Ostatni weekend przed Swietami uplynal spokojnie i z grubsza relaksujaco, choc bylam tuz przed okresem, wiec caly czas mialam wrazenie, ze za chwile wybuchne. ;) W piatek Potworki mialy lekcje skrocone o dwie godziny, wiec korzystajac zw swobodniejszego popoludnia, popedzily na snieg, mimo, ze mroz byl wrecz trzaskajacy. ;)
Wyszlam z nimi, zeby choc troche sie przewietrzyc, ale dlugo nie wytrzymalam. Pozbieralam kilka "min", ktore juz zdazyly upstrzyc nieskazitelna biel sniegu oraz przysypalam zolte plamy (:D) i ucieklam do domu.
M. zabral sie za dokladniejsze odsniezenie podjazdu, bo skoro mroz nie puszczal, to nawet slonce nie topilo warstewki powstalej po przejechaniu odsniezarka. W koncu jednak i on wrocil do domu, zabierajac ze soba ostro protestujace, choc biale niczym balwany Potworki. ;)
Sobota zaczela sie od sprzatania i to grupowego. No prawie, bo M. sie nie przylaczyl. ;) A zaczelo sie od tego, ze sie wkurzylam. Zaczelam sprzatac gore domu, ale na dole puscilam samojezdzacy odkurzacz, bo tam planowalam solidne odgruzowanie troche blizej Swiat. Tymczasem ledwie odkurzacz skonczyl swoja runde, Bi zlapala za ciasteczka i przygryzala je beztrosko chodzac po calym domu i sypiac okruchami na wszystkie strony. Przyznaje, ze krew mnie zalala i Potwory zebraly porzadna z*ebke za caloksztalt swojego balaganu i syfu, ktory wokol siebie roztaczaja. Przy okazji zapalila mi sie tez lampeczka, ze to idealna chwila na przymuszenie ich do przejecia choc czesci obowiazkow. Juz od dluzszego czasu kolacze mi sie po glowie, ze dzieciaki powinny brac udzial w ogarnianiu chalupy, ale caly czas odsuwalam to na bok. Przyznaje bowiem, ze wygodniej i szybciej jest mi po prostu posprzatac samej podczas ich nieobecnosci. Niestety, zdaje sobie sprawe, ze to utwierdzanie Potworkow w tym, ze podloga myje sie sama, kurz na meblach magicznie nie osiada, a zlewy oplute pasta po postu samoistnie sie czyszcza. ;) Tego dnia nie wytrzymalam wiec i wreczylam Potworkom odkurzacz a pozniej mopa, oznajmiajac, ze od tego momentu, swoje pokoje sprzataja sami. Ku mojemu zaskoczeniu, Bi podskoczyla z radosci i ochoczo zabrala sie ze porzadki. Nik urzadzil awanture lacznie z tupaniem nogami niczym krnabrny 3-latek, ale grozba odebrania przywileju konsolowo - tabletowego, szybko postawila go do pionu. Bez wiekszego entuzjazmu, ale odkurzyl i pomyl podloge w pokoju, a na drzwiach komicznie wywiesil karteczke "work in progress. Danger". :D Te niebezpieczenstwo to glownie chyba humorki Kokusia, bo kiedy Bi probowala zajrzec jak sobie radzil, malo nie oberwala w nos zatrzaskiwanymi drzwiami. :D
Niedziela nie odznaczyla sie niczym szczegolnym, poza tym, ze w koncu upieklismy pierniki.
Dzieciaki czekaja na to caly rok, choc w tym jakos kompletnie mi sie nie chcialo... Nie moge tez sobie za cholere przypomniec, co porabialismy w sobotnie popoludnie oraz caly dzien w niedziele, pamietam tylko, ze za pieniczki wzielismy sie juz wieczorem, kiedy Potworki byly juz wykapane i w pizamach. I oczywiscie utytlali czysciutkie, swiezo zalozone pizamki w mace. Mozecie tu wstawic facepalm, ktory mialam wielka chec sobie wymierzyc. ;) Wiem tylko, ze pod wieczor wybralismy sie na sniezny spacer. Fajnie bylo sie tak przejsc, poki jeszcze ten snieg lezal, bo wiadomo bylo, ze dlugo sie nie utrzyma.
Pies dzielnie przebiegal po osniezonych trawnikach, a Nik zaliczyl kazda zaspe i do domu wrocil oczywiscie z mokrymi nogawkami oraz sniegiem w butach. Zrzedliwy M. przewidywal ponuro, ze Mlody na pewno sie pochoruje, ale na szczescie obylo sie bez takich "sensacji". :)
Od poniedzialku Potworki mialy nauczanie zdalne, a ja czulam sie, jakby zaczeli juz przerwe swiateczna. Mimo, ze nauczyciele prowadza teraz zajecia z grubsza wedlug szkolnego grafiku, czyli malolaty musza sie laczyc na zywo, to jednak pobyt w domu rzadzi sie swoimi prawami. Potworki co chwila schodzily na dol, bo jesc, bo pic, bo przekaska, bo siusiu (a na gorze maja dwie lazienki do dyspozycji!), bo mamy wczesniej przerwe, itd. Serio, nie wiem jak rodzice w Polsce ogarniaja to od prawie dwoch miesiecy. Osobiscie modle sie, zeby szkola w naszej miejscowosci pozostala otwarta jak najdluzej, najlepiej do czerwca. ;) Dodatkowo, M. wykorzystuje reszte urlopu, a tego mial w tym roku wyjatkowo duzo, bo dostali dodatkowe 2 tygodnie ze wzgledu na korone. W rezultacie, wychodzil z pracy juz o 8:30 rano. :O Dawalam mu do zalatwienia roznorakie sprawy, jak pojechanie do Polakowa na swiateczne zakupy czy wyslanie paczki do Polski, ale niestety zazwyczaj najpozniej o 10 byl w domu. ;) Potwory oraz malzonek, placzacy sie po chalupie = Agata, ktora kompletnie nie moze skupic sie na robocie. Staralam sie zrobic choc troche, odpowiedziec na kilka maili, zeby pokazac, ze "cos" robilam, ale przyznaje, ze rezultaty byly oplakane...
Przy moim "siedzeniu" w domu i braku rozerwania i jazdy w te i nazad: do szkoly, do pracy, z pracy, po Potworki, to byly chyba najluzniejsze przygotowania do Swiat w mojej doroslej karierze. W poniedzialek jeszcze sobie odpuscilam, zamarynowalam tylko mieso na pieczen oraz pojechalam do spowiedzi, ktora badz co badz stanowi przygotowanie, c'nie? ;) Za to M. zabral dzieciaki na religie, ha! A ja zyskalam godzine w domu tylko z psiurem. Dzieciaki zas wrocily zachwycone, bo z okazji Swiat, pani nic im nie zadala. Chociaz... musze jeszcze sprawdzic ich foldery, bo moze sie okazac, ze cos pomylili, lub wygodnie "zapomnieli". :D
We wtorek odkurzylam dol i pomylam podlogi. a pozniej przygotowalam pieczen na "po Wigilii", zrobilam kapuste z grzybami oraz upieklam sernik. Potworki w koncu udekorowaly pierniki, choc kilka ich tajemniczo "zniknelo" w malych paszczach. ;)
Tego dnia dopadly mnie tez "te" dni i balam sie, ze pokrzyzuja mi przygotowania, ale na szczescie obeszly sie ze mna w miare lagodnie. W srode przyszla kolej na kutie oraz salatke sledziowa. M. ugotowal barszcz i wyszedl mu idealny, bez nerwow i miotania sie po kuchni, cedzac przeklenstwa. Zazwyczaj gotowal go na ostatnia chwile w Wigilie i jak na zlosc, pod presja czasowa, nigdy nie mogl go dobrze doprawic. ;) Tym razem zupa wyszla swietna bez zbednego stresu. Wieczorem upieklam makowca (nie wiem dlaczego, ale zawsze natchnienie do pieczenia dopada mnie wieczorami ;P), ktory okazal sie "magiczny". W przeciwienstwie do sernikow, na ktore mam stale i wyprobowane przepisy, nie moge jakos trafic na makowca, ktory by mi podszedl. Co roku wyprobowuje wiec nowy przepis. Tegorocznego tez juz raczej nie powtorze, bo wyszedl jakis suchy, choc moze po prostu za dlugo go pieklam. Ostatnio sporo ciast nie chcialo mi sie bowiem upiec, musialam dopiekac je ponad wyznaczony czas, tym razem wiec bez wahania nastawilam czasomierz na dluzej. Okazuje sie jednak, ze to ciasto zyskaloby raczej na krotszym pieczeniu. Chyba. Mozliwe bowiem, ze wtedy wyszedlby zakalec. ;) W kazdym razie, dlaczego ciasto okreslilam jako "magiczne"? Otoz, skladalo sie z trzech warstw: zoltej, makowej oraz bialej i w takiej wlasnie kolejnosci wylewalo sie je na blaszke. Tymczasem po upieczeniu, okazalo sie, ze warstwa makowa znalazla sie na dnie, na niej zolta i w koncu biala! No cuda! Tak czy owak, raczej juz nie bede probowac czy kolejnym razem wyjdzie tak samo. ;) Na srode zostala mi salatka warstwowa, danie "kutiopodobne", czyli makielki albo makowki oraz ogarniecie kurzy oraz lazienki na dole, zeby nie wstydzic sie przed goscmi. Makielki robilam pierwszy raz w zyciu, choc byl to moj ulubiony przysmak w dziecinstwie. Moja swietej pamieci babcia, robila go jednak nie z makaronem ani nie z bulka, ale sama wypiekala do niego male kuleczki. Niestety, nie miala corki, a moja matka srednio tesciowa lubila i nigdy o nie nie zapytala, wiec tajemnice "kulek" babcia zabrala ze soba do grobu. Po jej smierci na naszym stole na stale wyladowala juz tylko kutia. A ja przez ponad 20 lat wspominalam ten przysmak z dziecinstwa. :) I w koncu, w tym roku, zdecydowalam sie go odtworzyc. Niestety, przepisu na babcine kuleczki nie mialam skad wziac (za rok moze sprobuje upiec mini buleczki, choc to nie do konca "to"), ale zdecydowalam sie zrobic makielki z namoczona bulka. I wyszedl HIT (to znaczy dla mnie, bo Potworki nawet nie chcialy go sprobowac). Smak dziecinstwa i wspomnienie ukochanej babci. Prawie sie poplakalam kiedy go po raz pierwszy sprobowalam... :) W srode tez mialam telekonferencje z praca, ktora ciagnela sie niczym gluty z nosa przez prawie 1.5 godziny, gdzie mnie az swierzbilo, zeby dalej cos robic, a nie tkwic przy ekranie. Mala sensacja jest to, ze nowy pracownik, ktory dolaczyl do naszej "druzyny", odszedl po dwoch tygodniach... Coz... "Moje" Chinczyki nie potrafia wzbudzic checi do pracy z samej sympatii, a na dodatek chlopak zostal przyjety w tym dziwnym czasie, kiedy nikogo nie ma w biurze ani laboratorium na pelen etat, kiedy zas jest robota w laboratorium, idzie ona na "pelna pare". Nowy pracownik zostal wiec troche zepchniety na drugi plan, a troche rzucony na gleboka wode. Osobiscie nie mialam z nim wiekszego kontaktu, ale inni opowiadali, ze mimo deklarowanego doswiadczenia, bardzo wolno ogarnial o co chodzi i nie byli z niego zbyt zadowoleni. Coz, on najwyrazniej z nich tez nie byl, skoro tak szybko zlozyl rezygnacje. ;)
Hmm... Jak narazie rozpisalam sie glownie o gotowaniu. Robi sie ze mnie wlasna tesciowa, ktora zyje po to, zeby wszystkich karmic. ;) W kazdym razie, dorobilam jeszcze sledzia w polewie musztardowej (pupy nie urwalo; wiecej go nie zrobie :D), zeby go juz zuzyc, a poza moimi tworami, M. usmazyl jeszcze rybke w panierce (glownie ze wzgledu na Potworki) oraz zrobil inna, w sosie smietanowo - cytrynowym. Mialam w planach jeszcze jedna salatke, ale uznalam, ze spasuje. Wraz z pierogami (kupnymi niestety) i tak wyszlo nam 10 dan. Jesli dolicze oba ciasta, mielismy calutkie 12. :D Dzieki spokojnemu gotowaniu po trochu przez prawie trzy dni, wyrobilam sie ze wszystkim do wczesnego popoludnia w Wigilie. Moglam sie na spokojnie wykapac, nakryc do stolu (w czym z zapalem pomagala Bi) oraz przygotowac stroje dla siebie oraz Potworkow. Przy okazji musialam wyklocic sie z corka, ktora niestety ma juz swoje zdanie na temat ubioru i tak sie sklada, ze nienawidzi koloru czerwonego. Szkoda, bo przy jasnej karnacji i niemal bialych wlosach, to kolor niezwykle dla niej twarzowy. Tak sie tez pechowo zlozylo, ze "odziedziczyla" po znajomej dwie sliczne sukienki, takie typowo na Boze Narodzenie. Zgadnijcie, w jakim sa kolorze? ;) No wlasnie. Czerwonym. Mnie szkoda jest odlozyc ich na kupke "do oddania" jesli Bi ich nawet nie zalozyla, ona zas walczyla ze wszystkich sil zeby nie nalozyc zadnej z nich. W koncu zawarlysmy kompromis, ze Bi sama wybierze, ktora z sukienek zalozy, pod warunkiem, ze bedzie to jedna z tych dwoch. Oczywiscie instynktownie wybrala te, ktora mniej mi sie podoba, a w dodatku druga jest mniejsza i w tym roku byl ostatni dzwonek, zeby sie w nia ubrac. To dziecko ma jakis instynkt idealnie podpowiadajacy jak mi dopiec. :D Przed swietowaniem musialam jeszcze tylko ogarnac pobojowisko w kuchni, pozostawione przez M. po robieniu ryb. Mial je smazyc dzien wczesniej, ale mu sie odwidzialo, bo stwierdzil, ze lepiej zeby byly swieze. No pewnie, nie bede z tym polemizowac, ale przez to nie tylko musialam na ostatnia chwile szorowac kuchenke oraz blaty w kuchni, to jeszcze cala chalupa smierdziala ryba, czego nienawidze...
Tym razem "Mikolaj" zostawil prezenty juz w nocy przed Wigilia, ale doczepil do nich kartke zabraniajaca otwierania. ;)
Coraz ciezej jest kombinowac z podrzucaniem prezentow po wieczerzy. Wypatrywanie Mikolaja na dworze lub przez okno nie zdawalo egzaminu juz dwa lata temu. O ile Bi trzyma sie kurczowo wiary w goscia w czerwonym kubraku, o tyle Nik jest bardzo podejrzliwy i usilnie probuje wydobyc z nas przyznanie, ze to tylko sciema. ;) Rok temu udalo mi sie wymknac przez garaz, okrazyc dom i podrzucic pakunki pod drzwi. W tym roku jednak zapowiadano ulewny deszcz, wiec odpadalo. W koncu stwierdzilam, ze podloze paczki pod drzewko i pozostanie miec nadzieje, ze Potwory ich nie otworza. O dziwo grzecznie wytrzymali, choc caly dzien zameczali pytaniami, czy moga otworzyc chociaz po jednej, jedynej, malenkiej paczuszce. Ja i M. pozostalismy nieugieci. :D Nik obrazony, przesunal chociaz swoje paczki na sam przod, zeby dorwac je w pierwszej kolejnosci. ;) Musze przyznac, ze i tak calkiem cierpliwie czekali do wieczerzy. Spodziewalam sie duzo wiecej marudzenia i placzu. Widocznie perspektywa rychlego "konca" dodawala im sily woli. :D Nie wiem jednak, czy za rok nie powiem im po prostu prawdy i juz, choc oznaczac to bedzie koniec etapu dzieciecej ufnosci i wiary w magie oraz cuda...
W koncu dziadek oraz wujek dojechali. Szczegolnie wujek byl sensacja, bowiem z powodu pandemii nie widzielismy go caly rok. Ciezko jest nam sie z nim zgadac, mimo ze przy kazdej okazji powtarzamy, ze jest dla nas jak rodzina i ma sie nie krepowac i wpadac nawet niezapowiedziany. Wujek jest niestety przy okazji koronowym "panikarzem". Na wiosne zachorowal. Sam sobie zdiagnozowal zapalenie pluc, chociaz wierzy, ze mial koronaswirusa. Do lekarza ani na test jednak nie poszedl i samodzielnie leczyl sie antybiotykiem, ktory ktos (pewnie ciotka M., z ktora nadal utrzymuje kontakt) przyslal mu z Polski. Od tamtego czasu ma nawroty kaszlu i oslabienia. W czasie Wielkanocy caly Stan byl zamkniety i wszyscy sie izolowali. A. nie przyjechal jednak ani na urodziny Bi, ani kiedy zapraszalismy na ognisko latem (na swiezym powietrzu!), ani w koncu na Indyka. Na urodziny Nika juz go nawet nie zapraszalam. Zaprosilismy go na Wigilie, choc na 90% bylam pewna, ze znow wymowi sie, ze "nie chce nas czyms zarazic". Zawsze tak powtarza, choc jestem pewna, ze to on nie chce sie niczym zarazic od nas... ;) Przyjazd jego byl wiec wielka niespodzianka, ale i ogromna radoscia. Szczegolnie dla dzieciakow, ktore wujka uwielbiaja. Podzielilismy sie oplatkiem i rozpoczelismy wieczerze. Potworki jak zwykle poprzestaly na barszczu z uszkami oraz kawalku smazonej rybki. ;) Rzeczony barszcz Nik konsumowal bite pol godziny (:O) i nawet perspektywa czekajacych prezentow nie pomagala... Po wieczerzy Potworki urzadzily dla nas koncert skrzypcowy.
Rozpierala mnie duma, chociaz wiecie, jako matce lzy stanely mi w oczach, ale wierzcie mi, nie chcialybyscie tego sluchac. :D Sama wyszukalam Potworkom jak najprosciej rozpisane nuty na "Cicha noc", ale potem nie pozwolili mi byc przy cwiczeniach. Nik dopiero w sama Wigilie skapitulowal, bo instrument mu sie rozstroil i potrzebowal pomocy. Bi do samego konca zamykala sie w pokoju. Rezultat byl niemal oplakany, bo wiadomo, melodia to jedno, ale jest jeszcze cos takiego jak intonacja i rytm, a tego zabraklo. Starsza zagrala cala melodie jednym rytmem, a Nik nie posmarowal dobrze smyczka i momentami slizgal mu sie po nutach. Kolede mozna wiec bylo rozpoznac tylko w niektorych momentach. :D Ale! I tak jestem dumna, ze w ogole chcieli, ze poswiecili czas na cwiczenia i ze odwazyli sie wystapic, szczegolnie Nik, ktory do Bi dolaczyl dopiero dzien przed Wigilia, a wczesniej upieral sie, ze sie wstydzi i nie chce. ;)
Po koncercie nastapil gwozdz programu, czyli otwieranie prezentow! Jak zwykle istny szal. Nik (ktory wczesniej przysunal swoje prezenty na front) zaczal juz otwierac swoje paczki, dopoki nie przystopowalam go, ze najpierw trzeba wszystkim rozdac pakunki. Z lekkim foszkiem, ale biegiem rozdal wszystkim upominki, po czym zaczelo sie wielkie rwanie papieru. ;)
W zasadzie chyba wszystko okazalo sie trafione, bo i wiekszosc byla z listu do Mikolaja. ;) Bi dostala walkie - talkies, niespodzianke Itty Bitty Pretties (cos jak laleczki LOL, tylko ze w gigantycznej filizance), zestaw Bakugan'ow (nie wiem po co jej one, ale ze brat kolecjonuje, to i jej sie zachcialo), a oprocz tego gre w statki, maskotke oraz puzzle na 1000 czesci, ktorych jeszcze nie zaczela ukladac, bo nie wiem gdzie sie z nimi rozlozyc. Ukladanie na pewno zajmie jej (i zapewne mi) kilka dni...
Nik Otrzymal gre Minecraft na Playstation, niespodzianke Zuru Smashers, upatrzonego Bakugan'a do kolekcji, niespodziewanie rowniez walkie - talkies, nowe auto i model silnika do skladania. Oboje dostali tez kupe slodyczy i jakies mniejsze duperelki. ;)
Po rozdaniu prezentow, dzieciaki zajely sie rozparcelowywaniem niespodzianek, a ja podalam gosciom ciasta. Wujek dosc szybko uciekl (pamietam jeszcze z czasow kiedy przyjezdzal z ciotka M., ze zawsze ja wyciagal na sile; facet chyba nie toleruje takiego siedzenia przy stole), ale moj tata posiedzial az przyszedl czas zeby sie zbierac na Pasterke. Szczerze, to mialam nadzieje, ze zamkna koscioly na Boze Narodzenie, jak to zrobili na Wielkanoc, no ale nie. ;) Tyle, ze kazda parafia kombinowala jak sie dalo. Kosciol w naszym miasteczku, do ktorego ostatnio jezdzimy najczesciej, nie zrobil mszy na Boze Narodzenie w ogole, zeby nie musiec odsylac ludzi z kwitkiem. Wiekszosc kosciolow wybrala opcje z zapisami, zarowno na Pasterke, jak i na Swieto. Dwa polskie koscioly w pobliskim miescie zas, zwiekszyly ilosc mszy (w tym urzadzily trzy Pasterki) i liczyly, ze ludzie jakos sie "rozprosza", choc zaznaczyly, ze w razie tlumow, beda ludzi wypraszac. Wybralismy jeden z tych kosciolow, pojechalismy na 21 i wyruszylismy ze sporym wyprzedzeniem, bo balismy sie, ze sie nie zalapiemy. Niepotrzebnie. Ludzi bylo sporo, ale w zadnym wypadku nie byly to tlumy. Najwyrazniej strategia zadzialala... ;) Potworki na mszy przysypialy oczywiscie, ale po powrocie do domu wstapila w nich nowa energia i buszowali z nowymi zabawkami az do 23:30. :O
W nocy, juz tradycyjnie, wsadzilam kilka drobiazgow do skarpet wiszacych nad kominkiem. Pluje sobie w brode, ze w ogole zaczelam te tradycje, ale coz, teraz musze ja kultywowac. ;) Potworki dostaly po puchatych, swiatecznych skarpetach, Bi bezprzewodowe sluchawki, a Nik "pierdzacy" dlugopis (hit malego chlopca, mowie Wam! :D).
Pierwszy i jedyny dzien Swiat spedzilismy juz spokojnie, grajac z Bi w statki, gadajac z dziadkiem, ktory znow wpadl z wizyta, a M. spedzil bite trzy godziny z Kokusiem, probujac zlozyc model silnika.
Zabawka niby dla dzieci 8+ wiec Nik sie lapal, ale sam w zyciu by nie podolal. Tyle im zas zajelo, bo Mlodszy na poczatku skladal go sam, cos gdzies polaczyl odwrotnie i kiedy juz prawie caly silnik byl zlozony, okazalo sie, ze cos tam nie pasuje! ;) Musieli go rozlozyc na czesci z powrotem i po znalezieniu bledu, poskladac od nowa. :O Warto jednak bylo. Silnik jest na baterie i po podlaczeniu, swieca sie swiatelka, tloki pompuja i poruszaja sie inne czesci. Fajna sprawa. :)
I tak minely Swieta. Poswiateczny weekend zas spedzilismy... zmieniajac wystroj salonu. Nie moze byc przeciez spokojnie i nudno... Pamietacie, pisalam, ze mamy teraz telewizor. Pod telewizor zamowilismy szafke, ktora potrzebna jest zeby te sciane troche "dopelnic" i przy okazji zaslonic wszystkie kable. Szafka ma przyjsc za 2-3 tygodnie. Problem jednak z tym, ze kiedy przyjdzie, nie moglibysmy nijak upchnac w salonie wszystkich czesci kanapy, a w piwnicy tez nie ma za bardzo miejsca, zeby je upchnac... Uzgodnilismy, ze pojezdzimy i popatrzymy za nowymi kanapami. Dla mnie w domysle, ze gdzies po Swietach, dla M... No wlasnie. Moj maz jest w goracej wodzie kapany i jak ma cos robic, to juz teraz, zaraz, natychmiast. Wiedzac, ze szafka pod tv jest zamowiona, nie mogl po prostu poczekac, tylko... wystawil nasze kanapy na sprzedaz. Na moje obiekcje, machnal reka beztrosko, ze "czy ja mysle, ze tak latwo sprzedac uzywane kanapy?". Nooo... Nie wiem, co mysle, ale zainteresowanie przeszlo jego najsmielsze oczekiwania, telefon mu sie doslownie sie urywal i zaczal oczywiscie naciskac, zeby korzystac z okazji... Przed samiutkimi Swietami! To, ze nie bylam zbyt zadowolona, to malo powiedziane. Nie chcialam wciskac tego w czesc posta o Swietach, ale tydzien swiateczny spedzilismy jeszcze na szukaniu kanapy! Nie bylo mowy zebym pozwolila M. sprzedac starych akurat na Swieta, kiedy mielismy goscic A. i mojego tate, ale zawarlismy kompromis i zgodzilam sie w poniedzialek, po religii Potworkow pojechac jeszcze szybko do meblowego, zobaczyc co w ogole maja. Tam - kompletna porazka. Jechalam z mysla, ze chce kanape materialowa (absolutnie nie skorzana) i w miare nowoczesna, a tymczasem wszystkie obite materialem byly albo "babciowe", albo typowo amerykanskie, z gigantycznymi poduchami, w ktorych czlowiek sie doslownie zapadal. Jedyna kanapa, ktora podpasowala nam w miare stylem, byla... skorzana. :D Stwierdzilismy, ze trzeba szukac dalej. We wtorek M. namawial, zeby pojechac do jeszcze innego sklepu, a ja zaczynalam juz przygotowania do Swiat, dostalam okres i wsciekla bylam jak osa. Sklep jednak byl bliziutko, wiec kiedy Potworki skonczyly zdalne lekcje, zgodzilam sie na szybko podjechac. I tam znalezlismy wymarzone kanapy, ale z cena taka, ze o jessssuuu... Prawie $6000 za kanape i dwa fotele?! Rozboj w bialy dzien!!! Pozostalo nam wybrac albo materialowe kanapy za mala fortune, albo skorzane, ktorych nie chcielismy, ale za nieco przystepniejsza cene... Tymczasem jednak absolutnie nie zgodzilam sie, zeby sprzedawac stare kanapy na dzien przed Wigilia (a byl chetny kupiec). No kurna! Zeby nie mozna bylo spokojnie usiasc po wieczerzy?! Zadna z potencjalnych nowych nie byla do odebrania w ten sam dzien. Minely Swieta i w sobote od rana telefon M. ciagle pikal z pytaniami o kanape. W koncu przyjechalo malzenstwo z nastoletnim synem i zabrali ja. Jak zawsze przywiazuje sie do starych rzeczy, tak tym razem kompletnie mnie nie ruszylo. Te kanapy przez prawie 5 lat non stop mnie wkurzaly, rozjezdzaly sie, z poduch lecialo pierze i z ulga sie ich pozbylam. Tego samego popoludnia pojechalismy po nowe i salon prezentuje sie teraz o wiele lepiej.
Niech jeszcze dojdzie stolik pod telewizor i tak moze juz na jakis czas zostac. Tyle, ze jest ciagla walka o to, kto siedzi w fotelach. :D
Mysle, ze na tym zakoncze. Pora na zyczenia noworoczne, tylko... jakie? Przelatujac wspomnieniami miniony rok, ze zdziwieniem stwierdzam, ze... nie byl taki zly. Oczywiscie to moja subiektywna opinia, bo na pewno dla wielu byl kiepski lub wrecz tragiczny. Ja naleze do szczesliwcow... Owszem, duzo bylo niepewnosci, ale poki co, wszystko jakos sie rozwiazalo. Owszem, drzewo zwalilo nam sie na przyczepe, a ja zdolalam rozwalic nowiutkie auto, ale to drugie dalo sie naprawic, a przyczepke mamy nowa, fajniejsza... Tak, zdalne nauczanie polaczone z praca bylo niesamowicie wkurzajacym doswiadczeniem, ale przetrzymalismy, cala jesien Potworki chodzily normalnie do szkoly, a ja jeszcze nigdy nie spedzilam takiej ilosci czasu cieszac sie domkiem i majac moje Potworki przy sobie. To chyba najwazniejsze, co dal mi ten rok. Jedyne, co mi naprawde zabral, to wylot do Polski oraz ogolnie plany wyjazdowe. To przyznaje, uwieralo i dokuczalo, tym bardziej, ze zwykle wyjezdzamy dosc czesto. Wazne jednak, ze choc utknelismy z grubsza w domu, to w zdrowiu i razem.
W Nowym Roku, zycze Wam wiec Kochane: ZDROWIA, a takze aby swiat wracal do normalnosci, zebysmy odzyskali wolnosc i mozliwosc decydowania o tym, jak chcemy zyc, gdzie jechac i z kim i kiedy sie spotykac!
Do przeczytania w 2021!
Ale śniegu!! Święta widać, że upłynęły Wam rodzinnie, fajnie że udało się spotkać zarówno z dziadkiem, jak i z wujkiem :) Dzieciaki zadowolone z prezentów, a to najważniejsze. No i jeszcze koncert! Mogę sobie wyobrażać wzruszenie mamy ;)
OdpowiedzUsuńCo do podsumowań roku, to mam podobne odczucia. Najbardziej brakowało mi wyjazdów, ale dzięki lockdownom mieliśmy tatę przez kilka miesięcy w domu i mogliśmy nacieszyć się razem dziećmi i domem ;)
Szczęśliwego Nowego Roku dla Was ;*
Taaak, miniony rok, choc nielatwy, zdecydowanie obfitowal w rodzinne chwile. :)
UsuńAle macie śniegu!!! My dzisiaj mamy taką fajną pogodę, mały mróz ale jednocześnie słonecznie i tylko tego śniegu brak :(
OdpowiedzUsuńSalon prezentuje się świetnie!
Wam również zdrowia i wszystkiego co najlepsze!!!
Juz teraz ani w Polsce, ani w moich okolicach chyba nikt na brak sniegu nie narzeka. :D
UsuńNowy salon prezentuje sie wspaniale. Bardzo elegancko, nowoczesnie i swiezutko.
OdpowiedzUsuńA dzieci wystepujace w wigilijnym koncercie skrzypcowym - przeuroczo wzruszajace!
DoSiego Roku!
Bardzo wzruszajace, choc osoby postronne raczej zatkalyby uszy i zwialy gdzie pieprz rosnie! :D
UsuńTwoje posty jak powieść;D
OdpowiedzUsuńzazdroszczę śniegu.
Niech Nowy Rok przyniesie tylko radość;D
U Was juz tez snieg jest, a u nas, po tamtej sniezycy, nie bylo go ponad miesiac. ;)
UsuńNiestety, jakos nie potrafie sie strescic... :D
Jak pięknie dzieciaki wyglądały na Święta! 🤩
OdpowiedzUsuńI "koncert"-sama miałabym łzy w oczach :)
Salon po zmianie kanap jest mega! Teraz jeszcze jakieś kolorowe miękkie poduchy i będzie cacy ;)
My z prezentami robiliśmy tak, że dzieciaki z dziadkiem i tatusiami szły na dwór szukać pierwszej gwiazdki, a mamusie szybko w biegu podrzucały co nieco pod choinkę o mało co się nie zabiły. Dzieciom (Klara i jej młodsza kuzynka to luz ale starsza już 8latka) tłumaczyliśmy że musimy nakryć stół i zanieść potrawy do stołu :D no i jakoś się udało.
Agatko, wszystkiego najcudowniejszego na ten nowy rok. Zeby nie był gorszy niz mijajacy. Spelnienia marzen! :*
U nas szukanie pierwszej gwiazdki sprawdzalo sie kilka lat, az Nik zaczal uciekac, twierdzac, ze ma gwiazdke gdzies, tylko chce zobaczyc Mikolaja! :D
UsuńNo to mieliscie sporo sniegu.. Jaka to frajda dla dzieci... I psa :-) nowe kanapy prezentuja sie wspaniale. Rzeczywiscie brakuje tylko poduch i stolika pod TV i full wypas..
OdpowiedzUsuńFajnie, ze wujek w koncu odwazyl sie z wami spotkac.
Fajnie, ze znalazlas pozytywy tego calego szalenstwa. To wazne zeby spojrzec z persepktywy szklanki prawie pelnej.
Wszystkiego dobrego na Nowy Rok 2021.
Ja jestem taka pesymistka, ze az dziwie sie, ze miniony rok nie wydal mi sie kompletnie "spalony". Obiektywnie jednak mowiac, mimo kilku potkniec, dla mojej rodziny byl zupelnie ok.
UsuńNowości w salonie wyglądają super! Potworki pięknie się prezentowały w święta:)
OdpowiedzUsuńWszelkiej pomyślności na nowy rok!!!
Dla Was też spokojnego ale i fajnego roku !!
OdpowiedzUsuńNawzajem!
UsuńWow! Ile śniegu! Zazdroszczę. U nas deszcz...buuu.
OdpowiedzUsuńPiękna choinka! Cudownie spędzony czas.
Szczęścia w nowym roku!
Teraz juz wszedzie snieg, u Was i u nas. Prawdziwa zima! :)
UsuńAgatko, Twój post to jak rozdział powieści. :) Czytałam z wielkim zainteresowaniem. Piękne święta mieliście.
OdpowiedzUsuńDzieci ładnie wyglądały, Bi pięknie w tym kolorze, szkoda że za nim nie przepada. I ten koncert na dwoje skrzypiec. :) To nic, że nutki krzywe, ważne że od serca. :)
Agaciu, a teraz po świątecznym zamieszaniu (i kanap sprzedawaniu) życzę Ci trochę spokoju i odpoczynku w pięknym salonie. Naciesz się nim.
Ps. A propos kanap - widzę, jak inny jest popyt na kanapy u Was i u nas w Holandii. Kupiliśmy w czerwcu nową rodzinną kanapę, bo poprzednia była dwuosobowa, ciężko było do niej dobrać drugą pod względem kolorystycznym. Ale jest ładna - kremowa, skórzana. I już pół roku umieszczamy ogłoszenia, że oddamy za darmo, co ty, nikt nie chce. Tym sposobem mamy zagracony salon i ledwo starczyło miejsca na choinkę.
Dzwonimy do sklepu z używanymi meblami (tam ją kupiliśmy),ale z powodu pandemii mają mało ludzi i mało miejsca w sklepach, więc też się nie pojawiali.
A u Was telefon się rozdzwonił.
Szczęścia i miłości w Nowym Roku!
Faktycznie, u nas rynek zbytu uzywanych mebli az wrze. :D Ale skoro chcecie kanape oddac za darmo, moze mozna ja po prostu wystawic przy ulicy? Nie wiem czy w Holandii praktykuje sie cos takiego. Pod starym adresem (przy ruchliwej drodze) czasem stawialismy przy jezdni niechciane sprzety i znikaly w ciagu godziny. ;) Dodatkowo, nasze miasteczko organizuje dwa razy do roku zbiorke takich duzych gabarytowo rzeczy. Mozna wystawic meble, stara pralke, kosiarke, itd.
Usuń