Calkiem niespodziewanie, w poprzednim poscie,
prawie udalo mi sie nadgonic codziennosc. To na pewno dlatego, ze w tygodniu, poza sportem dzieci, malo sie w sumie dzieje, ot, wyscigi przez oplotki miedzy szkola, praca, a domem.
Doszlam do ostatniego dnia stycznia. A potem zaczal sie luty i zaraz jego pierwszy weekend przejechal po mnie niczym walec drogowy. Na szczescie tylko fizycznie, bo psychicznie bylo ok. Wszystko co mialo wypalic i sie udac, wypalilo i sie udalo.
Ale moze troche konkretow? ;)
Sobota, 1 luty
To byl ten
spokojniejszy dzien. Rano oczywiscie Polska Szkola. Poprzedniego wieczora Potwory marudzily, ze nie chca, bo wiadomo, tym razem juz zadnej imprezy nie mieli. ;) Spodziewalam sie bitwy w sobote rano, ale o dziwo oboje grzecznie zjedli sniadanie, ubrali sie i pojechalismy. Cuda sie jednak zdarzaja czasami. :D Ja zrobilam zakupy, udalo mi sie nawet na szybka kawe spotkac w kafejce z kolezanka, po czym trzeba bylo leciec po mlodziez.
Po poludniu niestety nie dane bylo nam odpoczac. Wiedzialam, ze niedziele bede miala wyrwana z zyciorysu, wiec w reszte soboty staralam sie upchnac wszystko, co normalnie rozlozylabym sobie na dwa dni. Wstawialam wiec jedno pranie za drugim, ogarnialam kurze i lazienki, dodatkowe zakupy bo paru artykulow nie dostalam rano... I jeszcze trzeba bylo na msze skoczyc, bo kolejnego dnia nie byloby jak, a M. przeciez bez kosciolka nie da rady. ;) A po polozeniu Potworkow spac, jeszcze ciasto pieklam...
W samym srodku tego chaosu zadzwonil moj tata z pytaniem o plany na "przyszlosc". Chcial bowiem, zeby wydrukowc mu dokument do rozliczenia podatkow. Nie ma sprawy, tylko ja tu w wirze (gdzie, w trabie powietrznej!) ogarniania czego sie da, nie wiem, w co rece wlozyc, a tate wiadomo, jeszcze kawa wypada ugoscic, usiasc i porozmawiac... No, nie wsmak mi to bylo. Poza tym moj tata na "starosc" robi sie strasznie upierdliwy, w sensie, ze jak cos potrzebuje, to musi to miec teraz, zaraz, natychmiast. Nieraz nie doczyta, narobi balaganu, a potem oczywiscie JA musze to odkrecac, bo on slabo mowi po angielsku. Strach pomyslec co bedzie dalej, bo ma 62 lata, a juz kilka razy narobil sobie takich glupot, ze ksiazki mozna pisac. Najbardziej jednak wkurza mnie jego roszczeniowosc. Jak cos chce, to mamy z M. rzucic co robimy i zalatwiac jego sprawy. Jak czasem jednego dnia sie nie uda, dzwoni
codziennie z pytaniem czy juz mu to zalatwilismy! :O
Wtedy, w sobote tez, tlumacze, ze nie wiem za co mam sie chwycic, ze cala praktycznie niedziele bede poza domem, ze przeciez papier moze poczekac... Nie wiem, jak to bowiem jest w Polsce, ale tutaj urzedy wysylajace podsumowania do rozlicznia musza je nadac do 31 stycznia. Oznacza to, ze niektore moga przyjsc spokojnie 4-5 lutego (rozliczyc sie trzeba do 15 kwietnia, wiec jest kupa czasu). Tlumacze to tacie, ze przeciez nie ma pospiechu, ze jeszcze i tak musi czekac z rozliczeniem, itd. Kiedys bowiem narobil sobie problemow, bo myslal, ze ma juz wszystkie dokumenty, rozliczyl sie na lapu-capu, a kilka dni pozniej cos mu przyszlo i musial wysylac poprawki, placic kary, itd. Nic go to, jak widac, nie nauczylo. Przypominam o tamtej sytuacji, a on ze tym razem jest
pewnien, ze wszystko ma. Taaa, wtedy tez tak myslal... :D Na moje tlumaczenie, ze przeciez nie musi miec tego swistka wydrukowanego juz w tamten weekend, uslyszalam pretensje, ze przeciez on nastepnym razem bedzie u nas dopiero
tydzien pozniej! No fakt, swiat sie przez ten czas zawali... ;)
Z tym rozliczeniem to tylko drobny przyklad, ale ostatnio przy moim tacie jest tak ze wszystkim! Ja, jako corka, przewracam oczami i czasem sie smieje, ale M. nieraz jest porzadnie wkurzony, jak tesc przyjezdza i
zada zeby mu cos z miejsca zalatwiac. ;)
W kazdym razie, w poniedzialek, juz na spokojnie, zadzwonilam do taty z pracy, ze moge mu to wydrukowac i podrzucic po robocie skoro az tak pilnie tego potrzebuje. Okazalo sie, ze "pan niecierpliwy" pojechal juz do urzedu, gdzie jakas murzynka probowala mu z tym pomoc, ale tylko namieszala (podejrzewam, ze sie po prostu nie dogadali z angielskim mojego taty :D). Coz, kiedy podal mi swoje loginy i hasla, udalo mi sie to zrobic w 15 minut. Po czym, kiedy spytalam czy moge mu podwiezc ten wydruk we wtorek, kiedy Potworki nie maja zajec, uslyszalam, ze nie musze sie spieszyc, bo umowiony jest z ksiegowym dopiero na... 18 lutego! :O
Mowie Wam, nie dosc, ze ma czlowiek na glowie nieletnie dzieci, to jeszcze nieraz skaranie boskie z wlasnymi rodzicami... ;)
Niedziela, 2 luty
To teraz ciekawe pewnie jestescie, co takiego dzialo sie w niedziele, ze w sobote upchnelam obowiazki z calego weekendu? Coz, niedziele mialam szalona, sama jednak bylam sobie winna, ale to wyjasnie pozniej. ;)
Z samego rana pedzilam na kolejne zawody plywackie z Bi. Na szczescie tylko do sasiedniego miasteczka, oddalonego ledwie o 15 minut. Nik i M. wybrali pozostanie w domu. To ze Nikowi nie chce sie siedziec pare godzin na goracym basenie, to sie nie dziwie, caly czas jednak krece glowa nad tym, ze M. nie ma ochoty kibicowac corce. :/
O dziwo, tym razem Bi pojechala chetnie i bez marudzenia. Nie wiem skad taka zmiana, ale bylam wdzieczna, bo poziom hormonu stresu siegal juz u mnie zenitu i jakby jeszcze panna pokazywala humory, to chyba bym wybuchla. ;) Wiedzac, ze po zawodach bede miala niezla bieganine, poprosilam wczesniej trenera, zeby nie ustawial Bi do ostatnich wyscigow w jej grupie wiekowej. Wytlumaczylam, ze najpozniej w poludnie musimy wyjsc. Zazwyczaj bowiem plynie sztafete, ktora jest numerem 61 na liscie (na 68 wyscigow). Tym razem, przy wczesniejszych wyscigach, wyszlysmy o 11 i cale szczescie, ze nie o 12 jak planowalam, bo za cholere nie udaloby mi sie wyrobic. ;)
Panna szykuje sie do wyscigu. Bi jest trzecia od prawej. Pechowo, druzyna przeciwna, miala identyczne stroje i czesto nie bylo wiadomo, komu kibicowac, bo nie wiedzial czlowiek ktorzy to "swoi" :D
Zawody poszly Bi jak zwykle dobrze, choc tym razem trafila na rowna sobie przeciwniczke w drugiej druzynie. Dodatkowo, zauwazylam, ze jedna z dziewczynek w druzynie Bi ma prywatne treningi i bardzo sie podciagnela. Na poczatku sezonu Bi ja z latwoscia wyprzedzala; teraz ida leb w leb. W rezultacie Bi zajela jedno miejsce pierwsze, jedno drugie, a w trzecim wyscigu nie wiem czy drugie czy trzecie, bo wlasnie szly z kolezanka tak rowno, ze tu beda sie liczyc ulamki sekundy. Bede wiedziala, jak trener wysle oficjalne wyniki. :)
Slabo to widac, ale Bi (w czarnym czepku) wlasnie dotknela scianki, kawalek dalej po prawej, jej kolezance (w rozowym czepku) zostalo doslownie jedno machniecie, zeby doplynac
Martwilam sie, ze Bi straci "ducha" tymi slabszymi miejscami, bo jednak w poprzednich zawodach zgarniala same pierwsze, ale okazalo sie, ze dzieciaki (przynajmniej te mlodsze) zupelnie inaczej patrza na swiat. Za zawody dzieci otrzymuja wstazki w kolorze odpowiadajacym zajetemu miejscu. Bi zgarnela dotychczas 8 niebieskich. Na wiesc o zajetych drugich (a moze i trzecim) miejscach, ucieszyla sie, ze... bedzie miala inne kolory wstazek! :D
Kumpele z druzyny :) Ta mala dziewczynka, to nie ta, z ktora sa z Bi tak blisko wynikami, chociaz czepek ma identyczny ;)
To nie koniec niedzielnych wydarzen.
Wczesnym popoludniem zas, odbylo sie, spoznione o prawie dwa miesiace, przyjecie urodzinowe Nika! :) Tak, mozecie sie smiac! Kolejny rok przyjecie odbywa sie tak pozno, ze M. buntuje sie, ze mozna je sobie darowac. I ja chetnie bym sobie darowala, ale Nik przeciez nie odpusci. Naprawde, M. zachowuje sie jakby przyjecie dla jego dzieci to byla
moja fanaberia! A przeciez oni sa juz duzi, chodza na imprezy kolegow, wiec i swoje chca miec! Wiem, ze chwilami moga zapomniec, ale od czasu do czasu przypominaja sobie i dopytuja i gdybym powiedziala, ze imprezy nie bedzie, to przeciez bylby placz i rozczarowanie. Oczywiscie, M. wzrusza ramionami, ze co z tego, poplacza i przestana, ale ja nie mam serca, zeby im tego zrobic...
A zreszta, w tym roku akurat przyjecie jest tak pozno, bo szanowny solenizant nie mogl sie zdecydowac gdzie chce je miec! ;) Mlodszy jest osobka strasznie niezdecydowana, a ja nieopatrznie dalam mu wybor. I sie doigralam! Nik myslal, prawie plakal bo najchetniej mialby przyjecie w dwoch miejscach na raz i prawie miesiac zajelo mu podjecie decyzji! :O
A potem sama sobie strzelilam w kolano, bo zamowilam przyjecie, zarzadowi owego miejsca zajelo prawie tydzien zeby wyslac mi dokumenty zwiazane z rejestracja (wysylali poczta, gdzie zwykle takie rzeczy to szybki e-mail i po sprawie!), wiec czym predzej powysylalam zaproszenia i dopiero kiedy poszlam wpisac impreze w kalendarz, zorientowalam sie, ze Bi ma tego dnia zawody! Kompletnie mi to umknelo! Wtedy bylo juz za pozno zeby to odkrecac, wiec uznalam, ze musze dac rade i juz. Na szczescie zawody byly z samego rana i przy odrobinie logistyki, udalo sie obskoczyc oba wydarzenia w jeden dzien. :)
A gdzie Nik w koncu zazyczyl sobie urodziny?
Ci, ktorzy czytaja posty uwaznie, mogli sie domyslic, ze... na lodowisku! :D Wpadlam na ten pomysl poniewaz Nik naprawde uwielbia lyzwy i pomyslalam, ze bedzie to cos innego, a przy tym bardzo Kokusia ucieszy. Urodziny Bi na farmie spotkaly sie z wielkim entuzjazmem wlasnie z powodu oryginalnosci, wiec dla Nika tez pomyslalam o czyms innym niz zwykla sala zabaw. Zeby nie bylo, sale zabaw dalam mu do wyboru. Chcialam, zeby to byla
jego decyzja jak chce spedzic swoje urodziny. Po wielkim niezdecydowaniu i placzu, ze on
nie wie, wybral jednak lodowisko, co chyba pokazuje najlepiej jak ukochal sobie jazde na lyzwach. :)
Zgrzany dzika jazda solenizant z dwojka gosci ;)
Niestety, tak jak w przypadku farmy, gdzie odbyly sie urodziny Bi, lodowisko nie jest nastawione na regularne przyjecia urodzinowe, czyli dali nam do dyspozycji "sale", darmowe wejscie na lodowisko oraz wypozyczenie lyzew dla gosci i... to by bylo na tyle. Cala reszta byla juz na glowie gospodarzy, czyli mojej, bo M. oczywiscie palcem nie kiwnal przy organizacji. Po zawodach Bi, odstawilam ja wiec do domu, po czym popedzilam odebrac zamowiony tort. Tym razem dluuugo zastanawialam sie jaki obrazek wybrac dla Nika, nic mi bowiem do niego nie pasowalo tak w 100%. W koncu wybralam Mario Bros. i mysle, ze solenizant byl zadowolony, szczegolnie, ze samochodziki z dekoracji faktycznie jezdza i zostawil je sobie jako zabawki.
Po powrocie zostawilam juz tort w aucie i zaczelam pakowac reszte: obrusy (plastikowe), kubeczki, talerzyki, widelce, przekaski, upieczona przeze mnie babke oraz nieszczesne "goodie bags", czyli upominki dla malych gosci. Poszlam przy tym po rozum do glowy i kazde dziecko dostalo karnet na darmowa jazde na lyzwach na tym lodowisku oraz po jajku, w ktorym znajduja sie zanurzone w "glutku" czesci figurki do poskladania. Bi i Nik uwielbiaja te figurki (Mlodszy ma juz ich niezla kolekcje) pomyslalam wiec, ze wiekszosc (jak nie wszystkie) malolatow powinna sie ucieszyc, a nie bedzie to przynajmniej kupa duperelkow, z ktorymi potem nie wiadomo co zrobic i wiekszosc i tak laduje w koszu... Wiadomo, dzieci lubia gluty. Ich rodzice juz mniej. ;) Corka kolezanki podeszla do mnie po imprezie z wielkimi oczami mowiac: "Tam jest glutek. Moja mama nie lubi glutow.". Ups, chyba narazilam sie kumpeli. :D
Z domu musielismy wyjechac ze sporym wyprzedzeniem, bo chcialam koniecznie zajechac do Dunkin Donuts po wielkie pudla kawy (dla doroslych) oraz goracej czekolady (dla mlodziezy). Ta goraca czekolada to byl zreszta hit i zalowalam potem, ze nie kupilam podwojnej porcji. Dokupilam do niej mini pianki i rozeszla sie jak swieze buleczki. Podobnie zreszta jak moje ciasto, zwykla babka na oleju, ktora dzieci wrecz rozchwytywaly. A ja liczylam, ze zostanie troche na kolejny dzien do pracy. :D
Poniewaz nigdy wszystko nie moze byc idealnie, to pokoj ktory przeznaczono na impreze, byl... straszny. Glowny budynek przy lodowisku kilka lat temu przeszedl gruntowny remont, kiedy wiec przeczytalam, ze maja sale na imprezy urodzinowe, wyobrazilam sobie salke wlasnie gdzies tam. Tiaaa... Dostalismy... przebieralnie dla hokeistow! :O Wyobrazcie sobie pusty pokoj z gumowa podloga, gola sciana z pustakow zamalowanych na bialo, drewniana lawka biegnaca z 3 stron pokoju wzdluz scian oraz wieszakami nad nimi. Zero okna i lekki smrodek obuwia. No zalamka... Na srodku ustawili rozkladane stoly, a z boku, na wozku przyjechaly zamowione przeze mnie wczesniej lyzwy. Impreza odbywala sie w czasie kiedy na lodowisku byla tura wolnej jazdy, wiec moglam wczesniej zamowic rozmiary, zeby dla nikogo nie zabraklo. Oczywiscie po przymierzeniu, wiekszosc dzieci i tak poszla wymienic rozmiar na inny. :D
Co bylo robic. Jak sie nie ma co sie lubi, to sie lubi co sie ma, c'nie? ;) Obrusy na stole, przekaski oraz wszystkie akcesoria troche "udomowily" to mocno surowe wnetrze. Rodzice z wdziecznoscia pili kawe, a dzieciaki rzucily sie z entuzjazmem na lod, mimo, ze czesc nigdy nie miala lyzew na nogach.
Nawet 4-letnia coreczka mojej kolezanki sprobowala swoich sil z pomoca "chodzika" :D
Z pozniejszych raportow wiem, ze wiele osob bardzo chce wrocic na taka rodzinna jazde. Ciesze sie, bo widac, ze maluchy swietnie sie bawily, wyszalaly, rodzice sobie poplotkowali i impreza sie udala. Dzieciarnia bawila sie tak przednio, ze nie moglam sie ich dowolac na pizze i torta.
A tu (w centrum zdjecia), Bi pomagajaca naszej malej sasiadce
Strategicznie wybralam na ten moment przerwe na czyszczenie lodowiska, ale okazalo sie, ze maszyna do czyszczenia lodu byla sensacja sama w sobie i wiekszosc chlopcow wolala stac i patrzec na nia zamiast jesc i spiewac koledze "Happy Birthday". :D
Jak widac, dzieciarnia nie miala nawet czasu sie rozebrac. Wpadli, odspiewali co trzeba i popedzili z powrotem rzucajac tylko przez ramie, ze nie, nie chca torta :D
Ogolnie impreze oceniam wiec na plus, choc szczerze to wstyd mi bylo wprowadzac gosci do tej "przebieralni". Dobrze, ze chociaz cieplo tam bylo, bo mimo, ze temperatury na zewnatrz byly wiosenne, to od lodu niezle zawsze ciagnie.
Przybylo nam oczywiscie mnostwa zabawek. Najwiekszymi hitami okazaly sie figurki Bakugan (matki synow moga wiedziec co to zacz) oraz dwa takie:
A ja sie cieszylam, ze stare mu sie ponudzily i poszly w odstawke...
Poniedzialek, 3 luty
Jak poniedzialek to oczywiscie klub narciarski. Poczatkowo zakladalam, ze wezme tez Nika, ale po tamtej niedzieli bylam po prostu tak wyrabana, ze nie mialam sily. Nik zreszta chyba tez byl zmeczony, albo przyjecie zaspokoilo chwilowo zadze wydarzen, bo nawet nie jojczal, ze tez chce. Bi za to, tradycyjnie, urzadzila marudzenie w niedziele wieczor, ze nie chce na narty, a w poniedzialek rano wstala obrazona i nie odzywala sie, dopoki nie oswiadczylam, ze pytam ostatni raz, co chce na sniadanie i jak tym razem nie odpowie (to juz chyba bylo moje trzecie pytanie), jedzie do szkoly glodna.
W przyszlym roku juz
na pewno tej cholery nie zapisze, chocby blagala mnie na kolanach. Bez jaj, zebym przez 4 tygodnie wysluchiwala cotygodniowych awantur! :/ Poki co jednak, nawet sama cholera twierdzi, ze za rok juz nie chce byc w klubie. Najsmieszniejsze jest to, ze jak juz sie znajdzie na stoku, Bi sie naprawde swietnie bawi!
Przypomnijcie mi na przyszlosc, zebym sobie odpuscila selfiaki. Nie widac tego tu oczywiscie, ale kurzymi lapkami w kacikach oczu wystraszylam sama siebie...
W dodatku te (niewielka raczej) gorke poznala juz od poszewki, zna kazda trase (z instruktorem jezdzila nawet na najtrudniejszych), a wiec radzi sobie na niej rewelacyjnie. Ale awanturka przed kazdym poniedzialkiem musi byc. :D
Wtorek, 4 luty
Jak ja lubie wtorki! To nasze dni "wolne", kiedy poza praca i szkola nigdzie sie nie spieszymy. Tylko praca domowa, skrzypce i poza tym blogi czas wolny. Dla dzieci rzecz jasna, bo matka to wiadomo, zawsze jest zmywarka do rozladowania lub zaladowania, jakis zlew do umycia, ubrania i lunch'e do przygotowania, itd. ;)
Bi ostatnio (tfu, odpukac!) polubila gre na skrzypcach i nie buntuje sie (az tak) przed cwiczeniami. Ma muzykalne ucho, wiec niezle jej to wychodzi. Nik... lepiej nie mowic. :D
Nik cwiczy, siostra kontroluje i poprawia, czego Mlodszy po prostu nie znosi i awanturka wisi w powietrzu... :D
Wydaje mi sie, ze on tez ma dobry sluch, ale cwiczenia to nie jego bajka. Jak we wszystkim, on chce szybko, szybko, macha smyczkiem po trzech strunach na raz, wyjezdzajac raz po raz za obszar, gdzie instrument najlepiej wydaje dzwiek... Rezultat jest taki, ze czlowiek marzy o zatyczkach do uszu, a Mlodszy dopomina sie, zebym na czas cwiczen siedziala z nim w pokoju. :O Jesli cos dobrego wychodzi z tych skrzypiec, jest to zdecydowanie trening cierpliwosci, dla Mlodszego i dla mnie. :)
Sroda, 5 luty
W srody Potworki maja oczywiscie trening na basenie. Dla mnie oznacza to 45 minut blogiego siedzenia w
goracu ciepelku z ksiazka. Pelen relaks! :)
Piatego lutego sa oczywiscie moje imieniny. Przy okazji: dziekuje za zyczenia, Iwosiu!
Imienin od dawna nie obchodze, bo nie ma po prostu kto podtrzymac tradycji. Pamietala o nich zawsze moja babcia od strony taty, ale juz moi rodzice wylacznie utyskiwali na gosci zwalajacych sie bez zapowiedzi. Mojej matce udawalo sie wymigac, bo jej imieniny wypadaja w jedno z glownych Swiat, ale juz na mojego taty, sasiedzi oraz znajomi hucznie sie zwalali. Po jakims czasie jednak towarzystwo zaczelo sie wykruszac, ktos sie daleko wyprowadzil, ktos inny sie rozwodzil, jeszcze ktos powaznie zachorowal i takie odwiedziny bez zapowiedzi na imieniny, odeszly do lamusa. U mojego M. w rodzinie imienin sie nie obchodzilo, w Hameryce tez nikt o nich nie slyszal, wiec choc pamietam, to nic z tej okazji nie przygotowuje.
Kiedy dla zartu przypomnialam o imieninach mezowi, stwierdzil, ze moze mnie z tej okazji... wybzykac. Meskie myslenie... :D
Czwartek, 6 luty
Czwartki to lyzwy, choc kolejna tura juz dobiega konca. Potworki beda tesknic. Coz, zostanie im jazda publiczna, a ja odpoczne od pedzenia do domu na zlamanie karku, po czym przebijania sie 20 minut przez popoludniowe korki, zeby dowiezc ich na zajecia na czas. :)
Tu cwicza slizg na jednej nodze. Jednym wychodzi to lepiej, drugim gorzej, trzecim wcale... Coz, ja nalezalabym do tej ostatniej grupy :D
Lyzwiazy figurowych to nadal z nich nie ma. Bi jezdzi ostroznie i spokojnie, a Nik odwrotnie - zapitala na wariata. Na pewno jednak duzo im te zajecia daly i podejrzewam, ze w przyszlym roku tez beda chcieli na nie chodzic. No, za Bi to moze nie recze, ale Nik to na bank. :D
Bi ten jednonozny slizg wychodzi z duzo wieksza gracja niz Nikowi, pewnie dlatego, ze az tak sie nie rozpedza, wiec i rownowage latwiej jej utrzymac
Piatek, 7 luty
W piatki jak zawsze odrabianie lekcji do Polskiej Szkoly, a dla Bi doszlo jeszcze przygotowanie do dyktanda. Najlepiej, ze mialysmy zaczac sie na nie przygotowywac we wtorek, ten nasz jedyny spokojny dzien i... obie na smierc zapomnialysmy. Podobnie, wylecialo nam ono z glowy w srode, gdzie ambitna Bi az sie poplakala, ze nie zdazy sie nauczyc. Ostro wzielysmy sie wiec za cwiczenie w czwartek, ale po powrocie z lyzew i odrobieniu zwyklych lekcji bylo juz malo czasu, a Bi zmeczona i marudna. Cwiczenie skonczylo sie frustracja i placzem. W piatek, juz z lepszym humorem, wziela sie za cwiczenie i widac bylo swiatelko w tunelu. Niestety, jeden dzien to malo, a dyktando trudne, bo Pani wziela na wokande "rz" oraz "sz", a wiadomo, ze obie te gloski brzmia nieraz tak samo. Bi sie znow uwkurzala i tym razem nawet jej sie nie dziwilam. Na szczescie jakos ja przekonalam, ze to tylko dodatkowa szkola, ze nikt nie bedzie sie na nia zloscil jak napisze slabo i zeby sie nie przejmowala.
A na koniec, po calym tym stresie okazalo sie, ze Pani przelozyla dyktando na za dwa tygodnie. Szlag! :/ Ale moze Bi zdazy sie dobrze przygotowac. ;)
W piatek tez, Nik stracil kolejna gorna jedynke. Swiszczy teraz mowiac, wykrzywia smiesznie buzie i wyglada jak maly, slodki wampirek. :D
Szczerbulec :D
No i coz... Przebrnelam przez kolejny tydzien. Nastepny weekend znow byl zwariowany, wiec zostawie go na kolejny raz. :)