Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

sobota, 26 czerwca 2021

Pierwszy pelny tydzien wakacji

Zaczne jak zwykle od piatku, czyli 18 czerwca. Dla Potworkow byl to drugi dzien wakacji. Polkolonie nadal nie ruszyly, wiec kolejny dzien spedzilam w domu, pilnujac potomstwa. Zeby jednak nie bylo zbyt blogo, pracowalam z domu, a dodatkowo zmuszona bylam zabrac dzieciaki na zakupy spozywcze. Ot, taka rozrywka. ;) Potworki zaskoczone mamrotaly, ze jak to, myyy na zakupy?! :D Ja sie jednak cieszylam, bo chcialam zeby popatrzyli w sklepie i powiedzieli mi, co ewentualnie beda sklonni jesc na polkoloniach. Miniony rok szkolny mocno nas w tym zakresie rozpiescil, z darmowymi, szkolnymi obiadami (i to codziennie do wyboru dwa dania, albo bagel jesli juz nic dzieciarni nie podchodzilo :O), a moje dzieciaki sa tak wybredne, ze jedyna opcja, jaka dla nich widzialam, to kanapki z szynka. Nie beda bowiem mieli mozliwosci czegokolwiek odgrzac, a dodatkowo musi to byc cos, co nie zrobi sie rozmiekle i ohydne po kilku godzinach w sniadaniowce. Nie wiem bowiem na ile wytrzyma specjalny lod w takim pojemniku. Niestety, nie jestem zbyt zadowolona z ich wyborow. Nik wzial gotowce z krakersami, szynka, itd, zas Bi stwierdzila, ze bedzie sama sobie robic kanapki, tyle, ze wybrala typowy, amerykanski (miekki jak pianka) chleb i oznajmila, ze tylko ten bedzie jesc. :O No coz, w domu beda jedli normalne obiady, a na polkoloniach to juz byle ich w brzuchach nie sciskalo. ;)

Po poludniu Nik byl zaproszony na urodziny swojego ulubionego kolegi. Te urodziny to zawsze wielki hit, z racji ze kolega mieszka w chalupie z wielkim basenem. ;)

Woda nie byla najcieplejsza (delikatnie powiedziane), ale dzieciarnia nie narzekala ;)
 

Niestety, to juz drugi rok, kiedy nie zostala zaproszona Bi, mimo ze jednoczesnie urodziny obchodzila siostra blizniaczka solenizanta, z ktora Bi sie zna jeszcze z przedszkola, zima razem graly w tenisa, oraz juz drugi raz trafily do tej samej druzyny pilkarskiej. Z tego co jednak slysze od Bi, cos w tym roku w tej druzynie im sie nie uklada, robia sobie jakies drobne zlosliwosci, itd. Obie maja silne charaktery, obie lubia rzadzic i chyba to im przeszkadza w kolezenstwie. A ze Bi ma ogolnie problem z oglada i uprzejmoscia, podejrzewam, ze zalazla L. za skore i w rezultacie, zamiast pluskac sie w basenie, zostala w domu z nosem na kwinte. ;) To znaczy, poczatkowo liczyla na zabawe z przyjaciolka, ale ta wyjechala gdzies w plener z rodzina i niestety, Bi obeszla sie smakiem. Poplakala, pozloscila sie, ale moze bedzie to dla niej dobra nauczka, ze gdyby lepiej zyla z L., bylaby na pool party. :D

W sobote... praktycznie nie bylo mnie w domu. Szkoda tylko, ze nie z powodu jakiejs fajnej wycieczki... Rano Potworki mialy ostatnie mecze pilki noznej. Pierwszy - Kokusia byl w naszej miejscowosci, wiec zeby Bi sie bardzo nie nudzila, wzielismy ze soba Maye. Starsza polazila wokol boiska z psiurem, ktory ciagnal nieziemsko (ludzie!!! Kocham ludziow!!!), a Mlodszy kopal pilke.

Ten wysoki chlopiec to byl ponoc "postrach", ale Nik zdolal wyprzedzic go do pilki :)
 

Potem wrocilismy na jakies 40 minut do domu uzupelnic plyny i odstawic siersciucha, po czym popedzilismy na mecz Bi, ktory odbywal sie tam, gdzie zeszlotygodniowy Kokusia, czyli w wiosce 10 minut od nas. :)

Tutaj postrachem byly "nasze" dziewczyny, ale jednak temperatura zrobila swoje i nie udalo im sie strzelic gola ;)
 

Tego dnia bylo niemozliwie goraco i choc mialam moj przenosny parasolek, to jednak zaslania mi on glownie glowe i ramiona, a marzylam, zeby sie cala pod nim schowac. ;) W ogole dalam ciala, bo posmarowalam sobie ramiona oraz twarz kremem, a potem te mialam przez wiekszosc czasu pod parasolem, zas o nogach, ktorych juz ten nie obejmowal... zapomnialam. W rezultacie mam spalone kolana, lydki oraz placki na stopach, tam gdzie sandaly nie mialy paskow. Porazka... :D Oba Potworki wyszly ze swoich meczow purpurowe i niestety zalapali sie na druzynowe foty z twarzami w kolorze buraka. ;)

Chlopaki...


 

...i dziewczyny

Obie druzyny tez zremisowaly 0:0, wiec bez polotu, ale przynajmniej nie przegrali :D. Szkoda, ze nie wygrali, ale szczerze, przy ponad 30 stopniach, widac bylo, ze mlodziezy nie chcialo sie biegac. Jeszcze u Nika, rano, przy nizszych temperaturach, bylo kilka akcji, ale u Bi dziewczyny ruszaly sie juz jak sniete muchy. ;)

Po powrocie, wpadlam tylko do domu, przebralam sie, chwycilam sniadaniowke i... popedzilam do pracy. Tak, w sobote... :/ Niestety, planowo wielki zbior komorek mial sie odbyc dzien wczesniej, w piatek, ale jak to bywa z zywymi organizmami, komoreczki nie rosly tak szybko jak bysmy sobie tego zyczyli i trzeba bylo przeniesc na sobote... A jeszcze wypadlam z domu w takim pospiechu, ze bylam w polowie drogi kiedy zorientowalam sie, ze... nie wzielam laptoka! No i wracaj do chalupy z powrotem! Ale bylam na siebie zla! ;) Jedyne co dobrego (a moze smacznego?) z tego wyniklo, to szef zamowil nam obiad. ;)

To cos jak sushi, ale zamiast zwiniete w ruloniki, wylozone do miski. Na dole ryz, na wierzchu ryba, krewetki i warzywa, a te czarne kawaleczki to wodorosty
 

Przewidywalam, ze do domu powinnam wrocic okolo 18-19, ale pomylilam sie, nie tylko na swoja niekorzysc, ale tez solidnie. W chalupie bylam o 21. :/ Liczylam na to, ze zastane dzieci w lozeczkach, pizamkach i z umytymi zabkami. Taaa... Czekali na mnie. ;) Z tego co jednak opowiadali, to popoludnie spedzili z tatusiem calkiem przyjemnie. Po obiedzie pojechali... do spowiedzi. Rozrywka na miare M., zaiste. :D To znaczy, spowiadal sie wlasnie szanowny ojciec oraz... Bi. Nik podobno grzechow nie ma. :D A Starsza z podnieceniem opowiadala, ze ona musiala zmowic tylko jedno Ojcze Nasz, a tata az 10 Zdrowas Mario, choc tu podejrzewam, ze rodziciel robil sobie z niej jaja. ;) Po spowiedzi zas zrobili runde i po mrozone napoje i na lody... szczesciarze.

Pilkarzyki na lodach ;)
 

Choc ja akurat marzlam przy klimatyzacji, wiec mnie nawet nie ciagnelo. ;) Niestety, jeszcze dzien wczesniej M. mial ambitny plan pracowac nad lazienka, ale jednak nie polozyl ani kafeleczka. Tymczasem kilka dni temu zaczal skladac szafke, bo chcial sprawdzic czy miejsca do jej zawieszenia wypadna mu akurat na belkach. Nie wypadaly, wiec musial wywalic kawal swiezo postawionej sciany gipsowej, podokrecac deski oraz postawic gipso-sciane od nowa. A szkielet szafy stoi nam w sypialni, polki w pokoju Kokusia i chyba jeszcze troche postoja... :/

Niedziela, dla odmiany, byla calkiem spokojna. Potrzebowalam takiego dnia po sobocie. ;) Rano pojechalismy do kosciola, potem po kawe. Pozniej M. gotowal gulasz, a ja wstawialam pranie za praniem, bo nagle dotarlo do mnie, ze zwykle robilam to w sobote, ale w tamta, z wiadomych powodow nie mialam jak. :O Niedziela byla rowniez tutejszym Dniem Ojca. Przypominalam o nim Potworkom juz w poprzedni czwartek. Cos tam zaczeli robic, ale oczywiscie nie skonczyli. Potem piatek byl troche zabiegany, w sobote wylecialo mi z glowy zeby im o tym w ogole przypomniec i w rezultacie, kiedy w niedziele rano szepnelam im do uszek, rzucili sie oboje zeby na gwaltu rety skonczyc laurki... :D No ale dumny tata dostal swoje obrazki, zyczenia i buziaki, a potem zgadalismy sie z dziadkiem, ze zabieramy go na lody. W koncu to tez jego swieto, a ze byl kolejny dzien upalow, to lody byly lepsza perspektywa niz obiad. :D

Slonce razilo niemozebnie. ;) A moj tato, mimo blisko 64 lat, kompletnie nie siwieje! :O

Poniedzialek oznaczal pierwszy dzien polkolonii dla Potworkow. Co gorsza, zupelnie nieznanych. Tak sie szczesliwie sklada, ze to dopiero drugie wakacje w zyciu dzieciakow, kiedy zmuszone sa spedzac czas na obozach. Dwa lata temu wypadl nam taki rok, ale poza tym zawsze byli albo z opiekunka, albo M. pracowal na druga zmiane, albo przylecieli dziadki z Polski, a rok temu byla oczywiscie pandemia i pracowalam z domu. Poczatkowo chcielismy ich znow zapisac na polkolonie w klubie, gdzie plywaja. Tam byli dwa lata temu i calkiem im sie podbalo, ja zas cieszylam sie, ze codziennie mieli i plywanie i tenisa. Nie mowiac juz o tym, ze to dla nas idealnie po drodze do i z pracy. ;) No ale w tym roku nie dosc, ze polkolonie tam kosztuja prawie dwa razy (!) drozej niz ostatnio, to za lekcje plywania czy tenisa trzeba placic osobno, a poprzednio bylo wliczone. Stwierdzilam wiec, ze poszukam czegos innego. W koncu stanelo na polkoloniach oferowanych przez nasze miasteczko. Polkolonie maja miejsce przy budynku szkoly, wiec rozrywki sa typowo dzieciece - gry ruchowe, jakies zajecia plastyczne, chlapanie sie woda (co przy naszych upalach jest zbawieniem), itd. Nie szukam niczego wyszukanego, a wrecz chce zeby Potworki spedzaly czas aktywnie i nie zalezy mi specjalnie zeby w wakacje sie uczyly. Moja sasiadka za to (mimo, ze pracuja z mezem nadal z domu) zapisala swoje dziewczyny na polkolonie "naukowe", zeby przez wakacje czasem im mozgi sie nie rozleniwily. Coz, dla kazdego cos milego. :D Osobiscie chetnie zapisalabym Potworki na oboz konny i wiem ze Bi bylaby posikana ze szczescia, ale taka przyjemnosc kosztuje $500 za tydzien i to za pol dnia!!! :O Za dwoje dzieci juz tysiaczek... Podziekowalam... :D Jesli chodzi o miejsce gdzie Potworki spedza czesc wakacji, to raczej niczego sie tam nie naucza, ale mam nadzieje, ze wesolo spedza czas. Raz w tygodniu beda mieli wycieczke w jakies fajne miejsce, co jest na pewno dodatkowa atrakcja, a dodatkowo, beda w nowej szkole Bi, co tez jest nie bez znaczenia. Starsza oswoi sie z miejscem i na jesien na pewno pojdzie tam z mniejszym stresem, a i Nikowi przyda sie zapoznanie z budynkiem i terenem, bo w koncu idzie tam juz za rok... W kazdym razie rano oboje byli troche zdenerwowani, ale na szczescie nie bylo wielkiego placzu.

Zdjecie slabe bo robione z daleka i zza siatki, ale Potworki wlasnie biora udzial w jakiejs zapoznawczej grze :)
 

Niestety, nie maja w grupie nikogo znajomego, ale za to sa razem, wiec chociaz tyle. Po poludniu jednak okazalo sie, ze Bi wrocila zachwycona, a Nik w miare zadowolony. Starsza ma juz jakas kolezanke, wiec od razu humor odpowiedni. Caly dzien glownie uprawiali sporty. Wiekszosc czasu bylo pochmurno, ale po poludniu wyszlo slonce. Opiekunowie ponoc powiedzieli dzieciom, ze jesli chca, moga popsikac sie spray'em z filtrem. Bi sie popsikala, Nikowi sie nie chcialo... Wrocil wiec do domu ze spalonym karkiem oraz ramionami. Na szczescie, u niego to kwestia dnia - dwoch i bedzie brazowy... ;)

Po poludniu Nik powinien miec trening plywacki, ale i jemu nie bardzo sie chcialo po calym dniu biegania, a i ja bylam jakas padnieta. Chyba przez to, ze mialam taka meczaca sobote, a w niedziele nie dalam rady sie do konca zregenerowac (starosc nie radosc), ale nie chcialo mi sie nigdzie jechac. Odpuscilam wiec Kokusiowi plywanie, choc zaznaczylam, ze jesli w srode znow powie, ze mu sie nie chce, to wypisze go na lato, bo bez sensu placic jesli nie chodzi. A wiadomo, ze skoro wiekszosc czasu spedzaja aktywnie i na swiezym powietrzu, to po poludniu moze byc lekko wyrabany. ;) Za to ogarnelam troche ogrod, choc to kropla w morzu tego, co ta przestrzen potrzebuje. Pozbieralam psie "miny", ktore na szczescie wyschly przy upalach, a potem pryskalam to, co wykazywalo slady nadgryzania. ;) Czyli w sumie wiekszosc kwiatow. Najbardziej jestem zla, ze cos (albo kroliki, albo sarny) poodgryzalo mi czubki floksow, ktore pewnie teraz juz nie zakwitna, a z liliowcow odgryzlo same paczki!!! Normalnie plakac sie chce... Warzywnik tez niestety w tym roku srednio sobie radzi. Moze po prostu za pozno wszystko posialam i posadzilam. Koper prawie nie wykielkowal, podobnie jak groch, papryki ledwie rosna, cukinie cos zzera... Porazka na calej linii. Nie mowiac juz o tym, ze wszystko niemozliwie zarasta chwastami. Zwykle, kiedy sadzilam warzywa, w ogrodku bylo jeszcze niewiele chwastow, a zanim sie rozpanoszyly, warzywka byly juz spore i skutecznie je wyprzedzaly. W tym roku warzywnik to byl juz praktycznie "chwastownik" kiedy wszystko sadzilam i teraz, pomimo pielenia, chwasciory wyrastaja jak grzyby po deszczu, a warzywa ledwie rosna... :(

We wtorek rano znow jazda na polkolonie. W tym roku to kilkunastominutowa droga. Przekonalam sie, ze nic a nic nie mam ochoty wozic Bi w przyszlym roku do szkoly. :D Potworki, jak tylko ubraly sie i umyly, dopytywaly kiedy jedziemy. Normalnie doczekac sie nie mogli, co chyba jest dobrym znakiem. ;) Na miejscu musialam podpisac sie przy ich imionach na liscie i popedzili do swojej grupy nawet na matke sie nie ogladajac... Troche smutno, ale widze teraz jak oni szybko dorastaja. Jeszcze dwa lata temu, mimo ze w grupie byli z przyjaciolka Bi oraz jej siostra, a wiec byla ich 4-osobowa, znajoma banda, pozegnaniom, przytulasom i buziakom nie bylo konca... Teraz? Wolam za nimi, zyczac im dobrej zabawy, to tylko rzuca "dzieki!" przez ramie i juz ich nie ma... Oczywiscie ogolnie jestem dumna, bo wydaje mi sie, ze oznacza to, iz wychowalam dwojke niezle przystosowanych spolecznie osobnikow, tylko wiecie, matczyne serce lekko zal sciska, ze nawet sie ze mna nie pozegnaja... ;)

A po poludniu przyszlo zalamanie pogody. Temperatura spadla do 17 stopni i rowno zacinal deszcz. Nie bylo po co wysciubiac nosa z domu, ale przynajmniej w koncu postanowilismy obejrzec filmik z Komunii dzieci.

Kino domowe :D
 

Wiem, wiem, minely 3 tygodnie, a my dopiero teraz... :D Jakos wczesniej nie bylo czasu. Niestety, po obejrzeniu, podobnie jak przy zdjeciach, jestem zla. Czlowiek placi kase profesjonalistom, a potem tylko sie irytuje Wiadomo, maseczki, wiec buzie dzieciakow zasloniete do polowy, ale to akurat mozna sobie jakos przetlumaczyc, ze takie glupie czasy. Gorzej, ze i zdjecia i film nagrywala ta sama firma i widac, ze parafia moglaby znalezc kogos lepszego. Kamerzysta ulokowal sie w takim miejscu, ze dzieci widac lekko od boku, wiec najlepiej widoczne jest tylko to z brzegu. Pechowo, Nika zaslania sporo wyzszy kolega. Kamera byla przez cala msze ulokowana na stelazu, a operator przekrecal ja tylko w jedna, to w druga strone. Poniewaz stal z boku, to jednak nakierowany byl na chlopcow, a dziewczynki widac z daleka i tez jedna zaslania druga. No nie wiem, ciezko mu bylo wziac kamere i przejsc z nia na druga strone, nagrac tez dziewczynki? Czytanie Kokusia mamy nagrane ladnie i wyraznie, chociaz tyle. Bo przy przekazywaniu darow przez dzieci... jakis cholerny grubas wlazl w kadr idealnie w momecie, kiedy do oltarza podchodzila Bi! No to trzeba miec pecha! Wszystkie dzieci nagrane, tylko Starsza zlapana tylko w momencie, kiedy odwraca sie i odchodzi z powrotem do lawki! :O A najglupsze, ze nie mam pojecia co to za facet tam sie krecil! Wygladalo to jakby przypominal chlopcom, ktorzy niesli dary, ze maja wstac i podejsc. Ale przeciez dzieciakom podpowiadaly panie, ktore staly z zupelnie innej strony. Wydaje mi sie, ze to jakis nadgorliwy rodzic, ale musial akurat wpakowac sie grubym doopskiem w najgorszym momencie! :/ Poza tym film jak film, tak naprawde dopiero za kilka lat pewnie bedziemy ogladac i wzdychac, ze Potworki byly takie male, ze ja mialam wyprostowane wlosy i nie moge siebie poznac, ze M. ma dlugasne brodzisko... :)

Sroda... Dzieciaki pojechaly na polkolonie z niestygnacym entuzjazmem. Oby im juz tak zostalo, bo w sumie spedza tam 4 tygodnie wakacji, wiec lepiej zeby im sie podobalo. ;) Naszego szefa wywialo na dwa tygodnie urlopu, wiec wszyscy korzystaja i wychodza wczesniej z pracy. Umowilam sie wiec z M., ze pojade po Potworki, a on moze spokojnie jechac prosto do domu i zabrac sie za lazienke. Jak to milo z mojej strony, co? ;) Staram sie ulatwiac temu chlopu jak moge, byle w koncu sie zlitowal i skonczyl, albo przynajmniej doprowadzil ja do funkcjonalnego stanu. ;) Przezyje brak prysznica i kibelka, ale marze zeby wywalic dzieci na mycie zebow do ich wlasnej lazienki. Dosc mam wszystkiego, lacznie z dywanikiem, oplutego pasta. :/ W lazience dzieci teraz juz naprawde widac swiatelko w tunelu. Oprocz rzeczonego kibelka i kranu od prysznica, zostalo pol sciany kafelkow do polozenia oraz podwieszenie szafki i podlaczenie kranu i zlewu. Juz blizej niz dalej, ale przy braku entuzjazmu "robotnika" moze sie to jeszcze ciagnac i ciagnac. ;)

Stan z czwartkowego poranka, teraz juz nieaktualny, bo M. nieco nadgonil robote ;)

Tak, oprocz prysznica, na scianach mamy rozne szerokosci "wzorka". Wszystko po to, zeby bylo jak najmniej docinania wielkich kafli ;)

Po poludniu - trening druzyny plywackiej. Tym razem Nik pojechal, choc dopytywal czy jego kolega bedzie, bo on chce chodzic tylko jak E. tam jest (druga Bi! :/). Niestety, nie bylam w stanie mu na to odpowiedziec, bo skad niby mam wiedziec.  ;) To taki kolega tylko z druzyny, chodzi do innej szkoly i nie mam namiarow na jego rodzicow... Na szczescie E. byl. 

Chociaz jedno z moich dzieci nadal chetnie plywa, chlip... ;)
 

Niestety ogrzewania wody praktycznie nie bylo. ;) Juz od 2-3 tygodni maja popsuta grzalke i woda moze nie jest lodowata, ale do cieplych tez nie nalezy. Dzieciaki wychodza z basenu z sinymi ustami i szczekajac zebami. A ja nie rozumiem dlaczego nie przeniosa treningow na basen zewnetrzny, ktory po ostatnich upalach na pewno jest znacznie cieplejszy. Zreszta, wlasnie w srode kilkoro rodzicow (lacznie zemna) zasugerowalo to trenerowi, ktory oznajmil, ze zobaczy co sie da zrobic. Trzymam wiec kciuki. ;)

W czwartek Potworki mialy na polkoloniach wycieczke. W kazdym tygodniu beda jechac w jakies fajne miejsce. Tym razem padlo na Science Center w stolicy naszego stanu. Az im zazdroszcze bo sama chetnie bym sie wybrala. ;) Juz od jakiegos czasu chcialam tam zabrac dzieciaki, ale najpierw M. zrzedzil, ze sa za mali, a w koncu, kiedy stwierdzilam, ze ch*j, zabiore ich sama, zanim zaplanowalam wycieczke, nadeszla pandemia. Ostatnio znow zaczelam o tym przemysliwac, ale uprzedzily mnie polkolonie. ;) Moze to zreszta dobrze, bo sprawdza czy faktycznie im sie spodoba i jesli tak, kiedys pojedziemy rodzinnie. :) Z okazji wycieczki, wszystkie dzieci musialy zalozyc jednakowe koszulki, zapewne, zeby latwiej je bylo odroznic w tlumie. ;)


Cala laka "niebieskich" dzieci; gdzies tam sa tez Potworki ;)

A i tak Nik opowiadal potem, ze zamknal sie w jakims dzwiekoszczelnym pomieszczeniu i opiekun go szukal. :D Ktos dzien wczesniej powiedzial im ze bedzie sklepik z pamiatkami niestety... Najpierw blagali o kasiore, a kiedy pokazalam im pusty portfel (praktycznie nigdy nie mam gotowki), przerzucili sie na ojca. ;) Ten mial jakies zaskorniaki, ale wyszlo mu ledwie $13 na lepka, co nie bardzo ich usatysfakcjonowalo. Rano Nik z bolem dolozyl kilka wlasnych jednodolarowek, Bi zas postanowila zabrac wszystkie, uskladane przez cale 10-letnie zycie oszczednosci. ;) Wyszlo jej jakies $400 i dobrze, ze wspomniala mi o swoich planach, bo zdazylam ja powstrzymac. Juz nie mowie, ze strach co by za taka sume nakupowala, ale jakby tak ktos ja okradl lub panna by zgubila portmonetke? :D A przywiezli oczywiscie bzdety. Bi klepsydre, ale z plynem nie piaskiem, oraz pasujace naszyjniki dla siebie i przyjaciolki. Nik kupil mala lornetke, magnetycznego glutka oraz klocki, cos jak lego, ale miniaturki. Takie rzeczy z centrum "nauki". :D Wieczorem zas pochwalili mi sie podnieceni: "Mamo jechalismy autobusem po autostradzie, bez zapietych pasow!" (dopisek: w zoltych school bus'ach pasow nie ma ;P).

Zycie na krawedzi normalnie. :D

Poznym popoludniem (albo wczesnym wieczorem, jak kto woli :D), pod nasza publiczna biblioteka miasteczko zorganizowalo koncert. W zasadzie srednio on nas interesowal, ale przy okazji koncertu, zbierano jedzenie dla food pantry w naszej miejscowosci, a kazdy kto cos przyniosl, dostawal kuponiki na lody, sprzedawane z busika. I to nie takie marketowe gotowce, ale pyszne, "prawdziwe" lody z lokalnej sieci. Nawet ja sie skusilam. :)

Potworniccy w swoich koszulinach ;)

No i piatek... Humor mam spaczony i to porzadnie... Przylot do Polski znow przeszedl nam kolo nosa. :/ W zeszla sobote, 19 czerwca, Polska otworzyla granice dla Amerykanow. Po szybkiej debacie stwierdzilismy, ze lecimy! Juz napisalam do szefostwa (akurat jeden jest na wakacjach, drugi w Kalifornii...) czy moge leciec, czy nie bedzie to kolidowac z projektami firmy, bla bla bla... Tymczasem od wczoraj, znienacka, Polski rzad wprowadzil obowiazkowa kwarantanne dla osob przylatujacych spoza sfery Schengen!!! No ku*wa!!! Zachorowania i w Polsce i w Europie i w USA spadaja, a oni zamiast ludziom zycie ulatwiac, to je utrudniaja!!! Jeszcze w kwietniu mozna sie bylo przetestowac zaraz po przylocie zeby uniknac kwarantanny. Jeszcze tydzien temu mozna bylo zrobic test przed wylotem i honorowali go w Polsce, pod warunkiem, ze nie minelo od niego 48 godzin. A teraz, ku*wa nie! Teraz musisz siedziec na kwarantannie i dopiero po 7 dniach mozesz sie przetestowac!!! Ku*wa, ku*wa, ku*wa!!! Przy takich zasadach, musialabym do Polski przyleciec na miesiac zeby sie to oplacalo, a na to nie pozwala natura mojej pracy...

Oczywiscie zasady kwarantanny obowiazuja osoby niezaszczepione na koronke, ale ze na dzien dzisiejszy szczepic sie nie planuje, wiec... :(

Przepraszam za wszystkie "kuffy" w akapicie wyzej, ale dawno nie wkurzylam sie tak, ze ze zlosci, rozczarowania i bezsilnosci sie zwyczajnie poplakalam. :(


piątek, 18 czerwca 2021

Wreszcie spokojniejszy weekend oraz o roznych koncach i poczatkach

"Spokojniejszy" nie oznacza oczywiscie, ze byl taki zupelnie leniwy... ;)

Sobota, 12 czerwca zaczela sie od meczow. Tym razem Bi grala pierwsza, juz o 9 rano i to w wiosce oddalonej od nas o jakies pol godziny jazdy. Drugi raz bylam na tym boisku i cos pecha mam do pogody. Za pierwszym razem gral tam Nik i bylo tak zimno, ze Bi przesiedziala caly mecz w aucie, a i ja co chwila wsiadalam, zeby sie zagrzac. Tym razem bylo cieplej, choc jak na poczatek czerwca temperatura pupy nie urywala - 14 stopni. Zeby nie bylo nam zbyt milo jednak, padal deszcz! I nie to, ze lekka mzawka, czy cos. Moze nie byla to ulewa, ale padalo rowno i mocno. Od rana co chwila sprawdzalam poczte, czy meczu nie odwolali. Nawet juz w drodze, na kazdych swiatlach chwytalam telefon i zagladalam z nadzieja, myslac, ze jeszcze moge zawrocic... :D No niestety, nie odwolali.

Na zdjeciu deszczu nie widac, ale za to wyglada jakby dziewczyny po prostu przechadzaly sie po boisku :D
 

Wspolczulam graczom oraz sedziom, bo biegali w tym deszczu, po mokrej trawie. Rodzice oraz trenerzy mieli chociaz parasole, a czesc zostala w autach... Niestety, nasze dziewczyny przegraly 4:6. W ktoryms momencie szlo im niezle, mialy przewage, ale niestety, dziewczynka, ktora zwykle stala na bramce, tego dnia sie zbuntowala i praktycznie nie chciala grac, a dwie inne, ktore ja zastapily, wpuszczaly gola za golem. ;) Za to z tych czterech, ktore zdobyla nasza druzyna, dwa strzelila Bi!!! Jestem oczywiscie niesamowicie dumna. A jednego z goli mam nawet na filmie, wiec radosc podwojna. ;)

To kadr z filmiku. Widac pilke w bramce i triumfalny skok Bi ;)
 

Prosto z meczu Bi pedzilismy na Nikowy, ktory rowniez byl "wyjazdowy", czyli poza nasza miejscowoscia, a niestety zaczynal sie dokladnie o godzinie, o ktorej mial sie konczyc mecz Bi. Jak to bywa, w Google wczesniej pokazywalo mi, ze przejazd z jednego miejsca w drugie powinien zajac jakies 16 minut, a nawigacja w aucie wyswietlila... 23 minuty! :O Z powodu deszczu oraz ruchu na drogach nie dalo sie nawet za bardzo przyspieszyc, wiec uznalam, ze kiedy dojedziemy, to dojedziemy. ;) Na szczescie po drodze przestalo padac, choc aura nadal byla ponura, no i wszedzie krolowalo bloto. ;)

Chlopcy graja az za ambitnie. Tu Nik szykuje sie do przejecia pilki, tylko... przed kim, skoro ma przed soba samych kolegow z druzyny? :D
 

Bi po swoim meczu byla przemoczona, ale odmowila przebrania sie, choc mialam dla niej suche ciuchy... Zdjela tylko niewygodne korki. Na szczescie zrobilo sie cieplej... Chlopaki wygrali i to z palcem w... nosie. :D Nie znam ostatecznego wyniku, ale strzelali po prostu gola za golem. A dosc dlugi przejazd z meczu na mecz okazal sie zaleta, bo po rozgrywce Kokusia, przejechalismy doslownie 5 minut i nagle wyjechalismy prawie w centrum naszego miasteczka, tylko jakos dziwnie, od boku. :D

Po takim, dosc aktywnym ranku, niestety nie dane bylo mi odpoczac. Dzien wczesniej, w piatek bowiem, pod koniec pracy, zadzwolil do mnie M., ze utknal w korku i moze nie zdazyc przed autobusem dzieci. Mial jeszcze zajechac po pizze na obiad, wiec w ogole mogl dojechac sporo pozniej. Mlodziez niby zna kod do garazu, ale perspektywa samodzielnego wejscia przez nich do domu, nadal napawa mnie lekkim stresem. Poniewaz bylo i tak juz blisko pory mojego wyjscia z pracy, stwierdzilam, ze lepiej wyjde wczesniej i pojade do domu. Niestety, po pracy planowalam jechac na tygodniowe zakupy spozywcze, ale potem zanim dojechaly Potworki oraz M., zrobilo sie na tyle pozno, ze stwierdzilam, ze jak mam jechac na wariata zeby zdazyc przed treningiem pilki Kokusia, to wole sobie odpuscic. W sobote po meczach wiec, nie bylo bata, musialam zaopatrzyc rodzine w spozywke. ;) Nie chcialo mi sie jak cholera, ale jesc trzeba. Za to przez reszte popoludnia juz tylko popracowalam troche w ogrodzie, pokrecilam sie wokol domu, itd. Bi kolejny juz raz poszla pobawic sie u swojej kolezanki, tym razem sama. Obawialam sie, ze Nik bedzie sie buntowal, ale steskniony, wolal zostac i napierdzielac na Playstation. :D M. wyjatkowo sobotni poranek spedzil w domu, ale zamiast pojechac z dzieciakami i ze mna na mecze... walczyl z lazienka. Przynajmniej jednak w koncu mamy skonczona podloge. ;) A po poludniu jeszcze "trzeba bylo" zaliczyc kosciol, bo malzonek tym razem do pracy jechal w niedziele... 

Dzieki temu, ze M. pojechal do roboty, ja oraz Potworki mielismy bardzo leniwy i spokojny niedzielny poranek. Po deszczowej sobocie, niedziela byla sloneczna i prawie upalna - 28 stopni. Te zmiany pogody oraz skoki temperatur mnie dobijaja... Jak zwykle glowa mnie nie boli, tak ostatnio bez przerwy czuje a to ucisk, a to klucie... Minal tydzien, a ja nadal od czasu do czasu musialam sie wysmarkac lub odkaszlnac, wiec moj tata stwierdzil, ze woli nie podlapac zadnych pratkow i nie przyjedzie w odwiedziny. Coz, przezyje. ;) Wzielam Potworki do sklepu ogrodniczego zeby wybrali kwiatki dla pan, bo na prezent z okazji konca roku zamowilam doniczki z dedykacja. A dodatkowo zakupilam sobie kwiatki do obsadzenia skrzynki na listy. Wiosenne kwiaty juz dawno przekwitly i teraz krolowaly tam chwasciory, trzeba wiec bylo cos posadzic. To jest jednak jedno z moich bardziej problematycznych miejsc. Skrzynka na listy znajduje sie pod rzedem choinek, z ktorych wiecznie sypie sie igliwie. Miejsce ma wiec kwasna glebe, duzo cienia, a dodatkowo musi byc naprawde mocna i dlugotrwala ulewa, zeby je porzadnie podlac. W skrocie, jak narazie zadne z kwiatow, ktore tam wsadzilam, nie chcialy za dobrze rosnac. ;) Tym razem kupilam kilka rodzajow i planuje sprawdzic, ktore poradza sobie najlepiej. Po powrocie zabralismy sie wiec za sadzenie.

 

Ogrodniczka...

Potworki posadzily w doniczkach kwiatki dla pan, a potem matka planowala posadzic kwiaty wokol skrzynki.

...i ogrodnik
 

Planowala, ale niestety dzieci uparly sie zeby "pomoc". ;) Wiadomo jak konczy sie takie pomaganie. Bylo wyrywanie sobie lopatki, sypanie ziemia na wszystkie strony, a potem "Ooo...", kiedy wspomnialam ze bedzie potrzebna do zasypania dolka. Bylo: "Moja kolej!", "Ja chce posadzic tego kwiatka!", "On/ona trzyma lopatke o 3 sekundy dluzej niz ja!", itd. Dzieciate z Was znaja te klimaty. ;) Wszystko trwalo oczywiscie dwa razy dluzej, a ja, zamiast zrelaksowana (zwykle lubie dlubac w ziemi), odeszlam z tamtad zirytowana i z ulga, ze juz koniec. :D

Po poludniu, korzystajac z fajnej, nie za goracej pogody, postanowilismy sie przejsc. Potworki chcialy przejechac sie na deskach, wiec ruszylismy na nasza trase rowerowa, zabierajac ze soba psiura.

Pedzimy, pedzimy, nic sie nie boimy... :D
 

Okazuje sie jednak, ze na dluzszy spacer deskorolki elektryczne nadaja sie... srednio. Z powodu wymuszonej, sztywnej postawy oraz napietych miesni zeby utrzymac rownwage i jechac do przodu, Potworki dosc szybko wymiekly i zmuszeni bylismy zawrocic wczesniej niz planowalismy.

 Tak, Bi jedzie sobie tylem...

Moze to zreszta dobrze, bo przynajmniej dzieciaki przejechaly na deskach w obie strony. Bi swojej juz jakis czas nie ladowala i zastanawialam sie na ile starczy jej baterii. Gdyby przyszlo ja dzwigac wiekszosc powrotnej drogi, to dziekuje. Ciezkie to diabelstwo. ;)

Dobrnelismy do poniedzialku, czyli ostatniego "pelnego" dnia szkoly dla Potworkow w tym roku szkolnym. A zarazem ostatniego pelnego dnia w naszej podstawowce dla Bi. ;) Starsza dostala na pamiatke album ze zdjeciami z pieciu lat spedzonych w tej szkole, a raczej trzech z hakiem (jak moze pamietacie, Potworki przeniosly sie do niej pod koniec zerowki Kokusia i I klasy Bi). Swietna pamiatka. Na niektorych znajome dzieciaki to takie bejbiki. :D Tego dnia byl tez trening druzyny plywackiej, ale pomimo, ze byl to dla Bi przedostatni, umarudzila sie za wszystkie czasy...

Kto wie kiedy znow razem beda doplywac do scianki? :(
 

Podczas kiedy dzieciaki plywaly, ja podeszlam na recepcje i dokonalam formalnosci - wypisalam Starsza. :(

Ten dzien byl tez od jezdzenia i zalatwiania spraw. Przed praca pojechalam do pediatry zeby odebrac formularze z opisem stanu zdrowia dzieci, potrzebne do zapisu Potworkow na polkolonie. Ciekawa sprawa z tymi formularzami. U poprzedniego pediatry zawsze zaznaczali, ze potrzebuja przynajmniej dwoch tygodni na ich wypisanie. Dwa tygodnie na cos, co maja w systemie komputerowym i wystarczy tylko przepisac! :O U obecnego pediatry zaskoczyli mnie, kiedy powiedzieli, ze zajmie im to jeden dzien (no to ja rozumiem), ale za to wypisanie kosztuje $5 za formularz! Nic nie mowie, te piec dolcow (no, 10 bo dwoje dzieci) to nie fortuna, ale znow... Oni maja wszystkie informacje, wystarczy przepisac, nigdy nie widzialam tam takich tlumow zeby recepcjonistki nie mialy czasu spedzic kilkunastu minut nad formularzem... No, ale niech im bedzie, ze place za fatyge. ;)

Po pracy za to musialam podjechac do szkolki przykoscielnej, bo akurat tego dnia byl odbior zdjec i filmikow z ceremonii Komunii. Przy okazji wkurzylam sie sama na siebie, bo zamowilam dwa dodatkowe zdjecia - z czytania Nika oraz przekazywania daru przez Bi, ale musialam za nie dodatkowo zaplacic, tymczasem... zapomnialam kasy! :/ I co teraz?! Do domu albo banku musialabym sie sporo cofnac, a pozniej przebijac przez korki... Na szczescie placac karta bankowa w sklepie mozna poprosic o wyplacenie dodatkowej gotowki. Szkoda mi bylo czasu, ale zatrzymalam sie w supermarkecie po drodze. Pozostal dylemat, co kupic, bo jak na zlosc mialam pustke w glowie i nie przychodzilo mi nic do glowy. Oczywiscie moglo to byc cokolwiek, od biedy nawet glowka kapusty (:D), ale w koncu wybralam dwa bukiety kwiatow, ktore postanowilam wreczyc paniom prowadzacym grupe komunijna. Jedna z tych babek zarzadza cala ta szkolka, wiec bylam pewna, ze bedzie na miejscu. Ktos musial przeciez wpuscic fotografa. ;) Juz wczesniej myslalam, ze szkoda iz nie ma okazji tam znow podjechac, a chcialam im podziekowac. Kobita byla srednio zorganizowana, ciagle czegos zapominala i informowala na ostatnia chwile, ale przyznaje, ze na sama Komunie kosciol byl slicznie ozdobiony, a obie nauczycielki ciagle pomagaly dzieciom przejsc przez ceremonie bez wpadki. Nie mowiac juz o tym, ze specjalnie przyjezdzaly w sobote rano, poswiecajac kawalek swojego weekendu. Tak jak myslalam, jedna z pan tam byla, wreczylam jej wiec bukiety (zaznaczajac, ze jeden jest dla drugiej pani) i podziekowalam. Widac, ze zrobilo jej sie bardzo milo i mysle, ze ona tam biega, wszystkiego pilnuje, a tak naprawde wiekszosc ludzi po Komunii znika i malo kto fatyguje sie zeby okazac wdziecznosc...

Co do zdjec... ech. Pomijam juz fakt, ze na najwazniejszych zdjeciach, czyli przyjmowaniu hostii, Nik ma maseczke na buzi, a Bi dziwna mine, bo wlasnie sobie maske zsuwa w dol... Zdjecie z czytania Kokusia wyszlo ladnie, podobnie jak z dawania darow przez Bi (choc tu znow - maseczka), za to grupowe... porazka. Nie wiem co ten fotograf probowal robic i co z nich wydobyc... W poscie komunijnym wrzucilam Wam zdjecie zrobione moim zwyklym srajfonem, na ktorym widac, ze w kosciele bylo w miare jasno. Tymczasem na oficjalnym zdjeciu wyglada jakby bylo zrobione przy zgaszonym swietle, a fote rozjasniala tylko lampa blyskowa. Jest po prostu ciemne! Widac, ze fotograf mocno je retuszowal i wszystkie dzieci maja jakies dziwne, zoltawe karnacje oraz sine usta. Naprawde, spodziewalam sie czegos lepszego po profesjonalnych ujeciach. Poza tym pamietam, ze fotograf zrobil tych zdjec przynajmniej kilka, jak nie kilkanascie. Pstrykal i pstrykal. I akurat to zdjecie wybral jako najlepsze, serio?! Dobrze, moze bylo to jedyne ujecie gdzie nikt nie zamknal oczu ani sie nie skrzywil, ale co ze swiatlem i kolorami?! Ze nie jestem zachwycona, to malo powiedziane... :/

Wtorek byl przedostatnim dniem tego roku szkolnego i z tej "okazji" nauczyciele mieli szkolenie, a dzieci konczyly lekcje wczesniej. A ja, jak by inaczej, musialam wyjsc wczesniej z pracy. Tym razem srednio bylo mi to na reke, bo mamy lekuchny zapieprz, ale co robic... Kiedy Potworki wrocily, dalam im godzinke odpoczac, po czym zagonilam do wypisywania kartek z podziekowaniami dla pan. Nie bylo tego duzo, bo po jednej kartce dla wychowawczyn, a oprocz tego dla kazdego z Potworkow zostaly 3 kartki, ktore pozwolilam im wypisac dla wybranych pan. Kazda klasa ma jakiegos asystenta, poza tym panie od muzyki, plastyki, hiszpanskiego, skrzypiec, pan od w-f'u. Jest w kim wybierac. Nik na poczatku zawyl, ze "Aaaz cztery kartki do wypisania?!" (to dziecko tak strasznie "lubi" pisac...) :D, a potem nie mogl sie zdecydowac komu je wreczyc, bo on ogolnie wszystkich lubi. Bi... odwrotnie. Nie mogla podjac decyzji, bo tej pani nie lubi, tamtej tez nie, nastepna lubi ale ona pracuje czesciowo w innej szkole i nie wie czy bedzie... W koncu wypisala tylko kartke dla wychowawczyni, pomocy nauczyciela oraz... pani bibliotekarki, ktorej nawet nie bralam pod uwage. :D Do kartek dla wychowawczyn dolaczalismy kwiatki w doniczkach z dedykacjami, a dla reszty pan z malym bukiecikiem dlugopisow - kwiatkow, ktore w sloncu zmieniaja kolor. Potworki byly tymi dlugopisami tak zachwycone, ze choc przewidzialam po 5 dla kazdej z pan, przywlaszczyli po kilka sobie. ;) I wlasnie sie zorientowalam, ze zapomnialam pstryknac zdjecia, ech...

Po poludniu Bi miala ostatni trening pilki noznej w tym sezonie. Strasznie szybko ta pilka minela. A moze to wiosna smignela niewiadomo kiedy? ;) Tego dnia nie bylo jej trenerek, bo jako tegoroczne "maturzystki" (z braku lepszego tlumaczenia, bo tutaj matur nie ma :D) mialy przygotowania do uroczystego zakonczenia roku. Zastapil je wujek jednej z dziewczynek i... szkoda, ze nie jest ich stalym trenerem!

Uczymy sie odpowiednio podawac ;)
 

Po raz pierwszy od dwoch sezonow, dziewczyny mialy prawdziwy trening. Ich normalne trenerki to sympatyczne panny, ale sa mlodziutkie i kompletnie nie potrafia mlodziezy pokierowac i czegokolwiek nauczyc. Treningi polegaja na puszczeniu dziewczynek luzem i pozwalaniu im kopac pilki do woli, bez zadnych uwag czy korekty. We wtorek, facet uczyl ich i techniki i strategii, caly czas biegajac wokol nich i korygujac. W koncu dziewczyny mialy okazje sie faktycznie czegos nauczyc... Stale trenerki na jesien wyjada do college'u i raczej trenowac juz nie beda (chyba ze zostaja w okolicy), wiec moze ten facet zostalby juz oficjalnym trenerem? Dobrze by bylo... ;)

No i nadeszla sroda, 16 czerwca... Dla nas ostatni dzien roku szkolnego. Jak zawsze przy takich okazjach niewiadomo dlaczego dziwnie mi smutno. Wyjatkiem byl chyba zeszly rok, kiedy odczulam glownie ulge, ze konczy sie zdalne nauczanie. ;) Miniony rok byl juz prawie normalny, choc ominelo dzieciakow sporo normalnych atrakcji. Przynajmniej jednak przechodzili praktycznie caly rok do szkoly (poza wrzesniem, kiedy mieli nauczanie hybrydowe). Podstawowka Potworkow jest swietnym miejscem, przyjaznym dzieciom, tworzacym mala spolecznosc. Dlatego tez chyba dopadla mnie jakas chandra, Bi bowiem opuszcza juz jej mury na zawsze.

Ostatnie zdjecie przed szkolna tabliczka, kiedy Bi jest jeszcze jej czescia :(
 

Typowym modelem szkol w Hameryce jest 5 lat podstawowki (elementary school), 3 lata gimnazjum (middle school) oraz 4 lata liceum (high school). Kazda miejscowosc jednak radzi sobie jak moze z nadwyzka lub brakiem uczniow w poszczegolnych rocznikach. Jedne szkoly sa zamykane, inne otwierane, znow nastepne laczone... Nasze miasteczko ma tylko jedno gimnazjum oraz jedno liceum, ale sa to ogromne budynki, zdolne pomiescic mlodziez z calej miejscowosci. Ma za to az 4 szkoly podstawowe, ale mimo wszystko ciezko bylo w nich pomiescic wszystkie dzieciaki z 6 rocznikow (5 klas plus zerowka, ktora tutaj jest tylko szkolna). Podejrzewam, ze opcji zeby temu zaradzic bylo kilka, zwyciezyl jednak projekt budowy nowej szkoly. Nie jednak kolejnej podstawowki, ale czegos na ksztalt "lacznika" miedzy szkola podstawowa a gimnazjum. Wzieto ostatnia klase - V z podstawowki oraz pierwsza - VI z gimbazy i zlaczono je w jednej szkole. W ten sposob zarowno wszystkie szkoly podstawowe, jak i gimnazjum zyskaly dodatkowa przestrzen. A "nowa" szkola otrzymala nazwe "wyzszej" podstawowki (upper elementary school). :D Niestety, oznacza to, ze Bi "traci" rok w naszej przyjaznej i cieplej szkole podstawowej i juz po wakacjach rusza w (chwilowo) nieznane. Ona jest dumna i czuje sie dorosla, a mi jest smutno, ze czas tak zapieprza i mam takie "stare" dziecko. ;) Nie mowiac juz o tym, ze beda z Kokusiem w dwoch roznych szkolach, na dwoch koncach miasteczka, ktore to szkoly jednak zaczynaja oraz koncza lekcje o tej samej godzinie! :O Z tego powodu, w nastepnym roku szkolnym Potworki wracaja na autobus juz i rano i po poludniu, jednak wiadomo, od czasu do czasu zdarza sie sytuacja, gdzie trzeba dzieciaki odebrac osobiscie... Wiem jak gimnastykuje sie wowczas jedna z moich sasiadek. Nie cieszy mnie ta perspektywa... Pocieszam sie, ze to tylko rok, a potem dzieciaki znow beda w tej samej szkole, zas kiedy Bi przejdzie do middle school, bedzie miala juz inne godziny rozpoczecia oraz konca lekcji i latwiej bedzie to jakos ogarnac. :)

W zwiazku z powyzszym, w srode rano nastapilo pozegnanie IV klas. Wydarzenie wazne, bo po pierwsze - oczywiste, dzieciaki opuszczaja szkole, w ktorej wiekszosc spedzila 5 lat (Bi akurat 3 lata oraz 3.5 miesiaca I klasy), a po drugie, tutaj zwykle nie ma uroczystych rozpoczec i zakonczen roku, wiec uroczystosc byla podwojnie wyjatkowa. :) A po trzecie, ciesze sie, ze udalo sie zorganizowac cokolwiek, bo zeszloroczne dzieci, z powodu pandemii odeszly bez zadnego oficjalnego pozegnania... Z powodu obostrzen, pozegnanie odbylo sie na zewnatrz i z podzialem na klasy. Nie bylo to nic niesamowicie wyszukanego, ale wystarczylo, zeby sie wzruszyc. Dzieci uroczyscie przeszly przed rodzicami, zajely miejsca, a potem kolejno podchodzily i odczytywaly swoje ulubione wspomnienie ze szkoly.

Bi wspominala jak w II klasie hodowali gasiennice i potem, przepoczwarzone, wypuszczali na wolnosc jako motyle
 

Pozniej juz byl czas na pamiatkowe zdjecia, z nauczycielka, pania dyrektor, przyjaciolmi, rodzicami, itd.

Z najlepsza przyjaciolka oraz wychowawczynia IV klasy

Z matka (stwierdzam, ze musze czesciej ubierac ten stanik oraz koszulke, bo wyglada jakbym miala cyce jak donice, gdy tak naprawde to mam ledwie miseczke B :D)

Hamerykancka wersja strojow galowych - jednakowe koszulki! :D


Normalnie byloby jeszcze przyjecie dla dzieciakow oraz rodzicow, z przekaskami oraz napojami, ale wiadomo... covid. :/

Z okazji konca roku, dzieciaki konczyly tez wczesniej lekcje, tego dnia wzielam wiec po prostu wolne, bo nie oplacalo mi sie jechac do pracy na dwie godziny pomiedzy uroczystoscia Bi a koncem lekcji. I z tej radosci rzucilam sie na odkurzacz oraz mopa i wysprzatalam podlogi na parterze oraz pokoju zabaw w piwnicy. ;) Na serio jednak, chalupa juz wrecz o to krzyczala. Cos sie dzieje z Maya, bo gubi niemozliwa ilosc siersci. Zawsze troche liniala, jak to zwierze, na wiosne mocniej, w pozostale pory roku mniej, teraz to jest jednak jakis koszmar. To juz nie sa pojedyncze wlosy, tylko cale kepy futra. Wydaje mi sie, ze to nie jest zwykle linienie, tylko psiur jest zestresowany. W koncu byla ze mna w domu przez 13 miesiecy, a potem nagle, z dnia na dzien, zniknelam na cale dnie i podejrzewam, ze siersciuch przezywa to na wlasny sposob... Biedulka, bedzie musiala jakos przywyknac ponownie...

Po szkole, zaprosilam w rewanzu corki sasiadki, zeby przyszly pobawic sie z okazji konca roku.

Starsze dziewczyny urzadzily dla rodzenstwa tor przeszkod :)
 

Na szczescie sasiadka utknela na meetingach (wirtualnych; oni nadal nie wrocili do biur) i poprosila czy nie odprowadzilabym pozniej dziewczyn do domu, wiec przynajmniej nie musialam denerwowac sie, ze mamuska odbiera pociechy dwie godziny pozniej niz to bylo ustalone. :D A po poludniu trening druzyny plywackiej... ostatni dla Bi.

Na basenie popsul sie grzejnik do wody, wiec wszystkie dzieciaki przezywaly, ze o jaka ziiimna... :D
 

Po cichu licze, ze za kilka miesiecy sama zateskni, ale kto wie...

Ostatnie pogaduchy z kolezanka z druzyny...
 

W czwartek byl pierwszy dzien wakacji. Dla Potworkow, bo matka niestety zmuszona byla pracowac, choc tym razem wygodnie, we wlasnej jadalni. ;) Z racji, ze polkolonie ruszaja dopiero w przyszlym tygodniu, dzieciaki spedzily dzien tak, jak na wakacjach nalezy, czyli leniwie. Niestety, zamiast cieszyc sie tym lenistwem, juz poznym rankiem chodzili jeczac, ze sie nudza. I to nawet przy przyzwoleniu na elektronike, z racji, ze potrzebowalam wzglednej ciszy do pracy... :O Stwierdzilam wiec, ze zrobie sobie przerwe i zabiore Potwory na wycieczke. ;) Taka na zasadzie przyjemnego z pozytecznym. Pojechalismy bowiem na rowerach do biblioteki, a ze zaraz naprzeciwko niej znajduje sie urzad miasta, wiec postanowilam wstapic tam, zeby przedluzyc rejestracje psa na kolejny rok. I tak musialam to zrobic w czerwcu (inaczej placi sie kare), a jak mialam specjalnie ktoregos dnia jezdzic przed lub po pracy, to lepiej juz wykorzystac dzien, kiedy jestem w domu. Pozniej zas okazalo sie, ze do urzedu pojechalismy dwa razy, bo taka ze mnie gapa, ze zapomnialam wziac nowego zaswiadczenia o szczepieniu przeciw wsciekliznie psa. :/ Za to Potworki z entuzjazmem wpadly do biblioteki, ktora nota bene dopiero od poczatku tego miesiaca pozwala na normalne przeszukiwanie polek. Wczesniej trzeba bylo zamawiac wybrane ksiazki internetowo, a panie pakowaly je w reklamowki i rozkladaly na stolach w glownym holu. Teraz w koncu mozna po ludzku wejsc i popatrzec co maja. :) Przy okazji Potworki zarejstrowaly sie tez na program wakacyjnego czytania. Ciekawe jak to sie odbedzie w tym roku... Dwa lata temu rowniez byli zarejstrowani w tym programie, ale mieli papierowe formy do zaznaczania dni, w ktorych czytali. Co 10 dni czytania, przychodzili do biblioteki po jakies tam duperelki w nagrode. Teraz wszystko odbywa sie wirtualnie, podejrzewam wiec, ze Potworki za cholere nie beda pamietac zeby zalogowac sie na strone i zaznaczyc, ze czytali. Poki co jednak, na zachete, dostali w bibliotece torebke z olowkiem oraz malymi puzzlami - naklejkami oraz po lodzie.

Wakacje rozpoczete lodami - chyba nie da sie lepiej ;)
 

Cali byli oczywiscie szczesliwi (maly lod, a tyle radosci); ja mniej bo 15 minut musialam tam sterczec zeby zjedli te lody. Obawialam sie bowiem, ze po drodze kompletnie by sie rozpuscily. ;)

Dzis byl drugi dzien wakacji, ale o nim juz nastepnym razem. Weekend bede miala taki sobie, bowiem jutro popoludnie spedze w pracy. :/ A od poniedzialku czekaja Potworki polkolonie. Bi juz przezywa, ze nikogo tam nie zna i nie bedzie miala kolezanek. Nik narazie o tym nawet nie mysli i jak go znam, to stresa zlapie w niedziele wieczorem. ;)

sobota, 12 czerwca 2021

Weekend na wariackich papierach i powrot do normalnosci

Zeszly piatek, 4 czerwca, minal zwyczajnie. Dzien jak codzien. Pogoda wariowala. Bylo duszno, burzowo, ale deszcz zaczal padac dopiero po poludniu. Akurat na moja pore wyjscia z pracy. Dobrze, ze przezornie wzielam parasolke, bo prognozy straszyly calodziennymi opadami. Tego dnia w pracy urzadzilam tez sobie "przeprowadzke". Odchodzi od nas jeden facet i przejelam jego biurko, na ktore mialam oko juz od poczatku. Co prawda kolega smieje sie, ze na to miejsce rzucono klatwe, bo kto przy tym biurku siada, po jakims czasie odchodzi... Trudno. ;) Po 4 latach mialam serdecznie dosc siedzenia przy samym wejsciu. Nie dosc, ze owiewaly mnie przeciagi z korytarza, to jeszcze ciagle ktos wchodzil i wychodzil przechodzac kolo mojego biurka i zagladajac mi przez ramie. Teraz nikt juz nie podejrzy, co robie. ;)

Po pracy pojechalam do taty zawiezc mu obiecany kawal tortu, a potem na zakupy. Juz tradycyjnie, wpadlam do domu, rozpakowalam wszystko i pora byla ruszac na trening Kokusia. Tym razem wzielismy jednak auto, bo pogoda caly czas byla niepewna. ;)

Pedziwiatry :D
 

Mlodszy wybiegal sie i wyszalal, ale niestety dowiedzielismy sie, ze sobotni mecz przelozony zostal na niedziele, ktora nie pasowala nam ani rusz... No coz. Bi raz ominal mecz, bo byl akurat w czasie, kiedy powrocila Polska Szkola w plenerze. Teraz mecz ominal Kokusia. Przynajmniej sprawiedliwie, choc Mlodszy oczywiscie strzelil focha. ;)

Sobota zaczela sie od zakonczenia roku w Polskiej Szkole. Z tej okazji zorganizowano piknik, ktory bylby moze i fajna zabawa, tylko ze nam sie spieszylo... Wszystko zaczelo sie o 10 rano, a o 11 mialo byc rozdanie swiadectw. Tymczasem Bi na 11:15 miala mecz. Pojechalismy na 10, bo liczylam, ze moze uda sie swiadectwa zgarnac wczesniej i z tamtad uciec, ale niestety... Jak zwykle dobil mnie kompletny brak organizacji w tej szkole... Wszystkie godziny, ktore sa podawane, trzeba sobie liczyc +1... Przyjechalismy i okazalo sie, ze o 10 rano rozpoczelo sie pozegnanie VIII klas. Kolejny raz wkurzylam sie, ze do cholery, kogo (poza rodzicami owych klas) interesuje cala ta ceremonia?! No najwyrazniej wszystkich nauczycieli! Stoliki byly bowiem porozkladane i pozaznaczane, ktory jest do ktorej klasy, ale wszystkie nauczycielki rozsiadly sie pod zadaszeniem gdzie odbywala sie ceremonia i tyle je widzieli. :( Niektore panie wykazaly sie odrobina rozsadku i wyszly z uroczystosci, zeby rozdac swiadectwa swoim uczniom; niestety nie pomyslala o tym zadna z nauczycielek Potworkow... No nic, pozegnalam sie z mozliwoscia chwycenia swiadectw wczesniej. Dzieci mialy dostac tez karnety na hot-dogi oraz lody, ale okazalo sie, ze te mialy rozdawac... nauczycielki. :/ Dobrze, ze chociaz rozlozono juz dmuchane zamki, to chociaz Potworki poskakaly i pozjezdzaly.

 

Niewiadomo jakim cudem, Mlodszy zdarl sobie na tej zjezdzalni lokiec do krwi...

Przysiegam, ze Bi caly czas sie smiala i nie mam pojecia dlaczego uchwycilam ja z taka mina ;)

Bylo potwornie goraco i cale szczescie, ze moja kolezanka miala przy sobie gotowke i kupila dzieciakom lody. Ja nawet nie bralam, bo przeciez mieli miec karnety... :/ W koncu zrobila sie 11, a o rozdaniu swiadectw moglam sobie tylko pomarzyc. Pozegnanie VIII klas trwalo w najlepsze: polonez, piesni, hymn polski oraz amerykanski, przemowy i te sprawy... Kiedy zrobila sie 11:15, a konca nadal nie bylo widac, stwierdzilam, ze pierdziele swiadectwa, zostawie nauczycielkom upominki na stolikach i spadam.

Zamowilam paniom po takim kubku (byly do nich jeszcze slomki). Teraz stwierdzam, ze szkoda byla moich pieniedzy... ;)
 

Tym bardziej, ze Bi juz ryczala, ze ominie ja mecz i miala gdzies lody, hot-dogi, pania oraz w ogole wszystko. I dobrze, ze pojechalam, bo potem kumpela mi powiedziala, ze minelo jeszcze przynajmniej 20 minut zanim panie sie laskawie zjawily. No ale zawsze, zawsze w tej glupiej szkole maja takie odchyly. Wszystkie dzieciaki, nawet zerowka, musza ogladac cholerne pozegnanie klas VIII oraz licealnych!

Po niefortunnym Zakonczeniu Roku, popedzilismy juz na mecz. Co prawda ominela Bi prawie polowa, ale na szczescie Starsza nie zwrocila uwagi na godzine. :D Problemem byl za to upal.  Otwarta przestrzen, pelne slonce oraz 32 stopnie. :O Ja mialam parasolke nad krzeslem, ale Nik szalal z ulubionym kolega, a dziewczyny oczywiscie graly... Pod koniec, Bi byla na buzi doslownie purpurowa, az balam sie, czy nie dostanie jakiegos udaru...

Starsza przymierza sie do kopniecia, a przeciwniczki juz jej doslownie wisza na ogonie ;)
 

Po takim przedpoludniu i wczesnym popoludniu, po powrocie do domu juz w nim zostalismy na wieksza czesc dnia. Dopiero pod wieczor, kiedy zaczelo sie robic nieco przyjemniej, poszlismy na spacer. Trzeba tez bylo przyszykowac sie na kolejny dzien: wykapac porzadnie Potwory, nakrecic Bi wlosy, itd. Spodziewalam sie buntu, ale na szczescie dala sobie zawinac papiloty bez szemrania. :)

Niedziele zaczelismy komunijna sesja zdjeciowa w pieknym parku rozanym w sasiednim miescie.

To zdjecie pstryknelam zza plecow fotografa i dopiero patrze: kuchnia, Bi ma przekrzywiony wianek! :D
 

Naiwnie myslalam, ze niedziela, 10 rano, to moze ludzi bedzie malo i chlodniej... Taaa... Upal napierdzielal od samego ranka jeszcze gorszy niz dnia poprzedniego, a park byl pelniusienki! Objechalismy trzy parkingi zanim znalezlismy wolne miejsce! :O I oczywiscie wszedzie jakies sesje zdjeciowe! Tu rodzinna, tam komunijna, jeszcze gdzies slubna... Trzeba jednak przyznac, ze nie ma sie co dziwic, bo sceneria byla przepiekna.

To zdecydowanie moje ulubione z tych pstryknietych z boku przeze mnie :)
 

Sesja poszla nam sprawnie, bo w sumie, z racji, ze pierwszy raz cos takiego dzieciakom robilam, mialam pomysl tylko na kilka ujec. Fotograf tez cos tam wymyslil, ale M. otwarcie jeczal, ze zdjec nie lubi, a kiedy fotograf zachecil, zebysmy staneli blizej siebie, nawet nie chcial mnie objac, tylko sztywno stal... Mam przynajmniej nadzieje, ze choc pare ladnych ujec sie znajdzie, zeby powiekszyc i powiesic na scianie oraz wyslac dziadkom...

Nie moge sie doczekac zeby dostac w swoje lapki gotowe foty, bo jak tak pieknie wyszly moim zwyklym srajfonem, to pstrykniete prawdziwym sprzetem powinny wyjsc niesamowicie!
 

Czesciowo tak szybko uwinelismy sie z sesja, bowiem chcielismy jeszcze wrocic do domu. Taka ze mnie gapa, ze w pospiechu wypadlam z chalupy bez maseczek (ktore nadal obowiazuja w kosciele), a takze bez kwiatkow, ktore Bi miala sypac na procesji... Bezposrednio z parku planowalismy bowiem pojechac na msze i procesje, no ale skleroza nie boli... Po sesji pojechalismy wiec do chalupy, ale utknelismy w korku jadacym przez nasze miasteczko i tylko wpadlismy, Nik ekspresowo przebral sie w sandaly i krotkie spodenki, ja w wygodniejsze buty i popedzilismy dalej. ;) I z tego pospiechu i upalu chyba, ja oraz M. bylismy juz nerwowi, a Bi w ogole przezywala to sypanie kwiatkow i atmosfera zrobila sie gesta. Po drodze dotarlo do nas, ze nie zdazymy do kosciola, do ktorego planowalismy pojechac, zatrzymalismy sie wiec w innym, nota bene tym, gdzie Potworki mialy Pierwsza Komunie. Tu Bi urzadzila histerie, ze ona do tego kosciola nie chce i do komunii nie idzie, bo jeszcze ja ktos rozpozna! :O Nie bylo czasu na spokojne porozmawianie i wyjasnienie, o co jej w sumie chodzi. No bo co za roznica czy ja ktos rozpozna?! Przeciez ksiadz najwyzej sie usmiechnie i tyle. Pol mszy szlochala w maseczke, az w koncu szepnelam jej, ze przeciez nie musi koniecznie przyjmowac oplatka. Niestety, tu wsciekl sie M. i zaczal sie rzucac, ze gowniarz ma za dobrze, ze ciagle jej sie w czyms ustepuje i tym razem juz jej w doope przyleje. Taaa, w kosciele najlepiej. ;) Na domiar zlego, okazalo sie, ze ten kosciol tez mial procesje, tylko malutka, ledwie wokol budynku. Tu tez dziewczynki sypaly kwiatki, ale Bi zaparla sie, ze nie pojdzie, bo miala sypac z corka mojej kolezanki, z ktora razem przyjmowaly Komunie... Ja to rozumialam, bo wiadomo, ze razniej zawsze z kims, kogo sie zna. Maz jednak oczywiscie sie wkurzyl kiedy oznajmilam, ze jedziemy na inna procesje. Specjalnie szedl noga za noga i musielismy wymienic kilka przykrych zdan, a dojechalismy oczywiscie juz po rozpoczeciu procesji. Ta byla juz procesja z prawdziwego zdarzenia, choc do tych z Polski to jej bylo daleko. Przynajmniej jednak wychodzila poza teren kosciola i robila koleczko po ulicach miasta. Na szczescie udalo nam sie z Bi dogonic grupke sypiaca kwiatki, choc to tez wygladalo tu inaczej.

Ida i sypia. Widzicie ten chaos naokolo? ;)
 

Pamietam, ze w Polsce, zeby sypac kwiaty, chodzilam na jakies proby, gdzie cwiczylysmy jak sie ustawic i ile krokow zrobic przed kazdym rzutem. Potem zas dziewczynki szly same srodkiem, zaraz za oltarzem. Tutaj dziewczyny maszerowaly razem z mamuskami, miedzy nimi plataly sie jeszcze kobitki dosypujace kwiatkow i byl jeden wielki chaos.

"Nasza" gromadka. Brakuje Kokusia, a za to po srodku stoi jakas dziewczynka, ktorej nie kojarze. Jako ciekawostke napisze, ze druga dziewczynka od prawej ma 9 lat, tak samo jak chlopiec na koncu. Oboje sa nawet z tego samego miesiaca. Jest roznica, co? ;) E. od zawsze byla wysoka i teraz przerosla nawet Bi, za to M. jest w tej chwili nizszy niz Nik. Taki rozstrzal wzrostowy. ;)
 

Najwazniejsze jednak, ze Bi w koncu szla z usmiechem (choc juz zaznaczyla, ze za rok nie sypie i jej nie zmusze), zagadujac z kolezanka. Nik tez razno maszerowal, pomimo potwornego wrecz upalu.

Nika niestety mam tylko tylem...

Asfalt byl tak nagrzany, ze czulam jak mi parzy stopy przez podeszwy sandalow! :O Po procesji ksiadz podziekowal wszystkim za udzial, po czym zaczal... rozdawac dzieciakom cukierki! :D Nie dziwie sie teraz, ze w tym kosciele procesja ewoluowala  do takich (na tutejsze standardy, gdzie w hamerykanckich kosciolach procesji nie ma wcale, a w polskich jest ona zazwyczaj wokol przybytku) rozmiarow, skoro dzieciaki przychodza liczac na slodkosci!

Nie wiem z czego Bi jest taka uchachana. Chyba z perspektywy otrzymania slodkosci, albo ze szczescia, ze w koncu stoi w cieniu. :D
 

Spodziewalam sie tez, ze malolaty dostana po cukiereczku, moze dwa, a oni dostawali cale garsci! :O Wiedza jak zachecic dzieciarnie, oj wiedza. Bi moze za rok sypac kwiatkow nie bedzie, ale mysle, ze oboje z Kokusiem dziarsko rusza na procesje, jesli na koncu czekac beda lakocie. :D

Jak wspomnialam, przez kilka dni mielismy potworne upaly. Szkoly w naszym miasteczku klimatyzacje maja tylko w pojedynczych pomieszczeniach (jak w sekretariacie, czy gabinecie dyrekcji ;P), wiec po goracym weekendzie, budynki byly tak nagrzane, ze zdecydowano sie skrocic w poniedzielek lekcje. Wlasciwie to jedna ze szkol, nota bene ta, do ktorej Bi idzie po wakacjach, klimatyzacje posiada, ale zarzad miasta chyba uznal, ze jak wypuszczaja wczesniej wszystkich innych, to niesprawiedliwie byloby te jedna szkole zostawic na caly dzien. ;) Potworki byly oczywiscie zachwycone i pal licho, ze zostalo im (wtedy) jeszcze tylko 8 dni lekcji. Ja mniej sie cieszylam, bo musialam urwac sie z pracy, ale z drugiej strony, wlasnie chwycilo mnie porzadnie przeziebienie podlapane od dzieciakow, wiec ucieszylam sie, ze bede mogla podkurowac sie na spokojnie w domu. A wirusika mamy nietypowego. Wszyscy identyczne objawy! Jeden dzien bol gardla, kolejnego zas dreszcze (choc bez goraczki), zmeczenie i fontanna z nosa. Na trzeci dzien juz znaczna poprawa, choc katar jeszcze przez kilka dni. Mnie jeszcze rypala glowa, choc to moze wynik zawalonych zatok. Po pracy jeszcze ogarnialam chalupe, zabralam Potworki na basen... Po ponad dwoch tygodniach czas byl w koncu wrocic do druzyny plywackiej i pojechali, Nik z wiekszym, Bi z mniejszym entuzjazmem.

Trener cos tam tlumaczy
 

Potem jeszcze podlalam warzywa i kwiaty i nagle zrobilo mi sie zimno. Rece jak lody i trzesiawka. Na szczescie to nie goraczka, kiedy czlowieka telepie sie pod koldra. Nalozylam szlafrok i od razu bylo mi lepiej. No ale, w chalupie 24 stopnie, a ja w puchatym szlafroku i z lodowatymi palcami. :D A! W niedziele (dobrze, ze juz po procesji) nawiedzily mnie tez "te" dni. Przeziebienie plus okres i niemozliwe upaly. Po prostu zdechnac mozna... :/

We wtorek rano... kolejne ogloszenie z wydzialu oswiaty, ze liczyli na wieczorne ochlodzenie, ktore nie nadeszlo, w zwiazku z czym... skracaja lekcje kolejnego dnia! Tu juz sie wkurzylam, bo ok, rozumiem, upal, wilgotnosc, powietrze niczym zupa... Ale tak w ostatniej chwili?! A co ma zrobic ktos, kto nie moze sobie pozwolic na swobodne urwanie sie z pracy?! Co jednak bylo robic... Zreszta, nadal meczylo mnie przeziebienie, okres tez dokuczal i czesciowo poczulam ulge, szczegolnie, ze z powodu goraca oraz zapowiadanych burz, trenerki Bi odwolaly trening pilki. Nie musialam wiec nigdzie pedzic i zrobilam sobie popoludnie lenia. ;) Za to kiedy wrocilam z pracy, dostalam sms'a od sasiadki, zeby dzieciaki, jesli maja ochote, przyszly pobawic sie z jej dziewczynami. Potworki na to oczywiscie jak na lato, a ze przy skroconych lekcjach przyjezdzaja zaraz po lunch'u, wiec nie sa glodni, to posiedzieli chwile i polecieli do sasiadow jak na skrzydlach. A po drodze, nieprzyjemna niespodzianka: kleszcz na szyi Kokusia!!! :/ Malenki, mniejszy niz glowka od szpilki. Az sama dziwie sie, ze go zauwazylam, ale znam wszystkie pieprzyki na cialkach moich dzieci, wiec rzucilo mi sie w oczy, ze cos nowego sie pojawilo. Mogl to byc oczywiscie strupek, paproch, cokolwiek, ale przy naszym "kleszczowisku" lepiej sprawdzac. I tym razem mialam nosa. Na szczescie kleszcz musial dopiero co sie wbic, a ze byl malutki to tez nie mogl wejsc bardzo gleboko. Udalo mi sie go wyciagnac bez problemu samymi palcami. Teraz musze jeszcze obserwowac to miejsce. Dobrze, ze na szyi, a nie we wlosach...

Potworki pobawily sie u sasiadow, a w miedzyczasie zaczelo grzmiec i padac. Pojechalam juz po nich autem, choc to mniej niz 400 m. :D I potem juz grzmialo i padalo do samiutkiego wieczora. Dzieciaki kota z nudow dostawaly, ale ja ucieszylam sie, ze nie musze latac z wezem i podlewac, bo przy takich upalach wszystko wiedlo w ekspresowym tempie...

Tego dnia nauczycielka skrzypiec przyslala tez filmiki z "koncertu". Pisze w cudzyslowiu, bo niestety, znow zdecydowano sie na polaczenie indywidualnych nagran dzieci w jedno. Takie cos to zaden koncert, poza tym brzmi to... srednio. Jedne dzieci graja lepiej, inne gorzej, jedne wolno, drugie szybciej, niektore zatrzymuja sie i sprawdzaja nuty... Nie mogli zrobic prawdziwego koncertu, ale np. na zewnatrz i zapraszajac tylko po 1-2 osoby z rodziny? No po co... A jesli juz koniecznie nie chcieli widzow, to mogli chociaz zebrac dzieci na sali gimnastycznej, rozsadzic w odstepach (skoro tak sie boja) i nagrac ich wspolne granie. Wtedy to przynajmniej przypominaloby koncert. Wiem, marudze i sie czepiam, ale po fejsbukowych postach widze, ze wiele szkol urzadzilo normalne koncerty, tylko w plenerze. Dodatkowo, pamietam piekny koncert Bi sprzed dwoch lat. Kiedy 30-stka dzieciakow gra wspolnie, brzmi to niesamowicie, mimo ze to maluchy, ktore dopiero zaczynaly przygode ze skrzypcami... Niby wracamy do "normalnosci", ale cos opornie... W naszym Stanie odsetek pozytywnych testow utrzymuje sie od kilku tygodni ponizej 1%, otwieraja sie wkrotce polkolonie dla dzieciakow, a szkola boi sie zorganizowac glupiego koncertu, ech... W kazdym razie, Potworki mialy swoje chwile. Nik zagral ladnie i czysto, ale wiem, ze troche sie nacwiczyl i nakasowal nagrania zanim je wyslal.

Wirtuoz :D
 

A wystroil sie jak stroz na Boze Cialo... :D Wszystkie dzieci na koniec mialy sie uklonic, a Nik? Strzelil poze niczym najwiekszy luzak. ;)

Taaa (facepalm) :D
 

Bi niestety poszlo srednio, cos tam zafalszowala, ale pamietam, ze nagrywala kiedy ja bylam z Kokusiem na pilce czy innym karate. Nie przypilnowana, pewnie nawet dobrze nie przecwiczyla utworu, a poza tym musiala zagrac na skrzypcach Nika, bo swoich akurat wtedy... zapomniala w szkole. :O No i potem wychodza takie "kwiatki". ;)

Ale to skupienie... ;)

Sroda rano... Telefon z numerem z naszej miejscowosci. Z reguly nie odbieram nieznanych numerow, ale ze to z naszego miasta, to odebralam z mysla, ze moze to byc cos waznego. No nie zgadniecie! Kolejnego dnia skrocili lekcje! Szalu mozna dostac! Na szczescie to mial byc juz ostatni tak goracy dzien, a musze przyznac, ze faktycznie, przy 33 stopniach i 60% wilgotnosci, mozna bylo zdechnac... Tymczasem moja sasiadka znow napisala, zeby Potworki przyszly sie pobawic. Szok! Kobieta chyba nie lubi miec spokoju. ;) Az sie boje, ze jak w podziece zaprosze jej dziewczyny do nas, bede je zabawiac do poznego wieczora, bo sasiadka ma i tak tendencje do odbierania dzieci "po czasie". :D Tym razem bylo sucho, wiec Potwory z entuzjazmem pojechaly na swoich deskorolkach. ;)

Zdjecie od tylu, bo nie moglam za nimi nadazyc :D
 

Oczywiscie Bi pojechala po ulicy (jak to dobrze mieszkac na spokojnym osiedlu) gdzie jest w miare rowno, a Nik wolal krzywy i popekany chodnik. Ten to lubi "wyzwania". :D

Pod wieczor Potworki znow mialy druzyne plywacka. Bi cos tam stekala, ze nie chce, ale jednoczesnie usmiechala sie lobuzersko, wiec widzialam, ze zartuje.

Tym razem dojechalismy wczesniej, basen byl pusty i dzieciarnia zaczela jakas dzika gre ;)

Niestety, przez to latali jak wsciekli i nie dalo im sie zrobic porzadnego zdjecia...

Kiedy juz tam jest, wyglupia sie z kolezanka, smieje i zdaje dobrze bawic, ale nadal uparcie powtarza, zeby ja wypisac, wiec w nastepnym tygodniu bede musiala podejsc do recepcji i dokonac formalnosci. Szkoda... Za to Nik stwierdzil, ze moge zdecydowac ja, ale on wolalby chodzic dalej. A ja na to jak na lato, oczywiscie! Chce dalej plywac, bedzie plywal! :D

W czwartek, w koooncu Potworki pojechaly do szkoly na caly dzien! :D Tego dnia nadal bylo dosc goraco - 28 stopni, ale wilgotnosc spadla do znosnego poziomu i mozna bylo normalnie oddychac. Otwarte okna, wiatraki i najwyrazniej w szkole dalo sie wyregulowac temperature. Za to po poludniu Potworki nie mialy zadnego sportu, wiec po rodzinnym spacerze, zabralam sie za ogrod. Moje kwiatowe rabaty wygladaja niczym dzungla, bo zwyczajnie nie mialam czasu ich ogarnac. I nie ze sa zachwaszczone. To wszystko kwiaty, ale rosnace w takim tloku, ze jedne zaduszaja drugie. Ostro przycielam wiec astry, ktore siegaly mi juz pasa, a przy tym wcinaly sie pomiedzy floksy. Powyrywalam spiderworth, ktory wyrasta doslownie wszedzie. To dziadostwo niestety bardzo ciezko wyrwac z korzeniem. Najczesciej lodygi sie ulamuja i w kolejny rok wyrasta grubsza i wieksza. Nie mowiac o tym, ze samo rozsiewa sie swobodnie po calym ogrodzie. :/ Musialam przerzedzic tez floksy, bo zaczely im zolknac liscie. Floksy lubia przewiewne stanowiska, a u mnie rosna otoczone przez inne rosliny i w dodatku same gesto przy sobie. I... na wiecej nie starczylo mi czasu. ;) Jeszcze tylko wieczorem podlalam warzywnik, w ktorym cos mi zjada liscie cukinii! :O Cale sa w malutkich dziurkach! Nie wyobrazam sobie lata bez cukinii!!! Poki co pryskam i licze, ze cokolwiek je podgryza, w koncu sie odczepi. ;) Pryskam tez lilie, ale tu przegrywam z kretesem. Jedna ma obgryzione wszystkie liscie oraz paczki, az po lodyge. Druga jest w minimalnie lepszym stanie. Reszta stracila sporo lisci, a w dodatku prawie wszystkie paczki wykazuja slady ugryzien... :/ Mam nadzieje, ze choc niektore przetrwaja i zakwitna jak nalezy...

W piatek dzieciaki mialy cos na ksztalt Dnia Sportu. Sama kiepsko wspominam takie dni ze szkoly. Mam wrazenie, ze w Polsce jest straszny nacisk na wyniki, na wygrywanie i bycie najlepszym. Moze teraz sie to zmienilo, ale tak bylo kiedy sama chodzilam do podstawowki. Mimo, ze bylam dzieckiem szczuplym i sprawnym, to niestety potwornie niesmialym. W takich zawodach, gdzie mialam wrazenie, ze wszyscy na mnie patrza, po prostu nie dawalam rady psychicznie i potykalam sie o wlasne nogi. ;) A jeszcze koledzy docinali, ze "jestes ciamajda" i "przez ciebie przegralismy". Nauczycielka tez nie pomagala, bo zazwyczaj wysylala mnie na lawke rezerwowych razem z dziewczynka, ktora miala nadwage i z racji tuszy ciezko bylo jej biegac i skakac. Wyobrazcie sobie 7-9 latka, ktory cale 3-godzinne zawody spedza patrzac jak koledzy sie scigaja, bo nauczyciele nie potrafia zrobic z tego zabawy i wytlumaczyc dzieciakom, ze kazdy powinien miec szanse, a najwazniejsze to sie dobrze bawic? W skrocie, po prostu nienawidzilam tych dni. :( Na szczescie tutejsza szkola dziala na zupelnie innej zasadzie. Kazdy jest fajny, kazdy ma jakies dobre strony i zdolnosci, a bledy pozwalaja nam sie czegos nauczyc. Taka jest w skrocie filozofia szkoly Potworkow. A field day to po prostu dzien zajec ruchowych na swiezym powietrzu, ale na zasadzie zabawy, a nie rywalizacji miedzy klasami. Zazwyczaj tego dnia kazdy rocznik ma zalozyc koszulki w okreslonym kolorze. Bi miala swoja koszulke IV klas, natomiast klasy III w zeszlym tygodniu dekorowaly wlasne, a potem wszystkie dzieci w klasie sie na nich podpisywaly. Nik na swojej wyrysowal polska flage, ale jak widac, 3 lata nauki w Polskiej Szkole poszlo w las i wyszla mu... indonezyjska. :D

Pomimo moich upomnien oraz opierniczy, Nik coraz czesciej wskakuje na deske bez kasku :/
 

Powiem Wam jednak, ze niespodziewanie, te moje Potwory, ktore zawsze awanturuja sie, ze nie chca chodzic do Polskiej Szkoly, jednak przemycaja sporo tej polskosci do szkoly amerykanskiej. Nik namalowal flage na koszulce, a Bi ostatnio przyniosla plakat, gdzie uczyla inne dzieci na temat Polski, a w zasadzie glownie nazw polskiego zarcia. ;) Musze zrobic zdjecie, to Wam go pokaze.

Pod wieczor Nik mial kolejny trening pilki noznej.

Znow nie wiem, co to za "akcja" :)
 

Tym razem chlopcy mieli "wycieczke", na sasiednie boisko, gdzie odbywal sie mecz. Graly sporo starsze dzieciaki i trener stwierdzil, ze fajnie byloby im pokazac jak graja druzyny, ktore maja juz jakas strategie poza biegiem "na hurra" gromada za pilka. ;) Poza tym okazalo sie, ze trening oraz mecz w nastepnym tygodniu stoja pod znakiem zapytania, podobno bowiem juz kilka osob zawiadomilo, ze wyjezdzaja i ich nie bedzie. Kurcze, ludzie najwyrazniej po roku zamkniecia, teraz tylko czekaja zeby sie wyrwac... I to doslownie 2-3 dni po zakonczeniu roku szkolnego, bo u nas ostatnim dniem jest sroda... ;) Mam jednak nadzieje, ze zostanie wystarczajaca liczba chlopcow zeby ten ostatni mecz zagrac. Nik nie moze odzalowac, ze ominal go zeszlotygodniowy; jak odwolaja mu kolejny, to sie chyba zaplacze...

W lazience postep niewielki. Niestety, M. stracil kompletnie zapal, a przez to oczywiscie wszystko ciagnie sie w nieskonczonosc. A im bardziej sie przedluza, tym mniejsza malzonek ma chec i tak kolko sie zamyka... A humor ma przy tym... Dajcie spokoj! Atmosfera w domu jest tak gesta, ze mozna ja krajac. Staram sie zalagodzic, chodze wokol jasnie hrabiego jak wokol jajka, ale czuje, ze bardzo niedlugo skonczy sie to taka awantura, ze sciany beda sie trzesly. Oby trafilo na zimny dzien kiedy bedziemy miec pozamykane okna... :D W kazdym razie, przybylo troche kafli na scianach nad wanna i dorobilismy sie 2/3 podlogi.

Jeeej!!! :)
 

Jestem tymi kafelkami zachwycona. Nie dosc, ze sa piekne (w moich oczach ;P), to jeszcze niesamowicie praktyczne. Z bliska widac, ze oprocz mozaiki, cale sa upstrzone malymi plamko - kleksikami. To zas oznacza, ze nie widac na nich kompletnie zadnych plam czy paprochow. A, wierzcie mi, w czasie remontu mozna najlepiej sie o takich rzeczach przekonac. :)

Z bliska
 

I tu pora skoczyc. Dla Potworkow zostal juz tylko jeden pelny dzien lekcji (choc badzmy szczerzy, za duzo nauki to i tak w tym dniu nie bedzie ;P) oraz dwie polowki. Co za idiota to wymyslil... W srode ostatni dzien szkoly i witamy wakacje  polkolonie! :D