Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

środa, 30 grudnia 2020

Przed Swietami i poswiatecznie

Ostatni weekend przed Swietami uplynal spokojnie i z grubsza relaksujaco, choc bylam tuz przed okresem, wiec caly czas mialam wrazenie, ze za chwile wybuchne. ;) W piatek Potworki mialy lekcje skrocone o dwie godziny, wiec korzystajac zw swobodniejszego popoludnia, popedzily na snieg, mimo, ze mroz byl wrecz trzaskajacy. ;)

Potwory urzadzily sobie tor do zjezdzania, kompletny ze "skoczniami" ;)
 

Wyszlam z nimi, zeby choc troche sie przewietrzyc, ale dlugo nie wytrzymalam. Pozbieralam kilka "min", ktore juz zdazyly upstrzyc nieskazitelna biel sniegu oraz przysypalam zolte plamy (:D) i ucieklam do domu.

Patrze na te zdjecia i nie moge uwierzyc, ze zrobilam je zaledwie 1.5 tygodnia temu! Teraz po sniegu zostalo tylko kilka malych, brudnych kupek, w miejscach, gdzie usypano go wiecej przy odsniezaniu...
 

M. zabral sie za dokladniejsze odsniezenie podjazdu, bo skoro mroz nie puszczal, to nawet slonce nie topilo warstewki powstalej po przejechaniu odsniezarka. W koncu jednak i on wrocil do domu, zabierajac ze soba ostro protestujace, choc biale niczym balwany Potworki. ;)

Sobota zaczela sie od sprzatania i to grupowego. No prawie, bo M. sie nie przylaczyl. ;) A zaczelo sie od tego, ze sie wkurzylam. Zaczelam sprzatac gore domu, ale na dole puscilam samojezdzacy odkurzacz, bo tam planowalam solidne odgruzowanie troche blizej Swiat. Tymczasem ledwie odkurzacz skonczyl swoja runde, Bi zlapala za ciasteczka i przygryzala je beztrosko chodzac po calym domu i sypiac okruchami na wszystkie strony. Przyznaje, ze krew mnie zalala i Potwory zebraly porzadna z*ebke za caloksztalt swojego balaganu i syfu, ktory wokol siebie roztaczaja. Przy okazji zapalila mi sie tez lampeczka, ze to idealna chwila na przymuszenie ich do przejecia choc czesci obowiazkow. Juz od dluzszego czasu kolacze mi sie po glowie, ze dzieciaki powinny brac udzial w ogarnianiu chalupy, ale caly czas odsuwalam to na bok. Przyznaje bowiem, ze wygodniej i szybciej jest mi po prostu posprzatac samej podczas ich nieobecnosci. Niestety, zdaje sobie sprawe, ze to utwierdzanie Potworkow w tym, ze podloga myje sie sama, kurz na meblach magicznie nie osiada, a zlewy oplute pasta po postu samoistnie sie czyszcza. ;) Tego dnia nie wytrzymalam wiec i wreczylam Potworkom odkurzacz a pozniej mopa, oznajmiajac, ze od tego momentu, swoje pokoje sprzataja sami. Ku mojemu zaskoczeniu, Bi podskoczyla z radosci i ochoczo zabrala sie ze porzadki. Nik urzadzil awanture lacznie z tupaniem nogami niczym krnabrny 3-latek, ale grozba odebrania przywileju konsolowo - tabletowego, szybko postawila go do pionu. Bez wiekszego entuzjazmu, ale odkurzyl i pomyl podloge w pokoju, a na drzwiach komicznie wywiesil karteczke "work in progress. Danger". :D Te niebezpieczenstwo to glownie chyba humorki Kokusia, bo kiedy Bi probowala zajrzec jak sobie radzil, malo nie oberwala w nos zatrzaskiwanymi drzwiami. :D

Niedziela nie odznaczyla sie niczym szczegolnym, poza tym, ze w koncu upieklismy pierniki.

Nie ma u nas niestety opcji rozwalkowania wielkiej, wspolnej partii ciasta. Potwory by sie chyba pogryzly o to, kto wytnie wiecej ciasteczek :D
 

Dzieciaki czekaja na to caly rok, choc w tym jakos kompletnie mi sie nie chcialo... Nie moge tez sobie za cholere przypomniec, co porabialismy w sobotnie popoludnie oraz caly dzien w niedziele, pamietam tylko, ze za pieniczki wzielismy sie juz wieczorem, kiedy Potworki byly juz wykapane i w pizamach. I oczywiscie utytlali czysciutkie, swiezo zalozone pizamki w mace. Mozecie tu wstawic facepalm, ktory mialam wielka chec sobie wymierzyc. ;) Wiem tylko, ze pod wieczor wybralismy sie na sniezny spacer. Fajnie bylo sie tak przejsc, poki jeszcze ten snieg lezal, bo wiadomo bylo, ze dlugo sie nie utrzyma.

A tak bylo pieknie... Ciekawe czy snieg tej zimy jeszcze zaszczyci nas swoja obecnoscia...
 

Pies dzielnie przebiegal po osniezonych trawnikach, a Nik zaliczyl kazda zaspe i do domu wrocil oczywiscie z mokrymi nogawkami oraz sniegiem w butach. Zrzedliwy M. przewidywal ponuro, ze Mlody na pewno sie pochoruje, ale na szczescie obylo sie bez takich "sensacji". :)

Od poniedzialku Potworki mialy nauczanie zdalne, a ja czulam sie, jakby zaczeli juz przerwe swiateczna. Mimo, ze nauczyciele prowadza teraz zajecia z grubsza wedlug szkolnego grafiku, czyli malolaty musza sie laczyc na zywo, to jednak pobyt w domu rzadzi sie swoimi prawami. Potworki co chwila schodzily na dol, bo jesc, bo pic, bo przekaska, bo siusiu (a na gorze maja dwie lazienki do dyspozycji!), bo mamy wczesniej przerwe, itd. Serio, nie wiem jak rodzice w Polsce ogarniaja to od prawie dwoch miesiecy. Osobiscie modle sie, zeby szkola w naszej miejscowosci pozostala otwarta jak najdluzej, najlepiej do czerwca. ;) Dodatkowo, M. wykorzystuje reszte urlopu, a tego mial w tym roku wyjatkowo duzo, bo dostali dodatkowe 2 tygodnie ze wzgledu na korone. W rezultacie, wychodzil z pracy juz o 8:30 rano. :O Dawalam mu do zalatwienia roznorakie sprawy, jak pojechanie do Polakowa na swiateczne zakupy czy wyslanie paczki do Polski, ale niestety zazwyczaj najpozniej o 10 byl w domu. ;) Potwory oraz malzonek, placzacy sie po chalupie = Agata, ktora kompletnie nie moze skupic sie na robocie. Staralam sie zrobic choc troche, odpowiedziec na kilka maili, zeby pokazac, ze "cos" robilam, ale przyznaje, ze rezultaty byly oplakane...

Przy moim "siedzeniu" w domu i braku rozerwania i jazdy w te i nazad: do szkoly, do pracy, z pracy, po Potworki, to byly chyba najluzniejsze przygotowania do Swiat w mojej doroslej karierze. W poniedzialek jeszcze sobie odpuscilam, zamarynowalam tylko mieso na pieczen oraz pojechalam do spowiedzi, ktora badz co badz stanowi przygotowanie, c'nie? ;) Za to M. zabral dzieciaki na religie, ha! A ja zyskalam godzine w domu tylko z psiurem. Dzieciaki zas wrocily zachwycone, bo z okazji Swiat, pani nic im nie zadala. Chociaz... musze jeszcze sprawdzic ich foldery, bo moze sie okazac, ze cos pomylili, lub wygodnie "zapomnieli". :D

We wtorek odkurzylam dol i pomylam podlogi. a pozniej przygotowalam pieczen na "po Wigilii", zrobilam kapuste z grzybami oraz upieklam sernik. Potworki w koncu udekorowaly pierniki, choc kilka ich tajemniczo "zniknelo" w malych paszczach. ;)

Tradycji musialo stac sie zadosc ;)
 

Tego dnia dopadly mnie tez "te" dni i balam sie, ze pokrzyzuja mi przygotowania, ale na szczescie obeszly sie ze mna w miare lagodnie. W srode przyszla kolej na kutie oraz salatke sledziowa. M. ugotowal barszcz i wyszedl mu idealny, bez nerwow i miotania sie po kuchni, cedzac przeklenstwa. Zazwyczaj gotowal go na ostatnia chwile w Wigilie i jak na zlosc, pod presja czasowa, nigdy nie mogl go dobrze doprawic. ;) Tym razem zupa wyszla swietna bez zbednego stresu. Wieczorem upieklam makowca (nie wiem dlaczego, ale zawsze natchnienie do pieczenia dopada mnie wieczorami ;P), ktory okazal sie "magiczny". W przeciwienstwie do sernikow, na ktore mam stale i wyprobowane przepisy, nie moge jakos trafic na makowca, ktory by mi podszedl. Co roku wyprobowuje wiec nowy przepis. Tegorocznego tez juz raczej nie powtorze, bo wyszedl jakis suchy, choc moze po prostu za dlugo go pieklam. Ostatnio sporo ciast nie chcialo mi sie bowiem upiec, musialam dopiekac je ponad wyznaczony czas, tym razem wiec bez wahania nastawilam czasomierz na dluzej. Okazuje sie jednak, ze to ciasto zyskaloby raczej na krotszym pieczeniu. Chyba. Mozliwe bowiem, ze wtedy wyszedlby zakalec. ;) W kazdym razie, dlaczego ciasto okreslilam jako "magiczne"? Otoz, skladalo sie z trzech warstw: zoltej, makowej oraz bialej i w takiej wlasnie kolejnosci wylewalo sie je na blaszke. Tymczasem po upieczeniu, okazalo sie, ze warstwa makowa znalazla sie na dnie, na niej zolta i w koncu biala! No cuda! Tak czy owak, raczej juz nie bede probowac czy kolejnym razem wyjdzie tak samo. ;) Na srode zostala mi salatka warstwowa, danie "kutiopodobne", czyli makielki albo makowki oraz ogarniecie kurzy oraz lazienki na dole, zeby nie wstydzic sie przed goscmi. Makielki robilam pierwszy raz w zyciu, choc byl to moj ulubiony przysmak w dziecinstwie. Moja swietej pamieci babcia, robila go jednak nie z makaronem ani nie z bulka, ale sama wypiekala do niego male kuleczki. Niestety, nie miala corki, a moja matka srednio tesciowa lubila i nigdy o nie nie zapytala, wiec tajemnice "kulek" babcia zabrala ze soba do grobu. Po jej smierci na naszym stole na stale wyladowala juz tylko kutia. A ja przez ponad 20 lat wspominalam ten przysmak z dziecinstwa. :) I w koncu, w tym roku, zdecydowalam sie go odtworzyc. Niestety, przepisu na babcine kuleczki nie mialam skad wziac (za rok moze sprobuje upiec mini buleczki, choc to nie do konca "to"), ale zdecydowalam sie zrobic makielki z namoczona bulka. I wyszedl HIT (to znaczy dla mnie, bo Potworki nawet nie chcialy go sprobowac). Smak dziecinstwa i wspomnienie ukochanej babci. Prawie sie poplakalam kiedy go po raz pierwszy sprobowalam... :) W srode tez mialam telekonferencje z praca, ktora ciagnela sie niczym gluty z nosa przez prawie 1.5 godziny, gdzie mnie az swierzbilo, zeby dalej cos robic, a nie tkwic przy ekranie. Mala sensacja jest to, ze nowy pracownik, ktory dolaczyl do naszej "druzyny", odszedl po dwoch tygodniach... Coz... "Moje" Chinczyki nie potrafia wzbudzic checi do pracy z samej sympatii, a na dodatek chlopak zostal przyjety w tym dziwnym czasie, kiedy nikogo nie ma w biurze ani laboratorium na pelen etat, kiedy zas jest robota w laboratorium, idzie ona na "pelna pare". Nowy pracownik zostal wiec troche zepchniety na drugi plan, a troche rzucony na gleboka wode. Osobiscie nie mialam z nim wiekszego kontaktu, ale inni opowiadali, ze mimo deklarowanego doswiadczenia, bardzo wolno ogarnial o co chodzi i nie byli z niego zbyt zadowoleni. Coz, on najwyrazniej z nich tez nie byl, skoro tak szybko zlozyl rezygnacje. ;)

Hmm... Jak narazie rozpisalam sie glownie o gotowaniu. Robi sie ze mnie wlasna tesciowa, ktora zyje po to, zeby wszystkich karmic. ;) W kazdym razie, dorobilam jeszcze sledzia w polewie musztardowej (pupy nie urwalo; wiecej go nie zrobie :D), zeby go juz zuzyc, a poza moimi tworami, M. usmazyl jeszcze rybke w panierce (glownie ze wzgledu na Potworki) oraz zrobil inna, w sosie smietanowo - cytrynowym. Mialam w planach jeszcze jedna salatke, ale uznalam, ze spasuje. Wraz z pierogami (kupnymi niestety) i tak wyszlo nam 10 dan. Jesli dolicze oba ciasta, mielismy calutkie 12. :D Dzieki spokojnemu gotowaniu po trochu przez prawie trzy dni, wyrobilam sie ze wszystkim do wczesnego popoludnia w Wigilie. Moglam sie na spokojnie wykapac, nakryc do stolu (w czym z zapalem pomagala Bi) oraz przygotowac stroje dla siebie oraz Potworkow. Przy okazji musialam wyklocic sie z corka, ktora niestety ma juz swoje zdanie na temat ubioru i tak sie sklada, ze nienawidzi koloru czerwonego. Szkoda, bo przy jasnej karnacji i niemal bialych wlosach, to kolor niezwykle dla niej twarzowy. Tak sie tez pechowo zlozylo, ze "odziedziczyla" po znajomej dwie sliczne sukienki, takie typowo na Boze Narodzenie. Zgadnijcie, w jakim sa kolorze? ;) No wlasnie. Czerwonym. Mnie szkoda jest odlozyc ich na kupke "do oddania" jesli Bi ich nawet nie zalozyla, ona zas walczyla ze wszystkich sil zeby nie nalozyc zadnej z nich. W koncu zawarlysmy kompromis, ze Bi sama wybierze, ktora z sukienek zalozy, pod warunkiem, ze bedzie to jedna z tych dwoch. Oczywiscie instynktownie wybrala te, ktora mniej mi sie podoba, a w dodatku druga jest mniejsza i w tym roku byl ostatni dzwonek, zeby sie w nia ubrac. To dziecko ma jakis instynkt idealnie podpowiadajacy jak mi dopiec. :D Przed swietowaniem musialam jeszcze tylko ogarnac pobojowisko w kuchni, pozostawione przez M. po robieniu ryb. Mial je smazyc dzien wczesniej, ale mu sie odwidzialo, bo stwierdzil, ze lepiej zeby byly swieze. No pewnie, nie bede z tym polemizowac, ale przez to nie tylko musialam na ostatnia chwile szorowac kuchenke oraz blaty w kuchni, to jeszcze cala chalupa smierdziala ryba, czego nienawidze...

Tym razem "Mikolaj" zostawil prezenty juz w nocy przed Wigilia, ale doczepil do nich kartke zabraniajaca otwierania. ;)

List od Mikolaja ;)
 

Coraz ciezej jest kombinowac z podrzucaniem prezentow po wieczerzy. Wypatrywanie Mikolaja na dworze lub przez okno nie zdawalo egzaminu juz dwa lata temu. O ile Bi trzyma sie kurczowo wiary w goscia w czerwonym kubraku, o tyle Nik jest bardzo podejrzliwy i usilnie probuje wydobyc z nas przyznanie, ze to tylko sciema. ;) Rok temu udalo mi sie wymknac przez garaz, okrazyc dom i podrzucic pakunki pod drzwi. W tym roku jednak zapowiadano ulewny deszcz, wiec odpadalo. W koncu stwierdzilam, ze podloze paczki pod drzewko i pozostanie miec nadzieje, ze Potwory ich nie otworza. O dziwo grzecznie wytrzymali, choc caly dzien zameczali pytaniami, czy moga otworzyc chociaz po jednej, jedynej, malenkiej paczuszce. Ja i M. pozostalismy nieugieci. :D Nik obrazony, przesunal chociaz swoje paczki na sam przod, zeby dorwac je w pierwszej kolejnosci. ;) Musze przyznac, ze i tak calkiem cierpliwie czekali do wieczerzy. Spodziewalam sie duzo wiecej marudzenia i placzu. Widocznie perspektywa rychlego "konca" dodawala im sily woli. :D Nie wiem jednak, czy za rok nie powiem im po prostu prawdy i juz, choc oznaczac to bedzie koniec etapu dzieciecej ufnosci i wiary w magie oraz cuda...

Wigilijne pieknosci <3
 

W koncu dziadek oraz wujek dojechali. Szczegolnie wujek byl sensacja, bowiem z powodu pandemii nie widzielismy go caly rok. Ciezko jest nam sie z nim zgadac, mimo ze przy kazdej okazji powtarzamy, ze jest dla nas jak rodzina i ma sie nie krepowac i wpadac nawet niezapowiedziany. Wujek jest niestety przy okazji koronowym "panikarzem". Na wiosne zachorowal. Sam sobie zdiagnozowal zapalenie pluc, chociaz wierzy, ze mial koronaswirusa. Do lekarza ani na test jednak nie poszedl i samodzielnie leczyl sie antybiotykiem, ktory ktos (pewnie ciotka M., z ktora nadal utrzymuje kontakt) przyslal mu z Polski. Od tamtego czasu ma nawroty kaszlu i oslabienia. W czasie Wielkanocy caly Stan byl zamkniety i wszyscy sie izolowali. A. nie przyjechal jednak ani na urodziny Bi, ani kiedy zapraszalismy na ognisko latem (na swiezym powietrzu!), ani w koncu na Indyka. Na urodziny Nika juz go nawet nie zapraszalam. Zaprosilismy go na Wigilie, choc na 90% bylam pewna, ze znow wymowi sie, ze "nie chce nas czyms zarazic". Zawsze tak powtarza, choc jestem pewna, ze to on nie chce sie niczym zarazic od nas... ;) Przyjazd jego byl wiec wielka niespodzianka, ale i ogromna radoscia. Szczegolnie dla dzieciakow, ktore wujka uwielbiaja. Podzielilismy sie oplatkiem i rozpoczelismy wieczerze. Potworki jak zwykle poprzestaly na barszczu z uszkami oraz kawalku smazonej rybki. ;) Rzeczony barszcz Nik konsumowal bite pol godziny (:O) i nawet perspektywa czekajacych prezentow nie pomagala... Po wieczerzy Potworki urzadzily dla nas koncert skrzypcowy.

Muzykanci
 

Rozpierala mnie duma, chociaz wiecie, jako matce lzy stanely mi w oczach, ale wierzcie mi, nie chcialybyscie tego sluchac. :D Sama wyszukalam Potworkom jak najprosciej rozpisane nuty na "Cicha noc", ale potem nie pozwolili mi byc przy cwiczeniach. Nik dopiero w sama Wigilie skapitulowal, bo instrument mu sie rozstroil i potrzebowal pomocy. Bi do samego konca zamykala sie w pokoju. Rezultat byl niemal oplakany, bo wiadomo, melodia to jedno, ale jest jeszcze cos takiego jak intonacja i rytm, a tego zabraklo. Starsza zagrala cala melodie jednym rytmem, a Nik nie posmarowal dobrze smyczka i momentami slizgal mu sie po nutach. Kolede mozna wiec bylo rozpoznac tylko w niektorych momentach. :D Ale! I tak jestem dumna, ze w ogole chcieli, ze poswiecili czas na cwiczenia i ze odwazyli sie wystapic, szczegolnie Nik, ktory do Bi dolaczyl dopiero dzien przed Wigilia, a wczesniej upieral sie, ze sie wstydzi i nie chce. ;)

Po koncercie nastapil gwozdz programu, czyli otwieranie prezentow! Jak zwykle istny szal. Nik (ktory wczesniej przysunal swoje prezenty na front) zaczal juz otwierac swoje paczki, dopoki nie przystopowalam go, ze najpierw trzeba wszystkim rozdac pakunki. Z lekkim foszkiem, ale biegiem rozdal wszystkim upominki, po czym zaczelo sie wielkie rwanie papieru. ;)

Nik wrecza prezent wujkowi
 

W zasadzie chyba wszystko okazalo sie trafione, bo i wiekszosc byla z listu do Mikolaja. ;) Bi dostala walkie - talkies, niespodzianke Itty Bitty Pretties (cos jak laleczki LOL, tylko ze w gigantycznej filizance), zestaw Bakugan'ow (nie wiem po co jej one, ale ze brat kolecjonuje, to i jej sie zachcialo), a oprocz tego gre w statki, maskotke oraz puzzle na 1000 czesci, ktorych jeszcze nie zaczela ukladac, bo nie wiem gdzie sie z nimi rozlozyc. Ukladanie na pewno zajmie jej (i zapewne mi) kilka dni...

Nowa "odslona" laleczek LOL ;)
 

Nik Otrzymal gre Minecraft na Playstation, niespodzianke Zuru Smashers, upatrzonego Bakugan'a do kolekcji, niespodziewanie rowniez walkie - talkies, nowe auto i model silnika do skladania. Oboje dostali tez kupe slodyczy i jakies mniejsze duperelki. ;)

No i teraz "kopie" zawziecie... :D
 

Po rozdaniu prezentow, dzieciaki zajely sie rozparcelowywaniem niespodzianek, a ja podalam gosciom ciasta. Wujek dosc szybko uciekl (pamietam jeszcze z czasow kiedy przyjezdzal z ciotka M., ze zawsze ja wyciagal na sile; facet chyba nie toleruje takiego siedzenia przy stole), ale moj tata posiedzial az przyszedl czas zeby sie zbierac na Pasterke. Szczerze, to mialam nadzieje, ze zamkna koscioly na Boze Narodzenie, jak to zrobili na Wielkanoc, no ale nie. ;) Tyle, ze kazda parafia kombinowala jak sie dalo. Kosciol w naszym miasteczku, do ktorego ostatnio jezdzimy najczesciej, nie zrobil mszy na Boze Narodzenie w ogole, zeby nie musiec odsylac ludzi z kwitkiem. Wiekszosc kosciolow wybrala opcje z zapisami, zarowno na Pasterke, jak i na Swieto. Dwa polskie koscioly w pobliskim miescie zas, zwiekszyly ilosc mszy (w tym urzadzily trzy Pasterki) i liczyly, ze ludzie jakos sie "rozprosza", choc zaznaczyly, ze w razie tlumow, beda ludzi wypraszac. Wybralismy jeden z tych kosciolow, pojechalismy na 21 i wyruszylismy ze sporym wyprzedzeniem, bo balismy sie, ze sie nie zalapiemy. Niepotrzebnie. Ludzi bylo sporo, ale w zadnym wypadku nie byly to tlumy. Najwyrazniej strategia zadzialala... ;) Potworki na mszy przysypialy oczywiscie, ale po powrocie do domu wstapila w nich nowa energia i buszowali z nowymi zabawkami az do 23:30. :O



 

W nocy, juz tradycyjnie, wsadzilam kilka drobiazgow do skarpet wiszacych nad kominkiem. Pluje sobie w brode, ze w ogole zaczelam te tradycje, ale coz, teraz musze ja kultywowac. ;) Potworki dostaly po puchatych, swiatecznych skarpetach, Bi bezprzewodowe sluchawki, a Nik "pierdzacy" dlugopis (hit malego chlopca, mowie Wam! :D).

Pierwszy i jedyny dzien Swiat spedzilismy juz spokojnie, grajac z Bi w statki, gadajac z dziadkiem, ktory znow wpadl z wizyta, a M. spedzil bite trzy godziny z Kokusiem, probujac zlozyc model silnika.

Rundka statkow z dziadkiem
 

Juz prawie koniec i trzeba bylo zaczynac od nowa...
 

Zabawka niby dla dzieci 8+ wiec Nik sie lapal, ale sam w zyciu by nie podolal. Tyle im zas zajelo, bo Mlodszy na poczatku skladal go sam, cos gdzies polaczyl odwrotnie i kiedy juz prawie caly silnik byl zlozony, okazalo sie, ze cos tam nie pasuje! ;) Musieli go rozlozyc na czesci z powrotem i po znalezieniu bledu, poskladac od nowa. :O Warto jednak bylo. Silnik jest na baterie i po podlaczeniu, swieca sie swiatelka, tloki pompuja i poruszaja sie inne czesci. Fajna sprawa. :)

Gotowy silnik. Druga po poludniu, a Nik nadal w pizamie. Bi przechodzila w niej caly dzien ;)
 

I tak minely Swieta. Poswiateczny weekend zas spedzilismy... zmieniajac wystroj salonu. Nie moze byc przeciez spokojnie i nudno... Pamietacie, pisalam, ze mamy teraz telewizor. Pod telewizor zamowilismy szafke, ktora potrzebna jest zeby te sciane troche "dopelnic" i przy okazji zaslonic wszystkie kable. Szafka ma przyjsc za 2-3 tygodnie. Problem jednak z tym, ze kiedy przyjdzie, nie moglibysmy nijak upchnac w salonie wszystkich czesci kanapy, a w piwnicy tez nie ma za bardzo miejsca, zeby je upchnac... Uzgodnilismy, ze pojezdzimy i popatrzymy za nowymi kanapami. Dla mnie w domysle, ze gdzies po Swietach, dla M... No wlasnie. Moj maz jest w goracej wodzie kapany i jak ma cos robic, to juz teraz, zaraz, natychmiast. Wiedzac, ze szafka pod tv jest zamowiona, nie mogl po prostu poczekac, tylko... wystawil nasze kanapy na sprzedaz. Na moje obiekcje, machnal reka beztrosko, ze "czy ja mysle, ze tak latwo sprzedac uzywane kanapy?". Nooo... Nie wiem, co mysle, ale zainteresowanie przeszlo jego najsmielsze oczekiwania, telefon mu sie doslownie sie urywal i zaczal oczywiscie naciskac, zeby korzystac z okazji... Przed samiutkimi Swietami! To, ze nie bylam zbyt zadowolona, to malo powiedziane. Nie chcialam wciskac tego w czesc posta o Swietach, ale tydzien swiateczny spedzilismy jeszcze na szukaniu kanapy! Nie bylo mowy zebym pozwolila M. sprzedac starych akurat na Swieta, kiedy mielismy goscic A. i mojego tate, ale zawarlismy kompromis i zgodzilam sie w poniedzialek, po religii Potworkow pojechac jeszcze szybko do meblowego, zobaczyc co w ogole maja. Tam - kompletna porazka. Jechalam z mysla, ze chce kanape materialowa (absolutnie nie skorzana) i w miare nowoczesna, a tymczasem wszystkie obite materialem byly albo "babciowe", albo typowo amerykanskie, z gigantycznymi poduchami, w ktorych czlowiek sie doslownie zapadal. Jedyna kanapa, ktora podpasowala nam w miare stylem, byla... skorzana. :D Stwierdzilismy, ze trzeba szukac dalej. We wtorek M. namawial, zeby pojechac do jeszcze innego sklepu, a ja zaczynalam juz przygotowania do Swiat, dostalam okres i wsciekla bylam jak osa. Sklep jednak byl bliziutko, wiec kiedy Potworki skonczyly zdalne lekcje, zgodzilam sie na szybko podjechac. I tam znalezlismy wymarzone kanapy, ale z cena taka, ze o jessssuuu... Prawie $6000 za kanape i dwa fotele?! Rozboj w bialy dzien!!! Pozostalo nam wybrac albo materialowe kanapy za mala fortune, albo skorzane, ktorych nie chcielismy, ale za nieco przystepniejsza cene... Tymczasem jednak absolutnie nie zgodzilam sie, zeby sprzedawac stare kanapy na dzien przed Wigilia (a byl chetny kupiec). No kurna! Zeby nie mozna bylo spokojnie usiasc po wieczerzy?! Zadna z potencjalnych nowych nie byla do odebrania w ten sam dzien. Minely Swieta i w sobote od rana telefon M. ciagle pikal z pytaniami o kanape. W koncu przyjechalo malzenstwo z nastoletnim synem i zabrali ja. Jak zawsze przywiazuje sie do starych rzeczy, tak tym razem kompletnie mnie nie ruszylo. Te kanapy przez prawie 5 lat non stop mnie wkurzaly, rozjezdzaly sie, z poduch lecialo pierze i z ulga sie ich pozbylam. Tego samego popoludnia pojechalismy po nowe i salon prezentuje sie teraz o wiele lepiej.

"Nowy" salon
 

Jakies poduchy dla kontrastu i gotowe
 

Niech jeszcze dojdzie stolik pod telewizor i tak moze juz na jakis czas zostac. Tyle, ze jest ciagla walka o to, kto siedzi w fotelach. :D

 

Mysle, ze na tym zakoncze. Pora na zyczenia noworoczne, tylko... jakie? Przelatujac wspomnieniami miniony rok, ze zdziwieniem stwierdzam, ze... nie byl taki zly. Oczywiscie to moja subiektywna opinia, bo na pewno dla wielu byl kiepski lub wrecz tragiczny. Ja naleze do szczesliwcow... Owszem, duzo bylo niepewnosci, ale poki co, wszystko jakos sie rozwiazalo. Owszem, drzewo zwalilo nam sie na przyczepe, a ja zdolalam rozwalic nowiutkie auto, ale to drugie dalo sie naprawic, a przyczepke mamy nowa, fajniejsza... Tak, zdalne nauczanie polaczone z praca bylo niesamowicie wkurzajacym doswiadczeniem, ale przetrzymalismy, cala jesien Potworki chodzily normalnie do szkoly, a ja jeszcze nigdy nie spedzilam takiej ilosci czasu cieszac sie domkiem i majac moje Potworki przy sobie. To chyba najwazniejsze, co dal mi ten rok. Jedyne, co mi naprawde zabral, to wylot do Polski oraz ogolnie plany wyjazdowe. To przyznaje, uwieralo i dokuczalo, tym bardziej, ze zwykle wyjezdzamy dosc czesto. Wazne jednak, ze choc utknelismy z grubsza w domu, to w zdrowiu i razem.

W Nowym Roku, zycze Wam wiec Kochane: ZDROWIA, a takze aby swiat wracal do normalnosci, zebysmy odzyskali wolnosc i mozliwosc decydowania o tym, jak chcemy zyc, gdzie jechac i z kim i kiedy sie spotykac!

Do przeczytania w 2021!

środa, 23 grudnia 2020

Nadeszly...

 Co Wam tu zyczyc... Jak sie dzieje na swiecie, wszyscy wiedza. Niewiele spokoju, niewiele optymizmu... Te z nas, ktore maja dzieci (lub zachowaly resztki dzieciecego entuzjazmu i ufnosci), staraja sie jednak wprowadzic atmosfere ciepla rodzinnego oraz odrobine magii...

Moze wiec:

Jak Najfajniejszych Swiat, w tych niezbyt fajnych czasach. Tak po prostu.

zycza:

Potworki oraz ich urobiona-po-lokcie matka ;)

Jesli rzucilo Wam sie w oczy, ze Nik ma jakby "klapciate" uszy, to owszem, ma. Specjalnie tak naciagnal czapke, zeby upodobnic sie do elfa. Nie, nie wybralam owego zdjecia na kartki swiateczne. :D

 

piątek, 18 grudnia 2020

Grudniowe poczatki (tiaaa, poczatki... :D)

Mialo byc o poczatku grudnia, ale jak widzicie, przeciagnelo mi sie na jego druga polowe... :D

W piatek, 4 grudnia, niespodziewanie dostalam (elektronicznie) raporty semestralne Potworkow. Utkwilo mi w pamieci, ze mialy przyjsc 8-ego, wiec byla to mila niespodzianka. Mila szczegolnie, ze Potworki ucza sie dobrze i nie sprawiaja klopotow. Rodzic nie cierpnie wiec kiedy ma przeczytac notatke od nauczycieli. ;) Pisalam juz kiedys, ze w mlodszych klasach nie ma tu ocen. Czasem, ale bardzo rzadko, na testach panie podaja procenty. Na raportach jednak wszystko oceniane jest jako "B" - below expectations [ponizej oczekiwan], "N" - near expectations [blisko oczekiwan], "M" - meets expectations [spelnia oczekiwania], "E" - exceeds expectations [przewyzsza oczekiwania]. U Kokusia bez niespodzianek. Wszystkie zagadnienia ma zaznaczone jako "M", czyli je opanowal. Zadne z moich dzieci nie otrzymalo nigdy "B", zdarzylo sie sporadycznie jakies "N", ale tym razem Nik ma wszystko zaliczone i juz. :) Za to Bi... Hohoho! Juz podczas wywiadowki mialam wrazenie, ze wychowawczyni zachwycona jest jej pisaniem i ten zachwyt rzutuje najwyrazniej ogolnie na osiagniecia akademickie Starszej. Az z szesciu punktow Bi zostala oceniona na "E", czyli przekracza poziomem pierwszy semestr IV klasy. Nooo, dwa z tych punktow to w sumie z zachowania - jedno za wlasna inicjatywe w podejmowanych dzialaniach, a drugie za bycie odpowiedzialna i pelna szacunku. No kto by pomyslal! :D Czy to ta sama Bi, ktora w domu usiluje rzadzic i o wszystko sie rzuca? ;) Kolejne "E" otrzymala za upor w dazeniu do poprawienia czytania. Bi zdaje sobie sprawe, ze to jej pieta achillesowa, ale najwyrazniej uparcie cwiczy, zeby to poprawic. Kolejne "E" dostala za ilosc wypracowan produkowanych na kazdy temat i kolejne za uzywanie nauczonych strategii w celu rozwiniecia tekstu. Ostatnie zas "E" to juz od pani od muzyki, za spiew. To juz wiem i kilka razy pisalam, ze Bi jest bardzo muzykalna. Gdyby byl to normalny rok, mialaby szanse zapisac sie do chorku szkolnego, a tak to maja jakies wirtualne "cos", o ktorym Bi i tak nie pamieta... :/

W sobote, Matka Natura sprawila nam niespodzianke i sypnela sniegiem. Mokrym, ktory po dwoch godzinach przeszedl w deszcz i zmyl to, co nasypal, ale przez chwilke bylo pieknie. :)

A mogloby juz tak zostac :)

Niestety, Potworki nie skorzystaly, bo mialy polska szkole (zdalnie) i zanim skonczyli, zanim sie zebralismy, padal juz deszcz. Lekkie rozczarowanie bylo, ale ze sniegu nawet na ten dzien u nas nie zapowiadali (w innych czesciach naszego Stanu tak, ale nie w naszych bezposrednich okolicach), wczesniej sie nie nastawili na szczescie, to i rozpacz byla mniejsza. ;)

Po poludniu, mimo ze aura byla paskudna, pojechalam z Potworkami na lyzwy. Coz, miejsca zaklepane, zaplacone, to jedziemy, czy sie chce, czy nie. ;)

Szkoda, ze to byl ostatni raz na jakis czas :(
 

Tym razem niestety chwycilam ostatnie dwie rezerwacje, wiec Potworki jezdzily, a ja stalam i patrzylam. Mimo, ze nie bylo mrozu, strasznie wymarzlam.

Dobrze, ze chociaz oni mieli radoche...

Bi jest gotowa pozowac w kazdej sytuacji ;)

Pod koniec juz tuptalam wzdluz lodowiska, zeby choc troche rozgrzac skostniale nogi. Duzo to nie dawalo... ;)

 

No i nagle zrobil sie 14 grudzien, a ja w poscie utknelam na 5-tym. :/ Niestety, Kokusiowy post mial oczywiste pierwszenstwo, a poza tym w pracy nagle zrobilo sie goraco i w rezultacie miotam sie na wszystkie strony i zaniedbalam blogowisko...

Coz, moze kiedys nadrobie... ;)

Skoro poprzednie akapity byly o 5 grudnia, przyszla kolej na 6-ty, czyli Mikolajki! Wole nawet nie wiedziec, od ktorej godziny Potworki krazyly po domu budzac siebie nawzajem. ;) Z tymi Mikolajkami to mamy zazwyczaj mala dyskusje z M., bo u mnie w domu Mikolaj zostawial upominki w butach, wyszorowanych i postawionych pod drzwiami, a u M. kolo lozek. Dodatkowo, w mojej rodzinie, 6-ego dostawalo sie jakis drobiazg, glownie slodycze, pomarancze (ktorych nigdy zreszta nie lubilam :D), itd., a glowny prezent na Gwiazdke. U M. byl duzy prezent na Mikolajki, a na Boze Narodzenie juz nic. Odkad urodzily sie Potworki, mamy wiec ciagly dylemat jak rozwiazac problem prezentow. To znaczy dylemat mam ja, bo M. oddaje mi paleczke, ale potem nie powstrzyma sie od jakichs kasliwych uwag o rozpuszczaniu potomstwa. Potworki bowiem w koncu dostaja spore prezenty i na Mikolajki (choc naprawde staram sie powstrzymywac, naprawde!) i jeszcze wieksze na Gwiazdke. A po drodze sa jeszcze urodziny Nika... ;) Az sie ucieszylam (choc jednoczesnie mi przykro), ze w tym roku nie bylo przyjecia bozonarodzeniowego dla dzieci w naszym kosciele. Przynajmniej o dwa prezenty w domu mniej. ;)

Na tegoroczne Mikolajki postawilam glownie na prezenty cwiczace koncentracje oraz cierpliwosc i majace oderwac Potworki troche od tabletow, do ktorych w weekendy sa niemal przyrosnieci. Dostali wiec po zestawie Lego (Bi Friends lodowisko, Nik ostatni brakujacy pojazd z kolekcji Arctic), ktorego Starsza nie miala na liscie do Mikolaja, ale i tak sie ucieszyla.

Rano, jeszcze w pizamach i z balaganem w tle, oni ukladaja... ;)
 

Do tego otrzymali po zestawie pieknych puzzli, ktorych zadne na liscie nie mialo, ale ze matka pamieta dni, kiedy Potworki wyciagaly je zeby poukladac sobie ot tak, hobbistycznie, to stwiedzila, ze juz dawno czegos takiego nie bylo. Okazalo sie przy okazji, ze (na szczescie) Potworki nadal ciesza sie z kazdej otrzymanej rzeczy, nawet jesli o nia nie prosily. ;) Po ulozeniu Lego, zabrali sie ochoczo za puzzle. I tu... zonk. Moze przez to, ze mieli dosc dluga przerwe, ale szlo im dosc opornie. Nik dostal ukladanke 200-czesciowa i tutaj oczekiwalam, ze moze go ona nieco przerosnac, wiec nie zdziwilam sie kiedy zakonczylo sie na pracy grupowej: mojej i synka. :D Bi natomiast ostatnio trzaskala 150 elementow bez wiekszego wysilku, wiec zeby podniesc poprzeczke zakupilam jej takie z 300 czesciami. I niestety, zmuszona bylam w koncu zasiasc i z nia, a ze czasu mialam malo, wiec ulozenie zajelo nam niemal 3 wieczory. Musze jednak przyznac, ze puzzle okazaly sie duzo trudniejsze niz sie spodziewalam. Ja sie przy ukladaniu swietnie relaksowalam, ale moje dziecko bylo juz bardzo zniecierpliwione. ;) Z zabawek Nik otrzymal na Mikolajki kolejnego Bakugan'a do kolekcji (tym razem konkretna figurke z listu do Mikolaja), a Bi cos, co zwie sie Loopies i jest maskotka, ktorej samemu przeplata sie wloczke, tworzac puchate zwierzatko. Nie bylo tego co prawda w liscie do Mikolaja, ale za to znalazlo sie na urodzinowej, choc ta byla dluga i wtedy wybralam co innego. Teraz przynajmniej wiedzialam, ze upominek bedzie trafiony. :) Poznym rankiem wpadl moj tata i niespodzianka, rowniez przywiozl prezenty! :D Tym razem Bi dostala zestaw bransoletek, a Nik kolejne auto do kolekcji. Toniemy juz po prostu w autach... ;)

W niedziele po poludniu, znienacka przemknelo cos pod oknem, a sekunde pozniej zadzwonil dzwonek do drzwi. Zanim do nich doszlam (i zbiegly sie zaciekawione Potworki), nikogo juz nie bylo, za to pod drzwiami stala torba na prezenty. Dzieciaki rzucily sie do okna, ale udalo im sie zauwazyc tylko odjezdzajacego, czarnego vana. Baaardzo tajemniczo. ;) Okazalo sie, ze zostalismy "elfnieci". :D W torbie znalazl sie list, kartka na drzwi oraz torebki z kakao, piankami i paroma cukierkami. I prosba, zeby zabawe podac dalej i roznosic "ducha Swiat". ;)

Takie cos to oczywiscie najlepsza zabawa dla dzieciakow. Rodzic raczej przewraca oczami, ze o jesssu, teraz musze porobic kopie listow i kupic jakies swiateczne slodycze, zeby moje potomki mialy radoche z podrzucenia upominkow pod drzwi. Tyyyle zachodu... ;)

Dobrych kilka dni zajelo nam rozszyfrowanie, kto sie kryl za naszym tajemniczym "elfem". Traf chcial, ze sasiedzi naprzeciwko maja takiego czarnego vana, wiec w pierwszej chwili wszyscy uznali, ze to oni. Mi jednak nie gralo, ze starsza corka sasiadow ma prawie 12 lat, zas mlodsza, mimo ze 9 konczy dopiero w marcu, jest wzrostu Bi oraz ma lekka nadwage, wiec jest dosc slusznej postury. Zas "to", co przemknelo pod oknem, bylo drobne i szybkie i na zadna z sasiadek nie wygladalo. Dopiero po kilku dniach zapalila mi sie lampka, ze takiego czarnego vana ma tez mama ukochanego kumpla Nika! A tajemniczy elfik faktycznie bardzo przypominal jego siostre blizniaczke! ;) Najlepsze jednak to, ze kiedy triumfalnie oznajmilam Kokusiowi wynik mojej dedukcji, odpowiedzial, ze przeciez on to juz dawno wiedzial, bo kolega powiedzial mu w szkole! :D

Kolejne trzy dni minely biegiem miedzy domem, szkola i praca i za cholere nie pamietam, co robilismy. W poniedzialek Potworki mialy religie. Tym razem w aucie "kiblowalam" tylko z jedna kolezanka, bo drugiej zaproponowalam, ze po lekcji podwioze jej starsza do domu. Szkoda mi jej mlodszej coreczki, ktora zawsze przez godzine siedzi w foteliku z nosem w telefonie. Mala ma dopiero 2 latka i zal mi jej oczek, wiec choc mieszkaja nie do konca po drodze do mojego domu, uznalam, ze co tam. Tym bardziej, ze oba Potworki bardzo lubia starsza corke kolezanki, wiec byla to dla nich namiastka spotkania towarzystkiego. A jeszcze potem zagadalam sie z kolezanka pod jej domem, dzieciaki zas polecialy na trawnik tarzac sie w resztce sniegu z soboty, ktory tam sie jakims cudem utrzymal, wiec byla pelnia szczescia. :)

Czwartek to byl oczywiscie dzien wyjatkowy, jakie dla mnie sa tylko dwa w roku. :) Moje mlodsze szczescie skonczylo 8 lat. Jak to mozliwe, ze ten maluch, ktorego do trzeciego roku zycia moj tata nazywal Wojciechem Mannem, bo taki byl okraglutki, jest juz takim "wielkoludem"?! Nawet dziadek teraz twierdzi, ze wnuk mu sie zrobil jakis "patykowaty". :D Tak naprawde to Nik, podobnie jak Bi, jest raczej nabity i do chudzielcow nie nalezy, ale fakt, ze ostatnio bardzo wyrosl. Przerosl ulubionego kolege, ktory jest od niego o pol roku starszy. Jest wyzszy od wiekszosci chlopcow z klasy (choc nie od wszystkich). Ba! Przerosl nawet syna mojej kolezanki, ktory za miesiac konczy juz 9 lat i dotychczas zawsze byl wyzszy!

Nik byl niepocieszony, bo urodziny wypadly mu w srodku tygodnia. No jak zyc?! :D Probowal wynegocjowac zostanie w domu, ale nie z matka takie numery. ;) Rano zdazyl jeszcze poluskac mineraly z glinki. Kupilam mu bowiem taki zestaw mlodego geologa, gdzie z brylki gliny mogl poluskac (podobno) autentyczne mineraly i kamienie szlachetne.

Zanim rano wstalam, solenizant zdazyl wyluskac wszystkie dwanascie "kamykow" :O

Mlodszy kocha wszelkie kolekcje, wiec byl zachwycony, ze ma 12 "kamykow", wraz z kartami opisujacymi ich zastosowanie i wlasciwosci. Poniewaz Bi byla strasznie niepocieszona, ze ona mialaby nic nie dostac, na pocieszenie zakupilam jej zestaw czterech geod, ktore mogla rozlupac, odslaniajac ukryte w srodku krysztaly.

Rozlupanie ich to wcale nie byla taka prosta sprawa :)
 

Jedna z geod pekla idealnie na pol, ku radosci Starszej

Potworki, jak wiekszosc dzieci, sa zadne wiedzy i ciekawskie, wiec takie edukacyjne zestawy to dla nich prawdziwa gratka. Po powrocie M. do domu, nastapilo podlaczenie prezentu glownego, czyli Playstation. Z gier, ktore M. odkupil razem z konsola, tylko 5 nadaje sie dla takiego malucha, ale ze wsrod nich znalazly sie dwa wyscigi samochodowe, to Nik ma pole do popisu.

To jest ten pokoj zabaw Potworkow w piwnicy, ktory powinien sie raczej nazywac pokojem chaosu :D
 

Poki co nie ma na szczescie problemu z ograniczaniem gry, czego sie obawialam. Oby tak dalej. Pod wieczor dal sie bez problemu wyciagnac do gory na dmuchanie swieczki. ;)

Zyczenie i dmuchamy :)

Piatku praktycznie nie pamietam, co oznacza, ze nie dzialo sie nic specjalnego. :) W sobote zas od rana sprzatalam oraz pieklam. Na niedziele bowiem zaprosilam moje dwie kolezanki z dziecmi na mini urodziny Nika. Poki co nie ma u nas lockdownu, a wieksza impreza w styczniu odpada z wiadomych powodow, wiec stwierdzilam, ze niech ma chlopak chociaz namiastke. Byl to tez wielki dzien dla M., ktory od rana chodzil wyczekujaco od okna do okna, mimo ze oczekiwana przesylka miala zostac dostarczona dopiero miedzy 15 a 19. Kocham takie 4-godzinne okienka, kiedy czlowiek utyka w domu! W kazdym razie w koncu sie doczekal, a ja malo wszystkich nie pogryzlam, bo rano odkurzylam i pomylam podlogi, a tymczasem padalo, wiec panowie wnoszacy pudlo, nie tylko naniesli blota, ale jeszcze ktorys wdepnal w psie gowno i rozniosl nam to po polowie korytarza! :O No ku*wa!!! Czekala mnie kolejna rundka na mopie. :/ A co przywiezli? Coz... Po trzech latach utyskiwania M. i blogiej ciszy w salonie, uleglam i zgodzilam sie na telewizor. ;) A tak naprawde to wolalam miec nieco lepszy wglad na to, co ogladaja Potworki. Na tablety ciezko im zza ramion co chwila zagladac, a tak to bedzie widac, a przynajmniej slychac. ;)

Coz... Ciezko mi sie przyzwyczaic. Tak fajnie bylo, cichutko, Potworki sluchaly tabletow przez sluchawki, a teraz dudni to glupie pudlo. ;) Glosniki ma po bokach, wiec przez otwarty plan dolu, echo niesie sie bez przeszkod do kuchni. No i jest... masywne, 75 cali. Takie sobie malzonek upatrzyl, ja tylko przewracalam oczami, ale przyznaje, ze na tej naszej ogromnej scianie wcale nie wydaje sie az tak wielkie. No i troche te sciane zapelnil, bo wczesniej straszyla pustka i nie wiadomo bylo co tam dac. A tak, problem z glowy. ;)

Ta czesc kanapy jest obecnie bezuzyteczna, a nie ma jej gdzie przesunac...

Oczywiscie teraz powstal dylemat, co z aranzacja salonu. Trzeba by kupic jakas szefeczke pod tv, na dvd i te sprawy, ale poki stoi choinka, nie ma gdzie upchnac mniejszej czesci naroznika, ktora teraz tkwi pod telewizorem. Obsluga tego ustrojstwa to tez czarna magia. Ostatni telewizor kupowalismy jakies 11 lat temu i okazuje sie, ze technologia poszla mocno do przodu. Te tv to taki komputer podlaczony do internetu  i poki co nawet nie probuje sie w nim rozeznac. Jak to obecnie bywa, pierwsze rozeznaja sie pewnie Potworki... To dopiero wazne zyciowe wyzwania, co? :D

Wracajac jednak do przyjecia urodzinowego Kokusia. Rok temu obiecalam mu, ze impreze zaklepie mu w miejscu gdzie urzadzaja "bitwy" na pistolety NERF. Tego spelnic oczywiscie nie moglam, wiec dostal chociaz tort z odpowiednim wizerunkiem (sam sobie wybral oplatek). ;)

Widac troche splywajace zolte "kropki"

Tort jak zwykle dekorowalam po nocy i jak na zlosc, tym razem kompletnie nie wspolpracowal. To znaczy bita smietana nie wspolpracowala. Biala miala super konsystencje. Zabarwilam na niebiesko - bez zarzutu. Potem chwycilam za barwnik zolty... i zonk, wszystko sie rozplynelo. Nic to, wstawilam do lodowki i czekalam az stezeje. Jest po polnocy, a ja czekam. Pol godziny, sprawdzam, dalej plywa, czekam kolejne 15 minut, nic, dalej smietanowa zupa. W koncu byla juz prawie 1 nad ranem, wiec w akcie desperacji wrzucilam smietane w rekawie do zamrazarki i poszlam spac. Rano wyciagnelam, oczywiscie zamarznieta na kosc. :D Wlozylam do lodowki, w nadziei, ze zanim wrocimy z kosciola, juz zmieknie, ale sie nie rozpusci. Taaa... Doslownie po kilku sekundach, wszystko plywalo. Zamiast planowanych, zoltych kropek, mialam wiec na torcie rozciapane smugi. :( Na szczescie smaku mu to nie ujelo. ;) A zachwyt Kokusia nad swoim tortem wynagrodzil mi sleczenie po nocy i nerwy. :)

Poznym rankiem w niedziele przyjechal moj tata, zeby przywiezc wnukowi prezent. Mlodszy dostal wiec kolejne Lego do kolekcji. Na szczescie klocki to taki pewniak i ile by ich nie mial, zawsze cieszy sie z kolejnego zestawu. :) Niestety, nie moglam z nim spokojnie posiedziec, bo musialam ogarniac reszte imprezy. Robilam koreczki i male kanapki z lososiem na przekaske dla doroslych i kupe niezdrowych przekasek dla dzieciarni. Przygotowalam rowniez stol w kuchni ze stacja dekorowania ciasteczek oraz innymi zadaniami dla malolatow, zeby choc przez moment zajeli sie czyms bez dzikiego ganiania. Okazalo sie to strzalem w dziesiatke, szczegolnie dla dziewczynek, choc i Nik przysiadl do dekoracji. Tylko syn kolezanki sie nie przylaczyl, bo nie lubi takich manualnych zajec. ;) W koncu dziewczyny przyjechaly, naplotkowalam sie za wszystkie czasy, dzieciarnia szalala jak pijane zajace, a M. uciekl na rower. :) Pod koniec zaspiewalismy Kokusiowi "Happy Birthday", tort jakos wytrzymal i sie kompletnie nie rozplynal, goscie pojechali i impreza skonczona. ;)

Prawie cala banda. Brakuje tylko najmlodszego egzemplarza :)

Nik ponownie sie oblowil, bo kolezanki maja gest i od jednej dostal zestaw Bakuganow wraz z arena do "bitew" oraz (kolejnego!) NERF gun'a, a od drugiej kolekcje resorakow Hot Wheels oraz ogromne Lego Minecraft, ktore ukladal jeszcze kolejny dzien. Toniemy w zabawkach, a przed nami jeszcze Gwiazdka, ratunku! :D

Poniedzialek przyniosl irytujaca wiadomosc, ze w nastepnym tygodniu szkoly w naszej miejscowosci przenosza sie na nauczanie zdalne. Chca w ten sposob dac uczniom oraz kadrze pelne dwa tygodnie w domu. Ech... To niby tylko trzy dni (u nas w srode dzieciaki maja lekcje), ale co bedzie po Nowym Roku? Boje sie, ze jak juz przejda na nauczanie zdalne, to zechca je sobie jeszcze pociagnac przez jakis czas... :/

Wtorek dla odmiany przyniosl wiadomosc bardzo przykra. Lodowisko, na ktore jezdzilismy sobie z Potworkami i z ktorego tak sie cieszylismy, zmuszone bylo odwolac zarowno lekcje jazdy na lyzwach, jak i sesje publiczne. Dlaczego? Otoz, ktos w zarzadzie Stanu wymyslil, ze bez wzgledu na wielkosc lodowiska, na lodzie moga przebywac tylko 4 osoby na raz. CZTERY!!! To praktycznie jazda samemu! Nie rozumiem tego, kompletnie nie kumam. Lodowisko, o ktorym mowa jest na swiezym powietrzu i wolno im wpuscic tylko 4 osoby, a jednoczesnie nadal otwarte sa silownie (ciekawe jak dlugo), gdzie ludzi jest na raz kilkadziesiat i to jest w porzadku?! Gdzie tu jakas logika?! Podobno beda pracowac nad wymysleniem czegos, zeby moc otworzyc lodowisko dla tych czterech osob w jednym czasie, ale bylo bardzo ciezko zalapac sie na rezerwacje kiedy moglo ich jezdzic okolo trzydziestki, wiec teraz bedzie to graniczylo z cudem. :(

Kolejne dni przyniosly prawdziwa zime. Juz wtorek byl zimny, z temperatura ledwie ponad 0, ale od srody przyszedl trzaskajacy mroz i slupek rteci nawet w dzien nie podniosl sie wyzej niz -3. Na noc zapowiadany byl za to pierwszy powazny opad sniegu. Matka natura miala dodatkowo walnac od razu z grubej rury i dowalic nam tak z pol metra. ;) Srodowe popoludnie przynioslo jednak watpliwosci, kiedy snieg mial zaczac padac o 17, a tymczasem zrobila sie 19 i nie spadl ani plateczek. :D Niespodziewanie jednak, godzine pozniej, zaczal w koncu sypac. Potworki zachwycone chodzily od okna do okna, podziwiajac coraz bielszy swiat. :) Osobiscie ten opad cieszy mnie znacznie mniej niz ich i jedyna radosc to to, ze choc od niedzieli ma byc cieplej, to jednak noce nadal maja pozostac mrozne, jest wiec szansa na biale Swieta. To bylyby pierwsze od kilku lat. :) Snieg padal calutka noc i wiekszosc ranka, wiec "troche" go napadalo. Moze nie zapowiadane pol metra, ale tak z 30-40 cm. Szkoly oczywiscie zamknieto, ale niektore dzieci dostaly wolne, a inne musialy niestety zasiasc do zajec zdalnie. Nasze miasteczko na szczescie "podarowalo" uczniom snow day. Potwory lazily wiec do poludnia w pizamach, leniwie grajac w gry na laptopach i droczac sie z psem oraz soba nawzajem. :) Jojczaly tez o to, kiedy beda mogli wyjsc na snieg, ale ze M. planowal wyjsc wczesniej z pracy (tak, pojechal w srodku nocy i to w sniezyce! :O), zaplanowalam niecnie, ze wysle mlodziez na mroz kiedy tata bedzie odsniezal. :D Pozniej jednak ruszyly mnie wyrzuty sumienia i odsniezylam jednak frontowe schody i kawalek chodnika. Na wiecej nie starczylo mi sily, choc i tak zdolalam zlamac jedna z naszych szufli. ;) M. ma na szczescie odsniezarke, ale niestety mamy domek na gorce i glupie schodki oraz sciezke wylozona kostka brukowa, wiodace od podjazdu do frontowych drzwi, ktorych odsniezarka sie nie ruszy. Zawsze trzeba troche poszuflowac. :) Potworki w tym czasie ganialy z sasiadka.

Zjezdzanie z jednej strony domu...

Spedzili na dworze chyba z dwie godziny, zjezdzajac z gorek, tarzajac sie w sniegu i probujac lepic balwana, choc snieg byl leciutki i sypki, wiec nic z tego nie wyszlo. :)

Zjezdzanie z drugiej (z trzeciej tez, ale zdjecia brak) :)

Cieszylam sie, ze sa juz na tyle duzi, ze (przy braku zagrozenia ze strony niedzwiedzi) moge zostawic ich na dworze samych i zerkac tylko przez okno z cieplutkiej chalupy. :D

Pamiatkowa fota, bo kto wie czy to nie ostatnia sniezyca w tym sezonie... ;)

Kiedy w koncu zawolalam ich do domu, okazalo sie, ze sami wygladaja jak dwa balwanki. :D Przy okazji spotkala mnie tez niezbyt mila niespodzianka, bowiem nowe sniegowce Nika zostaly kompletnie przemoczone. Mialy byc wodoodporne, ale albo nabralo mu sie do butow tyle sniegu, ze calutkie stopy mial mokre (co tez jest bardzo prawdopodobne), albo coz, sa wodoodporne tylko z nazwy. Mam w domu specjalne spraye do tkanin, wiec przed kolejna wyprawa na snieg, sprobuje cos z tym zrobic, mam tylko nadzieje, ze zadziala...

I tak dobrnelam do piatku, 18 grudnia. Dzien po sniezycy, wiec wiele miasteczek zamknelo szkoly na kolejny dzien, a jeszcze inne opoznily lekcje. Nasze zaskakujaco otworzylo je rano normalnie, pewnie dlatego, ze zajecia konczyly sie akurat wczesniej. ;) To po pierwsze. A po drugie, ze byl to ostatni dzien fizycznie w szkole przed przerwa swiateczna. W poniedzialek, wtorek i srode, jak juz wyzej napisalam,  zajecia odbeda sie bowiem zdalnie. Nie planowalam jechac tego dnia do biura, wiec az tak mi nie zalezalo, ale ze wybieralam sie do sklepu po pierwsza partie swiatecznego prowiantu, to fakt, ze moglam oddelegowac potomstwo do szkoly, byl mi w sumie na reke. :)

Chyba na dzis starczy... Przede mna intensywne dni: sprzatanie, pichcenie, w tle praca oraz zdalna nauka Potworkow. Nie wykluczam tez, ze bede musiala podjechac na chwile do biura... Zobaczymy. Nie wiem czy uda mi sie wrzucic tu jakiegos dluzszego posta przed Swietami, ale postaram sie wpasc i chociaz zlozyc zyczenia. :)

czwartek, 10 grudnia 2020

Osiem lat :)

Nie, nie moge uwierzyc, ze to moje male Kokusio ma juz 8 lat! Dopiero "wczoraj" przeciez tyle konczyla Bi. Taka mi sie wtedy juz duza i powazna wydawala. Zreszta, ona zawsze mi sie wydaje doroslejsza niz potem Nik w jej wieku. Taka dola mlodszego dziecka, ze zawsze bedzie tym malutkim i wypieszczonym, nawet jak skonczy 20 lat. ;)


Nik zreszta, poza tym, ze jest mlodszy, poglebia jeszcze to wrazenie dziecinnosci swoim zachowaniem i charakterem. Nie to ze jest glupiutki, czy cos, co to, to nie! ;) Mlodszy jest bardzo bystry i ma swietna pamiec. Pisalam juz niedawno, ze dobrze radzi sobie z matematyka, swietnie pisze i rewelacyjnie czyta. Od zawsze byl tez wygadany i ma bardzo bogate slownictwo. Te jego gadanie, to zreszta nasza "zmora", bo Kokusiowi buzia sie nie zamyka i gledzi nawet przez sen. :D Jest jednak uroczym przytulasem i pieszczochem, pakuje sie chetnie na kolana lub "opka" i wyznaje, ze bardzo nas kocha. To znaczy mnie, M. oraz dziadka, bo siostra czesciej widzi zmarszczone czolo i slyszy "You're an idiot!". Czasem sama jest sobie winna, bo oczywiscie wiecznie bratu dokucza, a czasem Nik rzuca te obelge bez wiekszej przyczyny. Nie pomagaja nasze upomnienia i przestrogi, ze kiedys wyrwie mu sie to do niewlasciwej osoby i konsekwencje beda malo przyjemne. Raz juz burknal, ze jestem idiotka do mojej skromnej osoby, dostal porzadny opierdziel, a potem skruszony chlipal i przepraszal, ale widze, ze nauka poszla jednak w las. ;)

 Mlodszy jest "krolewiczem", tudziez usiluje nadal byc malym dzidziusiem i kompletnie nie ma zapedow do samodzielnosci. Wieczorem nadal rodzice myja mu zeby, choc tu sama czuje sie spokojniejsza, kiedy wiem, ze choc raz dziennie ma je porzadnie wyszorowane. Znacznie gorsza koniecznoscia jest podcieranie tylka po dwojeczce. Probujemy przymusic Kokusia, zeby chociaz sprobowal, ale za kazdym razem konczy sie placzem i awantura, wiec odpuszczamy, liczac, ze juz niedlugo powinien sam zaczac sie wstydzic nas wolac. Miejmy nadzieje. ;) W kazdym razie Mlody zapiera sie, twierdzac, ze nie umie i koniec. Kiedys poszedl do lazienki na gorze, ja na dole gadalam na Skypie z siostra i nie wiem jak to sie stalo, ze zupelnie nie slyszalam jego wolania. Kiedy w koncu go znalazlam, byl tak rozhisteryzowany, ze az caly sie trzasl. Glupio mi sie zrobilo, kiedy policzylam, ze siedzial tak wolajac i placzac jakies 40 minut. Pomyslalby ktos jednak, ze w koncu wstanie z "tronu" i jesli sie nie podetrze (co chyba byloby najrozsadniejsze), to chociaz pojdzie na poszukiwanie matki. Ale nie Nik. Latwiej przeciez wyc, niz sprobowac podetrzec sobie tylek. Ech... Rozpisalam sie o kupie, ale to taka nasza mala bolaczka. Rece juz nam opadaja, a mnie i cycki. Nie dosc, ze w domu domaga sie podcierania, to w szkole trzyma dwojke za wszelka cene. Nieraz do domu wpada biegiem, bo juz nie moze wytrzymac (choc na plac zabaw da rade jeszcze wpasc na kilka minut). Czesto niestety nie wytrzymuje juz w czasie lekcji. Tyle razy mowilismy mu z M., zeby po prostu wytarl tak, jak da rade. Niewazne jak, byle sprobowal. Nieee, trzyma tak dlugo, az potem popuszcza i przyjezdza do domu z zaschnietymi "boberkami" i brudnymi gaciami. Nie mam pojecia skad takie opory, ale oszalec mozna. :/

Jakby malo bylo "smierdzacych" spraw, to Nik niestety nadal w nocy spi snem sprawiedliwego i pomimo pilnowania, zeby zalatwil sie przed samiutkim spaniem, potrafi zlac sie w lozko. Teraz juz ledwie popuszcza i chyba w tym momencie sie budzi, ale jednak. Zdarza sie to coraz rzadziej, bo przedostatnio przydarzylo jakos latem, a ostatnio dopiero co, niecale dwa tygodnie przed urodzinami. No ale... osmiolatek popuszczajacy w lozko?!

Z troche przyjemniejszych spraw. ;) Nik to zdecydowanie miesozerca. Lubi gulasz, schabowe, mielone, miesko z golabkow (bo kapusty nie ruszy), steaki, hamburgery i hot-dogi, choc za spaghetti z miesem nie przepada. Zajada sie za to nalesnikami (z miodem!) i dalby pokroic za zupe pomidorowa. :)

Jest bardzo sprawny fizycznie. Zanim zamkneli druzyne, pokazal, ze swietnie plywa i kiedy chcial, potrafil przegonic siostre. Wspaniale jezdzi na nartach, a i na lyzwach dobrze sobie radzi. To, co wyprawia na rowerze, przyprawia mnie o ciarki, tudziez zawal. ;)

Ostatnimi czasy pokochal Lego wielka miloscia. W koncu uklada samodzielnie cale, nawet bardzo duze zestawy. Do niedawna chcial zebym albo ukladala je z nim, albo chociaz siedziala obok w ramach wsparcia moralnego. ;) Ma cala kolekcje Lego Arctic i kilka pojedynczych zestawow. W koncu zaczal sie tez nimi bawic, bo dotychczas ulozone pojazdy po prostu staly na polkach i zbieraly kurz. ;) Nadal nie mija mu milosc do NERF gunow, choc ostatnio jakby mniej ma zapalu do strzelanek. Zbiera Bakugan'y. Ma juz kilkanascie figurek i caly czas sledzi jaka nowa pojawila sie do zdobycia. Co ciekawe, bajki nie widzial na oczy. ;)

Od czasu do czasu napada go obsesja na jakims punkcie, w sensie, ze probuje znalezc wszystkie egzemplarze z jakiejs grupy, np. wszystkie zwierzeta sawanny. I nie wystarcza mu te podstawowe jak slon, zyrafa, lew, itd. Szuka tych najmniejszych i najrzadszych. Dobrze, ze nie wzial sie za owady, dopiero mialby pole do popisu. :D Przez jakis czas wyszukiwal wszystkie mozliwe rasy psow. Najulubiensza zostal... corgi. ;) Obecnie wyszukuje wszelkie mozliwe rodzaje sportowych aut. A wyniki poszukiwan zapisuje na karteczkach samoprzylepnych. Swoich notatek jednak nie pozwala wyrzucic, wiec w rezultacie walaja mi sie po domu tuziny karteczek. Nawet nie wiedzialam, ze az tyle aut mozna podpiac pod "sportowe", bo ja tam wymienie corvette, porshe, chevy camarro i na tym moja wiedza sie konczy. Ale wiadomo, ja baba jestem. ;)

Na urodziny M. postanowil spelnic wielkie marzenie Kokusia. Obawiam sie, ze troche wczesnie na takie "zabawki", ale mam nadzieje, ze przy kontroli i ramach czasowych, uda sie to rozsadnie ogarnac. Otoz, od wakacji Nik marzyl o konsoli Nintendo Switch podpatrzonej u  kolegi na kempingu. Prosil, wpisywal na wszystkie listy i wreszcie zmiekczyl ojcowskie serce. Nintendo co prawda nie dostanie, ale M. odkupil od syna kolegi Play Station 3, wraz z kilkoma grami. Takze tego... Zaczyna sie u nas era gier komputerowych... Mam nadzieje, ze uda sie tak to urzadzic, zeby Potworki robily tez cos poza napierdzielaniem w guziczki. Nik juz wie jaki prezent na niego czeka i co jakis czas podchodzi do polki, na ktorej on lezy, zeby chociaz na niego popatrzec. :D

A ze zwyczajowych danych technicznych, to narazie nie dostalam nawet wezwania na bilans i zastanawiam sie, czy dzwonic, czy odpuscic i czekac na lepsze czasy. Nie wiem wiec ani ile Nik ma obecnie wzrostu, ani ile wazy. Jak juz sie ten bilans odbedzie, to dopisze. :) Za to wiem, ze Kokus liczy sobie 7 stalych zebow (poza trzonowcami): wszystkie dolne jedynki i dwojki, gorne jedynki oraz lewa gorna dwojke. Prawa uparcie nie chce sie przebic i Nik chodzi juz kilka miesiecy ze szczerba. :)

Na koniec. Jako prace domowa do Polskiej Szkoly, Nik ma nauczyc sie zwrotki wybranej koledy. Zadanie karkolomne, bo wiadomo jakim jezykiem pisane sa koledy. Nawet dziecko wychowane w Polsce poprzekreca wiele wyrazow... A tu taki Kokus, ktory na codzien po polsku w ogole mowic nie chce. Zadanie to jednak zadanie, wiec cwiczymy. Wybralam mu jak najkrotsza i (w moim odczuciu) najlatwiejsza kolede, ale poki co, w Kokusiowym wydaniu brzmi ona tak:

Pojdzmy wszystkie do stajeny

do Jezusa i Panienki [choc jeden wers poprawnie :D]

powitajmy malutkiego [prawie, prawie... ;P]

i Marysie, matke jedna

 

Dopisek po bilansie:

Wzrost: 133.4 cm (7.5 cm wiecej niz rok wczesniej!)

Waga: 29.5 kg

 

"cool kid" :D

Slodziak kochany

Kiedy spi, to nadal moj najdrozszy maluszek - tu z centralnie odcisnieta na policzku reka ;)
 
A tu juz swiezynka z dzisiejszego dmuchania swieczki w naszym malym, rodzinnym gronie

Sto Lat, rosnij zdrowo Synku!!! :* 

sobota, 5 grudnia 2020

O reszcie dlugiego weekendu oraz o nastrojach, tych swiatecznych tez

Minelo sobie Thanksgiving, a po nim jest wiadomo, Black Friday. ;) Nie, nie jestem fanka zakupow w ogole, a tego konkretnego dnia to juz w szczegole. ;) Do sklepow sie wiec nie wybieralam. W ogole dzien byl dosc leniwy. Potworki prawie do poludnia lazily w pizamach i zrobily kompletny rozpierdzielnik w jadalni. Zlapali za wszystkie mozliwe koce, dodali poduszki z kanapy w salonie, konstrukcje przytrzymali za pomoca ksiazek z domowej biblioteczki (moich najgrubszych podrecznikow z biologii i biostatystyki, ktora nadal sni mi sie po nocach. ;P) i urzadzili sobie pod stolem fort. Ja w dziecinstwie nazywalam takie cos namiotem. ;) 

Tak wygladala jadalnia przez kolejne dwa dni, bowiem Potwory nie pozwolily rozebrac konstrukcji i przesiadywaly tam w kazdej wolnej chwili ;)
 

Z owej twierdzy wywabic mozna ich bylo na chwile tylko na drugie sniadanie i na dluzej kiedy zarzadzilam, ze czas zbierac sie na lodowisko. Wtedy tez w koncu naciagneli na siebie normalne ciuchy. ;)

Na lodowisku jak zwykle bylo fajnie, choc tym razem dzieciaki nie jezdzily z takim zapalem jak ostatnio. Nie ma chyba sensu jezdzic co tydzien, bo tylko szybciej im sie znudzi. ;)

I znow radosc :)
 

Szkoda, ze w tym roku trzeba sie wczesniej rejestrowac, a co za tym idzie - zaplanowac. Odpada spontaniczna decyzja "jedziemy/nie jedziemy". Troche do bani, bo wiadomo, ze zawsze moze cos wyskoczyc, ale coz... Taki mamy ten 2020...

Ponownie bylo tak cieplo, ze nie tylko jezdzili w bluzach, ale je jeszcze rozpieli :)
 

W kazdym razie pojezdzilismy, rozruszalismy sie troche i to na swiezym powietrzu (choc w maskach), ja spalilam moze nieco bezy z szarlotki (:D), a Potworki oderwaly sie od elektroniki. Zawsze na weekend daje im wiecej luzu pod tym wzgledem, ale teraz stwierdzam, ze jednak 5 dni takiej swobody, to juz za duzo. W dodatku, my nie gramy w gry komputerowe i czegos takiego nigdy w domu nie bylo. Uwazam, ze nawet gry edukacyjne sa zupelnie zbedne, a tylko mecza oczy. Niestety, sa one na platformach obecnych na szkolnych komputerach. Oczywiscie Potworki, ktore dotychczas niczego takiego nie mialy, przepadly kompletnie. Nawet w zbudowanym forcie w jadalni, co robia? Schowani pod stolem, napierniczaja w gry. :/ Na szczescie sa jeszcze na tyle mali, ze propozycja wyjazdu na lodowisko, czy nawet spacer, wywoluje entuzjazm. A po lodowisku... obiecalam Nikowi film ze stosiku przyniesionego z biblioteki. Mlodszy strasznie chcial Kunk fu Panda, a ogladanie skonczylo sie na tym, ze cala rodzina gapila sie w ekran, choc Bi marszczyla nos, ze nuuudy. Ale nie poszla. :D

Sobote zaczelismy wczesnie, bo Potworki mialy trening. Bi oczywiscie byla srednio zadowolona, ale pojechala bez buntu, dotrzymujac slowa danego wczesniej (ze skoro w czwartek treningu nie bylo, pojdzie w sobote). I cale szczescie, bo okazal sie on ostatnim na jakis czas...

Wskoczyc do basenu w klapkach - czemu by nie? ;)
 

Po treningu, korzystajac z wczesnej pory oraz braku Polskiej Szkoly, pozwolilam im pobawic sie w wodzie prawie 20 minut. Ciekawa sprawa, ze nadal nie mieli dosyc. ;) Po powrocie mielismy juz "lenia" na calego. Kiedy Bi przeschly wlosy, poszlismy na spacer, a potem M. zabral sie za wieszanie swiatelek na zewnatrz, zas Potworki z sasiadka z naprzeciwka lapaly salamandry. Biedne stworzenia, pochowaly sie juz zapewne w lisciach na zime, a tu banda dzieciakow powyciagala je z przytulnych kryjowek. ;) Malzonek za to naprzeklinal sie i nawkurzal nieziemsko, bo tradycyjnie jak co roku, lampki swieca jak chca. W jednym sznurze nie dziala polowa, w drugim pare odcinkow swieci, reszta nie. Osobiscie pewnie zostawilabym jak jest (w koncu chyba ze dwie godziny meczyl sie z kablami i splatanymi swiatelkami) i zrobila mentalny zapis, zeby w nowe kupic na przyszly rok, ale nie moj maz - perfekcjonista. Stwierdzil, ze jak ma swiecic cale poprzerywane, to nie bedzie swiecic w ogole. :/ Poza tym, poza zewnetrznymi swiatelkami nie planowalam narazie wyciagac innych dekoracji, ale M. zaczal przynosic pudla z piwnicy, ku wielkiej uciesze Potworkow, ktore natychmiast zaczely wyciagac wszystkie dekoracje po kolei. I tak, zupelnie nieplanowanie, powyciagalismy wszystko oprocz girlandy na balustrady schodow. Nawet choinke ustawilismy, z racji, ze rok temu M. kupil sztuczna! :O

Potworek Mlodszy pozuje ;)

Probowalam zrobic im zdjecia z zaskoczenia, ale niestety zawsze zauwaza i zaczynaja sie "ustawiac" :D
 

W salonie nagle zrobilo sie bardzo swiatecznie, ale obawiam sie, ze do Bozego Narodzenia mi sie znudzi i wzorem Hamerykanow, pochowam wszystko dzien po Swietach. :D

Kominek nie przestaje mnie zachwycac...


W tym roku choinka stanela centralnie przed frontowym oknem i widac ja z zewnatrz <3
 

Poza tym, wieczorem obejrzalam z Potworkami film. Padlo na "Jurassic Park" i choc to Nik wybral, pare razy wyladowal na moich kolanach z zaslonietymi oczami. ;) Ale wytrwal, a nie jak kiedys przy Narnii, gdzie w koncu sie poplakal i uciekl. ;)

Niedziela za to nie nalezala do luznych. Nawet Nik stwierdzil wieczorem, ze to byl bardzo meczacy dzien. ;) Rano wiadomo, msza. Nasza archidiecezja przedluzyla dyspense od uczestnictwa we mszy do polowy lutego, ale pomimo to, ludzi jest w kosciele wyraznie coraz wiecej. W biuletynie przeczytalam, ze trwaja debaty czy w ogole miec msze w Boze Narodzenie, zeby nie przyciagnac tlumow... Przed kosciolem wystawiono stajenke, choc Jezuska w zlobku nadal brak. ;)

Bez Jezuska to troche bez sensu ;)
 

Potem podjechalismy do sklepu zeby kupic nowe swiatelka przed dom, bo M. nie mogl przetrawic, ze czesc sznura nie dzialala. ;) Po powrocie zawieszal je od nowa, a Potworki znow dorwaly sie do lapania salamander w ogrodzie sasiadki.

Jeszcze jeden sznur swiatelek idzie wzdluz rynny nad garazem. W oknie widac nasza choinke. W porownaniu z tym, co dzieje sie na naszym osiedlu, to i tak jest skromnie ;)
 

A po poludniu jechalismy na przyjecie urodzinowe coreczki mojej kolezanki. Wielkich imprez oczywiscie nie ma jak teraz urzadzac, wiec przyjecie bylo u niej w domu i Bi stwierdzila z radoscia, ze pierwszy raz bedzie gdzies w srodku i bez maski. :D Ja nagadalam sie z reszta bab, bo bylo nas 5 Polek, a dzieciaki szalaly jak banda narwancow. Taki powiew normalnosci. ;) Nik mial do zabawy dwoch kolegow i latali oczywiscie z nieodlacznymi NERF gunami, a Bi... Coz, Bi stroila jakies fochy, chociaz miala 3 dziewczynki do towarzystwa, w tym jedna, z ktora dobrze sie zna i lubi, bo nie tylko spotykamy sie z nia dosc regularnie, to jeszcze chodza razem na religie. No, ale panna wyraznie miala jakies muchy w nosie i wiekszosc czasu, zamiast sie bawic, siedziala i glaskala psa. :O

Jak chyba wiekszosc ludzi, nie lubie poniedzialkow. Te po dlugim weekendzie sa szczegolnie przykre, nawet pomimo, ze od marca pracuje praktycznie caly czas z domu. Poniedzialek 30 listopada, okazal sie jednak wyjatkowo paskudny. Dotychczas pisalam Wam o naszej "normalnosci". Coz... W poniedzialek ta "normalnosc" zaczela odchodzic w niebyt. :( Najpierw dostalam wiadomosc, ze religia zostala przeniesiona na nastepny tydzien. W miescie gdzie sie odbywa, zamkneli na dwa tygodnie szkoly, bo spodziewali sie ("spodziewali", nie wiedzieli na pewno, ale spoko, zamknijmy wszystko tak na wszelki wypadek... :/), ze po Thanksgiving i spotkaniach rodzinnych, pojawi sie duzo zachorowan, a religia, z jakiegos powodu przestrzega grafiku szkol publicznych z tamtej miejscowosci. To akurat mi pasowalo, bo od rana lalo jak z cebra i jechac w taka pogode, a potem siedziec w samochodzie i patrzec na splywajace po nim strugi deszczu, to zadna przyjemnosc. Do pracy tez nie pojechalam, a planowane na ten dzien zakupy przelozylam na kolejny dzien. Dzionek zaczal sie wiec calkiem niezle, a w kazdym razie sucho i cieplo. I to nic, ze od rana latalam na odkurzaczu i mopie zeby usunac slady po 5-dniowej obecnosci Potworkow w domu. ;) A potem... dostalam maila, ze druzyna plywacka zawiesza dzialalnosc do 19 stycznia! Kur*a! Nie zebym sie zupelnie nie spodziewala... Tylko to sprawilo, ze sie otwarcie nie poplakalam. Ale i tak lzy stanely mi w oczach... Minal ponad tydzien odkad gubernator zakazal sportow druzynowych i myslalam, ze nasza malutka druzynka jakos sie wywinie... no i klops. :( I to teraz, zima, kiedy pogoda paskudna, wieczory dlugie i nie ma co z dziecmi zrobic! Ewentualne lyzwy, narty to tylko w weekend, a w tygodniu? Zmierzch zapada teraz tak wczesnie, ze na dobra sprawe nie ma nawet czasu na spacer po szkole, a przynajmniej nie w dziennym swietle. :( Kiedy powiedzialam Nikowi, posmutnial, ale spodziewalam sie gwaltowniejszej reakcji. Mlodszy jednak zyje teraz Swietami, Mikolajkami, Bozym Narodzeniem i oczywiscie swoimi urodzinami! ;) Co ciekawe, zawieszeniem druzyny bardziej przejeta wydawala sie Bi, ktora od miesiecy prowadzi regularna wojne, zeby ja wypisac! :O Teraz jednak oswiadczyla, ze ona ogolnie lubi wode, lubi plywac, tylko nie lubi treningow. No tak... Jak mogla chodzic, to bronila sie rekoma i nogami, jak teraz nie moze, to bedzie tesknic. Typowa, niezdecydowana baba. :D

Skoro zyskalismy wolne popoludnie, zagonilam Potworki do dokonczenia lekcji z Polskiej Szkoly. Oboje mieli napisac po 3-4 zdania o ich Thanksgiving. Wiedzialam, ze samodzielnemu napisaniu nie podolaja, wiec bez zbednych klotni polecilam, zeby oni wymyslili zdania, ja napisze na kartce, a oni przepisza. Zeby wiadomo bylo jednak, o co chodzi, napisalam tez tytul tego "wypracowanka". O matko i corko! Nik zobaczyl to i uderzyl w placz! Bo on mial napisac trzy zdania, a z tytulem zrobilo sie cztery! Niewazne, ze z tych czterech, dwa byly dwuwyrazowe, np. "zjedlismy indyka"! Normalnie lzy jak grochy i szloch jakbym mu kazala przepisac cala strone! Bi siadla i przepisala w dwie minuty, a ten ryczy i ryczy! Zeby go troche zmotywowac, kiedy Starsza skonczyla, dalam jej szablon listu do Mikolaja, bo juz czas na wyslanie zyczen prezentowych. Tiaaa... Mialo to Kokusia troche podgonic, a tymczasem spowodowalo jeszcze wiekszy napad placzu... ;)

Widac, ze Nik jeszcze zaryczany ;)
 

W koncu jednak skonczyl, dostal swoj szablon, potem zgodnie pomalowali dodane do zestawu kolorowanki i wieczor zakonczyl sie pozytywnie.

Bi przepisala zyczenia z listy ukladanej juz od lipca, a Nik, jak widac, dorysowal sobie jeszcze dwie kolejne linie :D

I gotowe do wyslania, czyli przechwycenia przez matke ;)

Wtorek to oczywiscie 1 grudnia, czyli poczatek codziennej niespodzianki w kalendarzach adwentowych. Potworki juz poprzedni dzien blagaly aby moc rozpoczac otwieranie wczesniej, zeby skonczyc na 23 grudnia, skoro 24-ego i tak jest Gwiazdka. Nie pozwolilam, zeby im sie potem wszystko nie mylilo. ;) Podziwiam jednak ich samokontrole. Za moich czasow (Boszzzz... jak staro to zabrzmialo) dostawalam tylko kalendarze z czekoladkami, a i to nie zawsze, bo moja matka uwazala kazda taka drobnostke, ktora potem wspomina sie z rozrzewnieniem, za glupote i wywalanie pieniedzy w bloto... W kazdym razie, kiedy juz ten kalendarz dostalam, to nigdy nie dawalam rady zjesc tylko jednej czekoladki dziennie. Zawsze wyzeralam je po dwie - trzy i konczyly mi sie dlugo przed Swietami. Tu chyba tez klania sie to, ze w moim domu rodzinnym malo bylo slodyczy. Matka kupowala raz w tygodniu garsc cukierkow na wage, albo po malym batoniku i to wszystko. Ciast praktycznie nie piekla, tylko na Swieta. Moze to dzieki temu obie z siostra bylysmy chude jak patyki pomimo raczej siedzacego trybu zycia. No, ale pozniej, jak juz dostalam kalendarz z 24 czekoladkami do dyspozycji, nie bylo mowy zebym wydzielala sobie po jednej dziennie. :D A Potworki wytrzymuja. W tym roku jednak, czekoladek nie maja. Widzialam te kalendarze na poczatku listopada, ale nie kupilam, bo stwierdzilam, ze co maja tak miesiac lezec. A teraz znikly niczym papier toaletowy wiosna... ;) No trudno, za to zamowilam (wole gotowce, brak mi kreatywnosci na wlasne twory) Potworkom takie z drobiazgami. W tym roku Bi zazyczyla sobie kalendarz z glutkami, a Nik z Lego Star Wars. Ze tez czegos takiego nie bylo kiedy ja mialam 8 i 9 lat... :D

Tegoroczne kalendarze
 

Jakby malo bylo zawieszonych zajec sportowych, poniewaz kiepskie wiesci lubia chodzic parami, w pracy M. potwierdzilo sie to, co dotychczas bylo tylko krazaca plotka. Otoz, korporacja, w ktorej pracuje, buduje nowiutki i ogromny oddzial na poludniu kraju. Za poltora roku, w maju 2022 mija zas umowa ze zwiazkami zawodowymi. Za kazdym razem kiedy nadchodzi czas podpisania nowej, oznacza to kilka miesiecy walki i negocjacji. Zwiazki walcza o jak najlepsze warunki i swiadczenia dla pracownikow, a korpo wiadomo, opiera sie jak moze. Tym razem jednak beda mieli karte przetargowa w postaci nowiutkiego oddzialu na poludniu Stanow i grozbe, ze "bierzcie co dajemy, albo zwijamy manatki i tu wszystko zamykamy". Nie wiadomo co bedzie, bo przez pandemie brakuje pracy, cala fabryka stoi, a w dodatku oddzial, gdzie pracuje M. jest najstarszym w owej korporacji i wrecz przedpotopowym. Moga zechciec po prostu go zamknac i poprzenosic czesc ludzi do oddzialu w innej czesci naszego Stanu, albo wymusic przeprowadzke na poludnie, pod grozba utraty pracy... I tego obawiam sie najbardziej. Mieszkam tu juz 17 lat, mamy poukladane zycie, znajomych, fajny domek w swietnym miejscu, dobre szkoly dla dzieci... Moj tata mieszka rzut beretem od nas (choc on akurat za 3 lata przechodzi na emeryture i planuje powrot do Polski). Tam, w innym Stanie, musielibysmy ukladac wszystko od nowa... Oczywiscie, do "wyroku" zostaly prawie dwa lata. Wszystko moze sie rozejsc po kosciach, zwiazki zawodowe moga wywalczyc ugode, ale jesli nie... Bedziemy musieli zobaczyc, w jakim bedziemy miejscu, jesli chodzi o zycie. Jak potoczy sie z moja praca? Czy w ogole bede nadal w tej samej pracy? Duzo niewiadomych, a ze ja lubie miec wszystko poukladane i uporzadkowane, to pomimo jeszcze sporego czasu, strasznie mnie to meczy. Przez ten caly cholerny rok mam wrazenie, ze zyje w zawieszeniu i na cos czekam, a teraz to uczucie przeciagnie sie na kolejne dwa lata. Wspanialy sposob, zeby nabawic sie nerwicy... :(

Ech... Niczym slynna Scarlett, powtarzam sobie "Nie bede dzis o tym myslec, pomysle o tym jutro". Niestety, bez zajec dodatkowych Potworkow, czas dluzy mi sie niczym guma z gaci i mam go stanowczo za duzo na myslenie i zamartwianie sie... A nasi wspaniali "rzadzacy" nie ustaja w wymyslaniu kolejnych sposobow na wprowadzanie paniki. Od wtorku, zachorowania w naszym Stanie podskoczyly o "zawrotne" 2%. Tak, dwa, nie dwadziescia. Z okolo 4% na okolo 6%. Straaaszne, nie? ;) No coz, doradcy gubernatora (ktory zreszta, po zamknieciu wszystkiego na glucho wiosna, teraz wykazuje sie znacznie wiekszym rozsadkiem) juz naciskaja na lockdown w okolicach Swiat. Gubernator poki co twierdzi, ze musi zobaczyc jaka bedzie sytuacja za te 2-3 tygodnie, ale rozwaza zamkniecie Stanu miedzy Bozym Narodzeniem a Nowym Rokiem, kiedy i tak dzieci sa w domach i po goraczce przedswiatecznej wszedzie jest duzo spokojniej. Juz ta opcja mi sie nie podoba, bo no pewnie! Dzieciaki w domu, to jeszcze zamknijcie nas w chalupach i zabroncie gdziekolwiek zabrac znudzonej progenitury! Szlag mnie trafi! Myslalam o skoczeniu w tym czasie na narty, ale widze, ze moze skonczyc sie na marzeniach... :/ W kazdym razie, nawet lockdown w okresie okoloswiatecznym mnie wkurza, a tymczasem doradcy gubernatora grzmia, ze tydzien to za malo! Ze, aby to mialo sens, musi byc przynajmniej na 2-3 tygodnie! Noszz.... Jasne, zamknijcie nas od razu az do wiosny. Glupie osly... :/

Najnowsze (piatkowe) wiesci to, ze nie wiadomo co bedzie z silowniami, ku rozpaczy M. oczywiscie. ;) Niby oficjalnego planu ich zamkniecia nie ma, ale dostal od silowni, do ktorej jest zapisany maila, ze przygotowali petycje o zostawienie jej otwartej i prosza czlonkow o podpisy. Cos sie wiec swieci, tylko nie wiadomo jezcze kiedy. Mnie podlamal zas fakt, ze nawet moje i Potworkow weekendowe lyzwy nie sa takie oczywiste... Z racji, ze moga wpuszczac na lodowisko tylko ograniczona liczbe osob, trzeba sie wczesniej zapisywac. I kiedy weszlam zeby sie zapisac na te sobote, okazalo sie, ze chwycilam dwa ostatnie miejsca dla Potworkow. Dla mnie juz nie starczylo. :( Zas obydwie sesje w kolejny weekend sa juz calkowicie zajete. :O Okazuje sie wiec, ze nie tylko nie mozna sobie spontanicznie podjechac na lodowisko, ale jeszcze trzeba zaklepywac miejsce z dwutygodniowym wyprzedzeniem! :O

Odsetek pozytywnych testow skacze sobie raz w gore, raz w dol. W czwartek podskoczyl do 7%, zeby w piatek spasc do 5%... Tak czy owak, strasza lockdownami i w ogole i chyba przez to, mojego szefa ogarnela panika i chce przeprowadzic dwie probne produkcje przed koncem roku! :O Jeszcze tydzien temu rozmawialismy, ze doszlismy do punktu, gdzie lepiej dzialac ostroznie, rozsadnie i po przemysleniu, a on znowu zaczyna wazne dzialania na lapu capu i bez przygotowania! Najbardziej sie wkurzylam jednak, ze zarzadzil konferencje ze wszystkimi swoimi Chinczykami zeby im to oznajmic, ale mnie juz nie uwzglednil! Myslal, ze zrobia to po cichu bez mojego udzialu, czy co?! Dowiedzialam sie od kolegi, ktory rzucil te informacje mimochodem, kiedy bylam w pracy. No hel-lo!!! Przeciez ja musze to wszystko nadzorowac, a potem sprawdzic papierologie! Ktora zreszta tez lezy, bo podczas miesiecy pracy czysto zdalnej, wiele przepisow stracilo waznosc i trzeba je od nowa zatwierdzic. Ale co tam, drobiazg przeciez... :/ Najlepsze jednak, ze jedna z kolezanek przygotowala grafik, ktory wiadomo, jeszcze sie pewnie rozjedzie (zywe komorki nie zawsze chca wspolpracowac przy produkcji), ale najwazniejsze wydarzenie - zbior hodowli, wyszedl jej w... Wigilie! :O Oooo, co to, to nie! Wkurzylam sie i napisalam maila, ze co prawda planowalam wziac caly miedzyswiateczny tydzien wolny, ale ostatecznie moge pracowac 28-31 grudnia, nie ma jednak mowy zebym przyszla do pracy w Wigilie i Boze Narodzenie! Oni Swiat moze nie obchodza, ale niech biora pod uwage, ze pracuja z ludzmi, ktorzy jednak swietuja... :/

Tak sobie wiec dni mijaja... Rano zawoze Potworki do szkoly, wracam do domu, wypijam kawe, przebieram sie i jade na godzinke do pracy. Po powrocie najczesciej biore Maye na spacer (w srode proszyl mi na glowe snieg!), a potem zasiadam do dalszej pracy juz z domu.

Psiur oczywiscie przeszczesliwy i po moim powrocie z pracy, kiedy tylko rusze sie w strone drzwi (niewazne czy wychodze, czy nie), leci, malo lap nie pogubi ;)
 

Cos tam ogarne i pora jest, zeby jechac po dzieciaki. A pozniej mamy dluuugi wieczor, podczas ktorego Potwory roznosi energia i co chwila zerkam na zegarek czy juz nie wybija magiczna godzina 20... Dzieki udekorowanemu swiatecznie salonowi, wprowadzamy choc odrobine nastroju, niestety, zeby go w pelni docenic, trzeba zgasic swiatla, a wtedy ja momentalnie ziewam, a Nik sie poklada.

Te lampki sa pokryte brokatem i na zywo blyszcza cudownie sie blyszcza 

Najczesciej ciesze sie wiec swiatelkami dopiero, kiedy wszyscy spia. Dzieki temu zreszta i sama zaczelam sie wczesniej klasc, bo przy przyciemnionym swietle, zaraz zamykaja mi sie oczy. ;)

Jak jeszcze napalimy w kominku, to atmosfera w ogole robi sie nieziemska. Zeby tak jeszcze sniegu troche spadlo... Pomarzyc mozna... :D

Prezenty dla Potworkow na Mikolajki przyszly na czas, choc jeden na ostatnia chwile, bo wczoraj. Poczatkowo przewidywana dostawa byla wyznaczona na dzis (!), wiec liczylam sie z tym, ze moze nie przyjsc w ogole. No, ale tak bywa jak sie zamawia na ostatnia chwile. ;) Prezenty urodzinowe dla Nika juz tez czekaja. Jeden z nich to w ogole spelnienie marzen chyba wiekszosci 8-latkow. Osobiscie bylam przeciwna, ale tatus chcial pokazac jaki jest super... ;) Coz... Prezent bedzie musial byc mocno wydzielany i tyle. Gwiazdkowych jeszcze nie zamowilam, choc wiekszosc mam zaklepane w liscie zyczen Amazonu. :) Kartki swiateczne oraz kalendarze na kolejny rok sa zas... w pupie. Jak zwykle zreszta. ;)

Trzymajcie sie! Zdrowo! :)