No to tak na szybko... Tiaaa, ja i "szybko"... ;)
W piatek wieczorem machnelam kolejny sloik malosolnych.
Moje ogorasy obradzaja calkiem przyzwoicie, ale niestety z 2 pozostalych przy zyciu krzaczkow, za wielu ogorkow nie bedzie. Dlatego moge robic zaledwie po jednym sloiczku naraz. Ale to chyba dobrze. Akurat jak zjemy jedna porcje, mam wystarczajaco swiezych ogorasow na nastepna. ;)
Niestety, nie dogadujemy sie z M. pod wzgledem smaku... Daje naprawde duzo chrzanu oraz czosnku. Dla mnie sa booossskie, dla M. za ostre. Wczoraj powiedzial mi, ze w skali od 1 do 10, daje im 5. Oraz, ze jego mamy jakos lepiej smakowaly. Obrazilam sie. ;)
W sobote w koncu tez zabralam sie za ta szuflade pelna cukini. ;) Wiekszosc poszla na leczo, w zwiazku z tym, ze moj malzonek na inne propozycje reagowal krzywieniem, tradycjonalista cholerny! Jedna jednak zostawilam sobie, bo musze, no MUSZE sprobowac cukini faszerowanej!
W sobote bylismy na urodzinach pewnego mlodego kawalera. Pierwsza konsternacja: kto do cholery planuje przyjecie urodzinowe na 11 rano?! Moze ja za malo jestem jeszcze obeznana z tego typu imprezami, nie wiem... Wiem natomiast, ze jest to pora zbyt blisko drzemki Nika. W rezultacie musialam urzadzac z siebie cyrk objazdowy, zeby Mlodszy nie usnal w drodze na przyjecie, bo potem juz za cholere by nie spal i wieczor mielibysmy wyrwany z zyciorysu... Droga powrotna wypadla za to w porze, w ktorej Kokus normalnie juz drzemie w najlepsze, co w polaczeniu z dwiema godzinami intensywnego skakania, doprowadzilo go do stanu takiej histerii, ze lekkie zadrapanie na kolanie uroslo do rangi conajmniej otwartego zlamania. Pod koniec drogi sluchalismy syreny, w domu mielismy koncert, na szczescie zaraz po przekroczeniu progu, Mlodszy zostal oddelegowany na drzemke i wstal w zupelnie innym humorze...
Jesli chodzi o sama impreze, to byla ok. Urzadzona w sali z ogromnymi dmuchancami, wiec zadne ze zdjec nie nadaje sie do rodzinnego albumu. :)
Bi rzucila sie ochoczo do zabawy, za to Nik potrzebowal okolo pol godziny, zeby sie "rozgrzac". Domagal sie towarzystwa matki w skakaniu i zjezdzaniu, a ze sama zainteresowana ubrala spodnice, wiec srednio miala na to ochote. :)
Pozniej, obowiazkowa pizza oraz tort i tu zaskoczenie! Nasze dzieciaki usiadly osobno, przy stole dla dzieci!
Jeszcze rok temu bylo to nie do pomyslenia! No dobra, Nik zwial do mamusi i tatusia po 10 min., ale Bi zostala. Siedziala tam, taka powazna, bo nie znala innych dzieci (wiekszosc byla z jednej grupy w przedszkolu) ani jezyka, ale nie uciekla! Szok! ;) Przy okazji kolejny raz zaobserwowalam jak roznia sie "gusta" kulinarne moich dzieci. Nik skonsumowal pizze ze smakiem, Bi jej nie tknela. Bi za to pozarla kawal torta, Nik nie chcial go nawet posmakowac. Bi wypila soczek z kartonika, Nik pociagnal lyczek i mi go oddal. :D
Pozniej dzieciaki dostaly zetony na gry, ktore okazaly sie glupota, bo malo ktore dziecko dosiegalo nogami pedalow. Nie mniej nawet krecenie kierownica "na sucho", nie zniechecilo Kokusia... ;)
Mam jeszcze jedno zastrzezenie dla organizatorow (rodzicow). Nie wiem czy w Polsce przyjal sie zwyczaj (ze swojego dziecinstwa go nie pamietam) rozdawania malym gosciom torebeczek z drobnymi upominkami, tzw. "favors". Tutaj jest to obowiazkowe. Dla mnie glupota, bo rodzice nie tylko placa za wynajem sali, czesto osobno jeszcze za tort, to jeszcze musza wydawac kase na prezenciki dla gosci! Zazwyczaj sa to duperelki w stylu naklejki, yo-yo, kolorowe baloniki, niemal zawsze male buteleczki z plynem do baniek mydlanych, itd. Jesli jednak zaprosi sie spora gromadke, to uzbiera sie pokazna sumka. To jednak wkurza mnie jako organizatora, natomiast mialam pisac o irytacji rodzica. Bi i Nik dostali oczywiscie swoje "favors" i w domu natychmiast wysypali wszystko na stol, po czym zaczeli porownywac co kto dostal. No i tu pierwszy wkurw. Torebeczki byly podpisane, rodzice nas znaja, wiec wiedza, ze dzieciaki to rodzenstwo. Czy to taka sztuka upewnic sie, zeby dostaly to samo?! Tymczasem Bi dostala pudeleczko ciastoliny, a Nik nie! Nie musze chyba dodawac, ze o ta glupia ciastoline mielismy taka awanture, ze kiedy Potwory w koncu zasnely, zabralam ja i schowalam w szafce? Poza tym, dajac nawet takie duperelki, fajnie by bylo, zeby organizatorzy sprawdzili czy upominek dziala... I tak, dzieciaki dostaly cos na ksztalkt odznak, ktore mozna sobie przykleic do bluzki, a ktore po nacisnieciu swieca. A przynajmniej powinny, bo Nika jest popsuta i NIE swieci. Rezultat? Kolejna, polgodzinna histeria... :/ Wiem, w sumie to niczyja wina, po prostu mielismy pecha, ale fajnie by bylo gdyby gospodarze wczesniej sprawdzali takie rzeczy...
Reszta weekendu uplynela juz w domowych pieleszach (jesli nie liczyc zaliczonej mszy oraz zakupow w "polakowie").
Teraz... mam dla Was zagadke. Co widac na ponizszym zdjeciu?
Nie martwcie sie, nie bedziecie musialy czekac na rozwiazanie do nastepnego posta (tym bardziej, ze przy mojej ostatniej czestotliwosci pisania, nie wiem kiedy go "splodze"). Przyblizenie...
I mamy kroliczka! :) Malutkiego, mniejszego niz moja dlon. Z jednej strony domu pojawilo ich sie zatrzesienie! W dodatku sa mlode i niemozliwie glupie! Przelaza zza plotka, gdzie przypuszczam jest ich nora i chowaja sie pod moimi kwiatami. Tyle, ze pies je bezblednie wyczuwa... Dwa udalo mi sie wyratowac przed Maya. Uslyszalam pisk, rzucilam sie na ratunek, odgonilam psiura, a maluchy delikatnie przepchnelam (instynkt kaze im zastygnac w bezruchu, dlatego sa latwym lupem) na druga strone plotu... Jednego dopadla kiedy byla sama na ogrodzie... Kolejnego zamordowalo cos innego, bo znalezlismy cialko poza brama, gdzie Maya nie ma wstepu. Podejrzewam kota, bo cokolwiek to bylo, zabilo, ale nie zjadlo... Dwa inne wyprysnely spod kwiatow, kiedy je podlewalam. Gubie juz rachunek ile ich placze sie po naszym ogrodzie. Nie palam miloscia do krolikow, w koncu zzeraja mi rosliny, ktore pieczolowicie pielegnuje, ale troche zal zostawiac mi takich malenstw na pastwe psa... Inna sprawa, ze jak nie Maya, to dopadna je inne drapiezniki...
Karmnik dla kolibrow tez przysparza mi nerwow. Chociaz nie, raczej Potworki. Wspaniale jest obserwowac kolibry przylatujace do karmnika. Niestety, przy obecnych temperaturach musialabym codziennie wlewac do niego swiezy nektar. Woda odparowuje ekspresowo, a nektar zmienia sie w slodki syrop, ktory przyciaga niestety osy... Musze przejsc kolo karmnika, zeby podlac warzywnik i zawsze patrze z niepokojem ile tych "sympatycznych" owadow tam krazy...
Tymczasem wczoraj nalewalismy wody do basenika i zeby pocieszyc troche Potworki rozczarowane, ze nie moga od razu wskoczyc i sie popluskac, dalam im male pistoleciki na wode. A co zrobily moje dzieci? Kiedy znudzilo im sie pryskanie siebie nawzajem, matki, ojca, psa i Bog wie czego jeszcze, obraly sobie za cel... wlasnie ten roj os przy karmniku! Jezusieprzenajswietszy!!! Odciagalam ich z tamtad z predkoscia swiatla! ;)
Poza tym sukces! Pojawiaja sie pierwsze dojrzale pomidory! Narazie tylko jednego gatunku, ale w koncu cos sie zaczyna dziac! W ogole, calkiem przyjemnie jest codziennie przynosic z ogrodu narecze (skromne, bo skromne, ale zawsze!) plonow.
Nie ma tego duzo, ale dla mnie wystarczy. Na ten rok. Na przyszly musze pamietac, zeby zrezygnowac z salaty i rzodkiewki, chyba, ze posadze je wczesna wiosna lub jesienia. Natomiast pozostalych warzyw musze posadzic jakies 2-3 razy tyle. Czlowiek caly czas sie uczy. :)
Dostalam tez obiecana od ponad 2 lat podwyzke! Hehe, zanim zaczniecie zazdroscic napisze, ze to nie jest to podwyzka na miare awansu, ktory calkowicie zmienil by moje zycie, rozwiazal nasze finansowe zagroski, itd. Nic w tym stylu! Ale te 10% jest przynajmniej widoczne na wyplacie. Wczesniejsze, kilku-procentowe podwyzki, zazwyczaj pokrywaly sie z podwyzszeniem ubezpieczenia zdrowotnego oraz podatkow i wlasciwie sie "rozmywaly". Na "reke" dostawalam wlasciwie coraz mniej zamiast wiecej... Tym razem wyplata poszla wyraznie do gory. :) Co lepsze, zaplacili ja "do tylu", bo planowane podwyzki sa zazwyczaj w marcu, tylko w tym roku odsuneli je w czasie. Dostalismy wiec niewielki, ale zawsze dodatkowy zastrzyk gotowki. Juz planowalismy na co ja wydac (nadplacic troche dom/auta, wplacic na konto oszczednosciowe, itd.), kiedy...
Nik (czy raczej jego glowa) rozbil M. szybe w aucie... :( Malzonek moj wsciekl sie nie na zarty, chociaz tak naprawde sam jest sobie winien. Zawsze kiedy wraca do domu, dzieciaki blagaja go, zeby moc wjechac z nim pod wiate. Bierze ich wiec na siedzenie pasazera, ale zamiast po prostu wjechac pod dach, jedzie "skokami". Wiecie: ruszy, hamuje, ruszy, hamuje. Potworki zasmiewaja sie do rozpuku i chyba tylko ja zrzedze wiecznie M., ze porozbijaja sobie glowy. No, teraz juz raczej przestanie. W poniedz. bowiem Nik nagle wstal i M. w tym momencie przyhamowal. Mlodszy doslownie puknal glowa w szybe, a ona pekla! I to porzadnie, tak na 10-15 cm! Kokus uderzenia chyba nawet nie poczul bo patrzyl zdziwiony na "kurwujacego" ojca. Wedlug mnie cos nie tak musialo byc z ta szyba, bo to dziwne, ze pekla od takiego "pukniecia". To po pierwsze. Po drugie, M. wsciekly moze byc tylko na siebie. Tyle razy mowilam mu, ze to najglupsza zabawa jaka wymyslil! A po trzecie powinien sie cieszyc, ze pekla szyba, a nie nikowe zeby lub nos...
Wiemy juz wiec na co pojdzie moj maly bonusik. ;) A podwyzka starczy akurat na pokrycie roznicy cenowej miedzy opiekunka a przedszkolem Bi. Czyli jest, a jakby jej nie bylo... :/
Co by tu jeszcze...
Powrocily ponad 30-stopniowe upaly oraz moja "wyteskniona" wilgotnosc! ;) Tym razem maja sie utrzymac az do poczatku nastepnego tygodnia i juz-juz zaczelam sobie planowac sobote nad morzem, niedziele nad jeziorkiem... Jak zwykle, planowac to ja sobie moge... Na sobote rano M. umowil sie na wymiane tej nieszczesnej szyby, a na popoludnie dodatkowo na zmiane oleju (w MOIM aucie, wiec chyba musze mu wybaczyc...). W sobote kisimy sie wiec w domu. :( Zostaje ewentualnie niedziela, ale tu na przeszkodzie staje msza. A ze M. za nic zadnej nie opusci, za to ich godziny sa w naszej parafii malo dogodne, wiec zobaczymy co wyjdzie w praniu... Poki co, dzis po pracy chce wskoczyc z dzieciakami do baseniku. Mialy tydzien przerwy, wiec mam nadzieje, ze sie uciesza. :)
Mam tez ostatnio sporo przemyslen (czyt. zmartwien sfiksowanej mamuski) na temat przedszkola Bi. Zostawie je sobie moze na inny post, bo znow zdazylam sklecic tasiemca, poki co napisze tylko z innej beczki, ze cos czuje iz wspolpraca z personelem bedzie mi sie ukladala, hmm... srednio... Kiedy jakos na poczatku maja donioslam reszte dokumentow, pani urzedniczka powiedziala, ze latem bedzie zorganizowany dzien otwarty w przedszkolu dla nowych dzieci. Wolalabym dni adaptacyjne, ale niech im bedzie. Tymczasem wakacje sie zaczely, a ja nie otrzymalam zadnej wiadomosci, listu, nic. W koncu napisalam maila do pani z urzedu miasta, bo poki co tylko z nia mam kontakt. Odpisala, ze wlasnie przygotowywane sa listy dla rodzicow i powinnam wkrotce takowy otrzymac. Poinformowala mnie rowniez, ze date dnia otwartego wyznaczono na 28 sierpnia. I tu skoczyla mi gula, bo to jest piatek, a w poniedzialek zaczyna sie normalnie rok szkolny. To tyle ze stopniowego oswajania dziecka z nowym miejscem! Poza tym liczylam, ze bedzie to weekend, zebysmy mogli "opylic" Nika dziadkowi i wybrac sie z Bi w trojke... Pomijajac jednak ta irytacje, tamten mail otrzymalam 13 lipca. Dzis jest 29, a ja nadal nie otrzymalam zadnej wiadomosci z przedszkola! Jesli we wszystkim dzialaja tak "sprawnie", to ja dziekuje!
Wypadaloby moze napisac tez cos o nocnikowaniu Kokusia... Ale chyba nie mam juz na to sily. Wspomne tylko, ze odbywa sie na zasadzie: krok do przodu, krok do tylu... Ech...