Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

piątek, 27 czerwca 2014

Co w trawie piszczy III czyli o ogrodzie + sceny rodzinne

Jak ja kocham lato! Cieplo, slonce, no i to poczucie, ze do deszczowej jesieni jeszcze tyyyle czasu zostalo! Marzy mi sie plaza, ocean, jeziorka, wycieczki, ach, doczekac sie nie moge! Poki co, co wieczor robie z Bi tradycyjne obchody calego ogrodu, zbierajac ostatnie truskawki i sprawdzajac co tez nowego zakwitlo. A Wam przedstawiam kolejne zbiory kwiatkow z mojego malego krolestwa. :)

Po pierwsze: jezyny! Truskawki pomalu sie koncza, wiec z niecierpliwoscia czekam na kolejny ogrodowy przysmak. Czarna jagoda jakos nam odmawia kwitniecia i owocowania, ale na szczescie jezyny rosna wielkie i co roku maja wiecej owocow. Szkoda ze jeden, nawet pokazny, krzak daje owocow wystarczajaco tylko na poskubanie sobie jezynek. A mnie sie marzy dzemik, chociaz pare sloiczkow... Moze dokupie kilka krzaczkow za jakis czas i zobaczymy co urosnie. :)



Po drugie, pokazywalam Wam wczesniej roslinke zwana Spiderwort. Taka spora kupa zielska, wygladajacego jak wieksza trawa. :) A kwitnie tak i pachnie przeslicznie:



Kwitnie tez takie cos. Zwane tutaj Daylily, nie znam polskiej nazwy. Nie patrzcie prosze na plotek z tylu, desperacko blagajacy o odmalowanie... ;)



Od kolegi z pracy dostalam kilka sadzonek czegos, co nazywa sie Beard Tongue. Nie mam pojecia skad taka durna nazwa. :) Sam kwiatek troche mnie rozczarowal bo kwitnie raczej skromnie, a ja wole jednak wyraziste kolory. Ale darowanemu koniowi... no wlasnie.



Zakwitl tez bialy Clematis. Cud po prostu, bo miejsce gdzie rosnie wyglada jak dzungla, niemal nie dochodzi tam slonce i nie do wiary, ze cos oprocz chwastow jest w stanie sie utrzymac. :)



A moja Lawenda, o ktora tak sie martwilam, nie tylko przetrwala zime, ale i zdecydowala sie zakwitnac! I tu juz nic nie rozumiem, bo ona nie kwitnie co roku. Myslalam, ze robi to co drugi rok, ale kwitla z zeszlym sezonie, wiec w tym spodziewalam sie przerwy. Najwyrazniej sie nie znam...



A to cudenko rosnie u mnie pod praca i nazywa sie Mountain Laurel. Taka "kisc" kwiatow jest mniej wiecej wielkosci kwiatostanu Rododendrona, ale kwiatuszki sa mniejsze. Jak przenieslismy sie 4 lata temu do nowego budynku i krzaczki zakwitly az mnie zatkalo z zachwytu i pomyslalam, ze musze je miec u siebie!


Jak pomyslalam, tak polecialam zaraz do sklepu ogrodniczego, kupilam sadzonke, M. ja posadzil, a ja nie moglam sie doczekac nastepnego roku az zakwitnie. W koncu sie doczekalam, a tu zonk! Mi zakwitlo cos takiego:


Rozowe!!! I nie, nie, nie, to nie jest to samo! ;) Ja chcialam biale, rozowe mi sie nie podoba! Coz, nie wykopie w koncu krzaka i nie spale go... Poluje po prostu na biala odmiane, ktora okazala sie byc bardzo trudno dostepna. :( Kolega z pracy probowal odciac galazke z krzaczka w pracy, "ukorzenic" go i przesadzic, ale sie nie udalo, wiec ja nawet nie probuje.

Na koniec czesci "ogrodowej" posta, pokaze Wam co my z M. wlasciwie w tym naszym ogrodzie w tym roku robimy. Rozpisuje sie bowiem o tym ile mamy pracy, jak ciezko to ogarnac, ale na zdjeciach czesto trudno to zauwazyc. A wiec 2 zdjecia w stylu "przed" i "po". Na dzis pokaze czesc z tylu domu, zaraz obok warzywnika. Jest tam taki kawalek dzialki (nazywany przez nas wyspa, z racji, ze jest lekko podniesiony), ktory kiedy wprowadzilismy sie do domu, jeszcze przypominal klomb, chociaz juz byl strasznie zarosniety. Przez nastepnych kilka lat jednak padly nam dwa ozdobne krzewy ktore tam rosly, tuje za to zrobily sie ogromne i zdecydowalismy sie je wyciac, w koncu uschla bez wyraznej przyczyny brzoskwinia. I zostal taki niemal pusty placyk. Od zeszlego roku postanowilismy przywrocic mu dawna "swietnosc", a w tym roku niemal skonczylismy. Do tylu przesadzilismy Hibiskusa, na jesien posadzilam tam Forsycje. Jeden ze Spiderwot'ow juz tam rosl. W tym roku dosadzilismy krzaczki jagod (jeden cos obgryzlo i padl), ten widoczny na zdjeciu wyzej Beard Tongue, Floksa oraz Bee Balm. Calosc chcemy otoczyc kamieniami, ale jeszcze nie skonczylismy.
A wiec, na poczatek zdjecie "przed" (zrobione juz po zasadzeniu wszystkiego co trzeba):


A "po" wyglada to tak:


Tak, to jest to samo miejsce! Nawet zdjecie staralam sie zrobic z tego samego punktu. Nie do poznania, prawda?
Ten badylek z przodu po lewej to jeden z ocalalych krzaczkow jagod. Co wypusci nowe pedy, sa one szybciutko obgryzane (przez kroliki zapewne), wiec nie wiem czy przetrwa, czy skonczy jak jego kumpel. ;)

Tak wlasnie oczyszczamy i upiekszamy jeden kacik ogrodu po drugim, a z racji jego wielkosci jest co upiekszac! Roboty mamy huk, starczy spokojnie na caly sezon, a i tak nie wiem czy skonczymy. Dlatego wlasnie warzywnik w tym roku poszedl jednak w odstawke. Chlip, chlip...


Oprocz pracy w ogrodzie, zycie rodzinne nam plynie jak zwykle. Czyli duzo jest smiechu, piskow, krzykow, histerii i placzu. Nic specjalnego. ;) Przy okazji opowiem Wam co moj malzonek "zmalowal" kilka dni temu (bo w tym wypadku trudno jest winic Bi):

Bi podchodzi i marudzi, ze chce siusiu. Mowie, ze pojde z nia do lazienki, ale podnosi wrzask "Nie! Nie mama! Tata!". No ja sie prosic nie bede, w koncu to zadna frajda. ;) Bi za to podchodzi do taty (bawiacego sie jak zwykle telefonem), ciagnie go za reke i marudzi "Tata, ja ciem siusiu, tata chodz!".
M. sie nie rusza.
"Tata, choooodz! Ja ciem siuuuusiuuuu!!!".
M., ktoremu nie chce sie ruszyc z kanapy, mowi ironicznie:
"A moze zrob siku po prostu na podloge?".
Szczeka mi opadla, juz otworzylam usta, zeby opieprzyc meza za glupote, ale zanim odzyskalam mowe, Bi... poslusznie zsikala sie w gacie!

Czasem po prostu nie wiem czy smiac sie czy plakac! A meza po tym "nie lubilam" przez dobrych kilkanascie minut kiedy skruszony wycieral kaluze i przebieral swoje starsze dziecko...


Poza tym to znow jakies chorobsko nas wzielo. Taaak, w samym srodku cieplego, slonecznego lata! I zebym jeszcze dzieciom zimne napoje dawala. Ale nie daje, lodow tez jeszcze w tym sezonie nie jedli. Podejrzewam, ze niedzielne chlapanie w lodowatej wodzie z dziadkiem moze miec cos z tym wspolnego. W kazdym razie we wtorek Niko zaczal smarkac i wypluwac sobie oskrzela kaszlem. Nocke mielismy ciezka, bo co chwila budzily go ataki kaszlu, a potem niedospany plakal, od placzu z kolei chyrkal jeszcze mocniej i tak w kolko. W srode po poludniu nastapila znaczna poprawa. A przynajmniej ustapil ten uporczywy kaszel. Za to wieczorem zaczela smarkac Bi. Oraz zafundowala nam kolejna nieprzespana noc, bo teraz ona sie budzila z zapchanymi nozdrzami, nawolywala mame i tate i w koncu okolo polnocy wyladowala w naszym lozku. Jak spi sie z wiercacym, rozpychajacym trzylatkiem mozecie sobie wyobrazic. Wczoraj w pracy wygladalam jak cien. Ziewajacy cien. Zapomnialam juz jak to jest wstawac do dzieci pol nocy... I zaczelo mnie tez drapac w gardle i krecic w nosie. Moze wiec to jednak jakis wirus, bo JA sie przeciez w wodzie nie chlapalam... Dzis to samo. Organizm jeszcze walczy, ale czuje ze mnie rozklada. Ratuje sie prochami, ale czy sie wybronie to nie wiem... 
A przy okazji wtorkowego faszerowania Nika lekarstwem, odbyla sie u nas nastepujaca scena:

Nasza mlodociana lekomanka (Bi, zeby nie bylo watpliwosci), widzac lekarstwo podane bratu, zalewa sie lzami, ze ona tez chce. Tlumacze, ze jest zdrowa, wiec nie potrzebuje lekow, ze to nie jest soczek. Nie dociera, jest ryk, histeria, "ja tes choooolaaaa!", itd. Ryczy tak z 10 minut, w koncu M. nie wytrzymuje i mowi, zeby przestala wyc, on da jej lekarstwo. Protestuje, ale maz mruga do mnie porozumiewawczo i za chwile przychodzi z lyzeczka napelniona plynem. Bi mine ma zdziwiona, ale wypija bez szemrania. M. pyta czy dobre bylo, Bi kiwa glowa, ze tak, ale po jej buzi widze, ze cos jest nie halo. Chwile pozniej M. szepcze mi na ucho, ze nalal jej na lyzeczke soku z cytryny. A ona wypila i nawet sie nie skrzywila! ;)


I znowu wyszedl mi post na 20 minut czytania!
Przepraszam, ale nie obiecuje poprawy! Musze sie nauczyc pisac czesciej, ale krocej, ciezko bedzie! ;)

poniedziałek, 23 czerwca 2014

Lato, uuuuu, lato wszedzie...

I tak minal pierwszy oficjalnie "letni" weekend. Czytam, ze w Polsce pogoda rozna, ale u nas na lato (jak narazie) nie narzekam. Mielismy dluga zime, chlodna wiosne, ale lato poki co jest bardzo lagodne. Co prawda noce sa troche za zimne dla takiego zmarzlucha jak ja, ale ogolnie to nie brakuje mi upalow po 35-40 stopni. M. nie musial nawet jeszcze instalowac klimatyzacji w oknie, co jak na koniec czerwca jest dosc niezwykle. Ale ciiiii, zeby nie wywolywac wilka z lasu... ;)

Za to w dzien, kiedy przygrzewa sloneczko, temperatury mamy iscie letnie, bosssko jest! Chociaz nie! Mogloby byc tak tyci - tyciutko cieplej, bo marzy mi sie wypad nad ocean, ale dla mnie musi byc wtedy troche blizej 30-stu stopni. Nie smiac sie prosze, jestem cieplolubna! :)

W sobote zaliczylam kolejne "oswajanie" Bi z towarzystwem. Pojechalam mianowicie na imprezke do kolezanki z pracy. No coz, zaliczylam kolejna porazke. Bi bawila sie, ale sama. Kiedy ktores z dzieci zblizalo sie do niej, porzucala zabawe i szla w inne miejsce... A z calej imprezy wieczorem nie pamietala, ze byly dzieci i wielki basen, nie pamietala, ze chlapala sie w malutkim baseniku dla dzidziusiow, nie pamietala, ze zlizala polewe z babeczki i natychmiast poprosila o nastepna. Pamietala za to ze byly tam dwa "duuuzie" pieski. Nie chciala nikomu powiedziec czesc ani na powitanie ani na pozegnanie, ale do psow juz z daleka krzyczala "Hi piesiek!!! Bye piesiek!!!". Hmm... Moje dziecko woli towarzystwo czworonogow niz ludzi... Chociaz, przebywajac z niektorymi z gatunku Homo sapiens mam takie same odczucia, wiec co ja sie bede Bi dziwic... ;)

Niko zaczal w miniony weekend naprawde powtarzac niemal kazde nasze slowo. Jesli ma ochote oczywiscie, bo poproszony o to sie "zacina" i ma w powazaniu twoje wysilki. A chwile potem wolam spiewnie do Bi "Gdzie sa moje klapki, klapki, klaaapkiii...". A z tylu slysze echo: "Ka-ki! Ka-ki! I az lzy mi staja w oczach, bo oto moje mlodsze dziecko, moj malenki dzidziorek odzywa sie "ludzkim" glosem... Chlip...

Pisalam ostatnio, ze za rok nasze ogrodowe zabawki beda za male nawet dla Nika? Pomylilam sie, one juz robia sie dla niego za male! Zabawa na slizgawkach przyjmuje nowa, niekonwencjonalna forme, bo tradycyjne zjezdzanie jest przeciez dla cieniasow:





Wszystko oczywiscie pod dyktando starszej siostry, ktora juz z trudem przeciska sie przez otwor:



I pomyslec, ze jeszcze na poczatku wiosny musialam Nikowi podnosic tlusciutki zadek, zeby mogl w ogole wdrapac sie na slizgawke od "normalnej" strony. A potem odginac mu nogi, bo jedna uparcie mu sie podwijala i nie umial jej wyprostowac do zjechania...

A poza tym bylo wspolne hustanie:



Oraz wspolne udawanie "indian":



Ogolnie coraz wiecej mamy takich "wspolnych". Ale rownie duzo odpychania, wyrywania i tluczenia sie nawzajem niestety...

A dzis mam zakwasy od tanczenia po setki razy "kolko graniaste" i zabawy w pociag. To jedne z niewielu (narazie) gier, w ktore moge angazowac oboje Bi i Kokusia. Poza tym, odkad moj syn zaczal sie porozumiewac nieco bardziej werbalnie, nabral slodkiego zwyczaju nachodzenia mnie w najmniej oczekiwanym momencie, z pelnym entuzjazmu "Mama!". Ja na to odpowiadam (starajac sie brzmiec rownie entuzjastycznie) "Kokus!". Niko znow wola "Mama!". Ja ponownie odkrzykuje "Kokus!". I tak sobie mamujemy i kokusiujemy przez chwilke, az synowi sie znudzi. A najczesciej konczy sie na przytuleniu do moich nog lub dopominaniu sie wziecia na rece i daniu mamie mokrego buziaka. Krotko mowiac, kiedy moje mlodsze dziecko nie choruje i nie zabkuje, jest najslodszym chlopczykiem na swiecie.

A tak wygladala moja ostatnia proba nauczenia Nika nowego slowka:
Niko wyciaga do mnie raczki i mowi swoje niesmiertelne "BAM!"
Odpowiadam "Kokus, nie bam, bam mowi sie jak cos spadnie. Jak juz to "opa". No, powiedz: OPA!"
Na to moj syn: "Pa-pa!"

Hmm... Niezupelnie o to mi chodzilo... ;)

A na koniec mam dla Was zagadke: czy to Kokus, czy Bibusia, kto zgadnie, no kto??? ;)




czwartek, 19 czerwca 2014

Pare slow od starej matki i Bibusiowe dialogi

Po pierwsze: strasznie zazdroszcze Wam (tym ktorzy mieszkaja w Polsce oczywiscie) dlugiego weekendu! I niewazne, ze my mamy 3-dniowy weekend juz za dwa tygodnie. Zazdroszcze i juz! ;)

Po drugie: jakby kogos interesowalo jak zakonczyla sie "przygoda" z kleszczem mojego malzonka. Dla tych co zapomnieli, wyciagnelam M. kleszcza, ale kawalek jego aparatu gebowego zostal w skorze. Taka zdolna jestem! ;) Maz przez jakis czas wypominal mi, ze "nie umiem nawet wyjac glupiego kleszcza". No coz, pielegniarka nie jestem, a to byla moja pierwsza okazja do wyciagniecia cholernego pajeczaka przedstawicielowi gatunku ludzkiego... Malzon narzekal, ale oczywiscie do lekarza nie poszedl. Wyczytalam, ze "kawalek" kleszcza po jakims czasie powinien sam odpasc. Zdezynfekowalam to miejsce i czekalismy. W rezultacie mojego "dlubania" powstal w tym miejscu strup, ale po jego odpadnieciu niestety "koncowka" kleszcza nadal w najlepsze siedziala w plechach malzonka. Na szczescie nigdy nie pojawila sie zadna wysypka. Ponowilam probe "wydlubania" cholerstwa, ale nie zyskalam nic poza rozbabraniem dopiero co zagojonej ranki. To niesamowite jak mocno trzyma sie taka resztka aparatu gebowego! Znow zrobil sie strupek, a po jego odpadnieciu... bingo! Koncowka kleszcza odpadla razem z nim! Ciesze sie, ale ile stresow sie najadlam to moje. Zadnemu z dzieci raczej wyjecia kleszcza nie zaryzykuje...


A teraz juz ostatnie dialogi z moja trzylatka:

"Mamo, moge ziobacic kulciacki [kurczaczki]?". Chodzilo jej o "pisklaczki" w gniazdku na jednej z naszych tuji (tui?).

"Poczekaj kochanie, musze popilnowac twojego braciszka, zeby nigdzie nie uciekl" - mowie do Bi, widzac ze Niko zapuszcza sie w strone gdzie konczy sie plot.
"Nie! Ty nie mama! Ja ijnuje [pilnuje] Kokusia!!! Ty tam!" - wrzeszczy na mnie corka, dobitnie pokazujac reka, ze mam sie udac w zupelnie przeciwnym kierunku.
Boje sie pomyslec jak by sie skonczylo takie pilnowanie. ;)

Bi wyglada przez oszklone drzwi. Nagle wola "Mama! Chomiczek! Tam! Chomiczek!". Ide zaintrygowana, bo mamy w ogrodzie wiewiorki, mamy wiecej krolikow niz jestem w stanie zliczyc, ale chomiki? Juz widze w wyobrazni biednego, wystraszonego chomiczka syryjskiego, ktory uciekl komus z klatki. Patrze w miejsce ktore pokazuje paluchem Bi, a tam... wiewiorka ziemna (chipmunk) jakich u nas zatrzesienie. Skad jej sie wzial ten "chomiczek" nie mam pojecia...

Jezyk angielski coraz czesciej samoistnie wslizguje jej sie w wypowiedzi. Na szczescie narazie w miare latwo polapac sie o co jej chodzi. :)

Mowie, ze wlacze AC [ej-si] - klimatyzacja, dla niewtajemniczonych - w aucie. Na to Bi: "Mama wlaci A B C D [ej-bi-si-di]?".

Wychodzimy z domu. Bi odwraca sie przy drzwiach i pyta "Ready? Go!".
Nasze wyjscia z domu to nieraz wyscig z czasem, to prawda... :)

Kiedy Niko wjechal (poraz setny) autem w moje kwiatki, oznajmila "Mama nie bedzie miec kwiatkow NOW!". Rzeczywiscie teraz juz po moich floksach. :)

A to swiezutkie z wczoraj. Skonczyla jej sie woda w konewce i mowi "Nie ma juz wody ANYMORE!".

A jutro wychodze wczesniej z pracy, juhuu! I nie musze odliczac godzin z urlopu bo zostalam godzine dluzej w poniedz-wto i pol godziny wczoraj i dzis! Mamy taka letnia mozliwosc w pracy. Szkoda, ze tylko 4 tygodnie w ciagu 2.5 miesiaca i ze trzeba te pol dnia odpracowywac, ale zawsze to cos. Mam pare spraw do zalatwienia, ale jest nadzieja, ze starczy mi czasu, zeby siasc sobie z kawka na tarasie zanim bede musiala pojechac po dzieci... Tak na mily poczatek weekendu. :)

poniedziałek, 16 czerwca 2014

Zwyczajny weekend

Czyli w biegu i na lekkim "wkurwie". Chyba jednak wole miec w domu imprezy. ;)

Kilka migawek:

Gdzie diabel nie moze tam... hmm... dzieci posle. Mamy takie stare, malutkie, przenosne radyjko. Nie wiem ktory Potwor (bo zadne sie nie przyznaje, a raczej jedno zwala na brata, a drugie nie umie mowic), ale KTORYS wymontowal obudowe z frontowego panela. Mam to radyjko ponad 3 lata i nie wiedzialam, ze tam jest obudowa, myslalam, ze to jedna calosc! No to sie dowiedzialam...

Kladlam w sobote Nika na drzemke. "Kladlam" to malo odpowiednie slowo, bo Mlodszy odmowil polozenia sie. Stal w lozeczku, trzymal sie barierki i wyl. Nie pomagalo uspokajanie, nie pomagalo poklepywanie materacyka i zacheta "Poloz sie kochanie", nie pomagalo glaskanie. Stal i ryczal. Do upadlego. Doslownie, bo po jakims czasie zaczal zasypiac na stojaco. Kiedy glowa opadala mu na barierke, albo kolana sie ugiely, ponawial wycie. Po kilku minutach znow przysypial. Caly czas stojac... Po okolo 30 minutach takiego cyrku, po prostu go oderwalam od szczebelkow i polozylam. Spodziewalam sie ostrego protestu, a tu niespodzianka. Zawyl raz glosniej po czym... usnal. Tak po prostu. Spal 2.5 godziny, a to dla niego ostatnio nie lada wyczyn.

O jedzeniu lepiej nie wspominac... Niko jadl chetnie, ale po 2-3 keski. I tak ze wszystkim. W niedziele dwoje sie i troje, zeby wcisnac mu chociaz namiastke obiadu przed drzemka. Zupka. Dwie lyzeczki, potem krecenie glowa. Nalesnik z serem. Trzy keski i zaciskanie buzi. Makaron z jajeczkiem i z serem. Po pierwszym kesie zaraz przybiega po drugi z okrzykiem "Am-am!". Jest nadzieja. Plonna jak sie okazuje... Przy probie "wcisniecia" trzeciego kesa, Nik zaciska zeby i ryczy. Ja juz wkur... wkurzona, klne pod nosem, ze trafily mi sie takie cholerne niejadki. Odzywa sie M. "Po co go meczysz, nie chce to niech nie je!". Czuje, ze zaraz mnie cos trafi, ale odpuszczam i ide dla uspokojenia nerwow pozbierac zabawki. Slysze, ze Niko marudzi, wyje, sam nie wie czego chce. JA wiem, ze jest zwyczajnie glodny, ale na wszystko ma dlugie zeby. A po chwili co slysza moje uszy??? "No nie placz juz, choc, tata da ci chipsa". Nooosz, krew mnie zalala i mozecie sie domyslec dalszej wymiany zdan miedzy mna a malzonkiem... ;)

A pisalam kiedys, ze jak przyjezdza moj tata, to trzeba pilnowac zarowno dzieci jak i dziadka? Teraz dochodze do wniosku, ze trzeba tez dac mezowi dokladne co do tego instrukcje. Dziadek przyjechal i korzystajac z dodatkowej pary rak, pogonilam dzieci, tate i "seniora rodu" na dwor, zeby w spokoju odkurzyc chalupe. Stan w jakim pol godziny pozniej zastalam potomstwo sprawil, ze pozalowalam, ze nie kazalam M. odkurzyc i samej nie wyszlam pilnowac ferajny... Dziadzio zafundowal dzieciakom zabawe przy pomocy tego co tygryski lubia najbardziej, czyli wody i piasku. Kiedy pojawilam sie na podworku, dzieci wydawaly sie przeszczesliwe, za to byly cale mokre i pokryte piachem od stop do glow. Nie przesadzam, szkoda, ze nie zrobilam zdjecia, ale bylam w zbyt duzym szoku. Nie wiem jak oni to zrobili (i chyba nie chce wiedziec), ale wygladali jakby na plazy najpierw zanurzyli sie w wodzie, a potem turlali po piachu... Zanim wpuscilam Potwory do domu, musialam rozebrac ich do naga, otrzepac wszystkie zakamarki malych cialek z piasku, a potem zaniesc prosto do wanny.

Poza tym, kiedy wychodzili, moj malzonek nie raczyl sprawdzic co Bi ubiera na siebie. A ta moja panne cos napadlo i zamiast sandalow ubrala eleganckie, wyjsciowe balerinki! Ktore nawet nie lezaly na wierzchu, musiala je wyciagnac z szafy! Kiedy jej je w koncu zdjelam (przeklinajac w myslach meza i dziadka), byly kompletnie przemoczone i pokryte blockiem. Jeszcze dzis rano byly wilgotne. Az sie boje jak beda wygladaly jak wyschna...

Wisienka na torcie bylo dostanie przeze mnie okresu. Nie zeby to bylo cos dziwnego, bo wg kalendarza dostalam go jak w zegareczku, 28 dnia cyklu. Tyle, ze ostatnimi czasy tygodnie i miesiace leca mi tak szybko, ze mam wrazenie, ze ciagle mam okres... A poza tym jakos w glowie utkwil mi 21-szy, wiec myslalam, ze mam jeszcze tydzien spokoju i niezle sie zdziwilam kiedy w niedziele rano skorzystalam z toalety...

Co jeszcze... Ciasto bananowe pomalu mi sie przejada. Jakos ostatnio nie ida nam banany i co weekend mam 4-5 przejrzalych i blagajacych o zuzycie. Wczoraj dodalam do ciasta platki migdalowe, zeby urozmaicic troche smak. Efekt wyszedl dobry, ale jakiejs wielkiej roznicy smakowej nie czuje. Musze znalezc alternatywe dla starych bananow...

Poza tym zaliczylismy "grzeczna" wersje zabawy w piaskownicy:



A kilka dni temu zaczal sie w naszym ogrodku sezon truskawkowy:



Mniej wiecej codziennie mamy do zebrania taka garsteczke. Akurat na poobiedni deser i podraznienie kubkow smakowych. Truskawki mamy slodziutkie jak cukierki i tylko szkoda, ze Niko wypluwa je z obrzydzeniem. A mnie jezyk do du... tylka ucieka, bo tych sklepowych, bez smaku nie znosze, a nasze owszem. Ale ich nie tykam, wole zostawic dzieciom, czy raczej Bi, bo chociaz ona je zjada ze smakiem...

piątek, 13 czerwca 2014

Osiemnastka i drugie urodziny

Osiemnastka to oczywiscie Nika, ktory skonczyl we wtorek 18 miesiecy.


A urodziny? Dzis minely rowno 2 lata odkad zalozylam bloga!



Zanim wiec przejde do podsumowania osiemnastego miesiaca zycia mego syna, pragne podziekowac tym, ktorzy sa ze mna od poczatku oraz tym ktorzy dolaczyli pozniej! Nie wiem jak znosicie moje ciagle zrzedzenie, ale szczerze ciesze sie, ze jestescie! I cierpliwie pomagacie rozladowywac codzienne frustracje! :)
 
DZIEKUJE!!!
 
 
A teraz Niko... Kokus moj malutki zmienia sie w takim tempie, ze nie nadazam... Niby nie rozwija sie juz tak szybko jak niemowle, ale mimo wszystko chwilami nie poznaje wlasnego syna. Przeciez dopiero co sie urodzil, dopiero co postawil pierwszy samodzielny krok... A tu mam juz przed soba prawie malego chlopczyka, ktory komunikuje sie z nami w pelni swiadomie i w dodatku werbalnie. I niewazne, ze w wiekszosci sa to pomruki i chrzakniecia. ;)
 
Teraz juz z kazdym dniem bedzie mu blizej do dwulatka niz roczniaka...
 
Nik zmienia sie fizycznie. Czasem patrze na niego i naprawde nie poznaje jego buzi. Troche wplyw ma na to fakt, ze Kokusia szybko lapie slonce. Buzie ma opalona, a wloski wyplowiale (mimo, ze zazwyczaj nosi kapelusik), a w dodatku zmienia mu sie budowa ciala. Nadal jest okraglutki, ale juz nie az tak, wyciaga sie, staje pomalu chlopcem...

Wyglada na to, ze tak jak siostrze zaczynaja mu sie krecic wlosy. Juz oczami wyobrazni widze mojego syna za jakies 20 lat, z burza blond lokow, opalonego i z tymi elektryzujacymi niebieskimi oczami. Moze byc z niego niezle "ciacho"! Strzezcie sie matki corek! ;)
 
Koordynacje ruchowa ma niesamowita, ostatnio udalo mu sie nawet podskoczyc z oderwaniem od podloza. Zrobil to kilka razy pod rzad, wiec wiem ze to nie przypadek. :) Biega, wspina sie, turla, przekreca, ogolnie nie miesci sie w skorze. Sam wchodzi i schodzi ze schodow. No i doprowadza mnie do zawalu. Powinnam chyba dac mu ksywke Niko Nieustraszony! Przelazi przez plotki, ucieka na koniec dzialki, nie czeka na podanie reki kiedy chce zejsc z tarasu... Nie smiejcie sie, dla mnie to nowosc, Bi miala juz skonczone 2 latka, a nadal lubila byc asekurowana. A ten??? Tylko basenu od srodka sie wystraszyl, ale to byl jego pierwszy raz, mozliwe ze za drugim juz bedzie nurkowal. ;)
 
Niko rozwija sie tez umyslowo. Doskonale nas rozumie, pokazuje czesci ciala, wykonuje polecenia. Rozwija sie tez jego mowa. Nowy repertuar to:
 
tata
mama (oh yeah!)
Ni to "Bebe", ni to "Byby" - Bibi (siostra)
Ma-a - Maya
Ziazia - dziadzia
baba
 
I najlepsze:
 
Pe-pe-pe (Peppa Pig)
 
:)))

W koncu przebily sie w pelni gorne czworki i mamy mala przerwe od katuszy zabkowania. Niestety miejsca na dolne trojki sa porzadnie napuchniete i oczekuje, ze wkrotce zacznie sie maraton marudzenia z ich powodu.

Ukochana obecnie zabawa jest rysowanie kreda po podjezdzie oraz podlapana podczas przyjecia dla Bi, piaskownica. Zabawa w piaskownicy polega nie na robieniu babek, ale na przenoszeniu (w piastkach) piachu w inne, dowolne miejsca. A w domu Nik ukochal auto. Ale jakie! ;) Od jednych z gosci (nie wiem co oni mysleli) Bi dostala na urodziny rozowego "Fiata" z rownie rozowa lalka Barbie (Asia, przypomnialo mi sie przy okazji komentarza na "Misce", hehe). O ile lalka zostala obejrzana i natychmiast rzucona na polke gdzie kwitnie do dzis, o tyle samochod zyskal aprobate. Tyle, ze nie Bi, a wlasnie Kokusia. Chyba ze wzgledu na jego wielkosc (to obecnie najwieksze auto jakie posiadamy). Bedac w domu, Nik nie rozstaje sie z ustrojstwem. I wszystko w porzadku, tylko ten bijacy po oczach kolor... ;)

Nadal przepowiadam mu role klasowego klauna. ;) Niko dla samej przyjemnosci wyglupiania sie, nieraz zaczyna tanczyc krecac sie w kolko i przytupujac przesmiesznie nogami. Cieszy sie przy tym niesamowicie, a jak jeszcze mu sie przyklasnie, czy jak Bi zawtoruje, to w ogole mamy radosc pelna geba i szalenstwa zagwarantowane do utraty tchu (albo przewrotki, gdzie najczesciej dziki smiech przechodzi natychmiast w glosny ryk).

Z jedzeniem kontynuujemy przeboje. Nawet to co lubi, Niko je tylko bedac w ruchu. Musi sie bawic, wyglupiac, a ja od czasu do czasu podchodze i podaje mu kesek. Kazdy posilek trwa wiec pol godziny albo i dluzej, bo Nik rowniez odmawia gryzienia. Wszystko bierze do buzi i czeka chyba az mu sie to rozpusci. Albo usiluje polykac i nieraz az mu oczka zalzawia i dziwie sie, ze sie nie udlawi. Posadzony w foteliku wezmie do buzi 2-3 kesy, po czym zaciska wargi, odwraca glowe i nie zje juz nic wiecej... I wszystko to nawet nie martwiloby mnie az tak bardzo, tyle ze Niko nie jada ani owocow ani warzyw. Gardzi musami owocowymi. Nie znosi sokow... Jesli uda mi sie przemycic cos w posilku to juz polowa sukcesu... Kiedys cieszylam sie, ze warzywa ma chociaz w ukochanych zupach, ale od jakiegos czasu przestal je jesc...

Aha, na koniec. Nadal na noc dostaje cyca. Nie przypuszczalabym, ze tak ciezko bedzie mi z tego zrezygnowac. :) Zbieram sie i zbieram, zeby go odstawic, ale kazdego wieczora przystawiam go do piersi, glaszcze jedwabiste blond loczki i widze nadal mojego dzidziusia. Szczegolnie, ze Niko co pewien czas odrywa sie od piersi, zeby do mnie "zagadac". Nooo, lubie te nasze wspolne chwile i juz! :)

A "rozmiary" beda w ktoryms z lipcowych postow, bo bians 1.5-roczniaka mamy dopiero na sam koniec miesiaca. Wiem tylko tyle, ze wg. naszej domowej miarki "na-drzwiowej", mierzy prawie 82 cm. Ale nie wiem jak to sie pokryje z wymiarami u lekarza, gdzie dzieci do 3 roku zycia mierza na lezaco. :/


(A nie pisalam, ze wlosy ma teraz niemal biale???)

Taaak, kaluze nadal sa u nas na topie (i ani mokre portki, ani woda w kaloszach nie przeszkadzaja w zabawie). A tych nam ostatnio nie brakuje. Szaro, buro, chlodno i jak nie pada to mzy. Napisalabym, ze tesknie za ciepelkiem i slonkiem, ze rzygac juz mi sie chce deszczem oraz ze slimaki zzeraja mi kwiatki, ale to mial byc post "rocznicowy", wiec nie napisze. ;)

wtorek, 10 czerwca 2014

Agata tez moze miec fajny weekend, a co! :)

Czyli potwierdza sie. W przeciwienstwie do mojego malzonka, jestem zwierzeciem stadnym. Do szczescia potrzebuje towarzystwa, troche pozytywnego zamieszania i rozmowy z ludzmi innymi niz tylko maz oraz na tematy inne niz nasze stale i oklepane... Szkoda, ze M. nie podziela mojego entuzjazmu. Podczas kiedy ja juz od piatku sprzatalam i pichcilam, wkurzajac sie tylko na placzace sie pod nogami dzieci (kochanie, moglbys odlozyc iPhona i zajac sie potomstwem!!!???), moj malz w sobote od rana jeczal, ze po co to wszystko, ze mu sie nie chce, ze juz jest tym weekendem zmeczony, itd. A ja zaciskalam zeby, zeby go nie opieprzyc rowno, ze skoro on jest domatorem a przy tym cholernym samotnikiem, to jego sprawa, ale zeby nie robil z nich moich dzieci!

Impreza urodzinowa Bi odbyla sie zgodnie z planem w sobote i choc nabiegalam sie i narobilam jak dziki osiol to nie zaluje. Wydaje sie, ze wszyscy dobrze sie bawili, chociaz jako gospodyni oczywiscie nie nagadalam sie wystarczajaco z zadnym z gosci. No ale nie da sie inaczej kiedy trzeba kazdemu przyniesc cos do picia (chociaz i tak ulatwilismy sobie zycie poprzez wstawienie pod stol cooler'a z piwem i napojami gazowanymi), namowic do sprobowania zarelka, a jeszcze pilnowac, zeby dzieciarnia sie nie pozabijala i nie potopila w baseniku... I zeby Kokus nie sciagnal wszystkiego ze stolu, co zreszta prawie mu sie udalo...

Oczywiscie bez malego wkurwa (albo i kilku) sie nie obylo (oprocz tego na meza)... Przyjecie zaplanowane bylo na 15. Jedni znajomi od razu po otrzymaniu zaproszenia zaznaczyli, ze maja tego dnia jeszcze inna impreze, wiec sie spoznia. Nie ma problemu. Ale dwa dni przed przyjeciem dzwonia kolejni znajomi, ze zapomnieli (!), ze ich synek wstaje wlasnie okolo tej godziny, wiec dojada jak sie zbiora. A dzien przed "godzina zero", kolejny znajomy zadzwonil, ze musi przyjsc w sobote do pracy, wiec oni tez przyjada spoznieni. No i tu juz sie niezle wkurzylam, bo przyjecie zaplanowane na swieze powietrze, godzinowo tak, zeby nie za wczesnie (bo wiekszosc zaproszonych dzieci oraz Niko spi w dzien), ale tez nie za pozno, co jest bardzo wazne, bo po godzinie 18 nasz ogrod jest nawiedzany przez chmary komarow. Koniec koncow rozeslalismy smsy do reszty zaproszonych, ze wiekszosc ludzi przyjedzie jednak pozniej, wiec moze zaczniemy raczej blizej 16-17 niz 15... Co zreszta okazalo sie niezlym pomyslem, bo caly weekend mielismy upal, a w miejscu gdzie ustawilismy stoliki i krzesla, o 15 swiecilo pelne slonce i nie dalo sie tam wysiedziec. Ale koniec koncow mielismy dwoje znajomych juz o 16, wiekszosc dojechala okolo 17:30-18, a ostatni mnie zalamali bo zjechali dopiero po 19, kiedy reszta juz pakowala sie do odjazdu, komary gryzly jak szalone, a moje wymeczone Potworki marudzily i ryczaly same nie wiedzac czego chca...

Ogolnie jednak bylo calkiem fajnie. Skoro byl upal, to napuscilismy wody do baseniku, zeby dzieciaki mogly sie wykapac (z czego w koncu zadne nie skorzystalo, za pozno bylo). Pozyczylismy tez od opiekunki Bi dmuchany zamek do skakania. Myslalam, ze to bedzie hit, ale jak to czesto bywa, dzieci znalazly sobie zupelnie inne zabawy.
Dla solenizantki najlepsza rozrywka okazalo sie puszczanie baniek. Niko jako jedyny chlapal w basenie, w rezultacie w 3 godziny zmoczyl wszysciutkie swoje spodenki i t-shirty. Bomba... Pozostala trojka - same chlopaki - wlezli do piaskownicy i zostali tam przez wiekszosc imprezy. :)

Przy okazji mialam mozliwosc poobserwowac grupke 3-4 latkow i naszla mnie refleksja, ze moje dzieci sa jednak niesmiale, ale i grzeczne oraz ulozone. Szczegolnie kiedy dojechala na wieczor jedyna zaproszona dziewczynka, troche ponad 2-letnia. W zyciu nie widzialam takiego dzieciaka! W obcym miejscu, a zachowywala sie jak miniaturowe tornado. Bieganie, skakanie, sciaganie po kolei wszystkiego ze stolu to jeszcze normalne, ale potem stwierdzila, ze najlepsza zabawa bedzie sypanie piachu do basenu, co szybko zostalo podlapane przez Nika, a ukrocone przeze mnie. Kiedy ewakuowalismy sie do domu, dziecko zaczelo biegac dziko od pokoju do pokoju, szarpac bramke do kuchni, wlazic na meble, wyrywac zabawki Nikowi, itd. Nie wiem czym rodzice ta mala karmia, chyba samym cukrem... Matka tylko niemrawo strofowala ja z kanapy, na probe zlapania i okielznania przez ojca, dzieciak podniosl nieludzki wrzask. Nik wystraszony "gosciem" schowal sie na moich kolanach, Bi obserwowala z otwarta buzia. A ja odetchnelam z ulga kiedy wyszli i zabrali ta mala diablice. ;) Nie wyobrazam sobie, zeby Bi czy nawet Nik zachowywali sie w ten sposob w obcym miejscu. Pomijajac nawet ogolne rozwydrzenie, to nie ten poziom energii (a pomyslec, ze wydawalo mi sie, ze Bi ma jej duzo...). ;)
Byla jeszcze jedna sytuacja, ktora mnie lekko podminowala. Postawilam mianowicie tort na stole, zeby zapalic swieczke. I co sie stalo? Cala trojka chlopcow rzucila sie na niego jak male muchy i zaczela dziubac brudnymi paluchami (prosto z piaskownicy) w polewie, wyrywac wisienki, etc. Jeszcze nawet nie zdazylismy zaspiewac 100 lat, a tort juz zaczynal wygladac co najmniej zalosnie! Mama dwoch z nich natychmiast ich skarcila i kazala przestac, za to tata trzeciego obserwowal to i zupelnie nie zareagowal! Odciagnal syna dopiero kiedy M. podszedl zapalniczka (pewnie bal sie, ze maly lobuz sie poparzy, a ja mysle, ze to bylaby niezla nauczka). Wiem, ze to male dzieci, maja rozne dziwne pomysly, ale rodzice sa chyba po to zeby nauczyc ich jakich takich manier? Wspanialy tatus powiedzial mi pozniej (ze smiechem), ze synek mowil mu juz w aucie w drodze na urodziny, ze chce wsadzic reke w tort. Tata podobno odpowiedzial, ze nie wolno, ale najwyrazniej nie zrobil tego wystarczajaco dobitnie. Co z tymi niektorymi rodzicami??? Ja dobrze wiem jak pogrozic Bi zeby sie nawet nie wazyla czegos zrobic. A jesli mimo wszystko by to zrobila, to natychmiast zareagowalabym, a co wazniejsze sama spalila sie ze wstydu... Urodziny tego chlopca sa w sierpniu i jesli zaprosza Bi to chyba szepne jej na uszko, zeby tez podrazyla palcem w torcie. Ciekawe czy beda zadowoleni... ;)

Oprocz tych malych, malenkich zgrzytow bylo jednak calkiem fajnie i juz z gory wiem, ze bede naciskac na podobne przyjecie w przyszlym roku. Wtedy jednak wiekszosc znajomej dzieciarni bedzie miala juz okolo lub ponad 4 lata i konieczne chyba beda jakies zawody, konkursy, itp. Nie wiem czy sie podejme... Moge spedzic noc piekac ciasta, moge stac caly dzien przy garach, ale zabawianie stada malolatow to nie na moje nerwy. :)

Hmm... Post "wyrosl"mi juz dosc dlugi (nie dziwota, pisze po troche trzeci dzien), a jeszcze chcialam Wam wrzucic pare fotek. No trudno, kto nie ma sil, niech dalej nie czyta! ;)

Niestety mialam tyle latania przy gosciach, ze nie zwrocilam zupelnie uwagi na to, co M. wyprawia z aparatem. Dopiero wieczorem obejrzalam co tam napstrykal i wszystko mi opadlo po prostu. Zdjecia gdzies z daleka, od tylu, zadnego zblizenia... tragedia. Dobrze, ze zrobilam pare ujec komorka, ale niestety niewiele, bo przeciez maz robil aparatem... :/

W kazdym razie nasz ogrod wygladal jak mini festyn:






Solenizantka w trakcie nowo-odkrytej ukochanej czynnosci:




Dmuchany zamek od czasu do czasu byl zaszczycany czyims zainteresowaniem:




Woda w basenie bawily sie glownie moje dzieci:




Ostatnie zdjecie to ze zdmuchniecia swieczki. Nie dalo sie po prostu podejsc nieco blizej i stanac od przodu, bo i po co? Za to macie widok na moj wielki tylek i uda z celulitem... Ech...




To na tyle na temat przyjecia.
Zdjecie dmuchanego zamku w calej okazalosci zrobilam dopiero w niedziele rano. Tak to wygladalo:



Fajna rzecz na takie imprezy. Tyle, ze myslalam, ze ciezko bedzie dzieciaki stamtad wyciagnac, a tymczasem one wolaly inne rozrywki. :)

Poniewaz upal nadal sie utrzymywal, po poludniu pozwolilismy dzieciom pochlapac sie w basenie. Wlasciwie to Nika musielibysmy chyba sila zanurzyc. Proby wsadzenia do wody wygladaly tak:


(ten syf w basenie to piach, ktory zdazyla nawrzucac mala "diablica". ;))

Slabo to widac na zdjeciu, wiec musicie mi uwierzyc na slowo, ze nietega mial mine (malo powiedziane). :)


Zdecydowanie fajniej jest bawic sie w basenie "od zewnatrz":



Za to Bi miala frajde i ciezko ja bylo z basenu wyciagnac:



Obawiam sie tylko zeby frajda nie okazala sie "zbyt" wielka. Wczoraj pani Marysia zareportowala, ze Bi dostala ataku suchego kaszlu po polozeniu na drzemke. Kaszel powtorzyl sie przed snem wieczorem, a dzis rano pare razy kichnela. Trzymajcie kciuki, zeby tylko na tym sie skonczylo...

Koniec! Gratuluje tym, ktorzy dotrwali. :)

piątek, 6 czerwca 2014

Co w trawie piszczy, czyli o ogrodzie II

Kolejny post gdzie chwale sie co mi wyrasta wsrod chwastow i ogolnego balaganu. :)

Wczesnowiosenne kwiatki pomalu odchodza w zapomnienie, za to pojawiaja sie te typowo wiosenne, zeby wkrotce zostac zastapionym przez letnie. A potem jesienne, ale o tych nie chce narazie nawet myslec. :)

Na poczatek wspomnienie:

Bzy. Kwitly w tym roku slabo (co widac na zdjeciu) ale nie mniej pachnialy oblednie. :)

A tak wygladal kwiatuszek otrzymany od Bi w Dzien Matki:


A co kwitnie aktualnie?


Azalie (tutaj rozowe) wlasciwie juz przekwitaja.


Azalie biale. :)


I jeszcze jeden rodzaj Azalii. Wyszly na zdjeciu identycznie jak te wyzej, wiec musicie mi uwierzyc na slowo, ze te sa bardziej karmazynowe. :)

Mam jeszcze kilka krzaczkow z boku domu, ale sa narazie malutkie i kwitna raczej niemrawo (malo slonca), wiec fotek im nie pstrykalam.

Poza tym, rozkwitaja Rododendrony:


W tym roku jeszcze malo maja kwiatow, ale i tak sie ciesze, bo ze 4 lata temu obciachalismy je prawie do gruntu i az do tego roku nie kwitly w ogole.

Sa jeszcze Clematis'y:


Niestety, jak widac na drugim planie, rosna w miejscu kompletnie zdominowanym przez inwazyjne pnacza i zeby oczyscic to miejsce bede musiala sciac je przy samej ziemi i wszystko rowno powyrywac, bo nie da sie tego odplatac. A z doswiadczenia wiem (musialam to zrobic tego roku kiedy kupilismy dom), ze potem zajmuje im okolo 2 lat zeby odrosnac i zaczac w pelni kwitnac.

To jest przesadzone przeze mnie Allium:


Taka kulka ma mniej wiecej 5-6 cm srednicy. Mam nadzieje, ze w przyszlym roku zakwitnie juz kilkoma kwiatami, a nie tylko jednym.

Mam tez takie kwiatki:


Kompletnie wylecialo mi z glowy jak sie nazywaja, ale sa chyba spokrewnione z gozdzikami. Zdjecie zupelnie nie oddaje ich faktycznego koloru. Wygladaja na zolte, gdzie naprawde sa jaskrawo-pomaranczowe, a bija po oczach! :)

A na koniec:

Wlasne, niepryskane, bez sztucznych nawozow - truskawki! Mniam mniam!

poniedziałek, 2 czerwca 2014

Weekend przeszedl jak burza

No i znow poniedzialek... W pracy ponownie zapowiada sie kociol, szczegolnie ze w piatek chce wziac wolne, zeby na spokojnie posprzatac chalupe, zrobic zakupy i zaczac pieczenie na planowane sobotnie przyjecie urodzinowe Bi (wreszcie, wreszcie!). Oznacza to, ze musze zmiescic robote na 5 dni w dniach czterech, ale co to dla mnie, nie? ;) Bardzo nerwowo sprawdzam tez prognozy pogody. Co 15 minut, jakby cos sie moglo w tym czasie zmienic... Narazie sa zadowalajace, ale zostalo jeszcze 5 dni, wiec kto wie? ;)

A jak tam minal Wam weekend? U nas po staremu, czyli wyjace i smarkajace (tym razem od rykow nie przeziebienia, chociaz Niko nadal leca gile, podejrzewam, ze od ciagle pchajacych sie zebow)dzieci, zakupy, pranie, sprzatanie, upieczony "banana bread", zabawa w ogrodzie i kolejny kleszcz na siersciuchu. Jak to tutaj mowia: "same old, same old". :)

Nasz "samobojca" tez wrocil. Czy raczej powinnam napisac samobojcY, bo podejrzewam, ze jest ich wiecej. Tym razem pstryknelam delikwentowi fote zanim wypuscilam go (ja?) w bezpieczne miejsce.


Czy nie ladna ropuszka? ;)

Poza tym kupilam Bi okulary przeciwsloneczne. :) Mialam juz dosc rykow w samochodzie, kiedy dosiegnie jej chociaz najmniejszy i najbledszy promien slonca. Nawet przesaczony przez rolety... Co ciekawe na podworku Mala Dama uparcie sciaga kapelusz i tam juz slonce swiecace jej prosto w oczy w ogole nie przeszkadza. Hmm... Dziecko to stworzenie pelne sprzecznosci. W kazdym razie w sklepie rzucily mi sie w oczy dzieciece okulary przeciwsloneczne i pomyslalam: BINGO! :) Bi zadowolona, a i my delektujemy sie cisza dobiegajaca z tylnego siedzenia. Chyba, ze Potwory urzadza akurat popis piskow i nieartykulowanych wrzaskow. :)
A Bi, jak na typowa kobiete przystalo, wystarczylo pol godziny, zeby odkryc, ze kiedy slonce zajdzie za chmury, okulary wybornie sluza za opaske:



Poza tym wczoraj swietowalismy Dzien Dziecka. Sami dla siebie, bo w Hameryce nie ma takiego swieta. :) My jednak postanowilismy podtrzymywac stare, polskie tradycje. No dobrze, JA postanowilam, bo moj malzonek ma Dzien Dziecka w powazaniu, jak zreszta kazde inne swieto (oraz urodziny, imieniny i rocznice) oprocz Wielkanocy i Bozego Narodzenia. :)
Nie jestem zwolenniczka wielkich prezentow na swieto dzieci. Mysle, ze za pare lat raczej bede sie starala zaplanowac dzieciakom jakas fajna wycieczke do zoo czy innego akwarium. Poki jednak sa za mali, zeby docenic calodniowe wyprawy, zostaja drobne prezenty. W tym roku dostali wielka pake kredy do malowania po chodniku. W rezultacie wiekszosc podjazdu po wewnetrznej stronie bramy nabrala koloru. :)


Wybaczcie jakosc zdjec, ale oni albo sie ruszaja, albo odwracaja, albo mrugaja, albo patrza centralnie w dol. Masakra. :)

Krowa i domek w tle to moje dziela (nie smiac sie (!), probowalam zachecic corke do rysowania, bo nie wiedziec czemu miala opory), Bi az taka zdolna to nie jest. :) Okazalo sie, ze Potwor Starszy przyjal nowa forme wyzycia artystycznego ze spora doza nieufnosci oraz niepewnosci, za to Niko byl zachwycony! Podejrzewam, ze dlatego, ze na codzien nie daje mu kredek ani pisakow, bo wiem, ze skonczy sie to konsumpcja wyzej wymienionych. Krede zreszta tez musial posmakowac, ale na szczescie okazala sie niezbyt smaczna. Synal skrzywil sie jak po cytrynie i zaniechal podgryzania, za to skupil sie na gryzmoleniu. :)

W ramach wycieczki z okazji Dnia Dziecka, zabralismy Potwory na plac zabaw. No co, to tez wycieczka! ;) Wsam raz dla maluchow, a zreszta do parku mamy 20 minut jazdy, wiec "podroz" zaliczona. A ze po drodze zatrzymalismy sie na ulubiona kawe, wiec i rodzice skorzystali. Co prawda malzonek cos tam burczal pod nosem, ze tyle roboty kolo domu, ze lunche na caly tydzien same sie nie pogotuja, itd. Normalnie pewnie przyznalabym mu racje, ale to przeciez byl Dzien Dziecka! A ostatnio tak sie skupilismy na doprowadzaniu ogrodu do jako takiego stanu, ze wg. moich obliczen, ostatnio na placu zabaw bylismy w Wielkanoc, ponad miesiac temu!





W niedalekiej przyszlosci przewiduje problemy z Nikiem. To dziecko niczego sie nie boi! Zjezdza z najwiekszych slizgawek, probuje wspinac sie po drabinkach, przechodzi przez tunele (dla porownania - Bi dopiero w tym roku odwazyla sie w nie wejsc!), itd. Juz widze jak za rok bede za nim biegac, asekurowac trzesacymi sie rekami i po prostu czuc jak na glowie wyrasta mi jeden siwy wlos za drugim...
Za rok??? Co ja pisze, zaloze sie, ze to bedzie juz jesienia/zima!

A po powrocie do domu - kolejna porcja bazgrolenia po podjezdzie.



A na koniec kolejna perelka z weekendowych dzieciecych rozmowek:
Rozbieram Bi do spania. Sciagam jej skarpetki, a ona podsuwa mi pod nos jedna smrodliwa girke, a potem druga, z rozkazem:
"Wachaj!"
Nie bardzo mi to w smak, ale przysuwam nos do stopek, udaje, ze sie zaciagam, po czym macham reka i teatralnie prycham "Fuuuuj, jakie smierdzace syry!". Bi zanosi sie smiechem. Po czym... sciaga sobie gacie, wystawia w moja strone zadek i wola:
"Teraz pupe wachaj!"

!!!!!!!! ;)