Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

sobota, 21 grudnia 2019

Codzienno - szkolno - pogodowe wspominki i dygresje, czyli ostatni post przed Swietami

Post potwornie dlugi, bo mimo, ze zaczelam od jednego, opisalam w koncu calutkie dwa tygodnie. Ale za to najprawdopodobniej odezwe sie dopiero w nastepnym roku (haha), wiec prosze mi wybaczyc. ;) Mam tez nadzieje, ze doczytacie do konca (bo na koncu sa zyczenia :D). W razie czego, po prostu zjedzcie na sam dol strony i przeczytajcie tylko je. ;)

*

Skonczylam na szalonym pierwszym (pelnym) weekendzie grudnia. Jak wspomnialam ostatnio, kolejne dni byly duzo spokojniejsze, caly tydzien jednak uplynal pod znakiem zmian w grafiku. ;)

W poniedzialek jeszcze normalnie, szkola, praca, trening druzyny plywackiej. Po szkole czas na zjedzenie obiadu, potem odrabianie lekcji. Pedem na trening, a po treningu juz godzina 19, czyli pora na kolcje i do spania. Zwyczanie poniedzialkowo. :)

We wtorek rano urwalam sie z pracy i popedzilam do szkolnej biblioteki. Tym razem przypadla kolej klasy Bi. Szkoda, ze jej wizyta w bibliotece przypada na takie glupie godziny poranne, ze musze wymykac sie z pracy krotko po przyjsciu do niej. Na dluzsza mete nie widze w tym sensu, a bardziej utrapienie, wiec raczej od nowego roku dam sobie spokoj. Radosc w oczach Potworkow kiedy widza mnie w szkole, jest bezcenna, ale w pracy tez nie moge za bardzo przeginac. ;)

W srodku dnia bilam sie z myslami, bo straaasznie nie mialam ochoty na gromade "dzikich" dzieci w domu, a z drugiej strony Bi i jej przyjaciolka prosily od kilku tygodni o playdate. Teraz psiapiolka z rodzina miala wyjechac do Indii na 3 tygodnie (to nasi sasiedzi - Hindusi), wiec dziewczyny nie beda sie widziec niemal do polowy stycznia. Wtorek to jedyny poza piatkiem dzien, kiedy Potworki nie maja zajec pozalekcyjnych, wiec pomyslalam, ze "teraz albo nigdy". W koncu napisalam do sasiadki zapraszajac ja na kawe, a dziewczyny na zabawe, czesciowo majac nadzieje, ze odpisze mi, ze sa zajeci. :D
Niestety - stety, sasiadka odpisala, ze przed wyjazdem ma mnostwo spraw do zalatwienia, ale corki moze podrzucic opiekunka. ;) M., slyszac, ze wieczorem bedziemy miec gromadke piszczacych dziewczynek, plus Kokusia, ktory do cichych tez nie nalezy, zmyl sie na silownie i zostalam na placu boju sama. ;) Co zreszta ma dobre strony, bo sama mam duuuzo wiecej cierpliwosci do biegajacych i wrzeszczacych dzieci.
Nie przewidzialam jednak jednego. Mianowicie, mimo ze Nik ogolnie lubi nasze sasiadki, poczul sie urazony i rozgoryczony, ze w jego urodziny przyszly kolezanki Bi, a nie jego koledzy. I w sumie mial racje, choc ja zapraszajac je, zupelnie nie myslalam o odwiedzinach w kontekscie urodzin Kokusia. Wstyd, matka!
Dzien wczesniej specjalnie upieklam dla Nika brownie, o ktore prosil juz od jakiegos czasu, wiec zaprosilam wszystkie dzieciaki do stolu, wsadzilam w kawalek swieczke, dziewczyny zaintonowaly Happy Birthday to You i chyba ta chwila uwagi pocieszyla Kokusia, bo potem juz nie zglaszal pretensji. ;)

Nik zdmuchuje swieczke po raz pierwszy... ;)

A jak juz udalo mi sie zebrac dzieciaki przy stole, to w ramach nieco spokojniejszej aktywnosci, wyciagnelam upieczone wczesniej ciasteczka, lukier w tubkach oraz posypki i dalam im wolna reke w dekorowaniu. ;)

Nik i A. co chwila scigali sie do miseczki z ta sama posypka, a Bi oraz Mniejsza A. dekorowaly w spokoju i skupieniu ;)

Te opaski z uszkami Potworki dostaly rok temu w hotelu z parkiem wodnym i caly czas sa ich ulubiona dekoracja glowy :)

W srode oraz czwartek pracowalam krocej bowiem dzieciaki konczyly dwie godziny wczesniej z powodu szkolen dla nauczycieli. Traf jednak chcial, ze we wtorek w nocy znow sypnelo sniegiem. Cos sniezny ten grudzien w tym roku...
W kazdym razie tym razem przechodzacy front byl slaby, a temperatury okolo 0, wiec nie zapowiadano niewiadomo jakiego kataklizmu. Wiedzac, ze lekcje juz byly skrocone, zakladalam, ze albo zaczna o normalnej porze, albo szkole po prostu zamkna. Tiaaa... Opoznili rozpoczecie lekcji o dwie godziny, a ze dzieciaki konczyly juz o 13:15, to pojechaly do szkoly na zawrotne 2.5 godziny! A ja na tylez samo do pracy, co bylo bez sensu, ale sklaniajac sie raczej ku normalnemu dniowi (tylko skroconemu), nie spakowalam sobie zadnych papierow do przejrzenia. Inaczej napisalabym po prostu, ze pracuje z domu. Podejrzewam jednak, ze wiem dlaczego szkole opoznili, zamiast zamknac zupelnie. Jak wspomnialam, lekcje konczyly sie wczesniej ze wzgledu na szkolenia dla nauczycieli. I jestem przekonana, ze o te szkolenia sie rozeszlo. Gdyby zamkneli szkoly kompletnie z powodu zlych warunkow na drogach, musieliby szkolenie przelozyc na inny dzien. Mysle, ze za wszelka cene chcieli tego uniknac. Nie przewidzialam tego, trudno. To byl w kazdym razie, jeden z moich najkrotszych pracujacych dni. Mialam wrazenie, ze tylko weszlam do biura i wyszlam. :)

Ta magiczna sceneria to... lasek okalajacy parking pod moja praca :D

Na skroconych lekcjach bardzo skorzystaly Potworki. Kupa sniegu, ktora spadla zaraz po Thanksgiving, zdazyla zostac zmyta przez ocieplenie i deszcz, ale dzieki swiezemu opadowi znow mogli szalec na bialym puchu. Nik nawet pytal, czy moze z naszej przydomowej gorki zjezdzac na nartach. Zrezygnowal dopiero jak powiedzialam, ze ja nie orczyk i go wciagac pod gore nie bede. ;) Za to w ruch poszly "dupki" oraz skutery.

Taka zima to ja rozumiem! ;)

Nie mowiac juz o tym, ze sroda oraz czwartek to sa dni, kiedy wpadaja tylko do domu zeby cos na szybko przelknac, po czym ja przylatuje z pracy i z marszu pakuje ich do auta i zabieram na basen (sroda) lub lyzwy (czwartek). Tym razem mieli czas zeby wrocic do domu, zjesc spokojnie obiad, pobawic sie na sniegu, odrobic lekcje i dopiero wyruszalismy z domu.

Z niewiadomego powodu, Potworki, z gorki po drugiej stronie domu, pod choinkam, przeniosly sie na te ponizej podjazdu, mimo, ze jest wyraznie krotsza

Niestety, spokojniejszy tryb dnia haniebnie Potworki rozleniwia i jakos tak utarlo sie, ze jak nie maja szkoly, nie jezdza tez na dodatkowe zajecia. W srode Nik tez urzadzil awanture, twierdzac, ze nie powinni jechac na plywanie, ale tym razem tupnelam noga. Bi miala miec w sobote zawody i kolejny trening byl jak najbardziej pozadany. ;)

W czwartek lekcje znow byly skrocone, ale chociaz zaczely sie o normalnej porze. Myslalam, ze wymigam sie od wolontariatu w bibliotece, ale zapytalam bibliotekarki (glupia ja! :D) jak to sie odbywa w krotsze dni. Okazalo sie, ze kiedy lekcje sa skrocone, caly grafik jest "uciety" do pol godziny. Zajecia w bibliotece odbywaly sie wiec o 10 minut krocej i zaczynaly o 12:15 zamiast o 13:05. Coz bylo robic. Szefa na szczescie nadal nie bylo, wiec wyszlam z pracy w poludnie, pojechalam do szkoly, a potem juz prosto do domu czekac na Potworki. ;)
Dzieciarnia przyjechala i po zjedzeniu obiadu poleciala oczywiscie na snieg.

Widzicie te lwia grzywe na glowie Bi? Dzien wczesniej, po kapieli kazalo sobie zaplesc warkoczyki ;)

Poznym popoludniem mieli lyzwy i tu o dziwo wcale nie protestowali! ;)

Bi cwiczy hamowanie...

A Nik jazde na jednej nodze ;)

Tego dnia przyszedl mroz i choc nie byl jakis ogromny, ot - 2, to stojac przy lodowisku, od ktorego ciagnelo az milo, mimo zimowej kurtki, rekawiczek oraz kaptura na glowie, przemarzlam do szpiku kosci. Pare minut kiedy dzieciaki oddawaly wypozyczone lyzwy i przebieraly sie w buty, nic mi nie daly, dalej cala sie trzeslam! A oni, jak zwykle, chcieli jeszcze chwile podziwiac trening hokeistow! :O Coz, dalam im cale dwie minuty na podziwianie zawodnikow zapierniczajacych po lodzie ile sil w nogach. Do domu mamy prawie 20 minut, w samochodzie ogrzewanie na maksa, a jak dojechalam nadal mialam wrazenie, ze nie czuje palcow u nog. ;) Cala reszte wieczora zajelo mi zeby sie znow zagrzac...

W piatek juz dzieciaki poszly do szkoly, a ja do pracy, na caly dzien. Wreszcie! :D Wieczor uplynal spokojnie i leniwie, bo kolejnego dnia Potworki nie szly do Polskiej Szkoly. W sobote rano bowiem, odbyly sie... pierwsze zawody plywackie w tym roku!

Bi z najlepsza kolezanka z druzyny

To znaczy, pierwsze dla Bi, bo tak naprawde to drugie. ;) Tydzien wczesniej byla inauguracja sezonu, ale ze tego akurat dnia byl Mikolaj w Polskiej Szkole, a pozniej zabawa bozonarodzeniowa w kosciele, wiec nie bylo mowy, zeby zamiast tego ciagnac Bi na zawody. Nie wybaczylaby mi tego. :D

Jak poszlo Bi? Hmmm... Trudno powiedziec w sumie. ;)

Chodzi o to, ze z przeciwnej druzyny, tylko 16 osob zglosilo sie na zawody i to glownie z najstarszych wiekowo grup. Z druzyny Bi, jej grupa wiekowa miala wiec dwie sztafety (jedna roznymi stylami, druga kraulem) ale dziewczyny plynely po prostu na czas, bo nie mialy przeciwniczek.

Bi plynie stylem motylkowym, a trenerzy bacznie obserwuja. ;) To byla jedna ze sztafet polaczona z innymi, stad te dwie chlopiece glowy plynace w przeciwnym kierunku :D

Poza tym Bi wygrala dwa pierwsze miejsca stylami: na plecach na 25 metrow oraz kraulem na 50 metrow. Plynela jednak przeciwko dziewczynkom ze swojej druzyny, a w tej chwili, w swojej grupie wiekowej, jest zdecydowanie najszybsza. Dwie bardzo szybkie dziewczynki z zeszlego roku odeszly z druzyny (jedna sie przeprowadzila, co sie stalo z druga, nie wiem), a ze Bi nadal nie ukonczyla 9 lat, wiec ciagle sciga sie w grupie 8 i ponizej. A oprocz niej, w tej grupie wiekowej zostala jeszcze tylko jedna 8-latka, a poza tym 7- i 6-latka. Takie maluchy nie maja z Bi szans. ;) Jestem wiec oczywiscie bardzo z Bi dumna, ale nie bede sie oszukiwac i wiem, ze to byly bardzo latwe wygrane. Prawdziwy test bylby przeciwko dziewczynkom z innej druzyny, gdzie tez mogly byc szybkie zawodniczki.

Cale szczescie, poniewaz tak malo bylo zawodnikow z drugiej druzyny, wiele wyscigow mlodszych grup laczono, wiec zamiast kwitnac 4 godziny na basenie, bylismy tam 2.5. Znow bowiem Bi plynela w wyscigu #1, potem #25, #34 i... #61 (na 68), czyli praktycznie na samym koncu. Przygotowywalam sie wiec na duuugie czekanie, a tu niespodzianka! Wszystko poszlo bardzo sprawnie. :)
Cale szczescie, tego bowiem dnia musialam upiec Kokusiowego torta na nasze male, rodzinne przyjecie. Postanowilam bowiem nie popelnic ostatniego bledu i wstawic tort do lodowki na cala noc. ;) Tym razem nie pieklam tej "truskawkowej chmurki", bo Nik nie lubi owocow w galarecie, postanowilam wiec upiec cos, co moooze tknie. Pomieszalam dwa przepisy, bo przelozylam biszkopt masami sernikowymi, ciemna i jasna, a na wierzch dalam warstwe bitej smietany. Tym razem jednak dodalam do niej zelatyny, no i tort siedzial w lodowce calutka noc oraz wiekszosc kolejnego dnia. I moze to zadzialalo, a moze po prostu fakt, ze warstwa bitej smietany byla nie za gruba, bo tym razem nic sie nie rozciapywalo. ;) Nie bardzo wiedzac co zrobic z gora tortu, postanowilam wyprobowac jadalne, dekoracyjne oplatki. Mialam spory problem ze znalezieniem okraglego oplatka z czyms, co Nik lubi, w koncu padlo wiec na Krola Lwa. ;) Musze tez zainwestowac w profesjonalny zestaw do dekoracji, bo z przecietym foliowym woreczkiem za duzo nie poszalalam. :D

Dzielo sztuki cukierniczej to nie jest, ale i tak jestem z siebie dumna :)

Chrzestny Potworkow niestety rozchorowal sie i nie przyjechal, jedynym gosciem byl wiec dziadek. Nik poczatkowo byl rozczarowany, ale kiedy dostal ogromna ciezarowke przewozaca w dodatku kilka pojazdow budowlanych, oczy zrobily mu sie okragle z wrazenia i zapomnial o nieobecnosci wujka. ;)

Nik zdmuchuje swieczke po raz drugi :)

Zaspiewalismy Sto Lat, zjedlismy tort (nawet solenizant sie skusil!) i tyle ze swietowania. Nikowi chyba jednak ograniczone towarzystwo nie przeszkadza. Chodzi mu tylko o chwilke uwagi skupionej wylacznie na nim. Co nie zdaza sie czesto, skoro zazwyczaj stoi w cieniu glosniejszej i bardziej ekspresywnej siostry. ;) Oczywiscie o imprezie dla kolegow tez co chwila wspomina, ale poki co nic nie mam zarezerwowanego...

Obecny tydzien mial byc juz spokojny, bez zmian w grafiku i niespodzianek, poza bilansem 7-latka Kokusia w piatek. Mial minac miedzy praca, szkola (dla mnie wizytami w tamtejszej bibliotece), basenem i lyzwami. Czyli jak zwykle. Ostatni tydzien przed przerwa swiateczna, ostatni wysilek przed dluzszym odpoczynkiem. :)
Grudzien jednak w tym roku naprawdę obfituje w snieg i na noc z poniedzialku na wtorek znow zapowiadano opady. Mialo sie zaczac od sniegu, przejsc w marznacy deszcz, po czym znowu w snieg. Prognozy od kilku dni miotaly sie na wszystkie strony, przewidujac 5 cm sniegu, skaczac nagle do 20 cm, zeby wrocic znow do ledwie kilku cm. Czyli nikt nic nie wie. Typowe. ;) I nie wiedzial, bo jednak samego sniegu spadla tylko delikatna warstewka na sam koniec. Caly wtorek padal zas... No wlasnie, ch*j wie, co to bylo. Nie byl to klasyczny marznacy deszcz, bo nie zamarzal w warstwe lodu na powierzchniach. Nie byl to tez zwykly snieg. Spadaly kuleczki, ktore pokrywaly wszystko biala warstwa i byly szorstkie, nie slizgaly sie! To znaczy nie pod butami, bo drogi byly jednak podobno w kiepskim stanie. Z tego co udalo mi sie doczytac, byl to deszcz lodowy (wbrew pozorom to zupelnie co innego niz marznacy deszcz ;P).
Wystarczy meteorologii. :) W kazdym razie, jak to czesto w Hameryce bywa, szkoly zamknieto. Swoja droga to zastanawiam sie, co osoby odpowiedzialne za te decyzje sobie wlasciwie mysla. Wedlug prawa bowiem, dni szkolnych musi byc 180. Koniec roku jest zawsze wstepnie zaznaczony jako cos zupelnie nierealnego, jak np. 5 czerwca. Wiadomo bowiem, ze prawie zawsze bedzie kilka dni, gdzie szkoly beda zamkniete z powodu sniegu lub jakiejs awarii.
Oczywiscie ludzie robia plany na urlop i nikt nie chce dzieciakow trzymac w szkole dluzej niz do polowy czerwca. Tymczasem z doswiadczenia juz widze, ze na poczatku sezonu, decyzje o zamknieciu podejmowane sa lekko i niefrasobliwie. Za to w lutym i marcu (ktory zazwyczaj bywa bardziej sniezny niz miesiac go poprzedzajacy) ktos budzi sie, ze okurwajegomac! Szkola bedzie czynna zaraz do 20 czerwca! I zaczynaja utrzymywac lekcje, nawet kiedy naprawde wypadaloby je odwolac, bo warunki na drogach sa straszne.
Po tej przydlugiej dygresji, dochodze do sedna. Mamy dopiero grudzien, a szkoly byly juz zamkniete 3 dni! O ile drugi dzien (wtorek po dlugim weekendzie z okazji Thanksgiving) rzeczywiscie sypnal sniegiem solidnie, a i ten w tym tygodniu, z opadem powodujacym na drogach "szklanke" mial uzasadnienie, tak ten pierwszy (poniedzialek po Thanksgiving, kiedy zreszta wiele okolicznych miasteczek mialo normanie lekcje), byl zupelnie niepotrzebny, bo posypalo tylko troche i plugi w mig sie z tym uporaly. Zero logiki. A potem w marcu sypnie sniegiem po kolana, a lekcje tylko opoznia o 2 godziny, chocby autobusy musialy sie przedzierac przez zaspy. :/

Pomarudzilam na tutejszy system, moge pisac dalej. :)
Tym razem bylam przygotowana na mozliwosc zamkniecia, wyslalam sobie na prywatnego maila papiery, rano wiec spokojnie napisalam, ze pracuje z domu i zajelam sie... rozdzielaniem potomstwa. Nie wiem, co w nich ostatnio wstepuje, ale dokuczaja sobie caly czas, dogryzaja, uskuteczniaja zlosliwosci, czasem dojdzie nawet do rekoczynow... Zauwazylam ten trend w okolicach Indyka i wtedy winilam za to 6 dni spedzonych caly czas razem. Ale potem wrocili do szkoly, a ich zachowanie wzgledem siebie nie zmienia sie ani o jote. :/ A tu przed nami przerwa swiateczna i dwa tygodnie razem. :O
Ja oszaleje, a juz na pewno osiwieje. :D

Wracajac do wtorku, ktory nieuchronnie spedzilam z Potworkami zamknieta w chalupie. No dobra, nie doslownie zamknieta, ale kto by przy takiej pogodzie wysciubial nos z domu?! Przynajmniej ominelo mnie urywanie sie do szkolnej biblioteki pol godziny po przyjezdzie do pracy. ;)
Musze przyznac, ze poczatkowo nawet mnie taki leniwy dzien ucieszyl. Na spokojnie rozladowalam zmywarke i zaladowalam ja z powrotem. Na spokojnie wstawilam zupe pomidorowa. Na spokojnie zmienilam posciel... Niestety, po poczatkowej euforii, ze nie ma szkoly oraz chwilowej grzecznej zabawie, Potworki wrocily do tego, co im ostatnio wychodzi najlepiej, czyli do klotni! Mitygowalam, tlumaczylam, rozdzielalam do osobnych pokoi, w akcie desperacji pozwolilam im nawet posiedziec na tabletach... Na nic! Kilkanascie minut zabawy i znowu krzyki, przepychanki, "Jestes glupi/ia!", itd. Wreszcie wyciagnelam zachomikowany na przygotowania swiateczne zestaw do robienia bombek.

Co za szczescie, ze oboje lubia takie kreatywne zabawy!

To pochlonelo ich na dluzej, choc Nik - maruda mial zdecydowanie dzien meczyduszy i jeczal, ze on nie ma dobrych pomyslow i nie wie jak chce te bombki udekorowac i dlaczego w zestawie jest ich tylko 6, dlaczego tylko po jednej tubce kazdego koloru... Wymyslal sobie jeden "problem" za drugim, ale przyznaje, ze zajeli sie tym na dluzej i bez klotni. Niestety, okazalo sie, ze zanim dekoracje mozna przyczepic na bombki, musza wyschnac. Majac nadzieje, ze zajmie to krocej niz cala noc (jak informowala instrukcja), uleglam prosbom, zeby wyjsc na dwor. Potworki caly ranek dopraszaly sie, ze chca na snieg, a ja tlumaczylam, ze to co pada, choc jest bialawe, wcale sniegiem nie jest. ;) Nie dali sie przekonac, wiec w koncu z westchnieniem sie zgodzilam.
Wtedy okazalo sie, ze to co pada, jest na szczescie szorstkie i sie nie slizga. Balam sie bowiem, ze ktores z nas wywali sie i cos zlamie przed samymi Swietami. ;) Niestety, padalo takie mokre i zimne niewiadomo co. Po jednej probie dzieciaki zrezygnowaly ze zjezdzania z gorki, bowiem ich dupki zapierdzielaly jak szalone i grozily wjechaniem w krzaki i pokiereszowaniem twarzy lub wykluciem oka. :O Nik dorwal gruba galaz i zajal sie rozbijaniem lodu, choc duzo to nie dalo. ;)

On rozbijal, ona zajela sie zbieraniem odlamanych kawalkow ;)

Pod wieczor udalo nam sie jeszcze upiec kolejna partie pierniczkow, choc dekorowanie przelozylismy na kolejny dzien. Chyba w koncu udalo mi sie znalezc przepis na pierniczki, ktory mi odpowiada, choc ciekawostka jest, ze ciasto ma zawsze inny odcien. Pierwsza partie pieklam na poczatku miesiaca dla pan z Polskiej Szkoly i wyszly one jasnobrazowe. Partie ze wtorku zwiekszylam o 1.5, bo pamietalam z zeszlego roku, ze ledwo nam piernikow starczylo na obdarowanie wszystkich, ktorych chcielismy. Zgodnie z proporcjami, dalam wiec 1.5 lyzki kakao, zamiast 1. I niespodzianka, bo ciasto bylo ciemnobrazowe, niemal czekoladowe w kolorze. ;)

Taki kolor piernikow lubie najbardziej

A ja oczywiscie musialam dac plame, bo nadzorujac Potworki, uspokajajac klotnie (nic nowego ostatnio) o foremki, rozgniatajac i walkujac kawalki ciasta, itd. w ktoryms momencie zauwazylam, ze nowo wyciagniete z piekarnika ciastka maja jakis niezdrowy, szarawy kolor. Kolejna partia to samo. Uznalam, ze moze wymieszalismy za duzo scinkow zmieszanych z maka ze swiezym ciastem i nie przejelam sie specjalnie. Dopoki nie zauwazylam, ze kolejna partia nie chce sie piec. Dopiero wtedy dotarlo do mnie, ze gdzies pomiedzy partiami, wylaczajac zegarek, musialam niechcacy wylaczyc piekarnik i dwie partie ciastek byly po prostu na wpol surowe! :O Na szczescie po szybkim dopieczeniu nabraly prawidlowego, zloto-brazowego kolorku. ;)

Kolejnego poranka szkoly oczywiscie byly opoznione o 1.5 godziny, a wiadomosc przyszla tradycyjnie - o 5 nad ranem. :D Potwor Mlodszy zas strzelil focha, bowiem przyszedl do mnie rano i pyta, czy nie ma szkoly. Odpowiadam zakopana pod koldra, ze jest, ale opozniona. Na to moj syn pyta, co to znaczy opozniona. Tlumacze na agielski, ze delayed. Niestety, Kokusiowi pomylilo sie z delete, czyli "skasowany" i uznal, ze lekcji nie ma. Niepocieszony byl wiec, kiedy zaczelam poganiac dzieciaki ze sniadaniem, zeby wyrobic sie na czas... :D Poranne opoznienie wykorzystali jednak calkiem niezle, bowiem dekoracje na bombki w koncu byly suche i mogli je do nich przyczepic! :)

Bombki sa niestety przezroczyste, wiec slabo je widac ;)

Tego samego dnia, po poludniu, nastapilo wydarzenie historyczne! Otoz tata zabral Potworki na trening, co u nas sie praktycznie nie zdarza. Fenomen po prostu! :D
Spowodowane bylo to tym, ze musialam jechac na poczte odebrac tajemnicza przesylke, a nie naglym zainteresowaniem tatusia dzieciecymi sportami. ;) Z ta przesylka to byla niezla zagwozdka, bo w poniedzialek listonosz zostawil awizo, ze jest paczka z Polski na moje imie. Wiedzialam, ze siostra ma wyslac, ale jeszcze tego nie zrobila. Z matka jestem na wojennej sciezce, wiec raczej niskie szanse, ze paczke by szykowala. Od kogo wiec moze byc przesylka?! M. teoretyzowal, ze moze od tych znajomych co odwiedzili nas w pazdzierniku. Tez przeszlo mi to przez mysl, ale jednak mialam watpliwosci. Pechowo, kolejnego dnia caly dzien padal deszcz lodowy, na drogach bylo paskudnie, wiec na poczte pojechalam dopiero w srode. I okazalo sie, ze paczka przyszla od... mojej kuzynki! Ktora ostatnio przesylke wyslala z gratulacjami, kiedy bylam w ciazy z Bi! Nic dziwnego, ze nawet przez mysl mi nie przeszla! :D
Na mojej wizycie na poczcie, skorzystali wszyscy. Ja nie musialam pedzic z pracy z wywieszonym jezorem zeby zdazyc z Potworkami na trening. Dzieci podniecone, ze choc raz jechaly z tatusiem, pokazywaly mu wszystko na basenie, w przebieralniach oraz calym klubie, zapominajac, ze M. chodzi tam na silownie, wiec wszystko to zna. :) A tata choc raz mogl popatrzec na wlasne oczy jak plywa jego potomstwo, choc przyznal, ze nudzilo mu sie, bo ile mozna siedziec na tym basenie. Dlatego ja zawsze biore ksiazke, ale jak sie nie lubi czytac... ;) Na swoj sposob byl jednak dumny i potwierdzil to, co opowiadam mu ja. Bi jest dobra technicznie i szybka. Nik technicznie... coz, musi sie jeszcze wyrobic, ale ma tyle energii, ze macha ramionami niczym wiatrak i nadrabia szybkoscia.

Zrobienie porzadnego zdjecia jest awykonalne - tutaj wynurzyl sie na chwile, zeby zlapac oddech

Oczywiscie na zawodach, w stylu motylkowym, zabka oraz na plecach liczy sie tez technika i zostalby zdyskwalifikowany, ale kraulem spokojnie moglby startowac. :)

Wieczorem Potworki zaczely dekorowac upieczone dzien wczesniej pierniki. Zaskoczyli mnie, bo kiedy wybila magiczna godzina 19:15, Bi rzucila dekorowanie i popedzila na tablet. Nik natomiast uparl sie, ze skonczy pierniki. I skonczyl, mimo, ze zostalo mu wtedy ledwie 5 minut na ukochanej elektronice. ;) Zazwyczaj to Bi pierwsza byla do takich zadan kosztem tableta i nie wiem co sie stalo, ze role sie kompletnie odwrocily. ;)

Uwiecznilam poczatek "roboty", ale dopiero konczywszy post, uswiadomilam sobie, ze nie zrobilam zdjecia ani udekorowanym piernikom, ani gotowym paczuszkom :(

W czwartek urwalam sie po poludniu do biblioteki szkolnej. Stwierdzam, ze te czwartki sa jeszcze do ogarniecia, bo wychodze praktycznie w porze lunchu, nikt nie powinien wiec az tak krzywo patrzec. Powiedzialam wstepnie bibliotekarce, ze od Nowego Roku wtorki odpadaja, ale w czwartki postaram sie przyjezdzac co tydzien.
Tutaj jedynym "problemem" sa zajecia na lodowisku, bo wracam z biblioteki o 14, a o 15:50 wypadam z pracy jak oparzona, zeby zabrac dzieci na czas na lyzwy. Na szczescie te zajecia sa tylko sezonowe. ;) Wlasciwie to w czwartek byla ostatnia lekcja lyzew i teoretycznie Potworki moglyby wiecej na nie nie chodzic. Kiedy im jednak o tym powiedzialam, podniesli taki protest, ze przyznalam, ze juz ich zapisalam na kolejna sesje. Ta bedzie 6-tygodniowa i skonczy sie w polowie lutego, wiec jakos dobrne do konca i moze nie padne jak kon po westernie. ;)
Poniewaz byly to ostatnie zajecia, Potworki dostaly certyfikaty z osiagnieciami.

Same Potworki troche ciemne, ale ulubiony sprzet z lodowiska na zdjeciu musial byc! :D

Tu byl maly zgrzyt, bowiem panie wpisaly, zeby Kokusia zapisac na poziom 2, a Bi na poziom 1B. Starsza oczywiscie strzelila focha, ze jakim prawem ona jest gorsza?! :D Niestety, po upadku zaraz na pierwszych zajeciach, Bi jezdzila juz potem bardzo powoli i zachowawczo. Potrafi jednak wykonac kazde cwiczenie, wiec nie bardzo rozumiem skad zalecenie, zeby powtarzala poziom 1. Obserwowalam rozne grupy przez 5 tygodni i nie zauwazylam zadnej roznicy miedzy jedynkami. ;) To ze Nik dostal sie na poziom 2 to za to zadna niespodzianka. Wedlug mnie powinien byc tam przeniesiony juz w polowie sesji. Nawet jego instruktorka byla pod wrazeniem, bo dopisala "amazing" na jego certyfikacie. :)


Wieczorem zas przyszla pora na konczenie dekorowania piernikow i  nie obylo sie bez focha Bi, ze jak to?! Nikowi zostalo juz tylko zapakowanie i wypisanie kartek, a ona ma jeszcze pierniki do dekorowania?! :D No niestety, Mlodszy sie przylozyl dzien wczesniej, ona wolala tablet... Koniec koncow, Bi swoje paczuszki konczyla jeszcze w piatek rano... :O Najwazniejsze jednak, ze wszystkie zostaly zapakowane i zabrane dla ulubionych nauczycielek. :)

Piatkowy ranek zaczal sie od bilansu Kokusia. Byl tez oczywiscie kolejny foch ze strony Bi, ktora oburzyla sie, ze Nik straci zawrotne 45 minut z poczatku lekcji! :D
Bilans odbyl sie rutynowo: badanie osluchowe, zagladanie w gardlo, nos, uszy, wazenie, mierzenie, pogadanka na temat jedzenia warzyw (to do Nika), badanie wzroku i cos, co w Hameryce robia niezwykle rzadko - poziom hemoglobiny. Ostatnie Nik mial robione na bilansie... dwulatka, wiec kiedy lekarka zaproponowala, z radoscia przystalam. ;) Na szczescie wszystko wyszlo ok, a wzrok Nik ma sokoli, wedlug slow samej pielegniarki. ;)
Aktualne rozmiary:

wzrost: 125.7 cm
waga: 25.9 kg

Okolo 70 centyla. Nik zawsze wydaje mi sie taki malutki, nawet pomimo tego, ze ostatnio wyraznie wystrzelil w gore. Ciagle mam wrazenie, ze Bi byla duzo wieksza w tym samym wieku. Tymczasem porownujac rozmiary 7-letnich Potworkow, wychodzi, ze Nik jest nie tylko nieco ciezszy, ale jeszcze jest o caly centymetr wyzszy niz Bi w tym wieku! :D
Ja za to wysłuchałam pogadanki na temat szczepień przeciw grypie. Co roku to samo. Ja odmawiam, a lekarze serwują mi wykład o tym jak niesamowicie wazne i bezpieczne są te szczepienia. Cóż, akurat co do szczepionki na grypę mam swoje zdanie i nikt mnie nie przekona, ze ma ona sens. :)

I na tym, moje Drogie, koncze. Bede sie starac wpasc na Wasze blogi, zeby zlozyc Wam zyczenia swiateczne, ale jesli u wszystkich sie nie wyrobie, skladam je tutaj - grupowo:

Wesolych Swiat Bozego Narodzenia! Zeby choinka wam pachniala (nawet jesli, jak u nas, jest sztuczna i pachna zawieszone pachnidelka :D), zeby swiateczne ciasta nie szly w boczki, Mikolaj przyniosl cos wiecej poza rozga, a rodzina zeby tryskala humorem, nawet tesciowa! :*

Merry Christmas from the Little Monsters! :D

niedziela, 15 grudnia 2019

Grudniowe szalenstwo

Po dlugim (bardzo) weekendzie z okazji Indyka, zycie wrocilo na mniej wiecej poukladane tory, choc spokojnym tego czasu nazwac nie mozna. Wrecz przeciwnie, te 3 tygodnie pomiedzy Thanksgiving a Bozym Narodzeniem, to istny kolowrotek. Do ktorego zreszta sama sobie dokladam. ;) Chce dobrze, a potem pluje sobie w brode.
Dla przykladu, korzystajac z tego, ze mojego szefa mialo ne byc wiekszosc miesiaca, zglosilam sie, ze pomoge w szkolnej bibliotece, w czasie kiedy klasy Potworkow przychodza wymieniac ksiazki. Nie wiem jak to teraz jest w szkolnych bibliotekach w Polsce. Kiedy sama chodzilam do szkoly, biblioteka to bylo biurko zastawiajace dostep do regalow i panie bibliotekarki zazdrosnie tych regalow strzegace, ktore odbieraly ksiazki oraz wydawaly te, o ktore sie prosilo. Dzieciakom nie wolno bylo samemu myszkowac miedzy regalami, a na przerwach w kolejce stal taki tlumek, ze panie nie mialy czasu niczego polecic, a nieraz nawet nie udawalo sie na czas wypozyczyc tego, co mialo sie upatrzone. Nic dziwnego, ze szybko przerzucilam sie na biblioteki publiczne. ;)
Biblioteka Potworkow jest inna. Regaly sa ogolnodostepne, ksiazki sa logowane i wylogowywane z systemu elektronicznie i dzieciaki raz w tygodniu schodza tam cala klasa na 40 minut i maja czas na oddanie ksiazek oraz wypozyczenie nowych. Haczyk? Jest i haczyk, a jak. ;) Polowe tych 40 minut spedzaja z bibliotekarka, ktora pokazuje im nowe ksiazki zakupione do szkolnej kolekcji, lub daje im zadania w systemie komputerowym, niewiasta ta jest bowiem rowniez odpowiedzialna za szkolenie uczniow w pojeciach informatycznych. Tak naprawde to dzieciakom 20 minut na poszukiwanie ksiazek zupelnie wystarcza (te oddawane sa po prostu kladzione na przeznaczony do tego regal), przynajmniej nie maja czasu na glupoty. Jak to dzieci bowiem, te, ktore znajda upatrzone ksiazki wczesniej, zaczynaja latac po sali, przepychac sie, pokrzykiwac, itd. Szczegolnie chlopcy. ;) I tu dochodzimy do haczyka. Poniewaz bibliotekarka spedza z dzieciakami polowe czasu, ktory maja przeznaczony na wizyte w bibliotece, ma ona niewiele czasu na logowanie oddanych ksiazek oraz odkladanie ich na polki. I tu wlasnie przydaja jej sie rodzice, ktorzy jako ochotnicy przychodza do pomocy. Wierzcie mi, w czasie tych 40 minut nie daje rady odlozyc na miejsce nawet polowy ksiazek, a tymczasem dochodza nowe i nowe, bo do biblioteki schodzi jedna klasa za druga! :O
Bardzo sie wiec ciesze, ze zdecydowalam sie zglosic, ale! Wymaga to ode mnie urwania sie z pracy na ponad godzine. Nie dosc, ze gryza mnie wyrzuty sumienia, to jeszcze klasa Bi ma tak ustawiona biblioteke, ze przyjezdzam do pracy, mam jakies 45 minut na wypicie porannej kawy, po czym musze pedzic do szkoly. Juz widze, ze poza tym grudniem, raczej nie zglosze sie dalej do pomocy w jej klasie. Zreszta, juz jedna mama przychodzi. Zaden inny rodzic nie zglosil sie za to do pomocy w klasie Kokusia i tu rozwazam przyjedzanie co tydzien, nawet po Nowym Roku. Nadal jest to dosc klopotliwe, ale jego 40 min. w bibliotece zaczyyna sie o 13:05, wiec od biedy moge tam jezdzic w ramach przerwy na lunch. Musze jednak zastrzec pani bibliotekarce, ze nie zawsze dam rade. W ten sposob bede miala otwarta furtke jesli wypadnie mi cos pilnego w pracy lub zwyczajnie nie bedzie mi sie chcialo... ;)

A co poza moim nieszczesnym "wolontariatem"? ;)

Powrocily lekcje jazdy na lyzwach, ktorych zreszta zostala juz tylko jedna w tej sesji. Obawialam sie, ze po przerwie (Indyk wypadal w dniu kiedy normalnie mieliby lekcje) beda marudzic, ale na szczescie pojechali bez problemu, a wrecz z radoscia. Niestety, Nik wyraznie nudzi sie na swoim poziomie, a moje prosby o zmiane spotkaly sie z odmowa, bo w grupach nie moze byc wiecej niz okreslona liczba dzieci. :/ Trudno, jesli bedzie chcial chodzic na kolejna sesje, zapisze go na poziom 2. Ale to dopiero po Nowym Roku. :)
Zreszta, Nik zupelnie sobie nie krzywduje i po prostu jezdzi na wariata wokol swojej grupy. Niestety, w nosie ma polecenia instruktorki, a na moje uwagi, ze nie wykonuje cwiczen stwierdza, ze on juz to umie, a zreszta on nie chce cwiczyc, tylko jezdzic... :/

Radosc - bezcenna :)

Bi za to skrupulatnie cwiczenia wykonuje, chociaz brakuje jej brawury brata, wiec wychodzi jej nieco sztywno i malo plynnie. To jednak nic takiego. Najwazniejsze, ze lubi. :)

Bi za to w skupieniu obserwuje instruktorke

W ostatni czwartek, po powrocie z lyzew i odrobieniu lekcji, Potworki zabraly sie w koncu za dekorowanie piernikow dla Pan z Polskiej Szkoly.

Pare ciastek a tyle radosci ;)

Oczywiscie Nik musial sobie pomarudzic, ze on chce pierniki jesc, a nie dekorowac, ale na szczescie wszystkich nie pozarl. ;)

A w piatek rano - niespodzianka! Szkoly opoznione! Tym razem sniegiem nie sypnelo. ;) Za to pekla rura przy jednej z glownych drog w miasteczku, co zaowocowalo zamknieciem tejze drogi i gigantycznymi korkami. Zeby school bus'y nie musialy przebijac sie przez zakorkowane arterie miasteczka, postanowiono po prostu opoznic lekcje o 2 godziny. A kiedy wlaczylam komputer i weszlam na skrzynke z pracy zeby zawiadomic, ze bede pozniej, kolejna niespodzianka! Peknieta rura znajdowala sie niemal naprzeciwko naszego budynku, wiec na czas naprawy wylaczono w nim wode. A budynek zamknieto do poludnia! W ten sposob dostalo mi sie pol dnia wolnego. ;) Dzieciaki wsadzilam do autobusu o 10, a sama mialam niemal dwie godziny na popicie cieplej kawki i poczytanie ksiazki! Co za rozpusta! :D

Dzieciaki oczywiscie tez wybitnie na opoznionych lekcjach skorzystaly. Nie tylko, ze po prostu fajnie jest rano ogarniac sie bez stresu i pospiechu (o wyspaniu sie nie wspominam, bo Potwory same z siebie wstaja przed 7 :/), to jeszcze w koncu byly Mikolajki! :)
W tym roku nie robilam dzieciom jakichs wielkich prezentow. Dostali po puzzlach, ksiazeczkach gdzie uklada sie obrazki z naklejek oraz po pizamce. Starczy. Grudzien i tak obfituje w tyle prezentow, ze nie ma co przesadzac. ;) A po zejsciu na dol, w salonie zastalam taki widok:

Bi zaryczna, bo... zgubil jej sie jeden element... :D

Nie ma jak zrobic burdel na kolkach w godzine. Tylko dzieci potrafia. ;)

Potem nadszedl weekend, ktory byl chyba najbardziej zwariowanym od dluuugiego czasu... A sobota to juz bylo czyste szalenstwo.
Najpierw Polska Szkola. Choc raz Potworki wstaly i pojechaly do niej z entuzjazmem. Tego bowiem dnia, rowniez szkole odwiedzal dziadek w czerwonym wdzianku, z biala broda oraz workiem na plecach. ;)

Nauczycielka Bi wyslala zdjecie klasowe z Mikolajem; dawno nie musialam edytowac tylu twarzy! :D

Prezenty przyniosl... slabe, choc Potworki i tak byly zachwycone - troche polskich slodyczy (na ktorych najbardziej chyba rodzice skorzystaja ;P) oraz kubek z logo szkoly, upamietniajacy jej 60-lecie. Kolejny juz raz stwierdzam, ze dzieciom mniej zalezy na konkretnych prezentach, a bardziej na tym, zeby cos dostac. ;)

W czasie kiedy Potworki mialy radoche w szkole, ja popedzilam na zakupy. Wyjatkowo szlo mi jednak jakos opornie i ledwie zdazylam wpasc tylko do domu, rozpakowac torby i wstawic pranie i czas byl jechac po dzieci. A z Polskiej Szkoly pojechalam z nimi prosto... na przyjecie bozonarodzeniowe w kosciele! :)
W tym roku odbylo sie ono nieco inaczej, bo zaczelo sie od przedstawienia dla czlonkow parafii, przygotowanego przez nauczycielki religii przy naszym kosciele. Cos na ksztalt naszych polskich Jaselek, choc polskim przedstawieniom do piet nie siegaja. Cala historia Bozego Narodzenia byla mocno ukrocona, piosenek trzy na krzyz, a dzieciaki mamrotaly tak, ze ledwie dalo sie je zrozumiec. Z tego co jednak slyszalam, to pomysl przedstawienia wyskoczyl doslownie na ostatnia chwile i malo bylo czasu na przygotowania. Moze za rok sie poprawia. ;)

Podobno ksiadz nie byl zbyt szczesliwy, ze mu dzieciaki "biegaja na oltarzu", ale jednak na przedstawienie sie zgodzil :D

Potem mozna bylo w koncu zejsc na dol, do salki imprezowej, na wlasciwe przyjecie. W zasadzie to te Christmas Party odbywaja sie co roku na te same kopyto. Zawsze jest dekorowanie ciasteczek, przygotowywanie kartki swiatecznej, robienie naszyjnikow z zelkow oraz chrupek do mleka, malowanie twarzy i balonowe zwierzaki. Na szczescie Potworki absolutnie nie narzekaja i czekaja wlasnie na te konkretne aktywnosci. Troche mi smutno kiedy pomysle, ze to bylo prawdopodobnie ich ostatnie Chrismas Party tam. W przyszlym roku bowiem czas juz definitywny bedzie poslac Potworki do Komunii. Bi i tak przystapi do niej juz jako 10-latka, ale taka jest cena za poslanie obojga dzieci jednoczesnie. W kazdym razie, Komunia wiaze sie z wozeniem Potworkow na lekcje religii, a blizej uroczystosci rowniez zapewne na proby i przygotowania. Do naszego kosciola mamy ponad 20 minut jazdy i to autostrada. Dosc daleko. Raz w tygodniu, w niedziele na msze, nie jest to wielki klopot. Ale dodatkowo w srodku tygodnia, wieczorem, kiedy czlowiek wraca z pracy zmeczony, a tu trzeba jeszcze lekcje odrobic oraz ogarnac to i owo w chalupie, to juz robi sie problematyczne. Dlatego od nowego roku szkolnego planujemy przepisac sie do parafii w naszym miasteczku, niecale 10 minut od domu i to malymi, bocznymi uliczkami. Nie ma tam co prawda polskiej mszy, ale cos za cos...
W kazdym razie, w tym roku jeszcze Potwory zaliczyly przyjecie bozonarodzeniowe, na ktore przyjezdzaly odkad Nik skoczyl 2 latka (wczesniej jakos nie wyczailismy, ze takowe imprezy sie odbywaja). Oboje entuzjastycznie sklecili naszyjniki:


Nik udekorowal trzy ciasteczka, ktore natychmiast pozarl i nie udalo mi sie nawet pstryknac zdjecia. ;) Oboje sa juz teraz jednymi ze starszych dzieci na przyjeciu (zapisac mozna dzieci chodzace maksymalnie do V klasy, czyli okolo 11-latki), wiedza co i jak, wiec pierwsi ustawili sie w kolejce do balonow oraz malowania buzi. Bi juz tradycyjnie zrobila sie na tygrysa, a Nik zazyczyl sobie smoka. ;)

Artystka to pani malujaca buzie nie byla... :D

A potem wkroczyl gwozdz programu i zaczal rozdawac prezenty. W tym roku dla obydwu Potoworkow byly idealnie trafione, bo Bi dostala duzy zestaw laleczki LOL, a Nik jezdzace i swiecace auto.

Juz kolejny Mikolaj "zaliczony" tego dnia :D

Szczyt szczescia. ;) Zaraz skumal sie z jakims chlopcem i zaczeli urzadzac wyscigi i kraksy. ;)

Wspolne zabawy lacza najlepiej ;)

Mimo, ze Nik moglby zapewne spedzic tak pare godzin puszczajac samochod od sciany do sciany, po chwili musialam wyciagnac go z imprezy bowiem nie byl to koniec atrakcji na ten dzien. ;) Wpadlismy do domu na niecala godzine, po czym musielismy zbierac sie na przyjecie urodzinowe! :O Moja kolezanka urzadzala imprezke swojej 4-latce. Poczatkowo miala sie ona odbyc w dlugi weekend na Thanksgivivng, ale tego akurat dnia zaczal sypac snieg i zmuszona byla ja przelozyc. A ze kolejnego dnia mieli oni jakies inne plany, wiec padlo na tez nieszczesna, szalona sobote. ;)
Na przyjeciu ogolnie bylo milo, ugadalam sie za wszystkie czasy, ale przyznaje, ze po calym zwariowanym dniu, bylam juz po prostu padnieta. W dodatku wszystko sie przedluzalo, dostarczyciel pizzy nie mogl znalezc ich adresu, potem oczywiscie tort, babeczki i zamiast byc w domu po 19, wrocilam prawie o 21. :/ Na dodatek Potworki mialy jakiegos pecha, albo to rezultat glupich zabaw. Mlodziez uparcie bowiem gasila swiatlo w pokoju, w ktorym sie bawila i nie dziwota, ze nagle Bi przybiegla z placzem, ze siedziala na poduszczach i ktos skoczyl jej na brzuch! Plakala i plakala i odmawiala dalszej zabawy, az zaczelam panikowac, ze moze cos jej peklo, itd. Na szczescie w koncu sie uspokoila i wrocila do dzieci. Jak Bi podjela znow zabawe, to po chwili przybiegl z rykiem Nik, ze potknal sie i wywalil na jakies zabawki! :O Do dzis ma piekne, teraz juz zolto - zielone siniaki, jeden pod lopatka, drugi zaraz nad posladkami! :/ Po prostu jakies fatum! ;)

Happy Birthday to K.! :D

Po takiej sobocie, najrozsadniej byloby zakopac sie w domowych pieleszach z goraca kawa i dobra ksiazka. Tak?
Nie!
Wiedzac, ze w kolejny weekend mamy plany zarowno na sobote jak i niedziele, a nastepny to juz bedzie przedswiateczny, uparlam sie, ze to jedyny rozsadny termin na... narty! ;)
Tak jak wspomnialam w poscie o Kokusiu, doczekal sie chlopak pierwszego wypadu na naty! Wczesnie w tym roku! Zazwyczaj nie mobilizowalismy sie az do stycznia. ;) Tym razem bardzo mi jednak zalezalo zeby wybrac sie choc raz przed 6 stycznia, kiedy to Bi ma zaczac zajecia w klubiku narciarskim szkoly. Chcialam zeby przypomniala sobie jak sie jezdzi, jak sie wsiada na wyciag, itd.
Malzonek az tak podekscytowany nie byl, ale wykorzystalam to, ze chcial wyprobowac nowe buty, wiec dal sie namowic bez wiekszych problemow. Troche nie wypalil fakt, ze ze wzgledu na M., musielismy rano koniecznie jechac na msze. Do domu wrocilismy o 10:30 i zaczelismy pakowanie. Pierwszy raz, wiec bylismy kompletnie zdezorganizowani, M. zastanawial sie jak skutecznie wszystko zapakowac, w ktore auto, zas ja szukalam goraczkowo wszystkich rekawic, kominiarek pod kaski oraz moich gogli, ktore wcielo dokumentnie, a jak je znalazlam, to pozniej okazalo sie, ze zupelnie do kasku nie pasuja i jezdzilam bez nich. Dobrze, ze bylo pochmurno, ale bez padajacego sniegu. ;) Jeszcze jakies picie, jakies przekaski i zrobilo sie poludnie.
Nasze lokalne, bliziutkie stoki sa nadal zamkniete, a w "prawdziwe" gory to minimum 2 godziny jazdy, wiec odpadaly. Tam musielibysmy wybrac sie z samego ranka. Traf jednak chcial, ze akurat w tamtem weekend otwarto stoki na gorze mniej wiecej posredniej pomiedzy naszymi pagorkami, a prawdziwymi trasami. O tamtym miejscu slyszalam wiele pozytywnych opinii, a przy tym zjaduje sie ono tylko godzinke z hakiem od nas, postanowilismy wiec sprobowac.
Miejsce okazalo sie faktycznie bardzo fajne! Trasy na tyle dlugie, ze nie mialo sie wrazenia, ze wyciagiem wjezdza sie 10 minut, a zjezdza z gory w dwie. ;) Przy tym, gorka na tyle niewielka, ze nie bylo mozliwosci, zeby sie zgubic. ;) Smiejcie sie, ale w czasach "przed dziecmi", kiedy jezdzilismy naprawde duzo, zdarzalo nam sie zjezdzac bez skrupulatnego patrzenia na mapke, a na samym dole okazywalo sie, ze jestesmy po zupelnie innej stronie gory, daleko od parkingu i samochodu. I teraz wjezdzaj z powrotem i ostroznie, z mapa w reku, szukaj tras prowadzacych na glowne szlaki. ;) Podobnie tam, gdzie bylismy rok temu z dziecmi - jeden zly skret i zamiast zjechac pod sam hotel, moglismy sie znalezc pod glownym wejsciem, daleko od miejsca wypoczynku. Z marudzacymi na potege dzieciakami. ;)
Tutaj takiego niebezpieczenstwa nie bylo. W ogole, ze wzgledu na poczatek sezonu, malo bylo wyboru, bo otwarta byla ledwie polowa szlakow, w zasadzie wiec czy sie chcialo czy nie, trzeba bylo zjezdzac praktycznie jedna trasa. ;)

Potworki gotowe na szusowanie! :)

Poniewaz wyjechalismy dosc pozno, zanim dotarlismy na miejsce, zanim znalazlam miejsce do kupienia biletow (normalne kasy biletowe byly nieczynne), zanim w koncu przebralismy sie, dzieciaki obowiazkowo odsiusialy (:D) i dobrnelismy pod wyciag, zrobila sie 14, a wyciagi byly czynne do 16. Duzo wiec nie pojezdzilismy, ale przyznaje, ze z moim brakiem kondycji i tak starczylo. Pod koniec miesnie ud bolaly mnie juz jak cholera. Czas zaczac robic serie przysiadow i innych cwiczen na udka. ;)
Pierwszy zjazd zaliczylismy we czworo i... klasyk. Trasa byla niby zielona (najprostsza), ale ze szczytu poczatkowo byly dwa bardziej strome (a przez to oblodzone) miejsca, na ktorych Bi kompletnie spanikowala. :D Rozryczala sie, ze ona sie boi i dalej nie jedzie. Lzy jak grochy, ludzie nas mijaja, ja pluje sobie w brode, ze wydalam $500 na klub narciarski, na ktory ona teraz pewnie juz nie pojedzie... ;) M. zirytowal sie, zabral Mlodszego i pojechali na dol i tyle z jego pomocy. Ja zaczelam od pogadanki, ze przeciez Starsza tak bardzo chciala nalezec do klubu narciarskiego w szkole, ze przeciez bedzie jezdzic ze szkola co tydzien i jak ona sobie to wyobraza? Bi oczywiscie nawet zdenerwowana pyskuje, ze ze szkola nie beda przyjezdzac na te gorke. Fakt, chociaz nie bede jej teraz mowic, ze ta, na ktora beda jezdzic, choc trasy ma ktorsze i prostsze, jest mala, wiec koncowke ma jedna, wspolna dla wszystkich tras. Koncowka ta ma oznaczenie niebieskie (srednio trudne), jest dosc stroma, wiecznie oblodzona i nieraz wywinelam na niej orla. :D
W kazdym razie zmienilam nieco taktyke i zaczelam zachecac dziecko, ze nie ma sie gdzie spieszyc, ze moze jechac sobie poprzecznie, od jednego konca stoku, do drugiego. Na to Bi, ze ona nie umie skrecac! :O No guzik prawda, bo rok temu umiala, ale na szczescie troche juz w tym roku pojezdzila na lyzwach, wiec przypomnialam, ze zasada jest ta sama - nacisnie prawa noge, skreci w lewo, nacisnie lewa, skreci w prawo. Starsza chyba widziala, ze nie ma wyjscia i jakos musi z gory zjechac, wiec podjela proby i z lekkimi okrzykami przerazenia, ale po-szlo. ;) Reszta trasy na szczescie okazala sie naprawde prosciutka i lagodna. W dodatku okazalo sie, ze jeden z wyciagow dojezdza na 3/4 wysokosci gorki, wiec mozna te najbardziej stroma czesc trasy zwyczajnie pominac. Potem Bi tak sie rozochocila, ze probowala po kolei kazde rozgalezienie tras, a ja mialam problem, zeby ja dogonic, szczegolnie pod koniec, kiedy uda juz zdrowo mnie napierniczaly. ;)

Z gorki na pazurki! :D

Poniewaz natura kocha rownowage, kiedy Bi sie rozkrecila, to kryzys zlapal Nik. Jezdzilismy glownie osobno - ja z Bi, M. z Kokusiem, bowiem chlopaki zjezdzaly z samego szczytu. Kilka razy jednak spotkalismy sie w polowie trasy i konczylismy ja razem. Potwory, jak to Potwory, rywalizuja ze soba na kazdym kroku. Tym razem kazde chcialo zjechac szybciej. Wygrala Bi, wiec Mlodszy strzelil focha. Dodatkowo, wywalil sie w ktoryms momencie tak pechowo, ze wypiela mu sie narta i oboje troche sie nameczylismy, zeby ja z powrotem wpiac i nie pozwolic jej zjechac w dol stoku. ;) Nik porzadnie sie zestresowal, rozplakal i potem juz do konca wygladal niewyraznie. Tyle zostalo z zapalonego narciarza z zeszlego roku. ;)

Po takim weekendzie, Bi, ktora zazwyczaj w dni wolne od rana dopytuje "a co dzis robimy?" i burczy kiedy mowie, ze nic, bo musze porobic cos pilnego kolo domu, tym razem wieczorem rozplakala sie, ze ona w ogole nie czula, ze miala weekend i nie chce isc kolejnego dnia do szkoly. ;)

Kolejny tydzien oraz weekend uplynely duzo spokojniej, ale o nich juz w kolejnym poscie.
A na koniec wyrywki "Marszu Dabrowskiego" wg. Bi, ktora musiala nauczyc sie go na pamiec w Polskiej Szkole:

"Z ziemi polskiej do Polski..."
"Przejdziem Wisle, przejdziem dalej..."

O ile to "przejdziem dalej" jeszcze jest od biedy logiczne, to (nawiazujac do pierwszej linijki) nie moge Bi przetlumaczyc, ze nie mozna przejsc do Polski skoro juz sie w niej jest. ;) "Z ziemi wloskiej" uparcie kojarzy sie Bi z wlosami i zasmiewa sie do rozpuku, mimo mojego tlumaczenia, ze Wlochy to po prostu Italy po polsku. ;)

Nik tymczasem "przyniosl" ze szkoly nastepujaca pioseneczke na melodie "Jingle Bells" (dla znajacych jako tako angielski):

"Dashing through the snow,
On the pair of broken skis,
Over fields we go,
Crashing into trees,
The snow is turning red,
I think I'm almost dead,
I woke up in the hospital,
With stitches on my head!"

Pamietam jak sama (mam wrazenie, ze dopiero co!) przynosilam do domu takie przerobki znanych piosenek, a teraz kolej moich dzieciakow i ich kreatywniejszych kolegow. :D

Pozdrowienia (jeszcze) przedswiateczne! :*

wtorek, 10 grudnia 2019

SIEDEM lat Kokusia

Stalo sie. Moje "malenstwo", moj chlopczyk, ktory dla mnie chyba na zawsze pozostanie "dzidziorkiem", skonczyl SIEDEM lat!



Solenizant podczas zabawy po ostatniej sniezycy

Swiezo upieczony siedmiolatek nadal jest kochanym przytulasem i uroczym pieszczochem uwielbiajacym drapanie po pleckach. Ulubiona kwestia jest zartobliwe angielskie "scratchy backie" (od scratch = drapac i back = plecy), wymowione bardzo proszacym tonem, gdzie Mlody nadstawia nam plechy i domaga sie ulubionej pieszczotki. ;)
Dosc czesto niestety wpada jednak w nastroj malkontenta. Potrafi juz rano zejsc na dol z naburmuszona mina i na pytanie co chce na sniadanie, zmarszczyc brwi i wymruczec tylko "Hmpf!". Wtedy juz wiadomo, ze caly dzien bedzie sobie znajdowal powody do jekow i fochow. :/

Mimo foszkow, Nik nadal jest raczej pokojowo nastawiony do swiata i nie znosi bezposredniej konfrontacji. Czy to z siostra, czy z kolegami, jest bardzo bierny i jak dzieje sie cos nie po jego mysli, po prostu placze. Czasem martwie sie, ze zycie moze dac mu ostro po doopie... :(

Jest niesmialy, nie lubi byc w centrum uwagi. Nie znosi popisow, ani wystepow. Niedawno urzadzil naprawde wyjatkowy placz przed wyjsciem do Polskiej Szkoly i dopiero po dluzszym "duszeniu" udalo mi sie wyciagnac z niego, ze ich Pani kaze dzieciom po kolei podchodzic do tablicy i na niej pisac. I to Kokusia tak zestresowalo - ze on nie umie, on sie wstydzi i on nie chce... Musialam przed lekcjami porozmawiac z nauczycielka i poprosic, zeby moze jednak Mlodszemu oszczedzila stresu. ;)

O ile Bi to urodzona modelka, ktora z kazda mina dobrze wychodzi na zdjeciach, strzelic Kokusiowi porzadna fote to jest wyzwanie... Zazwyczaj wychodzi sztywno i sztucznie. ;)

Zeby jednak nie bylo, ze Kokus to tylko taki placzliwy misiak, ma on tez zagrywki typowo chlopiece, podpatrzone zapewne u kolegow. Swojego czasu namietnie ogladal bajki oraz domagal sie ksiazek o "Power Rangers". Fascynacja przeszla, ale pozy "karateki" oraz udawane bitki zostaly. To niby tylko zarty, ale wychodze z nich nieraz pokopana i zupelnie mnie one nie bawia. To znaczy, Nik nie kopie i nie trafia z piesci specjalnie. To nie ten typ. On tylko "straszy", a ze dosc czesto zle wymierzy... ;) Potem zarliwie przeprasza, ale matka juz zdazy oberwac. ;) Czasem zreszta specjalnie podejmuje "walke", ale Mlodszy jest dla mnie za maly, za szybki i za zwinny. Wije sie jak piskorz, odkakuje jak kangurek, a ja w dodatku nie chce mu zrobic krzywdy i wychodze z zapasow zdyszana i z siniakami. ;)

Nik jest malym "krolewiczem" i zupelnie nie radzi sobie z ogarnianiem samego siebie i swojej przestrzeni. Gdzie Bi od dluzszego czasu ma zryw na scielenie lozka, czy robienie sobie sniadania, tak Mlodszy zupelnie nie ma problemu z byciem wyreczanym ze wszystkiego. Nie potrafi nawet (sorki za opis) wytrzec sobie tylka, ale tu nawet nie nalegam (poki co), bojac sie o stan jego bielizny. ;) Niestety, nadal tez od czasu do czasu zdarza mu sie w nocy posiusiac w lozko. Rzadko, bo raz na kilka miesiecy, ale nieprzemakalna podkladka musi nadal byc na miejscu. :/ Szczytem jest jednak, kiedy przy rozbieraniu Nik kladzie sie na lozko i jeczy zeby sciagnac mu portki i skarpety, bo on jest taaaki zmeczony i nie da rady... :D
Chociaz, niedawno przylapalam go jak robil porzadek na swoim biurku, wiec moze w koncu zaczyna lapac jakas swiadomosc otoczenia i samego siebie. ;)

Jest wielkim "zbieraczem", zeby nie powiedziec smieciarzem. Gdzie sie nie pojawimy, zawsze znajdzie jakis dlugopis, obszczerbiony olowek, lotke do Nerf gun'a, itd. Potrafi zanurkowac pod regal w sklepie, gdzie niezawodnie wypatrzy jakis skarb. ;) Ze szkoly rowniez przynosi caly stos takich "przydasiow". Niestety, czesto znajduje tez samochodziki, ludziki lub inne male zabawki. Nik zdecydowanie holubi powiedzeniu "znalezione nie kradzione" i jesli cos znajduje sie na podlodze, oznacza to dla niego, ze jest niczyje i mozna sobie wziac. Odbywamy niezliczone pogadanki na ten temat, ze gdzies w sklepie czy na kempingu, jasne, ktos zgubil, na pewno nie wroci zeby szukac. Ale w szkole, czy, o zgrozo, we wlasnej klasie, bierze zabawki kolegow. Tlumaczymy, ze tak nie wolno, ze jakies dziecko bedzie plakalo, ze cos zgubilo, ze jakby ie czul gdyby to jemu wypadlo i ktos wzialby mu te zabawke zanim zdazylby jej poszukac? Bez rezultatu, kleptomania jest silniejsza. ;)

O jego osiagnieciach w szkole pisalam calkiem niedawno przy okazji wywiadowek, wiec tu wspomne tylko, ze ogolnie radzi sobie bardzo dobrze. Nie ma problemu z liczeniem jesli tylko sie skupi i dodaje gdzie trzeba dodawac i odejmuje tam, gdzie trzeba odejmowac. Za to naprawde swietnie pisze. Fonetycznie jego teksty mozna bez problemu doczytac, choc oczywiscie zdarzaja sie byki, bo angielska pisownia do latwych nie nalezy. Za to ostatnio Nik podejmuje proby pisania po polsku i rezultaty sa oczywiscie takie, ze boki mozna zrywac! :D

"Mama jest kochana" :D

Slabo widac, ale jest tam napisane "caham chae mama", czyli "kocham cie mama" - polski z angielska pisownia, boskie! :D

Dla mnie oczywiscie te teksciki sa bardzo wzruszajace i cenne i pieczolowicie chowam je na pamiatke. ;)

Cwiczy gre na skrzypcach w miare chetnie, choc przyznaje, ze wychodzi mu to... roznie. Mimo dlugich i smuklych palcow (po mamusi ;P), naciskanie odpowiedniej struny w odpowiednim czasie, wymaga wprawy. Nik czasem nacisnie za lekko, czasem zahaczy smyczkiem o dwie struny, czasem nie naciagnie dobrze wlosia w smyczku, czasem go nie natrze kalafonia (rodzajem przetworzonej zywicy - zanim dzieci nie zaczely grac, nie mialam pojecia, ze cos takiego istnieje :D), itd. W dodatku, jak ze wszystkim, spieszy sie i gra byle jak i bez skupienia, byle szybko. W rezultacie instrument skrzypi i trzeszczy, zamiast grac. ;) Najwiekszym wysilkiem jest przecwiczenie melodii wolno i spokojnie, a najgorsza kara moj nakaz, zeby sprobowal jeszcze raz (chociaz to moje uszy najbardziej cierpia).

Wirtuoz w szlafroku ;)

Najczesciej konczy sie tak, ze klekam obok niego i skrobiac sie po glowie probuje zagrac sama, zeby znalezc przyczyne dlaczego Mlodszy nie moze wydobyc ze skrzypiec poprawnego dzwieku. Moje palce sa o wiele za duze na jego malutkie skrzypeczki, ale i tak osiagam lepsze rezultaty. I przyznaje, ze mam przy tym niezla zabawe! :D Slon mi na ucho nadepnal, ale zawsze marzylam, zeby nauczyc sie grac na instrumencie. Teraz mam okazje. Sprawdzam jak melodia powinna brzmiec, po czym daje Kokusiowi wskazowki, co robi nie tak. Na szczescie Mlodszy to nie Bi i nie rzuca sie wsciekle w obliczu konstruktywnej krytyki. W ten sposob uczymy sie grac razem. Z bardziej popularnych melodyjek, umiem juz zagrac "Twinkle, twinkle, little star". :D

Nik nadal nie garnie sie specjalnie do zorganizowanych sportow. Polubil druzyne plywacka, ale kiedy "okazalo sie", ze treningi sa dwa razy w tygodniu (wczesniej w czasie jednego treningu mial tenisa; teraz go z niego wypisalam), juz przewraca oczami, ze "znooowu?". Ciekawe jak by marudzil, gdyby w soboty nie mial Polskiej Szkoly i jezdzilby na trening trzeci raz w tygodniu? ;) Poza plywaniem, stanowczo odmawia propozycji jakiegokolwiek sportu, oprocz lyzew. Caly czas tez powtarza, ze on kocha zime, sporty zimowe, uwielbia lyzwy i narty. Moja propozycje zapisu na hokeja jednak odrzucil. Wszystko super, ale z mama i tata. ;)

Doczekal sie juz nawet nart w tym roku, ale o tym w innym poscie ;)

Dolne jedynki oraz dwojki wymienil na stale. Gorne jedynki jednak, mimo, ze "luzne" sa od okolo roku, nadal nie kiwaja sie na tyle mocno, zeby wypasc. Co dziwne tez, miejsca po mlecznych dwojkach nadal sa puste, mimo, ze jedna z nich wypadla juz we wrzesniu! :O
Za to, podczas mycia zebow, odkrylam, ze niewiadomo kiedy, wyrznely mu sie dolne szostki. ;)

Aktualne rozmiary dopisze po bilansie, ktory odbedzie sie dopiero tuz przed przerwa swiateczna.

STO LAT SYNKU!!! :*


Dopisek po-bilansowy:

wzrost: 125.7 cm
waga: 25.9 kg

czwartek, 5 grudnia 2019

Indyk, Indyk i po indyku

Jak w tytule. Rowniez doslownie. ;) Niestety, hamerykancka tradycja sprawia, ze indyki mordowane sa w okolicach listopada wrecz masowo. W drodze na lodowisko, mijamy stadnine koni, na ktorej ktos odgrodzil maly wybieg i od dwoch miesiecy rosly tam sobie i tuczyly sie mlode indyczki. Ale kiedy jechalismy na ostatnie przed Swietem Dziekczynienia zajecia z lyzew, wszystkie "tajemniczo" zniknely. Nik jest jeszcze na tyle maly, ze nie skojarzyl, ale Bi poplakala sie nad losem ptaszysk. ;)

Jesli chodzi o samo Thanksgiving, to spedzilismy je bardzo milo, choc jak zwykle grono nasze bylo mocno okrojone, z zaledwie czworka doroslych i dwojka dzieci. Dzien wczesniej, w srode, dzieciaki konczyly dwie godziny wczesniej, wiec i ja wyszlam z pracy o 13, co dalo mi dodatkowe pare godzin na pichcenie. W czwartek od rana kontynuowalam i w rezultacie wyrobilam sie na tyle wczesnie, ze zdazylam sie jeszcze na spokojnie wykapac, nakryc do stolu i czekajac na gosci, posiedziec popijajac kawke. Tak to lubie. :)

Dzieciaki w szkole robily "indycze" opaski, ale Nik swoja gdzies posial...

Reszta weekendu byla niestety jednym z najgoszych dni wolnych jakie mialam w zyciu... W piatek wszystko sie ryplo. Obudzilam sie z takimi zawrotami, ze chodzilam przytrzymujac sie scian, a w koncu polozylam sie i zasnelam, bo nie bylam w stanie ani chodzic, ani siedziec, ani tym bardziej jesc, bo zbieralo mnie na wymioty. Dodatkowo samopoczucie psula mi swiadomosc, ze tego dnia myslelismy o skoczeniu na narty (w gory jakies 2 godziny od nas, bo tylko tam byly juz otwarte stoki ;P), ale w moim stanie nie dalabym rady zjechac nawet z oslej laczki. ;)
A kiedy po poludniu poczulam sie troche lepiej, otrzymalam kiepska wiadomosc i poprztykalam sie z mezem, choc nasza klotnia byla rezultatem mojej reakcji na te wiadomosc i zupelnie (dla mnie) niespodziewana. Reszta piatku i sobota uplynela nam wiec na cichych dniach. Najgorzej, ze w sobote swiat mi sie nadal lekko "bujal", wiec nie mialam ani energii, ani ochoty zeby wymyslac Potworkom jakies specjalne zajecia. Mieli miec rano trening na basenie, na ktory planowalam ich zabrac z racji braku Polskiej Szkoly, ale niestety pompa siadla, poziom chloru w wodzie siegal kosmosu i zajecia sie nie odbyly. A na naszym znajomym lodowisku trwal turniej hokeja i tura "wolnej" jazdy zostala odwolana. :/ Utknelismy wiec w domu i cale szczescie, ze M. pojechal sam z siebie na zakupy do Polakowa, a pozniej do marketu budowlanego, wiec przynajmniej mielismy od siebie nieco oddechu.
W niedziele wyjasnilismy sobie z malzonkiem to i owo, czy raczej ja wygarnelam mu, ze nawet jesli nie wie o co mi chodzi, nawet jesli uwaza, ze zachowuje sie niedorzecznie, to jego zadaniem jako meza jest wspierac, poklepac po plecach i powiedziec, ze bedzie dobrze, a nie "kopac lezacego" obrazaniem sie. Szczegolnie, ze moje piatkowe rozgoryczenie po otrzymaniu wiadomosci, kompletnie nie bylo kierowane w jego strone, a obrazil sie, bo... nie podobalo mu sie, ze bylam pelna zalu i nie rozumial dlaczego. :O
Chyba dotarlo, choc troche. ;)

W niedziele rano Potworki mialy trening (na innym basenie) skokow do wody. Dla Kokusia pierwszy. Najpierw zonk, bo kiedy przyjechalismy okazalo sie, ze ktos zapomnial otworzyc basen (znajduje sie on w czesci sportowej prywatnej szkoly), a ze byl dzien wolny od zajec, obaj trenerzy biegali jak w ukropie, probujac znalezc osobe posiadajaca elektroniczne karty otwierajace drzwi. Pol godziny poslizgu, ale w koncu weszlismy. W rezultacie, zajecia przesunely sie rowniez i zamiast byc w domu krotko po 11, bylismy prawie w poludnie, czyli polowa niedzieli sobie uciekla. ;)
Ogolnie fajnie bylo patrzec na cwiczenia. Bi skacze juz naprawde niezle. Prostuje sie niczym strzala i naprawde nie ma sie do czego przyczepic.

Bi skacze. Niestety, zamazana, bo skok byl za szybki :)

Nik skacze... na zabe. Niezgrabnie rozkraczony, ale najwazniejsze, ze sie nie boi. ;)

Zdjecie lekko zamazane, ale macie mniej wiecej porownanie :D

No i byl to jego pierwszy trening skokow (ich normalny basen jest za plytki i skakac do niego nie wolno), wiec nie ma co sie spodziewac cudow. ;)

I tak nam uplynal dlugi weekend.
Ktory niespodziewanie jeszcze nam sie przedluzyl... ;)

Ledwie zdazylismy wrocic po treningu w niedziele do domu, zaczal proszyc snieg. Idealnie na 1 grudnia. :) Juz od kilku dni wiadomosci trabily, ze nadchodzi wieeelka sniezyca i zeby sie przygotowac, ale nikt specjalnie sie tym nie przejmowal. Takie burze sniezne na poczatku sezonu sa zazwyczaj raczej slabiutkie, a prognozy z zapowiadanych 12 do 20 cm, przez 7 do 12 cm, przeszly w koncu do 2 do 7 cm. Nikt nie spodziewal sie wiec niewiadomo czego, szczegolnie, ze snieg caly dzien proszyl sobie leniwie, a pod wieczor temperatury sie podniosly powyzej zera i przeszedl w marznacy deszcz. W nocy mial przestac na kilka godzin padac zupelnie, a pozniej ponownie zaczac, ale ze z takimi prognozami ciezko jest cos przewidziec, szkoly uparcie milczaly. Przypominam, ze tutaj maja tendencje do zamykania szkol lub chociaz opoznienia rozpoczecia lekcji przy najmniejszych opadach sniegu. ;) W niedziele wieczorem tylko kilka college'ow oglosilo, ze nastepnego dnia beda zamknieci, czemu nie ma sie co dziwic, skoro wiekszosc studentow dojezdza do nich samochodami. Osobiscie nie znosze takiej niewiadomej, jako ze lubie przygotowac sobie co sie da, dzien wczesniej. Nasze miasteczko ma zwyczaj zawiadamiania rodzicow o zamknieciu pozno, niemal na "ostatnia chwile". Dobrym wskaznikiem sa wiec okoliczne miasteczka, ktore zazwyczaj oglaszaja zamkniecia juz wieczorem, zamiast jak nasze, nad ranem. Tym razem jednak, wszystkie milczaly jak zaklete, a ze sniezyca uparcie nie chciala sie rozkrecac, wiec uznalam, ze jednak lekcje sie odbeda. Przygotowalam ubrania, zrobilam kanapki, spakowalam przekaski do sniadaniowek, nastawilam budziki i poszlismy spac. Obudzilam sie o 4 nad ranem, kiedy M. wychodzil do pracy i sprawdzilam maile. Nadal nic. Tymczasem kiedy budzik zadzwonil o wpol do siodmej, znalazlam w skrzynce wiadomosc o zamknieciu, ktora przyszla o 5:10 nad ranem. To naprawde nie dalo sie wieczorem?! Nosz kurka na wacie! Wstalam, na paluszkach przeszlam po pokojach dzieci wylaczajac ich budziki, a potem wrocilam do blogiego lozka, ale co za tego, jak zasnac juz nie moglam. :/
Potworki wstaly zaraz po mnie, zdziwione, ze budziki nie zadzwonily. Zdziwienie szybko ustapilo radosci, ze nie ma szkoly. ;) I dopytywaniom kiedy, no kieeedy pojdziemy na podworko. :D
Jak dla mnie to zamkniecie bylo mocna przesada, bo spadlo doslownie kilkanascie cm sniegu i tam gdzie Potworki przejechaly na "duposlizgach" wytarly go miejscami do trawy.

Widac pasek sniegu wytartego do trawy, chociaz fakt, ze z tej strony, pod choinkami, zawsze jest tego sniegu mniej

Drogi, nawet nasza osiedlowa, byly calkiem niezle odsniezone, a temperatury lekko na plusie, co sprawialo, ze snieg na asfalcie niemal nie osiadal, choc do szuflowania byl koszmarnie ciezki. Odsniezylam frontowe wejscie oraz chodnik idacy wokol przodu domu az do podjazdu i miesnie od lopatki, przez pachwine, az do klatki piersiowej, czulam jeszcze nastepnego dnia. ;)

Widoczne na fotce hulajnogi sniezne mialy byc prezentami Mikolajkowymi, ale ze Matka Natura zeslala snieg troche wczesniej i niewiadomo kiedy znow nieco podesle, Potworki dostaly je juz w poniedzialek ;)

Krajobraz za oknem i fakt, ze nadszedl grudzien, natchnal mnie do wyciagniecia bozonarodzeniowych dekoracji i przyozdobienia domu. Tylko choinki brakuje, bo nie mozemy sie z M. zdecydowac czy chcemy zywa, czy sztuczna... ;)


Zagniotlam tez ciasto na pierniki, ale z braku czasu pieke je po 20 dziennie, czyli dwie blaszki. ;)


Zazwyczaj biore sie za nie dopiero, kiedy stoi juz choinka, tym razem jednak planuje wreczyc przyozdobione przez Potworki pierniczki paniom z Polskiej Szkoly. W sobote beda tam bowiem ostatni raz przez Swietami. W kolejny weekend Bi ma zawody, a potem bedzie juz przerwa swiateczna.

A snieg padal sobie dalej. Momentami mocniej, momentami ledwie proszyl, ale padal praktycznie caly dzien, dopiero poznym popoludniem przestal zupelnie i spodziewalismy sie, ze to juz koniec atrakcji.  ;)
Taaa... W okolicy kladzenia dzieci spac, chmury znow sypnely i to ostro. Ale, tak jak poprzedniego wieczora, szkoly milczaly, prognozy zapowiadaly okolo 40% szansy na snieg w nocy i ewentualnie jakies 5 cm... Przyszykowalam wiec jedzenie i ubrania, powlaczalam wylaczone rano budziki i poszlam spac.

Przed domem przez chwile znow mialam "Narnie" :)

I co? No, jajco. Sniegu niespodziewanie dowalilo jakies 30 cm i podobno pobilismy rekord na ilosc bialego puchu jak na poczatek sezonu.

Widok we wtorek rano z okna tarasowego

A szkoly znow zamkneli. :/ Wiadomosc przyszla ponownie o 5 nad ranem i kolejny raz przemykalam na palcach po pokojach, wylaczajac budziki. ;) A Potworki byly po prostu przeszczesliwe, choc zaczelo im sie juz w doopach przewracac od ilosci wolnego i nie dosc, ze klocily sie doslownie o wszystko, to jeszcze uparly sie, ze kolejnego dnia tez na peeewno nie bedzie szkoly i wstaly w srode w iscie wisielczych humorach. :D

Zanim jednak nastala sroda, byl caly, calutenki wtorek na zabawy w bialym puchu:

Fajnie, ze zaraz kolo domu mamy calkiem przyzwoite gorki do zjezdzania :)

Tarzanie sie w puchu rowniez bylo praktykowane :)

W nieudeptanych miejscach snieg siegal Mai brzucha, a to nie jest malutki piesek ;)

Tak wlasnie sobie minal "Indyczy" weekend, ktory z czterech dni, niespodziewanie przedluzyl sie w niemal tydzien. ;)

Na zakonczenie, swiateczne akcenty na znajomej stacji benzynowej :)