13 czerwca moj blogasek skonczyl 8 lat! OSIEM!!!
Niesamowite, ze to juz taaaka kupa czasu... Ciekawe ile jeszcze pociagne, bo statystyki sa bezlitosne i z roku na rok pisze systematycznie coraz mniej. Tyle znajomych, fajnych blogow, wlasnie takich pamiatkowo - rodzinnych, poznikalo w miedzyczasie... Ile przetrwa moj? Na ile starczy mi weny? Poki co pisze, nawet nadal w miare regularnie, choc w minionym tygodniu dzialo sie na tyle duzo, ze mam poslizg w pisaniu. :)
Kolejny tydzien i kontynuacja upalow.
W poprzednia sobote M. wlazl z dzieciakami do basenu, bo nie dalo sie po prostu wytrzymac. Ja wlazlam w niedziele, ale tutaj nie bylo komu udokumentowac tego "wydarzenia". ;)
Biedny ojciec, jesli liczyl na relaks w basenie, to gorzko sie rozczarowal :)
W sobote tez Nik stracil kolejnego zeba, gorna prawa dwojke. Tym razem zab meczyl go juz tak bardzo, ze sam poprosil mnie o pomoc. Zaczelam wiec wyciagac co twardsze przekaski, zeby usunac upartego mleczaka. W koncu poddal sie na paluszkach, choc gryzienie ich tym konkretnym zebem wymagalo niezlej precyzji. ;)
Aktualny stan uzebienia. Nik ma naturalnie drobne zabki i nawet jego stale "lopaty", wcale nie sa zbyt lopatowate. :)
Balans zebowy Nika wynosi wiec 5 zebow stalych, jedna do polowy wyrznieta jedynke oraz dwie szczerby. :)
Poniedzialek to juz w ogole bylo temperaturowe apogeum. Kiedy rano wstaje, najpierw wylaczam klime i otwieram okna, zeby wpuscic do domu jednak troche swiezszego powietrza. Coz, tym razem powietrze bylo tak "swieze", ze juz o 10 rano, czym predzej okna pozamykalam i wlaczylam klimatyzacje z powrotem! :D Duchota byla niemozliwa. Temperatura w cieniu (!) doszla do 33 stopni, a wilgotnosc osiagnela 60%. Jak klime wlaczylam, to do godziny 18 chyba ani na moment sie nie zatrzymala. :)
Jak narazie byl to chyba najgoretszy dzien, choc caly czas temperatury dochodza do 30 stopni. Kiedy jednak wilgotnosc powietrza jest nizsza, nie jest to az tak odczuwalne. Przy okazji, po raz kolejny przekonalam sie, ze musze byc bardziej asertywna. Rano spotkala mnie niespodzianka, troche przyjemna, troche irytujaca. Nie wiem czy pamietacie, ale mialam tego dnia przeprowadzic druga czesc szkolenia dla Chinczykow. Rano wchodze na kompa, a tam... nic. Na poczatku bardzo sie nie przejelam i dalej poprawialam prezentacje. W koncu napisalam jednak do szefa, czy wieczorem mam uzyc tego samego linku co tydzien wczesniej. A ten odpowiada, ze ma tego dnia inny meeting i prezentacja jest odwolana!
No super, a moze by tak poinformowac "prezentera"?! :/
Czesciowo odetchnelam wiec z ulga, a czesciowo westchnelam, bo wolalabym miec to jednak za soba...
Poznym rankiem zadzwonila kolezanka, ktora byla u mnie w zeszlym tygodniu, spytala co porabiam i na bezczelnego oswiadczyla, ze dzieciaki chcialyby sie pochlapac w basenie i czy moga przyjechac. I tu wychodzi moj brak asertywnosci, bo kompletnie nie mialam ochoty na gosci, ale jednoczesnie przy braku wieczornej prezentacji w pracy, nie przychodzila mi do glowy zadna wymowka, zas klamac nie chcialam. Powiedzialam wymijajaco, ze pracuje, a ona: "A do ktorej?". Nosz kurna! Jakbym powiedziala, ze do 18, to pewnie stwierdzilaby, ze przyjedzie o 18:30! Uleglam wiec i powiedzialam, ze moze przyjechac o 14, ale ze na 17 jestesmy zaproszeni na urodzinowa "parade". Napisze Wam za moment, na czym to polega... ;)
Moj brak asertywnosci kopnal mnie zreszta w doope podwojnie. Po pierwsze mialam gosci, na ktorych wcale nie mialam ochoty, a po drugie, kolezanka w drodze do mnie odebrala wiadomosc, ze jedno z jej polaczen lotu do Polski zostalo odwolane. Pomijam fakt, ze prowadzac samochod odczytywala wiadomosci, ze swoja dwojka dzieci w pojezdzie! :O
Ale co robi w takiej sytuacji normalny czlowiek? Albo zawraca do domu i daje znac kolezance, ze jednak nie przyjedzie bo musi zadzwonic do lini lotniczych, albo dzwoni po powrocie do domu. Przynajmniej ja wybralabym jedna z tych opcji. Ale nie J.!!! Przyjechala i z 1.5 godziny, ktore u mnie spedzila, ponad godzine przewisiala na telefonie! Nie przesadzam, moze ostatnie 15 minut normalnie pogadalysmy. A wtedy juz do domu wrocil M. i platal sie pod nogami, dzieciaki sie wybawily i zaczely klocic i "takie" to bylo gadanie... :/ W miedzyczasie zas, nie majac innego wyjscia, ogarnialam dzieciaki, swoje i jej. Przebralam jej coreczke w stroj, poszlam z nia w ktoryms momencie do lazienki, itd. A musicie wiedziec, ze ta jej para to do usluchanych srednio nalezy. Syn robi co chce i nie reaguje na upomnienia, ale ze ma ADHD oraz Asepergera (w lekkim stopniu), to jakos przyzwyczailam sie, ze trzeba to ignorowac. Przeciez nie bede wrzeszczec na obcego dzieciaka, choc podejrzewam, patrzac na jego siostre, ze wina jest tu w duzym stopniu wychowanie... J. na kazdy wybryk syna, mowi tylko "No Myyysiu...". I tyle. Czasem mam ochote jej rzucic, zeby kurcze nie "mysiowala", tylko choc raz krzyknela albo dala mu kare... Jej coreczka ma 4.5 roku i wydaje sie slodka, ale to tez uparciuch jakich malo. Po wizycie w toalecie, pomoglam jej naciagnac na tylek mokry stroj kapielowy i mowie, ze jak chce wrocic do basenu, musi zalozyc plywaczki. Nie, ona juz nie musi. Powtarzam, ze bez plywaczkow nie idzie do wody. Nie, cos tam gada niewyraznie, ze mama jej pozwala bez. To ja z kolei, ze mama moze pozwala, ale ciocia mowi, ze musi i koniec. A ta spieprza mi przez ogrod w kierunku basenu!!! :O Dogonilam ja jak juz stala na drabince gotowa zeby skoczyc do wody. Przytrzymalam i mowie, ze albo plywaczki, albo ciotka ja z wody wyciaga. W koncu posluchala, uff... Ale co to za mala gadzina, kurde! :D Widze, ze u J. dyscyplina jest zerowa... Postanowila nie puszczac Malej w tym roku do zerowki choc rocznikowo juz moglaby isc (tutaj ida 5-latki), do przedszkola nie chodzi bo tata pracuje na druga zmiane, ale stwierdzam, ze przydalaby sie temu dzieciakowi jakas placowka, zeby nabralo nieco oglady i dyscypliny. ;) Poki co zapisana jest do oddzialu przedszkolnego w Polskiej Szkole, ale co to jest te 4 godziny raz w tygodniu...
Zreszta, moze czepiam sie, bo wkurzylam sie tym wproszeniem, a potem wiszeniem na telefonie... Nie wykluczam zreszta tego, ze J. specjalnie przyjechala, zeby ktos rzucil okiem na jej potomstwo, zeby w spokoju wykonac telefon...
A! Mialam Wam napisac o urodzinowej paradzie! Nie wiem jak to jest w Polsce, ale tutaj, z racji ze urodzin nikt raczej nadal nie wyprawia, ktos wymyslil, ze znajomi oraz krewni moga przeciez przejechac pod domem trabiac. Sporo osob zamawia tez straz pozarna, zeby przejechala ulica wyjac syrena. Jak dla mnie to troche bzdurne wykorzystywanie strazy, ale niech im bedzie. Zaluje, ze nie wpadlam na uczczenie urodzin Bi w ten sposob, bo ta caly czas przezywa, ze w tym roku nie miala przyjecia...
W kazdym razie, dostalismy zaproszenie na takie "przejazdowe" urodziny do najlepszego kumpla Nika ze szkoly oraz jego siostry - blizniaczki. Potworki przygotowaly plakaty z zyczeniami, Nik dla chlopca, Bi dla dziewczynki (ktora zna z przedszkola) i o 5 stawilismy sie na ich ulicy. A raczaj za zakretem, zeby solenizanci za szybko nas nie przyfilowali. ;) Niektore auta mialy przy lusterkach balony, w innych dzieci wychylaly sie z plakatami przez okna dachowe. ;) Pozwolilam Bi przesiasc sie na przednie siedzenie, zeby mogli z Nikiem wystawic swoje plakaty za okna. Oczywiscie byl foch, bo Nik tez chcial usiasc z przodu, nawet jesli bylo to na cale 2 minuty. :D Kiedy uslyszelismy syrene strazacka, ruszylismy pod ich dom, ale okazalo sie, ze straz przyjechala od drugiej strony. :D No ale nic, przejechalismy kawalkada, trabiac na calego, dzieciaki do siebie pomachaly i... tyle. ;) Cale "obchody". Glupio mi jedynie bylo, bo biorac udzial w czyms takim po raz pierwszy, nie wiedzialam czego sie spodziewac. Tymczasem kilka osob zatrzymalo sie, zeby wreczyc torby z prezentami! :O Coz, trudno, musztarda po obiedzie. Nastepnym razem bede lepiej wiedziec. A moje zaklopotanie najlepiej podsumowal Nik, stwierdzajac, ze "nic nie szkodzi, ze nie mielismy prezentu, bo oni i tak nie dawali goodie bags!". Jasne, nie ma nic za darmo. ;)
We wtorek w skrzynce znalazly sie niespodziewanie dwie blyszczace koperty zaadresowane do Nika oraz Bi. Okazalo sie, ze byly to... upominki z Polskiej Szkoly. Takie ni to szale, ni to apaszki, ktore mozna tez zwinac na ksztalt opaski i taka wersja podpasowala Potworkom najbardziej. ;)
Lata 80te normalnie :D
Rowniez we wtorek przyszedl email od trenera z druzyny plywackiej. Klub otwiera w lipcu zewnetrzny basen, mysla o wznowieniu treningow, ale chcieli sprawdzic ile osob jest zainteresowanych. Niestety, z maili, ktore odeslane byly do wszystkich, tylko ja oraz jeszcze jedna osoba odpisala na tak. Pogielo tych ludzi, czy co?! Dzieciaki siedza w domu ponad 3 miesiace! Nie chca przywrocic im choc czastki normalnosci?! Szczegolnie, ze treningi odbywalyby sie na zewnatrz! Fakt, ze czesc osob odpowiedzialo, ze chca wrocic do treningow od wrzesnia, ale mimo wszystko sie podlamalam, bo juz mialam nadzieje, ze wznowia treningi latem, a wyglada, ze bedzie wielka, okragla, doopa... :/
Troche wczesniej tego samego dnia, odkrylam na koprze szkodnika:
Czy nie urocza? :D
Gasiennica imponujaca i bardzo ladna. To motyl o nazwie Eastern Swallowtail. Bardzo piekny i duzy. Ale w koprze tolerowac go nie bede. Wyrzucilam w las. Moze da sobie rade, w koncu w tym stadium gasiennica jest juz bardzo blisko przepotwarzenia. A jak nie, to trudno. ;)
W srode rano mialam co dwutygodniowa telekonferencje i poza najwazniejszym tematem - jak wyglada praca po powrocie do budynku (narazie laboranci pracuja na 50% w domu), jak to wszystko funkcjonuje, itd., znow pojawil sie temat wyplaty. Pewnie nie pamietacie, ale przy wczesniejszej rozmowie szef powiedzial, ze z otrzymanego dofinansowania, ma na zaplacenie nam do konca czerwca. Tymczasem (surprise, surprise!!!), w srode cos tam mamrotal, ze dostal wiadomosc, ze filia w Chinach potwierdzila, ze znow podejmie przelewy, ale (no zawsze musi byc jakies ale...) w Chinach maja jakies swieto, potem u nas jest swieto w sobote, wiec wyplata moze byc opozniona o jakis tydzien! :/ Znowu sie zaczyna! Ja w ogole nie kumam co swieta maja wspolnego z opoznieniami w wyplacie?! Przeciez teraz wszystkie przelewy odbywaja sie elektronicznie! No i co tym jego dofinansowaniem, z ktorego mial nam zaplacic? Pewnie chce sobie wziac do kieszeni... Powiem Wam, ze z jednej strony dobrze, ze rzad pomaga malym firmom sie utrzymac, z drugiej jednak, wielu szefow to niezle cwaniaczki. Szefostwo mojego taty zlozylo podanie o dofinansowanie, mimo, ze ich firma w zaden sposob nie ucierpiala i ani na moment nie zwolnila. Wrecz przeciwnie, maja roboty w pizdu. Zarzad firmy, w ktorej pracuje chrzestny Potworkow, posunal sie jeszcze dalej. Tam wszyscy byli na bezrobociu od marca. Zeby jednak firma mogla ubiegac sie o dofinansowanie, musiala pokazac, ze ma pracownikow do oplacenia. Zarzad wiec zatrudnil wszystkich z powrotem... na miesiac. Dostal zapomoge i wszystkich wyslal na bezrobocie ponownie. To dopiero jest skurwysynstwo! :/
No a u mnie te kwiatki co zwykle... :/
Paradoksalnie, tego samego dnia, musialam podjechac do biura. Kompletnie nie mialam ochoty, ale mus to mus, a zreszta to bylo na doslownie 40 minut. Pojechalam wiec trasa do pracy po raz pierwszy od ponad trzech miesiecy! Ale dziwnie sie czulam! :) Oczywiscie, wylazlam z auta, przeszlam przez parking, ktory doslownie topil sie w goracym sloncu, ja sama tez sie prawie roztopilam (w budynku klima zawsze pizdzi jak w Kieleckiem, wiec ubralam dlugie spodnie i balerinki), podeszlam sapiac pod drzwi i w tym momencie przypomnialo mi sie, ze... maseczke zostawilam w aucie! :D Z powrotem potruchtalam wiec do auta, z powrotem pod drzwi, a pozniej okazalo sie, ze moglam sobie darowac, bo choc na zewnatrz natknelam sie na dwie osoby, to w srodku nie zobaczylam zywego ducha. ;)
O pamiatkowym zdjeciu w maseczce na gebie, przypomnialam sobie juz wychodzac, strzelilam je w odbiciu szyby przy wyjsciu, stad taka, a nie inna jakosc ;)
Czwartkowy ranek (kiedy jeszcze ziewalam w lozku, probujac sie obudzic), przywital mnie brutalnym smsem od sasiadki: "niedzwiedz wywalil wam smieci". :O Okazalo sie, ze ich pies przeploszyl wlochatego szkodnika, kiedy wypuszczali go na siusiu. Niestety, szkody zostaly juz poczynione.
A ja to musialam zbierac... Nie dosc, ze smieci same w sobie to nic fajnego, to mamy upaly. Mozecie sobie wyobrazic jak to "pachnialo"... :/
Udusilabym golymi "recami" :/
A najlepsze, ze caly dzien wypatrywalam smieciarzy bojac sie, ze byli miedzy wizyta miska a moim sprzataniem, a ci oczywiscie nie przyjechali. Wieczorem zas, kiedy z M. rozmawialismy gdzie bedziemy upychac smieci przez kolejny tydzien, przypomnialo mi sie, ze przeciez byl czwartek, a u nas smieci zabieraja w... piatek! :D Jak to sie stalo, ze je wystawilismy? Niewiadomo, ktory z sasiadow sie pomylil, ale ktorys wystawil kubly dzien wczesniej, a za nim poszlo slepo przynajmniej trzech kolejnych, w tym M. :D
Tego dnia tez otrzymalismy pierwsza dobra wiadomosc zwiazana posrednio z koronawirusem. Otoz, gubernator naszego Stanu (laskawie) zezwolil na otwarcie szkol od wrzesnia w normalnym trybie, 5-dniowym, bez zadnych dziwnych grafikow. Oczywiscie stoliki w klasach maja byc maksymalnie od siebie odsuniete, a na buziach beda wymagane maseczki (z przerwami w ciagu dnia), ale kurcze, zeby odeslac Potworki z powrotem do szkoly, owinelabym ich nawet w folie babelkowa! :D Teraz tylko trzeba trzymac kciuki zeby nam nagle latem nie podskoczyly zachorowania, bo jeszcze decyzja zostanie cofnieta i dupa blada...;)
A poznym popoludniem zawitala do mnie kolejna kolezanka. Jedna jej corka jest z rocznika Nika, choc wlasciwie to o rok starsza, bo ona ze stycznia, a on z grudnia. ;) Druga zas ma 21 miesiecy. Mlodsza oczywiscie chciala koniecznie latac ze starszakami i niezle musialam nagimnastykowac sie z zabawkami, zeby ja czyms zajac, bo wrzeszczala ile sil w plucach. :D Starsza trojka pochlapala sie w basenie, ale potem niestety cos nie mogli znalezc wspolnej zabawy. Nik w koncu, swoim zwyczajem, wsiadl na rower, a dziewczyny snuly sie i E. co chwila przychodzila na skarge, ze Bi nie chce sie z nia bawic. Na to Bi, ze ona chce, ale E. nie chce sie bawic w to, co ona i tak trwaly wzajemne oskarzenia. ;) I choc bardzo cieszylam sie, ze znow widzialam sie z kolezanka, to jednak lekko odetchnelam z ulga, kiedy zabrala sie do domu. Moze troche "zdziczalam" podczas tej kwarantanny? ;)
W czwartek rowniez nasi sasiedzi obok wyjezdzali na przedluzony weekend, a dla nas zaczelo sie karmienie i w(y)puszczanie ich kotki. Sasiadka spytala mnie ktoregos dnia czy dzieciaki mialyby ochote to robic, a wiedzac, ze Potworki probuja te kotke zlapac za kazdym razem kiedy przemyka przez nasz ogrod, wiedzialam, ze dla nich to bedzie sama przyjemnosc. I jest, doslownie, sama przyjemnosc, bowiem to ja tego kota karmie, a oni spedzaja te 10 minut uparcie probujac zaglaskac go na smierc. ;)
Potworki wreszcie mogly "dorwac" Izzy, bo na ogrodzie zawsze im zwiewa :D
Na piatek szkola wyznaczyla odebranie pozostalych laptopow, tak, zeby kazde dziecko w domu mialo swoj. Koniecznie uparli sie, ze musza miec komputer szkolny, bo tam maja zaladowane specjalne programy i zabezpieczenia. Niech im bedzie, ciesze sie, ze w razie czego Bi nie bedzie brala mojego laptoka. Jedynie co, to gryze pazury, zeby nie sprawdzily sie ponure przewidywania szkoly. Laptopy zostaly bowiem rozdane, zeby dzieci mogly spokojnie sie uczyc "gdyby kiedys szkola musiala znow przejsc w tryb zdalny". O rety... Wole nawet o tym nie myslec. W mailu znalazla sie nawet propozycja, ze skoro dzieci beda mialy laptopy, to w dni zamkniete z powody sniezyc czy innych, skrajnych warunkow pogodowych, nauczyciele beda mogli prowadzic zajecia! Mam nadzieje, ze jednak do tego nie dojdzie, bo te tzw. "snow days", choc upierdliwe, dla dzieciakow sa jednak mila przerwa na beztroska zabawe w sniegu. Po co psuc to lekcjami? ;)
Jadac po odebranie, balam sie oczywiscie, ze powtorzy sie historia z odbierania rzeczy ze szkolnych szafek i znow bedziemy stac 40 minut w ogonku. Na szczescie tutaj poszlo wszystko duzo sprawniej. Podjechalismy do pana, ktory wzial od nas imie i nazwisko, przez krotkofalowke podal je dalej, podjechalismy pod kolejne stanowisko, wyniesli nam laptopa i mozna bylo wracac. Dwie minuty i po sprawie. :) A Bi jest oczywiscie przeszczesliwa, ze ma "swojego" laptopa i musze jej ciagle przypominac, ze laptop jest wlasnoscia szkoly i kiedys bedzie musiala go oddac, wiec lepiej niech na niego uwaza... ;)
W szkole poszlo nam wiec sprawnie, ale z bankiem juz sie nie udalo. Musialam podjechac wybrac gotowke, a ze byla to wieksza suma, to nie moglam skorzystac z bankomatu. Nie wiem jak jest obecnie w Polsce, ale u nas pojedyncze banki dopiero zaczynaja pomalu otwierac budynki. Nasz niestety nadal obsluguje klientow tylko przez "drive thru banking", czyli okienka, do ktorych podjezdza sie autem. Normalnie nie jest to wielkim problemem. Co mi w koncu za roznica czy stoje w ogonku w aucie czy w srodku. Irytacja zaczyna sie kiedy ktos ma do zalatwienia bardziej skomplikowana sprawe. W srodku maja kilka okienek, wiec kiedy jedna z obslugujacych osob "utknie" z jakims klientem, pracownicy przesylaja czekajacych do innego. Obsluga "samochodowa" ma tylko jedno okienko. Pechowo tez, filia banku najblizej naszego domu ma to fatalnie zorganizowane, bo czeka sie na takiej waziutkiej drozce, z krzakami po obu stronach. Normalnie jest wiecej miejsca i jesli czekanie sie przedluza, mozna wyjechac z kolejki i olac sprawe. Tutaj jak staniesz w ogonku, to koniec. I pechowo, przed nami byly "tylko" 3 auta, ale pierwsza osoba zalatwiala niewiadomo co, bo czekalismy 25 minut! A ona juz tam stala kiedy dojechalismy, ciekawe wiec ile czekaly dwa auta przed nami... W kazdym razie myslalam, ze jajko tam zniose i dobrze, ze kazalam Potworkom spakowac picie oraz gierki, spodziewajac sie dlugiego czekania pod szkola. O banku nawet nie myslalam... A tu taka niespodzianka!
W sobote musielismy pojechac i ustawic sie w kolejnej samochodowej kolejce, pojechalismy bowiem odebrac swiadectwa z Polskiej Szkoly.
Ze mowa oraz czytanie "bardzo dobre", to ok. Ale z tym pisaniem, to bym nie przesadzala. Ja bym im dala dostateczny. Na szynach. :D
Matka tez dostala swiadectwo i to z paskiem, ha! Chyba szkola chciala udobruchac rodzicow, wscieklych, ze przez 3 miesiace musieli samodzielnie odbebniac z dzieciakami jezyk polski ;)
Musze przyznac, ze bylam milo zaskoczona. Przez dwa lata uczeszczania do niej Potworkow, moglabym ja okreslic bowiem w dwoch slowach - chaos i dezorganizacja. Tym razem jednak wszystko szlo dosc sprawnie, jak juz sie dostalo w ogonek na parkingu. Wczesniej bowiem auta podjezdzaly z dwoch roznych stron ulicy i choc z zalozenia powinny moze sie wymieniac - raz auto z jednej, raz z drugiej strony, to jak to Polacy, wielu wciskalo sie na chama. Pozniej jednak juz jechalo sie zygzaczkiem przez parking, az dojechalo sie pod zadaszenie, gdzie panie braly imiona i nazwiska i przybiegaly ze swiadectwami. Oczywiscie wesolo musialo byc, bo ja podaje pani klasy: IIa i Ic, a pani krzyczy do kolezanek: "IIc i Ia!". :D Potem podjezdzalo sie pod sznureczek nauczycielek, ktore obdarowywaly dzieci... plastikowymi jajeczkami. Dopiero w domu, kiedy Potworki otworzyly jajka, stalo sie jasne, ze przygotowane zostaly one na wielkanocne poszukiwanie jajek, ktore szkola co roku organizuje. :D
Aha, szkola wynajela tez pojazd z lodami, kazde dziecko dostalo kuponik i moglo wybrac sobie po lodzie. Potworki oczywiscie byly wniebowziete. :)
Bi zrobila jakas dziwna mine tutaj i wyglada na 13 lat... :D
Poniewaz bylo duszno i goraco, po rozdaniu swiadectw bylam umowiona z kolezankami w pobliskim parku. Potworki az podskakiwaly z podniecenia, bo nie tylko plac wodny, ale i plac zabaw, na ktorym nie byly od tyyylu miesiecy! ;)
Temperature wody mozecie sobie okreslic po tym zdjeciu :D
Albo po tym ;)
I jaka niespodzianka - moje Potwory ladnie i zgodnie bawily sie z dziecmi kolezanek, mimo, ze podczas ich odwiedzin u nas w domu, ciagle byly jakies niesnaski! Nie ma to jak neutralny teren. ;)
Siedza obok siebie niczym najlepsze psiapsioly, a jeszcze dwa dni wczesniej tylko na siebie skarzyly...
W sobotnie popoludnie, spadl tez w koncu porzadny deszcz. W tym tygodniu ma go zreszta nie brakowac i choc prognozy "obiecujace" duchote oraz burze kazdego popoludnia az do piatku, nie sa zbyt zachecajace, to wiem, ze ten deszcz jest baaardzo potrzebny. Po lagodnej, deszczowej zimie, zimnej i cholernie deszczowej wiosnie, czerwiec przyniosl straszliwa susze. Nie pamietam kiedy, przed sobota, ostatnio porzadnie popadalo. Trawa przestala rosnac, a za to zaczela zolknac. Kilka porzadnych ulew powinno przywrocic jej zycie.
Choc na prognozy nie do konca mozna liczyc. W niedziele po poludniu znow mialy przejsc burze z ulewnym deszczem, tymczasem zachmurzylo sie, pogrzmialo z daleka, ale nie spadla ani kropelka. :/
Obecny tydzien niesie ze soba spora doze stresu, ale i ekscytacji. Dzis wieczorem musze przeprowadzic czesc druga szkolenia dla Chinczykow, a jeden z szefow meczy mnie informacja o pewnej sytuacji w pracy, na ktora kompletnie nie mam wplywu, ani nie znam jej szczegolow.
Ale najwazniejsze to to, ze w czwartek wczesnie rano, wyruszamy na pierwszy w tym roku kemping! Aaaaa!!! Jestem kompletnie wybita z rytmu i nie wiem co pakowac! No i boje sie, ze w ostatniej chwili cos nam wyskoczy i nie pojedziemy! A ja juz TAK BARDZO musze sie stad wyrwac, choc na kilka dni!!!