Maj rozpoczal sie raczej chlodno i deszczowo. Po cieplym i suchym kwietniu nastapilo zalamanie pogody i jest pochmurno, co chwila pada lub chociaz kropi, a w dodatku strasznie wieje... Jestem milosniczka pogody ekstremalniej, lubie zime z mrozem i sniegiem oraz lato plus slonce i upaly. Nie znosze tego przejsciowego czasu, choc wiosna jest oczywiscie duzo przyjemniejsza niz jesien. Czekam jednak juz na ustabilizowanie pogody. Wkurza mnie kiedy jednego dnia moge ubrac krotki rekawek, a kolejnego znow musze zakladac kurtke. Nie mowiac juz o tym, ze temperatury czesto tak skacza w ciagu jednego dnia... Niech juz przyjdzie lato! ;)
Jak zakonczylam ostatnio, w piatek 7 maja, wzielam ranek wolny. Jechalam z Maya do weta, nasza piesa potrzebowala bowiem i tabletek na robaki i co 3-letniego szczepienia przeciw wsciekliznie. Nie mowiac juz o przebadaniu i obejrzeniu na wszystkie strony, rok temu bowiem bilans odpadl nam z powodu pierdzielonej pandemii. A jak juz jechalam do weta, chcialam zeby spojrzeli na ogon Mai, gdzie zrobil jej sie lysy placek. Naczytalam sie o pasozytach skory u psa i zmartwilam, ze siersciuch cos zlapal, chcialam wiec zeby lekarz spojrzal na to fachowym okiem. Pierwsze co mnie uderzylo, to covidowe protokoly. Nasz gubernator anuluje obostrzenia, ale niektore biznesy nie ida najwyrazniej z "duchem czasu". Klinike weterynaryjna znam, wiec z rozpedu wjechalam w podjazd i prawie skrecilam na parking, kiedy rzucily mi sie w oczy tabliczki z numerami. Na szczescie zwolnilam na tyle, ze zauwazylam, ze owe tabliczki zawieraja nazwe kliniki! Okazalo sie, ze trzeba sie przy nich zatrzymac i wykrecic podany numer telefonu. A stanelam tak zaskoczona, ze kiedy wysiadlaam pozniej zeby wypuscic psa, zauwazylam, ze zaparkowalam sobie prawie na srodku podjazdu, dobry metr od kraweznika! :D Pozniej juz poszlo w miare sprawnie. Przez telefon musialam wyrecytowac cel wizyty (choc umawiajac sie juz go podawalam) oraz dogadac sie co do szczegolow. Zaskoczyli mnie kiedy oznajmili, ze zabiora psa i przyprowadza po badaniach. Nie bardzo bylo mi to wsmak (w koncu to moje czworonozne dziecko, musze wiedziec co mu robia! ;P), a poza tym z poprzednich wizyt pamietalam, ze Maya zachowywala sie dosc "niepewnie" i dostawala kaganiec. Coz, nie mialam wyjscia, oddalam im wiec mojego smierdziucha, spodziewajac sie, ze za chwile po mnie zadzwonia, zeby jednak wejsc i ja przytrzymac. Nic takiego sie jednak nie stalo. Po kilkunastu minutach zadzwonila lekarka, ze Maya wazy tyle samo co 2 lata temu, ze dostala szczepionke i ze nie ma ani nicieni w sercu, ani zadnej z trzech odkleszczowych chorob, ktore sprawdzaja. Lysy placek okazal sie byc czyms normalnym dla psow w srednim wieku jej rasy. Potem lekarka przekazala sluchawke sekretarce, ktora radosnie przedstawila mi sumke do zaplacenia, musialam podac numer karty i kilka minut pozniej przyprowadzono mi piese, ktora byla tak skolowana, ze po przywitaniu sie ze mna, pobiegla za pracownica kliniki i gdyby nie byla na smyczy, wbieglaby do niej z powrotem. To sie nazywa psia milosc. ;)
Poniewaz nie wiedzialam ile zejdzie mi u weta, uprzedzilam w pracy, ze w piatek pracuje z domu. Niestety, praca mi nie wyszla. ;) Po wecie odstawilam psa do chalupy, a sama popedzilam na zakupy spozywcze, korzystajac, ze nie jechalam do biura. Po powrocie grzecznie wlaczylam kompa, a ten... zaczal robic update systemu! No szlag! Te zawsze dosc dlugo trwaja, ale tym razem w ogole juz przegial. Minelo pol godziny, godzina, a tam procenty ida sobie w gore w slimaczym tempie! W miedzyczasia wzielam psa na spacer, myslac, ze jemu przyda sie odstresowanie, a ja moze doczekam sie zakonczenia update'u w kompie. Taaa... Wrocilam, a tam dalej to samo! W koncu jednak laptok sie zrestartowal i zaczelo switac swiatelko w tunelu. Ktore zamigotalo i zgaslo, bo komp kontynuowal restartowanie, robienie update'ow, itd. prawie TRZY godziny! To byl rekord normalnie! I tyle z mojej pracy. Kiedy laskawie skonczyl, ruszal sie tak mozolnie, ze w koncu tylko sprawdzilam skrzynke, a ze na szczescie nikt mnie o nic nie scigal, wylaczylam dziada i rozpoczelam weekend. ;) Zreszta, wtedy juz M. zdazyl wrocic z pracy i dzieciaki lada moment przyjezdzaly ze szkoly...
Pod wieczor w piatek, Nik mial trening pilki.
Wieczor znow byl chlodny, choc nie az tak jak poprzednim razem. Wiekszosc czasu przesiedzialam w aucie, ale kiedy wyszlam popatrzec na koncowke treningu, co prawda kulilam sie nieco przy podmuchach wiatru, ale chociaz zeby mi sie nie telepaly. :D
Sobotni poranek rozpoczal sie meczami pilki noznej. Polska szkole przeniesli znow na Zoom, okazalo sie jednak, ze niepotrzebnie, bo po poludniu zrobilo sie 17 stopni, choc pochmurno, a deszcz tylko pokropil od czasu do czasu i tyle. No ale rozumiem, ze nie chcieli ryzykowac. Organizatorzy pilki noznej nie mieli jednak takich oporow i nawet nie bylo mowy o odwolaniu meczow, a dzieciaki z radoscia popedzily na pilke zamiast uczyc sie polskiego. ;)
Na szczescie Potworki mialy mecze w tym samym kompleksie sportowym i czasowo sie one na siebie nakladaly, bo Nik zaczynal o 10:15 (rozgrzewka o 9:55), Bi miala rozgrzewke o 10:55, Nik konczyl mecz o 11:30, Bi zaczynala w miedzyczasie o 11:15, a konczyla o 12:30. Przynajmniej nie musialam jezdzic w te i we wte (jak zapowiada sie na nadchodzacy weekend), tyle ze musialam sie nabiegac z jednego boiska na drugie, no i kwitlam tam prawie 3 godziny. ;) Ale nie ma tego zlego... Przynajmniej sie rozgrzalam, bo poczatkowo bylo dosc chlodno. Pozniej zas musialam sie rozbierac; normalka ostatnio. ;)
Potworki zadowolone, bo obydwu druzyny wygraly. U Bi mnie zaskoczyly, bo dziewczyny nie sa zbyt rewelacyjne, a przeciwna druzyna byla calkiem niezla, ale jakos zdobyly przewage. Za to ja nawalilam, bo Bi strzelila gola, a ja tego nie widzialam! :O Tak to niestety bywa jak ma sie ze soba dwoje dzieci. Nik dorwal swojego kumpla (ktorego widzial dopiero co dwa dni wczesniej) i wraz z grupka innych dzieciakow ganiali naokolo, zas ja co chwila tracilam Mlodszego z oczu. Oczywiscie wiedzialam, ze jest z innymi dziecmi, ale wole jednak widziec co wyprawia. Kiedy przez dluzsza chwile nie moglam go zlokalizowac, ruszylam na poszukiwania i akurat w tym czasie Starsza strzelila gola! :/
Moje obawy zas co do "zabaw" Kokusia z kumplem okazaly sie uzasadnione, bo Mlodszy w koncu wrocil zmachany i z krwawym zadrapaniem zaraz obok oka! Kolega przyfansolil mu patykiem! Ponoc niechcacy, hmmm... A jakby trafil w oko?! Cholerne zabawy chlopaczyskow. :/
Sobotnie popoludnie uplynelo pod znakiem wanny. Niestety, M. nie moze ruszyc z reszta lazienki, dopoki jej nie zamontuje, a z kupnem mamy niezle przeboje. Pierwsza byla peknieta od spodu, ale z drugiej strony to pekniecie bylo widac i balismy sie, ze ktos sie o to miejsce oprze i wanna trzasnie na wylot. Przy okazji, dopiero po fakcie zalapalismy, ze owa wanna byla typowa pod specjalna zabudowe (na co nie zwrocilismy wczesniej uwagi), wiec dobrze sie stalo. Oddalismy ja, ale ze dzieci codziennie maja jakis sport, a M. nie chcial jechac beze mnie, poszukiwania nowej musialy poczekac do weekendu. W sobote po poludniu pojechalismy wiec wybrac inna. Wybralismy styl i material i zabralismy wanne do domu. Pechowo, w sklepie nie da sie dobrze wanny obejrzec, bo jest zapakowana, a gdybysmy rozcieli pudlo i wyjeli caly ochronny styropian, zostaloby juz takie rozbabrane i ciezko byloby to zapakowac do auta. Przyjechalismy do domu, rozpakowujemy nowy zakup, a tam... wanna peknieta! Normalnie zlamana cala krawedz, ktora normanie przywierca sie do sciany! :O A potem, kiedy sie baczniej przyjrzalam, zauwazylam, ze i tak miala odplyw ze zlej strony. Tacy jestesmy zdolni! :D W kazdym razie, M. trafil szlag i zeby sie lekko uspokoic, poszedl... kosic trawe. ;) Bylo to zreszta niezbedne, bo po ostatnich deszczach trawsko sie puscilo jak glupie i w dodatku kepkami. A w domu pojawily sie kleszcze. Tak, w domu. Jednego Maya miala w uchu, drugi chodzil Kokusiowi po poduszce (:O), a jeszcze inny lazil sobie po... klockach Lego w pokoju Bi! Po prostu koszmar, nigdzie czlowiek nie czul sie bezpiecznie. Trzeba bylo skrocic trawe i wysypac specjalny proszek odstraszajacy upierdliwe pajeczaki. Dopiero pod wieczor M. przeszedl wku*w i stwierdzil, ze pojedzie po te sama wanne, tylko z odplywem po drugiej stronie, liczac, ze moze ta bedzie cala. Do trzech razy sztuka? Nie do konca... :D Malzonek przywiozl wanne, zabralismy sie za ogledziny i... znalezlismy ryse! :O Nie gleboka, ale pod paznokciem ja czuc. Ryska mala, na moze 2 cm, w miejscu, gdzie nie bedzie sie rzucac w oczy, a po takich "przygodach" mielismy juz dosc poszukiwan, wiec uznalismy, ze zostaje. Teraz pozostalo jeszcze wanne wypoziomowac, bo okazalo sie, ze jeden z kolkow pod spodem, ktory podtrzymuje dno, jest za dlugi i stoi krzywo. :O Tak to niestety jest jak nie chce sie dac $1000 za wanne i szuka czegos ladnego, ale tanszego. :/ Poza tym smieje sie, ze w doopach nam sie poprzewracalo, bo wanna to wanna, nic szczegolnego, a my jak zwykle wybrzydzamy, ze taka nie, owaka tez nie pasuje i szukamy niewiadomo czego. :D
W niedziele byl tutejszy Dzien Matki. Dostalam przy okazji prezent sama od siebie, niestety niezbyt pozadany, bowiem przyszedl okres. Dwa dni wczesniej i prosciutko na moje swieto, swinia jedna! :D Na pocieszenie dostalam piekne obrazki od Potworkow. Szczegolnie Kokusia wyszedl cudnie, dzieki pomocy wychowawczyni.
Bi rowniez sie postarala, samodzielnie rysujac i wypisujac zyczenia, choc wiem, ze zrobila to troche "na odwal", bo kiedy ma ochote potrafi stworzyc naprawde cudenka. ;)
Moje kochane dzieciory. :*
Poznym rankiem wpadl na kawe dziadek, ktorego nie widzielismy od jego przylotu z Polski ponad tydzien temu. Niestety, Potwory podniecone weekendowym pozwoleniem na rundke Playstation, przywitaly sie i czmychnely na dol. Tata cos tam mruknal, ze przestal byc atrakcja dla dzieciakow, ale tak szczerze, to on nawet nie probuje nawiazac z nimi kontaktu. Ani nie zagada, ani nie zaproponuje wspolnej gry, nic. I sie dziwi. Przeciez dzieciaki nie beda siedziec i patrzec sie na niego. :/
Po poludniu Potworki mialy kolejna lekcje tenisa i musze przyznac, ze z okazji Dnia Matki, nawet Bi nie jeczala, ze nie chce.
Zreszta, teraz kiedy moge popatrzec na zajecia, stwierdzam, ze ona sie na nich calkiem niezle bawi, choc po zawsze stwierdza, ze bylo nudno. Chyba dla zasady. ;)
Pojechalismy na rowerach i oczywiscie, mimo, ze to raptem 5 minut jazdy, myslalam, ze zdechne (gorki i doliny w naszej okolicy wykanczaja moje nogi). Brak kondycji kompletny. ;) Zweryfikowalam plan, zeby zabierac Kokusia na treningi pilki noznej rowerem. Tam juz nie bedzie pieciu minut ale kilkanascie, a w dodatku "do" prawie caly czas z gory, ale z powrotem juz pod gorke, w tym dwie solidne - dlugie i strome. Chyba nie dam rady, nawet z przerzutkami. ;)
Pozniej zabralam Bi na "babskie" zakupy. Starsza dostala na urodziny gift card do jednego z supermarketow i codziennie suszyla mi glowe "kiedy jedziemy i kiedy jedziemy". A ze musze jeszcze pojechac na zakupy dla siebie i to przed Komunia, bo nie mam butow do sukienki, stwierdzilam, ze pojade z corka na "jej" zakupy zeby juz miec je z glowy i skupic sie potem na sobie. ;) Heh, to bylo straszne doswiadczenie. ;) Bi jest potwornie niezdecydowana, a przy tym wybredna. Moje dziecko to juz taka "nastolatka", ze jechala z mysla, ze kupi sobie spodenki z jeans'u, koniecznie z modnymi rozerwaniami. Niestety, na miejscu zadne jej nie podeszly. Spedzila godzine przebierajac w fatalaszkach (nic z moich propozycji jej sie nie spodobalo), wybrala jakies tam spodenki, po czym stwierdzila, ze chce kupic sobie zestaw do... makijazu! :O Zawetowalam dorosle kosmetyki, ale na szczescie bylo kilka dzieciecych zestawow. Oczywiscie, kiedy wydawala wlasne pieniazki, Starsza skrupulatnie przeliczala ile jej jeszcze zostalo i pierdylion razy zastanawiala sie czy na pewno chce te wybrana rzecz i za taka cene. Zestaw cieni oraz blyszczykow wybrala najtanszy, bo szkoda jej bylo wydac 2/3 sumy na karcie. :D W koncu wyszla ze sklepu ze spodenkami, zestawem do makijazu i... stanikiem! Takim dzieciecym, bawelnianym, bardziej przypominajacym krotki podkoszulek. To byla w sumie moja sugestia, kiedy Starsza platala sie miedzy regalami nie mogac sie zdecydowac co chce. Bi rosna piersi, nie da sie tego juz nie zauwazyc i w niektorych jasnych bluzkach widac ciemniejsze zarysy. Przyda jej sie dodatkowa warstwa maskujaca. ;) No, ale po tych zakupach naprawde dotarlo do mnie ze dziecko mi dorasta, bo jeszcze z rok temu pewnie nie wyszlaby z dzialu z zabawkami... Za to przy kasie zrzedla mi mina bowiem moja kumpela wyraznie zaszalala z ta karta i okazalo sie, ze Bi zostalo jeszcze na niej $19. Czeka mnie wiec jeszcze jedna wyprawa, ale poki co, udalo mi sie Starsza namowic, zeby wrocic tam latem, kiedy wejdzie kolekcja jesienno - zimowa, panna bowiem nadal marzy o dlugich jeansach z rozerwaniami. ;)
Poniedzialek bez religii oznaczal oczywiscie trening druzyny plywackiej. Obojgu Potworkom wlaczylo sie niestety marudzenie i nie pomoglo przekonywanie, ze w przyszlym tygodniu pojda tylko raz bo bedzie religia, a w jeszcze kolejnym wcale, bo beda mieli pierwsza spowiedz oraz probe przedkomunijna.
Nie wiem co oni maja z tym basenem! Oboje plywaja niczym male wydry, az milo popatrzec, a ostatnio wrecz znienawidzili chodzic na basen. Szkoda mi strasznie, ale faktycznie nie ma co tego ciagnac na sile. Docisne ich do wakacji, a potem coz... ich wola. Wiem, ze rotrzasam to w niemal kazdym poscie, no ale nie moge przebolec. :D A jeszcze Bi wypadl w wodzie kolczyk. Starsza uparcie nie zaslania uszu czepkiem i to juz drugi raz kiedy cos takiego sie zdarzylo. Na szczescie teraz nosi kolczyki - motylki, ktore sa pomaranczowe i kolezanka zdolala go dojrzec na dnie basenu. Niestety Starsza juz zdazyla wpasc w rozpacz i oznajmila, ze dlatego tez nie znosi plywania - bo zawsze wypadaja jej kolczyki. I niewazne, ze jak narazie to byl drugi raz odkad ma przeklute uszy, czyli od 8 miesiecy. ;)
Tego dnia zaczelismy tez z M. dopasowywac wanne do lazienki dzieci. Taka wanna, ktora wchodzi idealnie we wneke to masakra. Tu haczy jakas wystajaca deska, tam rurka, a jeszcze obok jest kaloryfer, ktory tez przeszkadza we wlozeniu jej na miejsce. Poza tym, wanna musiala byc wlozona zeby M. mogl zobaczyc jak stoi, gdzie trzeba ja wypoziomowac oraz w ktorym miejscu wypada odplyw, ale potem trzeba ja wyjac, zeby tu podeprzec, tam wpasowac rurki, itd. A ze 20 minut szamotania pod tym katem, tamtym, tu troche wyzej, tam opusc, itd. zajelo nam zeby ta cholera weszla na miejsce, to M. nie chcial jej z tej wneki wyciagac. Niestety sie nie dalo, wiec akrobacje czekaja nas kolejny raz. Pechowo, odplyw wypada dalej niz w poprzedniej, M. czeka wiec wycinanie dziury w podlodze i prowadzenie dodatkowych rurek...
Takze w poniedzialek, archidiecezja oglosila zniesienie limitu osob w kosciolach oraz dystansu spolecznego od 22 maja. Pytanie teraz, czy kosciol, w ktorym Potworki maja miec Komunie zmieni ustalenia przed uroczystoscia. Dotychczas, instrukcja ktora dostalismy mowila, ze w kosciele moga przebywac tylko rodzice oraz rodzenstwo komunijnych dzieci. Fajnie by bylo gdyby reszta gosci tez mogla byc swiadkami, bo dla mnie takie zapraszanie na impreze (czy jak u nas - obiad) bez bycia obecnym na wlasciwej ceremonii jest takie sztuczne... Oczywiscie zasady to zasady i jak nie bedzie wyjscia to trudno, ale ucieszylabym sie gdyby moj tata oraz chrzestny dzieci mogli byc w kosciele, choc ten pierwszy nie przekroczyl jego progu od chrztu Kokusia, wiec mu pewnie wsio ryba. :D Chrzestna Bi odpowiedziala poki co tylko, ze "zaproszenie doszlo, dziekuje" i tyle. Kilka dni temu, a na pewno dostala je daaawano temu, skoro do Polski doszly prawie miesiac temu. :/ Podejrzewam wiec, ze nie bedzie chciala przyjechac. :(
Wtorek to byl kolejny z moich oraz Bi "crazy Tuesdays". :D Na szczescie jeszcze tylko jeden przed nami, bo sesja karate dobiega konca, a na kolejna juz Potworkow nie zapisuje (a w kazdym razie nie Bi). Jednak dwa zajecia w jeden dzien to nie to, co tygryski lubia najbardziej. Sama wzdycham, ze praktycznie cale popoludnie spedzam poza domem (bo wyjezdzam o 16:45, a wracam o 19), a Bi coraz ciezej wyciagnac z treningow pilki. Oczywiscie, jak to moje dziecko, samo bylo chetne na kontynuowanie zajec z karate, a ostatnio co oznajmilo? Ze juz nie lubi i zeby na kolejna sesje jej nie zapisywac. :O Akurat tutaj nie mialam takiego zamiaru, bo te wtorki sa naprawde meczace, a pilka nozna potrwa jeszcze miesiac, no ale liczy sie sam fakt, ze tej pannie za chwile nic nie bedzie pasowac... :/
W kazdym razie pojechalysmy na pilke same, bo M. wybieral sie do budowlanego (znowu!) i zgodzil po drodze podrzucic Kokusia na karate. Starsza wyganiala sie na pilce, a potem popedzilysmy na nastepne zajecia. Znow przebieranie na szybko w aucie, a potem niespodziewanie zachwyt. Dzieciaki cwicza rozne elementy wschodnich sztuk walki, ale ich najulubienszym cwiczeniem jest zdecydowanie kopanie workow.
Tego dnia zas cwiczyli kopniecia z rozbiegu. Radosc nie z tej ziemi i blaganie o jeszcze, nawet kiedy sensei oznajmia, ze juz koniec zajec. ;)
Nie pamietam czy pisalam Wam, ze kupilam sobie druga piwonie? Ta, ktora rosla juz w ogrodzie kiedy sie tu wprowadzilismy, jest tak piekna, ze zapragnelam kilka ich dosadzic. Wiedzac jednak, ze piwonie sa raczej kaprysne, poki co, kupilam jedna, w formie "uspionej", czy jak to sie zwie. Po prostu kawalek korzenia. :D Posadzilam go juz ponad miesiac temu i... nic. A sadzac go, w jednym miejscu kielkowal, wiec wiedzialam przynajmniej, ze jest zywy. Mialam juz bowiem "przygody" z takimi korzeniami, po ktorych nie bylo widac czy sa zywe, czy uschly i nic z nich nie wyroslo. Tym razem wiazalam z kawalkiem korzonka wielkie nadzieje, codziennie sprawdzalam czy cos wyrasta, no i pupa. :/ Wlasciwie to juz stracilam nadzieje i zaczelam rozgladac sie za sadzonkami, ale odstraszyla mnie cena ($40 za kwiatka?!). Nie uwazam sie za osobe skapa, poza tym lubie kwiaty i nie powiem, zeby mnie nie bylo stac, ale moja pragmatyczna natura az krzyknela oburzona. :D Az tu nagle patrze, a nowo posadzona piwonia rosnie! "Troche" cholerze zajelo. ;) Co prawda moja "stara" piwonia ma juz dobre 40 cm wysokosci, a ta tylko jeden, kilkucentymetrowy kielek, ale nie bede narzekac. Najwazniejsze, ze rosnie. Oby teraz jej nic nie zjadlo, nikt nie zdeptal i oby przetrwala zime. Dluga jeszcze droga przed tym malenstwem. ;)
Sroda oznaczala dluuugi meeting w pracy. Uch... Akurat na lato szykuje sie u nas bardzo goracy okres, a najgorsze, ze nic nie da sie zaplanowac, bowiem terminy zaleza oczywiscie od tego jak nam pojdzie produkcja (a zawsze moze sie zdarzyc jakis blad lub awaria), ale tez od pracy kliniki oraz samych pacjentow. Od polowy lipca nie bede mogla nic zaplanowac dalej niz na tydzien, dwa naprzod. :/ Pod znakiem zapytania stoja nawet kempingi, o Polsce w ogole moge sobie pomarzyc. Rzucilam propozycja zeby poleciec juz pod koniec czerwca. Malzonek jednak sie zzyma, ze nie ma po co (nie kumam tego podejscia; jego tata ma 80 lat, a to juz naprawde podeszly wiek!), ze on nie ma ochoty na testy i przed wylotem i w Polsce i przed lotem powrotnym... Mnie przeraza bardziej, ze teraz mam sporo spraw na glowie przed Komunia i co chwila wyskakuje cos nowego, a gdybysmy lecieli, to zaraz po Komunii musielibysmy na wariata szykowac sie do wylotu... Z drugiej strony, jesli nie polecimy teraz, nie wiem kiedy w pracy sie uspokoi na tyle, ze bede mogla zniknac na 2 tygodnie. Nie bardzo mam ochote decydowac, powiedzmy w pazdzierniku, ze "mam 3 tygodnie okienka, lecimy za 2 dni!". To nierealne, chocby ze wzgledu na szkole dzieci... :/
Po poludniu kolejny trening na basenie. Tym razem Nik nie protestowal w ogole, a Bi tylko cos tam mamrotala bez przekonania, ze lubila druzyne, kiedy byla w niej jej przyjaciolka, a teraz nie lubi. Tak jakby byla to dla mnie nowosc. ;)
No ale pojechali, poplywali, a M. w tym czasie wycial dziure w podlodze w lazience, po czym stwierdzil, ze brakuje mu jakichs "laczek" i pojechal znow do sklepu. Ten chlop sie wiecej ujezdzi niz urobi. ;)
No i czwartek. Dzien luzniejszy, bo "tylko" karate i dopiero na 17:45, wiec po pracy tyyyle czasu na ogarniecie tego i owego. :D Pisalam wczesniej, ze obecna sesja karate konczy sie we wtorek. W czwartek sensei wspomnial cos, ze kolejna zaczyna sie w czwartek (tak jakos glupio im sie ulozylo). Na to zaczelam sie tlumaczyc, ze na kolejna dzieci nie planuje zapisywac, bo jednak grafik mamy zawalony, a Nik... podniosl lament, ze jak to?! Bo on chcial dalej chodzic!
Hmm... No i co teraz? Dla mnie nie ma problemu, niech chodzi. Tyle, ze wiem, iz Bi juz nie chce, a we wtorki ma pilke, wiec bylby problem z zawozeniem Kokusia. To znaczy, M. musialby go zawozic, a ja, po odstawieniu Starszej do domu, moglabym po niego jechac. Albo odwrotnie, M. moze jezdzic z Bi, mnie wsio ryba. To jednak zalezaloby od dobrej woli ojca, a wiadomo jaki on ma stosunek do zajec dzieci. Stwierdzilam, ze Nik musi osobiscie go poprosic. Niech sam tlumaczy, ze tak straaasznie chce dalej uczeszczac na karate, bo inaczej M. nadal bedzie uwazal, ze to ja wymyslam i ciagam dzieciaki codziennie na jakies zajecia... Zobaczymy... Poki co, jeszcze w czwartek karate mialy oba Potworki i niespodzianka! Bi zarobila pierwszy pasek na... pasie. :D ogolnie to nie pytajcie mnie o co w tym chodzi, bo nie mam pojecia. Zawsze myslalam, ze trenujac sztuki walki, zdaje sie egzaminy na kolejne kolory pasow. Na tych zajeciach jednak, zanim zarobia kolor calego pasa, dzieciaki najpierw zbieraja na nim kreski. W czwartek Bi bezblednie przeszla uklad 13 podstawowych krokow, zwanych kata i sensei przykleil jej do kasa czarne tasiemki. Pierwsze osiagniecie. ;)
Super, bardzo jestem ze Starszej dumna, tyle, ze Potworki nie sa zbyt schludne, ubrania (w tym pasy) rzucaja beztrosko gdzie popadnie, nieraz ciagna po ziemi... Pytanie wiec, jak ja mam teraz niby ten pas prac. :D Oczywiscie sukces siostry byl sola w oku brata. Sensei dal Nikowi kilka szans, Mlodszy jednak nadal gubi sie w krokach, waha, czasem pomyli i choc malo mu juz brakuje, to jednak brakuje. Wrocil do domu wsciekly na caly swiat. Zdecydowanie nie potrafi to dziecko przegrywac i nie pomagaja moje tlumaczenia, ze ma filmik i 4 dni czasu. Jak pocwiczy, we wtorek na pewno zaliczy. Nie, musiala byc zlosc i foch, jakby to byla wina wszystkich, tylko nie samego Kokusia. ;)
I tak przebrnelismy przez kolejny tydzien. A Wy, jesli przebrnelyscie przez jego opis, musicie byc tak samo zmeczone, jak ja. ;)
Oj tak, zmeczylam sie czytajac. Ale skoro bedac pilnym - mozna dorobic sie czarnego paseczka, a potem az calego pasa - bede dalej czytac! Pandemia odpuszcza, chwala bogu. Czekamy na normalnosc. Nie tylko na koniec remontu w lazience.
OdpowiedzUsuńNiestety, normalnosc nie wraca tak szybko jakbym sobie zyczyla. Chyba znow nici z Polski w te wakacje... :(
UsuńJejku, kiedy Ty masz czas na odpoczynek??? Jak to godzisz - praca, obowiązki dodatkowe z dzieciakami, gotowanie posiłków? Ja już ledwo wyrabiam ostatnio ..
OdpowiedzUsuńWielkie gratulacje dla BI! Fajne takie wyróżnienie!!
Kochana, moze to wlasnie tajemnica ogarniania - u nas gotuje glownie M. :) Ale fakt, ze wszystko inne jest na mojej glowie...
UsuńDzieje się u Was. Kochana jestem pod wrażeniem Twoje pamięci, że potrafisz wszystko dzien po dniu utrwalić. Ja jak nie zrobię tego na bieżąco, nie ma szans, żebym dokładnie spisała. Czasem ratują mnie zdjęcia.
OdpowiedzUsuńZ tą wanną niezłe perypetie. Nie dziwię się, że odpuściliście rysę. Też pewnie bym tak zrobiła.
Kartka od Kokusia cudowna. Jakbym miała taką od Tygrysa, to powiesiłabym sobie na lodówce i patrzyła na nią za każdym razem, jakby mnie wkurzył :)
Zakupy z Bi to już nie przelewki. Ale pewnie za jakiś czas będzie wolała buszować po sklepach z przyjaciółkami.
I ja posadziłam piwonię. Takie małe marzenie i wspomnienie babci. Choć wzięłam taką nie za dużą (swoją drogą za 40 , ale zł :). Nazywa się lekarska i ma mieć brodowo brązowe kwiaty. Pąki są. Już nie mogę się doczekać.
Co dziadka... Mamy to samo z teściową. Oczekuje zainteresowania ze strony Tygrysa, a nigdy nie włożyła wysiłku, żeby zbudować z nim jakąś więź. Jest zazdrosna o relację Młodego z moimi rodzicami, ale oni zadbali o nią. Teściowa, jak jest u nas to inetresuje się domem i swoim synem. Ostatnio musiała zostać z Tygrysem dzień, to mąż otwartym tekstem powiedział, że ma się z wnukiem bawić. Bo niestety nie dla wszystkich jest to oczywiste. I okazało, że można fajnie spędzić czas razem.
Pozdrawiam
Moja nowa piwonia wypuscila jeden listek, ktory po kilku dniach niestety zwiedl. :(
UsuńZeby pamietac co sie dzialo, najczesciej zapisuje tylko jednozdaniowe notki, dla pamieci.
Fajne te Twoje dzieciaki, zdolniachy :)
OdpowiedzUsuńU Was zawsze tyle się dzieję, że podziwiam kiedy znajdujesz na to wszystko czas. Jeśli znasz sposób na rozciągnięcie doby to pochwal się jak to robisz ;)
Niestety, moja doba uparcie ma tylko 24 godziny, wiec czasem padam na nos. :) Zawsze pocieszam sie wtedy, ze taki natlok zajec zdarza sie tylko od czasu do czasu. Zazwyczaj Potworki maja tylko jedne zajecia, najwyzej dwa na raz.
UsuńIntesywnie jak zawsze. Pogoda u was jak i u nas. Mam nadzieje, ze w koncu sie ociepli. Super, ze twoj Tata juz wrocil z Polski. Ciekawe jak mu bylo i czy obylo sie bez problemow. Dzieci maja zajec po nos :-) ale chyba lepiej tak, niz jakby mialy siedziec i grac.
OdpowiedzUsuńDokladnie, to samo tlumacze mezowi - lepiej zeby codziennie gdzies gnali, niz siedzieli przed tv.
UsuńU nas sie w koncu ocieplilo az za bardzo, ale na Komunie ma byc oczywiscie zimno i deszczowo. :/
Z tą pogodą u Was to tak jak u nas. Człowiek nie wie jak ubierać dzieciaki, bo rano chłodno, popołudniu słońce, a jak wychodzimy z przedszkola to wieje i pada. Też już czekam na stabilizację.
OdpowiedzUsuńPiękne są te kartki i gratulacje dla Bi za uzyskanie pierwszych pasków :) Czytając wspomnienia z Waszego tygodnia sama czuję się zmęczona tą intensywnością. Naprawdę jestem pełna podziwu, że tak dajesz radę z tymi dodatkowymi zajęciami.
Z komunią Cię rozumiem, bo mi też szkoda, że dziadki i chrzestni nie mogli być w kościele, bo nie ukrywajmy, ale jednak przebywanie za drzwiami kościoła - choć na jego terenie - to już nie to samo. No ale było jak było i zdjęcia będą musiały im wystarczyć...
Niestety, taki mamy glupie czasy. U nas jest niespodziewanie szansa, ze dalsza rodzina bedzie mogla zostac na mszy...
UsuńKochana, przetrwac ten intensywny czas pomaga mi mysl, ze taki natlok zajec nie bedzie trwal wiecznie. Zazwyczaj az tyle zajec nam sie na raz nie kumuluje. ;)
Nie zazdroszczę akcji z wannami! Gratulacje dla Bi:) Też nie wiedziałam, że tak się zdobywa kolory na pasie. Moje były zapisane na karate, stroje kupione, wszystko opłacone a płacz wielki u jednego i drugiego, więc zrezygnowaliśmy;)
OdpowiedzUsuńPs. U nas pada już chyba trzeci tydzień z rzędu:((
Haha, tak to z dzieciakami bywa! U nas na szczescie stroj do karate jest "rekomendowany", ale nie wymagany. Zanim kupilam, najpierw sprawdzilam czy Potworki polubia. Chociaz, Bi pochodzila 2 miesiace i juz nie lubi, wiec... :D
UsuńGratuluję pierwszej belki!!! - kata jest wymagające, Tymon najmniej to lubi, to chłopak, więc najbardziej rajcuje kumite.
OdpowiedzUsuńTe "paski" na pasie to belki, takie kroki do kolejnego pasa. Nie samym egzaminem je się zdobywa, to sztuki walki, wyższa Szkoła jazdy i zasad. Tymon na białym pasie zdobył trzy belki zanim mógł przystąpić do egzaminu na kolejny pas. Obecnie ma już czwarty pas, a zatem i sporo belek. Każda taka belka to dowod jakiegoś osiągnięcia. Stąd raz jeszcze gratuluję!! My naszywalismy belki i bez problemu z nimi można było pas prac.
Kartki i życzenia od dzieci urocze. To są cudowne i bardzo sentymentalne pamiątki na całe życie. Wszystkie kolekcjonuje, te Zuziowe mają już nawet ponad 20 lat ❤❤
Dokladnie, ja tez wszystkie zbieram! :)
UsuńA, czyli to sie "belki" nazywa! :D U nas mowia na to "stripes", czyli w tlumaczeniu, paski. ;) Nie ogarniam tych zasad, ale z tego co czytalam, to kazda szkola sztuk walki ma wlasne zasady zdobywania tych belek i kolejnych pasow. Wlasnie nie wiem dlaczego u nas te belki przyklejaja tasma, choc z drugiej strony, kiedys sensei tlumaczyl, ze pasow nie powinno sie prac, bo ich kolejne kolory sa symbolem z dawnych czasow, kiedy im ciemniejszy pas, tym wiecej lat treningow i wieksze doswiadczenie wojownika. :D