Po 7 miesiacach wozenia Potworkow na religie oraz wkurzania sie, ze to ja przerabiam z nimi ksiazke a z pania rysuja obrazki, po nauce modlitw po angielsku (to akurat nam sie przydalo, przynajmniej teraz wiem co oni tam mamrocza na mszach w jezyku tubylcow :D), po szykowaniu strojow i wszystkich bzdurnych akcesoriow x2, w koncu dobiegamy do mety. ;) Az Potworki sie zdziwily, kiedy w zeszla sobote wspomnialam, ze za tydzien Komunia. "Juuuz?!". Dla nich juz, dla mnie w koncu. :D
Przed sobota byl jednak piatek, 21 maja, ktory w sumie nie zaznaczyl sie niczym szczegolnym, poza upalem. Kolejny dzien goraca. Prognozy zmieniaja sie jak w kalejdoskopie, ale przez wiekszosc tygodnia mialo pozostac cieplo. Czasem upalnie z wysoka wilgotnoscia (co ciezko zniesc), czasem nieco przyjemniej. Najgorsza pogode - ledwie 17 stopni i deszcz, zapowiadaja na kiedy?! No przeciez akurat na dzien Komunii!!! :D Pal szesc zimno; Bi bedzie miala bolerko, ja oraz M. marynarki, a dla Nika, w jego spodniach i koszuli z dlugim rekawem, nawet lepiej jakby bylo chlodno. Niestety, deszcz oznacza bloto, a trudno oczekiwac od dzieciakow ostroznosci i omijania kaluzy. Juz widze biale butki, rajstopki oraz brzeg sukienki Bi zachlapane brazowymi plamami. :O Mam nadzieje, ze prognozy jednak sie poprawia. Kiedy zaczynam pisac jest sobota, a wiec rowny tydzien przed uroczystoscia...
W ogole, nadchodzacy weekend ma byc deszczowy, a to nasza tutejsza majowka - dlugi weekend. Zazwyczaj zaczynalismy nia sezon kempingowy. Nie wiem czy pamietacie, ze wkurzylam sie, ze akurat na te sobote wyznaczyli Komunie, nawet myslalam, zeby przepisac Potworki do grupy idacej tydzien pozniej... Teraz mysle, ze moze dobrze sie stalo, bo pogoda zapowiada sie malo kempingowa. ;)
W piatek Nik mial oczywiscie znow trening pilki noznej. Kolejny raz wybralismy sie na niego na rowerach. Mimo, ze to niby tylko 4.5 km i 14 minut jazdy, ma sie wrazenie, ze jedzie sie i jeeedzie.
Droga powrotna to meczarnia z dwoma sporymi wzgorzami, gdzie nogi musza sie solidnie napracowac. Kolejnego dnia czulam lekka rwe kulszowa i rano musialam rozchodzic noge zeby moc sie normalnie poruszac. Starosc nie radosc. ;) Podziwiam Mlodego, bo ja caly trening przesiedzialam, a on dojechal rowerem (ok, w tamta strone jest glownie z gorki), godzine biegal w tym goracu, po czym wracal znow na rowerze.
I to ja przy dwoch stromych gorkach w polowie zsiadalam i jednoslada prowadzilam, on caly czas jechal. ;) Nie mniej jest to bardzo przyjemna przejazdzka, bo poza kawaleczkiem zeby wyjechac z osiedla, a potem wzdluz dojazdowki na boiska, prowadzi szlakiem rowerowym, daleko od ulic. Jedynym stresem jest dla mnie powrot, bo ten jest dosc pozno - po 19 i choc teraz jest nadal zupelnie jasno, to na szlaku ludzi mniej i troche boje sie czy z krzakow niedzwiedz mi nie wylezie. ;)
W sobote Potworki opuscily mecze (ku swojemu wielkiemu niezadowoleniu) zeby pojechac na ostatnie lekcje w Polskiej Szkole. Usluchalam sie oczywiscie jaka ta polska szkola glupia i do niczego im nieprzydatna. Coz... z tego co rozmawiam z innymi mamami, wiekszosc polonijnych dzieci ma podobne zdanie. ;) Sobota byla znow potwornie goraca i dziekowalam losowi, ze przynajmniej bylo pochmurno. Gorac oraz wilgoc bylo trudno zniesc nawet bez slonca prazacego w glowe. Po fakcie stwierdzam, ze troche zle zaplanowalam nasz maj. Zamiast w pierwszy weekend miesiaca zawiezc dzieciaki do Polskiej Szkoly, potem dwa razy pod rzad na mecze i znow do Polskiej Szkoly, moglam robic to naprzemiennie. Nie wiedzialam bowiem, ze na ten ostatni dzien szkola zaplanowala akademie na Dzien Matki, wiec wiekszosc czasu dzieciaki i tak spedzily na probach. Mysle jednak, ze bylo im to na reke. ;)
Szkoda tez, ze akademia nie odbyla sie jak zwykle rano, bo mialam napiety grafik i juz wczesniej napisalam paniom, ze Potworki na niej nie zostana. Zal mi bylo, bo jak kazda wzorowa Matka Polka, bardzo lubie wzruszac sie patrzac na wystepy potomstwa. ;) Akademia zaczynala sie jednak o 13:30 (wedlug planu, bo kiedy o tej porze zabieralam dzieciaki, wszystko bylo nadal w powijakach i dalekie do rozpoczecia), a o 15 chcialam jechac do spowiedzi, byla to bowiem ostatnia szansa przed Komunia. Wolalam tam nie utknac na kolejna godzine... Potem zas chcielismy z M. pojechac na msze, bo malzonek pracowal w niedziele. A po mszy pojechalismy jeszcze do sklepu po srubki i sprawdzic czy kafle na podloge w lazience w koncu przyszly. Cala sobota zabiegana! :O A kafle do sklepu dotarly, owszem, ale M. nikt nie zawiadomil, bo podobno mieli zapisany zly numer telefonu. :D Ocipiec mozna z obsluga w tym miejscu! No ale dobrze, ze przyszly. Tego dnia, kiedy ja z Potworkami kiblowalam w polskiej szkole, M. zakladal plyty gipsowe na sciany w lazience. Pomalu cos sie rusza, choc teraz bedzie taka glupia robota, ktora sie przeciaga na kilka dni, bo po polozeniu plyt i zaszpachlowaniu nierownosci, malzonek bedzie malowal je specjalnym srodkiem impregnujacym (z racji, ze to lazienka, a wiec sporo wilgoci). Przynajmniej 2-3 warstwy, a po kazdej srodek schnie dwa dni... Coz, nie przeskoczy sie tego...
Tego dnia pozytywnie zaskoczyla nas chrzestna Bi, odpisujac, ze bedzie na Komunii. W szoku jestem, bo przez 9 lat unikala kontaktu, wiec spodziewalam sie ze raczej wymowi sie byle czym zeby nie przyjezdzac, ale milo nam, nie powiem. :) Potem spytala jeszcze czy moze przyjechac z "kolega", co oczywiscie nie sprawi nam klopotu. Zastanawiamy sie tylko (z ciekawosci), z racji, ze kobicie pokomplikowalo sie troche zycie osobiste, czy to faktycznie "kolega", czy nowy maz, ktorego nie mielismy okazji poznac. :D
Jak wspomnialam, M. szedl w niedziele do pracy, dzieki czemu ja oraz Potworki mielismy wolny ranek, bez zrywania sie rano do kosciola. Szczegolnie ja bylam wdzieczna, bo z powodu upalu spalismy przy otwartych oknach i najpierw sasiedzi mieli impreze na tarasie chyba do 1 nad ranem, a potem o 5 obudzilo mnie jakies ptaszysko drace dziob zaraz kolo mojego okna. Cieszylam sie wiec, ze moge choc troche odespac. ;) Dzien zlecial niewiadomo kiedy, bo najpierw dlugie wylegiwanie sie, a przez to pozne sniadanie, wstawienie jakiegos prania, przetarcie blatow, itd. Nie planowalam wiekszego sprzatania, ale na plycie kuchennej zauwazylam warstwe kurzu. Zdziwilam sie, bo mylam ja dzien wczesniej, a wygladala jak przyproszona maka. Przetarlam ja, a szmatka... zolta! To nie kurz, tylko pylek! Okna caly czas pootwierane, wiec mam za swoje. Przyjrzalam sie, a tam warstwa pylku na blatach, na parapecie, radiu, czajniku, itd. :O Ja cie piernicze! Chcac nie chcac niedzielny poranek mialam "porzadkowy". Na 14 Potworki mialy tenisa, na ktorego pojechalismy na rowerach. Przy takim pedzie na powietrzu, kiedy tam dojechalam, mialam wrazenie, ze gardlo ktos laskocze mi piorkiem i krecilo mnie w nosie jak cholera. Kaszlalam i kichalam jednoczesnie, a nigdy alergikiem nie bylam... Potworki zaliczyly przedostatnia lekcje, a potem jeszcze zapragnely zagrac wlasny mecz. Poszlo im oczywiscie srednio, pileczka latala glownie za linie, ale zabawe mieli przednia. ;)
A! Zadzwonil rano moj tata i pytal ze szczegolami o Komunie, o czym juz dobrych kilka razy rozmawialismy, ale najwyrazniej skleroza nie boli. Moj rodziciel, ktory jest kompletnie antykoscielny, marudzil, ze pewnie beda tlumy, ze nie bedzie gdzie usiasc, a w dodatku on ma cos z noga i dluzej nie moze stac, a jak usiadzie, to potem musi chwile stac bez ruchu zanim przestanie go bolec. Zrzedzil i zrzedzil, a ze z nas wszystkich to on ma najblizej do kosciola (doslownie 2 minutki autem) powiedzialam, ze jak chce moze przeciez przyjechac na sam koniec mszy. I ze nie wiem ile bedzie ludzi (tata dopytywal jakbym byla jasnowidzem), bo dotychczas mowione bylo ze do kosciola moga wejsc tylko rodzice i rodzenstwo dzieci komunijnych, a akurat od minionego weekendu arcybiskup zniosl ograniczenie osob na mszy. On mi jeczy, ze ciezko mu zniesc godzine w kosciele, podczas gdy ja bede tam kwitla juz od 10 rano, bo dzieci maja ostatnie przygotowania! :O Potem sie umarudzil, ze po co mamy jechac do restauracji. O tym juz kiedys cos wspomnial, ze czy nie lepiej przygotowac cos w domu i teraz znow podjal temat, ze szkoda, ze ma padac, bo bysmy zrobili grilla i juz. Kuzwa! No pewnie, on bedzie nam dyktowal jak mamy podjac gosci! Nie dosc, ze wszystkie Swieta sa u nas, narobie sie zawsze przy nich jak glupia, a tata przychodzi na gotowe, to na Komunie tez mam spedzic dwa dni przy garach zeby podjac gosci?! Latwo palnac takim tekstem jak sie jest osoba zaproszona, ktora paluszkiem nie kiwnie! :/ O nie! Cisnienie mi lekko skoczylo, bo tlumaczylam spokojnie, a tata nie odpuszczal. W ktoryms momencie bylam juz bliska wrzasniecia, ze jak ma ochote na impreze domowa, to moze przyjechac i mi wszystko pogotowac, droga wolna! :/
Poznym popoludniem pojechalam do sklepu po sadzonki warzyw. Pomyslalam bowiem, ze skoro w poniedzialek Potworki maja spedzic na spowiedzi a potem religii prawie 2 godziny, to ja moge w tym czasie wrocic do domu i zaczac sadzic. Niestety moje plany spalily na panewce bo w sklepie mieli chyba wszystkie sadzonki, oprocz... ogorkow gruntowych, na ktorych zalezy mi najbardziej. :/ Spytalam pracownika, ktory odpowiedzial, ze dostawe sadzonek maja chyyyba w poniedzialki. Bylo niedzielne popoludnie i szkoda mi bylo marnowac czasu na lazenie do kasy jesli mialam i tak tam wrocic, w koncu nie kupilam wiec nic i wrocilam do domu. Uznalam, ze zamiast sadzic, w czasie potworkowej religii pojade po sadzonki, a posadze je... kiedys tam. Nie wiem kiedy, bo nie mam na nic czasu. ;)
Poniedzialek zapowiadal sie na wariackich papierach i taki byl. W pracy wrecz "odpoczelam", bo przynajmniej bylam w jednym miejscu i godziny minely mi spokojnie i przewidywalnie. ;) Z drugiej strony, caly czas dosc nerwowo musialam sobie przypominac, zeby nie zapomniec wyjsc wczesniej i jechac prosto do szkoly po Potworki. :) Na szczescie nie zapomnialam, choc zakodowalam zeby nastepnym razem wyjechac wczesniej, bo o tej porze korki sa nieziemskie. Utknelam za jakims powolniakiem na drodze, ktora zwykle biore skrot bo jest pusta, a potem za autobusem szkolnym... Do szkoly dotarlam na styk i musialam zaparkowac przy ulicy, daleeeko od parkingu, gdzie zabraklo juz miejsc. :O Na szczescie moje poranne gadanie odnioslo skutek i Bi wyszla ze szkoly jako jedna z pierwszych, predzej nawet niz brat. ;) Potem pedem do domu, na szybko parowki jako "pewniak", ze zjedza bez marudzenia i ociagania i na religie. Szkoda, ze tak jak w Polsce, rodzice nie mogli towarzyszyc dzieciom przy spowiedzi, zeby dodac im otuchy. Szczegolnie Nika zjadaly nerwy i przezywal, ze sie wstydzi i nie chce. Z tego wszystkiego, po fakcie juz, dzieciaki dostaly chwilke na zmowienie pokuty (z tego co sie wywiedzialam od czworki dzieci, wszyscy dostawali albo Ojcze Nasz, albo Zdrowas Mario, albo kombinacje obydwu), a Nik nie zmowil, bo zapomnial slow Modlitwy Panskiej. :O Ktora cwiczylismy miesiacami! :D Tego dnia dzieci dostaly tez pamiatki komunijne. Byly pieknie zapakowane, szkoda tylko ze Bi i Nik wszystko rozparcerowali zanim zdazylam zrobic zdjecie. ;) Kazde dostalo swieczke, rozaniec, modlitewnik, drewniany krzyz z Maryja dla dziewczynek i Jezusem dla chlopcow i dwie rzeczy, ktorych przeznaczenia nie znam. ;) Smialismy sie tez, bo obrazki w zestawie dziewczynek sa identyczne jak na naszych zaproszeniach! Kokusia zreszta sa prawie identyczne, tylko z chlopcem, zamiast dziewczynka.
W czasie zas kiedy Potworki mialy spowiedz, a potem religie, pojechalam po warzywa. Niestety dostawy nie bylo najwyrazniej, bo ogorkow dalej nie dostalam. Poniewaz jednak nie wiedzialam kiedy znow uda mi sie pojechac po sadzonki, kupilam co moglam (zabraklo mi ogorasow, baklazanow oraz pomidorkow koktailowych). W drodze powrotnej chcialam zajechac na mala farme, gdzie ogorki gruntowe kupilam w zeszlym roku, ale pomimo, ze byla dopiero 17:30, juz zdazyli zamknac. Ale bylam zla! :/ W ten sposob dojechalam do szkolki przykoscielnej juz o 17:47, a tam... dzieciaki z pania czekaja! :O Szybko zadzwonilam po kumpele, ktora jeszcze nawet z domu nie wyjechala i zabralam swoje potomstwo, plus dwoje nadprogramowych (corke kolezanki oraz syna drugiej, ktorego tamta tez odbierala) zeby poganiali sobie po lace przy parkingu. ;) A zawinil najwyrazniej typowy dla tej szkolki burdel... Na pierwszej kartce, ktora dostalismy na spotkaniu dla rodzicow, bylo bowiem napisane, ze w dniu pierwszej spowiedzi dzieci maja sie stawic na religie na 16:15, a konczyc beda o 17:30. Tymczasem na kartce, ktora dostalismy niedawno z lista kiedy spowiedz, proba, itd. pora odbioru zaznaczona byla normalnie, na 18. I z tego co zauwazylam, wszyscy rodzice przyjechali wlasnie dopiero na te godzine, poza mna, choc ja akurat bylam tam wczesniej w wyniku kompletnego przypadku... ;)
We wtorek... prawie zaspalam. Obudzilam sie sama z siebie o 6:25 i ucieszylam, ze moge jeszcze pol godziny pospac. O 7 wylaczylam budzik (nawet to pamietam) i... nie wiem kiedy zasnelam. Zbudzilam sie z przerazeniem o 7:50. Przespalam prawie godzine! :O Caly ranek mialam potem oczywiscie w biegu. Zeby mi jeszcze ta godzina cos dala, ale nie... Chodzilam zamulona caly dzien. Rozbudzilam sie na chwile kiedy wyszlam przejsc sie naokolo budynku w pracy. Nie jest on maly i jedno okrazenie, takim szybkim krokiem, zajmuje 8 minut. Mierzylam. Ja robie ich zawsze przynajmniej dwa. :) Teraz, kiedy zmuszona bylam wrocic do biura, jest to moja jedyna gimnastyka i sposob na rozruszanie kosci, skoro siedze wiekszosc dnia... Swieze powietrze, wiatr i odzyskalam troche energii, ale po 20 minutach ponownie w biurze, znow mozg zasnula mgla... Za to trenerki Bi przyslaly rano maila, ze odwoluja trening, bo w dlugi weekend nie ma meczow. Od razu postanowilam skorzystac z okazji ze nie musze pedzic do domu i podjechac znow na te farme, co poprzedniego dnia. Tym razem byla otwarta i dostalam wszystko, co chcialam, a nawet wiecej, bo poprzedniego dnia na smierc zapomnialam o nasionach kopru. A bez niego przeciez nie bedzie malosolnych! :O Skoro juz jezdzilam, to przy okazji zajechalam do restauracji, gdzie chcemy zabrac gosci po Komunii, spytac, czy potrzebuje rezerwacje, bo nie chcialabym czekac godziny na stolik. Niestety, wolne miejsca (do rezerwacji) mieli dopiero wieczorem, chociaz dziewczyny powiedzialy, ze raaaczej nie powinno byc problemu ze stolikiem. Hmm... Sobota, pora lunchu... Nie bylabym tego taka pewna. :/ Reszta popoludnia to byl poczatek sprzatania. Konkretnie to wyszorowalam nasza lazienke, bo chrzestna Bi z "kolega" maja 3 godziny drogi w jedna strone, wiec kto wie, moze beda chcieli przenocowac, a wtedy tez i sie wykapac. A ze lazienka dzieci rozbabrana, to zostala tylko nasza, bo dolna nie ma prysznica. Trzeba bylo ja doprowadzic do porzadku, bo teraz, kiedy korzystaja z niej 4 osoby, syfi sie w niemozliwym tempie. ;)
W srode w Polsce byl oczywiscie Dzien Matki, ale tutaj to zwykly dzionek. Chyba odzywa sie przedkomunijny stres (choc u nas to przeciez zadna wielka impreza...), bo spie ostatnio bardzo nerwowo. Obudzilam sie o 5:58 i ucieszylam, ze nie trzeba wstawac. Oczywiscie, kiedy godzine pozniej zadzwonil budzik, nie wiedzialam co sie, do cholery, dzieje. I znow mi sie przysnelo, ale na szczescie zbudzil mnie Nik, ktory przyszedl do lazienki, a przy okazji sprawdzil na moim telefonie, ktora godzina. Byla 7:23. :) Jak juz otworzylam oko, to nie ma bata, Mlodszy radosnie wkrecil sie pod moja koldre i tyle ze spokojnego dobudzania, bo jak to on, nawijal jak katarynka. Tak mu bylo wesolo, ze w koncu obudzil Bi, ktora przydreptala ze swojego pokoju, sprawdzic co sie dzieje. Weszla, mruknela "czesc ludzie" i nawet dala buziaka, co ostatnio jest rzadkoscia. ;)
Tak w ogole, to w koncu poczynilysmy ostatnia probe z wlosami Bi. Dotychczas dwa razy nakrecilam jej wlosy bez zadnych dodatkowych srodkow i za kazdym razem wieczorem byly juz praktycznie proste. Tak to jest, jak sie ma gladkie, sliskie pasma. Nie przepadam za uzyciem srodkow stylizacyjnych u dziecka, ale coz. To na szczescie jednorazowo, tylko na Komunie i moze pozniej na sesje zdjeciowa. Zakupilam odpowiednie preparaty i przed nakreceniem wtarlam we wlosy Bi pianke do ukladania, a kolejnego dnia, po rozpuszczeniu, spryskalam je lakierem. Wydaje sie, ze podzialalo, bo nakrecone byly w niedziele na noc, a jeszcze w srode lekko sie falowaly. Tyle, ze "proba" byla podczas pieknej, suchej i slonecznej pogody. W dzien Komunii nadal uparcie pokazuja przelotne deszcze. Zobaczymy jak zniosa to nasze fryzury. :D
Tego dnia znow musialam urwac sie z pracy wczesniej i popedzic po Potworki do szkoly. Potem szybciutko do domu, ekspresowy "obiad" w postaci jajek na twardo (kolejny pewniak, ktory zjedza szybko i bez marudzenia) i na probe. A tam... zonk. Kosciol zamkniety, pani wpuszcza tylko dzieci, a na pytanie stwierdza, ze przeciez nikomu nie chce sie siedziec i patrzec jak dzieci chodza w kolko. O przepraszam, ale mnie by sie chcialo! ;) Tego dnia upal byl niemozliwy, ponad 30 stopni i wysoka wilgotnosc. Na zewnatrz mozna bylo zdechnac, a komu chce sie siedziec godzine w klimatyzowanym aucie (a na sobote zapowiadaja 14 stopni; ja sie chyba poplacze!). Przyjemniej byloby w chlodnym kosciele. Tym bardziej, ze zapytana o czas proby, pani odparla, ze cos okolo godziny. Okolo... To znaczy krocej? Dluzej? Nie wiadomo czy oplaca sie gdzies jechac, czy nie... W koncu stalysmy tam gromadka z innymi mamuskami i kazda pytala o to samo: czy mozna do kosciola zaprosic wszystkich gosci, czy maseczki nadal sa wymagane i czy trzeba koniecznie brac zdjecia calej rodziny, jesli chce sie tylko fote dziecka przyjmujacego hostie. Co do tego ostatniego, to znalam odpowiedz i moglam kobitki oswiecic, ze trzeba napisac poprawke na formularzu i mozna zamowic tylko zdjecie dziecka przystepujacego do komunii. Reszta to wielka niewiadoma... Minela godzina i... nic. Drzwi kosciola nadal zamkniete. Godzina dziesiec, godzina dwadziescia... Proba trwala grubo ponad 1.5 godziny. To ciezko bylo wczesniej powiedziec? Pojechalabym do domu robic porzadek w warzywniku... :/ W koncu jednak dzieciaki wyszly i... niespodzianka! Moje zglosily sie do pomocy przy mszy! :O Co ciekawe, Bi bedzie niosla dary z trojka innych dzieci, wiec luzik, natomiast Nik, ten sam Nik, ktory przezywal spowiedz i ktory ogolnie ucieka przed publicznymi wystepami... zglosil sie do pierwszego czytania!!! :O I jeszcze mowi, ze to latwe i on sie nie przejmuje. Taaa... Nie chce mowic mu o moich watpliwosciach, zeby samej go nie nastraszyc, ale obawiam sie, ze w sobote bedzie mi plakal, ze jednak nie chce, albo wyjdzie na oltarz w czasie mszy, spojrzy na wszystkich ludzi i sie zatnie... :O Mam nadzieje, ze sie pozytywnie zdziwie. ;) A po probie przynajmniej udalo sie dorwac pania i dopytac o wszystko. Gosci mozna zaprosic ilu sie chce, ale za to maseczki zostaja... Taka to bedzie pamiatka z Pierwszej Komunii. Zastanawiam sie, czy oplaca sie zamawiac film, skoro i tak nie bedzie widac buzi dzieciakow, ich mimiki, itd. :/
Pod wieczor udalo nam sie tez zaliczyc szybki, rodzinny spacer.
Czwartek byl meczacy. Fizycznie. Wzielam wolne z pracy, zeby polatac na odkurzaczu, mopie i pobiegac ze scierka do kurzu. ;) Goscie w sobote zobowiazuja, a poza tym remont w lazience dzieci skutecznie doklada mi sprzatania. Dywanik w holu u gory byl prawie bialy od pylu! Bylam pewna, ze juz tak zostanie, ale okazalo sie, ze pieknie sie odkurzyl. A juz mialam nadzieje na pretekst zeby go wywalic. :D Upieklam tez szarlotke oraz biszkopt na tort. Przy tym biszkopcie przezylam chwile grozy. Przy rozbijaniu jajka bowiem, rozwalilo mi sie ono calkiem w reku i choc szybko przerzucilam wszystko do miseczki na zoltka, to jednak troche kapnelo do bialek. Wybralam ile sie dalo, ale nie bylam pewna czy zlapalam wszystko i czy piana sie ubije. Poza tym, cale jedno jajo, wraz z glutem - bialkiem, znalazlo sie wsrod pozostalych zoltek. Nie bylam pewna czy jak potem dorzuce za duzo nieubitego bialka do piany, to biszkopt urosnie. Nie mowiac juz, ze ubitych mialam 5 bialek zamiast szesciu. Niespodziewanie jednak biszkopt pieknie urosl. Na urodziny Bi jakos slabo sie podniosl, a zadnych "przygod" nie mialam, a teraz niespodzianka. ;) Podobnie zreszta z szarlotka. Kiedy ostatnio ja pieklam, ciasto wyszlo jakies sypkie, twarde i slabo sie sklejalo. Podejrzewam, ze dalam za duzo maki, bo pamiatam, ze Bi zawracala mi o cos gitare i chyba mnie rozproszyla. Teraz wiec odmierzalam szklanki z naboznym skupieniem (szczegolnie, ze wczesniej zaliczylam wpadke z biszkoptem) i udalo sie. Ciasto wyszlo miekkie i elastyczne, idealne. Przyznaje jednak, ze te moje ostatnie "porazki" cukiernicze, zachwialy nieco moja pewnoscia siebie... ;) Tego dnia mialam w ogole piec sernik zamiast szarlotki, ale jak to ja, nie spojrzalam wczesniej i okazalo sie, ze nie mam budyniu (znaczy mialam, ale same czekoladowe...) ani smalcu do ciasta... Jak zwykle "przygotowana". Na szczescie i tak mialam byc kolejnego dnia u fryzjera w Polakowie, wiec moglam dokupic brakujace produkty. ;)
Poniewaz wyjatkowo malo w tym poscie fotek, wrzucam dwa "krzaczki". Wlasciwie to obie roslinki to drzewa, to biale to wrecz wielkie drzewsko. Ale kwitna przepieknie...
Koncze posta w piatkowy wieczor... Okazuje sie, ze przeboje z biszkoptem byly tylko zapowiedzia. Najwyrazniej tort komunijny nie byl Potworkom pisany... :( Przez caly tydzien, prognozy na sobote byly konsekwentnie coraz gorsze. Jak sobie teraz mysle, ze tydzien temu utyskiwalam na 17 stopni, to mam ochote palnac se w leb. W tej chwili zapowiadaja... 10 stopni i deszcz. DZIESIEC!!! Na sam koniec maja! Takich temperatur nie bylo tutaj (w dzien) od prawie dwoch miesiecy... :( Ale o tym juz nastepnym razem...