Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

wtorek, 29 września 2015

Dzien Kawy

Nie, ze taki ciemny i senny. To znaczy po trosze tez, ale poza tym jest dzis podobno Narodowy Dzien Kawy. Zarowno kolega z biura, jak i telefonicznie maz, uznali za niezwykle wazne zeby podzielic sie ze mna ta wiadomoscia. :) To chyba oznacza, ze zamiast moich zwyklych 4-5 kaw, powinnam dzis wyzlopac caly dzbanek. I nie spac potem w nocy. ;)

Niektore sieci z kawa podobno serwuja dzis mala czarna za darmoche, ale szczerze mowiac nie chce mi sie sprawdzac. Maz obiecal, ze w drodze do domu sie przejedzie i moze cosik skoluje. :)

Co poza tym? Pogoda wariuje. Od dwoch dni wrocilo lato. Czyli 25 stopni + 80% wilgotnosci. Sauna... Czlowiek wychodzi z budynku i od razu jest mokry. Poza tym maja dzis przejsc gwaltowne burze. To taki bardzo spozniony koniec sierpnia. :) A od jutra ma przyjsc juz jesien w pelnej krasie. Jesli mozna to "krasa" nazwac. W koncu, jesli dobrze pamietam, "krasawica" oznaczala piekna dziewczyne. My tymczasem mamy dostac tydzien deszczu, wiatru i ogolnej szarugi. Nie pamietam kiedy ostatnio widzialm w prognozach 6 dni nieprzerwanego deszczu. Deprecha gotowa! :/

Nadal sobie rodzinnie smarkamy, pokaslujemy, tudziez pochrzakujemy (zlapala mnie jakas upierdliwa chrypka). Co ciekawe, Bi ktora chodzi do przedszkola i teoretycznie ma najwieksza stycznosc z jakimis zlosliwymi wirusami, trzyma sie z nas najlepiej (odpukac!). Najgorzej maja sie zas nasi panowie. M. wzial cala dawke antybiotyku, a nadal kaszle jak gruzlik. Nik za to ciagle cierpi na upierdliwie nawracajacy sie katar i kaszel. Ile mozna, pytam sie???

Na froncie przedszkolnym bez zmian. Bi zostaje rano grzecznie i z usmiechem. Ale nadal stroni od innych dzieci. Zawsze jest gdzies z boku. Kiedy ja rano przyprowadzam, jest juz zazwyczaj dwoch chlopcow, ktorzy jedza przy stoliku sniadanie. Bi zas kombinuje tak, zeby Boze bron nie usiasc obok zadnego z nich. W najgorszym wypadku musze jej przesunac krzeselko na zupelnie inna strone, inaczej nawet nie usiadzie, zeby zjesc wlasne sniadanie... :/
Jednoczesnie, wczoraj wspomniala, ze lubi bawic sie z jedna z dziewczynek. Czyzby poczatek pierwszej, przedszkolnej przyjazni? Zartuje, raczej do tego jeszcze daleko, ale jeszcze pare dni temu Bi uparcie twierdzila, ze nie lubi zadnego z innych dzieci, wiec to jednak postep. ;)

Dostalam kartke do wypelnienia, z pozwoleniem na poslanie Bi na wycieczke przedszkolna. Pod koniec pazdziernika dzieciaki maja jechac na farme, przejechac sie wozem, poogladac zwierzatka oraz zebrac jabluszka w sadzie. Ucieszylam sie, dopoki nie doczytalam, ze rodzice proszeni sa w miare mozliwosci o towarzyszenie dzieciom (i przywiezienie ich wlasnym autem). :( No kurcze! Znow mam brac dzien wolny?! Moglabym co prawda poslac Bi sama, ale ona nie czuje sie komfortowo w nowych miejscach i sytuacjach. Poza tym moze jej byc przykro, ze inne dzieci sa z mama/tata, a ona nie. Nie mowic juz o tym, ze moze nie chciec wsiasc do autobusu i co wtedy? ;) Chyba wiec pojade. To pierwsza przedszkolna wycieczka. Na niej ocenie ilu rodzicow rzeczywiscie bedzie ze swoimi dziecmi i przy nastepnej bede juz lepiej wiedziala czy warto jechac z pociecha. :)

Inna rzecz, ktora powoduje westchnienie, to karteczka od pielegniarki przedszkolnej, z przypomnieniem, ze w przedszkolach wymagane jest, aby kazde dziecko bylo zaszczepione przeciwko grypie. :( Szczepie moje Potworki, ale akurat tej ostatniej szczepionki konsekwentnie odmawiam... Wedlug mnie jest ona zupelnie bez sensu, bo nie wiadomo jakie szczepy wirusa beda aktywne w danym roku, wiec ta szczepionka to takie strzelanie w ciemno... Ale co robic... Swoja droga to ciekawe, ze wszystkie zlobki oraz przedszkola wymagaja tego szczepienia, ale szkoly juz nie... Pocieszam sie wiec, ze Bi bedzie zaszczepiona pierwszy i ostatni raz...

Co jeszcze wartego wspomnienia? Siersciuch urzadzil nam niezbyt fajne przywitanie wczoraj rano. Mowiac krotko, przez noc zostawil 3 wielkie "niespodzianki" w kuchni i salonie... Ale M. byl wsciekly, szczegolnie, ze idac po ciemku, w jedna wdepnal! :D Tak w ogole to sam byl sobie winien. Maya ma bardzo wrazliwy zoladek, to nie jest typ psa, ktory przezyje na resztkach ze stolu. A maz moj dal jej w niedziele reszte gotowanego kurczaka z zupy (samo miesko i chrzastki). Mowilam mu, ze to glupi pomysl, ale kto by tam zony sluchal... Pretensje moze miec wiec tylko do siebie, a nie do psa. ;)

Na koniec napisze Wam jak moj syn panikuje. Wczoraj, kiedy jechalismy do opiekunki byla miejscami naprawde gesta mgla. A Nik cala droge wykrzykiwal: "Nie znajdziemy domku babci! Zgubimy sie! Nic nie widac! Mamo, wsysko widzis? Zgubimy sie! Nie znajdziemy domku babci!". I tak w kolko, mimo, ze zapewnialam, ze napewno sie NIE zgubimy. ;) Nawet kiedy pokazalam, ze wlasnie podjezdzamy pod babciny dom, on nadal upieral sie przy swoim. :)

Milego dnia! Mysle, ze jeszcze w tym tygodniu sie odezwe, ale nie jestem pewna, bo w pracy zaczyna sie coroczny kociol, zwiazany ze zblizajacym sie koncem kalendarzowego roku. Co jesien to samo... :/

czwartek, 24 września 2015

O pracy, zdrowiu oraz przedszkolu. Smety. :)

Dobrze przewidzialam, ze odezwe sie najwczesniej w czwartek! :D Posta zaczelam pisac co prawda w srode, ale nie zdolalam go skonczyc. Dalszy ciag pisze dzis (czwartek), ale czy skoncze?

Witam pierwszego (poprawka - drugiego, rozpoczecie z srody :D) dnia jesieni!

Bleeee... :D

Nie lubie, no... I raczej nigdy nie polubie... Niby pogoda ladna, sloneczna, sucha, w dzien temperatura dochodzi czasem nawet do 25-26 stopni. Co z tego, jak w nocy lubudubu, spada do 8-9! Takie skoki to zmora dla naszego rodzinnego zdrowia. Nigdy nie wiadomo jak sie ubrac, bo nie jestem w stanie przewidziec gdzie znajdzie sie slupek rteci za 2-4-8 godzin. O ile Nika oraz siebie moge ubrac na "cebulke", bo ja wiadomo, opatule lub rozneglizuje sie odpowiednio, a o Mlodszego opiekunka rowniez zadba, o tyle Bi to juz zagwozdka... Rano najczesciej ubiera t-shirt, na to bluze, a na to jeszcze kamizelke. Polozenie przedszkola to bowiem wyzwanie. Znajduje sie ono z tylu szkoly, od strony sali gimnastycznej pod ktora nie wolno parkowac (a miejsca jest mnostwo :/), tamtedy bowiem dzieciaki wychodza na przyszkolne boiska. W rezultacie parking jest polozony w sporej odleglosci (bede musiala kiedys zrobic Wam zdjecie, zeby pokazac jak to wyglada). Trzeba przeciac trawnik, przejsc wzdluz sali gimnastycznej, przeciac kolejny trawnik i dopiero dochodzi sie do drzwi. Probuje sobie wmowic, ze to fajny, poranny spacerek, ale autohipnoza cos nie dziala. :D Nie dosc, ze rano spiesze sie do pracy i taka wedrowka w obie strony wcale nie jest mi na reke, to jeszcze, przez obecnosc boisk z tej strony szkoly, tworzy sie ogromny, otwarty teren. Zawsze jest tam 2-3 stopnie mniej (sprawdzalam na samochodowym termometrze), co przy 8 stopniach jest duza roznica, a dodatkowo pizdzi jak w Kieleckiem. Rano porzadnie wiec Bi opatulam, ale co z tego, skoro zaraz po wejsciu Starsza domaga sie zdjecia wszystkich dodatkowych warstw i zostaje w t-shircie. W salach natomiast nadal po poludniu puszczana jest klima, poza tym dochodzi rowniez nieszczesne, poranne wyjscie na dwor... Powtarzam Bi do znudzenia, ze ma zakladac bluze, ale w 90% przypadkow twierdzi, ze zapomniala. Prosilam panie, zeby jej przypominaly, ale czy to robia? Nie mam pojecia... Dodatkowo jest jeszcze kwestia patrzenia na inne dzieci, a musicie wiedziec, ze Amerykanie stosuja wybitnie zimny chow. Mleko podawane niemowletom rozpuszczone w zimnej wodzie, lod dodawany do picia roczniaka i nic dziwnego, ze przecietny "tubylec" chodzi w krotkich spodenkach i t-shircie kiedy na dworze jest 14 stopni... Jak wczoraj odbieralam Bi, mialam ubrane tylko spodnie oraz bluzke, a Nik byl w krotkim rekawku. Podczas "spacerku" do drzwi tak mnie owialo, iz pozalowalam, ze nie ubralam sweterka. Przedszkolaki akurat byly na placu zabaw i rzecz jasna wszytskie (lacznie z moim) mialy ubrane wylacznie t-shirty... Fakt, ze bylo to juz po poludniu, a na to - drugie wyjscie na dwor Bi sie zazwyczaj nie zalapuje. Nie ma jednak co liczyc, ze panie przypomna dzieciom o dodatkowym okryciu, kiedy samym jest im zapewne goraco... :(

Co wynika z tych nieco przydlugich dywagacji na temat temperatur? Ano to, ze nadal jestesmy podziebieni. Co troche sie poprawi (zazwyczaj w weekend), to w srodku tygodnia znow sie rypnie. Bi ma nadal slyszalnie przytkany nos, Nikowi dalej dokucza katar i kaszel, a ja we wtorek czulam sie juz praktycznie zdrowa, tylko po to, aby w srode obudzic sie z bolem gardla... Najbardziej jednak rozlozylo M. Do weekendu, kiedy ja oraz Potwory solidarnie smarkalismy, a Mlodszy dodatkowo pokaslywal, wydawalo sie, ze maz moj wyjdzie z domowej wirusowni obronna reka i skonczy sie na zatkanym nosie. Az zazdroscilam mu odpornosci. Okazuje sie jednak, ze zupelnie nieslusznie. ;) W poniedzialek tak go "wzielo", ze zaczelam sie zastanawiac czy podczas kolejnego ataku kaszlu, zwyczajnie sie nie udusi... We wtorek kaszlal juz tak paskudnie, ze namawialam go na wizyte u lekarza, bo jak dla mnie to juz brzmialo na zapalenie pluc, tym bardziej, ze M. twierdzil, ze ciezko mu sie oddycha. Myslicie, ze poszedl?! Tiaaaa... Przypomnial sobie za to o antybiotyku, w ktory zaopatrzyla go mamusia podczas ostatniej wizyty. Nie zebym miala cos przeciwko antybiotykom. Wrecz przeciwnie, uwazam, ze sa jednym z najwspanialszych wynalazkow ludzkosci i uratowaly oraz nadal ratuja zycie milionom ludzi na swiecie. Ale takiej zabawy w lekarza bardzo nie lubie! Wiadomo, ze zaden anybiotyk nie pozostaje bez echa dla organizmu. Ten w dodatku musi byc mocny, bo cala dawka to 5 tabletek po jednej dziennie... M. unika jednak lekarzy jak dzumy, a koronnym argumentem przeciwko przejechaniu sie do kliniki bylo "Nie, bo znow wysla mnie na przeswietlenie klatki piersiowej, jak ostatnim razem...". Rece opadaja. Czy to zle, ze lekarz nie mogac nic znalezc "na sluch", wysyla pacjenta na rentgen? Tym bardziej, ze w przypadku M. przeswietlenie pokazalo juz zmiany na oskrzelach... Ale gadaj tu z chlopem... :/

OK. Pozrzedzilam, teraz moge klepac w klawiature dalej. :) Tak jak pisalam ostatnio, mialam koszmarne dwa dni w pracy. No, moze koszmarne to nieodpowiednie slowo, ale w kazdym razie bardzo meczace. :) W poniedzialek 5 raportow do sprawdzenia (krotkich, bo krotkich, ale az piec...), a wczoraj audyt... Poszedl zreszta bardzo dobrze. Klient nie znalazl zbyt wielu rzeczy do poprawek, a sam audytor byl sympatyczny, wiec tym przyjemniej sie z nim wspolpracowalo. Mimo wszystko jednak taka kontrola jest bardzo stresujaca, a do tego mialam buty na obcasie, ktore ubieram tylko od wielkiego dzwonu (czyt. audytu), zrobil mi sie odcisk i widze, ze przyplace dobry wynik kontroli tygodniowym kustykaniem. :/ Dzis (wczoraj - znow czesc "srodowa" :D) "odpoczywam" w domu, bo przedszkole znow zamkniete z okazji zydowskiego swieta. Szef proponowal, zebym wziela jakies papiery do domu i w ten sposob oszczedzila dzien urlopu, ale po pierwszych dwoch dniach tygodnia, czulam sie tak psychicznie wypruta, ze uczciwie powiedzialam, ze wole myc okna w domu. :D Czego i tak nie zrobilam, bo wykorzystalam dzien wolny na odnowienie prawa jazdy oraz pogadaniu na skype z, o zgrozo! mamusia. :) Poza tym moje starsze dziecko, spragnione niepodzielnej, maminej uwagi, wyciagalo coraz to nowe gry i nie mialam sumienia jej odmawiac. A jak w koncu usnela na drzemke, po wyszorowaniu basenu (tak, nadal stal w kacie ogrodu :D), stwierdzilam, ze wole zaczac pisac posta niz szorowac szyby. ;)

A co ciekawego na froncie przedszkolnym? Hmmm... Po moim pochwaleniu dziecka w piatek rano (a nie pisalam, ze na lamach bloga lepiej sie niczym nie chwalic?!), po poludniu tego samego dnia otrzymalam telefon z dosc jasna sugestia, zebym odebrala Bi wczesniej... Okazalo sie, ze poznym rankiem panie rozdawaly dzieciom naklejki. Bi dostala zolta i bardzo dobitnie (oraz glosno), przy okazji tupiac nogami, zazadala rozowej... :D Panie odmowily tlumaczac, ze nie zawsze dostaje sie to, czego sie chce, ale nauka poszla w las, za to od tamtej pory zachowanie Bi bylo podobno potworne. Nie jadla, co chwila wybuchala placzem, z drzemki obudzila sie wyjac i w koncu panie skapitulowaly i zadzwonily do mnie. Daly mi nawet delikwentke do telefonu, o ona wychlipala, ze chce jej sie spac... Pod koniec tygodnia Bi znow pogorszyl sie katar, wiec z wizja poczatku powazniejszej choroby jako przyczyny takiego zachowania, obiecalam przyjechac po corke wczesniej... No coz... Przywitalo mnie usmiechniete dziecko, bez cienia goraczki i ogolnie nie wygladajace na chore z zadnej strony... :/
Tego samego wieczora probowalam Bi nieco mitygowac i porozmawiac o jej zachowaniu, ale uzyskalam tylko tyle, ze corka moja oznajmila, ze nie lubi przedszkola, nie lubi pan i wiecej tam nie pojdzie... Oj... :(
Odpuszcze sobie moje zdanie na temat przedszkolnych pan (ktorych jest cala grupa, a nie 1-2), zreszta pedagogow z wieloletnim doswiadczeniem. Pracuja z 3-4 latkami, wiec nie powiedza mi chyba, ze nigdy nie widzialy dzieciecego ataku zlosci?! Co innego kiedy dziecko jest wyraznie chore. Ale wzywac rodzica, bo jego potomek urzadza histerie?! To juz lekkie przegiecie. Moim skromnym zdaniem, oczywiscie... :/

Poki jednak co, w poniedzialek, wtorek oraz dzis, Bi zostala grzecznie i z usmiechem. Nie otrzymalam tez wiecej telefonow ze skargami na jej zachowanie (poki co). ;)

W poniedzialek zaliczylam spotkanie organizacyjne w przedszkolu. Nie bardzo mialam ochote isc, bo rozpoczynalo sie o 18, a po calym dniu pracy (i wiedzac, ze nastepny bedzie jeszcze ciezszy) marzylam tylko o tym, zeby klapnac na kanapie i obejrzec z dzieciakami jakas odmozdzajaca bajke... Ale ze wpisalam sie na liste obecnosci juz kilka tygodni wczesniej, wiec pojechalam... Odsapnelam przynajmniej od wrzaskow dzieciarni, ktora ostatnio kloci sie na potege... :/ Glownym tematem spotkania okazaly sie metody edukacyjne stosowane w przedszkolu. Co mysle o edukowaniu 3-4 latkow napisze w innym poscie (juz mam w roboczych zaczety na temat hamerykanckiego przedszkola), tutaj wspomne tylko, ze po chwili juz mialam ciarki od sluchania na temat rozwoju slownictwa i znajomosci literek... Jako jedyna spytalam ile ruchu dzieci maja zapewnione dziennie. Z tego co bowiem pani prowadzaca mowila, moje dziecko calymi dniami siedzi przy stoliczku i cwiczy pisanie swojego imienia. Tudziez slucha jak pani czyta ksiazeczke. To ostatnie Bi uwielbia, ale na Boga! To sa male dzieci, one maja przede wszystkim biegac, skakac i bawic sie w najlepsze!

Tak jak jednak wspomnialam, o moich obserwacjach po pierwszym miesiacu przedszkola, rozpisze sie innym razem. Oprocz wysluchania swojej porcji edukacyjnego belkotu (przepraszam wszystkie nauczycielki, ale o postepach Bi w nauce wole posluchac najwczesniej za jakies 2 lata...), zostalam momencik dluzej, zeby zapytac wychowawczynie jak Starsza radzi sobie w grupie. Godziny jej pracy sa bowiem takie, ze zawsze sie z nia mijam, nie mam szans "zaczepic" jej odprowadzajac czy odbierajac dziecko. Niepokoi mnie zas, ze za kazdym razem kiedy przychodze po Bi, ona bawi sie, ale sama i na uboczu. Martwi mnie, ze nie integruje sie z reszta dzieciakow. Niestety, pani tylko potwierdzila moje obawy. Po 3 tygodniach w przedszkolu, Bi zrobila postep na tyle, ze pozwala innym dzieciom bawic sie w tym samym miejscu co ona. Wczesniej natychmiast odchodzila... Zabolalo mnie to, nie powiem. Wolalabym uslyszec inna odpowiedz: ze moje dziecko garnie sie do innych maluchow i chetnie bawi sie w grupie. Ale czy jestem bardzo zaskoczona? Nie jestem. Nie, poniewaz takie same zachowanie Bi obserwuje na placu zabaw... Pozostaje mi miec nadzieje, ze z czasem otworzy sie na kolegow i kolezanki z grupy. W koncu chodzi do przedszkola dopiero 3 tygodnie, a angielski nadal zapewne sprawia jej trudnosc. Nigdy raczej nie bedzie dusza towarzystwa, to nie ten typ. Ale chcialabym, zeby potrafila nawiazac blizsze relacje z rowiesnikami...

Jesli zas o nauce angielskiego mowa, to kilka dni temu przezylam szok. Nik sciagnal z polki dawno zapomniana ksiazeczke dla maluszkow. Same obrazki z podpisami, zero jakiejs tresci. Uparl sie jednak, zeby ja "czytac", wiec zaczelam pokazywac polcem przedmioty na obrazkach i prosilam, zeby je nazywal. Po chwili przylaczyla sie Bi i tu wlasnie nastapil matczyny szok. Na kazdej stronie jest okolo 20 obrazkow. Z tej dwudziestki, Starsza moze 2-3 nazwala po polsku. Cala reszte okreslila po angielsku i to z piekna wymowa, o ktora bym jej nie posadzila. Pytanie tylko czy podlapala je wszystkie w ciagu zaledwie 3 tygodni w przedszkolu? Mysle, ze nie, w koncu ja tez czytam Potworkom angielskie ksiazeczki. Przedszkole chyba tylko otworzylo bardziej angielska "zakladke" w glowce Bi. ;)

Jeszcze jedno spostrzezenie. Mimo, ze zupelnie nie jestem fanka nauczania przedszkolakow liter, okazuje sie jednak, ze Bi cos tam jednak z tego zapamietuje. Raptem wczoraj miala miejsce taka oto sytuacja:

Potwory maja stare niekapki z roznymi rysunkami oraz literkami. Miedzy innymi widnieje tam literka "B". Dotychczas Bi nie zwracala na nie uwagi, ale dzis rano przygladala sie uwaznie i w koncu zawolala zdziwiona:
"Mamo, popatrz, tu jest napisane ("czyta") Biiiaaannnkaaa...". (na kubku widnieje tylko literka, zeby nie bylo watpliwosci :D)
Matka: "Aaa, rzeczywiscie, B jak Bianka." :)

Bi to jedno, w koncu w przedszkolu "tluka" jej te nieszczesne literki do glowy... Na to jednak wtracil sie Nik, pokazujac na swoim kubku litere "A", widniejaca nieszczesliwie obok rysunku slonia.
"Mamo, a tutaj jest ej! O, a tu elephant! Bo to jest A jak alephant!"

:D

Przez jakis czas chyba nie bede mogla raczyc Was zdjeciami Potworkow na blogu. :( Moj laptok odmowil posluszenstwa, w pracy mamy blokady i nie moge nic wgrywac, a stacjonarnego w domu mamy Mac'a i co do tego sprzetu poddalam sie kompletnie. Az wstyd bo mamy go juz jakies 3 lata, a ja nadal nie obcykalam jak sie na niego wgrywa foty z telefonu... :( Obiecuje jednak, ze kiedy laptop znow bedzie dzialal jak trzeba, nadrobie! :)

Juz tradycyjnie, watpie zebym odezwala sie jutro, wiec zycze wszystkim zloto-jesiennego weekendu! :)

czwartek, 17 września 2015

Post mial byc inny, ale bedzie taki :) + piatkowy dopisek

Mam kilka pozaczynanych postow w "roboczych". Kolega z biura mnie dzisiaj "porzucil", wiec korzystajac z tego, ze nikt nie zaglada mi przez ramie, zeby popatrzec co to ja takiego robie kiedy powinnam pracowac, planowalam wybrac ktorys z nich, doszlifowac i opublikowac. Ale nie zrobie tego, bo musze Wam o czyms napisac.

Ekhem...

Dzisiaj, po niemal pelnych 3 tygodniach w przedszkolu, Bi w koncu zostala rano bez placzu. Nie powiem, zeby byla jakos szczegolnie radosna czy usmiechnieta, ale przynajmniej obylo sie bez wrzasku i kopania. ;)

Juz od kilku dni panie zeznawaly, ze Starsza czuje sie w przedszkolu coraz lepiej i pewniej, ale sadzac po jej porannym zachowaniu, mialam watpliwosci. Moje rozmowy z nauczycielkami daly jednak taki efekt, ze zaczely cos robic w kierunku lepszej adaptacji mojego dziecka. Mam wrazenie, ze w czasie poprzednich 2 tygodni, zostawialy ja samej sobie i pozwolily plakac do woli... :( We wtorek, w koncu jedna z pan (a musicie wiedziec, ze jest ich 3-4 na grupe) usiadla rano z Bi i zajela ja jakims indywidualnym projektem. Wczoraj zas wszystkie dzieci, ktore przychodza okolo 7, zostaly zaladowane do wagonika i pojechaly na objazd po szkole. Bi tak sie to spodobalo, ze caly wieczor opowiadala jak bylo fajnie! ;)
Nie wiem czy to efekt wczorajszej "przygody", czy po prostu konczy sie okres adaptacji, ale dzis Bi dala mi buziaka, po czym po prostu podeszla do okna, zeby pomachac mi jeszcze na pozegnanie kiedy wyjde z budynku.

Dumna matka puscila smsa do ojca, ktory jednak szybko ostudzil jej zapal, odpisujac, ze uwierzy jak minie tydzien, a Bi nadal nie bedzie ryczec. Tyle ma wiary we wlasne dziecko. ;)

Na bank czeka mnie dzisiaj jazda po lizaka. ;) Juz wczoraj, kiedy panie powiedzialy, ze Bi plakala tylko kilka minut, ja - durna, zamiast ugryzc sie w jezyk, pochwalilam dziecko, ktore szybko to wykorzystalo pytajac czy dostanie nagrode. Juz-juz mialam odpowiedziec, ze nagroda jest za zero placzu, ale przypomnialam sobie o osiolku i marchewce na kijku, wiec chcac - nie chcac, pojechalam po lizaka... Dzis, kiedy Bi nie plakala przy pozegnaniu w ogole, tym bardziej sie nie wywine. :D

No. To tyle chcialam Wam napisac. :D

Skoro jednak juz zaczelam, to dopisze, ze mamy dziwnego psa. To, ze nie szczeka, juz pisalam. To, ze lasi sie do wszystkich, nawet obcych, tez pisalam. Taki nam sie niesamowicie przyjacielski i chyba niezbyt rozgarniety, a juz napewno nie-czujny egzemplarz trafil. Co nie zmienia faktu, ze uwielbiam ta kudlata morde. ;)
W kazdym razie kilka dni temu robilam zapiekanke. Konkretnie to akurat kroilam warstwe kalafiora. A ta siedzi mi przy nogach, merda ogonem i sie oblizuje. Zastanawiam sie o co jej chodzi? No bo przeciez nie o ten kalafior?! Moje watpliwosci sa szybko rozwiane, kiedy kawalek rzeczonego kalafiora wyslizguje mi sie z reki i spada na ziemie, a Maya rzuca sie piorunem i pozera go w ulamku sekundy! Wczoraj zas Bi wysypala niechcacy garsc winogron i zanim je wyzbierala z podlogi, Maya rowniez sie niezle pozywila. Mam nadzieje, ze nie bedzie miala zadnych sensacji zoladkowych po takiej uczcie... ;)

Wiesci z frontu chorobowego: bez zmian. Chyba zlapalismy jakiegos wirusa - mutanta! Nikowi zaraz stuknie miesiac jak jest przeziebiony! Bi smarcze prawie 3 tygodnie, ja niemal 2. Nawet M. w koncu chwycilo. To tyle z mitu, ze katar trwa tydzien... :/ Co dziadostwo troche odpusci, juz oddycham z ulga, ze najgorsze za nami, to znow przybiera na sile! Bi od dwoch dni strasznie cieknie z nosa, mnie dzis bola zatoki nosowe i to tak, ze pol policzka pulsuje, a bol promieniuje nawet na zeba, ktorego kiedys mialam leczonego kanalowo, wiec teoretycznie czuc go nie powinnam... :/ M. w nocy tak kaszlal, ze poszedl (sam, ja go nie wyganialam!) spac do drugiego pokoju. Niestety nawet z tamtad udalo mu sie obudzic chyrkaniem syna, ktory z kolei zaczal swoja runde kaszlu i pojekiwania... A pomiedzy tym stereo ja, probujaca zlapac troche snu przy wlasnym przytkanym nosie. Zaliczywszy oczywiscie uprzednio pobudke na "wysiusianie" corki. Ktora po powrocie do lozka, rowniez zaczela pokaslywac...

Krolestwo za przespana w calosci noc!!!

Tymczasem jutro piatek. Nie wiem czy cos jeszcze napisze przed weekendem, a w sobote i niedziele oczywiscie jest to sprawa mocno watpliwa. Tak wlasciwie to nie jestem pewna kiedy znow sie odezwe. W poniedzialek i wtorek mamy w pracy audyt (a wlasciwie 2, po jednym na kazdy dzien), wiec moze byc ciezko. Jeden bede osobiscie prowadzic, wiec cokolwiek innego odpada, ale w drugi zaloze sie, ze tez zostane wkrecona. Zawsze jestem. :/ W srode znow jest zydowskie swieto, przedszkole zamkniete, wiec biore dzien wolny (nawet milo bedzie odpoczac po dwoch dniach inspekcji) zeby zajac sie Bi, ale mam kilka spraw do zalatwienia. Nie jestem wiec pewna czy bede miala mozliwosc wyklikania posta...

Do napisania kiedys tam, wobec tego! :D

PS. Zartuje. Odezwe sie najpozniej w nastepny czwartek. A moze nawet trafi mi sie chwilka czasu, zeby skonczyc ktorys z tych roboczych postow, o ktorych wspomnialam na poczatku. ;) No i napewno (moze?) w miedzy czasie zdolam pokomentowac u Was. Trzymcie sie wiec! ;)


Dopisane w piatek rano:

Ha! Dzisiaj Bi rowniez zostala bez placzu! Juz w samochodzie oswiadczyla, ze da mi buzi, przytuli, przybije piatke i pojdzie do okna pomachac. Przytakiwalam grzecznie, w myslach majac sceptyczne: "Zobaczymy, zobaczymy...". Panna mnie jednak nie zawiodla! Ale, ale! Przed nami spora proba - weekend (dobrze, ze chociaz nie-dlugi, jak dwa poprzednie)! Jak w poniedzialek pozegnanie bedzie rownie lekkie, wtedy naprawde uwierze, ze Bi sie zaadaptowala!

I zbankrutuje w koncu przez lizaki... Zachcialo sie matce przekupstwa... :D

poniedziałek, 14 września 2015

Z serii: w tym domu sie gada oraz przemyslenia poniedzialkowe

Dzis przedszkolnych rewelacji nie bedzie, bo jestem w domu z Bi. Nika "sprzedalam" opiekunce. ;) Mialam lekkie wyrzuty sumienia, szczegolnie kiedy rano przez dobra godzine Potworki pieknie sie razem bawily. Zaraz jednak po tym, jak przemknelo mi przez mysl, zeby zadzwonic do P. Marysi i powiedziec, ze Mlodszego jednak nie bedzie, rozpetala sie wielka awantura z wrzaskami, wyrywaniem zabawek i tluczeniem po glowach. Tego mi bylo trzeba, zeby przegonic chwilowe zachwianie decyzji. ;)

Po dzisiejszym poranku stwierdzam, ze ja musze pracowac! Kiedy jestem w domu, po prostu zawsze znajde powod, zeby jechac na zakupy. A portfel placze... ;) Najpierw supermarket, ale tu akurat kupilysmy z Bi same domowe niezbedniki. Zachecona jednak poprawnym zachowaniem Starszej, postanowilam wykorzystac wolny dzien i pochodzic za kurtka jesienna dla Nika, bo dwie z zeszlego roku nagle dorobily sie przykrotkich rekawow. Kurteczka Bi jest na "styk", ale podejrzewam, ze na wiosne juz bedzie za mala, wiec i Starsza dorobila sie nowego "okrycia". A jak juz matka zapuscila sie w dzial dzieciecy, to nic, tylko trzymaj sie czlowieku za karte kredytowa! :D Spodnie dla Nika, legginsy dla Bi, elegantsza koszula dla syna, corka naciagnela mnie na spodniczke, czapeczki jesienne dla obojga i... maz mnie z domu wyrzuci jak zobaczy rachunek. ;) Ale za to jesienno - zimowa garderoba prawie skompletowana. Jeszcze kilka cieplejszych sweterkow na mrozy, rajstopki pod spodnie, a dla Bi sniegowce. Okazalo sie (co odkrylam z niemala ulga), ze w zeszlym roku mocno przesadzilam kupujac Nikowi buty sniegowe "na wyrost". W rezultacie pochodzi w nich jeszcze w tym roku. :) Ale Bi sa idealne na teraz, wiec do zimy napewno beda juz uwierac... Ale zawsze to jedna para, a nie dwie, ha! :)

Jeszcze jedno przemyslenie. Przedszkolne, ale dotyczace Nika... Mianowicie, zawsze wiedzielismy, ze z Bi jest "dzikusek", ze ciezko nawiazuje kontakty z innymi dziecmi, itd. Przez dlugi czas jednak, wydawalo nam sie, ze Nik to jej zupelne przeciwienstwo... Jeszcze rok temu Mlody na placu zabaw na slepo lecial za innymi dzieciakami, do wszystkich sie szczerzyl, slowem, wydawalo nam sie, ze bedzie z niego dusza towarzystwa. Hahaha! Mlodszy przez rok podrosl, wydoroslal i... nabawil sie niesmialosci! Do opiekunki zaczela chodzic jego rowiesniczka, a co na to moj syn? On nie bedzie sie z nia bawil! Kiedy mala przychodzi, on sie chowa i wychodzi dopiero po chwili. Tragedia! Dzis pierwszy raz mialam okazje spojrzec na ta mloda dame i taka z niej sliczna dziewuszka ze slodkimi kedziorkami na wlosach! Co prawda szok przezylam, bo mala jest z pazdziernika, wiec za miesiac konczy 3 lata, a w buzi smoczek! Ale mniejsza z tym, dziewczynka urocza, a moj syn przed nia ucieka i juz z gory oznajmia, ze on sie bawic bedzie tylko z Maksiem (chlopczyk, ktory chodzi z nim praktycznie od poczatku). Oj, nie wrozy to nic dobrego na przyszly rok, kiedy Nik bedzie zaczynal wlasna przygode z przedszkolem... :/

O to jednak bede sie martwic za rok, natomiast teraz pora na czesc wlasciwa posta. :)

***
Nie dla wrazliwych!

Nikowi wyjatkowo udalo sie trafic kupa do nocnika. Podziwia swoje dzielo, a kiedy odwracam sie, zeby splukac zawartosc do kibla, wola za mna:

"Pa pa kupa! Mamo, a moge ja pocialowac?"


***
Ciezki zywot dziecka dwujezycznego

Bi tlumaczy babci kolory:
"To po angielsku jest blue, a inaczej... eeee... po polsku jest... eee... blue!


***
Z dawnych czasow, kiedy przedszkole nie bylo straszne :)

Podsluchana z przedniego siedzenia auta klotnia:

B: "A ja w przedszkolu bede sie bawic z kolezankami!"
N: "Ja tes! Ja tes bede sie bawic z koleziankami!"
B: "Nie! Ty jestes chlop i bedzies sie bawil z chlopakami!"
N (uparty): "Bede sie bawil z koleziankami!"
B (zmienia szybko front): "Jestes za maly do przedszkola, to ja pojde do przedszkola!"
N: "Jestem malym chlopcykiem i pojde do malego psieckola!"


***
Przytulasnie

Nik przykleja sie do moich nog: "A mogem cie tloche pokochac?"


***
Gdy cos jest "meskie"

Dzieciaki dostaja "tematyczne" jajka z niespodzianka.
Bi: "Ale mam piekne Frozen (Frozen = Kraina Lodu)!!!"
Nik: "A ja mam slicnego Supelmena"
Bi: Superman nie moze byc sliczny!!!


***
Dziecko prawde ci powie...

Nik do matki: "A dlaciego mas taka duza pupe?"


***
Z czasow blizszych, kiedy przedszkole jest straszne

W akcie desperacji obiecalam Bi, ze jesli rano nie bedzie urzadzala histerii, w nagrode pojedziemy do sklepu po lizaka. Bi wydawala sie zainteresowana przekupstwem, az do momentu, kiedy skrecilysmy na przedszkolny parking. Wtedy jej sie gwaltownie odmienilo:

"Mamo, nie chce lizaka, bede plakac."


***
Jak zdarta plyta

Codziennie odbieram Bi z Nikiem przy boku. Codziennie mijamy wystajacy ze sciany hydrant z postawionym przed nim pacholkiem, zapewne zeby nikt nie przywalil wen lepetyna. I codziennie Nik pyta:

"Mama, a dlacego tutaj stoi ta pachulka?"

pachulka = pacholek

***

Tyle mi sie ostatnio udalo spisac/ zapamietac! Nastepny post juz zapewne bedzie mniej optymistyczny, bo jutro Bi idzie znow do przedszkola, a jej poranne zachowanie w piatek nie bylo obiecujace. Nic a nic... :D

czwartek, 10 września 2015

O czym to ja mialam...

Prawie tydzien nie pisalam, wiec troche sie tego uzbieralo. Ale postaram sie strescic. :)

Po pierwsze, jak dlugi weekend?

Ano, byl. I to w sumie tyle. :) W sobote bylo calkiem przyjemnie, od niedzieli znow niemilosierny upal. Myslalam, ze jakos z niego skorzystamy i "godnie" pozegnamy sezon, ale zapomnij! Potwory nadal kaszlaco - smarkajace, M. rowniez "przytkalo", a mnie rozlozylo kompletnie. Nie tylko cieklo z nosa, gardlo napier... bolalo jak jasna cholera, to jeszcze w bonusie od Matki Natury dostalam okres. Z powodu rodzinnej niedyspozycji odpadl plan pojechania ostatni raz na plaze, odpadlo nawet pluskanie w ogrodowym baseniku... Wypalil jedynie grill z dziadkiem oraz ciocio-babcia, ale mowiac szczerze czulam sie tak kiepsko, ze gotowa bylam i to odwolac... Ciesze sie jednak, ze tego nie zrobilam, bo dzieki ilosci przyzadzonego miesiwa, praktycznie odpadlo nam w tym tygodniu gotowanie. Oh yeah! :D

Po drugie, jak przedszkole?

Ano Panie Dziejku, bez zmian, bez zmian... Bi jak ryczala, tak ryczy. Ze wtorek bedzie ciezki, to sie spodziewalam. Panie musialy ja zlapac i przytrzymac, bo nie dawala mi wyjsc z sali... :/ Wczoraj o dziwo bylo troche lepiej, bo zaplakala dopiero w momencie kiedy odwrocilam sie, zeby wyjsc. Myslalam, ze to jakis przelom, ale niestety, dzis rano znow bylo gorzej. Tym razem jedna z pan musiala trzymac Bi z calej sily, a ta wyrywala sie, wrzeszczala i kopala odnozami. Scenka wsam raz dla innych odprowadzajacych swoje zaskakujaco spokojne pociechy rodzicow. Az korci, zeby zaslonic twarz i wypisac na czole "TO NIE MOJE!". :D

Po trzecie.

Smarczemy i kaszlemy sobie rodzinnie (no prawie, bo M. sie wylamuje ze swoim ledwie lekkim katarkiem) i zaczynam wysiadac... Wiem, wiem, to zadna powazna choroba, nie nowotwor, nie "zespol jakis-tam", nie nawet glupie zapalenie gardla! Ale ciagnie sie jak te wlasnie gluty z nosa! Nik jest przeziebiony juz chyba (bo pomalu trace rachube) 3 tygodnie! Juz-juz pod koniec zeszlego tygodnia jakby mu przechodzilo, a po weekendzie znow bardziej smarcze... Bi cierpiala glownie na zatkany nos, teraz juz ma kaszel. Mnie przez 3 dni bolalo gardlo, potem pojawil sie katar, teraz ten ostatni jakby przechodzil, za to pojawil sie kaszel. Przez caly dlugi weekend nie robilismy nic zdrowotnie - ryzykownego, wrecz przeciwnie, chuchalam i dmuchalam na moich chorowitkow (i sama siebie), a jednak w nowy tydzien weszlismy w jeszcze gorszym stanie. Jak to kurna mozliwe, no! :/

Po czwarte.

Wczoraj minelo 12 lat odkad zawitalam do mojej nowej Ojczyzny. ;) Nie moge uwierzyc, ze to juz tyle czasu! Moglabym przysiac, ze to wczoraj wysiadlam z samolotu prosto w uderzenie nowojorskiego goraca, do ktorego wowczas zupelnie nie bylam przyzwyczajona, a ktore teraz pokochalam calym spragnionym ciepla jestestwem! :) I tak naprawde wydaje mi sie, ze tamta, mlodziutka (i piekna, haha!) Agata, az tak bardzo sie nie zmienila. No, dupsko uroslo i zmarszczek przybylo. Kilka. ;) Z drugiej strony, kiedy zaczne wspominac ile sie w tym czasie wydarzylo, ile zmienilo, to jednak te 12 lat spedzilam na wariackich papierach! :)

Po piate.

Dzis Nik konczy dokladnie 2 lata i 9 miesiecy. To oznacza, ze jeszcze tylko 3 miesiace, a bede miec oficjalnie w domu trzylatka! Nie wiem dlaczego, ale zawsze we wrzesniu czas zaczyna przyspieszac i potem mam wrazenie, ze tylko mrugne, a juz sa urodziny Mlodszego! :)

Po szoste.

Musze pochwalic Potwora Starszego. Ostatnio tylko zale sie na nia, ze histeryzuje w przedszkolu, to moze dla odmiany napisze cos milego. Moze pamietacie, ze na poczatku sierpnia zaczelismy klasc ja spac bez pieluchy? No coz, poczatki nie byly zbyt zachecajace. Przez pierwsze 2 tygodnie srednio co druga noc musialam zwlekac sie z lozka zeby zmienic zasikane przescieradlo oraz pizame dziecka. Ale nagle wszystko minelo jak reka odjal! Od jakis 3 tygodni kazda noc jest "sucha". To znaczy, co noc mam pobudke, ale tylko po to, zeby zaprowadzic panne do lazienki, bo sama jakos nie moze trafic. ;)
No to teraz, znajac prawo bloga (nie chwal, bo sie spieprzy!), Bi sie w nocy posika na maksa! :D

Po siodme.

Dzis mamy pierwszy jesienny dzien. Powinno byc w sumie w cudzyslowiu, bo temperatura powyzej 20 stopni to moze jeszcze nie jesien, ale jest deszczowo, sennie i ponuro... Ogrod bardzo potrzebuje porzadnego deszczu, wiec nie narzekam (az tak), ale taka senna aura napawa mnie jednak smutkiem, szczegolnie, ze w prognozach nie ma ani slowka o powrocie upalow. Niestety, lato sie nieodwolalnie konczy, a ja nie czuje, ze w pelni z niego skorzystalam. O nacieszeniu sie nie wspominajac. :/

W zdjeciach wspominam wiec druga polowe sierpnia. Sloneczna, goraca, bez kataru w tle...

Ostatnie w tym roku pluskanie w basenie...



Przypomnielismy sobie tez (rychlo w czas, kiedy upaly sie juz skonczyly) o  fajnym placu zabaw. Jedyny w okolicy umieszczony pod drzewami, idealny w czasie upalow.


(Chybotliwy mostek najbezpieczniej pokonac jest na tylku. :D)

A polozony w urokliwym parku. Matce udalo sie nawet zalapac na fote, co jest ewenementem, bo zazwyczaj to ja stoje po drugiej stronie obiektywu.



Pomocnicy mamusi... Podlewanie to swietna zabawa, szczegolnie, ze zazwyczaj wychodzi sie z niego rownie mokrym co roslinki. ;)

Nik nie wiedziec czemu woli podlewac chwasty zamiast kwiatkow.



Natomiast Bi wolala przelewac zuzyta wode z basenu do konewki. Trzeba sie przy tym naschylac i namachac, ale dziecie sie uparlo, a plecy matki zakrzyknely radosnie i z ulga, wiec stlumilam wyrzuty sumienia i pozwolilam. ;)




A tymczasem jutro pewnie juz nic nie napisze, wiec zycze fajnego weekendu! Moj znow bedzie dlugi, bo przedszkole zamkniete w poniedzialek (maja zydowskie swieto...), ha! :D

piątek, 4 września 2015

Dzien 5: Bez komentarza...

Dzisiaj mialam kryzys podwojny...

Nikowi rano znow wlaczylo sie zawodzenie, ze Bi ma jechac do "babci", a nie do przedszkola. Na szczescie w miare szybko zapomnial o co marudzil i do domu opiekunki wszedl juz z usmiechem na buzi, a ja szybko zaliczylam w tyl zwrot, nie czekajac jak sie sytuacja rozwinie... ;)

Gorzej bylo z Bi. Narazie szans na poprawe nie widac. Wrecz przeciwnie, z kazdym dniem jest coraz gorzej. :( Sprawy nie ulatwia fakt, ze po przyjsciu musze ja wpisac na liste, nie moge wiec wprowadzic jej do sali i uciec. Wchodze, wpisuje godzine oraz nazwisko, a chlipanie Bi przechodzi w tym czasie w regularny szloch. Dzis zlapala sie mnie kurczowo i nie chciala puscic. Podprowadzilam ja pod okno, przez ktore widac moje auto, mowiac, ze jej pomacham i przesle buziaka, ale kiedy zaczelam odchodzic, pobiegla za mna i znow sie mnie uczepila... Tragedia... :( Dopiero obietnica, ze w weekend pojedziemy na plaze (oby zdrowie oraz pogoda pozwolily matce dotrzymac slowa!) pozwolila mi wyjsc z sali. A odchodzac od budynku widzialam przez okno usteczka w podkowke oraz trzesace sie od placzu ramionka mojej coreczki... :(

Co ciekawe, ona zdaje sie rozumiec i akceptowac, ze chodzi teraz do przedszkola... Kiedy ja odbieram jest usmiechnieta. Niestety trzyma sie troche na uboczu w stosunku do innych dzieci, ale musze pamietac, ze prawdopodobnie nie rozumie do konca co one mowia... Tlumaczy Kokusiowi, ze ona jest juz za duza, zeby chodzic do "babci". Kiedy wczoraj pieklam muffinki, poprosila, zebym spakowala jej kilka do przedszkola. Wyglada wiec, ze ma juz w glowce poukladane, ze jest teraz przedszkolakiem. Jednak pozegnania mamy baaardzo zalosne... :(

Chyba tez na piatym dniu zakoncze nasza przedszkolna sage, bo Was zamecze. ;) Zreszta, podejrzewam, ze przez jakis czas nic sie nie zmieni. Bi bedzie rano plakac, albo plakac beda z Nikiem oboje. Opcjonalnie, tylko Nik bedzie ryczal. Matka tez kilka lez pewnie uroni. ;) Mysle, ze nikt nie ma ochoty w kolko Macieju czytac jak mi zle i smutno... No chyba, ze trafi sie jakis naprawde koszmarny dzien, wtedy nie omieszkam sie pozalic. :)

Poza tym, chyba nigdy nie "popelnilam" tylu postow w tydzien. ;) Ciezko mi odpowiadac na czas na komentarze, a ze sytuacja zmienia sie tempie ekspresowym, 2-3 dni opoznienia i juz sprawy przedszkolne przybieraja zupelnie inny obrot. :)

Jest jednak jedna zaleta czestego pisania: dlugosc postow! Zauwazylyscie jakie sa krotkie? :) Piszac 2-3 razy w tygodniu, a chcac zawrzec w nich wszystkie wydarzenia, plodzilam tasiemce. Piszac codziennie, wystarcza kilka krotkich akapitow. :)

Zostawiam Was z jeszcze jednym, przedszkolnym zdjeciem Bi.



Zrobione w zeszly piatek, kiedy ona jeszcze byla podekscytowana przedszkolem, a ja pelna nadziei. Ze tez sie to rowno spitolilo... :(

Zeby bylo sprawiedliwie, jeszcze wrzuce Nika. ;)



Takie ognicho mielismy dwa tygodnie temu. Niestety, maly lobuz caly czas biegal wokol niego, a kiedy probowalam obstawic je krzeslami, obchodzil przeszkody, w rezultacie podchodzac jeszcze blizej ognia. Na nasze reprymendy, tylko sie smial. Taki mi rosnie urwis! ;)
Ostatnio w ogole niewiele pisze o Niku, ale robi sie z niego niesforny hultaj! Uprawia wspinaczke wysokogorska w domu. Wspina sie po pieluchowym smietniczku (bardzo chybotliwym) w pokoju, zeby dosiegnac wlacznika swiatla. Wspina sie po koszu na brudna bielizne w lazience zeby wlezc na blat kolo zlewu (ryzykowne. bo blat wystaje bardziej do przodu w stosunku do kosza). Wczoraj uczepil sie niczym szympans brzegu blatu w kuchni, a nogami usilowal sie wspinac po szafce w gore. Szczeka mi opada, bo Bi nigdy czegos takiego nie robila. Im Nik jest starszy, tym bardziej odkrywam co to naprawde oznacza miec synka. :)

Milego weekendu! Ja bede odpoczywac po przedszkolnych stresach. I to az 3 dni, bo w poniedzialek mamy swieto! :)

Niestety, obawiam sie, ze po takim oddechu, we wtorek moze byc jeszcze gorzej...

czwartek, 3 września 2015

Dzien 4: kryzys dopada i matke

Zaczynam sie zastanawiac, czy to przedszkole to dobry pomysl... :( Wiem wiem, zdecydowalismy sie na nie swiadomie, wszystko mielismy obmyslane, przedyskutowane, rozsadnie uzasadnione. Tak po doroslemu... Przeciez to dla jej dobra, zeby zaczynajac szkole bylo jej juz latwiej...

I co? I g*wno...

Kiedy moje dziecko juz w samochodzie uprzedza, ze bedzie plakac. Ktore ma lzy w oczach juz wysiadajac. Ktore idac chodnikiem juz otwarcie placze. Ktore macha mi przez okno i jednoczesnie nie moze powstrzymac szlochu... Serce rozpada mi sie na malenkie kawaleczki... I sama chlipie w drodze do pracy, rozpamietujac jej nieszczesliwa buzie...

Zastanawiam sie czy to ma sens i po co niepotrzebnie stresowac 4-letniego malucha...

Wiem co mi napiszecie. Ze jej minie. Przyzwyczai sie. Ze gdyby teraz nie poszla, to za rok, w zerowce byloby to samo.

Ja to wszystko wiem.

Ale i tak mi ciezko...

środa, 2 września 2015

Dzien 3: Nie tak mialo byc... + dodatek wieczorny :)

Ech...

Dzis moj ostatni dzien wolny. Mialam odwiezc rano Nika do "babci", Bi do przedszkola, zalatwic sprawe w banku, wrocic do domu, wypiescic psa, wypic kawe i zabrac sie za mycie okien.

Taaa...

Jak zwykle planami to ja moge sobie du... tylek podetrzec... :/

Owszem, Bi pojechala do przedszkola. Dzis niestety kryzys dogonil i ja. Poplakala sie przy pozegnaniu. Staralam sie byc twarda i nie poryczalam sie przy niej, ale klucha w gardle mi urosla... :(

Do banku tez pojechalam, ale sprawe zalatwilam tylko polowicznie...

Za to teraz wrocilam do domu, ale zamiast szorowac zarosniete brudem okna, musialam wykonac telefon do przychodni i umowic sie do lekarza z synem... Niestety, po tym jak druga noc pod rzad nie dal nam spac prawie do 1 nad ranem z powodu suchego, meczacego kaszlu, trzeba bylo porzucic nadzieje, ze pomoze tu syrop z cebuli i homeopatyczny syrop na przeziebienie. Niech go nasza pediatra oslucha, bo boje sie, ze mu to moglo zejsc na oskrzela... Swoja droga to ciekawy przypadek: ani goraczki, ani kataru, apetyt w normie, humor dopisuje. Niby zdrowe dziecko. Tylko ten okropny kaszel... :(

Do lekarza jedziemy za jakas godzinke, wiec nie oplacalo mi sie rozkladac calego kramiku z miskami z woda, szmatkami, itd. Okna musza poczekac. Oby nie czekaly do nastepnego roku. ;)

Nie moge sie juz doczekac, zeby pojechac po moja dziewczynke... :(

Dopisek:

Diagnoza (czy raczej jej brak): najprwdopodobniej wirus. Gardlo leciutenko zaczerwienione, poza tym nic. Czekac az przejdzie, albo dojda kolejne symptomy, wtedy wrocic do lekarza... Jak zwykle... Nie zebym wolala uslyszec, ze to zapalenie oskrzeli, ale czasem chcialabym dostac konkretne lekarstwo, ktore wiem, ze zadziala. A tak, bedziemy sie meczyc dalej. Glownie Nik, ale jego kaszel i placz z powodu miemoznosci spania stawia na nogi wiekszosc rodziny, nawet psa. Tylko Bi, wymeczona przedszkolnymi stresami, spi snem sprawiedliwego, pomimo chorowitka kaszlacego jej niemal nad glowa... ;) Sprobowalismy juz chyba wszystkich domowych sposobow na ulzenie mu przy nocnych atakach kaszlu oraz delikatnych syropkow, ktore sa tutaj jedynymi dozwolonymi dla malych dzieci. Nic nie dziala... A w dzien zakaszle sobie od czasu do czasu i tyle... Niepojete... :(

Bi podobno pozniej juz nie plakala. Panie nie napisaly nic na dziennym raporcie, wiec wnioskuje, ze rzeczywiscie szybko jej przeszlo. Za to z duma powtarzala, ze spala na wlasnym lezaczku. ;) Narzekala tylko, ze za krotko. Rzeczywiscie, w domu i u opiekunki miala mozliwosc spania nawet 3 godziny, a w przedszkolu dzieciaki sa budzone (swoja droga nie wiem dlaczego - nudzi sie paniom, czy jak?) po 1.5 godziny i nie ma zmiluj. W ogole, na dzien dzisiejszy, opinia na temat przedszkola, wydana przez Bi, brzmi: za krotko. Nie, nie ze za krotko tam przebywa. ;) Za to codzinnie slysze pretesje: za krotko bylismy na placu zabaw, za krotko bawilam sie kucykami, za krotko spalam, itd. :)

A jutro powrot do pracy. Nie chce mi sie... Musze przyznac, ze mimo, ze teoretycznie nie byl to urlop i nigdzie nie wyjezdzalam, to wypoczelam od pracy oraz zrelaksowalam sie psychicznie. Przez 6 dni niemal nie myslalam o kolegach, raportach oraz terminach. Dzis juz jednak mysle, bo wiem, ze na dzien dobry bede miec raport do sprawdzenia na piatek. Taki milutki rzut na gleboka wode po kilkudniowym rozleniwieniu. ;) Nic jednak nie szkodzi. Bo wiecie? Potem mam 3-dniowy weekend! :D

No i Bi jutro zostaje juz w przedszkolu na calutki dzien. :( Mam nadzieje, ze te 3 dni chociaz troszke pomogly jej sie wdrozyc w przedszkolne trybiki...

wtorek, 1 września 2015

Dzien 2: Pierwsze sliwki robaczywki

No i mamy pierwszy kryzys...

A nie pisalam, ze poniedzialek to bedzie zaskoczenie, a dopiero wtorek prawde ci powie? Pisalam. Czyli albo znam moje dzieci (no ba!), albo sobie wykrakalam...

Bi zostala dzis w przedszkolu z mina niepewna, ale kiedy wychodzilam jeszcze sie trzymala. A ja nie czekalam czy sie rozklei, bo nie bylam pewna jak to zniose, a nie chcialam samej tam uderzyc w bek. Okazalo sie tez po rozmowach z corka, ze wczorajszy placz Bi nie byl spowodowany tesknota za domem czy strachem przed nowym miejscem. Okazuje sie, ze moja corka po prostu mocno przezyla fakt, ze inna dziewczynka pierwsza dorwala zestaw kucykow, a wiadomo, ze Bi kocha koniki miloscia gleboka i namietna. :D

Dzis rano, dzielny przedszkolak, kiedy skrecilysmy w ulice gdzie znajduje sie placowka, podspiewywal wesolo: "Moje przedszkole, moje przedszkole, lalalala!".

Pisze juz po jej odebraniu i przyznala mi sie, ze dzis znow plakala, poniewaz zbyt krotko bawila sie kucykami zanim panie zawolaly ja do drugiej sali. :D
Poza tym znowu jest pobudzona i ma chyba jeszcze wiekszy problem z zasnieciem niz wczoraj... :/ No i nic w przedszkolu nie je. Juz drugi dzien na codziennym raporcie panie napisaly, ze rano popila tylko wody, a na lunch zjadla jablko. :( Ciekawe jednak, ze po przyjsciu do domu rowniez nie ma apetytu. To chyba jednak nadal emocje...

Bi przyjela wiec zmiany w swoim zyciu calkiem niezle (narazie, bo kryzys nadal moze sie pojawic). Kto wiec przezywa jej przedszkole jak ta mrowka okres (matke, ktora nadal ma sensacje zoladkowe, a za pare dni dostanie okres autentycznie, pomijam)?

Nik oczywiscie!

Czesciowo wine moze ponosic to, ze Mlodszy jest dosc mocno podziebiony, a wiec marudny i niedospany bo przytkany nos oraz kaszel obudzily go w nocy. W kazdym razie odstawil "piekna" scene, kiedy odwozilam go do opiekunki. Juz przy wysiadaniu z auta ryczal, ze Bi nie ma jechac do przedszkola tylko do babci i z kazda sekunda bylo tylko gorzej. Kiedy wychodzilam, akurat wrzeszczal wyrywajac sie opiekunce, ktora probowala go zagadac i odwrocic jego uwage. No cudnie. ;)

Czekam wiec z obawa na to, co przyniesie dzien jutrzejszy. Poniewaz w czwartek ide juz do pracy, jutro zostawie Bi w przedszkolu do podwieczorku (wczoraj i dzis odbieralam ja po lunch'u). Chce zeby zostala juz na drzemke, ale jednoczesnie mysle, ze lepiej zeby jeszcze ten jeden dzien zostala odebrana wczesnym popoludniem...
Jeszcze bardziej chyba jednak niepokoje sie jak zachowa sie Nik. A konkretnie to martwie sie, ze jesli sie zbytnio wkurzy, to znow wstrzyma oddech do omdlenia. Nie przytrafilo mu sie to od zimy, ale juz mial przeciez niemal polroczne przerwy, a potem bach! cos sie zdarzylo i znow mdlal. Tak naprawde tylko tego sie boje. Poza tym niestety Mlodszy musi sie przyzwyczaic do nowej "ery" w naszej rodzinie...

Aha, wychodzi tez na to, ze mam slabo myslacego meza. :/ Wkurzylam sie wczoraj niemozliwie! Otoz, wkrotce po tym jak zdalam mu relacje, ze Bi plakala, ze pewnie tesknila i nie rozumiala Pan oraz dzieci (jeszcze wtedy nie znalam "kucykowej" przyczyny szlochu mojego dzieca), itd., M. wyskoczyl do corki z pytaniem: "Plakalas Bi? To co, nie chcesz juz isc do przedszkola? Wolisz wrocic do babci?". No przeciez myslalam, ze go na miejscu udusze!!! Na szczescie Bi odpowiedziala, ze chce chodzic do przedszkola i na moje warkniecie, tatus zdziwiony, ze w ogole mam jakies pretensje, wytoczyl takiz argument. Super! A gdyby tak Bi rozbeczala sie, ze ona jednak woli opiekunke?! Co wtedy zrobilby madry ojciec?! Po co mieszac dziecku w glowie?! Po co dawac wybor, ktorego w praktyce nie ma?! Decyzja podjeta, Bi ma chodzic do przedszkola. I tylko kochany tatus moze wpasc na pomysl, zeby w ogole poddawac to (nawet pol zartem) w watpliwosc...