Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

czwartek, 25 maja 2023

Odliczanie do hamerykanckiej "majowki"

 Polska majowka jest na poczatku miesiaca, a nasza na jego koniec. ;)

W zeszly piatek, po wizycie u weta z Oreo i zakupach, wrocilam do domu, rozpakowalam wszystko, zjadlam obiad, wypilam kawe na pokrzepienie, po czym... ruszylam dalej. Uswiadomilam sobie, ze zaraz koniec maja, a moj warzywnik lezy odlogiem. Kolejne kilka weekendow bedzie zalatanych (a w jeden nas nie bedzie), wiec trzeba sie spiac i ruszyc z nim teraz. Czasu niewiele, ale stwierdzilam, ze nawet jesli mialabym wszystko sadzic po trochu przez kilka dni, to liczy sie tylko to, ze bedzie posadzone. Pojechalam wiec do jednego ogrodniczego, gdzie kupilam prawie wszystko, co zaplanowalam. Niestety, jak praktycznie co roku, nie mieli ani ogorkow gruntowych, ani baklazanow. W sumie zastanawiam sie dlaczego zawsze zaczynam zakupy sadzonek w tym sklepie, skoro zwykle i tak musze je konczyc w innym... Ostatecznie kupilam wszystkie zaplanowane sadzonki oraz nasiona. Kosztowalo mnie to $160, choc spora czesc tej sumy to kwiaty.

Cale zakupy (plus nasiona)...
 

Zastanawiam sie, jakbym tak podliczyla ile potem bede miala z tych sadzonek warzyw, czy to sie w ogole oplaca, czy robie to dla wlasnej satysfakcji? Jesli bowiem doliczy sie czas sadzenia, codzienne podlewanie, pielenie, pryskanie bo wiecznie cos te warzywa pozera, to takie mocno czasochlonne i meczace "hobby". ;) Wrocilam do chalupy, a wkrotce po mnie reszta rodziny. Bi byla bardzo zadowolona z wizyty w "gimbazie"; oznajmila ze szkola podoba jej sie bardziej niz obecna i ze juz orientuje sie gdzie co jest. W to ostatnie srednio wierze, bo mnie samej budynek wydal sie istnym labiryntem, ale moze przyszlych uczniow jakos inaczej oprowadzano. ;) Nik za to wrocil zasmarkany i nadal narzekajacy na bol gardla. Dodatkowo nadal byl wyraznie bez energii, narzekal ze mu zimno (choc goraczki nie mial) i kompletnie brakowalo mu apetytu. Powstal dylemat co zrobic z meczem zaplanowanym na kolejny dzien. Co prawda prognozy zapowiadaly deszcz i managerka ostrzegala, ze moga go przeniesc na niedziele, ale pewnosci nie bylo (ostatecznie odbyl sie zgodnie z planem). Patrzac jednak na Nika kichajacego raz za razem i siedzacego caly wieczor na fotelu, bez energii chociazby na ganianie z kotem, stwierdzilam, ze nie bede go ciagac. Jeszcze gdyby pogoda miala byc ladna, to moze bym sie zdecydowala; w koncu i tak trener malo co go wystawia, ale przy deszczu i 16 stopniach nie bylo co ryzykowac, ze sie doprawi. Zmienilam wiec odpowiedz na app'ce druzyny, ze go nie bedzie, wysylajac jednoczesnie wiadomosc, ze jest chory. Napisalam tez maile do pan z Polskiej Szkoly, ze Potworkow nie bedzie na zajeciach. Jednoczesnie dalam sobie spokoj z praca domowa, tym bardziej, ze Nik nie mial zadane nic, wiec wiedzialam, ze Bi bedzie sie awanturowac. A ze mialy to byc ostatnie zajecia z lekcjami, wiec machnelam reka.

Sobote, 20 maja, moglismy wiec zaczac od dluzszego spania. To znaczy, ja i Potworki, bo M. byl oczywiscie w robocie. Bi miala miec mecz o 10:30, wiec widzac za oknem mzawke, co chwila sprawdzalam czy moze odwolali. Niestety nie... :D Zostawilam wiec Nika, ktory nadal smarczal, a na sniadanie zjadl tylko jednego pancake'a i pojechalam ze Starsza. Calkiem niechcacy, choroba Kokusia poluzowala mi nieco plan dnia. Mialam bowiem odstawic panne na rozgrzewke, po czym natychmiast pedzic z Nikiem na jego mecz, ktory zaczynal sie pol godziny pozniej niz jej, ale w miejscowosci oddalonej o prawie 40 minut. Odebrac mial corke M., jadac prosto z pracy. Planowalam zawrocic glowe ktorejs ze znajomych mam, zeby zabraly Bi jakby nie dojechal na czas... Dzieki temu, ze Mlodszy zostal w chalupie, moglam na spokojnie pojechac ze Starsza i z nia wrocic. Mecz byl w sasiednim miasteczku, ale mieszkamy na jego granicy, wiec mialysmy na boiska calutkie 5 minut. ;) Pogoda byla paskudna, bo w czasie meczu mzawka przechodzila w coraz mocniejszy deszcz. Na koniec juz prawie lalo.

Bi przymierza sie do kopniecia. Nie dajcie sie zwiesc; pomimo ze koszulki druzyny mialy w niemal identycznych kolorach, tamte dwie to przeciwniczki
 

Dziewczyny mialy jednak szczescie, bo z ta druzyna maja historie wiecznych przegranych. Graly z nimi ostatni mecz w poprzednim sezonie i mieli wtedy tyle dziewczyn, ze przy zmianie trener wymienial po prostu wszystkie zawodniczki. One byly wiec wypoczete i pelne energii, a naszym brakowalo sil. Tym razem my mielismy na zmiane 3 zawodniczki, a tamci tylko jedna, a w dodatku ktoras panna musiala pod koniec meczu jechac do domu, wiec zostaly zupelnie bez zmienniczki. Podejrzewam, ze wlasnie dzieki temu nasze panny wygraly 4:2. Bi do domu wrocila kompletnie przemoczona, bowiem kurtka przeciwdeszczowa, w ktorej dojechala na boisko, wyladowala w koncu na trawie, bo przeciez pannie zrobilo sie goraco... Ja mialam kalosze na nogach, oraz kurtke wiosenna i parasol, ale wilgoc przenikala na wskros i po powrocie czym predzej zrobilam sobie goracej kawy, bo rece kompletnie mi skostnialy. Niestety, to nie byl koniec wydarzen. Po zwariowanym tygodniu, sobota okazala sie wcale nie lepsza, choc w sumie sama bylam sobie winna. Wydaje mi sie, ze pisalam juz, iz stwierdzilismy, ze 12 lat to juz za "stary" wiek na duze przyjecie urodzinowe, ale zaproponowalam Bi, ze moze zaprosic kilka kolezanek i zabiore je gdzies zeby spedzily czas razem. Starsza ochoczo na to przystala i wybrala sobie studio, gdzie mozna samodzielnie pomalowac ceramike, ktora pracownicy pozniej wypala w piecu. Jak to ja, plany odlozylam na kiedystam, byle do konca roku szkolnego, bo w wakacje ciezej jest zebrac wszystkie chetne osobniki. Iiii... podobnie jak z warzywnikiem, nagle uswiadomilam sobie, ze konczy sie czas. Nastepny weekend jest tutaj dlugi i wiekszosc ludzi ma plany, a poza tym wyjezdzamy. W kolejny Bi ma probe generalna i wystepy z akrobatyki. A w jeszcze nastepny, nie tylko jest zakonczenie roku szkolnego w Polskiej Szkole, nie tylko obydwa Potworki maja miec mecze i w sobote i w niedziele, to jeszcze, jesli dobrze sadze po poprzednim sezonie, druzyna Kokusia bedzie miala jakas imprezke zeby uczcic koniec. A pozniej zaczynaja sie wakacje. Jesli chcialam wiec zabrac Bi gdzies z kolezankami, to ten weekend byl ostatnia okazja. I to wlasciwie tylko sobota. ;) Do tego wniosku doszlam w czwartek i zaczelam goraczkowo pisac do rodzicow wszystkich dziewczynek, ktore Starsza chciala zaprosic. Juz na dzien dobry moj entuzjazm opadl, bo zaraz pierwsza miala plany. O dziwo jednak, reszta byla wolna, wiec po rozmowie z Bi, doszlysmy do wniosku, ze mozemy tym razem pojechac z trzema, a z ta jedna kiedys wybierze sie osobno. Tym bardziej, ze byla ona jedyna kolezanka tylko z druzyny pilkarskiej, zas pozostale to dziewczynki z klasy. Potem plulam sobie w brode, ale z racji, ze wypad byl zamiast przyjecia urodzinowego, zaproponowalam rodzicom, ze moge dziewczyny zabrac z domow i potem odwiezc. Jedna mama od razu odpisala, ze woli sama zawiezc corke. Moja sasiadka oczywiscie chetnie przystala na oferte "szoferowania" jej, ale ze mieszkaja doslownie pare domow od nas, nie byl to zaden problem. Inna mama jednak ucieszyla sie, ze moge zabrac jej pocieche, choc przyznala otwarcie, ze mieszkaja dosc daleko. Oczywiscie to ta sama miejscowosc, wiec odpisalam ze nie ma sprawy, myslac ze "jak daleko moze to byc?". Oj, naiwna... My mieszkamy na granicy z sasiednim miasteczkiem i oni rowniez, ale innym, po przeciwleglej stronie naszej miejscowosci! :D I choc od nas do nich nie bylo tragicznie, bo nawigacja pokazala 16 minut, ale od niej do miejsca docelowego to juz bylo ponad 20! :O Troche sie wiec ujezdzilam... Panny mialy jednak w samochodzie zabawe i juz sama jazda byla niczym spotkanie towarzyskie. ;) Na miejscu okazalo sie, ze wybor ceramiki byl ogromny i dobre pol godziny dziewczyny przebieraly szukajac tego, co chcialyby pomalowac. W miedzyczasie dojechala ostatnia brakujaca panna. Po wyborze kubeczka, szkatulki czy miseczki, nadeszla pora na wybor farb i tu kolejne kilkanascie minut. Pozniej zas samo malowanie. Przy gadaniu i zasmiewaniu sie do rozpuku, trzem kolezankom zeszlo nieco ponad godzine, ale panna Bi smarowala po kubku prawie... 2 godziny! Miala szczescie, ze to jej matka wiozla cale towarzystwo! :D

Bi pedantycznie i pomalu, maluje kubek w paski ;)
 

W koncu jednak i ona skonczyla i przyszla pora zaplacic. W sumie nie spodziewalam sie az takiej sumki, mimo ze wczesniej spojrzalam na opis na stronie internetowej. Placi sie za przedmiot ktory sie maluje, farby sa juz wliczone. Byly 4 dziewczynki, ale jedna wziela dwie mniejsze rzeczy. Dodatkowo, kasuja za czas spedzony na malowaniu (od osoby). Za pol godziny $4, ale jesli przekroczy sie godzine, to cena wynosi $10 i juz do niej nie dodaja. W sumie za wszystko wyszlo ponad $150... Niestety, kiedy wracalysmy do auta, na tym samym placu dziewczyny dostrzegly miejsce z mrozonym jogurtem i oczywiscie zrobily oczy kota ze Shrek'a. Co bylo robic - kolejne $26 nie moje... :D

W sumie, po 2-godzinnym malowaniu, pewnie byly i glodne i pic im sie chcialo...
 

Ostatecznie wiec, to nie-przyjecie urodzinowe Bi kosztowalo mnie okolo $180. Coz... Mniej niz Nikowe, ktore wynioslo prawie $400, ale mimo wszystko niemalo. Nie mowiac juz o samym czasie, bo wychodzac rzucilam do M., ze powinnysmy wrocic za jakies 2 godziny. Tymczasem tyle zeszlo na wyborze przedmiotow do malowania oraz farb, do tego dojazd i powrot do tej dziewczynki mieszkajacej najdalej i wrocilysmy niemal rowno po czterech godzinach! :O Teraz jeszcze czeka mnie jazda po skonczone "dziela". W tym miejscu bowiem ceramike wypalaja oraz lakieruja zeby wydobyc kolory farb. Niestety, poniewaz maja duzy ruch (w sobote byly tlumy, choc moze to przez pogode, bo w deszcz ludzie szukali zajecia pod dachem), zajmuje to okolo tygodnia. W kazdym razie, sobota mocno mnie przeczolgala...

Niedziela byla juz spokojniejsza, choc zupelnie leniwa bym jej nie nazwala... Malzonek pojechal rano do pracy, wiec z Potworkami pojechalam do kosciola, gdzie ponownie serwowali kawe oraz ciastka. Tym razem nie zalapalam z jakiej to okazji. ;) Wrocilismy do domu, zaczelam wstawiac zmywarke, prania (bo dzien wczesniej oczywiscie malo co zdzialalam) i zaraz przyjechal moj tata. Posiedzielismy z dziadkiem, wypilismy kawke, pojechal i za chwile trzeba sie bylo zbierac na mecz Kokusia. Wczesniej, kiedy przypomnialam mu o rozgrywce, Panicz urzadzil  awanture, ze on jest dalej chory, ze ma zapchany nos i czuje sie "slaby". Jego jeki podchwycil oczywiscie M., ze po co go ciagnac, ze i tak slabo gra i trener prawie go nie wystawia, ze bez sensu tak pozno (mecz byl na 16) i pol godziny jazdy... Jakby conajmniej on z synem jechal. Wkurzylam sie na maksa i wygarnelam malzonkowi, ze jakos co do porannej mszy to nie bylo, ze chory i powinien zostac w domu... Skoro byl na tyle zdrowy zeby jechac do kosciola i isc kolejnego dnia do szkoly, to da rade zagrac mecz, szczegolnie, ze co chwila uganial sie dziko za kotem, wiec ja zadnej "slabosci" u niego nie widzialam. A zapchany nos to nie choroba oblozna. I tak potem uslyszalam komentarz jednej z mam (ktora chyba mnie nie zauwazyla), ze Nik nie przyjechal na mecz w sobote bo deszcz padal. Dobrze, ze inna odpowiedziala, ze chory byl. ;) Niestety, po fakcie pomyslalam, ze w sumie moglam jednak zostac z Mlodszym w domu, bo w pierwszej polowie popelnil klasyczny blad, niechcacy kopnal pilke na srodek, co przeciwnicy natychmiast wykorzystali i strzelili nam gola.

Niestety, siedzialam tak daleko, ze mam tylko takie dalekie ujecie syna - to ten w bialym zaraz obok lawki
 

Trener wsciekly natychmiast zdjal go z boiska. Ten czlowiek ogolnie nie powinien trenowac dzieciakow. Mecz byl bowiem faktycznie intensywny i w drugiej polowie zmienil tylko raz napastnika, a poza tym caly czas zostawil na boisku swoj ulubiony "zestaw" chlopakow. Za wszelka cene chcial chyba wygrac, skonczylo sie zas remisem 2:2. Po meczu, polowe drogi Nik plakal mi w aucie, ze to przez niego zremisowali, ze mogli wygrac, ze trener na niego nawrzeszczal i kolega tez mu wygarnal, ze to jego wina, ze nie wygrali... Taka wlasnie atmosfere wprowadza w druzynie ten czlowiek, ze chlopaki zaczynaja sie obwiniac i wyzywac jeden na drugim, zamiast wspierac... Ciesze sie, ze od nastepnego sezonu odchodzi, choc z drugiej strony, nie wiadomo czy Nika zatrzymaja w druzynie, bo faktycznie nadal odstaje od kolegow... :/ "Najlepsze" jednak jest to, ze ten chlopiec ktory Kokusiowi "nagadal", gra na pozycji napastnika, bo na zadna inna sie nie nadaje. Dzieciak kompletnie nie potrafi biegac, wszyscy go wyprzedzaja i wiekszosc czasu kreci sie przy bramce przeciwnikow, czekajac tylko zeby pilka do niego podleciala i wtedy probuje strzelic. Co ciekawe, czasami mu sie udaje. ;) I ten dzieciak serwuje Kokusiowi pogadanke?! W kazdym razie, na pocieszenie zabralam Kokusia na stacje benzynowa zeby wybral sobie mrozony napoj. Do domu dojechalismy prawie o 18 i tyle z niedzieli. ;)

Poniedzialek zaczal sie typowo, czyli od wyslania Potworkow do szkoly, gdzie rozpoczynali tydzien testow stanowych. To znaczy, tak ogolnie to chyba dzieciaki moga skonczyc w 2 lub 3 dni, ale szkoly na wszelki wypadek daja na to caly tydzien, zeby ci wolniejsi rowniez mieli szanse odpowiedziec na wszystkie pytania. To nie wyscig. ;) Tyle, ze testy nie trwaja calego dnia, tylko rano. Po poludniu mlodziez ma normalne zajecia w zaleznosci od grafiku. Na pierwszy ogien poszedl angielski i oba Potworki po szkole oznajmily, ze skonczyly te czesc i ze byla latwa. Taaa... zobaczymy jak przyjda wyniki, ale to dopiero we wrzesniu. ;) Po poludniu jak zwykle rozdzielilismy sie i M. zabral na trening Nika (ktory zdeprymowany meczem dnia poprzedniego, kompletnie nie mial ochoty jechac), a ja Bi na akrobatyke. To juz chyba byly ostatnie zajecia dla niej, a przy okazji niestety ostatnia okazja zeby przecwiczyc uklad przed wystepami za tydzien.

Ciekawa jestem jak im to wyjdzie do muzyki, bo studio jest dzwiekoszczelne i slychac tylko jakby poglos
 

Dziewczyny beda mialy jeszcze jedna, specjalna probe w piatek, ale my wyjezdzamy. Niestety, grafik przygotowan do wystepow dostalam dopiero jak mialam juz zarezerwowany kemping. Z drugiej strony to troche niepowazne ze strony studia, ze wyznaczaja takie dodatkowe proby na swiateczny weekend (bo niektore grupy maja je w sobote). Na pewno nie jestesmy jedyna rodzina, ktora wyjezdza lub ma jakies plany. I mamy rzucac wszystko dla jakiegos tam tanca?! :O Tak czy owak, wrocilysmy do chalupy, niedlugo po nas chlopaki, a pozniej to jak zwykle przygotowania na kolejny dzien.

Wtorek rozpoczal sie podobnie jak poniedzialek. Okazalo sie, ze tego dnia wszystkie dzieciaki mialy konczyc testy z angielskiego i Nik zastanawial sie co bedzie robil, bo zostaly mu tylko 2 pytania (a dzien wczesniej mowil, ze skonczyl ;P). Przy okazji malo nie dostalam zawalu, bo kiedy zakladalismy buty, bluzy itd., przejechal ulica autobus, ale dostrzeglam tylko jego tyl, nie bylam wiec pewna, czy jest ze szkoly Potworkow, czy podstawowki. Ten z gimbazy nie wjezdza na nasza ulice. ;) Pogrozilam dzieciakom, ze jak nie zdaza, beda isc na piechote, bo nie mam zamiaru ich wiezc. :D Oczywiscie to takie czcze pogrozki, bo kiedys sprawdzilam w Google i choc autem droga trwa okolo 15 minut, to piechota szli by ponad godzine... ;) W kazdym razie alarm okazal sie byc falszywym i autobus byl jednak z podstawowki. Potworkow dojechal doslownie kiedy dotarlismy na przystanek. Potem porzucac pileczke Mayi, podac sniadanie Oreo, ogarnac troche naczynia i do roboty. Zahaczylam tylko jeszcze o biblioteke, bo od tygodnia na stole w jadalni lezaly ksiazki do oddania... W pracy meeting, ktory zgodnie z popularnym zartem, mogl byc e-mailem. Nie ma to jak siedziec godzine w sali, kiedy z 20 podpunktow, ciebie tyczy jeden... Po pracy do chalupy, gdzie dlugo nie zabawilam, bo trzeba bylo jechac z Bi na trening. Moze dlatego, ze w nadchodzacy weekend nie ma meczow, ale kompletnie nie dopisala frekwencja. Dojechalo 8 dziewczynek, czyli polowa druzyny. Coz, Bi dobrowolnie w zyciu by treningu nie opuscila. ;)

Bi w brazowym
 

Kiedy panny biegaly za pilka, ja ponownie przeszlam sie wokol terenu podstawowki oraz gimnazjum i jego boiska. Przynajmniej zrobilam troche krokow, a przy okazji lyknelam odrobine swiezego powietrza i sie rozgrzalam, bo mimo 20 stopni, lodowaty wiatr sprawial, ze wydawalo sie duzo chlodniej. Mialam nadzieje, ze w czasie mojej nieobecnosci M. przekopie warzywnik i dosypie w niego ziemi ogrodowej oraz kompostu, ale niestety "wolal" skosic trawe i usmazyc dwa talerze racuchow na kemping. A ja mialam nadzieje, ze przed wyjazdem uda mi sie wszystko posadzic, ech... :/ Po powrocie z treningu trzeba juz bylo sie przygotowywac na kolejny dzien pracy oraz szkoly.

W srode ponownie poranek jak dzien swistaka. Pobudka - szykowanie - autobus - zaopiekowanie zwierzynca - lekkie ogarniecie tego czy owego - robota. ;) Po pracy pedem do chalupy, bo Nik mial jak zwykle trening. Pojechalismy wszyscy, bo i rodzice i Bi chcieli pochodzic. Niestety, pogoda zrobila nam psikusa i jak caly dzien bylo pieknie i wrecz goraco, tak akurat po poludniu przeszedl jakis front z gwaltownym deszczem. Doslownie 3-godzinny, ale wypadajacy akurat w porze treningu. Zapowiadali go od dwoch dni i liczylam ze sie przesunie i... sie przeliczylam. :D Oczywiscie, w druzynach rekreacyjnych, w taka pogode treningi sa zwykle odwolywane, ale w ligowych nie ma mowy... Kiedy dojechalismy, bylo jeszcze sucho, wiec Mlodszy polecial, a my ruszylismy w pola i lasy (prawie doslownie :D). Nie bylismy nawet w polowie trasy, kiedy zaczelo padac. Poczatkowo lekko, ot taka mzawka, a ze szlismy juz wtedy pod drzewami, bardziej ja slyszelismy w koronach niz czulismy. Niestety, po chwili zaczal juz padac normalny deszcz. Po chwili kapalo nam rowno po glowach, a mi po okularach. Jako jedyna mialam ze soba bluze, wiec w koncu ja zalozylam, mniej dla rozgrzania, a bardziej, zeby moc kaptur naciagnac nad patrzalki. ;) Po drodze glosno zastanawialismy sie czy trener nie skrocil treningu i czy Nik mial na tyle rozsadku zeby poczekac na nas pod daszkiem. Kiedy doszlismy z powrotem na boisko, okazalo sie, ze trening trwa w najlepsze, a chlopaki zasmiewaja sie do rozpuku z gry w deszczu, mokrej trawy oraz sliskiej pilki. ;) Chwile postalismy pod zadaszeniem sklepiku, po czym stwierdzilismy, ze nie ma po co tam tkwic i wrocilismy do auta.

Zaznaczylam Nika strzalka, bo z mokrymi, ulizanymi wlosami jest nie do rozpoznania
 

Mialam dla Kokusia kurtke przeciwdeszczowa, ale bylo w miare cieplo, chlopcy biegali i zaden nie zalozyl kurtki, wiec oszczedzilam sobie marszu przez mokra trawe. Adidasy i tak mialam czesciowo przemoczone... Po chwili deszcz przeszedl w najprawdziwsza ulewe, swiata nie bylo widac, a trener uparl sie, zeby trening dociagnac do konca... Kiedy Nik dotarl do auta, wygladal jakby wyszedl spod prysznica i caly sie trzasl, bo nawet przy bieganiu, jednak przemoczenie dalo o sobie znac. Mlodszy dopiero wychodzil z przeziebienia, wiec trzeba trzymac kciuki, zeby sie nie doprawil... :/ Kurtka sie przydala, bo mogl zdjac koszulke (ktora mozna bylo wykrecic) i zalozyl ja, na gola klate. Przynajmniej mial cos cieplego i suchego. W domu od razu wskoczyl w pizame, podobnie zreszta jak Bi oraz M., ktorzy tez mieli wilgotne koszulki i spodenki. Ja na szczescie przemoczylam tylko troche bluze. Czasem dobrze jest byc zapobiegliwym. ;) Do domu dotarlismy tuz przed 19, wiec oczywiscie pozostalo juz sie tylko szykowac na kolejny dzien. Dla Potworkow nastepny z testami, bo choc wiekszosc zadan rozwiazali (tym razem byla to matma), to troche im zostalo.

Dzis rano, jak to w czwartek, jak zwykle odwiozlam Potworki do szkoly, po czym pojechalam prosto na zakupy. Tego dnia pracowalam z domu zeby miec czas na spokojne pakowanie ciuchow i wszelkich niezbednych akcesoriow do przyczepy. Jak na zlosc akurat od paru dni dokucza mi kolano i chrupie przy prostowaniu z mocniejszego zgiecia, a tu trzeba latac gora - dol po schodach... :( Coz, starosc nie radosc... Niestety, poza szykowaniem na kemping, mialam tez kupe takich irytujacych codziennych czynnosci jak przelozenie naczyn do zmywarki, poskladanie prania zrobionego dzien wczesniej, umycie kuchenki oraz blatow, etc. Poza tym, chcialam ogarnac nieco chalupe przez wyjazdem, a dodatkowo dostalam okres (dzien wczesniej, wiec w sumie bez niespodzianki, ale i tak wkurza), totez nastroj mialam mocno podminowany. A jak jeszcze M. napisal, ze chce wyjsc wczesniej zeby tez sie zaczac ogarniac, to w ogole humor spaczyl mi sie na dobre. :D Liczylam na takie spokojne pakowanie we wlasnym tempie, a malzonek zawsze goni jak na wyscigach i mnie irytuje... Z grubsza jednak zapakowalam to, co moglam, zostawiajac na kolejny dzien wlasciwie tylko jedzenie oraz kosmetyki. Malzonek zas zrehabilitowal sie nieco, przekopujac w koncu moj warzywnik. Szkoda tylko, ze czekal z tym na przeddzien wyjazdu, bo zmusilo mnie to posadzenia wszystkiego wlasnie tego dnia, pomimo bolacego kolana. Weekend ma byc jednak wyjatkowo piekny, wiec nie chcialam ryzykowac, ze sadzonki mi padna przez te 3 dni. Zostawilam jednak na pozniej kwiatki, wiec zobaczymy czy one przetrwaja. ;) W kazdym razie, warzywnik zostal obsadzony, choc stwierdzam, ze i tak przynajmniej o tydzien za pozno... Obawiam sie, ze to znow bedzie walka: czy warzywa szybciej urosna, czy predzej pozra je szkodniki... :/

 

Narazie lyso to wyglada, bo sadzonki malutkie a nasiona nie wykielkowaly, ale za jakis miesiac (jak nic nie padnie) bedzie dzungla :D

A! Przy okazji i zupelnie niechcacy, odkrylam druga posadzona piwonie! Jednak tez wykielkowala, a ja po prostu zapomnialam gdzie ja posadzilam! :D Po poludniu Potworki dojechaly ze szkoly, Nik jak zwykle bez humoru. Chlopak ucina sobie drzemke ukolysany bujaniem autobusu, a potem obudzony, burzy sie i rzuca o wszystko. Nie pomaga tez, ze zwykle jest glodny jak wilk. Tego dnia mial dodatkowy powod do niezadowolenia, bo chlopaki grali ten przeniesiony trzy razy mecz z poczatku sezonu. Burczal, ze nie chce, ze i tak prawie nie gra, ze jest zmeczony i wolalby sie zdrzemnac, itd. Kiedy jednak zjadl obiad, czesciowo wrocil humor. ;) Pojechalam z nim wiec i  niestety, co typowe ostatnio, Mlodszy gral tylko jakies 10 minut w pierwszej polowie. Co ciekawe znow na pozycji napastnika, ktorej Nik nie cierpi i twierdzi, ze trener daje go na nia zlosliwie. ;)

Nik mniej wiecej na srodku
 

Przeciwna druzyna, jak narazie w tym sezonie wygrala wszystkie mecze, wiec wiadomo bylo, ze bedzie intensywnie. W pierwszej polowie jednak naszym udalo sie wbic gola zaraz na samym poczatku. Az pojawila sie nadzieja, ze to akurat nasza druzyna przerwie ich dobra passe. Niestety, w drugiej polowie zaczeli szybko nadrabiac straty... Wbili nam jednego gola, po chwili drugiego, a to niestety oznaczalo, ze trener tak sie zapomnial w wydzieraniu ze swojej pozycji, ze kompletnie pominal wymiane zawodnikow. Az rodzice zaczeli komentowac, ze chlopaki sa zmeczeni, a na lawce siedzi pieciu wypoczetych i pewnie znudzonych rezerwowych, zas trener nic... W ten sposob Mlodszy nie zagral w drugiej polowie ani minuty i to, plus przegrana, sprawilo, ze w samochodzie dal mi popis zlosci. Uslyszalam, ze nie chce grac w pilke, do druzyny plywackiej tez nie chce wracac i w ogole nic nie chce robic... Ze trener jest glupi i on go nienawidzi. Ogolnie rzucil mi cala ksiega skarg i zazalen. Stwierdzam, ze zaczynam miec dosc jego ostatniego zachowania, bo fakt, ze odkad zaczela sie pilka mamy intensywne tygodnie, ale jednak ja latam ze wszystkim razy dwa, zaciskam zeby i brne dalej, a Mlodszy jeszcze pokazuje mi ataki frustracji, kiedy ma do odhaczenia tylko swoje obowiazki...

Uch... Tak czy siak, przynajmniej kolejne 4 dni beda bez wiekszej bieganiny. Moze i Nik odetchnie troche i zresetuje humorki...

piątek, 19 maja 2023

Jeden szalony majowy tydzien (uwaga; multum zdjec!)

Poki co piatki (oraz czwartki) sa jedynymi dniami bez zajec dodatkowych, wiec jakos tak sie ostatnio utarlo, ze kiedy juz wszyscy dotrzemy do domu z pracy oraz szkoly, po zjedzeniu obiadu oraz dokonczeniu lekcji z Polskiej Szkoly, wychodzimy pograc chwile w kosza. Troche ruchu, troche swiezego powietrza, a do tego nie trzeba nigdzie isc ani jechac - czego mozna chciec wiecej? ;) Tym razem grali Nik z M., my z Bi zas, korzystajac z niemal upalnej pogody, wykapalysmy w koncu Maye.

Przyfilowani przez okno
 

Niestety, pies sie ostatnio pare razy w czyms wytarzal, a miejscowe wycieranie dawalo tylko taki efekt, ze nie smierdziala. Biala plama na jej szyi zrobila sie jednak wlasciwie zolto - szara. Czas byl juz najwyzszy zeby cos z tym zrobic. Szczegolnie, ze na wiosne siersciuch podwojnie linieje, a po kapieli znacznie latwiej bylo ja porzadnie wyczesac. Bylo tak goraco, ze po wyszorowaniu piesy, Bi uprosila mnie zebym urzadzila jej fontanne. ;)

Lec na mnie wodo, lec!
 

A przy obchodzie ogrodu w celu sprawdzenia co nowego wyrasta, odkrylam, ze wykielkowala nowa... piwonia! W zeszlym roku posadzilam korzenie dwoch i zadne nie wykielkowaly. Spisalam je juz na straty, a tu niespodzianka! Jedna przezimowala i teraz rosnie sobie w najlepsze. Oby tylko nie skonczyla jak ta sprzed dwoch lat, ktora owszem, wykielkowala, ale w srodku lata bez wyrazniej przyczyny padla i juz wiecej sie nie pojawila... :/ 

Narazie siega mi ledwie do polowy lydki i nie zakwitnie pewnie przez kolejne dwa lata, ale oby przezyla...

Sobota, 13 maja, zaczela sie ponownie od dwoch godzin w Polskiej Szkole. I ponownie Bi najpierw urzadzila awanturke, ze dlaczego musi chodzic do tej "glupiej" szkoly, skoro nie chce, a pozniej jojczala zebym odebrala ich jeszcze wczesniej niz planowalam. Taaa... Zadzieram kiece i lece. :D Szczegolnie, ze za tydzien bedzie ostatnia sobota z faktycznymi lekcjami, ale ze Starsza ma mecz juz o 10:30, wiec nijak nie da sie tego pogodzic i nie bedzie dzieciakow na zajeciach. Rano odwiozlam wiec mlodziez i wrocilam do chalupy. Tylko na 1.5 godziny, ale zawsze to troche czasu na wypicie spokojnej kawki i zapakowanie wszystkich pilkarskich szpargalow Potworkow. Tego dnia z grafikiem trafilismy niemal w totolotka, bo Bi miala mecz na 11:30, a Nik na 12, w tym samym kompleksie sportowym.

Gotowi!
 

Troche gorzej z pogoda, bo mielismy 28 stopni przy niemal czystym niebie i oczywiscie i ja i dzieciaki zakonczylismy dzien ze spalonymi twarzami oraz ramionami... :/ Starsza zameczala mnie caly ranek wiadomosciami, ze nie chce spoznic sie na rozgrzewke, ale jej obawy byly zupelnie nieuzasadnione, bo okazalo sie, ze ze szkoly na boiska bylo zaskakujaco blisko (ta trasa jeszcze nie jechalam) i dojechalismy zaraz po 11. Nie bylo jeszcze trenera, a z dziewczyn dojechaly tylko 3. Przy okazji pstryknelam Potworkom fote, bo bardzo rzadko jest okazja kiedy oboje sa w calym pilkarskim ekwipunku w tym samym czasie. :) Bi ganiala z kolezankami, bo panny urzadzily sobie samodzielna rozgrzewke, Nik dorwal kumpla, a ja pomaszerowalam do sklepiku po kawe. W miedzyczasie dotarl w koncu trener, zakonczyla sie poprzednia rozgrywka na boisku i dziewczyny zaczely cwiczyc juz pod "profesjonalnym" okiem. Akurat rozpoczal sie ich mecz, kiedy Nik mial wyznaczona oficjalna rozgrzewke. Popatrzylismy kilka minut na druzyne Bi, po czym ruszylismy na jego boisko. Juz z daleka cos mi nie gralo, bowiem druzyna Mlodszego miala miec zalozone czerwone koszulki, tymczasem po boisku biegali jacys biali. Przyznaje, ze nawet w okularach, jestem slepawa, ale nawet Nik to taka gapa, ze pytam czy to jego koledzy, a on mowi ze nie! :O Chwila konsternacji, ale po chwili dostrzegam jednego z trenerow, a potem juz zdecydowanie rozpoznaje niektorych chlopcow. Pozniej sie wyjasnilo, ze przeciwna druzyna rowniez miala czerwone koszulki, wiec nasi przebrali sie w biale (zwykle uzywane podczas meczow wyjazdowych). Musialam sie z Nikiem cofnac do auta, zeby mogl sie przebrac i cale szczescie, ze mialam te koszulke, bo czasem zapominam. ;) Mlodszy polecial na rozgrzewke, a ja wrocilam na mecz Bi. Dziewczyny graly niezle i bylam swiadkiem jednego gola. Starsza grala jak zwykle na obronie, choc namawiam ja zeby sprobowala tez innych pozycji. Jesli nie chce byc w ataku, to moze chociaz na srodkowego? Tego dnia bowiem kilka razy przejmowala pilke i pedzila z nia przez boisko, wbiegajac gleboko na druga jego polowe. Coz jednak poradzic, skoro panna upiera sie, ze ona lubi tylko obrone... :/ Pod koniec jej pierwszej polowy pomaszerowalam do Nika, zobaczyc jak radza sobie chlopaki. Radzili sobie rewelacyjnie, wbijajac co chwila bramki, choc Mlodszego jak zwykle trener wypuscil tylko na krotkie chwile. Chwile postalam i popatrzylam na syna, po czym musialam wracac do corki, bo nie wiedzialam ile im doliczyli przerwy, a wiec o ktorej godzinie skoncza.

Bi przy pilce
 

Kiedy tam dotarlam, okazalo sie, ze przeciwniczki wziely sie do roboty i wbily "nam" dwa gole. Na szczescie na koniec druzynie Bi udalo sie strzelic ostatniego i mecz zakonczyly wygrana 3:2. Zabralam panne, zahaczylysmy o auto wrzucic jej pilke, po czym polazlysmy do Kokusia.

Fota jeszcze z pierwszej polowy, kiedy byl na obronie
 

Chlopaki nadal grali w najlepsze, a co niespodzianka, trener dal Mlodszego na atak. Niezbyt dobra decyzja, bo Nikowi brakuje pewnosci siebie zeby dobrze poradzic sobie na tej pozycji, ale wygrana mieli wlasciwie w kieszeni, wiec pewnie stwierdzil, ze nie ma to znaczenia. Ostatecznie mecz zakonczyli 6:0. Normalnie zmasakrowali tamtych biedakow. ;) Popoludnie to byl glownie odpoczynek, choc musielismy niestety go przerwac zeby jechac do kosciola, bowiem kolejnego dnia M. mial pracowac, a Nik grac mecz. Z okazji Dnia Matki, obchodzonego tutaj kolejnego dnia, w wazonach mieli bukiety gozdzikow i zachecali, zeby kazda mama wziela po jednym. Mily gest. :)

Wybralam takiego pieknego, dwukolorowego
 

Po powrocie pogralam troche z Kokusiem w kosza, a pozniej cieszylismy sie cieplym, praktycznie "letnim" wieczorem. Tylko Bi dawala w tylek, bo od kilku dni (nie wiem, moze to PMS) wymysla. Niby drobiazgi, np. ze chce isc na spacer, gdzie byla juz godzina 19, zaczynalo sie pomalu sciemniac, a poza tym panna chciala isc sama, bez psa. Albo oznajmila, ze idzie wziac prysznic, gdzie przystopowalam ja, ze za niecala godzine wychodzimy do kosciola, a tam na pewno bedzie wlaczona klimatyzacja, wiec z mokrymi wlosami to tak nie bardzo. Takie w sumie glupoty, ale Starsza, jak sobie cos umysli, to nie przyjmuje zadnego argumentu i natychmiast sie wykloca. A kiedy stanowczo jej sie czegos zabroni, wrzeszczy, ze bedzie decydowac o sobie sama i leci wsciekla do swojego pokoju, z calej sily tupiac nogami w schody! Ostatnio troche sie uspokoila, ale teraz znow boje sie, co to bedzie za kilka lat... :/

W niedziele ja oraz Potworki moglismy sobie pospac do 8 rano. Mnie niewiele to dalo, bo spalam fatalnie. Przeziebienie zlapane od Bi dawalo mi w kosc i choc w sumie nos prawie nie ciekl, to mialam strasznie wysuszona sluzowke gardla. Drapala mnie tak, ze caly czas probowalam przelykac sline, a dodatkowo lzawily mi oczy. Pokoj w dodatku nagrzany byl po upalnym dniu, wiec mimo uchylonego okna bylo mi za cieplo, a na koniec Oreo wpadla mi do lozka jak burza o 5 rano (jak zwykle) i zaczela szalec z myszka. Te na szczescie udalo mi sie chwycic i schowac pod koldre, a zdezorientowany kot jeszcze chwile jej szukal, ale po chwili w koncu ulozyl sie do snu. Co z tego, skoro ja bylam niemal calkowicie rozbudzona... :/ Dzwiek budzika byl oczywiscie ostatnim jaki chcialam uslyszec, ale coz... Juz na 10 Mlodszy mial mecz, z rozgrzewka o 9:30. Zgodnie z nasza "tradycja", dojechalismy dobre 10 minut spoznieni... ;) To byl mecz ligowy, ale niestety czterech chlopcow nie dojechalo, a jeden nie gral w pierwszej polowie, ze wzgledu na to, ze byl to Dzien Matki, a jego mama zmarla na jesien i ciezko bylo mu wykrzesac entuzjazm. To oznaczalo, ze w pierwszej polowie mieli tylko jednego rezerwowego, a w drugiej dwoch. Bylo 20 stopni i choc mnie - siedzacej, przy lodowatym wietrze bylo momentami zimno, to biegajacy w sloncu chlopcy byli mocno zgrzani. W pierwszej polowie jednak obie druzyny trzymaly fason i zakonczyla sie bez zadnego gola. W drugiej polowie niestety jeden z naszych zrobil cos (nie udalo mi sie dojrzec co dokladnie) ktoremus z przeciwnikow i sedzia zarzadzil karnego, ktorego oczywiscie doskonale wykorzystali. Po tym chlopcy wyraznie stracili rezon (sprawca faula otwarcie plakal i nie wiem dlaczego trener nie zdjal go z boiska), nie mowiac juz, ze na pewno byli solidnie zmeczeni. Po kilkunastu minutach dali sobie wbic kolejnego gola i mecz zakonczylismy przegrana 0:2. Nik gral oczywiscie sporo, bo trener nie mial wyjscia i nie mogl unikac jego wystawiania. ;)

Wyscig do bramki
 

W sumie raz mu jakas akcja wyszla lepiej, raz gorzej, ale w ogolnym rozrachunku chyba bylo ok, a przegrana sie nie przejal, jak to Mlodszy. ;) Po meczu pojechalismy po kawe i napoje i do domu dojechalismy okolo 12. Zaraz po nas przyjechal dziadek, ktory dzien wczesniej mowil, ze moze wpadnie na mecz, ale na mojego sms'a w niedziele rano, odpisal, ze "sie nie wyrobi". No ciekawe co takiego porabial o 10 rano w niedziele, szczegolnie, ze potem ani slowkiem o tym nie wspomnial... :/ A jak Dzien Matki, spytacie? A nijak... :( Nik oczywiscie zapomnial. Przypomnial sobie na meczu i mruczal potem kilka razy w ciagu dnia, ze nie wie co dla mnie zrobic, a koniec koncow nie zrobil nic. A Bi, jak to ostatnio, pokazala "klase". Napisala dla mnie kartke, ale mam wrazenie, ze taka "na odpieprz", bo na papierze przeznaczonym wyraznie na dzien nauczyciela. Zrobila mi wloczkowe kolczyki, takie jak sama nosi, wiec oczywiscie od razu je zalozylam.

Dziecko zrobilo, matka nosic musi ;)
 

Niestety, wszystko popsula zachowaniem. Uparla sie, ze chce sie przejechac na rowerze, a kiedy przypomnialam, ze moze najwyzej zrobic kolko po osiedlu, oswiadczyla na wychodnym, ze i tak pojedzie dalej jak bedzie chciala. Oznajmila tez, ze mialysmy jechac na zakupy, bo oboje z Nikiem potrzebuja krotkich spodenek. Co prawda mowilam kilka dni wczesniej, ze moooze pojedziemy w weekend, kiedy jednak przyszlo co do czego, stwierdzilam, ze jestem zmeczona i przeziebiona, zle spalam, a na dodatek jest Dzien Matki i nie chce mi sie spedzac go lazac po sklepach. Oczywiscie baaardzo sie to nie spodobalo pannie Bi, ktora burknela, ze przeciez uplotla mi kolczyki, wiec moze powinnam sie za nie odwdzieczyc, a poza tym powiedzialam, ze w weekend pojedziemy (sprytnie pomijajac slowo "moze"). Oczywiscie skonczylo sie tupaniem kopytami po schodach, kiedy obrazona poszla do pokoju... W koncu musielismy z M. przywolac ja ostro do porzadku, bo zaczyna sie smarkuli wydawac, ze wszystko jej sie nalezy i powinna dostawac to w momencie kiedy to sobie zazyczy. Przypomnielismy pannicy, ze wszystko co ma, jest od nas i moze w kazdej chwili byc zabrane. Ze dostaje naprawde wiekszosc rzeczy, ktore sobie zazyczy, zwykle jezdzimy z nia gdzie sobie umysli, ale ze to nie jest cos, co jej sie nalezy, tylko przywilej, ktory za takie zachowanie moze miec natychmiast zabrany. Caly jednak weekend minal na utarczkach slownych z pannica i przyznaje, ze jestem zwyczajnie zmeczona...

Poniedzialek to juz powrot do pracy oraz szkoly. Rano Potworki na autobus, a ja pogadalam z sasiadka, po czym zajelam sie zwierzyncem. Pozniej jeszcze szybko sie umalowalam, pochowalam poskladane wieczorem pranie, pootwieralam okna i... juz mialam wychodzic, kiedy Oreo zaczela wymiotowac!!! O ludzie!!! Najpierw tylko westchnelam, wytarlam, umylam podloge w tym miejscu i myslalam, ze to koniec "atrakcji". Niestety, po moze minucie, kot zaczyna miec torsje ponownie! I jeszcze raz! I jeszcze! Tym razem juz sie lekko przerazilam, bo skad nagle cos takiego?! Rano ganiala jak zwykle, zrobila (przepraszam za opisy "metaboliczne") jedynke i dwojke, sniadanie zjadla z apetytem, a potem jeszcze wylizala miseczke z resztek, ktore zawsze przyklejaja jej sie do brzegow. Jeszcze kilkanascie minut wczesniej szalala z myszka! Zostalam z nia chwile, ale siedziala w kacie osowiala. Pewnie nie za dobrze jej bylo po rzyganku. ;) Pechowo, tego dnia musialam byc w robocie w miare o czasie, bo zaczynal nowy pracownik, a ja wreczam zawsze pierwsza czesc pakietu szkoleniowego. Inaczej pewnie zostalabym w chalupie z kiciulem... W poludnie jednak wyszlam na chwile i pojechalam do chalupy, bojac sie co moge tam zastac.

Na chorego nie wyglada
 

Okazalo sie jednak, ze przywital mnie mruczacy kociak, ktory zjadl nieco zostawionej suchej karmy, a przy mnie napil sie tez wody. Ganial za swoimi myszkami i wydawal sie ogolnie zachowywac normalnie. Wrocilam wiec do pracy, choc wiekszosc czasu siedzialam tam glowiac sie skad te poranne akcje. Po poludniu ponownie zawitalam do domu i znow kot wydawal sie byc z grubsza w normalnej formie... Jak to w poniedzialki, czasu bylo niewiele i tuz przed 17 musielismy sie rozdzielic. Nik z tata na trening, Bi ze mna na akrobatyke. Poniewaz zbliza sie koniec roku szkolnego, ale tez przerwa wakacyjna w lekcjach tanca, na zajeciach instruktorzy rozdawali dzieciakom dyplomy i przypinki na pamiatke. Zaproszono tez na "ceremonie" rodzicow, z czego wiekszosc oczywiscie chetnie skorzystala. :)

Bi wraca juz z dyplomem
 

I sam dyplomik - "Bi odkryla, ze potrafi wykonac wiecej akrobatycznych figur, niz myslala" (to tak w bardzo luznym tlumaczeniu)
 

Wracajac zajechalysmy z Bi do biblioteki, bo Potworkom pokonczyly sie ksiazki, tylko ze takie z nas gapy, iz zapomnialysmy wziac tych do oddania. ;) Po powrocie zas zrobila sie godzina prawie 19, wiec pozostalo tylko przygotowywac sie na kolejny dzien.

We wtorek wyjatkowo wiozlam Potworki do szkoly, bowiem Nik mial probe orkiestry przed srodowym koncertem, a ze we wtorki ma tez zespol gdzie gra na trabce, wiec musial wziac oba instrumenty. To oznaczalo 15 minut dluzej spania, choc ja obudzilam sie nieco nerwowo wczesniej. Niestety, o tej porze roku jest rano tak jasno, ze wewnetrzny budzik sam jest w stanie gotowosci. Przy mojej poduszce jak zwykle znalazlam Oreo, ktora mruczala i przeciagala sie rozkosznie. :) Ogolnie, rano kot wydawal sie calkowicie zdrowy, szalal z Kokusiem, skakal po meblach, gonil zabawki i nadal zastanawiam sie co moglo wywolac takie gwaltowne wymioty. No cos musiala zezrec, tylko pytanie co... Z lekkim strachem zapodalam jej mokra karme na sniadanie, ale skutkow ubocznych nie odnotowalam. Z drugiej strony, poniewaz zawozilam dzieciaki, wyjezdzalismy z domu jakies 10 minut po nakarmieniu kiciula, wiec w pracy zastanawialam sie potem caly dzien czy znajde "niespodzianki" na podlodze. A wlasciwie czy M. je znajdzie, bo zwykle wraca pierwszy... Po robocie do domu, ale nie na dlugo, bo na 17:30 Bi miala jak zwykle trening, a jeszcze zabieralysmy ponownie kolezanke. Jej mama spytala czy moge zabrac ja od nich z domu, albo moze ja przyslac na rowerze, a ona potem go odbierze. No ale gdzie bede biedne dziecko gonic na jednosladzie jak mamy do nich kilka minut autem? ;) Cofnelysmy sie wiec nieco, zabralysmy L. i pomknelysmy juz na trening. Dojechalysmy 6 minut spoznione, ale ostatnio to norma. :D

Panna przymierza sie do kopniecia
 

Kiedy panny biegaly, ja rowniez ruszylam uzyc odrobine ruchu. Trening dziewczyny maja pod podstawowka, a zaraz po drugiej stronie ulicy znajduje sie gimnazjum (nowa szkola Bi od wrzesnia), z wlasnym boiskiem oraz terenem gdzie mozna pospacerowac. Wiekszosc to niestety parkingi, ale zrobilam koleczko wlasnie wokol boiska, zajrzalam do dawnego przedszkola Potworkow (znajduje sie na koncu jednego z korytarzy gimnazjum), przeszlam obok kortow tenisowych i w koncu wrocilam pod podstawowke, ktora tez okrazylam od tylu zeby zabic troche czasu i zrobic dodatkowe kroki. W miedzyczasie zadzwonila do mnie kolezanka, wiec w koncu wrocilam do auta zeby spokojnie pogadac bez zadyszki. ;) Po treningu odwiozlysmy kumpelke Bi do domu, po czym same wrocilysmy do siebie. Musze to zapisac na pamiatke, ale panna sama stwierdzila, ze jest nieswieza (no ba; po ponad godzinie biegania przy 25 stopniach!) i poszla sie wykapac, moi panstwo!!! :O Mam nadzieje, ze to nie pierwszy i ostatni raz... :D

W srode rano Potworki na autobus, a ja cieszylam sie praca zdalna. ;) Bylam umowiona do fryzjera, wiec zeby nie jezdzic w te i we wte, stwierdzilam, ze najlepiej jest popracowac z chalupy. Na szczescie nadal mamy w robocie wzgledny spokoj, wiec moja "praca" ograniczala sie do sprawdzania maili. Moja fryzjerka pracuje spokojnym tempem, co oznacza, ze zawsze schodzi mi u niej przynajmniej 3 godziny. Z jednej strony pol dnia nie moje, ale z drugiej to taki spokojny czas, gdzie nie musze nigdzie biec. Posiedzialam, pogadalam, dostalam kawke...

Przed
 

Po - nie wiem jak to mozliwe, ale dobre 20cm uciete, a roznica wydaje sie minimalna...
 

Niestety, otrzymalam tez baaardzo przykra wiadomosc, a mianowicie W. przeprowadza sie na Floryde! I to zaraz, bo juz wystawili dom na sprzedaz! Ich corka bedzie tam studiowac, a oni maja dom w tym samym miescie, ktory dotychczas wynajmowali letnikom. Teraz pozostalo im tylko sprzedac tutejsza chalupe i tyle. A ja do W. jezdze robic wlosy przynajmniej 14 lat (probowalysmy sobie przypomniec jak dlugo), bo zaczelam jeszcze sporo zanim zaszlam w ciaze z Bi. Smutno mi bardzo, bo cos sie znow konczy... nie mowiac juz o tym, ze znalezienie fajnej fryzjerki, ktora slucha i tnie oraz cieniuje zgodnie z twoimi zyczeniami tez nie jest takie proste... :( W kazdym razie, lekko przygnebiona, ale wrocilam do domu i zabralam sie za takie pierdoly jak mycie zlewow, przecieranie podlogi, wiecie, sam relaks. 

Tak przy okazji, gdzies ostatnio przeczytalam na jakims blogu slowo "relaks" jako "seks". Nie wiem, glodnemu chleb na mysli, czy co? :D Dla usprawiedliwienia, bylo juz po 23, a ja wykonczona, czytalam juz w lozku...

Wracajac do srody, takie dni gdzie nie jade do pracy, albo wychodze z niej wczesniej, strasznie mnie "rozbijaja". Zawsze czuje sie po nich podwojnie zmeczona, tak jakby cialo i mozg reagowaly na wykolejenie z rutyny. ;) A tego dnia to jeszcze nie byl koniec wydarzen! Planowo, w srode po poludniu Nik powinien miec trening. Wiadomo jednak bylo od poczatku, ze Mlodszy nie pojedzie, a potem zostal on zupelnie odwolany. Nie bylo go dla kogo robic, bo ponad polowe druzyny stanowia V-klasisci, a ci tego dnia mieli koncert w szkole. Wszyscy, bo jak juz pisalam, do szkoly Potworkow chodza dzieciaki z calej miejscowosci, a w owej placowce zajecia muzyczne sa obowiazkowe. Dla pozostalej garstki IV-klasistow nie oplacalo sie specjalnie robic treningu. ;) Podobnie jak tydzien wczesniej wiec, cala rodzina na 17 popedzilismy do szkoly. Tym razem bardziej nas interesowal wystep zespolu muzycznego oraz orkiestry, ale ze chor wystepowal miedzy nimi, wiec czy nam sie podobalo czy nie, musielismy posluchac. Przy okazji, tutaj (z racji, ze dzieciaki staly) najlepiej bylo widac roznice miedzy dziewczetami z V i VI klas. Pewnie, tu tez zdarzaly sie wyzsze i lepiej "rozwiniete" egzemplarze, podobnie jak u Bi byly tez panny drobne i chudziutkie. W wiekszosci jednak roznica jest powalajaca: 11-latki to jeszcze takie dziewczyneczki, natomiast 12-latki to juz w wiekszosci male kobietki. :) W kazdym razie, Nik siedzial w zespole w tym samym miejscu co w styczniu, wiec niezle bylo go widac, choc czasem zaslonil go trabka kolega siedzacy obok.

Nik prawie na srodku; najjasniejsza glowa
 

Niestety, w orkiestrze ponownie nauczyciel dal go do ostatniego rzedu. Poczatkowo, kiedy wstalam, poszlam na koniec sali i wyciagnelam reke z telefonem do gory, troche udalo mi sie go ujac. Przy ktoryms utworze jednak, chlopiec przed nim przesunal swoje krzeslo do tylu, zaslaniajac go praktycznie calkowicie. :(

O, tu go troche widac, tu!
 

Posluchalismy jednak z przyjemnoscia, choc w orkiestrze grali te same utwory co Bi rok temu. No dobra, ja oraz Starsza posluchalysmy z przyjemnoscia, bo M. siedzial i ziewal. Po pierwsze, klania sie praca przez 3 tygodnie bez dnia wolnego, a po drugie, malzonek sam mi sie kiedys zwierzyl, ze z niego taki "prostaczek", ktory nie przepada za muzyka powazna. :D Dobrze, ze chociaz pojechal, bo dla Kokusia to bylo akurat bardzo wazne. Po powrocie oczywiscie pozostal juz tylko czas na szybki prysznic i trzeba sie bylo szykowac do snu. Kiedy o 20:00 zaslanialam okna, ze wspolczuciem popatrzylam na chalupe sasiadow, ktorzy o tej porze byli na koncercie corki, bo ta trafila do drugiej grupy. ;)

W czwartek zawiozlam Potworki do szkoly, mimo ze w sumie nie musialam, bo Nik zostawil skrzypce w szkole po koncercie. Poza tym podobno od tego tygodnia nie ma juz "lekcji" gry na instrumentach, tylko proby orkiestry oraz zespolu. Jak to jednak z Kokusiem bywa, nie byl na 100% pewien czy powienien wziac trabke, czy nie, wiec na wszelki wypadek wzial. Kolejny raz docenilabym gdyby szkola wysylala takie informacje rodzicom... Zreszta zastanawiam sie, skoro po koncertach dzieciaki nie maja juz nauki gry, to po co w ogole proby calej orkiestry? Ktore i tak skoncza sie chyba za dwa tygodnie, bo instrumenty zwykle odbierane sa przez wypozyczalnie tydzien przed koncem roku szkolnego. Najwazniejsze jednak, ze w czwartki Nik bedzie mial teraz tylko proby orkiestry smyczkowej, bez lekcji gry na trabce. Do szkoly bedzie wiec potrzebowal jedynie skrzypiec. Z jednym instrumentem nie ma juz problemu w autobusie, wiec teoretycznie nie ma potrzeby zebym go zawozila. Oboje z Bi wyrazili jednak taka rozpacz, ze jestem sklonna jeszcze te ostatnie tygodnie zawozic ich w czwartki, bo zostaly juz i tak tylko 3. Tak czy siak zawiozlam ich, po czym pojechalam grzecznie do pracy. Czwartki to dzien bez zajec dodatkowych, ale zgodnie z tytulem posta, akurat w ten, nie dane bylo mi odsapnac... Komitet rodzicielski ze szkoly Potworkow, postanowil zorganizowac piknik rodzinny. Rok temu byla to zabawa wylacznie dla dzieci i to w szkole, ale widocznie chaos ich wystraszyl i w tym roku urzadzili go w prywatnym klubie. Dla nas lepiej bo do szkoly mamy 15 minut, a do klubu 5. ;) Wiedzac ile w szkole jest dzieci (a tym razem zaproszone byly cale rodziny) i pamietajac co sie dzialo ostatnio, nie bardzo mialam ochote jechac, ale Potworki podniosly larum, a okazja jest oczywiscie tylko doroczna. Malzonek oczywiscie wykrecil sie sianem, wiec jak zwykle pojechalam sama. Jak sie obawialam, byly tlumy ludzi, a na olbrzymim terenie ciezko bylo upilnowac dzieciaki. Moje zreszta od razu odnalazly kolegow oraz kolezanki i pobiegly w dwoch roznych kierunkach... Umowilam sie z nimi, ze jakbym ich nie mogla znalezc, o 19 maja sie zameldowac przy samochodzie, gdzie bede na nich czekac. Obawiajac sie jednak, ze Nik moze nawet nie pamietac zeby sprawdzac czas, staralam sie miec go na oku. O Bi sie mniej obawialam, bo miala telefon, wiec w kazdej chwili moglam sie z nia skontaktowac. Zreszta, ona poleciala ze swoja ulubiona kolezanka, zas Mlodszy biegal od grupki do grupki. On rowniez wpadl na ulubionego kolege, ale nie mogli sie zgadac co do aktywnosci, wiec polecial dalej. Tak naprawde to jedyna atrakcja owego "pikniku" bylo spedzenie czasu na swiezym powietrzu i pogadanie ze znajomymi, a dla dzieciakow ganianie z kolegami ze szkoly. 

Komitet zakupil kilka ogromnych pudel ciasta, ale ze to takie typowe hamerykanckie paskudztwo, nawet go nie ruszylam
 

Nie bylo zadnych zorganizowanych aktywnosci. Dzieciarnia biegala bez jakiegos konkretnego celu, byle szybciej i przy jak najglosniejszym wrzasku. Niektore, madrzejsze, wziely pilki, teren ma bowiem boisko do nogi, koszykowki oraz siatkowki. Wiekszosc jednak nic nie miala, wiec po prostu swirowala dla samego swirowania. ;) Jak napisalam wyzej, snulam sie za Kokusiem, ale na tyle daleko, zeby nie czul sie skrepowany moja ciagla obecnoscia.

Nik przy grze, ktorej tajnikow nie udalo mi sie zglebic
 

Oczywiscie w tlumie ludzi i tak w ktoryms momencie go "zgubilam" i obeszlam calutkie boiska dookola szukajac, on tymczasem byl nieco w lesie, na placu zabaw. :D Ostatecznie odnalazlam i jedno i drugie dziecko i zgarnelam do domu, choc i tak pozniej niz zamierzalam, bo na koniec uprosili jeszcze lody, a kolejki do pojazdow z zarciem byly tak dlugie, ze 10 minut czekalismy. Ostatecznie do domu zajechalismy o 19:20 i kolejny dzien zlecial jak szalony.

Tu dzieciarnia juz zbierajaca sie do wymarszu. Zabieralismy tez kolezanke Bi, ktorej rodzice pojechali na koncert jej mlodszej siostry

Na piatek rowniez mialam plany, wiec oczywiscie, jak na zawolanie, Nik wstal placzac ze boli go gardlo, a Bi narzekajac na bol brzucha. U Kokusia wcale nie bylam zaskoczona, bo przeciez dopiero co sama bylam przeziebiona, choc juz mi przeszlo, wiec nie wiem czy zlapal ode mnie. Pogode mamy jednak ostatnio tak zmienna (we wtorek bylo 26 stopni, a w nocy ze srody na czwartek ostrzezenia przed przymrozkami :O), ze nie ma sie co dziwic. U Bi zas nie wiem czy moze byla glodna, czy ma skurcze przed okresem, ktorych jeszcze nie rozpoznaje, bo na moje pytania odpowiedziala, ze jest jej niedobrze, ale sniadanie zjadla normalnie. Pierwsze slysze zeby ktos mial nudnosci i apetyt rownoczesnie. ;) W kazdym razie, Nikowi dalam tabletki na gardlo do szkoly, ale z Bi mialam wiekszy dylemat. Stwierdzilam jednak, ze skoro zjadla sniadanie, to nie moze czuc sie az tak zle, a dodatkowo tego dnia VI klasy mialy wycieczke do gimnazjum, zeby poznac odrobine nowa szkole. Szkoda by bylo, gdyby ja to ominelo... Poslalam ja wiec do placowki, cieszac sie, ze pracowalam tego dnia z domu, bo w razie telefonu ze szkoly moglam zaraz tam byc. No prawie, bo moja praca zdalna tego dnia, wymuszona byla kolejna wizyta u weta z Oreo. Na szczescie teraz mamy juz spokoj ze szczepieniami az skonczy rok, chyba ze wczesniej zaczniemy ja wypuszczac, to wtedy bedzie potrzebowac jeszcze jednej szczepionki, dla kotow wychodzacych. No i teraz juz koniecznie trzeba sie umowic na sterylizacje. Pojechalam wiec z kiciulem i tym razem na szczescie wszystko poszlo szybko i sprawnie. Potem od razu zrobilam zakupy, bo na szczescie dzien byl pochmurny i auto sie zbytnio nie nagrzewalo...

Nie musze mysle dodawac, ze po takim tygodniu czuje sie jak przemielona przez maszynke. A weekend wcale nie zapowiada sie "az tak" relaksujacy...

piątek, 12 maja 2023

W tym sezonie pilkarskim nic nie idzie zgodnie z planem :D

W poprzedni piatek nie dzialo sie juz nic specjalnego, poza tym, ze Bi wraz z sasiadka z naprzeciwka spedzily razem troche czasu. Odkad tu zamieszkalismy, obie panny przezywaja wzloty i upadki jesli chodzi o przyjazn. Od pieciu lat (uwierzycie, ze juz tyle tu mieszkamy?!) bawia sie tygodniami, po czym jedna drugiej cos powie i przestaja sie lubic... na kilka miesiecy. ;) Potem gdzies znow spedza troche czasu razem, w miedzyczasie zapominajac juz o co sie poklocily i przyjazn rozkwita na nowo. Tym razem tez nie bawily sie razem od zeszlej jesieni, ba! Widujac sie niemal codziennie na przystanku autobusowym, nie zamienialy ze soba ani slowka! Ale ponownie trafily do tego samego zespolu pilkarskiego i znow przypomnialy sobie, ze w sumie sie lubia. Ciekawe ile to potrwa tym razem. ;) W kazdym razie, dziewczyny dorastaja i jak kiedys grzebaly w lisciach oraz blocie, szukajac salamander i dzdzownic, tak teraz graly w kosza, w pilke, itd.

Sorry za jakosc - zdjecie robione przez szybe...
 

Wieczorem upieklam biszkopt na tort dla Bi. Niestety, nie wiem czy to wina nowego miksera, ktory inaczej ubija, czy cos sie dzieje z piekarnikiem, czy ja cos spierdzielilam, ale przy pieczeniu biszkopt urosl niczym banka, a po wylaczeniu piekarnika, momentalnie oklapl i na srodku zrobilo sie lekkie wklesniecie. W dodatku jakos nie chcial sie dopiec i dwa razy dodawalam po kilka minut, bo wsadzony patyczek sie kleil. Balam sie, ze wyjdzie zakalec...

Sobota, 6 maja, zaczela sie od Polskiej Szkoly. Ciesze sie, ze mecze tak wypadaja tej wiosny, ze da sie, zwykle bowiem przepadal nam caly maj lekcji, a jednak sie za te szkole placi... Po czwartkowej histerii, ze ona nie chce, nawet Bi zaakceptowala stan rzeczy i pojechala wzglednie spokojnie, probujac mnie jedynie przekonac, zebym odebrala ich jeszcze wczesniej niz planowalam. ;) A mialam to zrobic o 10:30, bo na 11:30 Starsza miala zaplanowany mecz, wypadalo zas pojawic sie troche wczesniej na rozgrzewke. Odstawilam dzieciaki do klas, przypomnialam nauczycielkom o ktorej bede ich odbierac, wrocilam do auta, spojrzalam kontrolnie w telefon, a tam... mail od trenera Bi, ze... mecz odwolany!!! Tym razem pogode mialismy piekna, bo Matka Natura nie moze sie zdecydowac i z 12-13 stopni, wskoczyla prosto na 25. Skad wiec odwolanie meczu? Okazalo sie, ze w miejscowosci przeciwnego zespolu odbywala sie jakas wielka impreza Zuchow i tyle dziewczyn z druzyny bralo w niej udzial, ze nie udalo im sie zebrac wystarczajacej grupy na mecz. :O Trener wsciekly, zarzad terenu sportowego tez, bo boisko zarezerwowane, sedzia oplacony, a tamci sobie w kulki leca. Szczegolnie, ze ta "impreza", czy co to bylo, na pewno byla planowana od dawna i ktos tam naprawde nawalil zeby nie dogadac sie wczesniej kto da rade dojechac, albo zeby ustalic rozgrywke na inny termin. A oni informuja rano, raptem 3 godziny przed meczem, ze nie zebrali grupy?! Mocno niepowazne... Mialam dylemat, bo skoro nie bylo meczu, to Potworki mogly zostac w Polskiej Szkole na caly dzien. Poniewaz jednak juz zawrocilam glowe paniom, a Kokusia w dodatku nie mialabym jak zawiadomic, stwierdzilam ze trudno, odbiore ich zgodnie z planem; niech im bedzie. Poza tym juz sobie wyobrazam jaki ryk urzadzilaby Bi, gdybym jej napisala, ze jednak zostaje do 12:30. :D Ona juz i tak punkt o 10:30 zaczela pisac do mnie sms'a za sms'em, pytajac gdzie jestem. A ja sie nie spieszylam, wiedzac, ze nie ma potrzeby, potem chwile zajelo mi wypisanie zwolnien w biurze i w koncu Potwory wyszly o 10:45. ;) Starsza, na wiesc o odwolanym meczu, sie oczywiscie poplakala, ale co robic... Tak jak w tytule, tej wiosny caly czas cos idzie na opak. Nawet pogoda szaleje, bo choc w naszej miejscowosci boiska czesto zamykaja podczas deszczu, tak w sasiednich miasteczkach zazwyczaj dzieciaki graja przy kazdej pogodzie. W tym roku jednak mamy tyle opadow, ze nawet tam gdzie zwykle graly nawet w ulewe, teraz je zamkneli, bo trudno grac kiedy na srodku boiska jest gigantyczna kaluza. ;) Natomiast kiedy pogoda dopisala, jak w sobote, to odwolali z powodu, o ktorym nawet nasz trener nigdy wczesniej nie slyszal... 

Wieksza czesc popoludnia spedzilam wycierajac kurze, sprzatajac dolna lazienke, itd., przygotowujac sie na niedzielnych gosci. Malzonek zas zabral sie w koncu za mycie frontowego wejscia. Od ponad miesiaca wiercilam mu o to dziure w brzuchu, bo wygladalo juz fatalnie. Niestety, poza 2-3 miesiacami w roku, praktycznie nie dochodzi tam slonce, wiec porasta glonami.

Na zdjeciu pewnie slabo bedzie to widac, ale mozna zauwazyc brudne zielono - szare schody i zielony dolny slupek balustrady. Kostka tu nie wyglada zle, musicie wiec uwierzyc mi na slowo, ze byla juz straszna; brudna i z warstwa mchu miedzy ceglowkami
 

Jak to jednak z M. bywa, kiedy juz sie za to zabral, zejda mu wieki. Ja mialam na mysli przelecenie ganku, balustrad oraz troche kostki przed wejsciem. Malzonek najpierw bawil sie z gankiem, potem tak szorowal betonowa sciane domu, ze zryl z niej farbe, a jak juz zaczal babrac sie z kostka, to dokladnie wydobywal ze szpar piach, mech i co tam jeszcze bylo.

W trakcie roboty - na schodach najlepiej widac jest roznice :O
 

Efekt oczywiscie jest niesamowity, ale zrobienie calej kostki wraz ze schodami do podjazdu, zajmie mu pewnie ze dwa tygodnie. A mamy jeszcze cale patio wylozone kostka za domem...

 

A tu juz po myciu i wyschnieciu

Mielismy po poludniu jechac do kosciola, ale ze M. nie chcial sie odrywac od roboty (nie mowiac juz o tym, ze byl brudny i mokry), wiec zabralam same Potworki. A! Nieco wczesniej popelnilam jeden z najglupszych bledow w mojej "karierze". Dzien wczesniej, biszkopt schowalam do piekarnika, bo jak to na wiosne, pojawily nam sie w domu mrowki i wlaza do najdziwniejszych miejsc. Balam sie, ze jak bym tego biszkopta nie pozakrywala, jakos sie do niego dostana. Uznalam wiec, ze najbezpieczniej bedzie zostawic go wlasnie w piekarniku. W sobote zas, dzieciaki wymyslily sobie domowa pizze. Mozecie sie domyslic, co sie stalo. Wlaczylam piekarnik do nagrzania, zapominajac na smierc, ze w srodku jest pierdzielony biszkopt!!! Przypomnialam sobie dopiero, kiedy poczulam smrod spalenizny! :O Nieco sie niestety spoznilam, bo choc z grubsza ocalal, to wierzch juz sie solidnie sfajczyl. :/

Czy nie wspanialy? :D
 

Na szczescie i tak chcialam przyciac gore zeby ja wyrownac, cale ciasto jednak z wierzchu wyschlo na suchara... Kiedy wrocilam z kosciola, zabralam sie wiec za wykanczanie tortu, majac nadzieje, ze da sie go jakos odratowac. Gore trzeba bylo oczywiscie odkroic, a suche brzegi i tak mialam nasaczyc. Przy przekrajaniu pokazal sie kolejny problem, mianowicie ciasto w srodku kruszylo sie i rolowalo w grudy. Zdecydowanie byl to moj najmniej udany biszkopt. :/ Dla rownowagi, masy wyszly duzo gestsze niz ostatnio, szczegolnie jasna. Ciemna juz lekko "plywala", co nie ma kompletnie sensu, bo skoro dodalam kakao, to powinna ona zgestniec, tak? W kazdym razie, M. zdolal jakos przekroic mi biszkopt na 3 placki, udalo mi sie je nasaczyc i przelozyc bez rozwalenia ich na kawalki i choc raz masy nie wyplywaly bokami. ;) Moglam sie w koncu zabrac za dekorowanie, choc tu wielkiej niespodzianki nie ma, bo zawsze zdobie torty podobnie. Obrazek panna ponownie wybrala sobie z tygrysem. To juz trzeci raz pod rzad, jak nie czwarty... ;)

Swiezo po nalozeniu, obrazek byl oczywiscie bardzo wyrazny; nastepnego dnia juz lekko go "rozmylo"
 

W niedziele M. zerwal sie rano do kosciola, ale ja i Potworki moglismy pospac nieco dluzej. Tylko nieco, bo juz na 9:30 Nik mial rozgrzewke przed meczem. Jeszcze dzien wczesniej zastanawialam sie co tym razem moze "wyskoczyc", ale jakims cudem ten mecz sie odbyl. ;) Jak dziwny jest to jednak sezon niech swiadczy to, ze trwa on juz 3 tygodnie, a to byla pierwsza rozgrywka ligowa chlopakow. Wczesniej udalo im sie zagrac tylko jeden mecz towarzyski; wszystkie inne byly odwolane lub przesuniete i czekamy na nowy termin. :) Najwyrazniej jednak chlopakom trzeba bylo tego meczu, bo mimo goraca grali rewelacyjnie i w koncu wygrali 4:1.

Nik obronca az przysiadl, szykujac sie do akcji ;)
 

Po meczu pojechalam z Kokusiem po kawe i napoje, a potem juz do domu. Tam kontynuacja ogarniania przed goscmi, a w przerwach robienie obiadu dzieciakom i wstawianie pran. Moj tata zle odczytal wiadomosc i przyjechal tuz po 14, za to chrzestny dotarl przed 15. Przywiozl tez swoja nowa "pania", mielismy wiec okazje ja poznac. Wydaje sie sympatyczna, wiec mam nadzieje, ze beda przyjezdzac razem czesciej. Panna Bi dostala od dziadka Lego orchidee (i kase). Niby dla doroslych i przyznaje, ze mnie samej zaswiecily sie oczy na jej widok (:D), ale Starsza uporala sie z nia w jeden wieczor.

Powiedzialam dziadkowi, ze nie obrazilabym sie gdyby Mikolaj przyniosl mi cos takiego :D
 

Od chrzestnego otrzymala kolejne "swiecidelko" - tym razem bransoletke. Cale szczescie chlop znow utrafil, bo Bi kocha kolczyki oraz bransoletki, ale nie znosi naszyjnikow. Posiedzielismy, pogadalismy, zaspiewalismy Sto Lat, zjedlismy torta, po czym goscie dosc szybko uciekli, bo w niedziele po poludniu to wiadomo, trzeba sie szykowac na kolejny dzien.

Panna dmucha swieczki juz na wlasciwym torcie
 

My jednak postanowilismy skorzystac z pieknej pogody i poszlismy na spacer, a pozniej porzucalam z Kokusiem do kosza, zanim sama poszlam do chalupy pakowac sniadaniowki i wyciagac plecaki...

Obowiazkowa rozgrywka towarzyska ;)
 

A! Malzonek nadal dzialal z frontowym wejsciem, mimo ze wczesniej zarzekal sie, ze w niedziele nic nie robi. ;) Nie wytrzymal jednak i zasypal oczyszczona kostke przed wejsciem piaskiem. Przyznaje, ze efekt jest piorunujacy! Wyglada jakbysmy polozyli nowa! Nie moge sie doczekac kiedy skonczy, bo bedzie pieknie!

Mam nadzieje, ze przynajmniej na ten rok mamy z glowy chwasty uparcie wyrastajace miedzy ceglowkami...
 

Oczywiscie, jak to M., nie moze spokojnie skonczyc, tylko lapie wszystkie sroki za ogon. Od dluzszego czasu zastanawialismy sie co poczac z kamykami polozonymi miedzy rabatka, a domem. W koncu stwierdzilismy, ze trzeba je usunac, polozyc od nowa ten material ogrodniczy, po czym (umyte albo nowe) kamyki nasypac na wierzch z powrotem. I kiedy moj malzonek sie za to zabiera?! Jak juz ma kostke przy wejsciu do polowy zrobiona! Zamiast tam najpierw skonczyc, bierze sie za nastepny projekt! :O Przez kolejny miesiec bede miala caly teren od frontu rozbabrany... :/

W poniedzialek ja oraz Potworki moglismy sobie dluzej pospac, bowiem na 9 jechalam z nimi na kontrole u dentysty. Chyba pisalam, ze kiedy bylam tam ostatnio z Bi, nikt nie przypomnial mi, zeby umowic sie na kolejna kontrole za 6 miesiecy, a ja przyzwyczajona, ze ktos zawsze dzwoni i przypomina, nie pomyslalam i jakims cudem ostatnio uswiadomilismy sobie z M., ze minely... 2 lata. :O Az strach bylo pomyslec co sie w paszczach Potworkow moze dziac, szczegolnie u Bi, ktora ma slabsze zeby, ale wieksza slabosc do slodyczy. ;) Pojechalam wiec z bardzo zadowolonymi dzieciakami, ktore przeliczaly czas zeby wiedziec ktore zajecia ich omina. ;) Na pierwszy ogien poszla Starsza, ktora niespodziewanie nie ma ani jednego ubytku. Na zdjeciach za to widac bylo wyraznie, ze ma jeszcze 3 stale zeby, ktore tylko czekaja zeby wypchnac mleczaki. Zreszta higienista smial sie, ze czego nie dotknie, to sie rusza. ;) Spytalam oczywiscie o tego mleczaka nad ktorym wyrznal sie staly zab, tylko za wysoko i krzywo. Poczatkowo dentysta sklanial sie zeby go usunac, ale po dokladnym obejrzeniu, stwierdzil zeby skonsultowac sie z ortodonta, bo wedlug jego szacunkow, Bi bedzie musiala nie tylko nosic aparat, ale tez (zeby pomiescic zebiszcza w szczece) miec usuniete piatki. Poniewaz problematyczny zab to czworka, uznal, ze lepiej usunac zeby obok siebie za jednym zamachem. Poniewaz pannie zostaly juz tylko 3 mleczne zeby do wypadniecia, wiec rownie dobrze mozna pogadac z ortodonta, bo to, ze bedzie musiala nosic aparat, wiedzielismy odkad zaczely jej wychodzic stale zeby - krzywusy. :D U Nika wiekszych niespodzianek nie bylo, poza tym, ze ostatnie trzonowce nie zostaly dokladnie zalakowane (mozliwe, ze jeszcze do konca wtedy nie wyszly) i cos sie z nimi zaczelo dziac. Od razu wiec je oczyscili i zalakowali od nowa. W sumie spedzilismy tam ponad godzine. Na szczescie maja pokoik zabaw oraz akwarium, wiec Nik mial zajecie, a Bi wiadomo, wpatrzona w telefon. Za to dla mnie niespodzianka byly sms'y oraz maile ze szkoly, ze moich dzieci nie ma na zajeciach i zeby zadzwonic i wyjasnic nieobecnosc. Dla niewtajemniczonych, w Hameryce klada ogromny nacisk na wynoszenie wiedzy z lekcji, a wiec sila rzeczy na frekwencje. Nie wiem czy to nadal prawda i czy dotyczy to wszystkich stopni edukacji, ale czytalam kiedys, ze przy opuszczeniu w sumie ponad 3 tygodni zajec, dziecko moze nie otrzymac promocji do nastepnej klasy. :O Zadzwonilam wiec do sekretariatu zeby zawiadomic, ze moje dzieci do szkoly sie wybieraja, tylko troche pozniej. Troche sie jednak zachnelam, bo w piatek specjalnie napisalam maile do nauczycieli Bi oraz Nika, ze maja dentyste i przyjada okolo 10:30. No i nie wiem skad nagle taka nadgorliwosc, bo przeciez dzieciaki mialy tez bilanse kiedy rowniez przyjezdzaly spoznione i zadnych wiadomosci nie otrzymalam. Powiedzialam jednak Potworkom, ze jesli kiedys przyjdzie im do glowy pojsc na wagary, to nie maja szans; zaraz bede o tym wiedziec! :D Po dentyscie odwiozlam potomstwo do szkoly, oczywiscie srednio zadowolone i zamulone po takim siedzeniu w gabinecie. Sama zreszta tez mialam jakas ciezka glowe, ale co bylo robic, do pracy jechac trzeba... Dojechalam tuz przed 11 rano, wiec dzien zlecial ekspresowo. Po pracy niestety czekala mnie bieganina. Malzonek chcial konczyc czyscic kostke, wiec mnie przypadla jazda z dzieciakami. Pisalam kiedys, ze akrobatyka Bi oraz treningi Kokusia odbywaja sie z grubsza w tej samej czesci miejscowosci. Dodatkowo trening zaczyna sie o 17, a akrobatyka o 17:05, za to ta druga konczy o 17:55, zas ten pierwszy o 18:15. Jest wiec maly zapas czasowy. Umozliwilo mi to zawiezienie Nika, a potem przejechanie z Bi, choc spoznila sie dosc solidnie.

Tak, to czesc ukladu na wystep
 

Podeszlam do malej pizzerni na tym samym placyku, kupilam po plastrze pizzy, o ktora dopraszaly sie dzieciaki, po czym posiedzialam w aucie i pogadalam z tata. Kiedy panna wyszla, pojechalysmy po Kokusia i na szczescie nie tylko zdazylysmy, ale nawet postalysmy tam chwilke czekajac, az chlopaki skoncza biegac za pilka. ;)

Nik probuje wykiwac przeciwnikow
 

Po powrocie Potworki stwierdzily, ze zagraja jeszcze chwile w kosza, M. nadal walczyl z kostka, a ja poszlam pakowac wszystko na kolejny dzien.

Wtorek, ku mojej uldze, zaczal sie tak, jak powinien. Odprowadzilam Potworki na autobus, ktory wjechal na osiedle akurat kiedy doszlismy na przystanek. Pozniej Maya musiala pobiegac za pileczka, a Oreo dostac sniadanie. Tak w ogole, to bylam przez tego kiciula koszmarnie niedospana, bowiem najpierw, kiedy kladlam sie spac, przylazl za mna i szalal po naszym lozku, atakujac i gryzac wszyskie odsloniete czesci ciala. W koncu jednak sie uspokoila i kiedy pozniej probowalam sie ulozyc, okazalo sie, ze spi jak zwykle zaraz przy mojej poduszce, nie moglam wiec ulozyc reki, bo za nic nie chciala sie przesunac. :D Niestety, zwykle kiedy M. wstaje do pracy, kot schodzi za nim na dol i juz tam zostaje, albo przenosi sie na dalsze spanko do ktoregos z dzieci. Tym razem wrocila do mojej sypialni, ale zamiast spac, zaczela szalec pod lozkiem, ganiajac jedna ze swoich myszek i obijajac sie o metalowe prety podtrzymujace stelaz na materac. Mialam ochote ja udusic, ale jednoczesnie nie chcialo mi sie jej gonic, bo lozko mamy ogromne i zlapanie jej graniczy z cudem. Zagryzlam wiec zeby i postanowilam przeczekac, ale zanim kociak w koncu sie zmeczyl, ja kompletnie sie rozbudzilam i potem przewracalam z boku na bok, nie mogac ponownie zasnac. Kiedy wiec rano zadzwonil budzik, kompletnie nie wiedzialam co sie dzieje. A Oreo juz maszerowala przez posciel mruczac i na dzien dobry usilowala ugryzc mnie w nos! :O W pracy bylam wiec srednio uzyteczna, choc usilnie staralam sie cos tam popchnac do przodu. ;) Po robocie pedem do domu, bo wieczor znow mial byc zajety. Tym razem Bi nie jechala na trening, bowiem miala... koncert w szkole. Co prawda panna stwierdzila, ze woli jechac na pilke, ale jednak szkola zobowiazuje, nie mowiac juz, ze to takie podsumowanie i ukoronowanie kilkumiesiecznych cwiczen... Zaznaczyc tez trzeba (wydrapac na scianie?), ze zabral sie z nami M., wiec dla Bi byla to podwojnie uroczysta okazja. ;) Na szczescie, w przeciwienstwie do zimowego koncertu, teraz grupa Bi zaczynala o 17:30 (ze zbiorka o 17; dlatego trzeba bylo pedzic). Tym razem na koncercie trafilismy srednio, bo w chorze, mimo ze stala na najwyzszym schodku, przez wiekszosc czasu zaslanial ja chlopiec przed nia.

Na szczescie przy jednej z piosenek, owy chlopiec zszedl dol zaspiewac zwrotke w mniejszej grupie. Tu wlasnie wraca na miejsce; to ta grupka odwrocona tylem ;)
 

Za to w orkiestrze miala takie samo miejsce, co w styczniu Nik - jedno z najgorszych! Nie dosc, ze w trzecim rzedzie, nie dosc, ze z jakims wysokim chlopakiem z przodu, to zaraz naprzeciw dyrygenta! Jak sie nie probowalam ustawic, tak widzialam jej tylko kawaleczek. :/

Dopiero przy koncowych uklonach bylo widac jej cala twarz :/
 

No i niestety tym razem rozczarowalam sie jesli chodzi o repertuar. Jakos kompletnie zaden utwor mi sie nie podobal, ani spiewany, ani grany. No ale dobra, kolejny koncert zaliczony, ciesze sie tez, ze pojechalismy cala rodzina, co stanowi rzadkosc. Ciekawe jakie maja tradycje koncertowe w middle school? Dowiemy sie w przyszlym roku. ;) Do domu wrocilismy o 19, wiec calkiem niezle, jakas kolacja, przygotowalismy wszystko na kolejny dzien i tak zlecialo popoludnie i wieczor.

W nocy kotu ponownie odbila palma i jak tylko polozylam sie do lozka, zaraz tam byl, skaczac i gryzac. Tym razem M. nie wytrzymal, zlapal kociaka, wywalil z pokoju i zamknal drzwi. :D Slyszalam potem jak Oreo w nie drapala, ale na szczescie nie mialczala zeby ja wpuscic... Poniewaz pokoj Kokusia rowniez jest zamkniety, rano okazalo sie, ze polazla dreczyc Bi. ;) Starsza poki co raczej zachwycona, ze kotel szalal u niej, ale ciekawe ile to po trwa, bo taki przerywany sen na dluzsza mete jest nie do wytrzymania. Rano jak zwykle Potwory na autobus, a ja pogadalam z sasiadka, porzucalam pileczke psiurowi, nakarmilam upierdliwego kiciula, wstawilam pranie, przewietrzylam sypialnie (w sumie i tak pozniej zostawilam wszystkie okna pouchylane) i pojechalam do roboty. Tego dnia dzieciaki mialy otrzymac chrzest bojowy, bo mieli skrocone lekcje, ale tym razem nie planowalam wychodzic wczesniej z pracy. Dostali instrukcje zeby wejsc, zamknac garaz, (Bi napisac do nas, ze dojechali) i siedziec grzecznie czekajac na tate. I tak w sumie mialo to byc tylko lekko ponad godzina. ;) Aby im jednak nie bylo za dobrze i sie zbytnio nie nudzili, zostawilam im liscik, ze maja odkurzyc i umyc podlogi w swoich pokojach. :D Dla ulatwienia juz im nalalam wode z plynem do wiadra, a odkurzacze maja dwa do wyboru. :D Zeby dzien nie byl przypadkiem zbyt nudny, dostalam kolejnego maila ze szkoly, dotyczacego zachowania Kokusia... No zwariowac mozna! Tym razem ponoc pobazgrali sobie z kolega nawzajem koszulki, a potem w zemscie polamali olowki. :/ Ponoc pozniej obaj plakali. :D Normalnie wzruszylabym ramionami, ze jak to dzieciaki, dokuczaja sobie i pewnie zaraz sie pogodza. W swietle poprzedniego maila jednak, zastanawiam sie czy nie ma tu drugiego dna... Po powrocie do domu, pierwsze co to pogadalam sobie z synem o szkolnych wydarzeniach. Z tego co powiedzial, to z tamtym chlopcem ogolnie sie lubia, ale tamten znienacka i bez powodu, pobazgral mu olowkiem bluze. Na to Nik zlamal mu owy olowek, a kolega odplacil sie rozerwaniem takiej gumowej zabaweczki. No dramat moi drodzy! :O Nik wydawal sie w zasadzie lekko zawstydzony zaistniala sytuacja i mam nadzieje, ze faktycznie zdaje sobie sprawe, ze lekko go ponioslo. Na moje pytanie dlaczego nie poskarzyl nauczycielowi, ze kolega pobazgral mu bluze, stwierdzil, ze tamten to ogolnie lobuz, a nauczyciele na jego wybryki tylko z nim rozmawiaja... Coz, trudno, zeby go zlali rozga... :D Tak czy owak, nigdy bym nie przypuszczala, ze bede dostawala maile ze szkoly na temat zachowania Nika. Mojego przyjacielskiego, empatycznego i bystrego Kokusia! Ktoremu niestety najwyrazniej psuje sie charakterek... :/ W domu dlugo nie zabawilam, bo Mlodszy mial (jak to w srode) trening.

Nik w pomaranczowym
 

Ponownie pojechalismy wszyscy, choc dawalam M. do zrozumienia, ze moze by tak konczyl schodki. :D Pogoda byla na spacer idealna, na trening zreszta tez. Dwadziescia jeden stopni, przy sloncu i lekkim wiaterku. Akurat zeby bylo cieplo, ale sie za bardzo nie spocic. Nik pobiegal, my sie przeszlismy, choc juz niedlugo chyba spacer wzdluz rzeki bedzie dosc uciazliwy.

Poziom wody wyraznie opada i znow do brzegu trzeba zejsc na dol
 

Juz teraz pelno bylo muszek, a za jakis czas, jak drzewa i krzewy porzadnie rozwina liscie, bedzie tam zapewne kupa komarow. Nie mowiac juz o tym, ze choc sciezka jest szeroka, to rosnie wzdluz niej kupa poison ivy (trujacego bluszczu), wiec trzeba uwazac, zeby sie gdzies o niego niechcacy nie otrzec. :O

Kiedy pozniej czekalismy na Kokusia, ojciec udowadnial corce, ze potrafi zrobic przewrot w przod i w tyl :D
 

Po treningu bylo nerwowo, bo okazalo sie, ze zniknela pilka Nika! Mlodszy twierdzil, ze kopnal ja na kupe pilek, plecakow oraz butelek z woda innych chlopcow, ale to bylo miejsce gdzie zaraz obok siedzieli rodzice, wiec na pewno nikt by sobie pilki nie zawlaszczyl. Rozejrzelismy sie dookola, ale nigdzie nie bylo jej widac, wiec w koncu ruszylismy w strone auta, Nik juz z placzem, bo te pilke kupil sobie za wlasne pieniadze... Po namysle postanowilismy jeszcze raz obejsc caly teren i przyjrzec sie pilkom z innych druzyn, bo na niektorych boiskach treningi nadal trwaly. I bingo! Pilka Kokusia byla na kupie pilek innego zespolu, ktory trenowal obok ich. Pewnie lezala na boku i chlopcy, zbierajac pilki z boiska, niechcacy wzieli i jego. Tyle, ze to oznacza, ze Mlodszy te pilke kopnal w zupelnie odwrotnym kierunku niz tym, gdzie znajdowaly sie rzeczy jego druzyny. On upiera sie, ze niemozliwe, ale raczej sie nie teleportowala. :D Najwazniejsze jednak, ze sie odnalazla. Pozniej juz tylko po kawe i do domu, szykowac sie na kolejny dzien kieratu.

W czwartek rano jak zwykle zawiozlam dzieciaki do szkoly i nalezy zaznaczyc, ze udalo nam sie dojechac 6 minut przed poczatkiem lekcji. To nie zdarzylo sie juz od wielu miesiecy! :D Niestety do pracy znow dojechalam zamulona nocnymi harcami kiciula. Wieczorem przymknelam mu drzwi przed nosem, ale ich nie zamknelam do konca, wiec znow wlazl nam do lozka, choc przyznaje, ze tym razem grzecznie spal. Tyle, ze nie moglam ulozyc reki, bo uparcie probowal spac na moim ramieniu. Futerko ma cudownie mieciutkie, ale grzeje jak kaloryfer, a ze w pokoju, mimo uchylonego okna, bylo dosc cieplo, to niestety nie bylo to zbyt komfortowe. Najgorzej jednak, ze M., wychodzac do pracy, poszedl w moje slady i drzwi tylko przymknal. Okazuje sie, ze kociak juz daje sobie z nimi rade i znowu o 5:34 wpadl do sypialni i zaczal buszowac z myszkami pod lozkiem. Rano znalazlam ich az dwie. ;) Tym razem jednak nie wytrzymalam. Wstalam i na szczescie od razu natrafilam na jedna z myszek, wiec wyrzucilam ja z pokoju, kot za nia polecial, a ja przymknelam drzwi. W sumie nie wiem dlaczego ich nie zamknelam; jakies zacmienie. Na szczescie tym razem kot wrocil potulny i nawet nie wiedzialam, ze tam jest, dopoki nie zadzwonil moj budzik i okazalo sie, ze dodatkowo cos mi mruczy przy uchu. :D Niestety, te nocne pobudki naprawde zaczynaja dawac w kosc i co rano glowe mam ciezka jak na dobrym kacu. ;) W czwartek niestety okazalo sie, ze Bi podzielila sie ze mna wirusem i juz poprzedniego wieczora pobolewalo mnie gardlo, a rano wstalam dodatkowo z cieknacym nosem. Polowa maja, temperatury ponad 20 stopni, a ja przeziebiona, cudnie! :( Tego dnia Potworniccy ponownie mieli skrocone lekcje, ale tym razem planowalam wyjsc wczesniej z pracy. Oni w srode umyli podlogi w swoich pokojach (jacy grzeczni; pomyslalby kto :D), wiec tym razem to ja chcialam odkurzyc i pomyc podlogi na reszcie gory oraz schodach. To raz. A dwa, dziewczyny sasiadow mialy wpasc po szkole, pobawic sie z Bi oraz Kokusiem. Nie bardzo ufam jeszcze dzieciakom zeby zostawic cale towarzystwo samo. ;) Jak planowalam, tak zrobilam. Wyszlam z pracy przed 13 i zdazylam akurat odkurzyc i polatac na mopie zanim wpadly dzieciaki. Chwile po moich, przyjechaly na rowerach sasiadki. Dziewczyny bawily sie grzecznie we trzy, grajac w kosza i uprawiajac gimnastyke artystyczna na trawie.

Zdjecie znow cichcem pstrykane przez okno ;)
 

Nik za to siedzial na tablecie i twardo oznajmil, ze z dziewczynami sie nie bawi. :O Dalam towarzystwu obiad bardzo hamerykancko - dzieciecy, czyli mac n' cheese, nuggetsy i paluszki rybne. :D W koncu sasiadka zabrala mlodsza na lekcje tanca, pozniej napisala zeby odeslac starsza do domu, w miedzyczasie wrocil z pracy M. i zrobil sie wieczor. Odrobilam z Potworkami lekcje do Polskiej Szkoly, a potem wyciagnelam Kokusia porzucac do kosza, bo spedzil w chalupie calutkie popoludnie.

Nik lewituje :D
 

 A pozniej wiadomo, prysznic i szykowanie na kolejny dzien. Pogodzie odbija i postanowila ominac wiosne i wskoczyc od razu w lato. W czwartek po poludniu zrobilo sie 27 stopni, chalupa tez szybko sie nagrzala, wiec sezon na "wlasnie wyszlam spod prysznica i juz pot splywa mi po dupie plecach" uwazam za otwarty. :D

Piatek byl kolejnym, niemal goracym dniem. Rano bylo tylko 13 stopni, ale temperatura piela sie w gore niemal w oczach. Potworki pojechaly do szkoly, ja jak zwykle zajelam sie zwierzakami, po czym szczelnie pozamykalam zaluzje w oknach wychodzacych na poludnie i pojechalam do pracy. Wyszlam wczesniej, korzystajac, ze nadal za wiele sie nie dzieje. Zrobilam zakupy spozywcze i wrocilam do chalupy jeszcze przed Potworkami, ktore tego dnia mialy juz lekcje normalnie. Byl juz za to M., bo rowniez wyszedl wczesniej, ale po to zeby dalej walczyc z kostka, kamykami wokol rabatek i trawa, ktora nam w niektorych miejscach niemal padla, bo masakruja ja pedraki... :/

Do poczytania!