Coz ja moge Wam napisac? To lato jest jakies dziwne. Mija szybko i... nijako... Jak sobie przypomne, ze w zeszlym roku niemal co weekend gdzies jezdzilismy, to chce mi sie, wzorem moich dzieci, tupac nogami ze zlosci. Chociaz, potupac sobie moge, ale ja sama czesciowo jestem temu winna. Mam wrazenie, ze nasz urlop pod koniec czerwca tak nas wyczerpal, ze nie mamy juz sil ani energii na wycieczki rodzinne. Tudziez, spoczelismy na laurach i gdzies w podswiadomosci myslimy sobie, ze zafundowalismy Potworkom wyprawe do Karoliny Poludniowej, to im na ten rok wystarczy. :D
A tak naprawde to nie wiem kiedy ten czas nam przez palce ucieka. Troche zal mi moich dzieci, bo kiedy wspominam wlasne wakacje, to niemal caly czas bylismy poza domem. Morze, jeziora, rzeki, a z braku upalow chociaz las... Tylko, ze tu musze sobie oczywiscie przypomniec, ze moja matka jest nauczycielka, wiekszosc lata miala wiec wolna i mogla sobie pozwolic na jezdzenie po okolicy. Mi pozostaja niestety wylacznie weekendy, a wtedy nie zawsze okolicznosci przyrody sprzyjaja wycieczkom... Tak jak w nadchodzacy, kiedy zapowiadane ochlodzenie oraz deszcz, laczy sie z planowanym poczatkiem "tych" dni u matki. A wiec doopa podwojna...
No ale tak w "pigulce", co u Potworkow?
Ale, ale! Zaczne od jednego zdjecia, nie-weekendowego, bo gdzies ze srodka zeszlego tygodnia. Specjalnie dla
Dorotki! :D
Odwazylam sie sprobowac czegos innego niz leczo! ;) Po dlugich naradach z malzonkiem, postawilam na faszerowana cukinie i... mamy nowy, ulubiony, cukiniowy przepis! To znaczy, jak juz go troche "dopieszcze". Po pierwsze, wiecej przypraw! Bojac sie przedobrzyc, dalam tylko szczypte soli oraz pieprzu i farsz wyszedl mdlawy. Nic jednak straconego, "dopieprzylo" sie pozniej. ;) Poza tym, zaczelam przygotowywac danie po godzinie 21 i chociaz robi sie je niemal ekspresowo, bylam juz zmeczona i przestawalo mi sie pomalu "chciec", wiec wycisnelam troche czosnku, ale nie mialam juz ochoty na krojenie i podsmazanie cebulki. Potem bardzo mi tego w farszu brakowalo. To nic, poprawie sie nastepnym razem. :) Najwazniejsze, ze smakowalo i mi i M., bo utrafic w jego gusta to prawdziwa sztuka. Tym razem wygralo chyba polaczenie cukini, ktora bardzo lubi z miechem. ;)
Z frontu ogrodowego.
Cukinia sie nie poddaje. Po ostatnim zbiorze wydawalo sie, ze pomimo nieustajacego kwitniecia, nowych "owocow" raczej juz nie bedzie. Pomylilam sie jednak, bo wczoraj naliczylam kolejnych 6 (!) malutkich cukiniek. :)
Za to sezon ogorkowy pomalu sie konczy. Jeden z dwoch pozostalych przy zyciu krzaczkow zaczal usychac. Nie wiem czy zaatakowala go jakas choroba, czy cos go zjada, ale pomalu, listek po listku, ginie. No trudno. Kolejny sloik malosolnych, zrobiony w sobote, dzis powinien byc juz gotowy do pozarcia, a na krzaczkach jest chyba wystarczajaco ogorasow na kolejny. Mam nadzieje, ze uda im sie jeszcze troche urosnac zanim usychajacy krzak padnie kompletnie...
Baklazany tez pomalu rosna, a ja juz lapki zacieram i nie moge sie doczekac! ;)
Ale najwazniejsze, ze pomalu, pomalenku dojrzewaja pomidory! Zaczelo sie od jednego gatunku, ale teraz juz i inne zaczynaja czerwieniec. Przy okazji, zdradze Wam rade mojej tesciowej. Moze to ogolnie znany sposob, ale ja go nie znalam, wiec podziele sie z Wami. Moze inni poczatkujacy ogrodnicy skorzystaja. ;) Otoz tesciowa poradzila, zeby zbierac pomidory kiedy tylko zaczna sie robic lekko pomaranczowe, klasc je na stole/ szafce, z dala od slonca i tak zeby sie nie stykaly i przykryc scierka. Dojrzewaja w ciagu 1-2 dni. Nie jestem pewna czemu maja sluzyc te zabiegi, ale myslac praktycznie, wyprodukowanie owocow i ich dojrzewanie, musi rosline kosztowac sporo energii. Kazdy zerwany pomidor, to wiecej sil i skladnikow odzywczych dla reszty. :)
A tak w ogole, to za pielegnacje mojego warzywnika, place cene (w mojej opinii dosc wysoka) w postaci okropnych ukaszen komarzyc. Jakas menda uzarla mnie 4 razy w zgieciu jednego kolana! Boszzzz, jak to swedzi!!! :/
A w weekend udalo nam sie jednak pojechac nad jezioro! Poniewaz w przyrodzie nic nie ginie, oznaczalo to, ze w sobote trzeba bylo spiac poldupki i zrobic to, co w weekendowym tempie, z okresami relaksu oraz przerwami na kawke, zajmuje nam cale dwa dni. Rano przyjechal czlek, ktory mial wymienic M. peknieta szybe w aucie. Po jego odjezdzie M. zauwazyl niedoklejona uszczelke. Zadzwonil, czlek wrocil. Niestety, przy okazji wyszlo, ze szyba wstawiona krzywo. Bedzie musial przybyc jeszcze raz... Po poludniu wymiana oleju w moim aucie, ktora na szczescie zbiegla sie w czasie z drzemka Potworow, wiec M. pojechal, a ja moglam wypic kawe na tarasie. Poza tym odkurzanie, sprzatanie lazienki, zakupy w "Polakowie" oraz obowiazkowa msza - bez tego, jestem pewna, M. by nad to cholerne jezioro nie pojechal... A wieczorem robilam jeszcze te malosolne. :)
Wszystko wiec zaplanowane, w niedziele wstalismy, zaczelismy sie szykowac i... okazalo sie, ze entuzjazm mnie kompletnie opuscil i najchetniej zostalabym w domu... Nie wiem czy to byl poczatek PMSa, czy temperatura - bo jak na zlosc spadla wilgotnosc, a wraz z nia slupek rteci. A 17 stopni srednio zachecalo mnie do plazowania... Zmusilam sie jednak myslac, ze czasem nie chce mi sie gdzies jechac, a potem mimo wszystko dobrze sie bawie. A ze nad jezioro mielismy okolo 40 min. jazdy, stwierdzilam, ze przez ten czas i temperatura podskoczy. Jak sie okazalo, mylilam sie w obu kwestiach, trzeba bylo zaufac przeczuciom i zostac w domu. ;)
Po przyjezdzie na miejsce, poczatkowo mialam jeszcze cien nadziei.
Jezioro spore, woda czysta i ciepla, ludzi niewiele. Jedyne co mi przeszkadzalo to temperatura. Kiedy obieralismy kierunek wycieczki, nie pomyslelismy, ze jedziemy w gorzysty teren na polnocnym zachodzie. Okazuje sie, ze bylo tam o dobre 5 stopni chlodniej niz w naszym domku polozonym sporo nizej! Przy tym wialo niemozliwie, a jakies pol godziny po naszym przyjezdzie nadeszly wielkie chmury i nie dosc, ze straszyly deszczem, to jeszcze zaslanialy i tak marnie grzejace slonce. W rezultacie, ja - zmarzluch pierwsza klasa, zamoczylam sie ledwie do tylka, kiedy bawilam sie w wodzie z Potworkami. A liczylam, ze sobie poplywam, ech... Niestety, chociaz woda byla przyjemnie ciepla, wyjscie z niej przyprawialo o szczekanie zebami, szczegolnie kiedy slonce raz za razem znikalo za chmurami. Potworkom to jednak bynajmniej nie przeszkadzalo...
Bi, gdyby mogla, z wody by nie wychodzila. Tu fota zrobiona kiedy jeszcze bylo slonecznie...
Nik pokonal poczatkowa panike na widok "wielkiej" wody i potem musialam go podwojnie pilnowac, bo wchodzil bez strachu po szyje, goniac za o glowe wyzsza, siostra.
Patrzac na powyzsze zdjecie, zastanawiam sie, kiedy on sie zrobil taki kosmaty? Wyglada niczym blond-wlosy hobbit! :D
W miare jak mijaly kolejne kwadranse, robilo sie coraz gorzej. To zdjecie plazy, obejmuje ja niemal cala. Jak widac, wielkoscia to ona nie grzeszyla... A ludzi przybywalo. Wokol plazy porozstawiane byly stoliki piknikowe oraz miejsca na grilla. Cale, wielkie rodziny schodzily sie na posiadowy. Po okolo 2 godzinach bylismy otoczeni dymem i smrodkiem przypalanego zarcia. Na plazy zas koc na kocu, czlowiek na czlowieku... Kiedy zaraz przed nasza miejscowka zaczela rozkladac sie pewna rodzinka wiedzielismy, ze czas sie zbierac. Mielismy nosa. Rodzinka draznila moje ucho decybelami, a oko "estetyka". Krotko mowiac wszyscy byli oblesni, mocno otyli, a przy tym obzerali sie hot dogami i innymi zdrowymi - inaczej przekaskami. Dwoch chlopcow w wieku 10-11 lat, a posiadajacych juz biusty wieksze od mojego, zlapalo za paczki z chipsami i wylizali je prawie do czysta w kilka minut. A na koniec, urocza gromada puscila gromko muzyczke w stylu "umpa pumpa"... Tego juz bylo za wiele. Zebralismy manatki oraz niezadowolona, ze juz jedziemy dzieciarnie i ruszylismy do domu. I tak spedzilismy tam jakies 4 godziny, a moim skromnym zdaniem, o jakies dwie za dlugo... ;)
A! Poniewaz bylo raczej pochmurno i chlodno, nie posmarowalismy sie filtrem. Rezultat mozecie sobie wyobrazic. ;) Na szczescie Potworki posmarowalam na wszelki wypadek, pomimo protestow malzonka (a po co, zobacz, nie ma slonca!). Ja jednak mam spalone ramiona, dekold i plecy, M. "tylko" kark, ale za to na purpurowo. ;)
Tymczasem nadszedl wyczekany chyba przez wszystkich oprocz mnie, koniec upalow. Dzis ostatni dzien temperatur okolo 30-stopniowych. Od jutra skromne 26-27 stopni, a w weekend w ogole deszcz i marne 24-25. Arktyka! ;) Korzystamy wiec ile sie da z wlasnego, prywatnego zbiornika wodnego. ;)
W sobote dostalam w koncu dlugo wyczekany list z przedszkola Bi! Nauczycielki napisaly troche o sobie, zalaczyly nawet foty. ;) Sama nie wiem czy cieszyc sie czy krzywic bo jedna ma 20 lat doswiadczenia, a druga niemal 30! Zamiast mlodych, energicznych pan, Bi bedzie miala wiec stare baby, znudzone rozwydrzonymi potworami i marzace o emeryturze... Dobra, juz sie nie czepiam na wyrost, poczekam az poznam je osobiscie. ;)
Potwierdzone, ze "dzien otwarty" bedzie 28 sierpnia. Godziny ni w gruche, ni w pietruche, bo od 11 do 13. Ani urwac sie z pracy, ani przyjechac do niej pozniej. Bede musiala wziac dzien wolny. :/
Spodziewalam sie dlugiej listy rzeczy do zakupienia, ale tu akurat spotkala mnie mila niespodzianka. Bi ma miec plecaczek z kompletem ubran na przebranie na wszelki wypadek oraz przescieradlo na lezaczek i wlasny kocyk. Wszystko oczywiscie podpisane jej imieniem. To wszystko! :)
Najwazniejsze kwestie, co wnioskuje z tego, ze poswiecono im cale osobne kartki formatu A4, to obuwie i orzechy. Dowiedzialam sie jakie buty sa w szkole niedozwolone i ze grozi to zakazem wstepu na plac zabaw. Jasne, bo jakby ktores dziecko spadlo, to przedszkole nie wyplacilo by sie z pozwow do sadu. ;) Wszelkie produkty zawierajace orzechy sa zakazane. Nie wolno tez przynosic zadnych wlasnych wypiekow na szkolne imprezy. "Kupne" slodycze musza miec liste skladnikow. :)
Poza tym zalaczona jest kartka, na ktorej Bi ma narysowac co jej rodzina robila w wakacje. Hmm... W jej przypadku panie dostana kartke pokryta kolorowymi plamami, bo to ostatnio ulubione malunki Bi. ;) Ma tez przyniesc zdjecie swojej rodziny. Malunki i zdjecia maja byc wykorzystane do udekorowania klasy. Ja za to mam do wypelnienia szczegolowa ankiete na temat co moje dziecko lubi, czego nie, czego sie boi, co je uspokaja, w czym jest dobre, itd. Rok szkolny sie jeszcze nie zaczal, a my juz mamy prace domowa do odrobienia. :D
No i powiedzcie mi, jak to jest? Siadalam do posta z mysla, ze naskrobie o nieudanym wypadzie nad jezioro i przy okazji wspomne o kilku innych, pomniejszych watkach. I znow wychodzi mi tasiemiec. Ja juz chyba nie potrafie inaczej. ;)