Tak wlasnie sie czuje. Codziennosc stala sie kompletnie nierealna. Nasze cichutkie osiedle jest dziwna oaza normalnosci. Ptaki dra dzioby od rana. W koncu zaczyna sie sezon godowy. Kwiaty kielkuja. Slonce swieci. Od czasu do czasu przejdzie ktos wyprowadzajacy psa na spacer. Rodzice z dziecmi na hulajnogach. Spokoj i sielanka. Dopoki nie wlaczy sie wiadomosci. Dane na temat chorych i zmarlych skutecznie mroza krew w zylach. Wygladam przez okno - nadal to samo slonce, ptaszyska, przechodzacy spokojnie ludzie. Czy to mozliwe, ze kilka kilometrow dalej, w naszym szpitalu, rozgrywaja sie tragedie? Zawsze sie rozgrywaly, w sumie. W koncu to szpital, ale zeby na taka skale? Ciezko w to uwierzyc...
Poza tym poczuciem nierealnosci, czas plynie baaardzo wolno. To moj drugi tydzien w domu, a mam wrazenie, ze minal co najmniej miesiac... A najgorzej, ze na dzien dzisiejszy czeka mnie jeszcze minimum kolejne 3 tygodnie siedzenia z Potworkami w domu. Prawdopodobnie nawet wiecej... Nie, nie narzekam, mimo, ze mam swoje zdanie na temat skutecznosci tej kwarantanny. Lubie spedzac czas z moimi dziecmi. Po prostu cala ta sytuacja jest nienaturalna i przerazajaca. Zastanawiam sie tez, ze skoro jeden tydzien tak sie dluzyl, jak bede sie czula kiedy minie miesiac lub wiecej?
W tym tygodniu szkola wdrozyla oficjalne nauczanie zdalne i jak pisalam kilku z Was w komentarzach, szlag mnie jasny trafil! Pierwszy dzien to byl koszmar za koszmarem. Filmiki sie nie odtwarzaly, linki nie otwieraly, w komputer wypozyczony ze szkoly trzeba bylo sie zalogowac, ale ani dzieciaki, ani tym bardziej ja, nie wiedzialam jak, bo koncowka maila wyraznie zaznaczala, ze ma to byc mail szkolny. Ja konta szkolnego nie posiadam oczywiscie, dzieciaki tylko wzruszyly ramionami, ze oni nie wiedza... Po chwili okazalo sie, ze aby wejsc na zadania klasowe ze zwyklego kompa, rowniez potrzebne jest konto szkolne. Bomba! Przewalilam wszystkie maile, ktore otrzymalam pod koniec poprzedniego tygodnia, a troche tego bylo. W kazdym entuzjazm i zachwyt: bedziemy sie ze soba laczyc! Swietnie miec znowu kontakt! Bedzie cud, miod i malina po prostu! W zadnym z tych entuzjastycznych maili, ani slowka instrukcji. Okazalo sie jednak, ze troche w tym bylo mojej winy. Otoz, dzieciaki przyniosly na poczatku roku szkolnego kartke z haslami i loginami do roznorakich edukacyjnych gier i programow. Poniewaz u nas w domu dostep do komputera jest dla mlodziezy mocno ograniczany, poza jednym programem, ktory panie zadawaly czasem uczniom jako prace domowa, nigdy nie pozwalam Potworkom na nie wchodzic. Teraz mam za swoje. ;)
W koncu odszukalam w kupie papierow informacje otrzymane pod koniec sierpnia (dobrze, ze nie wyrzucilam! :O) i voila! znalazlam maile dzieciakow. :/
Niestety, jak juz udalo sie zalogowac, wcale nie bylo lepiej, bo tak jak pisalam, tu jakis filmik nie dzialal, tam link sie nie otwieral... Potworki zdezorientowane, a ja razem z nimi... Na szczescie od drugiego dnia poprawili nieco technologie i wydaje sie, ze wszystko gra i buczy, chyba, ze komputer sie zawiesi. Bi pracuje na moim starym gracie i dzis "zawisl" dwa razy. ;)
Czy to znaczy, ze dzieci radosnie wykonuja zadania, a rodzic moze skupic sie na swojej pracy? Absolutnie NIE! :( Kiedy zaczynam to pisac, mamy dzien #4, a ja kazdego dnia jestem coraz bardziej sfrustrowana! Rzad zdecydowal sie zamknac szkoly. Poza szkolami, wszystkie przedsiebiorstwa ktore mozna, jesli nie sa zamkniete na glucho, to maja ograniczone pole manewru. Uderza to w zwyklego pracownika, jak ja, ktory traci prace lub pensje, uderza we wlascicieli firm, jak pisala Iwosia. Niby rozumiem cel tych zamkniec, ale ciagle glowie sie, czy jest to naprawde konieczne na taka skale? Mysle, ze dzialania rzadow regionalnych oraz swiatowych w obliczu pandemi, oceni po prostu historia. Dla nas za pozno, to nasze dzieci albo wnuki dowiedza sie prawdy. My teraz mozemy tylko starac sie przetrwac ten czas...
Wracajac jednak do szkol. Rzad zdecydowal sie zamknac placowki oswiatowe. Ok. W tym momencie powinien po prostu pozegnac sie z nauka w najmlodszych klasach. Dzieci 5-6-7-letnie nie pociagna same zdalnego nauczania. Nie w takiej formie jaka zaserwowala nam szkola. Musze przyznc, ze Bi - prawie 9-latka, jakos to ogarnia. Zauwazylam jednak, ze jej nauczycielka wysyla zadania w formie slajdow. Jeden slajd - instrukcja, drugi - przyklad, trzeci zadanie, czwarty - miejsce do wpisania komentarza lub rozwiazania. Jest w miare logicznie i wyglada na to, ze to ona, po swojemu (czyli lopatologicznie ;P) wpisuje tlumaczenie i sposob na rozwiazanie. Nie mniej, poza filmikami wysylanymi rano przez nauczycielke oraz dzieci w klasie, nie maja oni bezposredniego ze soba kontaktu. Nic tez nauczycielka "fizycznie" nie tlumaczy. Efekt? Jesli dziecko czegos nie rozumie, idzie do rodzica. Nie mniej tu nie moge narzekac, bo Bi w wiekszosci pracuje chetnie i samodzielnie. Nik za to... Szkoda gadac. Jego nauczycielka w ogole jakos marnie to organizuje. Maja stronke z wydzielonymi zadaniami z matematyki, czytania oraz pisania. Sa instrukcje, ale napisane tak sucho i oficjalnie, ze tak jak w czwartek, przeczytalam z Mlodszym trzy razy podpunkty wymieniajace co i jak ma napisac. Wydawalo mi sie, ze jasno mu wytlumaczylam o co chodzi, a on za kilka minut przyszedl z placzem, ze nadal nie wie, co ma robic. Nie pomaga, ze instrukcja jest w jednym miejscu, przyklad pod innym linkiem, a materialy pomocnicze jeszcze pod innym. Nie rozumiem jak do nauczycielki 7-latkow moze nie docierac, ze oni nie potrafia korzystac jeszcze ze zrodel? W ten sposob moga pracowac dorosli lub nastolatki. Ale gdzie 7-latki?! No ludzie! Oni musza miec krok po kroku, jak za raczke, wszystko tlumaczone. I niestety, powinno byc wytlumaczone przez nauczycielke, takim jezykiem, jakiego uzywa w klasie. Bo Nik przeciez w szkole wykonuje polecenia i zadania poprawnie, czyli Pani potrafi to tak wyjasnic, zeby II-klasisci zrozumieli. Ale nie, latwiej jest wrzucic garsc linkow do materialow zrodlowych i niech sobie dzieciaki radza. A jak nie poradza, to niech rodzic z nimi siedzi. :/ W ten sposob spedzilam juz czwarty dzien, kwitnac praktycznie caly czas z Kokusiem nad jego lekcjami. Co zejde na dol, siade do kompa z pracy, slysze "Maaamooo, potrzebuje pomocy!". Doslownie co 10 minut! W takich warunkach nie mam szans sama pracowac! Znalezienie dojscia do pracy zadanej przez nauczycieli od muzyki, plastyki, w-fu i skrzypiec to w ogole wyzsza szkola jazdy. Trzeba przejsc przez tyle kolejnych linkow, ze nawet ja - dorosla, robie to czysto na wyczucie. Tutaj wymieka rowniez Bi, chyba ze wychowawczyni doda konkretny link w swojej prezentacji, ale nie zawsze daje...
Bi przymierza sie do demonstracji dla nauczycielki skrzypiec
A co z dziecmi, ktorych rodzice nadal normalnie jezdza do roboty? Jesli zostaja z w miare ogarnieta opiekunka, pewnie ta siedzi z nimi i rozwiazuje zadania. Ale jesli sa tylko ze starszym rodzenstwem, lub rozrzucone po krewnych (wiem, ze zaraza, ale kazdy radzi sobie jak moze...)? Albo jesli rodzic ma na to wyje...chane, albo jest nieogarniety, albo nie mowi po angielsku? To jest tutaj zupelnie realne. Takie dzieci zostana w tyle i juz. Nikt im nie pomoze i nikt ich nie podciagnie. To dlatego burmistrz Nowego Jorku tak dlugo ociagal sie z zamknieciem szkol. Nowy Jork, poza kilkoma bogatszymi dzielnicami, to jest milionowa biedota i patologia, ktorej dzieci tylko w szkole maja podstawowa opieke, ochrone oraz pomoc w czymkolwiek. Z regularnymi posilkami na czele. Tak, nadal mowimy o Hameryce. Takie sa tutejsze realia w wiekszych miastach.
Po dlugosci mojego monologu, mozecie zobaczyc, jak bardzo jestem sfrustrowana. To nie tak powinno wygladac. Jesli szkoly nie potrafia dopasowac nauczania zdalnego do najmlodszych klas, powinni je sobie odpuscic kompletnie. Sasiadka ma I-klasistke i tak samo rwie juz wlosy z glowy, bo ona dodatkowo jest managerem w duzej korporacji, musi byc w ciaglym kontakcie z wlasna grupa, organizowac wirtualne spotkania oraz prezentacje, a tymczasem siedzi cale dnie z mlodsza corka nad szkolnymi zadaniami. Druga sasiadka ma corke w klasie Nika i mowi to samo. Jej mlodsza panna nie potrafi sama przebrnac przez dzienne zadania. A to wszystko, zeby nauczyciele mogli pokazac, ze "cos" robia i dostac normalna wyplate. I ja im sie, tak w sumie, nie dziwie, ale niechze to bedzie dostosowane do wieku i poziomu uczniow! Wczesniej, w szkole, nie mieli tego problemu, teraz nagle nie potrafia? :/
Aha, zapomnialabym! W poniedzialek gowernor Stanu oglosil, ze szkoly zamkniete zostaly oficjalnie do 20 kwietnia, a najprawdopodobniej bedzie to juz do konca roku szkolego. Wszystko mi opadlo...
O przedluzeniu zamkniecia dowiedzialam sie dopiero we wtorek i to od meza. Tak, od mojego M., ktory zwykle nie interesuje sie niczym zwiazanym ze szkola. Jak widac, wyjatkowe czasy budza wyjatkowe reakcje u niektorych. Jak to jednak bywa, malzonek wiedzial, ze dzwonia, ale nie wiedzial, w ktorym kosciele. Niemal zeszlam na zawal, kiedy napisal, ze szkoly juz zamkniete sa do jesieni. W szoku bylam tez, ze nie dostalam zadnego zawiadomienia od szkoly, ktora zwykle w takich wypadkach dzwoni, wysyla sms'a i jeszcze ze trzy maile... Nic nie moglam znalezc tez na stronie z lokalnymi wiadomosciami. Dopiero na stronie szkoly, gdzie po wejsciu widnieje komunikat, ze lekcje sa odwolane, zauwazylam date zmieniona na 20 kwiecien. A kilka godzin pozniej, w wiadomosciach ukazal sie artykul, ktory cytowal slowa governora Stanu, oglaszajacego, ze narazie szkoly zamyka do 20 kwietnia, ale przewiduje, ze raczej w tym roku szkolnym ich nie otworzy. Szlag.
W kazdym razie, majac przed soba wizje przynajmniej kolejnych 3 tygodni bez szkoly, napisalam do szefa. Tym bardziej, ze w czwartek mijaly 2 tygodnie, w czasie ktorych mielismy pozwolenie na prace zdalna. Maile, ktore dostawalam przez ten czas od zarzadu budynku mowily, ze "pozbyli sie" wszystkich studentow oraz pracownikow akademii medycznej, a przy wejsciu mierza ludziom temperature. Spodziewalam sie jednak, ze wszystkie male przedsiebiorstwa wynajmujace tam laboratoria, normalnie pracuja. W swietle jednak ogloszenia sprzed prawie dwoch tygodni, ze wszystkie nie-kluczowe firmy maja zostac zamkniete, no i przedluzenia zamkniecia szkol, zapytalam jaki jest plan dla mojego miejsca pracy. Okazalo sie, ze mamy nadal pracowac zdalnie, bo nasz caly budynek jest zamkniety az do odwolania. :O Wpuszczane sa jedynie pojedyncze osoby, ktore musza raz na jakis czas uzupelnic specjalne zbiorniki, w ktorych przechowywane sa probki w cieklym azocie. I tyle. Nikt inny nie wejdzie do srodka.
Z jednej strony odczulam ulge, ze jeszcze nie musimy martwic sie o opieke nad Potworkami, ale z drugiej znow dotarla do mnie powaga sytuacji...
Aha, szef napisal tez, ze w przyszlym tygodniu powinnam dostac wyplate, ale uwierze jak zobacze. Juz tyle razy byly obiecanki cacanki, a glupiemu radosc... :/
M. pracuje poki co normalnie. Zarzad ich firmy ma federalne pozwolenia i zapowiedzial, ze chocby zostala dwojka pracownikow, to nie zamkna. Z jednej strony ulga, bo wiadomo, regularna wyplata, z drugiej zaczyna byc troche straszno. Coraz wiecej osob nie przychodzi u nich do pracy twierdzac, ze sie boja, a co gorsza, coraz wiecej wychodzi w srodku dnia oznajmiajac, ze sie zle czuja i maja goraczke. :O Z tych kilku osob nikt nie wie, czy sie przebadaly i jakie maja wyniki. A ja boje sie wpuszczac meza po pracy do domu... :/
Martwie sie tez o dalsza rodzine. Moj tata rowniez normalnie pracuje, ale na szczescie, w jego branzy, zazwyczaj jedzie na zlecenie sam lub z jedna osoba, pracuje na zewnatrz, a z klientami widzi sie tylko przelotnie. Moja matke, ktora histeryzuje, ze na pewno zarazi sie i umrze, pomijam milczeniem. ;) Niestety moja tesciowa ma lekka goraczke i dusznosci. Ma je jednak juz od ponad dwoch tygodni, razem ze stanem podgoraczkowym, wiec zakladam, ze to nie korona. Najgorzej, ze teraz lepiej unikac jak ognia przychodni i lekarzy... :/
*
Zeby uciec troche od tematu korony, poklikam Wam tez o minionym poniedzialku (23 marca).
Co ciekawego zdarzylo sie w tamten poniedzialek, poza tym, ze byl to pierwszy dzien nauczania zdalnego i mialam ochote kogos pogryzc? ;) Otoz... spadl nam snieg! Ha! Porzadnego opadu nie bylo od grudnia, jakiegokolwiek opadu od koncowki stycznia, to musialo spasc teraz, jak juz kazdy wyczekuje wiosny, a najlepiej lata, zeby przegonilo wirusa?! :O
Moje biedne krokusy... Na szczescie przetrwaly bez szwanku
Nie spadla jakas powalajaca ilosc, ale z 10 cm bylo. Tak akurat, zeby zakryc trawe. ;) Potworki oczywiscie byly zachwycone, a ja cieszylam sie choc raz z wlasnego lenistwa. Zimowe ciuchy bowiem co prawda popralam (bo kto by sie spodziewal, ze jeszcze sie przydadza), ale nie mialam czasu (czyt. nie chcialo mi sie) zniesc ich do kantorka w piwnicy. Wisialy sobie dalej w szafie w przedpokoju, wiec przynajmniej nie musialam niczego goraczkowo szukac. A Potworki oczywiscie, jak tylko uporaly sie z lekcjami, nie bylo bata, musialy wyjsc na dwor.
Radosci bylo co niemiara, mimo, ze snieg byl bardzo mokry, wiec juz po chwili cali ociekali. Ale co tam. :) Najwazniejsze, ze zabawa byla przednia. Zjezdzali z jednej strony domu...
Pod choinkami w ogole malo co osiadlo...
Z drugiej strony...
Jak widac jeden przejazd i snieg wytarty do trawy ;)
Po schodach tez zjezdzali, a jak ;)
Bi ulepila nawet cos na ksztalt balwana, choc z powodu mikrej ilosci sniegu, byl niemozliwie brudny.
Twor :D
Na udekorowanie go nie starczylo juz inwencji, szczegolnie, ze w trakcie zabawy, snieg, ktory nadal padal, przeszedl w marznacy deszcz i zrobilo sie naprawde paskudnie. Tarzanko na sniegu rowniez musialo zostac zaliczone. ;)
Styczen to, czy luty? A nie, to koniec marca ;)
Podobnie jak dzieciaki, zadowolony byl i psiur, choc dla niej snieg, deszcz, upal, bloto, gradobicie... wsio ryba, byle ktos rzucal pileczke. :D
Rzuc pileczke! Rzuc pileczke! No, rzuc pileczke! Nie badz taka, rzuc pileczke! :D
A przyczepka stoi i czeka na lepsze czasy ;)
Kolejnego dnia, poza smetna resztka balwana, po sniegu oczywiscie nie bylo sladu. W czwartek i piatek zas, temperatury doszly do prawie 20 stopni. W marcu jak garncu. Ogrod ma za nic koronawirusa i pomalu rozkwita wiosennymi kwiatami. :)
Krokusy ciesza oko
I to, cokolwiek to jest ;)
A w czwartek w nocy, rozwalil nam smieci niedzwiedz. :/ Nosz kurna... Slyszalam dziada zreszta, ale nie przyszlo mi do glowy, ze to nasz smietnik (ktorego nie wystawilismy na ulice i stal sobie pod domem)! Wyjrzalam przez okno, zobaczylam, ze te smietniki sasiadow, ktore moglam dojrzec, spokojnie stoja i uznalam, ze mi sie przeslyszalo. Dopiero rano wyjrzalam przez okno, a tam... przewrocony kubel! Na poczatku jednak ucieszylam sie, ze misiek tak go wywrocil, ze nie mogl otworzyc klapy.
Smietnik lezy, ale obok porzadek. To sie ucieszylam...
Taaa... Dopiero pozniej, kiedy wyszlam przewiesic przez balustrade wyprany dywanik, zauwazylam burdel na nizszym poziomie ogrodu. :/
Mial uczte, skurczysyn... A ja mialam kupe sprzatania... :/
Skubaniec wytaszczyl sobie worek na sam dol i tam go rozerwal w strzepy. :/
Tak nam mijaja kolejne dni kwarantanny. M. jezdzi do pracy i jak trzeba, zajezdza po zakupy. Ja z dzieciakami ograniczam sie do spacerow po osiedlu i zabawie przy domu. Kontakty towarzystkie skazane sa wylacznie na telefon i smsy. Dzieci, nie posiadajace wlasnych komorek, przerzucily sie na odreczne listy i wiadomosci przesylane poczta "rysunkowa" z telefonow rodzicow. ;)
Trzymajcie sie zdrowo!