Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

piątek, 21 maja 2021

Jeszcze zwyczajny majowy tydzien

W miniony piatek, 14 maja, juz niestety bylam normalnie w pracy. Powinnam zreszta chyba napisac "niestety", bo dobrze, ze praca jest, mimo iz po ponad rocznej pracy z domu nadal chetnie bym do biura nie wracala. :D A taka refleksja naszla mnie, bo wlasnie w piatek szef podziekowal jednemu z nowych pracownikow "za wspolprace". Przykra sytuacja, ale czasem nieunikniona... Chlopak pracowal u nas raptem kilka miesiecy. Poki pracowalismy glownie z domu, bylo ok, najwyrazniej jednak nie pasowala mu juz praca na pelny etat i zaczal leciec sobie zwyczajnie w kulki. Zaleta tej firmy jest to, ze nikt nie stoi ci nad glowa i nie sprawdza non stop co robisz. Kiedy potrzebujesz wziac wolne lub wyjsc wczesniej zeby cos zalatwic, nikt nie robi problemu. Nawet jednak przy takiej luznej atmosferze, co za duzo, to niezdrowo. Nie pamietam juz wszystkich sytuacji i nie o wszystkich pewnie wiem, ale od jakiegos czasu chlopak zaczal w czasie pracy "znikac". Wychodzil na przerwe i przepadal. Nikt nie wiedzial gdzie jest, czekaja na niego z czyms, a on znikal na godzine, dwie. W inne dni robilo sie poludnie a D. nie ma i nikt nie wie czy bedzie i o ktorej. Ktoregos dnia pojechal na taka przedluzona przerwe, po godzinie napisal do kogos, ze juz wraca, a po kolejnej godzinie, ze wypadly mu jakies klopoty rodzinne i nie da rady juz przyjechac. Oczywiscie kazdemu moze sie cos przydarzyc, tyle ze kilka dni pozniej napisal rano, ze nie ma w aucie benzyny i musi isc na piechote na stacje zeby zatankowac do kanistra. Do pracy juz tego dnia nie dojechal, mimo ze mieszka w wiekszej miejscowosci, gdzie do najblizszej stacji nie idzie sie godzinami. To nie Texas. ;) Kolejnego dnia tlumaczyl sie, ze na stacji odrzucilo mu karte, nie mial jak zaplacic, itd. Tak jak pisalam wyzej, rozne rzeczy sie zdarzaja. Mnie samej w zeszlym miesiacu odrzucilo kilka transakcji, bo placac za polkolonie dzieci, niechcacy przekroczylam limit na karcie (ups...). No ale, jak ktos prawie dzien w dzien ma problem zeby przepracowac dniowke, to cos jest nie halo. Jeszcze innego dnia napisal do kogos, ze juz jest w drodze, a godzine pozniej nadal nie dojechal. Dojazd z jego miejscowosci zajmuje kilkanascie minut, tak dla jasnosci. ;) Jakis czas potem dopisal, ze musial po cos wrocic. Do pracy dotarl poznym popoludniem. Doszlo do tego, ze co rano rozmowa #1 byly spekulacje na temat tego, o ktorej D. dojedzie, czy w ogole dojedzie i jaka historie przedstawi tym razem. :D Szale przelal zeszly czwartek, gdzie od rana pisal do innego chlopaka, o ktorej bedzie, czy juz jest, ze sam juz jedzie i... jakos nie mogl dojechac. Zrobilo sie poludnie, godzina pierwsza, trzecia, a D. nie ma. Podobno zjawil sie o 17, kiedy nikogo juz nie bylo, zostawil pootwierane drzwi (w budynku jest kilka firm, wiec laboratoria i biura trzeba zamykac chroniac swoje wyposazenie) i wyrzucil szalki petriego z inkubowanymi bakteriami o dzien za wczesnie... Kolejnego dnia, w piatek, pojawil sie (podobno, bo nikt go nie widzial) o 7 rano, a na wiadomosc okolo 10, gdzie jest, odpowiedzial, ze na przerwie. Wrocil prawie dwie godziny pozniej... Po prostu agent niesamowity! Pracownik marzenie! :D I wlasnie tego dnia szef powiedzial basta i kolesia zwolnil. Ponoc chlopak nawet sie nie tlumaczyl, tylko zwinal manatki i tyle.

Mimo wszystko sytuacja, kiedy ktos, z kim pracuje sie jakis czas, odchodzi lub zostaje wywalony, sa dosc przygnebiajace. Po pracy, bez humoru, pojechalam na zakupy (coz, trzeba jesc), potem w domu rozpakowywanie, ukladanie wszystkiego w polkach i lodowce i nagle okazalo sie, ze za 20 minut trzeba z Kokusiem wyjezdzac na trening pilki.

Nik w czerwonych portkach
 

Tak jak mu obiecalam, pojechalismy na rowerach, choc po pracy i zakupach bylam dosc padnieta, no i marny nastroj mnie nie opuszczal. Na wspomnienie jednak, ze moze lepiej autem, Nik zrobil tak nieszczesliwa mine, ze zal mi sie biedaka zrobilo. Najbardziej jednak chyba przekonalo mnie, ze Mlodszy nie zloscil sie swoim zwyczajem i nie tupal noga, tylko potulnie westchnal "dobrze, skoro jestes zmeczona...", ale minke mial bliska placzu. Coz, serce matki mietkie jest. ;) Pojechalismy na rowerach i nawet dalam rade, choc latwo nie bylo. Jestem jednak z siebie dumna, a kolejnego dnia nawet bylam w stanie wejsc po schodach. ;)

Sobotni poranek, to jak kilka ostatnich, pilka. Nik mial mecz juz o 9 rano, co oznaczalo rozgrzewke o 8:30. My dotarlismy o 8:45. ;) Od tego dnia przyszla fala ocieplenia i choc po nocy bylo na poczatku chlodnawo - 14 stopni, to bardzo szybko zdejmowalam sweter i podciagalam legginsy do gory, bo zrobilo sie nieznosnie goraco. Tym razem mecz byl niesamowicie wyrownany i pogubilam sie w wyniku, choc zdawalo mi sie, ze "nasi" przegrali. Nik oswiadczyl, ze nawet jego trener nie byl pewien. Wydawalo mu sie, ze zremisowali, ale nie wiedzial ile bylo goli ("brawa" dla trenera! :D).

Mlodszy przejmuje pilke, choc nie wiem od kogo i po co, bo wokol koledzy z druzyny ;)
 

Miedzy meczem Nika a rozgrzewka Bi, mielismy 1.5 godziny czasu, pojechalismy wiec po kawe dla matki oraz mrozone napoje dla Potworkow. Potem na moment do domu i znow na boiska. ;) W miedzyczasie wrocil do domu M. i proponowalam Kokusiowi zeby zostal w domu, ale uparl sie jechac. Niestety, akurat tego dnia jego kumpel nie dojechal, wiec solidnie sie wynudzil, ale przynajmniej mi nie znikal. :D Podczas meczu Starszej bylo juz potwornie goraco. Ubralam sandaly i po chwili stwierdzilam, ze nadeszla pora na pedicure i pomalowanie pazurow, bo po zimowym zaniedbaniu i chodzeniu w skarpetach, prezentowaly sie juz bardzo, hmm... "jaskiniowo". :D

Tu przynajmniej widac wyraznie walke o pilke ;)
 

Tego dnia mieli jakis problem z sedziami. Rano, na mecz Nika sedzia przybyl o 10 minut spozniony, ale przynajmniej dotarl. Natomiast na mecz Bi... nie dojechal w ogole! :O Trenerzy rozmawiali z facetem, ktory zarzadza calym terenem, ten sprawdzal jakas swoja rozpiske, gdzies dzwonil, ale najwyrazniej nic nie wskoral. Juz myslalam, ze odwolaja, ale trener przeciwnej druzyny wzial sprawy w swoje rece i stwierdzil, ze posedziuje. Wspolczulam biedakowi, bo biegal po calym boisku, gwizdzac i rozporzadzajac rzuty wolne, a jednoczesnie probowal dopingowac swoje dziewczyny i wskazywac im co maja robic.  ;) Mecz skonczyl sie wygrana "naszych" 3:0.

Po poludniu planowalam pojechac na zakupy obuwnicze, bo juz naprawde konczyl mi sie czas. Balam sie, ze nie znajde zadnych fajnych butow do sukienki w pierwszym sklepie i co wtedy? Tymczasem moj malzonek, po kolejnych zapasach z wanna, chodzil jak struty i na moje pytanie o jego plany, burknal, ze jedzie do spowiedzi. Uch... Ok, dobrze mu to zrobi, wiec poinformowalam go, ze potem chce jechac do sklepu i zabralam sie za sprzatanie. Znow wszystko mi sie kumuluje na weekend, a jeszcze nadeszla ta pora roku, ktorej (jesli chodzi o brud w domu) strasznie nie lubie. Wiecie, zima (jesli Potwory i pies nie naniosa blota lub brudnego sniegu), na podlogach to glownie kurz i psie klaki, w kuchni troche okruchow. A teraz?! Do powyzszego dochodzi piach, kawalki kory, jakies listki, igliwie, wyschniete kwiaty zlatujace z drzew, warstwa pylku i Bog wie czego jeszcze, a co wlatuje przez otwarte caly czas okna oraz  drzwi tarasowe i co wnosimy na obuwiu. Po prostu syf! W sobote zabralam sie wiec ostro za odkurzanie i mycie podlog i w chalupie jakby pojasnialo. ;) Tymczasem M. nie powiedzial, a po spowiedzi pojechal jeszcze oddac jakies rurki oraz sprawdzic czy do sklepu dotarly zamowione przez nas kafle. Jak to z obsluga sklepow bywa, kafelki zamowione byly 2 tygodnie temu; w zeszlym tygodniu powiedzieli, ze jeszcze nie przyszly, a w sobote ktos sprawdzil i stwierdzil, ze zdarzyl sie blad w systemie i zamowienie w ogole nie przeszlo! :O Cos tu smierdzi i mam wrazenie, ze ktos klamie, tylko ciekawe kto. Czy tydzien temu pracownik nie potrafil sprawdzic? Czy w miedzyczasie zamowienie przyszlo, ale nasze kafle sprzedali (zdarzylo sie juz tak raz z panelami do sypialni)?! Cholery mozna dostac. :/ Do czego jednak zmierzam. Malzonek pojechal i przepadl na prawie 3 godziny! Zdazylam odkurzyc, polatac na mopie i siedzialam jak na szpilkach, bo chcialam juz jechac! W koncu M. laskawie dotarl do domu, podwojnie wsciekly, wiec ani przepraszam ani pocaluj mnie w doope. Zrobila sie 17:30 i szczerze to juz mi sie nie chcialo, tym bardziej, ze mialam poszukac trzech roznych par obuwia, wiec to nie bylo wpadniecie do sklepu na 20 minut, wybranie, przymierzenie i do domu. Szczegolnie, ze mam koszmarne do obucia stopy - waskie i plaskie, wiec oprocz oczywistego wygladu buta oraz wygody (mam plaskostopie, wiec bardzo szybko bola mnie podeszwy stop), warunkiem jest zeby trzymal mi sie on na nodze! Moja matka zawsze przewraca oczami, ze kupuje buty "babciowe", nic jednak nie poradze, ze wlasnie takie "ortopedyczne", dosc zabudowane, najczesciej sa jedynymi, ktorych nie gubie chodzac. ;) Zmusilam sie w koncu do pojechania, bo wiedzialam, ze mam juz naprawde malo czasu i tak jak oczekiwalam, spedzilam w sklepie ponad godzine, wybierajac, przymierzajac, odkladajac, albo irytujac sie, ze z naprawde ladnych nie ma oczywiscie mojego rozmiaru. ;) Do tego dojazd w obie strony i do domu dojechalam na czas kladzenia Potworkow spac, jednak kupilam to co chcialam, wiec warto bylo.

W niedziele zaskoczyla nas pogoda, bo choc zapowiadali tylko zachmurzenie, kiedy wracalismy z kosciola, znienacka zaczelo padac i grzmiec. I tak padalo sobie kilka godzin, a ja co chwila sprawdzalam czy nie odwolali tenisa. Rozchmurzylo sie doslownie pol godziny przed zajeciami, wiec jadac spodziewalam sie, ze korty moga byc zalane i lekcje i tak przesuna. Na szczescie bylo cieplo, wiec wszystko migiem schlo, a korty najwyrazniej maja dobry odplyw, bo byly suchutkie.

Nie wyglada to na zbyt udany backhand :D
 

Oczywiscie Bi jojczala, ze nie chce jechac, choc upierala sie, ze ona tak naprawde lubi grac w tenisa, tylko nie lubi lekcji. Taaa, to dziecko na wszystko ma zawsze wytlumaczenie dla swojego marudzenia. ;)

A starsza przymierza sie do odbicia :)
 

Wczesniej wpadl do nas moj tata. Mialam wyrzuty bo nie upieklam zadnego ciacha, ale za to M. akurat smazyl placki ziemniaczane, wiec sie tesc zalapal. ;) A po poludniu, kiedy wrocilismy z tenisa, jeszcze tylko spacer, a potem zostalismy w ogrodzie, zbierajac psie miny i przycinajac to i owo. Moje rododendrony niestety nie beda kwitnac zbyt spektakularnie tej wiosny. Praktycznie nie maja pakow. Bez rowniez znow pozbawiony nawet jednej kisci. :( Hortensja wypuscila malo pedow, a z tych, ktore zostaly z zeszlego roku, wiekszosc uschla. Z czterech krzaczkow truskawek ostaly sie 3, ale malutkie i mizerne. Mimo, ze zima byla sniezna ale niezbyt mrozna, to jednak ogrod oberwal. :(

W poniedzialek nie chcialo sie do pracy jak cholera (co nie jest zadna nowoscia), ale za to mielismy mala "sensacje". Rano przed wejsciem do budynku pojawili sie... rodzice zwolnionego w piatek chlopaka. Tak naprawde nie wiadomo czy wiedzieli, ze zostal zwolniony, w kazdym razie nie widzieli go od piatku i zastanawiali sie czy jest w pracy. Przy okazji wyszlo na jaw, ze chlopak ma chorobe dwubiegunowa i rodzice maja kontrole prawna nad jego osoba oraz finansami. Wszyscy w pracy zgodnie uznali, ze to by wiele wyjasnialo z jego zachowan, ale zaskoczeni byli, ze rodzice przyjechali tutaj zamiast zglosic na policje zaginiecie. Najwyrazniej D. im juz tak nieraz znikal, wiec woleli najpierw go poszukac. ;) Mam nadzieje, ze z nim wszystko ok i ogolnie, to taka sytuacja, ze ciezko stwierdzic kogo bardziej szkoda: chlopaka (nooo, faceta, ma 32 lata), czy jego rodzicow...

Po pracy pedem z Potworkami na religie. Tego dnia dzieciarnia miala juz pierwsze proby w kosciele. Jeszcze bez ustawiania sie w odpowiedniej kolejnosci (ponoc maja isc od najnizszego do najwyzszego), ale cwiczyli jak maja podchodzic i co robic. Ciekawostka jest, ze maja przyjac Komunie na jezyk, mimo, ze tutaj ogolnie przyjete jest przyjmowanie na reke i nawet w Polsce, z powodu koronaswirusa chyba wprowadzono powszechne przyjecie oplatka do reki. Przyszly tydzien to bedzie jazda bez trzymanki, bo i w poniedzialek i w srode, dzieciaki beda musialy byc w kosciele juz o 16:15. Nie wiem, co zarzad tej przykoscielnej szkolki sobie mysli, bo wiedza przeciez, ze szkoly koncza lekcje miedzy 15 a 15:20. Potworki koncza o 15:15, czyli godzine pozniej musza byc w kosciele, a trzeba jeszcze dojechac i zjesc wczesniej jakis obiad! Szczegolnie w poniedzialek, gdzie maja miec spowiedz, a potem normalnie religie, skoncza jak zwykle o 18, czyli spedza tam prawie 2 godziny! Autobusem dojezdzaja ze szkoly nieraz po 16, wiec bede musiala urywac sie z pracy, zeby odebrac ich prosto po lekcjach, inaczej w zyciu nie zdaza. I tak bedzie na styk. Jedna z moich kolezanek w ogole ma problem, bo wychodzi z pracy o 15:30, a ze ma kawal do przejechania, w domu jest o 16:10. Jest nauczycielka, wiec nie bardzo ma sie jak zwolnic, a juz na pewno nie dwa dni w tym samym tygodniu. Maz pracuje na druga zmiane, wiec tez nie da rady syna podwiezc. Podeszla wiec po religii do kobiety zarzadzajacej ta szkolka, zeby zawiadomic, ze w poniedzialek jej syn sie spozni, bo nie ma kto go przywiezc na czas i ze tak wczesna godzina jest problematyczna dla pracujacych rodzicow. Na to baba (ta sama, ktora klamala w zywe oczy o zawiadamianiu o spotkaniach i rozdawanych formularzach), stwierdzila, ze oni zawsze tak robia i nigdy nikt nie mial z tym problemu. Taaa, jaaasne...

Tego wieczora przypomnialam tez Kokusiowi, ze chcial pogadac z tata na temat dalszego chodzenia na karate. Nie chcialam zapisywac go na kolejna sesje zeby uslyszec wiecej malzenskiego zrzedzenia, a z drugiej strony nie mialam ochoty wysluchiwac placzu kiedy za dwa tygodnie Nik by sobie niechybnie przypomnial, ze on przeciez chcial chodzic! ;) W kazdym razie kochany tatus znalazl slowa i argumenty, zeby przekonac synka, ze on tak naprawde chodzic nie chce i ze fajniej jest przeciez miec kilka dni "wolnych". Wyglada wiec, ze przygoda z karate wlasnie sie na jakis czas konczy. Poniewaz poczatkowo sama mialam zamiar odpuscic kolejna sesje, wiec wzruszylam tylko ramionami, choc naszla mnie refleksja, ze jaki normalny, ogarniety i swiadomy rodzic przekonuje dziecko, zeby rezygnowalo z aktywnosci, kiedy ono chce na nie chodzic?! No wlasnie... :/

Wtorek to znow "crazy Tuesday", na szczescie juz ostatni. :D W pracy sensacja trwa, bowiem rodzice zwolnionego chlopaka znow przyszli pod drzwi budynku (jak to dobrze, ze trzeba miec elektroniczne karty, inaczej sie nie wejdzie) . Tym razem przywiezli kopie nakazu sadowego, potwierdzajacego, ze maja faktyczna kontrole nad synem oraz jego finansami. A wszystko rozbija sie o... kase. Oczywiscie. Przeciez jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniadze. Odkad chlopak zaczal u nas pracowac, jego wyplata najwyrazniej wplywala na konto rodzicow. Ale dwa tygodnie temu, D. podal numer innego konta, ktore prawdopodobnie zalozyl w tajemnicy przed matka i ojcem. Ponoc (nie bylam przy rozmowach) rodzice zazadali, zeby te wyplate, ktora wplynela na to nowe konto przelac z powrotem na poprzednie i zeby kolejna wyplata oraz pieniadze z "odprawy" rowniez wplynely na nie. I jak poprzednio czulam lekkie wspolczucie w stosunku do rodzicow (bo nadal wierze, ze nikomu nie przychodzi latwo ubezwlasnowolnienie dziecka), tak w tym momencie stracilam do nich calkowicie szacunek. Rozumiem bowiem nakaz sadowy, ale... Dowiedzieli sie w poniedzialek, ze ich syn zostal zwolniony. Na to nowe konto wplynela raptem jedna wyplata. Nawet jesli wplynelyby kolejne za dwa miesiace (taka ma dostac odprawe), to chlopak byl tylko laborantem o najnizszym stopniu. Kokosow na pewno nie zarabial. A oni nachodza nas dzien w dzien zadajac, zeby te kase oddac im... W dodatku chodzi o ich syna! Co im szkodzi jakby zatrzymal sobie te troche pieniedzy...? Nie mowiac juz o tym, ze to nie powinna byc sprawa szefostwa. Chlopak jest dorosly. Byl oficjalnie zatrudniony. Podal konto, na ktore ma mu wplywac pensja. A czy jest ono poprawne i jakie oni tam maja zatargi rodzinne, to juz sprawa miedzy nimi... Szczerze, to nie dziwie sie facetowi, ze mu sie pracowac nie chcialo, skoro to, co zarabial, dostawali jego rodzice. Dla chlopa po 30stce, ktory wydawal sie calkiem zwyczajny i "normalny", to musi byc strasznie upokarzajace. Dodatkowo, w jaki sposob on ma sie kiedys usamodzielnic i uwolnic od kontroli rodzicow, skoro nie ma nawet wlasnej kasy? Ani samemu wynajac mieszkania, kupic auta, nic. Ojciec ma prawo decydowac o jego finansach, matka o jego osobie (czyli w razie czego pewnie o zamknieciu w psychiatryku). Potworne...

W kazdym razie, praca to jedno, a po pracy znow sporty w wydaniu podwojnym (dla Bi).

Najpierw pilka...
 

Tego dnia Potworki dojechaly do domu rekordowo pozno, bowiem dopiero o 16:30! :O To jest godzine i 15 minut po lekcjach!!! Dostali nowego kierowce, ktory kompletnie nie mogl ogarnac adresow. Kiedy w koncu przyjechali, ominal zupelnie nasz dom i wysadzil Potworki dopiero na kolejnym przystanku, ktory na szczescie jest na koncu naszej ulicy (a nie gdzies na innym osiedlu). :O Na szybkiego wcisnelam Bi obiad i polecialam z nia na pilke, a M. podwiozl pozniej Nika na karate. Z tego pospiechu zapomnialam wziac stroju Bi, a kiedy sobie przypomnialam, Starsza stwierdzila, ze w takim razie na karate nie jedzie. Cisnienie mi skoczylo i otwieralam gebe zeby wrzasnac na pyskule, ale przypomnialam sobie, ze przeciez M. moze przywiezc jej stroj razem z Kokusiem. Powiedzialam pannie, ze tata dowiezie stroj i bedzie mogla sie przebrac w lazience. Nie, ona sie w lazience przebierac nie bedzie! Kuffa, no! :/ Policzylam do 10 i sprostowalam, ze moze sie przebrac w aucie, jak zwykle, choc jak dla mnie to lazienka jest wygodniejsza. Laskawie sie zgodzila. Udusze kiedys, slowo harcerza... ;)

Pozniej karate...
 

Poniewaz byly to ostatnie zajecia karate na jakis czas (nadal nie ma grafiku na lato i nie wiadomo czy lekcje w tym czasie sie odbeda), Nik ponownie podszedl do "egzaminu" na pierwszy pasek. Oczywiscie sam z siebie nie pamietalby nawet zeby w domu cwiczyc, ale przypomnialam mu i w niedziele i poniedzialek. Za moje przypomnienia jeszcze dostalam w podziece... foch. Bo przeciez to mi zalezy na pasku! :/ Ale jednak przecwiczyl i to wystarczylo, zeby przeszedl uklad bezblednie. Dostal wiec pierwszy pasek i byl przeszczesliwy.

Pierwszy pasek, czy tez "belka", jak to sprostowala Iwosia :)

Sensei przekonywal tez Potworki zeby koniecznie wrocily na zajecia po tej miesiecznej przerwie (powiedzialam, ze z powodu natloku obowiazkow zmuszeni jestesmy karate tymczasowo zawiesic), ze oboje sa bardzo dobrzy, szczegolnie Bi ma najlepszy wykop wsrod grupy poczatkujacej i wykazuje duzy potencjal. Nie dziwie sie skoro i plywa i gra w pilke, wiec ma gdzie te nogi cwiczyc. :D Coooz... Nie wiedzialam jak to facetowi powiedziec, ze co do powrotu Nika nie mam watpliwosci, natomiast wlasnie z Bi moze byc "problem". Sensei urzadzil jej pogadanke z pochwalami, ulala i w ogole, ale jak znam Starsza, to moze jej sie odwidziec kompletnie i wtedy bedzie miala w nosie czy jest w tym dobra, czy nie. :D

W srode juz w pracy bez wizyt zachlannych rodzicow bylych pracownikow. ;) A po pracy - druzyna plywacka. Jak to czesto u nas bywa, po zimnym i deszczowym poczatku maja, znienacka przyszly upaly i maja juz wlasciwie z nami zostac, poza chlodniejszym dniem od czasu do czasu... Nik wiec entuzjastycznie oznajmil, ze cieszy sie z treningu, bo przynajmniej schlodzi sie w wodzie! ;) Co lepsze, stwierdzil, ze kolejnego dnia chce jechac na karate, bo sensei powiedzial, ze moze czasem wpasc na trening nawet bez zapisywania sie. ;) Wytlumaczylam mu jednak, ze to tylko wyjatkowo, jakby trafil nam sie luzniejszy tydzien i nie wygladaloby to dobrze, gdyby nie byl zapisany, ale zjawil sie zaraz na pierwszych zajeciach nowej sesji. :D

Plynie rekinek ;)
 

Dla odmiany Bi wzdychala z radoscia, ze przed nia dwa dni odpoczynku i urzadzila placz, ze sroda to "najgorszy dzien w jej zyciu, bo jej przyjaciolka nie wracala autobusem, na obiad byla reszta plackow ziemniaczanych z niedzieli i w dodatku miala jechac na te straaaszne plywanie..." ;) Nie pomoglo nawet tlumaczenie, ze w tym tygodniu na basen jedzie raz, w nastepnym nie pojedzie w ogole, a w jeszcze kolejnym znow tylko raz, bo w poniedzialek bedzie Swieto...

Plynie maruda :D
 

Tak samo jednak jak z tenisem, jak juz pojedzie, to wydaje sie niezle bawic, ale ile sie wczesniej umarudzi, to wiem tylko ja... Tym razem dodatkowa atrakcja bylo to, ze poniewaz mielismy 28 stopni, a do domu raptem kilka minut, pozwolilam Potworkom nie przebierac sie tylko owinac recznikami i tak przejsc do auta. Mala rzecz, a ile frajdy. ;)

W czwartek obudzilo mnie dziwne "pykanie" i przez moment zastanawialam sie, co to takiego, az dotarlo do mnie, ze dochodzi z... kaloryferow! :D Mimo, ze w dzien temperatury rosna do 28-29 stopni, noce sa jednak nadal chlodne. W srode wieczorem gora byla tak nagrzana, ze Nik wyklocal sie zeby pozwolic mu spac bez koszulki. Zostawilam wszystkie okna otwarte dla lekkiego przewiewu, tymczasem w nocy temperatura zleciala do 11 stopni i wlaczylo sie ogrzewanie. ;) A w dzien znow mialo byc 27 stopni. Taka szalona pogoda. ;) Poniewaz nie zapisalam Potworkow na kolejna sesje karate, tego dnia nie jechalismy na zaden sport i az mi dziwnie bylo. Nie wiedzialam co zrobic ze soba w takie wolne popoludnie. :D

Opowiem Wam za to o wydarzeniach szkolnych pod znakiem covidowego protokolu. Biedne te dzieciaki w tym roku; omija je mnostwo atrakcji. I biedni my - rodzice, bo nie mozemy przyjechac na uroczystosci szkolne (ktorych w wiekszosci zwyczajnie nie bylo...). Nie zrozumcie mnie zle; ciesze sie, ze Potworki chodzily do szkoly caly rok, bo to co czytam o zamykaniu i otwieraniu szkol w Polsce to jakis horror i totalne oglupienie, ale jednak dalo sie odczuc, ze nie sa to normalne czasy. Zwykle odbywaja sie uroczyste (jak na tutejsze standardy) rozpoczecia i zakonczenia roku, dzieci maja wycieczki oraz uroczystosci klasowe, na ktore rodzice przysylaja przekaski oraz akcesoria, chor ma koncerty dla rodzicow, podobnie orkiestra, a cala szkola celebruje tancami poczatek wiosny, czyli May Day. Nie wspomne juz o klubie narciarskim, ktory w tym roku w ogole nie ruszyl, czego nie mogl odzalowac Nik. Obostrzenia covidowe szczegolnie dotknely IV klasy, ktore sa ostatnim rocznikiem w tej szkole. Zazwyczaj mieli dodatkowe zabawy, wycieczki, itd. W tym roku nic i Bi jest niepocieszona. Moze za rok Nik bedzie mial wiecej szczescia niz siostra... Wszystkie koncerty odbyly sie wirtualnie. Coz, po pierwsze, to nie to samo dla widowni (gdzie ten wzrusz?!), a po drugie, kiedy dzieciaki graly czy spiewaly razem, jakos to wygladalo. Teraz to do rodzicow nalezalo dopilnowanie zeby nagraly swoje kawalki, a wiadomo jak to jest kiedy to rodzic "przymusza" do cwiczen i nagran. Jak cala klasa to robi, to nie ma dyskusji, natomiast mamie czy tacie mozna pomarudzic i pojeczec. ;) A po trzecie, pani sklada nagrania i wrzuca na YouTube, ale plik jest chroniony i nie ma jak go skopiowac. :( W kazdym razie, Bi nalezy do choru szkolnego, choc nazywaja to jakos inaczej. Pani od muzyki probowala zorganizowac cos na ksztalt koncertow, gdzie dzieci nagrywaly swoj spiew, a ona skladala to w jedna calosc. Na dwa "koncerty" wczesniej Bi sie nie nagrala, bo nie pamietala, a ja zapominalam przypomniec. Kolejny odbyl sie w kwietniu i dzieci mialy juz wyraznie dosc, bo pani wyslala maila, ze dziekuje tym, ktore nagraly, ale ze milo by bylo gdyby jeszcze kilkoro zaspiewalo. Ups. Przeczytalam maila Bi i przydusilam, zeby sie nagrala, choc okazalo sie, ze nawet z instrukcja w mailu, w ktore miejsce kliknac na wirtualnej stronie szkoly i tak Starsza miala problem zeby znalezc piosenke, instrukcje oraz mozliwosc nagrania. Na kazdym kroku maja te dzieci utrudnione zadanie, a moglyby, kurna stanac na scenie, nawet w odstepach i zaspiewac. To nie... :/ Niedawno pani przyslala zlozony filmik i nawet niezle to wyszlo, choc niestety, koncertu nie przypomina. Jedne dzieci spiewaly glosniej, drugie ciszej (jeden chlopiec mowil i to prawie szeptem), jedne szybciej, drugie wolniej, jedne mamrotaly, inne pluly w mikrofon... Ze juz o wadach wymowy nie wspomne. Jakie czasy, takie koncerty. ;)

"Koncert" nagrany z pokoju :D
 

Jedna z wiekszych tradycji tej szkoly, sa wystepy dzieci z okazji May Day, wraz z owijaniem wstazkami slupa przez IV klasy. To owijanie jest pokazowym tancem na ten dzien, wedlug historycznych opisow (wbijcie sobie May Day w google). W tym roku szkola miala obchody 3 i 4 maja. Z powodu koronaswirusa zmodyfikowali tance tak, zeby dzieci sie nie dotykaly i niestety nie zaprosili rodzicow... :( Jedna z nauczycielek stanela na wysokosci zadania, ponagrywala poszczegolne roczniki i sklecila wszystko w jeden filmik. Zastanawia mnie sens calego zachodu bez udzialu widzow. Cala zabawa polegala wedlug mnie na mamie czy tacie (albo i calej rodzinie) obserwujacych i klaszczacych. Wiadomo tez, ze kazdy rodzic nagrywa tak, zeby jak najlepiej widziec swoje dziecko. Nauczycielka musiala jakos to pogodzic, ale w rezultacie wyraznie widac tylko dzieci stojace z przodu. Nik mignal mi gdzies z tylu pare razy i tyle.

Strzalka zaznaczylam Kokusia
 

Klasy IV, owijajace slup byly nagrane nieco dokladniej, z racji zapewne, ze to byl zawsze "gwozdz programu", taki zaszczyt dla najstarszych klas, ktore w kolejnym roku ida do innej szkoly. Tu juz widzialam Bi, choc niestety jakosc filmiku i wielkosc obrazu pozostawia sporo do zyczenia.

Starsza rozpoznalam glownie po wlosach. Jak dobrze, ze tutaj nie ma zbyt wielu takich jasnych blondynek ;)
 

Ech... :( Ciekawe czy wymysla cos lepszego na wiosenny koncert skrzypcowy, ktory zawsze tez byl waznym wydarzeniem? Mogliby przeciez rozdzielic go na klasy i przyszliby tylko rodzice tej grupki dzieci. Niestety, z tego co wiem, dzieciaki beda chyba znow nagrywac sie w domu. :( Ciesze sie oczywiscie, ze w ogole cos w tym roku jest organizowane, bo dzieci zeszloroczne przeciez ominelo wszysciutko i naprawde wspolczuje dzieciakom i rodzicom zeszlorocznych IV klas, ktore odeszly bez zadnego oficjalnego pozegnania... Na szczescie, z tego co wiem, graduation IV klasy w tym roku ma sie odbyc w obecnosci rodzicow. Oby!

A! Jeszcze troche sagi lazienkowej. Zastanawialam sie co bede robic w czwartkowe popoludnie, to maz znalazl mi zajecie. Sam sobie nie radzil, wiec zawolal mnie zebysmy razem czytali instrukcje i probowali cos zdzialac. Jesli zastanawiacie sie na jakim etapie jestesmy, to nadal na tym samym. ;) Wanna w koncu wsadzona we wneke, M. wstawil polowe jednej ze scian nad nia i zabral sie za montaz kranu, a konkretnie tej galki, ktora odkreca sie wode i ustawia temperature. Niestety, malzonek ma paskudny zwyczaj nie czytania instrukcji, tylko robienia wszystkiego "na czuja". Mordowal sie wiec z tym kranem godzine, a ja wsciekalam, bo co chwila odlaczal wode w chalupie, wiec ani wlaczyc zmywarki, ani pralki, ani nic umyc... Przyznaje, ze jemu tez lekko nie bylo, bo za kazdym razem musial leciec 3 kondygnacje na dol, a potem wdrapywac sie z powrotem. Ale skoro tak kocha silke, to tym razem mial darmowa. :D W kazdym razie, po okolo 2 godzinach skapitulowal i zawolal mnie na pomoc. I tu musze mu oddac sprawiedliwosc, bo instrukcja byla fatalnie napisana a grafiki nic nie mowily. Moze jakby ktos byl zawodowym hydraulikiem, cos by z tego wyniosl, ale nie tacy amatorzy jak my. W skrocie, woda leciala nam albo letnia i wrzaca, albo zimna i lodowata. Nie moglismy ustawic tak, zeby po odkreceniu byla zimna, a potem przechodzila w ciepla, a ewidentnie bylo to cos w ustawieniach. W ktoryms momencie, pod cisnieniem wody, z galki wypadly jakies sprezynki i malutkie zaworki i grozilo nam, ze nie da sie ich wsadzic z powrotem i zostaniemy bez wody w chalupie! :O W koncu, po 4 godzinach drapania sie po lepetynach, M. uznal, ze moze jedna z czesci jest zepsuta. Pojedzie kolejnego dnia do sklepu, kupi, wymieni i zobaczymy. Ok. W koncu moglam wstawic zmywarke, M. przygotowywal siebie, a ja Potworki do spania. A potem, juz w lozku, malzonek odpalil YouTube i znalazl filmik z instalacja dokladnie takiego modelu. I co sie okazalo?! Ze on ma jedna duza galke do ustawiania cisnienia wody, a na to pozniej idzie mniejsza, ktora ustawia sie temperature! :D No kto by na to wpadl?! To znaczy, M. powinien przejrzec wszystkie czesci i popatrzec co idzie do czego, ale tego nie zrobil, ja oczywiscie tez nie, ale zadne z nas nie przeczytalo instrukcji instalacji do samego konca. Ups... ;) A potem jeszcze malzonek spanikowal, ze znow przyslali nam felerny zestaw, bo na filmiku gosc instalowal tylko galke do wlaczania prysznica, a u nas potrzebny jest przelacznik z kranu na prysznic. I M. myslal, ze ta mniejsza galka bedzie wlasnie do tego (ale sprawdzic w instrukcji to nie laska), a tak to nic takiego nie ma! Na szczescie tu juz moglam mu przyjsc z pomoca, bo systemow przelaczania wody jest wiele. Czasem jest to dinks w kranie, ktory trzeba pociagnac, innym razem guzik, ktory trzeba wcisnac, itd. Okazalo sie, ze nasz ma to pierwsze. ;)

Takze, cdn., na bank. :D

16 komentarzy:

  1. Mnie też strasznie wkurzają takie osoby, które ewidentnie w pracy lecą sobie w kulki. Co prawda tutaj choroba pewnie miała spore znaczenie, ale mimo wszystko, zachowanie mogło irytować. Chociaż z drugiej strony też masz rację, po co pracować, skoro z tej pracy nic nie masz, bo wszystko trafia do rodziców??? To pojawianie się pod firmą też wyglądało, jakby bardziej zależało im na pieniądzach niż synu ;/

    Mnie strasznie drażnią zakupy, jak sobie pomyślę, że mam chodzić, wybierać, przymierzać - to już mi się odechciewa. Ale nawet się nie pochwaliłaś co kupiłaś - nie ładnie :)

    U nas dzieci podczas komunii też ustawiają się według wzrostu, dzięki czemu Oliwka siedziała w pierwszej ławce, a jeszcze od takiej strony, że do komunii przystępowała jako pierwsza. Co do samego przyjmowania komunii to w naszej parafii, jak chyba w większości jest dowolność. Kto chce przyjmuje do ust, kto chce ten na rękę. Dzieci komunijne zarówno w dzień komunii, jak i przez biały tydzień przyjmowały do ust. My przyjmujemy na rękę i w zeszłą niedzielę chciałam, aby Oliwka już też tak przyjmowała, ale ona stwierdziła, że ten ostatni raz chciałaby przyjąć jeszcze do ust, a potem będzie przyjmować na rękę. Ja też zwalniałam Oliwię na spowiedź, bo akurat zaczynała się o tej samej porze, o której miała kończyć lekcję i nie ukrywam, że mnie to zirytowało, bo ja rozumiem ważność przygotowania, ale kurczę nie powinno to kolidować z tak podstawowymi obowiązkami jak obecność na lekcji.

    Gratulacje dla Nika za zdobycie belki :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie wlasnie tez najbardziej zirytowalo to, ze ta szkolka religii najwyrazniej uwazala, ze jest najwazniejsza i wszyscy maja sie dostosowac. Strasznie to bylo wkurzajace, ale na szczescie juz po, a ze tu religii obowiazkowej nie ma, to przez pare lat, do bierzmowania, mamy spokoj. ;)

      Usuń
  2. U Was tradycyjnie intensywnie, ale w życiu już tak chyba jest.
    Mi szkoda tych naszych dzieci i wszystkiego, co tracą. Za chwilę kończą przedszkole, a przez ostatni rok zero wyjść, wyjazdów. Dobrze, że chociaż planowana jest uroczystość na koniec przedszkolnej przygody. Plenerowa, ale będzie. Dobre i tyle. Choć mam nadzieję, że uda mi się namówić rodziców na jakiś wyjazd dla dzieciaków.
    Dobrej niedzieli

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mi tez szkoda wlasnie najbardziej Bi, bo ona w kolejnym roku przechodzi do innej szkoly i powinna miec specjalne wycieczki, zabawy, itd. A nie miala nic. Fajnie, ze chociaz w ostatni dzien planuja urzadzic dla IV klas ceremonie na pozegnanie. Na zewnatrz, z ograniczona widownia, ale zawsze cos.

      Usuń
  3. Jak napisalas o tym chlopaku, to od razu przypomniala mi sie historia z Britney Spears. Jej zyciem tez 'zarzadza' ojciec. Straszne jest takie ubezwlasnowolnienie czyjegos zycia. Kazdy jest odpowiedzialny za siebie i ma wolna wole. W tym przypadku niestety biedny chlopak jest pod wieczna kontrola rodzicow,ktory za grosz mi nie zal.
    Dzieciaki jak zwykle intensywnie z treningami. Zastanawiam sie czy macie jakis czas dla was rodziny? Czy ciagle w rozjazdach?
    Ja tez mam plaskostopie i szpilki dzialaja na nie idealnie. Musza byc tylko szerokie przy palcach, bo po wielu wielu latach noszenia niekoniecznie wygodnych butow dorobilam sie haluksow.
    Pogody zazdroszcze jak zwykle :-)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja nie moge nosic szpilek. W ogole buty musze miec super wygodne, inaczej juz po polgodzinie bola mnie podeszwy i w ogole chodzic nie moge...
      Juz teraz z treningami zwolnilo. Dlatego tez, wbrew marudzeniu M., cierpliwie wozilam dzieciaki, bo wiedzialam, ze to taki szalony miesiac, a potem stopniowo sporty zacznal sie wykruszac. :)

      Usuń
  4. Ależ się u Was dzieje!!! Pozdrawiamy ciepło :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Duzo! Ale wole takie pozytywne "akcje" niz nudy. :D

      Usuń
  5. Początkowo historia znajomego z pracy mnie ubawiła... Później już nie. Współczuję choroby i rodziców.

    Akcje z remontami macie też nie do pozazdroszczenia!

    A buty? Gdzie są fotki;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aaaa... Butami nie mam co sie chwalic, bo adidasy oraz "szmaciaki" do pracy to takie w sumie zwyczajne, nic specjalnego. Tylko szpilki ladne, ale one beda na fotach z komunii. ;)

      Usuń
  6. Hmmm, z tym wyrzuconym pracownikiem u was, przypomniala mi sie historia asystentki zatrudnionej w businessie mojego meza. "Zatrudnionej" jedynie, bo przeciez NIE pracujacej. 23-latka ciagle migala sie od pracy, ciagle cos jej wypadalo, ciagle miala jakies przeszkody zyciowe... Managerka biurowa smiala sie, ze kazdy swoj poranek zaczynala od nerwow i bolu brzucha zastanawiajac sie, na ktora godzine i CZY W OGOLE Casey dotrze do pracy. Tak szlo kilka m-cy, az w koncu managerka uprosila mojego meza, zeby zwolnic te nieznosna dziewczyne i glupi stress minal. No a potem okazalo sie, ze ta zawodzaca na calej linii pracownica nie byla ani chora psychicznie, ani nie miala zadnej przemocy domowej (czym wielokrotnie tlumaczyla swoje klopoty), ale byla zwykla narkomanka, cpajaca kokaine i inne twarde specyfiki.
    Coz, bywa i tak...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak bywa chyba nawet czesciej. ;) Przyznaje sie, ze przy wybrykach owego Dan'a tez raczej spodziewalam sie, ze okaze sie narkomanem. Tym razem jednak nie trafilam. ;)

      Usuń
  7. Hahaha lubię te Wasze remontowe opowieści :D Muszę poczytać wcześniejsze wpisy bo mam zaległości.
    Miejmy nadzieję, że następny rok szkolny będzie już normalny. Eh.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tym razem opowiesc pt. "lazienka" bedzie sie jeszcze ciagnac i ciagnac... Malzonek kompletnie stracil zapal i zaczynam sobie myslec, ze aby do konca wakacji sie wyrobil. :D

      Usuń
  8. O rany, dzieje się tam u Was, że hoho! Aż nie do ogarnięcia.
    U nas w Poznaniu zimno, pada i non stop wieje :(
    buźki!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U nas w kratke. Jednego dnia 30 stopni, drugiego 24, a trzeciego... 15 i deszcz. A kolejnego 28. :D

      Usuń