Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

niedziela, 30 grudnia 2012

Cos sie konczy, cos sie zaczyna...

Cytat z Sapkowskiego, idealny na koniec roku i poczatek nowego...

Czego zycze sobie na Nowy Rok? Przede wszystkim Spokoju. Rok 2012 byl cholernie intensywny. Zaczal sie od 3-miesiecznej wizyty tesciow, potem spadla na mnie wiadomosc o kolejnej ciazy oraz koniecznosci obrony w TYM roku (tak przy okazji, zdazylam, ale o tym w ktoryms z kolejnych postow), przygotowania do slubu koscielnego, wizyta w Polsce, porod i 3 pierwsze tygodnie z noworodkiem... Po drodze byly tez pierwsze urodziny Bi i cala lista pomniejszych wydarzen. Autentycznie ciesze sie, ze ten rok dobiegl konca, jestem zwyczajnie zmeczona... Oby 2013 minal pod znakiem wszechobecnej nudy, napewno nie bede narzekac na monotonie. I jeszcze zycze sobie odrobiny czasu na czytanie ksiazek. W tym roku nie przeczytalam ani jednej, uwierzycie? A zwykle lista dochodzi do kilkudziesieciu. Ale celowo urzadzilam sobie abstynencje, zeby skupic sie na pracy magisterskiej. Teraz moge znow cieszyc sie lektura dla czystej przyjemnosci, zamiast czytac w kolko atrykuly naukowe. I w miare skromnych czasowo mozliwosci, bede pomalu nadrabiac zaleglosci. :)

A czego zycze Wam? Po prostu: Spelnienia Tego, Czego Same Sobie Zyczycie! :)

piątek, 21 grudnia 2012

Do d*** jest...

Balam sie tego. Cala ciaze z Nikiem przesladowala mnie mysl jak poradze sobie z dwojka maluchow, a szczegolnie z kolejnym niemowlakiem... Jednak pewne aspekty swojego charakteru znam doskonale...

Nie radze sobie. Z wlasnymi emocjami. Powtarza sie historia z Bi kiedy byla w wieku Nika. Nie cieszy mnie macierzynstwo. Wrecz przeciwnie, najchetniej zasnelabym i obudzila sie jeszcze w ciazy, albo najlepiej za jakies pol roku. I mam to smutne przeswiadczenie, ze gdybym mogla cofnac czas, to bylabym ostrozniejsza i zadbala, zeby ta druga ciaza pojawila sie znacznie pozniej. Nie da sie, wiem, musze zacisnac zeby i przetrwac... Ale zaczyna mnie to wszystko przerastac. Nie nadaje sie na matke niemowlecia. Z Bi radze sobie bez wiekszych problemow, teraz juz rzadko puszczaja mi nerwy. Za to placz Nika doprowadza mnie do szalu. Tak, do wscieklosci. Nie jest mi go zal, nie budzi we mnie opiekunczych instynktow. Kiedy placze mam ochote go rozszarpac, a w miare jak rosnie, placze coraz wiecej... Mierzi mnie ciagle przewijanie, bo Nik zalatwia "grubsza" potrzebe przy kazdym karmieniu. A z karmieniem tez mam zalamke. Nie mam problemow z laktacja, wymiona mam jak krowa, ale mlody nie moze zalapac jakiegos konkretnego rytmu. Raz domaga sie zarcia po poltorej godzinie, innym razem po 3-4. Nigdy nie wiem czego sie spodziewac, przewazaja jednak karmienia co 2 godziny. Ale przez brak regularnosci cycki mam ciagle obrzmiale i bolesne i przemaczam jedna wkladke laktacyjna za druga... W dodatku mlody przestal tak latwo usypiac przy piersi i teraz odlozony po karmieniu czesto zaczyna natychmiast kwekac, a po chwili juz wrzeszczy... A mi gula natychmiast skacze... W dodatku caly ciazar opieki nad nim spadl na mnie. M. pracuje na noc, wiec od 5 po poludniu, do 3 nad ranem go nie ma. Kiedy przyjezdza idzie spac i jest bezuzyteczny. Rano wstaje, zawozi Bi do niani, po czym wraca, kladzie sie spac i odsypia do 2-3 po poludniu, a kiedy wstaje zaraz musi jechac odebrac Bi. Rozumiem, ze jest zmeczony po nocce, ale ja do cholery tez spie po okolo 4 godziny i to na raty... I ja nie mam kiedy tego odespac, bo ten dzieciak jak na zlosc nie bedzie w dzien spal i koniec... :(

Matka doprowadzila mnie do placzu przedwczoraj. Wlasciwie bez powodu. Po prostu skrytykowala wszystko co robie, zaczynajac od czapeczki, ktora maly mial na glowie, az po noszenie go na rekach. Ciekawe co mam innego zrobic z dzieckiem, ktore drze sie wnieboglosy, nie akceptuje smoczka i tylko na rekach sie uspokaja? Moge go oczywiscie wystawic za drzwi, na mroz, ale to gwarantuje mi uwage sasiadow i wizyte milych ludzi z agencji ochrony praw dziecka... Kochana mamusia stwierdzila tez, ze teraz to powinnam juz sobie odpuscic ta magisterke, ze chyba mi odbilo, zeby to na sile konczyc, ze trzeba bylo sie bardziej postarac wczesniej. Mam zaprzepascic tyle miesiecy wytezonej pracy? Tak po prostu? Niedoczekanie... Zreszta, w tej chwili chetniej siadam nad praca niz zajmuje sie Nikiem...

Przed Swietami juz raczej nic nie napisze, a M. ma wolne do 2 stycznia, wiec mozliwe, ze odezwe sie dopiero wtedy.

Mimo, ze moje beda raczej srednie, zycze wiec wszystkim Wesolych Swiat, Czasu Milo Spedzonego z Rodzina, Szalowego Sylwestra i Szczesliwego Nowego Roku!

wtorek, 18 grudnia 2012

Zombie

Jeszcze zyje... Podczytuje Was nawet czasem, ale po troszku i na raty. Komentowac zwyczajnie nie mam czasu, wybaczcie...

Te z Was, ktore to jeszcze pamietaja, wiedza zapewne, ze pierwsze tygodnie z noworodkiem to nie spacer w parku, o nie... Niki budzi sie co 2 godziny na karmienie. Ma co prawda dwa razy dziennie 3 godziny przerwy, ale na moje nieszczescie przypada on na wczesne popoludnie... Najgorzej jest w nocy. Maly budzi sie co 2 godziny, albo i czesciej, je nerwowo, chwyta cyca, wypluwa, znow chwyta, za chwile juz sie drze i nie wiadomo o co mu chodzi. Ja oczywiscie tez sie wtedy wkurzam i obiecuje mu, ze znajde "okno zycia" i go oddam jak taki durny jest... Jak wreszcie uda mi sie go nakarmic to zasypia, ale budzi sie po 10-15 minutach i glosno domaga sie noszenia. Kolysanie w kolysce nie pomaga, na smoczka ma "uczulenie". Musze nieraz go nosic z 20 min zanim zasnie, a ze karmienie trwa okolo 45 minut, to zostaje mi mniej niz godzina na spanie do nastepnego... :(

W dzien zamiast spac, lece z poprawkami do tej nieszczesnej pracy (tak, tak, odebralam je wczoraj). Wiekszosc to drobiazgi, ale sporo tego. Teraz to juz prawdziwy wyscig z czasem... Zdaze, czy nie?

Dobrze, ze w dzien Bi jest u niani, ale wieczory to niezle kongo. Bi szaleje, budzi brata, ten drze sie i nie chce usnac, a jak usnie to na 15-20 min. i domaga sie noszenia... I tak az do polozenia obojga spac...

Patrze w lustro i widze wielkie, podkrazone oczy patrzace na mnie zza okularow w wychudzonej twarzy... Chcecie wiedziec jak wyglada zombie? Wpadnijcie do mnie...

sobota, 15 grudnia 2012

Nie moge uwierzyc... :(

Podejrzewam, ze wiekszosc z Was slyszala juz o szalencu, ktory w miasteczku Newtown, w stanie Connecticut wtargnal do szkoly i zastrzelil 20 malych dzieci? Ja uslyszalam dopiero wczoraj wieczorem bo w szpitalu nawet nie ogladalam wiadomosci... Ogladalam i plakalam. Tulilam Nika, a obok Bi robila rozgardiasz w pokoju. Oboje bezpieczni i szczesliwi...

To jest moj wlasny stan, stan w ktorym mieszkam... Zielony, piekny, przyjazny rodzinom... Przynajmniej zawsze tak o nim myslalam... Nigdy nie bylam w Newtown, wlasciwie to niewiele o nim slyszalam i nic dziwnego, bo to male, ciche miasteczko, ludzie zyja tam calkiem dostatnio i spokojnie. Nigdy bym nie przypuszczala, ze w takim miejscu moze dojsc do masowego morderstwa...

Bol rodzicow, ktorzy stracili swoje dzieci jest dla mnie nie do wyobrazenia... I to teraz, przed Swietami. Zaden czas nie jest odpowiedni na smierc dziecka, ale przed Bozym Narodzeniem musi to byc szczegolnie bolesne. Choinka stoi, prezenty pokupowane... Dla kogo? Zamiast na Pasterke Ci rodzice szykuja sie na pogrzeb... :(

My tez mieszkamy w spokojnym, malym miasteczku. Moje dzieci za kilka lat tez pojda do szkoly. Chcialabym odprowadzac je codzien na autobus bez strachu czy wroca do mnie bezpiecznie po poludniu. Chce wiedziec, ze zaden szaleniec mi ich nie odbierze...  I coraz czesciej stwierdzam, ze chcialabym ich zatrzymac w domu, nie spuszczac z oczu nawet na chwilke.  Tylko wtedy wydaja mi sie bezpieczni... Co sie dzieje z tym swiatem?

piątek, 14 grudnia 2012

Fota dla cioc :) i dopisek

Tak jak pisalam nie moge wgrac swoich zdjec. Ale jedna fotke Nika sciagnelam ze szpitalnej stronki (tyle, ze jest malutka). Dla blogowych cioc -  oto moj maly kawaler:



A ja nadal czekam na decyzje. Teraz jest 11 rano. O 6 rano poziom bilirubiny spadl, ale wyjeli malego spod lamp i chca sprawdzic czy zanadto nie wzrasta. Pobiora mu krew o 13 (jego male pietki sa juz calutkie poklute! :( ), zanim beda wyniki potrwa przynajmniej z godzine, wiec decyzja zapadnie pewnie okolo 15.
Rozmawialam z pielegniarkami i okazuje sie, ze takie "wynajecie" szpitalnego pokoju jest za darmo, tyle ze wtedy ja jestem juz oficjalnie wypisana i musze sama zadbac o swoje posilki, lekarstwa i inne pierdoly (co mi akurat zwisa i powiewa). Postanowione wiec. Jesli maly musi zostac, zostaje i ja, zeby kontynuowac karmienie piersia. Ale nadal trzymam kciuki, zeby jednak go wypisali...

Dopisek:


Hurra! Jedziemy do domku! Oczywiscie po wypisaniu miliona papierkow i kruczkow, ale jedziemy!!!

czwartek, 13 grudnia 2012

Samotnosc w szpitalu

Po pierwsze, odpisze hurtem na wszystkie komentarze pod poprzednim postem:

Bardzo dziekuje za wszystkie gratulacje od blogowych cioc!

Jestem jeszcze w szpitalu. Ostatnia noc, miejmy nadzieje. Mnie wypisza jutro napewno, juz nawet kilka pielegniarek i lekarzy zdziwilo sie, ze nie chce wyjsc wczesniej na zyczenie. Czuje sie w zasadzie dobrze, tylko jak chodze, to po paru minutach zszycie ciagnie mnie niemilosiernie, a jak dluzej posiedze, to potem przez chwilke chodze zgieta wpol jak stara babcia. :) Ale jest o niebo lepiej niz pierwszego dnia, kiedy z trudem doszlam do lazienki... Pielegniarki nie moga sie nadziwic, ze praktycznie nie biore srodkow przeciwbolowych, ja sama jestem zaskoczona...

Ze mna jest wiec niezle, ale z Nikiem troche gorzej. Nie jest mu nic powaznego na szczescie, ale ma zoltaczke i poziom bilirubiny na tyle wysoki, ze lekarz podjal decyzje o naswietlaniu. Zabrali mi go dzis na caly dzien, przywozili tylko na karmienia. :( Przed chwila sie dowiedzialam, ze beda go naswietlac calutka noc. Rano wyjma go spod lamp na kilka godzin i znow zmierza poziom bilirubiny, zeby zobaczyc czy nie skacze ponownie w gore. Dopiero wtedy lekarz podejmie decyzje o wypisaniu. Nie jest wiec pewne czy Nik wyjdzie jutro do domu. :( Podobno po calodobowym naswietlaniu, 95% dzieci pozbywa sie bilirubiny. Mam nadzieje, ze moj syn zmiesci sie w statystykach. Nie wyobrazam sobie wyjsc stad sama, chyba bym sie zaplakala... :( No i zostaje jeszcze kwestia karmien. Ja mam akurat naplyw mleka, mlody pieknie ssie, chce to kontynuowac... Oczywiscie jakby co, podadza mu sztuczne mleko, ale ja upieram sie przy karmieniu piersia... Jest tutaj opcja wykupienia pokoju w szpitalu, zebym mogla karmic mlodego, bo przyjezdzac co 2 godziny zupelnie nie ma sensu. Ale musimy sie dowiedziec ile taka przyjemnosc kosztuje, no i zalezy to od naplywu pacjentow, moga zwyczajnie nie miec miejsca... Poza tym tesknie za Bi, przez ostatnie 3 dni widzialam ja mniej niz godzine dziennie i brakuje mi tej mojej kaczerbichy... Juz sie nastawilam, ze w piatek do niej wracam, a tu taka niespodzianka... Ale w tej kwestii najwazniejszy jest oczywiscie Nik, Bi swietnie sobie beze mnie radzi, a Nik ma 3 dni i potrzebuje mamy non stop... :(

I siedzialam dzis caly dzien taka smutna, rozmyslajac co robic i oczywiscie jak to ja zamartwiajac sie na zapas... W dodatku M. urzadzil sobie wczoraj w pracy pepkowe (koledzy mu nie darowali, szczegolnie, ze urodzil sie SYN), wiec dzis nie nadawal sie do niczego. Przyjechal do mnie, owszem, ale przysypial na kanapie, a malego i tak nie bylo, wiec w koncu stwierdzil, ze pojedzie do domu przespac sie we wlasnym lozku. Zostalam wiec samiutka, szczegolnie, ze radze sobie tak dobrze, ze pielegniarki dzis prawie do mnie nie przychodzily. Dobrze, ze Nik byl wyjatkowo glodny i nienawidzi  swojeg inkubatora, takze "odwiedzal" mnie co 2 godzinki. :)

A na koniec zagadka:

Co robi Agata, kiedy siedzi sama w szpitalu i nie ma przy sobie nawet dziecka? I co robila Agata na porodowce, czekajac az przyjda silniejsze skurcze???
Robila wykresy do pracy magisterskiej, oczywiscie! To sie nazywa samozaparcie... :)

A zdjecie wgram dopiero z domu, bo mam problemy natury technicznej...

wtorek, 11 grudnia 2012

Witajcie! Przepraszam, ze chwilowo nie odpowiadam na komentarze, ani nie komentuje u Was, ale musze sie troche ogarnac. Moje wywolanie porodu zaczelo sie od samoistnego odejscia wod w nocy, a skonczylo na cesarskim cieciu. :( Moj drugi porod byl jeszcze "ciekawszy" od pierwszego. Ale to juz opisze w osobnym poscie.

Teraz najwazniejsze:
Maly Nik urodzil sie o 9:17 wieczorem w poniedzialek, z waga 3373 gram i dlugoscia 52 cm. Zapomnialam kabla do aparatu, ale jak maz go dowiezie to wrzuce jakas fote. :)

niedziela, 9 grudnia 2012

Na szybciocha

Melduje sie tylko krotko, bo siedze nad glupimi wykresami, ale musze chwilowo odparowac mozgownice. :)

Nie, nadal nie urodzilam. Wczoraj mialam takie klocie w podbrzuszu i pachwinach, ledwie chodzilam, myslalam, ze moze cos sie zaczyna, ale jak widac nie... No nic, poki zycia, poty nadziei. Jeszcze mam pol dzisiejszego dnia i cala noc. :) Troche jestem rozczarowana, ale nie ma tego zlego co by na dobre nie wyszlo, no nie? Przynajmniej zrobie jeszcze troche tych wykresow, bo ze je wszystkie dzis skoncze to sie nawet nie ludze...

Poza tym nadal mam kupe rzeczy do zrobienia. Musze wyszorowac lazienke, nawlec nowa posciel, no i spakowac walizke! Uwierzycie, ze jeszcze nic nie spakowalam? ;) Zreszta tutaj to tylko rzeczy osobiste, wszystko inne jak koszule nocne, podklady, itp. daja.

Kupilismy dzis wozeczek dla lalek dla Bi, dostanie go pod choinke. Zalezalo mi, zeby zrobic to przed porodem, zeby moc obejrzec go w sklepie. Lubie zakupy przez internet, ale czasem to jak kupowanie kota w worku, nieraz chce osobiscie obejrzec zakup. Cale szczescie, ze Bi jest jeszcze na tyle mala, ze nawet sie bardzo nie zainteresowala tym co rodzice wkladaja do koszyka. Za rok to juz raczej nie przejdzie. :) Mielismy jechac potem po choinke, ale malza rozbolal brzuch (chyba ma stres przedporodowy), wiec zwinelismy sie do domku. W koncu jeszcze 2 tygodnie do Swiat, przyjdzie pora i na drzewko.

Ja za to jestem dziwnie spokojna. A moze po prostu nie mam czasu zeby siedziec i myslec o jutrzejszym dniu? Skupiam sie na innych rzeczach. Jedyne co czasem przemknie mi przez mysl, to ze bedzie mi brakowac Bi. Jak tak to narzekam, ze chcialabym dostac jeden wieczor wolny od zajmowania sie nia. I prosze, voila! Bede miala przynajmniej 2 takie wieczory, ba, 2 cale dnie! I teraz mi smutno... Nie da mi sie dogodzic po prostu. :)

Buziaki, trzymajcie jutro kciuki i do przeczytania kiedys tam! ;)

sobota, 8 grudnia 2012

O SigmaPlot poraz kolejny

Ech... Czy ten temat kiedys sie skonczy???

Jak niedawno napisalam, moj promotor chce poprawek do KAZDEGO z 131 wykresow. Do wiekszosci poprawki sa drobne (i wg mnie mozna sie bez nich obejsc), ale sa i moj promotor stanowczo sie przy nich upiera. No i wczoraj wieczorem postanowilam sie za nie zabrac z nadzieja, ze do porodu zrobie przymajmniej czesc. Taaa... Od poczatku mialam z tym programem same utrapienia, wiec czemu teraz mialoby byc inaczej?
Probna wersja, ktora mialam na kompie jest juz oczywiscie nieaktywna. Ale okazalo sie, ze po zalogowaniu sie na strone szkoly moge skorzystac z ich wersji (czemu ten dupek, moj promotor nie powiedzial mi o tym wczesniej???). No to wczoraj zalogowalam sie, troche mi zajelo, ale znalazlam dostep do programu i cala szczesliwa przystapilam do otwarcia i poprawienia pierwszego wykresu. I co? I JAJCO!!! Bo okazalo sie, ze wersja probna, w ktorej zrobilam wykresiki jest nowsza niz ta, ktora ma uniwerek. I ich program nie odczytuje moich wykresow!!! Noszszsz kurna!

Czyli co? Czyli musze wszystkie 131 wykresow zrobic OD NOWA... Czy musze dodawac, ze sie podlamalam (malo powiedziane...)? :(

piątek, 7 grudnia 2012

Polekarzowo i poszkolnie

Bylam dzis na obronie kolezanki. Ale jej zazdroszcze, ze ma to juz za soba!!! Pojechalam w sumie glownie, zeby zobaczyc sie z moim promotorem (pisalysmy u tego samego goscia) i wreczyc mu poprawki. Wykresow nie udalo mi sie nawet ruszyc, ale wiekszosc tekstu poprawilam, wiec chce zeby to sprawdzil, a nie wiem kiedy znow uda mi sie cos mu podrzucic. Przy okazji dowiedzialam sie, ze musze sie obronic do 4 lub 5 stycznia, inaczej caly moj wysilek pojdzie na marne. No i teraz wszystko zalezy od szacownego doktorka... Obrona polega tutaj na ustnej prezentacji i praca nie musi byc kompletnie skonczona zeby obrona sie odbyla. Ale to promotor decyduje kiedy jest juz na tyle niewiele poprawek, zeby sie obronic... Najgorzej, ze za 2.5 tyg Swieta i nie wiem jakie ten moj doktorek ma plany...

Teraz o lekarzu. Mialam dzis kolejne KTG (wszystko w normie), a przy okazji poprosilam, zeby sprawdzili rozwarcie. Juz mialam sie poddac bo okazalo sie, ze przywiezli jakas rodzaca karetka i caly oddzial postawiony byl w stan alarmu, ale wreszcie znalazla sie pani doktor, ktora podjela sie tego (jakze skomplikowanego) badania. :) No i dobrze, ze sie uparlam bo okazuje sie, ze mam juz 2 do 3 (jak to okreslila) cm, wiec nie musze przyjezdzac do szpitala w niedziele, tylko w poniedzialek rano (5:30!!!). Wyspie sie spokojnie we wlasnym lozku i zjem sobie kolacje i sniadanie (w szpitalu nie daliby mi nic az do urodzenia dziecka). Mam nadzieje, ze da mi to wiecej sily na porod niz poprzednim razem i obejdzie sie bez ssawki. Mowie Wam, niesamowicie poprawilo mi to humor! Dostalam nowej energii i w domu zabralam sie za sprzatanie, a Bi dzielnie mi "pomagala", czyli w sumie platala sie pod nogami. :)
Moze zreszta zaczne przez weekend rodzic sama, co jest niewykluczone skoro juz cos sie "ruszylo"? ;)

Humoru nie popsula mi nawet specjalnie wiadomosc, ze M. nie dostal calego tygodnia urlopu, chociaz to zakrawa na skandal, zeby robili laske, ze dadza BEZPLATNE dni wolne! Tzn. powiedzieli, ze nikt go oczywiscie nie zmusi do przyjscia do pracy, ale dali do zrozumienia, ze jesli nie przyjdzie to odbije sie to na jego karierze i podwyzce. Takie skur...! :( Wyglada wiec na to, ze juz od wyjscia ze szpitala czeka mnie samotna szkola przetrwania z dwojka dzieci, a myslalam, ze chociaz przez kilka pierwszych dni bede miala pomoc... :(

Czekaja nas wiec 2 dni latania. Trzeba zrobic zakupy na caly nast. tydzien, pogotowac posilki, ogarnac domek i zmienic posciel. M. przytaszczy z piwnicy kolyske, trzeba ja bedzie wytrzec z kurzu i poscielic. Musimy tez zrobic lekkie przemeblowanie. Przewijak z pokoju Bi powedruje do naszej sypialni (bo z doswiadczenia wiem, ze czeka mnie nocne przewijanie), a od nas do Bi przeniesiemy z kolei jedna z komod. A poza tym chcemy, poki nie mamy jeszcze noworodka, pojechac po choinke i ja ubrac oraz powiesic swiatelka na plotku z przodu domu. W tym roku to wszystkie swiateczne dekoracje, ktorych sie podejmujemy. :)

Nie wiem czy uda mi sie jeszcze odezwac przez weekend. Jak cos to trzymajcie kciuki w poniedzialek! :) A ja odezwe sie jak bede mogla. Moze nawet jeszcze ze szpitala, bo podobno maja tam darmowe wi-fi, ale nie gwarantuje. :)

czwartek, 6 grudnia 2012

Mikolaj

Starszy pan z siwa broda byl i u nas, a jakze. Mimo, ze tutaj wlasciwie nie obchodzi sie Mikolajek. Za pare lat bede musiala wymyslic jakies sprytne klamstewko, zeby podtrzymac tradycje. Podobnie jak zwyczaj dawania prezentow w Wigilie, bo tutaj daje sie je w pierwszy dzien Swiat, a wlasciwie to Mikolaj zostawia je w wigilijna noc. :)
No i zapowiedzialam juz mezowi, ze rok - dwa i trzeba bedzie i sobie podlozyc cos do butow. Inaczej dzieci szybko zacznal sie dopytywac czy mama i tata byli tacy niegrzeczni, ze nie dostaja prezentow... Bo szanowny Mikus kompletnie o nas zapomnial... W kazdym razie nie dostalismy po rozdze, to juz chyba cos... ;)

Tak wiec w tym roku jednak Mikolaj zawital tylko do Bi. I zupelnie ignorujac moje tradycje, zostawil prezenty kolo jej lozeczka (u mnie w domu dostawalo sie je do butow). W przyszlym roku to juz nie przejdzie. Butki beda pucowane az milo, w koncu na prezent tez trzeba sobie zasluzyc, a co! :) A wieczorem zajechal do nas dziadek, do ktorego tez, "przez pomylke" wpadl Mikolaj i zostawil prezent. :)

Bi dostala zolwia, ktorego skorupa ma otworki w rozne ksztalty i trzeba do nich dopasowywac klocki. Idzie jej calkiem niezle jak sie skupi i obawiam sie, ze zabawka szybko jej sie znudzi. :)

No i dostala swoje pierwsze swiecowe kredki! Niby zmywalne, ale nie mam ochoty ich przetestowywac pod tym katem. Stoje wiec jak cerber nad Bi za kazdym razem kiedy bierze je do reki. A musze przyznac, ze po otworzeniu pudelka i wreczeniu jej kartki spedzila dobre 15 minut smarujac kolorowe bazgroly. Jak narazie zniszczen mamy niewiele. Po ataku zlosci, jedna z kredek rzucona o ziemie polamala sie na 3 czesci. Bi zdolala sobie tez pomazac bluzeczke, bede miala okazje sprawdzic "spieralnosc" kredek. ;) No i zostala pomazana jedna z zabawek kiedy matka na chwile odwrocila glowe. Ech, przynajmniej to nie sciana ani zaden mebel... Ale to wszystko w ciagu 4 godzin po otrzymaniu prezentu, to co bedzie po kilku dniach???

A "dziadziowy" Mikolaj przyniosl lale, ktora po nacisnieciu brzuszka wydaje z siebie irytujacy ale cholernie zarazliwy chichot. Po prostu trzeba sie usmiechnac kiedy sie go slyszy! Dobra zabawka na ponure dni. :)

wtorek, 4 grudnia 2012

Po badaniach

No to jestem po USG i KTG...

Mlody wazy juz 100g wiecej (wg. USG) niz Bi w momencie narodzin, az strach sie bac ile jeszcze zdazy przybrac... Pozostaje mi tylko miec nadzieje, ze wszyscy ci lekarze i pielegniarki twierdzacy, ze kolejne dzieci rodza sie szybciej i latwiej, maja racje... :) Poza tym ustawiony jest idealnie do porodu i dodatkowo dal sobie nieskromnie zajrzec miedzy nozki, potwierdzajac, ze bez watpienia jest chlopcem. :) I jedno jest pewne, nie znosi jak mu cos ugniata "inkubator". Jak babka podlaczyla obydwa czujniki natychmiast zaczal szalec i nie przestal przez caly okres testu! :)

Mam jakies tam skurcze, ale wiekszosci z nich nie czuje, chociaz powychodzily na wykresie... Tak wiec nadal czekam. Jak cos, to w piatek kolejne KTG. Ciekawe czy doczekam? :) Raczej tak...

Bylam tez u promotora. Niestety nadal upiera sie przy swoich poprawkach. Ja uwazam, ze przynajmniej czesc z nich jest zupelnie niepotrzebna, ale nie bede sie klocic, bo nie chce, zeby facet mnie "znielubil". :) W piatek broni sie kolezanka i planuje tam byc (chyba, ze urodze). Do tego czasu mam nadzieje naniesc wiekszosc poprawek i oddac prace kolejny raz w rece promotora... Na kolejne sprawdzenie i zapewne kolejne poprawki...

Postanowilam wykorzystac kilka z uzbieranych dni urlopu i wzielam sobie wolne z pracy, juz do konca tygodnia. Dziwnie sie czulam mowiac czesc kolegom i wiedzac, ze nie zobacze ich do marca (no chyba, ze przyjade z wizyta, pochwalic sie dziecmi). Wiem, ze to zleci bardzo szybko, ale i tak mi jakos smutno. Lubie moja prace i wiekszosc ludziskow. :) Stwierdzilam, ze lepiej wykorzystam te ostatnich kilka dni przed porodem, siedzac nad praca magisterska (a wierzcie mi, wolalabym juz zasuwac do roboty). No i troche tez odpoczne, bo po odeslaniu Bi do opiekunki zawsze bede mogla sie zdrzemnac w srodku dnia, albo chociaz uwalic na kanapie z nogami w gorze. Trzeba nabrac sil na czas z noworodkiem. :) M. tez juz zlozyl u siebie podanie o tydzien urlopu (szkoda, ze bezplatnego) w nast. tygodniu. Tak wiec pomoze mi troche ogarnac nasza dwojke. Rany, nie moge uwierzyc, ze juz za pare dni bede matka DWOJKI dzieci!!! W tym jednego chlopca! Nic nie poradze, ze na mysl o synu nadal ogarnia mnie panika. O dziewczynkach wiem wszysko, jak pielegnowac, ubierac, czesac, bawic... Ale chlopak? Kompletna niewiadoma...

Poza tym niestety zlapalam wirusa od malej albo meza. Leci mi z nosa ciurkiem i czuje sie taka nie za bardzo. Siedzac w domu moze uda mi sie podkurowac do porodu... Obym tylko potem nie doprawila sie w szpitalu, bo po dzisiejszych wizytach przekonalam sie, ze maja tam strasznie zimno, brrr! A tutaj daja ci taka "seksowna" koszulke rozpinana z tylu, a do przykrycia lekki kocyk i tyle! Mam nadzieje, ze nikt nie bedzie protestowal jak zaloze wlasny puchaty szlafrok...

poniedziałek, 3 grudnia 2012

Historia lubi sie powtarzac...

Dzis byl dzien rozczarowan...

Jestem po kolejnej wizycie u gina. Od zeszlego tygodnia zero postepu - 1 cm rozwarcia, szyjka wysoko. Tak wiec nie kwalifikuje sie do szybkiego wywolania... :( Powiedzialam doktorkowi, ze chcialabym urodzic w piatek i gdybym sie bardzo uparla to moze i zgodzilby sie, zeby wtedy wywolywac. Ale niestety powiedzial, ze jego doswiadczenie mowi, ze lepiej poczekac te kilka dodatkowych dni i zobaczyc czy moze cos zacznie sie "samo" dziac. Ale nie dluzej niz do 41 tygodnia. Wiec date wywolania wyznaczyl na nast. poniedzialek. Myslalam tez, ze skoro mam to male rozwarcie, to moze bede mogla stawic sie w szpitalu juz w dzien wywolania. Niestety, chca nadal zalozyc mi to lekarstwo (zebym to ja pamietala jak sie ono nazywa) na zmiekczenie szyjki macicy, wiec mam sie zameldowac na poloznictwie w niedziele po poludniu. :( Normalnie deja vu porodu z Bi. Oby tylko teraz wszystko poszlo nieco szybciej i latwiej i bez pomocy ssawki... No i bez cesarki, juz raczej wezme ta ssawke...

A w miedzy czasie, zamiast cieszyc sie z ostatnich dni spokoju, nalatam sie jak glupia... Musze jechac jutro na uczelnie bo mam pare pytan do promotora w zwiazku z poprawkami. Potem mam USG i KTG (chca sprawdzic jak miewa sie maluch i zmierzyc mniej wiecej jaki duzy szykuje sie chlop). A w piatek kolejne KTG, a dodatkowo kolezanka ma obrone, na ktora chce isc...

Tymczasem nie nadazam z poprawkami do mojej wlasnej pracy... Zamierzam pogadac jutro z szefem i jesli sie zgodzi wziac urlop do konca tygodnia (mam jeszcze uskladanych kilka dni wolnych), zeby nad nimi popracowac. Ale i tak marnie to widze... :(

Plakac mi sie chce... :(