Za nami mrozny weekend (poprzedni, nie obecny). Temperaturowo moze i w dzien oba dni utrzymywaly sie okolo zera, ale arktyczny wiatr sprawial, ze odczuwalna byla grubo na minusie. Poza wyjsciem do kosciola (tym razem w sobotnie popoludnie, bo w niedziele M. szedl rano do pracy), nie ruszalismy sie z domu. Znaczy sie ja oraz Potworki, bo malzonek pracowal w oba weekendowe dni. W sobote rano oczywiscie Potworki mialy zdalna Polska Szkole, a poza tym to juz relaks pelna geba. W niedzielne popoludnie dostalam wiadomosc, ze moja siostra niespodziewanie urodzila swoje trzecie dziecko, a zarazem pierwszego chlopczyka. :) To znaczy, wlasciwie to byla po terminie, wiec byl juz odpowiedni czas na malenstwo, ale kiedy ostatni raz z nia gadalam, mowila, ze nic sie nie dzieje i we wtorek idzie na wywolanie. A tu taka niespodzianka! W kazdym razie, wszystko poszlo szybko i bezproblemowo, a po narodzinach malego Julka, Nik przestal byc "rodzynkiem" w mojej czesci rodziny. ;)
A! Jeszcze w sobote, wracajac z pracy, M. zajechal do sklepu meblowego, w ktorym zamowilismy szafke pod telewizor. W dzisiejszych czasach z kupnem mebli jest kicha, wiec mielismy czekac na nia 4-5 tygodni. Minelo tymczasem ponad 6, proby dodzwonienia sie do sklepu konczyly sie fiaskiem i w koncu M. stwierdzil, ze pojedzie tam osobiscie. Ponuro przewidywalam, ze przez koronaswirusa zamowienie utknelo niewiadomo gdzie i bedziemy na szafke czekac do ruskiego lata... Tymczasem w sklepie powiedzieli M., ze akurat dzien wczesniej szafka przyszla, ale nie dzwonili, bo bylo juz pozno, a w soboty nie dzwonia (ciekawe dlaczego, skoro sklep otwarty jest do wieczora), mieli dzwonic w poniedzialek, ale skoro juz przyjeeechal, to moze szafke odebrac. Tia... Jakos dziwnie mam podejrzenie, ze mebel stal sobie jakis czas zapomniany, w magazynie... ;) W kazdym razie w koncu jest i salon niniejszym uwazam za umeblowany! W koncu! :D Poniewaz jednak zawsze musi byc jakies "niestety", takie szafki prezentuja sie najlepiej, kiedy sa dluzsze niz telewizor. Nasza jednak byla dostepna tylko w jednym rozmiarze, a ze tv mamy ogromne, wiec niestety jest krotsza.
Wybralismy ja jednak, bo tworzy komplet ze stolikiem oraz mniejsza szafka w kacie pokoju. Mielismy do wyboru albo wziac te szafke, albo probowac dobrac cos do pozostalych mebli tyle o ile, albo sprzedac stolik oraz mala szafke i kupic caly inny zestaw. A ze te mamy niecale 3 lata, bo kupilismy je po przeprowadzce do nowego domu, to troche nam bylo szkoda. Padlo wiec na pierwsza opcje. Nie jest idealnie, ale walnelam przy niej kwiatka zeby optycznie poszerzyc ten kat (nie mowiac juz o lekkim zamaskowaniu kabli oraz kontaktu) i chyba nie jest tragicznie. ;)
W poniedzialek Potworki mialy religie. Okazalo sie, ze pani zrobila im test z tego, czego mieli dotychczas sie nauczyc. Sama jestem ciekawa jak im poszlo. Oni twierdza, ze byl latwy, ale ja wiem jak potrafia z rozpedu walnac sie na najmniejszej glupocie, wiec zobaczymy. :D Mamy tez wreszcie date Komunii - 29 maja. Najpierw sie ucieszylam, bo dzieci moich kolezanek maja ja tego samego dnia, a po chwili sie podlamalam, kiedy uswiadomilam sobie, ze to jest dlugi weekend majowy!!! Nie mieli na kiedy wyznaczac terminu, no! Przeciez my planowalismy na ten weekend kemping! Zawsze dlugim weekendem majowym otwieramy sezon kempingowy! :/ Dzieci sa podzielone na dwie grupy i teoretycznie moglabym poprosic o przeniesienie ich do drugiej, ale Potworki juz ciesza sie, ze beda w grupie z kolegami, ktorych znaja i nie mam serca ich tego pozbawiac... Zla jestem jednak, bo kto, do cholery, ustala Komunie na dlugi weekend, kiedy tradycyjnie ludzie planuja wyjazdy... :/ Chyba, ze uznali, ze z powodu korony nikt nie bedzie wyjezdzal... Juz i tak zastrzegaja, ze wszystkie proby oraz ceremonie dzieci beda mialy w maseczkach, a w kosciele z dzieckiem moga byc tylko rodzice i rodzenstwo... Nam wszystko jedno, bo i tak nasza dalsza "rodzina" ogranicza sie do dwoch osob, ale podejrzewam, ze ci, ktorzy maja tu cala familie, woleliby pewnie zeby juz ta Komunia odbyla sie jak w minionym roku - osobno dla kazdej rodziny, bo co za sens urzadzac wielkie przyjecie, jak nikt oprocz rodzicow nie bedzie swiadkiem najwazniejszego - samej ceremonii?! Decyzje jednak podjeto taka a nie inna, a do konca maja moze i tak sie okazac, ze trzeba bedzie cos pozmieniac. Nie ma wiec co zanadto roztrzasac...
We wtorek w koncu doczekalismy sie i my wiekszego opadu sniegu. Glowna czesc sztormu przeszla na poludnie od nas, wiec ilosc moze doopy nie urywala, ale dla Potworkow i tak radosc byla ogromna. Dla mnie mniej. Zapowiadali sniezyce na wtorkowe popoludnie juz od kilku dni, ale przyjelam to na zasadzie "uwierze jak zobacze". Rano prognozy nadal pokazywaly, ze ma zaczac padac okolo 14 po poludniu i wzruszylam ramionami, ze pewnie zacznie gdzies o 17. ;) Zawiozlam Potworki do szkoly, a potem pojechalam do pracy, gdzie zabawilam dluzej niz planowalam. Wychodzac, natknelam sie bowiem na jegomoscia, ktory dostarcza do laboratoriow gaz. Okazalo sie, ze jest tam pierwszy raz, rozlozyl bezradnie rece, ze nie wie gdzie isc, nikt nie odbiera jego rozpaczliwych telefonow, a on chce wrocic do bazy zanim zacznie sniezyc... Coz bylo robic... Pobawilam sie w dobrego Samarytanina i obeszlam z facetem budynek, pokazujac mu dokad sie udac. Moze dobry uczynek nie pojdzie w zapomnienie. ;) W kazdym razie, dotarlam do domu i dopiero tam zerknelam na telefon, ktory w pracy zawsze wyciszam i ktorego zawsze zapominam potem wlaczyc. A tam... maile, nieodebrane polaczenia i wiadomosci glosowe... wszystkie na ten sam temat. W ciagu trzech godzin prognozy tak sie pozmienialy, ze nasza miejscowosc zdecydowala sie skrocic lekcje o godzine! :O Najpierw sie wkurzylam. Wrocilam z pracy, chcialam wypic spokojnie kawke i popracowac jeszcze na kompie z domu. Tymczasem musialam na gwaltu rety szykowac obiad, zeby miec czym nakarmic wyglodniale potomstwo... W dodatku oczywiscie, poki co z nieba nie spadal ani plateczek sniegu... Przeklinalam w myslach te skrocone lekcje, ale nagle... zaczelo sypac. Jakas godzine przed koncem zajec i w jednej chwili zrobilo sie bialo, a z kazda minuta robilo sie gorzej. Kiedy przyszla pora, jechalam z dusza na ramieniu rozwijajac iscie slimacze predkosci. Drogowcy jeszcze nawet nie wyjechali na drogi, wszystko zasypane, widocznosc znikoma... Dobrze, ze Potworki w miare szybko wylazly ze szkoly i pomalutku, bezpiecznie dojechalismy z powrotem. Pozalowalam tym razem jednak szczerze, ze dzieciaki nie jezdza autobusem. ;) W kazdym razie, po powrocie, obiedzie, itd. zabralam Potworki na snieg.
W zasadzie to srednio mi sie chcialo, ale tak szaleli, ze uznalam, ze bedzie to jedyny sposob zeby sie troche wybiegali. Szkoda, ze wtedy zrobila sie juz 17, wiec po chwili bylo prawie zupelnie ciemno i trzeba bylo wracac. Radosci bylo jednak co niemiara. :)
W srode rano nadal proszylo, ale ze na popoludnie zapowiadali plusowe temperatury, wiekszosc okolicznych miasteczek opoznila lekcje zamiast zamknac szkoly kompletnie. Zamiast na 9, Potworki jechaly wiec na 11, a ranek wykorzystaly na byczenie sie, snucie w pizamach i jedzenie platkow bite 40 minut. :D A po szkole, ponownie na snieg. Trzeba sie bylo nacieszyc, zanim przyjda mrozy tak siarczyste, ze nosa z domu nie chce sie wysciubiac. ;)
W koncu wiec dzieciaki doczekaly sie troche puchu, tylko co z tego, jak juz w czwartek zrobila sie Syberia. Jest potwornie zimno, a lodowaty wicher jeszcze poglebia to wrazenie. Kiedy temperatura w dzien nie podnosi sie powyzej -6, a do tego wieje z polnocy, to nie jest to pogoda na ganianie po podworku. No dobra, wiem, ze Potworki oswiadczylyby, ze im przeciez cieplo, ale ja nie mam ochoty w takiej temperaturze tkwic na zewnatrz zeby miec ich na oku. Wystarczy mi te kilkanascie minut przed szkola, kiedy stoje i trzese sie jak osika. Ciesze sie, ze Polska Szkola jest nadal na Zoom'ie i chociaz tam nie musze Potworkow w sobote wiezc. Troche jestem tez zla i rozczarowana, bo myslalam zeby wyciagnac rodzine na narty (albo pojechac samej z Kokusiem i juz), ale w sobote maja nadal byc arktyczne temperatury i porywisty wiatr, a w niedziele, kiedy zapowiadaja lekkie ocieplenie (przy -3 juz mozna poszusowac ;P) Potworki maja pierwszy trening tenisa... Poki co, tyle wiec z nart... :/
W piatek Bi stracila kolejnego mleczaka, tym razem, prawego dolnego kla. Radosc oczywiscie wielka i podekscytowanie na mysl o Wrozce Zebuszce. Ciekawe kiedy ta moja prawie 10-latka domysli sie, ze to rodzice podkladaja kase? ;) Oby nie za szybko, ta wiara w magie jest piekna, a dziecinstwo taaakie krotkie. Zreszta, u nas to mysle, ze Nik pierwszy definitywnie przestanie wierzyc w Mikolaja, Zebowe Wrozki, itd. Bi, choc starsza, po prostu chce wierzyc i podejrzewam, ze dopiero kiedy ktos powie jej stanowczo, ze tego nie ma, porzuci te wiare. Ja w kazdym razie nie zamierzam byc tym kims. ;)
Troche strachu napedzila nam w tym tygodniu moja tesciowa. Poniewaz jestesmy daleko, jak zwykle dowiadujemy sie o wszystkim na koncu. Okazuje sie, ze od ponad tygodnia ma jakies krwawienia z miejsc, hmmm, kobiecych. Poniewaz konczy ona juz 70 lat, a wiec od menopauzy minelo sporo czasu, po przeczekaniu czy "samo przejdzie", tesciowa udala sie do lekarza, a ten czym predzej skierowal ja na zabieg do szpitala. Pandemia wszystko utrudnia, ale na szczescie przyjeli tesciowa w ciagu kilku dni i przeprowadzili histeroskopie, usuwajac przyczyne. Niestety, tesciowa nie wie dokladnie co jej usuneli, czy guzek, czy miesniaki, w kazdym razie cokolwiek to bylo, wyslane zostalo na badanie. Tesciowa twierdzi, ze lekarz byl zadowolony z przebiegu, a ja sie martwie. Wydaje mi sie, ze lekarz potrafi rozpoznac miesniaki macicy, a jesli to one, to po co wysylac na badanie? Z drugiej strony, jesli podejrzewaliby raka, to raczej usuneliby chyba wszystko od razu, skoro tesciowa jest juz dawno poza wiekiem rozrodczym? Tak w kazdym razie zrobili mojej cioci... Pozostaje czekac te 3 tygodnie na wyniki i trzymac kciuki...
Zeby nie konczyc zmartwieniami, pokaze Wam nowy sposob Potworkow na zrobienie kakao. Dzieciaki zobaczyly gdzies filmik z balwankami roztapiajacymi sie w cieplym mleku, a mi udalo sie dorwac je na niezawodnym Amazonie. Musze przyznac, ze efekt jest spektakularny, bo balwan najpierw chwile unosi sie na powierzchni, a potem nagle zapada sie po szyje w mleku.
Wyglada faktycznie jakby sie roztapial. ;) Tak naprawde to z tylu czekolada jest nadpilowana i roztapia sie otwierajac wnetrze, zktorego wyplywaja na powierzchnie pianki. Ostatecznie, takie kakao to wiecej zabawy niz pozytku, bowiem balwanek jest czekoladowy, a wiec kakao jest rowniez bardzo "czekoladowe", ma troche dziwna konsystencje i Potworkom nie smakuje. :D