Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Dzien 1: Pierwsze koty za ploty + update

Bylam dzielna!!! :)

Nie rozryczalam sie ani w przedszkolu, ani w aucie. W drodze powrotnej co prawda, przemknelo mi przez glowe cos w stylu "O Boszzzz, moja coreczka, jak ona sobie poradzi...". Poczulam naplywajace lzy, ale szybko odgonilam ponure mysli, skupilam sie na jezdzie i jakos udalo mi sie nie rozplakac. :)

Pomoglo oczywiscie to, ze Bi nie plakala, nie trzymala sie mnie kurczowo, tylko patrzyla z oniesmieleniem na panie i dzieciaki hasajace po sali. Na pytanie "What's your name?" powiedziala swoje imie, na kolejne "Are you excited?" odparla "Yes". To chyba dobry znak. ;) Co prawda prosby o umycie rak (ktora zreszta bardzo mi sie podoba, znaczy ze dbaja tam o higiene) juz nie zrozumiala, ale mysle ze sobie poradzi. :) Dala mi buziaka, tulasa, potrzasnela moja dlonia (mamy taki swoj pozegnalny rytual), po czym odwrocila sie na piecie i ruszyla w strone zabawek. :D

Caly weekend cwiczylismy tez z nia jak ma prosic o pojcie do lazienki. Stanelo na nie do konca wyraznym "I wanna go pee-pee" za to z jednoczesnym zlapaniem sie za krocze, wiec chyba panie zrozumieja. ;)

Tak wiec Bi zostala w przedszkolu bez problemu. Martwilam sie rowniez o Nika, tego mojego buntowniczego gagatka. Na szczescie zeszlotygodniowe tupanie nogami i krzyki, ze on tez chce, przeszly w dopytywanie dlaczego on nie moze isc do przedszkola, a Bi tak. ;) Czyli glowka mysli, analizuje i chyba pomalu godzi sie z nowa rzeczywistoscia. Rano poszedl do "babci" bez oporu i dal sie rozebrac, a potem P. Marysia szepnela, zebym lepiej poszla zanim zacznie sie rozgladac za siostra, wiec czym predzej czmychnelam. ;) Bardzo jestem ciekawa czy pozniej nie zaczal chlipac, bo w piatek tez zostal bez oporu, ale pozniej na wiesc, ze Bi przyjedzie po niego dopiero po poludniu, jednak sie rozplakal...

Ja zas we wzglednym spokoju wrocilam do domku. I tu dogonil mnie stres. Nie, nie siadlam na podlodze szlochajac. Ale zaczely mi sie trzasc rece i kolana, musialam tez pobiec na kibelek (zreszta juz trzeci raz dzisiaj, a jest dopiero 11...). Wychodzi na to, ze dzisiejszy dzien musze spisac na straty, bo nie jestem w stanie na niczym sie skupic... Snuje sie po domu bez celu, a myslami co chwila wracam do Bi i przesylam jej telepatycznie odwage. ;) A tyle sobie na te 3 dni wolne zaplanowalam! W koncu siadlam do napisania notki, zeby znalezc chociaz zajecie dla drzacych rak. ;) Coz, jak sie jest matka - wariatka, to sie tak ma...

Moj plan zabrania Bi po przedszkolu na lody rowniez spalil na panewce, bowiem moje dziecko w sobote zaczelo smarkac! Przeziebic sie na sam poczatek roku szkolnego, to trzeba miec wyczucie czasu... :/

Jeszcze niecala godzinka i pedze po mojego przedszkolaczka! A poki co zostawiam Was z piatkowym zdjeciem, ktore strzelilam na pamiatke. :)


(Dzielny przedszkolak! :D)
 
Teraz prosze o kciuki, zeby jutro poszlo rownie gladko! :)

Update po-odebraniowy:

Ekhem... No coz, panie zareportowaly, ze po moim wyjsciu Bi plakala 20 min. Potem juz podobno bylo ok.

Dziecko jest jakies rozkojarzone, w ogole nie slucha co do niej mowie. Jest tez pobudzona, biega i skacze bez zadnego sensu. Teraz probuje ja uspic na drzemeczke, ale kreci sie i wierzga po kanapie zamiast zasypiac... Ziewa, ale nie moze usnac. Jakies dopalacze im tam serwuja, czy jak? Mam nadzieje, ze to po prostu nadmiar wrazen oraz emocji... ;)

Przed momentem usiadla i spytala kiedy bedzie chodzic do "babci". To chyba kiepski znak... :(

A wiec ten tego... Poprosze podwojne kciuki za jutro...

sobota, 29 sierpnia 2015

Matka w przedszkolu :)

Mialam pisac w poniedzialek, kiedy juz bede wiedziec jak poszlo zostawienie Bi w przedszkolu samej. Poniewaz jednak pytacie w komentarzach jak bylo, napisze pare zdan, korzystajac z tego, ze maz ruszyl naprawiac pekniecia w podjezdzie, ktore gdzieniegdzie sa juz na tyle duze, ze bezczelnie rosnie w nich trawsko i inne chwasty. :)

W piatkowe przedpoludnie, matka ruszyla wiec aby poznac placowke oswiatowa, gdzie jej corka spedzi najblizsze 10 miesiecy. Wrazenia? Mieszane.

Do nauczycielek nie mam zastrzezen. Na szczescie. Wydaja sie byc cierpliwe, jedna jest bardzo wesola, choc drugiej, najstarszej, jak na moj gust brakuje troche ciepla w stosunku do dzieci. Nie, nie jest surowa, czy oschla, po prostu taka bardzo "profesjonalna" i konkretna. Zreszta, to chyba tutaj normalne, ze nauczyciel ma uczyc, nie jest od przytulania i noszenia, co zdarza sie w polskich przedszkolach.

Nauczycielki przeszly wiec matczyny "test". Natomiast sale juz nie do konca. Przedszkole jest polozone przy odpowiedniku polskiego gimnazjum i nie jest nawet osobnym budynkiem. Jest osobne wejscie, ale poza tym po prostu dwie ostatnie sale w jednym z korytarzy zostaly wydzielone dla przedszkola. I samo w sobie nie jest to problemem. Niestety, jedna z sal (do ktorej Bi ma pecha byc przydzielona), zostala dolaczona dopiero w tym roku i nie jest do konca odnowiona oraz przystosowana dla przedszkolakow. Jest ciemnawa (ma tylko waskie okna przy samym suficie i to zdaje sie od polnocy), ponura i w dodatku zimna, bo klima szla tam pelna para. Na szczescie, wyglada na to, ze Bi w tej sali bedzie spedzac tylko czesc dnia, poza tym posilki, drzemka i niektore zajecia beda sie odbywac w drugiej, kolorowej i jasnej.

Kolejnym problemem z takim a nie innym przydzieleniem klasowym jest to, ze Bi bedzie zaczynac oraz konczyc dzien w drugiej sali, a nie "swojej". W czasie kiedy bede ja przyprowadzac i odbierac, "jej" salka bedzie zamknieta, a wraz z nia dostep do poleczki dziecka, gdzie ma byc zostawiana wszelka korespondencja dla rodzicow. Panie co prawda zapewnily, ze znajda inny sposob na komunikacje ze mna, wiec zobaczymy jak to wyjdzie w praktyce...

Poza tym, troche mi sie smutno zrobilo na widok zabawek w tych salkach. Dla mnie 3-4 latki to jeszcze maluchy, ktore przede wszystkim powinny sie bawic. W polskich przedszkolach sa misie, lalki, auta i wozki dla laleczek. Tutaj? Nic z tych rzeczy! Jest mnostwo puzzli, gier, ksizeczek, drewnianych klockow, farb oraz flamastrow. Wyglada to jakby kazda zabawa miala dziecko czegos nauczyc. Szczegolny nacisk polozony jest na nauke literek oraz pisania, widac to po pomocach naukowych. I po co to, ja sie pytam? Kazdy wie, jesli nie z pierwszej reki, to ze slyszenia, ze amerykanski poziom edukacji na poziomie szkoly podstawowej lezy i kwiczy. Po cholere wiec meczyc przedszkolaki nauka, skoro zaraz w szkole kompletnie im sie odpusci? Bez sensu.
No ale jest jak jest. Z tego co wiem w kazdym tutejszym przedszkolu wyglada to podobnie, nie mam wiec wyjscia i musze to ze smutkiem zaakceptowac.

Matka miala tez chwile slabosci, a jakze! I to w najdziwniejszym momencie! Mianowicie, jedna z nauczycielek dosiadla sie do Bi, ktora z zapalem ozdabiala swoja teczke naklejkami. Pani zaczela zadawac jej pytania, np. ktora naklejka najbardziej jej sie podoba, jaki kolor ma motylek, itd. A moje dziecko, o ktore przeciez drze jak poradzi sobie z angielskim, ku mojemu zdumieniu odpowiadalo! Po angielsku i prawidlowo! A mnie lzy stanely w oczach, sama nie wiem czy z ulgi czy z dumy i malo im sie tam nie rozryczalam!
Mowie Wam, to musi byc ten pierdzielony PMS! :D

Ciekawe pewnie jestescie jak na przedszkole zareagowala sama zainteresowana, czyli Bi? No coz, ona jest zachwycona! Nie moglam jej z tamtad wyciagnac! Dorwala najpierw farby, potem kuchenke z garnuszkami i przepadla! Zachwycila sie tez miniaturowymi kibelkami oraz zlewikami w lazience. :) Snulam sie po klasie, ogladalam tablice, ukradkiem ziewalam, ale za kazdym razem, kiedy zagadywalam corke czy moze gotowa jest zebrac swoja mala dupke do domu, spotykalam sie z ostrym protestem. Dopiero obietnica pojechania z mama do pracy (Bi od dawna blagala, zebym pokazala jej gdzie pracuje), wywabila dziecko z budynku, a i tak szlo z nosem na kwinte. ;)

Zobaczymy czy bedzie rownie szczesliwa w poniedzialek, kiedy bedzie musiala tam sama zostac? ;) Poniewaz pomimo calego entuzjazmu, Bi od wszystkich dzieci odwracala sie z fochem, a jednej z nauczycielek odmowila powiedzienia "pa pa" wychodzac, moze byc roznie. ;)

czwartek, 27 sierpnia 2015

No to...

...trzymajcie kciuki. :)

Piatek to bedzie wazny dzien dla matki i corki. Jesli pamietacie, idziemy na "dzien otwarty" aka "spotkanie zapoznawcze" do przedszkola Bi. ;) Spotkanie jest w beznadziejnie glupich godzinach, czyli od 11 do 13 (w Polsce 17-19 - to tak zebyscie wiedzialy kiedy zacisnac kciuki, jakby co :D). Po spotkaniu, korzystajac z wolnego popoludnia chce zalatwic pare spraw, potem trzeba bedzie pedzic po Nika, wiec pewnie nic juz nie zdolam napisac o wrazeniach. Potem weekend, a wiecie jak to u mnie z pisaniem w weekend... W poniedzialek pierwsze oficjalne zajecia i dopiero kiedy odstawie Bi do placowki i wroce do domu (po odplakaniu swojego w aucie) bede pewnie mogla napisac cos konkretnego...

Bede ryczec jak nic, juz to czuje... Myslalam, ze dam rade, ale juz teraz na mysl o poniedzialku rosnie mi klucha w gardle... Ba! Rosnie juz na mysl o jutrze, a przeciez jade tylko na dwie godzinki razem z Bi i jej tam nie zostawiam! Mysle, ze to glownie wina poczatku PMSa, ale to w sumie malo wazne. Wazne jest, ze zoladek mi sciska na sam widok budynku (podjechalam tam z Bi, zeby chociaz z zewnatrz pokazac jej miejsce, gdzie od nastepnego tygodnia bedzie spedzac wiekszosc dnia). No nic. Miejmy nadzieje, ze bedzie tak jak po powrocie do pracy kiedy Bi byla malenka. Kilka dni sobie pochlipie, a potem wezme sie w garsc. :)

Moja matka zawsze mi wmawiala, ze jestem zimna i nieczula. Szkoda troche, ze nie miala racji, bo teraz bardzo by mi sie to przydalo... A tak to slabizna i beksa ze mnie... ;)

Abstrahujac nieco od mojego emocjonalnego "rozmemlania", wiaze z jutrzejszym dniem takze sporo nadziei. W koncu poznam nauczycielki i zobacze jakimi sa osobami. Mysle, ze bede miala okazje opowiedziec im troche o Bi, wyjasnic, ze mala po angielsku zna tylko kilka podstawowych zwrotow i wyjetych z kontekstu slow i wyrazen. Licze na to, ze troche mnie uspokoja i zapewnia, ze zaopiekuja sie moja mala dziewczynka. A moze sie okaze, ze w grupie jest jeszcze chociaz jedno polskie dziecko? W okolicy mieszka sporo polskich rodzin, wiec szansa jest. :)

Wczoraj przysiadlam wieczorem w koncu do wypelnienia ankiety na temat Bi. Pytania niby proste, ale z niektorymi mialam problem. Wiadomo - wymienic wszystkich czlonkow rodziny i ich dzieciece ksywki to raz. Ale dokonczenie zdania w stylu "Jestem dobra w..." albo "Mam problem z..." juz przyprawilo mnie o skrobniecie sie w glowe. W czym bowiem moze byc dobry 4-latek? Bi ma ogarniete chyba wszystkie podstawy. Aktywnie sie komunikuje, potrafi sie rozebrac/ ubrac, sama zalatwia potrzeby fizjologiczne, motoryke duza i mala ma opanowana na naprawde przyzwoitym poziomie... Problem zas moze miec jedynie z opanowaniem emocji, ale to przeciez normalne dla (nadal) malego dziecka. W kazdym razie siedzialam nad ta kartka i w ktoryms momencie napadly mnie watpliwosci czy ja rzeczywiscie znam wlasna corke. :)

Dzisiaj czeka mnie latwiejsze, choc bardziej pracochlonne zadanie. Musze podpisac wszystkie element wyprawki imieniem Bi. :) Oprocz plecaka z kompletna zmiana odziezy, Starsza potrzebuje przescieradlo na lezaczek, kocyk i maskotke. Wszystko wlozone do (oczywiscie podpisanej) poszewki na poduszke. Dziwne zwyczaje... ;)

No. To odezwe sie najprawdopodobniej po weekendzie. Chyba ze mi maz na silownie ucieknie, to moze na szybko cos wyklikam... Upraszam o kciuki w poniedzialek, okolo 14:00 polskiego czasu, zebym powstrzymala szloch do momentu az znajde sie w samochodzie...

Ja chyba naprawde jestem nienormalna...

wtorek, 25 sierpnia 2015

Trzecia - skorzana!

Dzis mija nam trzecia Rocznica Slubu koscielnego.



Niby nic w porownaniu z cywilnym (w tym roku stuknie nam 8 lat!), ale mimo wszystko w szoku jestem jak szybko zlecialy te 3 lata... Mam wrazenie, ze to bylo dopiero co, a tu ze zdjec wyglada na mnie malutka dziewczynka z kreconym puchem na glowce i nie do wiary, ze to moja Bi. Nie mowiac o tym, ze my sami jacys tacy ladniejsi, co niektorzy mniej siwi, inni mniej pomarszczeni... :D



Panna Mloda w sukni wygladajacej niczym nocna koszula, zeby pomiescic 6-miesieczny, ciazowy brzuch. Teraz Nik juz smiga oraz gada i nie moge uwierzyc, ze WTEDY go z nami nie bylo... Przeciez sa z Bi niemal jak bliznieta. :D

Rocznica skorzana...

Jak Wam sie to kojarzy? Nie wiem dlaczego, ale mi przychodzi na mysl cytat z Sapkowskiego ("Krew Elfow" bodajze, ale reki nie dam sobie uciac):

"Ona jest niczym skorzany pasek: cienki, ale w rekach nie rozerwiesz. A jak bys sie na nim powiesil, to tez wytrzyma.". (nie posilkowalam sie ksiazka, wiec upraszam wybaczenia jesli cos przekrecilam)

Takie jakos niezbyt radosne, za to przyprawiajace o ciarki to moje skojarzenie... ;) Nie pasujace do rocznicy slubu.

A moze jednak? Moze po trzech latach malzenstwo jest juz mocne, pewne i nic go nie rozerwie? Hmmm... Chyba zbyt wiele rozwidzionych par znam, zeby w to uwierzyc... ;) No i mowi sie, ze kryzys przychodzi po 7 latach. U nas sie to mniej wiecej zgadza, wiec co to jest te 3 lata... ;)

W kazdym razie my wytrzymalismy juz ze soba nie tylko 3, ale i niemal 8 lat. Az dziw, przy takiej dwojce nerwusow. :)

Mimo, ze Slub koscielny byl dla mnie w pewnym sensie "dopelnieniem" przysiegi zlozonej mezowi piec lat wczesniej, to lubie wracac myslami do tej ceremonii. Ksiadz udzielajacy slubu byl naprawde fajny i z poczuciem humoru. Milo go wspominam. Najwazniejsze jednak, ze swiadkami byla niemal cala nasza rodzina ("niemal", bo nie wiem czy pamietacie, ze dla mojego taty nie byla wystarczajaco wazna, zeby przyleciec do Polski? To najwieksza przykrosc jaka mi w zyciu sprawil...). Prawie wszyscy, ktorych cenimy i kochamy...

A tak w ogole to moim ulubionym zdjeciem ze Slubu jest, o to!



Jakos tak stanelam i trzymam sukienke w ten sposob, ze zakamuflowalam nikowy inkubatorek i wygladam niemal jak "normalna", nie-ciezarna Panna Mloda. :D

piątek, 21 sierpnia 2015

Nadchodzi nowe, czyli przedszkole za pasem

To juz za tydzien. Rowno za 7 dni idziemy z Bi na dzien otwarty. Poznamy nauczycielki, klase, szafeczke Bi i co tam jeszcze jest do poznania... A za 9 dni zaczynaja sie oficjalne zajecia...

Mysle nad tym postem juz od jakiegos czasu. Wlasciwie juz chyba od poczatku wakacji, kiedy dotarlo do mnie, ze to juz zaraz, za mala chwilke! Chcialam go napisac dla siebie, zeby kiedys (mam nadzieje) posmiac sie z wlasnych paranoi.

Czuje wewnetrzna panike, zoladek mam zawiazany w supel, a w gardle mam kluche, kiedy tylko zaczynam myslec o 31 sierpnia. E-maile, ktore dostaje z Wydzialu Oswiaty (czy jak to mozna przetlumaczyc na polski), tylko pogarszaja sprawe... Oprocz bzdur w stylu, ze jakas prezentacja zostala przeniesiona na inny termin (po ch*ja wafla mi to wiedziec?), dostalam wiadomosc, ze niemal 3 lata temu (w grudniu 2012) jakis oszolom wyslal swojej ex-dziewczynie smsy z pogrozkami, ze przyjdzie zastrzelic jej syna w szkole, a przy okazji pare innych dzieciakow. Nie musze chyba dodawac, ze syn chodzi do szkoly w naszym miasteczku? Dziewczyna zawiadomila policje, oszolom wyladowal za kratkami. Ale ma byc wypuszczony na wolnosc 6 wrzesnia biezacego roku. Jak myslicie, w jakim stanie bylam po przeczytaniu takiej wiadmosci? :(

Abstrahujac jednak od potencjalnej strzelaniny w szkole moich dzieci, mam swoje wlasne, przedszkolne zmartwienia. I pomyslec, ze jeszcze pare lat temu (kiedy Bi byla malenka, a wizja przedszkola daleka niczym Antarktyka), kiedy czytalam na blogach o podobnych obawach, pukalam sie w czolo pogardliwie i prychalam nad przewrazliwionymi mamuskami... Mam za swoje.

Pomyslalby ktos, ze skoro wrocilam do pracy kiedy Bi miala 12 tygodni, a sama Bi zostawala u opiekunki od 17 miesiaca zycia, to bedzie mi latwiej... A guzik, wcale nie jest. To znaczy, zdaje sobie sprawe, ze musi mi byc sporo latwiej niz mamie, ktora dotychczas spedzila z dzieckiem calutkie 3-4 lata. Nie mam jednak porownania, wiec nie wiem... Musicie mi po prostu uwierzyc na slowo, ze mi ciezko.

Po pierwsze - logistyka. Tak sie sklada, ze przedszkole Bi oraz opiekunka Nika znajduja sie w zupelnie przeciwnych kierunkach od naszego domu. W jakiej kolejnosci bym nie odwozila Potworki, zawsze bede musiala sie cofnac i przejechac kolo naszej chalupki. :/ W zasadzie bardziej pasowaloby mi odwiezc najpierw Bi, a potem Nika, bo dom opiekunki znajduje sie blizej mojej pracy. Zawsze jednak musi byc jakies "ale", zeby nie bylo za dobrze. Do opiekunki bowiem moge Nika odstawic kilka minut przed 7, natomiast przedszkole otwarte jest od 7 i wczesniej nie ma komu dziecka zostawic. A zalezy mi, aby jak najszybciej znalezc sie w pracy, zeby jak najszybciej z niej wyjsc. Tym bardziej, ze Bi musi byc odebrana do 17, a ja ze swojej strony wolalabym, zeby bylo to blizej 16, bo zwyczajnie szkoda mi, ze musi tyle czasu siedziec w "placowce"... Nie ma wiec bata, bede musiala najpierw odstawic Nika, a potem odwiezc Bi. Przez pierwsze dni/tygodnie jest mi to nawet na reke, bo licze sie z porannym placzem, bede wiec mogla na spokojnie sie z Bi pozegnac, bez Nika, wciskajacego sie pomiedzy nas. Ale po jakims czasie pewnie bede utyskiwac na swoj los szofera...

Odwozenie/odbieranie dzieci to jednak pikus, w porownaniu co czuje serce matki, na mysl o wyslaniu corki (na pozarcie lwom) samej w obce miejsce... Musze przyznac, ze w porownaniu z zaledwie kilkoma miesiacami temu, kiedy Bi reagowala histeria na sam widok schoolbus'a (ktorym i tak nie bedzie musiala jezdzic jeszcze przez przynajmniej 2 lata...), moja cora zrobila niesamowity postep. Nie wiem co na to wplynelo, bo wystraszeni jej reakcja, ograniczylismy wzmianki o przedszkolu do minimum, ale wyglada na to, ze wraz z wiekiem, splynela na Bi jakas dojrzalosc i gotowosc przedszkolna. Nie mowiac juz o tym, ze pomimo iz nigdy nie podkreslamy plci naszych dzieci, Bi, ktora na codzien ma kontakt niemal wylacznie z chlopcami, zamarzyla o przyjaciolce, ktora bedzie dzielila jej pasje do rozu oraz konikow. Do tego stopnia, ze kiedy widzi w sklepie jakas panienke mniej wiecej w swoim wieku, szarpie mnie za rekaw szepczac z podziwem: "Zobacz mama, tam jest dziewczyyynkaaa...". ;) I trzymam wielkie, naprawde ogromne kciukasy, zeby w przedszkolu rzeczywiscie zdobyla sobie ta wymarzona kolezanke od serca...

Nastawienie ma wiec Bi bardzo pozytywne i dopytuje sie kiedy idzie do tego przedszkola... A ja? Ja z trudem wykrzesuje z siebie nie tylko entuzjazm, ale i optymizm... Martwie sie czy Bi polubi panie, martwie sie czy polubi inne dzieci, czy nauczycielki i dzieciaki polubia ja sama? Jak odnajdzie sie w duzej grupie? Przeciez to jest moj "dzikusek", ktory do dzis na placu zabaw odchodzi na bok jak tylko zblizy sie do niej obce dziecko... Czy nikt nie bedzie jej dokuczal? Odezwaly sie stare leki. Ja sama bylam dzieckiem cichym, niesmialym, nie wszyscy rowiesnicy mnie lubili, wielu mi dogryzalo, dodawalo do juz-istniejacych kompleksow... Nie chce zeby moja corenke spotkalo to samo...
Jak Bi poradzi sobie z toaleta, skoro panie w tutejszych przedszkolach pomagaja dzieciom tylko w minimalnym stopniu? I chyba najwazniejsze zmartwienie: jak moja coreczka zareaguje na bariere jezykowa? Przez kilka tygodni nie bedzie zapewne rozumiec niemal nic. Czy da rade mimo wszystko uczestniczyc aktywnie w zajeciach? Jest wstydliwa, czy osmieli sie zeby po angielsku spytac chociazby czy moze wyjsc do lazienki? Czy inne dzieci nie odrzuca jej z racji, ze nie beda mogly sie z nia dogadac?

To chyba wszystkie leki zwiazane z Bi. Przynajmniej na dzien dzisiejszy, bo w miare jak bede poznawac jej przedszkole razem z nia, moga pojawiac sie nowe...

Martwie sie tez o Nika. Pozornie jego zmiany nie dotycza, ale wlasnie, tylko pozornie. Jak zareaguje na brak siostry u opiekunki? Kiedy wzielam Bi na bilans 4-latka w maju, Nik plakal za siostra. To byly tylko 2 godzinki, wiec jak przyjmie to, ze teraz siostra bedzie spedzac dzien w dzien osobno? Pierwszego dnia moge go jeszcze wziac z zaskoczenia. Ale znam swoje bystre dziecko. Od nastepnego bedzie juz dokladnie obserwowal gdzie jest Bi. Pozostaje tlumaczenie i liczenie na brak wiekszej histerii... Licze sie jednak z tym, ze bez lez sie nie obejdzie...

No wlasnie, co z wiezia moich dzieci? Odkad Nik mial 15 miesiecy, czyli od poltora roku, Potworki spedzaja ze soba praktycznie caly czas. Dla takich maluchow, 1.5 roku to cala wiecznosc... Razem sa u opiekunki, razem sa w domu, nawet razem spia w pokoju... Razem sie bawia, razem kloca, razem jedza, razem ogladaja bajki. Sa nierozlaczni. I mimo, ze walcza wiecznie o ta sama zabawke i wrzeszcza na siebie o to, ktora kreskowke ktore chce ogladac, mimo ze przynajmniej kilka razy dziennie slychac "Nie bede twoja przyjaciolka/psyjacielem!" albo "Nie chce sie juz z toba bawic!", to widac na pierwszy rzut oka, ze sa ze soba bardzo, bardzo mocno zwiazani... Nadchodzi jednak koniec. Za tydzien moje dzieci zostana rozdzielone. I juz nigdy nie beda spedzac razem takiej ilosci czasu. Od 31 sierpnia, Bi bedzie miala wlasne towarzystwo, a Nik wlasne. Ich zainteresowania i charaktery beda sie ksztaltowac inaczej, pod wplywem innych kolegow i innych nauczycieli. Jak wplynie to na ich wzajemne przywiazanie? Czy zatesknia za soba i beda sie zgodniej bawic? Czy wrecz przeciwnie, odsuna sie od siebie? Tylko czas moze to pokazac...

Ostatnie moje zmartwienia dotycza polskosci Potworkow. Mieszkamy w anglojezycznym kraju, ale mimo ze znam ten jezyk doskonale, w naszym domu pojawia sie on rzadko. Moje Potworki wychowywane sa w polskiej "bance", otoczone polskim jezykiem i polskimi tradycjami. Jedna z dzielnic w pobliskim miasteczku nazywana jest "Little Poland" i moje dzieci dotychczas zyly w takiej Malej Polsce. Gdybysmy teraz wrocili do Kraju, pewnie nawet nie zauwazylyby roznicy. Wraz z przedszkolem wszystko sie zmieni. Widze jak szybko Bi lapie nowy dla niej jezyk. Od innych, dwujezycznych dzieci w mig chwyta obce slowka i wyrazenia. Kiedy zacznie sie przedszkole, domowa rownowaga zacznie sie chwiac i przechylac coraz mocniej na "angielska" strone. Wiem, ze to naturalne, w koncu to tutaj Potworki sie urodzily, tu jest ich dom i to jest ich jezyk... Swiadomie wybralismy z M. zycie w tym kraju. Teraz musimy wychowac dzieci w tej polsko - amerykanskiej miksturze. Czy uda mi sie wychowac Potworki w poszanowaniu kultury ich rodzicow? Nie mowie juz o czytaniu i pisaniu, ale czy beda chociaz mowic po polsku? Plan jest oczywiscie, zeby wyslac ich do sobotniej polskiej szkoly, ale ta zaczyna sie dopiero od zerowki. Spojrzmy tez prawdzie w oczy - Potworki beda tam chodzic dopoki mamy z M. wplyw na wybor zajec dla nich. To jednak szybko sie zmieni. Dzieci beda mialy wlasne zdanie i zaloze sie, ze basen, mecz pilki noznej czy zajecia taneczne, beda dla nich wazniejsze niz polska szkola...

To chyba wszystkie moje aktualne "strachy"... To przy nich zasypiam i od nich cala cierpne, kiedy budze sie w nocy i przewracam z boku na bok, nie mogac zasnac... Wiem, ze martwie sie na zapas, ze wiele spraw samych sie rozwiaze, a na wiekszosc i tak nie mam wplywu. Ale ciezko mi jakos na sercu i szczerze, to nawet spisanie tutaj moich bolaczek nie pomoglo. :(

W miedzy czasie kompletuje wyprawke. Wlasciwie to wyprawke jako taka juz skonczylam. Zostaly jesienne ubrania. Musze w weekend przymusic Potworki, zeby poprzymierzaly wszystkie kurtki, spodnie i bluzki z dlugimi rekawami. Podejrzewam, ze wiekszosc bedzie za krotka... Nowe adidasy tez zapewne okaza sie niezbedne...
Kupilam Bi plecak oraz nowy "luchbox".


Plecak musiala miec, natomiast "sowka" to na oslode pierwszych dni... I sama nie wiem czy chce je oslodzic jej czy samej sobie... :(

środa, 19 sierpnia 2015

Weekend jakie lubie oraz troche smetow

Zaczne od dopadajacej mnie melancholii...

Pisalam juz kiedys, ze nie przepadam za sierpniem? Wlasciwie nie tyle, ze samego miesiaca nie lubie. W koncu nadal jest lato, cieplo, wakacje (chociaz odkad zaczelam pracowac, to ostatnie powinno mi zwisac i powiewac...). Ale mam do sierpnia taki podswiadomy zal, ze wzial przyszedl i zabral lipiec, srodek lata i mile poczucie, ze do chlodnej, deszczowej jesieni jeszcze tak daleeeeeeko... ;)

Teraz nawet sierpien pomalu dobiega konca... Mimo, ze slonce nadal mocno grzeje, ze wrocily temperatury ponad 30-stopniowe... Jednak ogrod wyglada na zmeczony sezonem. Trawa pozolkla, liscie na drzewach jakby oklaple choc nadal zielone... W ogrodzie dojrzewaja pomidory, pomalu rosna baklazany. W ziemi widoczne sa marchewki i male (nadal!) buraczki. Fasolka szparagowa uparcie kwitnie. Ale wszystkie inne warzywa juz sie poddaly. Zakwitly chryzantemy i hibiskus. Rankiem, kiedy dzwoni budzik, jest szarawo. Moja mozgownica nie chce tego faktu zaakceptowac i upiera sie, ze to pomylka i jeszcze mozna pospac. Niestety, to nie pomylka, slonce jest coraz nizej, wstaje coraz pozniej i zachodzi szybciej. I nawet powietrze pachnie inaczej... Lato sie konczy. A mi jest smutno. Jak co roku o tej porze...

W tym roku dochodzi jeszcze stres zwiazany z przedszkolem Bi. Z jednej strony chcialabym miec juz te kilka pierwszych dni za soba. Z drugiej, najchetniej odsunelabym je w czasie. Najlepiej o kilka lat. ;)
Czasami mysle, ze fajnie jest byc mezczyzna. Nie powiem, M. jest zaangazowany w wychowanie Potworkow. Jest dobrym, aktywnie zajmujacym sie dziecmi ojcem. Jesli chodzi o pozadomowa opieke, ma jednak wyrabane. To ja dostaje million maili z wydzialu edukacji. To ja zalatwiam wszystkie dokumenty. To ja przygotowuje wyprawke. W koncu, to ja bede dzieciaki zawozic i odbierac. Przynajmniej w tym roku. Dlatego zdziwilam sie tylko troche, kiedy wczoraj M. zapytal beztrosko "To kiedy Bi zaczyna? Za jakis miesiac?".
Taaa, "miesiac"... Niecale 2 tygodnie... :/

Tymczasem jednak wlaczyl mi sie syndrom "konca lata". Polega on na probach nadrobienia straconego czasu i wycisniecia tych ostatnich kilku tygodni niczym cytrynki. :) Pisalam juz bowiem w kilku komentarzach, ze po urlopie, ktory odbyl sie pod koniec czerwca, spoczelismy na laurach i wlasciwie przestalismy ruszac sie z domu... I o ile w lipcu machalam niefrasobliwie lapka, myslac "Mamy czas, mamy czaaas...", to w sierpniu zapalila mi sie czerwona lampka, ze ten czas w zasadzie sie juz konczy...

Dlatego, korzystajac z powrotu upalow, wyciagnelam malzonka na plaze.

(Najpierw nie chcial jechac, a potem sam najwiecej siedzial z Potworkami w wodzie :D)

Troche sie opieral, pamietajac ostatni wypad nad jezioro. Dal sie w koncu jednak namowic, szczegolnie, ze jego ciotka oraz jej facet polecili nam malutka, spokojna plaze. Co prawda troche sklamali, bo przysiegali, ze jest tam jednorazowo tylko kilka osob na krzyz. Tymczasem plaza (rzeczywiscie mikrusia) pekala w szwach. Dopiero pozniej skojarzylismy fakty z ich opisem i wychodzi na to, ze oni byli na niej popoludniem. My zas, zeby uniknac najwiekszych upalow oraz wstrzelic sie jazda jako tako w drzemke Potworkow, wybralismy sie tam wczesnym rankiem.

(Zeby oddac (nie)wielkosc plazy zrobilam nawet fotke panoramiczna. Niestety, pstrykalam "na leniucha", czyli siedzac na kocyku. Dlatego wyszla bardzo znieksztalcona i nie obejmuje jej calutkiej. To co widac, to jednak caly dostepny brzeg. Ot i cala plaza :D)

Trzeba jednak przyznac, ze nie bylo tam wszechobecnych grillow, wiec nie musielismy krztusic sie dymem oraz smrodkiem pieczonego miesiwa. Wiekszosc towarzystwa byla tez kulturalna i szanowala cudza potrzebe sluchania szumu fal oraz krzykow mew (gadulstwa i piskow wlasnego potomstwa rowniez :D). Pisze "wiekszosc", poniewaz my cos nie mamy szczescia. ;) Na cala plaze, akurat kolo nas musial usiasc jakis stary pryk i puscic sobie muzyke z przenosnego radia... I zeby to w miare dyskretnie, ale nie! Muzyka walila po uszach az milo! Nie lubie zwracac ludziom uwagi (nigdy nie wiadomo na kogo sie trafi), ale nachodzila mnie ochota, zeby sprowokowac Potworki do klotni. Moze gdyby facet musial posluchac ich wrzaskow, przenioslby sie na inna czesc plazy? ;) Smialam sie z M., bo kiedy rozkladal nasz namiocik, poskracal sznurki od sledzi, zeby nie zajmowac tyle miejsca. Mogl zostawic je normalnej dlugosci, to mielibysmy wokol koca "teren ochronny". ;)


(Stary, dobry namiocik, uzyty trzeci raz od czasu kupna 2 lata temu. A po prawej widac kawalek upierdliwego goscia "od radia" :D)

Jak widac wyzej, za nami byly jeszcze raptem 1-2 rzedy opalajacych sie. Siedzielismy w najwezszej czesci plazy, ale w najszerszej miala ona zaledwie drugie tyle. Naprawde byla to "plazyczka". :) Z tylu miala nawet plac zabaw dla dzieciakow, ale to chyba na chlodniejsze dni. ;)

Jak to czesto bywa kiedy jest sie gdzies poraz pierwszy, popelnilismy pare bledow strategicznych. A konkretnie dwa. Po pierwsze, rozlozylismy sie po zlej stronie. "Nasza" czesc miala niemozliwie kamieniste zejscie do wody. Tylko przez jakies 3-4 metry, potem juz byl piach, ale przejscie tamtedy bylo naprawde bolesne, choc pewnie dobre na platfusy. ;) Potworki jednak plakaly, chcialy byc przenoszone na rekach, odmawialy wejscia do wody, itd. Dopiero po jakims czasie przyszlo mi do glowy, zeby sprawdzic jak sie sprawy maja po przeciwnej stronie "szuwarow" i niespodzianka! Niemal zero kamienia! :/

Po drugie, przyjechalismy o zlej godzinie. Okazalo sie, ze najwiekszy urok tej plazy objawia sie po poludniu. Glebokosc wody jest tu dosc ciekawa, mianowicie najpierw jest coraz glebiej, az do mniej wiecej bioder (dla mnie). Nika trzeba bylo wziac na rece, Bi jakos przechodzila, bo woda nie siegala jej nawet do ramion. Potem jednak podloze tworzylo plycizne (chyba sie to fachowo nazywa "lacha"). Podczas przyplywu woda miala tam glebokosc mniej wiecej do polowy lydki. Okolo godziny 14 zaczynal sie jednak odplyw i najlepsza czesc plazowania! W ciagu godziny, poczatkowa "glebina" opada do mniej wiecej wysokosci kolan. Natomiast plycizna zamienia sie w wyspe! Zabawa murowana! dzieciaki rzucily sie, zeby szukac krabow, rakow pustelnikow oraz muszli. Co niektorzy poprzynosili lezaki oraz parasole i kontynuowali plazowanie tam! :) Niestety zdjecia nie mam, bo Potworki w najlepsze szalaly, musialam miec ich na oku, a telefon zostal w namiociku. :)

Jesli wiec uda nam sie jeszcze pojechac w tym sezonie, to pamietamy, zeby udac sie na lewo oraz przyjechac nie wczesniej niz o 13. ;)

***

Poniewaz my jak nie ruszamy sie z domu, to kompletnie, a jak juz ruszymy to hurtem, w niedziele zaliczylismy wizyte u znajomych. Znow M. sie opieral, bo spotkania towarzyskie juz kompletnie nie leza w jego naturze... Tym razem jednak sie zaparlam, bo juz widzialam jaki "relaksik" mialabym z dwojka Potworkow przy boku... ;) Po poludniu pojawilo sie tez niebiezpieczenstwo, ze bede musiala jechac sama z Bi, a M. zostac z Nikiem, bo Mlodszy wstal z drzemki w nastroju ryczaco-marudnym i urzadzil nam 40-minutowy koncert. Na wzmianke jednak, ze zostaje w domu, uspokoil sie ekspresowo i nawet bez protestow pozwolil nalozyc sobie pieluche, co ostatnio nie jest az tak oczywiste. Pojechalismy wiec cala czworeczka i koniec koncow nawet moj malzonek bawil sie niezle.

Dzieciaki w ogole byly wniebowziete, bo znajomi mogliby z powodzeniem otworzyc sklep z zabawkami! Kiedy w koncu rzucilismy haslo, ze jedziemy, Nik przytaszczyl gadajace walkie-talkie z pytaniem czy moze je wziac do domu, a Bi prosila czy moglibysmy tam nocowac. :D Jestem tez pod wrazeniem, ze chlopaki znajomych bez protestow dzielili sie zabawkami i zgodnie bawili sie w grupie. Ciekawe czy moje dzieciaki beda rownie szczodre kiedy przyjdzie pora na re-wizyte? ;)

Przy okazji, dziewczyny, musze to napisac na blogu! Nadchodza mile dla mnie czasy, kiedy dzieciaki beda sie bawic z innymi malolatami, a ja wypije sobie drinka i poplotkuje w spokoju! Nie myslalam, ze nastapi to tak szybko! ;)
Przezornie, zajelysmy ze znajoma miejsca na tarasie, a tatusiow wyslalysmy na dol, na trawke, do pilnowania potomstwa. Pomysl troche nie wypalil, bo dzieciaki ganialy gora-dol, dom-taras-ogrod. I chociaz Bi wpadla w trans zabawy i praktycznie rodzicow nie zauwazala, to mlodszy Nik jeszcze jednak potrzebuje nadzoru. Biegal za starszyzna, ale biedaczek byl dla nich za wolny. Zanim wdrapal sie po schodach, oni juz zdazyli zlapac z domu co im przyszlo do glowy i pedzili z powrotem na dol. A ze taras byl bardzo wysoki, Mlodszy bal sie samodzielnie z niego schodzic. Co pewien czas musialam wiec przerwac gadanie, zeby pomoc synowi zejsc ze schodow. Ale tyle to przyjme na klate! :D
Zacieram tez lapki, ze za jakis rok juz w ogole nie bede musiala odrywac sie od ploteczek. Dziecku w wieku Bi wystarczaja bowiem juz rowiesnicy. Znajomi maja 5-letnich blizniakow i chociaz to chlopaki i w dodatku malo komunikatywne, to mojej corce kompletnie to nie przeszkadzalo. A ze chlopcy sa w miare spokojni i dobrze wychowani, wiec nie balam sie, ze wymysla niewiadomo jakie wariactwa. Pomoglo tez, ze Bi, chociaz o prawie rok mlodsza, byla od blizniakow wyzsza. Nie musialam wiec sie martwic, ze ja gdzies stlamsza. :D To szczegolnie wazne, bo sporo czasu spedzili na tym:

(Nie widac tego wyraznie, ale to skaczace w srodku, to Bi. ;) Nik "czai" sie na zewnatrz, bo troche sie tego dmuchanca obawial)
 
To tyle o weekendzie. Jego intensywnosc zaowocowala tym, ze zdazylam w domu odkurzyc i... to wszystko. Sprzatanie koncze po trochu po pracy, ale wtedy to srednio mi sie chce. ;)
 
Poza tym cieszymy sie resztka plonow:
 

(Mialo byc zdjecie samych pomidorow, ale Potworki wpakowaly sie w kadr z gromkim "Zrob mi zdjecie!!!", wiec...)
 
Nadal spedzamy wieczory w ogrodzie dopoki, dopoty nie przepedza nas krwiopijcze komarzyska. Chociaz ostatnio obserwuje w dzieciach przesyt swiezym powietrzem. Coraz czesciej pytaja czy moga isc pobawic sie w domu. ;)
 

 
Nie wiem czy Wy to widziecie, ale ja obserwuje na tym zdjeciu koncowke lata. Swiatlo slabsze, mniejszy kat nachylenia slonca... Wszystko mowi mi, ze to koniec sezonu. :(
 
Porzucony z tylu basen, wrocil jednak do lask, przynajmniej na kilka goracych dni. :)
 
Uciekam wiec moje Drogie, konczyc prace. A potem po Potworki i do basenu! :D


środa, 12 sierpnia 2015

Podobno smiech to zdrowie

To moze sie posmiejemy razem? ;)

Jakos w zeszlym tygodniu, zostalam zainspirowana. Wpadlam na jakiegos przypadkowego bloga i przeczytalam posta o tym, jak wazna jest popularnosc i statystyki. Oraz kupe rad, jak podniesc owa popularnosc, liczbe wejsc i jak zatrzymac przy sobie nowych czytelnikow. Dziewczyna piszaca posta byla tak niesamowicie przekonywujaca, ze nie tylko na jej bloga juz nie wrocilam, ale nie pamietam ani jego nazwy, ani jakim cudem na niego trafilam. :D

 Przejelam sie jednak bardzo, bo jak wiadomo, statystyki mojego blogusia sa dla mnie baaardzo wazne. Tak wazne, ze nie wiem nawet, ktory to moj post. ;) Ile lat bloguje pamietam tylko dlatego, ze wiem iz zaczynajac bylam w ciazy z Nikiem. Wystarczy wiec przywolac w pamieci, ze syn moj urodzil sie pod koniec tegoz roku, przypomniec sobie jego date urodzenia, dokonac odpowiednich kalkulacji i voila! Juz wiem! :D

A jednak, jak wspomnialam wyzej, tamten post mnie zainpirowal do zajrzenia w statystyki. Ale nie zeby rwac sobie wlosy z glowy nad mizerna liczba wejsc, czy szlochac nad jeszcze skromniejsza iloscia komentarzy. Nic z tych rzeczy. Za to z ciekawosci zajrzalam do listy slow kluczowych, po ktorych moi czytelnicy szukaja mojego malego podworka. Lata cale tego nie sprawdzalam, a szkoda, bo to zazwyczaj dobre zrodlo smiechu. Tym razem tez sie nie zawiodlam! ;)

Oprocz roznorakich, poprzekrecanych wariacji na temat tytulu mojego bloga oraz adresu strony, mozna znalezc prawdziwe kwiatki. :) I tak:

kokusiowa instagram
"Kokusiowa" kojarzy mi sie ze stara baba. Wiecie, kiedys (a moze nadal?) nazywalo sie kobiety po imionach ich mezow. Tak jakby wlasnych imion nie mialy... Byly wiec Michalowe, Robertowe, Jankowe, itd. Coz, mam nadzieje, ze syn moj kiedys sie rzeczywiscie ozeni (a ja zostane tesciowa, o raju!) i wtedy swiat ujrzy swoja wlasna "Kokusiowa". ;)
A instagram? Nie mam zielonego pojecia skad sie tu zaplatal, skoro go nie prowdze... :)

co znowu nie tak
To haselko akurat bardzo mi sie spodobalo! Ostatnio zastanawialam sie nad zmiana mojego "nie tak znow kolorowo", bo troche mi sie znudzilo... Pomyslalam tez, ze az tak smutno i szaro w sumie u nas nie jest... Wrodzone narzekactwo jednak wygrywa i wlasciwie gdyby kazdy z moich postow zatytulowac "co znowu nie tak # 12648", pasowaloby jak ulal! :)

A teraz najlepsze, hit nad hity!

penis oblany goraca woda
Trudno to w sumie skomentowac. I az boje sie, jaka osoba szuka mojego bloga po TAKIM hasle... :D


To tyle z humoru "statystycznego". Poza tym musze (bo sie udusze!) podzielic sie z Wami tekstem, ktory zasunal mi syn moj w KOSCIELE.
Odwraca sie ten dwuletni krasnal do mnie, usmiecha szelmowsko (juz po tej minie wiem, ze powinnam mu szybko zatkac buzie, ale nie zdazam) i wypala na glos:

"O-o, se pierdnalem!"

Wielkie szczescie, ze bylo to juz podczas ostatniego hymnu, organy graly, ludzie spiewali i chyba tylko ja i facet stojacy za mna go uslyszeli! :D

Jak juz o Kokusiu (i fizjologii) mowa, to odpieluchowanie nadal idzie nam "w kratke"... Raz sukces, raz porazka. Syn moj z sikaniem sobie jeszcze od biedy radzi, ale kupa to wyzsza szkola jazdy. Po wczorajszym ranku, zastanawiam sie czy on w ogole kuma co ja mu ciagle tluke do glowy. Sciagnelam pomysl z ksiazeczki podejrzanej na znajomym blogu i tlumacze, ze ma w pupce dziurke do robienia kupki. Wiedza ta nie trafia chyba jednak tam gdzie trzeba, bowiem wczoraj rano, syn moj wyjatkowo zrobil na nocnik co trzeba, po czym wstal, obejrzal swoje "dzielo" i zapytal z podziwem w glosie:

"Skad to sie wzielo???"


Jakby rodzice mieli malo fizjologii we wlasnym domu, to wzieli sie jeszcze za oduczanie corki spania w pielucho-majtkach. W koncu ponad 4 lata zobowiazuja. No dobra, zmotywowalo nas to, ze w paczce zostaly 3 pieluchy i zamiast kupic nowa, postanowilismy dac dziecku szanse. ;) Bi podeszla do zadania ambitnie. Sama z siebie nie pije pozniej niz godzine przed spaniem, a przed zasnieciem biega po trzy razy do toalety, zeby wycisnac jeszcze kilka zablakanych kropelek. ;) Coz. Jak narazie minely 3 noce, z ktorych dwie byly suche, jedna mokra. Bardzo mokra. Do zmiany podklad, przescieradlo, dol i nawet gora(!) od pizamy... Sukcesu wiec nie moge (mam nadzieje "jeszcze") obtrabic, ale mamy 2:1 dla Bi. ;)

Tymczasem, jesli kogos ciekawi czy dzieci roznej plci moga sie zgodnie bawic RAZEM, moge napisac, ze moga. Czasami. I zalezy od zabawy. Po pierwsze we wszystkich grach ruchowych, Bi i Nik bawia sie jak rowna z rownym. No ok, przyznaje, ze Mlodszy wywija orla jakby czesciej niz siostra. Ale ogolnie sobie radzi. :) Oprocz tego bawia sie w strazakow, gdzie na zmiane sa staruszka placzaca, ze jej wyimaginowany kotek na drzewo uciekl i dzielnym strazakiem ratujacym owego kotka. A wspominalam, ze Nik twierdzi, ze bedzie stlaziakiem? Bi zas, zeby nie byc gorsza, natychmiast dodaje, ze ona bedzie pania policja? ;)
Ze spokojniejszych zabaw, jest domek dla lalek. Bi wsadza do niego lalki, a Nik autka i oboje sa zadowoleni.  ;) Inne gry sa jednak zdominowane przez Bi z racji wieku. Mlodszemu zwyczajnie brakuje kreatywnosci do wymyslania wspolnych zajec. Nie wiem jak to jest kiedy starszy potomek jest plci meskiej, ale u nas zwolennicy "gender" zapewne zlapaliby sie za glowy. ;)

Zeby nie byc goloslownym. Ostatnio Bi, grzebiac w pudle z zabawkami, znalazla swoja zapomniana kosmetyczke, a w niej skarby: blyszczyki oraz lakiery do paznokci. Dzieciece, zeby nie bylo. ;) Radosci nie bylo konca! Jednak upiekszanie samej siebie szybko okazalo sie nudne. Bi wziela wiec w obroty brata, ktory wcale a wcale nie protestowal. :)

Najpierw manicure:



Potem pedicure:


(widzicie ten usmiech?)

Nastepnie rzucili sie przetrzepac szafe Bi, w poszukiwaniu kreacji. Korony na glowach dopelnily calosci i... chcialam miec dwie dzieczynki, no to mam! :D



Wesolej srody! A raczej czwartku, bo sroda to sie wlasnie konczy! ;)

piątek, 7 sierpnia 2015

Z serii: w tym domu sie gada!

Mala dawka przed-weekendowego humoru. Z dedykacja dla Martusi. Mam nadzieje, ze usmiechniesz sie choc przez chwile, Kochana. :*


***

Nik widzi mnie bez okularow:
"O, mama! Mas gole ocy!"


***

Bi przybiega do mnie z na wpol przejeciem, na wpol pretensja: "Mama, nie dalas mi majtek!!!"
Mama: "Zapomnialam, przepraszam!"
Bi: "Ale jestes gapa, mama! To dlatego, ze jestes stara!"

Auc...


***

Wchodzimy do jeziora. Nik trzyma sie kurczowo mojej szyi, odmawiajac dotkniecia tafli wody wlasnymi stopkami. Namawiam, pokazuje, ze nie ma fal, ze jeziorko jest duzo mniejsze niz ocean, itp. Syn moj nadal ma jednak watpliwosci:

Nik: "Ale tam sa klokodyle!"

Czyzby po-urlopowa trauma? :)


***

Nik przyklada do mojej nogi miarke krawiecka: "Miezim jaka jestes ladna!"

Choc raz obwod moich ud, to powod do zadowolenia. :)


***

Nik pokazuje mi mrowki na podjezdzie: "Pokazialem ci tsy mlowki. Jestem baldzo uzytecny!"

Echa "Tomka i przyjaciol" :)


***

Bi obserwujac rodzinke o stereotypowych, hamerykanckich rozmiarach: "A dlaczego oni wszyscy maja takie wielkie brzuchy?"

Dzieki Boziu, moje dziecko zdaje sie nie zauwazac rozmiaru "oponki" na brzuchu wlasnej matki... :D


***

Bi siedzi na kanapie i jeczy zeby tata podal jej kubek stojacy doslownie pol metra przed nia, na stoliku. W koncu M. poirytowany marudzeniem mowi, ze nie jest jej sluzacym, ze sama ma raczki i ma sobie kubek wziac. Kiedy naburmuszona Bi siega wreszcie po rzeczony kubek, Nik zaczyna skandowac, zeby podac mu jego niekapek. M. prosi corke, zeby podala picie bratu, a ta wypala:
"Nie jestem Kokusia sluzaca!"

Mnie, ktora przysluchiwala sie z kuchni, pozostalo tylko parsknac w rekaw. :D


***

Bi sie upewnia: "Jestem teraz wieksza od Kokusia, prawda?"
Mama: "Wlasciwie od poczatku bylas wieksza, bo urodzilas sie pierwsza"
Nik slyszy rozmowe, ale sens mu gdzies umknal, bo nagle zawiesza glowe i zali sie:
"Jest mi smutno, mamo!"
Mama: "A co sie stalo? Dlaczego ci smutno?"

Nik: "Bo ja sie nie urodzilem..."


***

Dzielny Starazak Niko, po uratowaniu dziewicy w opalach (czyli siostry padajacej na trawe i teatralnie wzywajacej pomocy), udziela zatroskany rady:

"Musis baldziej uwazac panienko!"


***

Caluje Nika na dobranoc w oba pucate policzki. Syn moj pieczolowicie sie wyciera, pouczajac:
"Mama, ale lobis wstyyyd!"

To chyba po dwuletniemu: "robisz siare". :D


***

Na koniec. Bi mowi juz teraz bardzo ladnie, czasem jednak, szczegolnie kiedy sie spieszy i tak strasznie, szybko chce cos mi opowiedziec, niemilosiernie przekreca wyrazy. Dwa udalo mi sie wychwycic:

wziem - wezme
dawinik - dywanik


***

Nik za to podlapal niewiadomogdzie, ze w jezyku angielskim liczbe mnoga tworzy sie przez dodanie "s". Z praktycznym wykorzystaniem wiedzy ma jednak nadal problem. I tak pyta mnie:

"A jedziemy dzis do bankis?"
"Dajes telas makis?"


***

Pistoleciki na banki mydlane, przy duzym wietrze zamieniaja nasz ogrod w bajkowa kraine. A w lewym dolnym roku mozecie zobaczyc, ze w naszym domu nie tylko dzieci kochaja banki. ;)



Milego weekendosa!!!

wtorek, 4 sierpnia 2015

Po kolejnym weekendzie

Coz ja moge Wam napisac? To lato jest jakies dziwne. Mija szybko i... nijako... Jak sobie przypomne, ze w zeszlym roku niemal co weekend gdzies jezdzilismy, to chce mi sie, wzorem moich dzieci, tupac nogami ze zlosci. Chociaz, potupac sobie moge, ale ja sama czesciowo jestem temu winna. Mam wrazenie, ze nasz urlop pod koniec czerwca tak nas wyczerpal, ze nie mamy juz sil ani energii na wycieczki rodzinne. Tudziez, spoczelismy na laurach i gdzies w podswiadomosci myslimy sobie, ze zafundowalismy Potworkom wyprawe do Karoliny Poludniowej, to im na ten rok wystarczy. :D

A tak naprawde to nie wiem kiedy ten czas nam przez palce ucieka. Troche zal mi moich dzieci, bo kiedy wspominam wlasne wakacje, to niemal caly czas bylismy poza domem. Morze, jeziora, rzeki, a z braku upalow chociaz las... Tylko, ze tu musze sobie oczywiscie przypomniec, ze moja matka jest nauczycielka, wiekszosc lata miala wiec wolna i mogla sobie pozwolic na jezdzenie po okolicy. Mi pozostaja niestety wylacznie weekendy, a wtedy nie zawsze okolicznosci przyrody sprzyjaja wycieczkom... Tak jak w nadchodzacy, kiedy zapowiadane ochlodzenie oraz deszcz, laczy sie z planowanym poczatkiem "tych" dni u matki. A wiec doopa podwojna...

No ale tak w "pigulce", co u Potworkow?

Ale, ale! Zaczne od jednego zdjecia, nie-weekendowego, bo gdzies ze srodka zeszlego tygodnia. Specjalnie dla Dorotki! :D


Odwazylam sie sprobowac czegos innego niz leczo! ;) Po dlugich naradach z malzonkiem, postawilam na faszerowana cukinie i... mamy nowy, ulubiony, cukiniowy przepis! To znaczy, jak juz go troche "dopieszcze". Po pierwsze, wiecej przypraw! Bojac sie przedobrzyc, dalam tylko szczypte soli oraz pieprzu i farsz wyszedl mdlawy. Nic jednak straconego, "dopieprzylo" sie pozniej. ;) Poza tym, zaczelam przygotowywac danie po godzinie 21 i chociaz robi sie je niemal ekspresowo, bylam juz zmeczona i przestawalo mi sie pomalu "chciec", wiec wycisnelam troche czosnku, ale nie mialam juz ochoty na krojenie i podsmazanie cebulki. Potem bardzo mi tego w farszu brakowalo. To nic, poprawie sie nastepnym razem. :) Najwazniejsze, ze smakowalo i mi i M., bo utrafic w jego gusta to prawdziwa sztuka. Tym razem wygralo chyba polaczenie cukini, ktora bardzo lubi z miechem. ;)

Z frontu ogrodowego.
Cukinia sie nie poddaje. Po ostatnim zbiorze wydawalo sie, ze pomimo nieustajacego kwitniecia, nowych "owocow" raczej juz nie bedzie. Pomylilam sie jednak, bo wczoraj naliczylam kolejnych 6 (!) malutkich cukiniek. :)
Za to sezon ogorkowy pomalu sie konczy. Jeden z dwoch pozostalych przy zyciu krzaczkow zaczal usychac. Nie wiem czy zaatakowala go jakas choroba, czy cos go zjada, ale pomalu, listek po listku, ginie. No trudno. Kolejny sloik malosolnych, zrobiony w sobote, dzis powinien byc juz gotowy do pozarcia, a na krzaczkach jest chyba wystarczajaco ogorasow na kolejny. Mam nadzieje, ze uda im sie jeszcze troche urosnac zanim usychajacy krzak padnie kompletnie...
Baklazany tez pomalu rosna, a ja juz lapki zacieram i nie moge sie doczekac! ;)
Ale najwazniejsze, ze pomalu, pomalenku dojrzewaja pomidory! Zaczelo sie od jednego gatunku, ale teraz juz i inne zaczynaja czerwieniec. Przy okazji, zdradze Wam rade mojej tesciowej. Moze to ogolnie znany sposob, ale ja go nie znalam, wiec podziele sie z Wami. Moze inni poczatkujacy ogrodnicy skorzystaja. ;) Otoz tesciowa poradzila, zeby zbierac pomidory kiedy tylko zaczna sie robic lekko pomaranczowe, klasc je na stole/ szafce, z dala od slonca i tak zeby sie nie stykaly i przykryc scierka. Dojrzewaja w ciagu 1-2 dni. Nie jestem pewna czemu maja sluzyc te zabiegi, ale myslac praktycznie, wyprodukowanie owocow i ich dojrzewanie, musi rosline kosztowac sporo energii. Kazdy zerwany pomidor, to wiecej sil i skladnikow odzywczych dla reszty. :)

A tak w ogole, to za pielegnacje mojego warzywnika, place cene (w mojej opinii dosc wysoka) w postaci okropnych ukaszen komarzyc. Jakas menda uzarla mnie 4 razy w zgieciu jednego kolana! Boszzzz, jak to swedzi!!! :/

A w weekend udalo nam sie jednak pojechac nad jezioro! Poniewaz w przyrodzie nic nie ginie, oznaczalo to, ze w sobote trzeba bylo spiac poldupki i zrobic to, co w weekendowym tempie, z okresami relaksu oraz przerwami na kawke, zajmuje nam cale dwa dni. Rano przyjechal czlek, ktory mial wymienic M. peknieta szybe w aucie. Po jego odjezdzie M. zauwazyl niedoklejona uszczelke. Zadzwonil, czlek wrocil. Niestety, przy okazji wyszlo, ze szyba wstawiona krzywo. Bedzie musial przybyc jeszcze raz... Po poludniu wymiana oleju w moim aucie, ktora na szczescie zbiegla sie w czasie z drzemka Potworow, wiec M. pojechal, a ja moglam wypic kawe na tarasie. Poza tym odkurzanie, sprzatanie lazienki, zakupy w "Polakowie" oraz obowiazkowa msza  - bez tego, jestem pewna, M. by nad to cholerne jezioro nie pojechal... A wieczorem robilam jeszcze te malosolne. :)

Wszystko wiec zaplanowane, w niedziele wstalismy, zaczelismy sie szykowac i... okazalo sie, ze entuzjazm mnie kompletnie opuscil i najchetniej zostalabym w domu... Nie wiem czy to byl poczatek PMSa, czy temperatura - bo jak na zlosc spadla wilgotnosc, a wraz z nia slupek rteci. A 17 stopni srednio zachecalo mnie do plazowania... Zmusilam sie jednak myslac, ze czasem nie chce mi sie gdzies jechac, a potem mimo wszystko dobrze sie bawie. A ze nad jezioro mielismy okolo 40 min. jazdy, stwierdzilam, ze przez ten czas i temperatura podskoczy. Jak sie okazalo, mylilam sie w obu kwestiach, trzeba bylo zaufac przeczuciom i zostac w domu. ;)

Po przyjezdzie na miejsce, poczatkowo mialam jeszcze cien nadziei.


Jezioro spore, woda czysta i ciepla, ludzi niewiele. Jedyne co mi przeszkadzalo to temperatura. Kiedy obieralismy kierunek wycieczki, nie pomyslelismy, ze jedziemy w gorzysty teren na polnocnym zachodzie. Okazuje sie, ze bylo tam o dobre 5 stopni chlodniej niz w naszym domku polozonym sporo nizej! Przy tym wialo niemozliwie, a jakies pol godziny po naszym przyjezdzie nadeszly wielkie chmury i nie dosc, ze straszyly deszczem, to jeszcze zaslanialy i tak marnie grzejace slonce. W rezultacie, ja - zmarzluch pierwsza klasa, zamoczylam sie ledwie do tylka, kiedy bawilam sie w wodzie z Potworkami. A liczylam, ze sobie poplywam, ech... Niestety, chociaz woda byla przyjemnie ciepla, wyjscie z niej przyprawialo o szczekanie zebami, szczegolnie kiedy slonce raz za razem znikalo za chmurami. Potworkom to jednak bynajmniej nie przeszkadzalo...

Bi, gdyby mogla, z wody by nie wychodzila. Tu fota zrobiona kiedy jeszcze bylo slonecznie...



Nik pokonal poczatkowa panike na widok "wielkiej" wody i potem musialam go podwojnie pilnowac, bo wchodzil bez strachu po szyje, goniac za o glowe wyzsza, siostra.



Patrzac na powyzsze zdjecie, zastanawiam sie, kiedy on sie zrobil taki kosmaty? Wyglada niczym blond-wlosy hobbit! :D

W miare jak mijaly kolejne kwadranse, robilo sie coraz gorzej. To zdjecie plazy, obejmuje ja niemal cala. Jak widac, wielkoscia to ona nie grzeszyla... A ludzi przybywalo. Wokol plazy porozstawiane byly stoliki piknikowe oraz miejsca na grilla. Cale, wielkie rodziny schodzily sie na posiadowy. Po okolo 2 godzinach bylismy otoczeni dymem i smrodkiem przypalanego zarcia. Na plazy zas koc na kocu, czlowiek na czlowieku... Kiedy zaraz przed nasza miejscowka zaczela rozkladac sie pewna rodzinka wiedzielismy, ze czas sie zbierac. Mielismy nosa. Rodzinka draznila moje ucho decybelami, a oko "estetyka". Krotko mowiac wszyscy byli oblesni, mocno otyli, a przy tym obzerali sie hot dogami i innymi zdrowymi - inaczej przekaskami. Dwoch chlopcow w wieku 10-11 lat, a posiadajacych juz biusty wieksze od mojego, zlapalo za paczki z chipsami i wylizali je prawie do czysta w kilka minut. A na koniec, urocza gromada puscila gromko muzyczke w stylu "umpa pumpa"... Tego juz bylo za wiele. Zebralismy manatki oraz niezadowolona, ze juz jedziemy dzieciarnie i ruszylismy do domu. I tak spedzilismy tam jakies 4 godziny, a moim skromnym zdaniem, o jakies dwie za dlugo... ;)

A! Poniewaz bylo raczej pochmurno i chlodno, nie posmarowalismy sie filtrem. Rezultat mozecie sobie wyobrazic. ;) Na szczescie Potworki posmarowalam na wszelki wypadek, pomimo protestow malzonka (a po co, zobacz, nie ma slonca!). Ja jednak mam spalone ramiona, dekold i plecy, M. "tylko" kark, ale za to na purpurowo. ;)

Tymczasem nadszedl wyczekany chyba przez wszystkich oprocz mnie, koniec upalow. Dzis ostatni dzien temperatur okolo 30-stopniowych. Od jutra skromne 26-27 stopni, a w weekend w ogole deszcz i marne 24-25. Arktyka! ;) Korzystamy wiec ile sie da z wlasnego, prywatnego zbiornika wodnego. ;)



W sobote dostalam w koncu dlugo wyczekany list z przedszkola Bi! Nauczycielki napisaly troche o sobie, zalaczyly nawet foty. ;) Sama nie wiem czy cieszyc sie czy krzywic bo jedna ma 20 lat doswiadczenia, a druga niemal 30! Zamiast mlodych, energicznych pan, Bi bedzie miala wiec stare baby, znudzone rozwydrzonymi potworami i marzace o emeryturze... Dobra, juz sie nie czepiam na wyrost, poczekam az poznam je osobiscie. ;)
Potwierdzone, ze "dzien otwarty" bedzie 28 sierpnia. Godziny ni w gruche, ni w pietruche, bo od 11 do 13. Ani urwac sie z pracy, ani przyjechac do niej pozniej. Bede musiala wziac dzien wolny. :/
Spodziewalam sie dlugiej listy rzeczy do zakupienia, ale tu akurat spotkala mnie mila niespodzianka. Bi ma miec plecaczek z kompletem ubran na przebranie na wszelki wypadek oraz przescieradlo na lezaczek i wlasny kocyk. Wszystko oczywiscie podpisane jej imieniem. To wszystko! :)
Najwazniejsze kwestie, co wnioskuje z tego, ze poswiecono im cale osobne kartki formatu A4, to obuwie i orzechy. Dowiedzialam sie jakie buty sa w szkole niedozwolone i ze grozi to zakazem wstepu na plac zabaw. Jasne, bo jakby ktores dziecko spadlo, to przedszkole nie wyplacilo by sie z pozwow do sadu. ;) Wszelkie produkty zawierajace orzechy sa zakazane. Nie wolno tez przynosic zadnych wlasnych wypiekow na szkolne imprezy. "Kupne" slodycze musza miec liste skladnikow. :)
Poza tym zalaczona jest kartka, na ktorej Bi ma narysowac co jej rodzina robila w wakacje. Hmm... W jej przypadku panie dostana kartke pokryta kolorowymi plamami, bo to ostatnio ulubione malunki Bi. ;) Ma tez przyniesc zdjecie swojej rodziny. Malunki i zdjecia maja byc wykorzystane do udekorowania klasy. Ja za to mam do wypelnienia szczegolowa ankiete na temat co moje dziecko lubi, czego nie, czego sie boi, co je uspokaja, w czym jest dobre, itd. Rok szkolny sie jeszcze nie zaczal, a my juz mamy prace domowa do odrobienia. :D

No i powiedzcie mi, jak to jest? Siadalam do posta z mysla, ze naskrobie o nieudanym wypadzie nad jezioro i przy okazji wspomne o kilku innych, pomniejszych watkach. I znow wychodzi mi tasiemiec. Ja juz chyba nie potrafie inaczej. ;)