jakies kredki, kolorowanki, puzzle, czyli to, co natychmiast przyciagnie uwage dzieci. Dobrze, ze szybko udalo mi sie stamtad Bi wyciagnac... ;)
Z meblami to porazka jak ciezko trafic na rozsadna cene i zadowalajaca jakosc! Bo te nasze pseudo-skorzane kanapy tez nie byly wcale tanie, a okazalo sie, ze to taki szmelc... Ciekawe jak to bedzie z tym naroznikiem. Udalo nam sie cene troche wynegocjowac, ale oryginalna zwalala z nog, doslownie. Pocieszam sie tylko, ze jakby co, wlasnie wszystko jest sciagane do prania. :)
No tasiemiec wyszedl z tego posta ;) Z zakupami jauz tak jest-jak juz zaczniesz to juz potem lawinowo idzie,zupelnie jak z remontem. My mielismy wymalowac jeden pokoj,wymalowalismy wszystkie,zmienilismy w salonie podloge i szykujemy sie do wymiany kuchni. Ale o tym tez moglabym osobny post zrobic ;) Szkoda troche tej nieudanej wycieczki. Udanego weekendu zycze ;)
OdpowiedzUsuńDokladnie! Po wymianie kanap na naroznik oraz zamowieniu nowego lozka, M. juz planuje na wiosne remont w lazience oraz wymiane kaloryferow, bo sa bardzo stare i juz nie tak wydajne jak powinny. ;) Kuchnia tez sie kawalifikuje do remontu, szczegolnie, ze nasza suczka w czasach "szczeniecych" poobgryzala nam na dole szafki. :/ To jednak juz znacznie wiekszy wydatek, wiec musi poczekac na lepsze czasy. ;)
UsuńBardzo długi post. Weszłam, wychodzę, bo nie doczytam. Wrócę potem z kawą :))
OdpowiedzUsuńHehe, wiem wiem, ze taaaki post moze odstraszyc... ;)
UsuńAleś zaszalała z postem;) musiałam czytać na raty - hi, hi;))
OdpowiedzUsuńJakbym czytała o moich Maluchach:))) Jesteśmy teraz na urlopie w PL i każdy wymięka próbując okiełznać ten żywioł;)))
Haha, moi tesciowie z kolei spedzili z nami 3 miesiace i twierdzili, ze przeciez to normalne, wszystkie dzieci tak sie zachowuja, itd. Ale pod koniec pobytu, jak tylko ja i maz wracalismy do domu, podejrzanie szybko ewakuowali sie do swojego pokoju. :D
UsuńDobra jesteś :) Ja to chyba łącznie nie napiszę tyle przez 3 lata ;)
OdpowiedzUsuńMoże chcesz nasz narożnik? ;) Fantastyczny, cały w plamach po jogurtach, papkach, oliwie, soku....
Polecam! ;)
Hi hi hi, dlatego wlasnie uparlam sie, ze i oparcia i siedziska maja sie sciagac do prania. Nie wiem tylko co zrobimy z bokami, bo i te dzieci nieuchronnie wypackaja! ;)
UsuńA ja wlasnie zazdroszcze blogerom, ktorzy potrafia napisac krotko, ale tresciwie. Mi sie zawsze jakos rozwlecze. ;)