Jesli chodzi o samo Thanksgiving, to spedzilismy je bardzo milo, choc jak zwykle grono nasze bylo mocno okrojone, z zaledwie czworka doroslych i dwojka dzieci. Dzien wczesniej, w srode, dzieciaki konczyly dwie godziny wczesniej, wiec i ja wyszlam z pracy o 13, co dalo mi dodatkowe pare godzin na pichcenie. W czwartek od rana kontynuowalam i w rezultacie wyrobilam sie na tyle wczesnie, ze zdazylam sie jeszcze na spokojnie wykapac, nakryc do stolu i czekajac na gosci, posiedziec popijajac kawke. Tak to lubie. :)
Dzieciaki w szkole robily "indycze" opaski, ale Nik swoja gdzies posial...
Reszta weekendu byla niestety jednym z najgoszych dni wolnych jakie mialam w zyciu... W piatek wszystko sie ryplo. Obudzilam sie z takimi zawrotami, ze chodzilam przytrzymujac sie scian, a w koncu polozylam sie i zasnelam, bo nie bylam w stanie ani chodzic, ani siedziec, ani tym bardziej jesc, bo zbieralo mnie na wymioty. Dodatkowo samopoczucie psula mi swiadomosc, ze tego dnia myslelismy o skoczeniu na narty (w gory jakies 2 godziny od nas, bo tylko tam byly juz otwarte stoki ;P), ale w moim stanie nie dalabym rady zjechac nawet z oslej laczki. ;)
A kiedy po poludniu poczulam sie troche lepiej, otrzymalam kiepska wiadomosc i poprztykalam sie z mezem, choc nasza klotnia byla rezultatem mojej reakcji na te wiadomosc i zupelnie (dla mnie) niespodziewana. Reszta piatku i sobota uplynela nam wiec na cichych dniach. Najgorzej, ze w sobote swiat mi sie nadal lekko "bujal", wiec nie mialam ani energii, ani ochoty zeby wymyslac Potworkom jakies specjalne zajecia. Mieli miec rano trening na basenie, na ktory planowalam ich zabrac z racji braku Polskiej Szkoly, ale niestety pompa siadla, poziom chloru w wodzie siegal kosmosu i zajecia sie nie odbyly. A na naszym znajomym lodowisku trwal turniej hokeja i tura "wolnej" jazdy zostala odwolana. :/ Utknelismy wiec w domu i cale szczescie, ze M. pojechal sam z siebie na zakupy do Polakowa, a pozniej do marketu budowlanego, wiec przynajmniej mielismy od siebie nieco oddechu.
W niedziele wyjasnilismy sobie z malzonkiem to i owo, czy raczej ja wygarnelam mu, ze nawet jesli nie wie o co mi chodzi, nawet jesli uwaza, ze zachowuje sie niedorzecznie, to jego zadaniem jako meza jest wspierac, poklepac po plecach i powiedziec, ze bedzie dobrze, a nie "kopac lezacego" obrazaniem sie. Szczegolnie, ze moje piatkowe rozgoryczenie po otrzymaniu wiadomosci, kompletnie nie bylo kierowane w jego strone, a obrazil sie, bo... nie podobalo mu sie, ze bylam pelna zalu i nie rozumial dlaczego. :O
Chyba dotarlo, choc troche. ;)
W niedziele rano Potworki mialy trening (na innym basenie) skokow do wody. Dla Kokusia pierwszy. Najpierw zonk, bo kiedy przyjechalismy okazalo sie, ze ktos zapomnial otworzyc basen (znajduje sie on w czesci sportowej prywatnej szkoly), a ze byl dzien wolny od zajec, obaj trenerzy biegali jak w ukropie, probujac znalezc osobe posiadajaca elektroniczne karty otwierajace drzwi. Pol godziny poslizgu, ale w koncu weszlismy. W rezultacie, zajecia przesunely sie rowniez i zamiast byc w domu krotko po 11, bylismy prawie w poludnie, czyli polowa niedzieli sobie uciekla. ;)
Ogolnie fajnie bylo patrzec na cwiczenia. Bi skacze juz naprawde niezle. Prostuje sie niczym strzala i naprawde nie ma sie do czego przyczepic.
Bi skacze. Niestety, zamazana, bo skok byl za szybki :)
Nik skacze... na zabe. Niezgrabnie rozkraczony, ale najwazniejsze, ze sie nie boi. ;)
Zdjecie lekko zamazane, ale macie mniej wiecej porownanie :D
No i byl to jego pierwszy trening skokow (ich normalny basen jest za plytki i skakac do niego nie wolno), wiec nie ma co sie spodziewac cudow. ;)
I tak nam uplynal dlugi weekend.
Ktory niespodziewanie jeszcze nam sie przedluzyl... ;)
Ledwie zdazylismy wrocic po treningu w niedziele do domu, zaczal proszyc snieg. Idealnie na 1 grudnia. :) Juz od kilku dni wiadomosci trabily, ze nadchodzi wieeelka sniezyca i zeby sie przygotowac, ale nikt specjalnie sie tym nie przejmowal. Takie burze sniezne na poczatku sezonu sa zazwyczaj raczej slabiutkie, a prognozy z zapowiadanych 12 do 20 cm, przez 7 do 12 cm, przeszly w koncu do 2 do 7 cm. Nikt nie spodziewal sie wiec niewiadomo czego, szczegolnie, ze snieg caly dzien proszyl sobie leniwie, a pod wieczor temperatury sie podniosly powyzej zera i przeszedl w marznacy deszcz. W nocy mial przestac na kilka godzin padac zupelnie, a pozniej ponownie zaczac, ale ze z takimi prognozami ciezko jest cos przewidziec, szkoly uparcie milczaly. Przypominam, ze tutaj maja tendencje do zamykania szkol lub chociaz opoznienia rozpoczecia lekcji przy najmniejszych opadach sniegu. ;) W niedziele wieczorem tylko kilka college'ow oglosilo, ze nastepnego dnia beda zamknieci, czemu nie ma sie co dziwic, skoro wiekszosc studentow dojezdza do nich samochodami. Osobiscie nie znosze takiej niewiadomej, jako ze lubie przygotowac sobie co sie da, dzien wczesniej. Nasze miasteczko ma zwyczaj zawiadamiania rodzicow o zamknieciu pozno, niemal na "ostatnia chwile". Dobrym wskaznikiem sa wiec okoliczne miasteczka, ktore zazwyczaj oglaszaja zamkniecia juz wieczorem, zamiast jak nasze, nad ranem. Tym razem jednak, wszystkie milczaly jak zaklete, a ze sniezyca uparcie nie chciala sie rozkrecac, wiec uznalam, ze jednak lekcje sie odbeda. Przygotowalam ubrania, zrobilam kanapki, spakowalam przekaski do sniadaniowek, nastawilam budziki i poszlismy spac. Obudzilam sie o 4 nad ranem, kiedy M. wychodzil do pracy i sprawdzilam maile. Nadal nic. Tymczasem kiedy budzik zadzwonil o wpol do siodmej, znalazlam w skrzynce wiadomosc o zamknieciu, ktora przyszla o 5:10 nad ranem. To naprawde nie dalo sie wieczorem?! Nosz kurka na wacie! Wstalam, na paluszkach przeszlam po pokojach dzieci wylaczajac ich budziki, a potem wrocilam do blogiego lozka, ale co za tego, jak zasnac juz nie moglam. :/
Potworki wstaly zaraz po mnie, zdziwione, ze budziki nie zadzwonily. Zdziwienie szybko ustapilo radosci, ze nie ma szkoly. ;) I dopytywaniom kiedy, no kieeedy pojdziemy na podworko. :D
Jak dla mnie to zamkniecie bylo mocna przesada, bo spadlo doslownie kilkanascie cm sniegu i tam gdzie Potworki przejechaly na "duposlizgach" wytarly go miejscami do trawy.
Widac pasek sniegu wytartego do trawy, chociaz fakt, ze z tej strony, pod choinkami, zawsze jest tego sniegu mniej
Drogi, nawet nasza osiedlowa, byly calkiem niezle odsniezone, a temperatury lekko na plusie, co sprawialo, ze snieg na asfalcie niemal nie osiadal, choc do szuflowania byl koszmarnie ciezki. Odsniezylam frontowe wejscie oraz chodnik idacy wokol przodu domu az do podjazdu i miesnie od lopatki, przez pachwine, az do klatki piersiowej, czulam jeszcze nastepnego dnia. ;)
Widoczne na fotce hulajnogi sniezne mialy byc prezentami Mikolajkowymi, ale ze Matka Natura zeslala snieg troche wczesniej i niewiadomo kiedy znow nieco podesle, Potworki dostaly je juz w poniedzialek ;)
Krajobraz za oknem i fakt, ze nadszedl grudzien, natchnal mnie do wyciagniecia bozonarodzeniowych dekoracji i przyozdobienia domu. Tylko choinki brakuje, bo nie mozemy sie z M. zdecydowac czy chcemy zywa, czy sztuczna... ;)
Zagniotlam tez ciasto na pierniki, ale z braku czasu pieke je po 20 dziennie, czyli dwie blaszki. ;)
Zazwyczaj biore sie za nie dopiero, kiedy stoi juz choinka, tym razem jednak planuje wreczyc przyozdobione przez Potworki pierniczki paniom z Polskiej Szkoly. W sobote beda tam bowiem ostatni raz przez Swietami. W kolejny weekend Bi ma zawody, a potem bedzie juz przerwa swiateczna.
A snieg padal sobie dalej. Momentami mocniej, momentami ledwie proszyl, ale padal praktycznie caly dzien, dopiero poznym popoludniem przestal zupelnie i spodziewalismy sie, ze to juz koniec atrakcji. ;)
Taaa... W okolicy kladzenia dzieci spac, chmury znow sypnely i to ostro. Ale, tak jak poprzedniego wieczora, szkoly milczaly, prognozy zapowiadaly okolo 40% szansy na snieg w nocy i ewentualnie jakies 5 cm... Przyszykowalam wiec jedzenie i ubrania, powlaczalam wylaczone rano budziki i poszlam spac.
Przed domem przez chwile znow mialam "Narnie" :)
I co? No, jajco. Sniegu niespodziewanie dowalilo jakies 30 cm i podobno pobilismy rekord na ilosc bialego puchu jak na poczatek sezonu.
Widok we wtorek rano z okna tarasowego
A szkoly znow zamkneli. :/ Wiadomosc przyszla ponownie o 5 nad ranem i kolejny raz przemykalam na palcach po pokojach, wylaczajac budziki. ;) A Potworki byly po prostu przeszczesliwe, choc zaczelo im sie juz w doopach przewracac od ilosci wolnego i nie dosc, ze klocily sie doslownie o wszystko, to jeszcze uparly sie, ze kolejnego dnia tez na peeewno nie bedzie szkoly i wstaly w srode w iscie wisielczych humorach. :D
Zanim jednak nastala sroda, byl caly, calutenki wtorek na zabawy w bialym puchu:
Fajnie, ze zaraz kolo domu mamy calkiem przyzwoite gorki do zjezdzania :)
Tarzanie sie w puchu rowniez bylo praktykowane :)
W nieudeptanych miejscach snieg siegal Mai brzucha, a to nie jest malutki piesek ;)
Tak wlasnie sobie minal "Indyczy" weekend, ktory z czterech dni, niespodziewanie przedluzyl sie w niemal tydzien. ;)
Na zakonczenie, swiateczne akcenty na znajomej stacji benzynowej :)
Jej. Ile śniegu, choć te powiadomienia na ostatnią chwilę, muszą być wkurzające.
OdpowiedzUsuńU nas piękna jesień, choć już nie złota.
Uściski i zdrowia dużo
Snieg byl, ale tylko na poczatku grudnia. Od tamtego czasu posucha... ;)
UsuńWow ile śniegu! Ale pięknie :) Wasze dzieciaki mają frajdę :))
OdpowiedzUsuńMialy. Od poczatku grudnia nie mielismy porzadnej sniezycy. ;)
UsuńO jaaa, ale zazdroszczę! Pięknie macie z tym białym puchem, a Potworki to mali szczęściarze :) My planujemy w Polsce po Świętach wybrać się w góry bo obawiam się, że w Wielkopolsce śniegu nie uświadczymy ;)
OdpowiedzUsuńZaczynam rowniez rozwazac wycieczke w gory, bo od tamtego czasu u nas temperatury wiosenne i sniegu praktycznie zero...
UsuńAle wam zazdroszczę. U nas pewnie nie spadnie nic.
OdpowiedzUsuńNie ma czego zazdroscic, bo w styczniu juz spadla tylko mala warstewka. :D
UsuńAle macie tam dużo śniegu :D
OdpowiedzUsuńSuper!
Zdrówka i oby zawroty się nie powtarzały. Zrób badania ;)
Takie zawroty u nas rodzinne, to cos z blednikiem. Moja matka je miala, ma je moja siostra i ja tez niestety. :(
UsuńNo widac, ze wzgledem sniegu nie zaznaliscie biedy. U nas w NC tez byl snieg, tzn. poproszylo w ten swiateczny indyczy weekend niecale 30 min, co pokazalo biel na ziemi przez kilka minut. I zaraz potem stopnialo. A wiec kazdy z nas zaznal troche zimy na Wsch. Wybrzezu.
OdpowiedzUsuńSzkoda, ze od tamtego czasu w prognozach cisza. W polowie stycznia spadlo kilka cm, a teraz co i rusz zapowiadaja, po czym prognoza sie zmienia i nie spada nic.
UsuńNie wierzę, że macie śnieg... ale pięknie! zatęskniłam za takim klimatem świątecznym, ja już o świętach myślę, choinka ubrana :) Trzymajcie się, pozdrawiam Was ciepło!
OdpowiedzUsuńMielismy. Od polowy grudnia po snieg trzeba by jechac w gory. :)
UsuńO rany, śnieg! U Was już faktycznie zimę i święta można poczuć. Ja to jeszcze nawet zimowych ubrań, czy butów nie powyciągałam, dziś mamy np +7C... Trochę zazdroszcze, bo ja przez pogodę, a w zasadzie brak zimowej, choć do zimy jeszcze trochę czasu zostało, wszak nadal jest jesien przeciez, ale jakoś nie dociera do mnie, że za moment święta i nijak nimi nie żyję.
OdpowiedzUsuńZ tym zamykaniem szkół tylko nie zazdroszczę.
Piękna ta Wasza Narnia. gratuluję pięknych skoków!
A z M - to święta prawda, na nasz argument "bo nie", "bo tak" nigdy dąsać się nie mogą, bo nie ;)
a, a zawroty zdiagnozowałaś? ja powiem Ci ostatnio miałam taki sam epizod, nie mogłam wstać rano z łóżka, no tak fatalnie się czułam, miałam takie śmigło że hej, w mig słabłam i mdliło niemiłosiernie.. kosmos... :/
UsuńZawrotow nie diagnozowalam, bo miewala je moja matka, ma je siostra i czasem miewam ja. Na szczescie takie mocne to doslownie raz na kilka miesiecy.
UsuńSlyszalam, ze w Polsce w tym roku bieda ze sniegiem. Nawet w Zakopanem, u moich tesciow slabo (jak na nich). U nas od polowy grudnia tez porzadnego opadu juz nie bylo...
Ja zawsze, ale to zawsze skakałam na brzuch. Jakbym nie próbowała skoczyć, jakbym się nie złożyła, zawsze do wody lądowałam na brzuchu, co delikatnie mówiąc było bolesne :)
OdpowiedzUsuńAle macie pięknie z tym śniegiem, chociaż przyznam, że zamykanie szkół przy tych kilku centymetrach jest dla mnie dziwne. U nas znowu mamy temperatury na +, a Jasiu non stop pyta kiedy w końcu pójdziemy na sanki i dlaczego śnieg jeszcze nie pada :)
No w Polsce w tym roku to trzeba po snieg wybrac sie w wysokie gory. :)
UsuńJa nigdy nie mialam okazji cwiczyc skokow, ale podejrzewam, ze tez wyladowalabym na brzuchu. :D
Ja, znawczyni zawrotow z ktorymi zyje od kilku lat tez mialam kilka napadow karuzeli, ale ona byla objawem napietych miesni, a dokladnie chodzi o kregoslup szyjny, wiec moze MRI zrob? Mam nadzieje, ze zapomnialas juz o tej nieprzyjemnej wiadomosci. Moj M. czasami zamiast zamknac buzie to powie za duzo I jest wojna!
OdpowiedzUsuńU nas tak samo. :D Jak napisalam, mi w takim momencie najbardzie potrzeba, zeby M. powiedzial "nie martw sie, bedzie ok". A on uwaza, ze zachowuje sie niedorzecznie i jeszcze ma pretensje! :/
UsuńTeż miałam ostatnio jednodniowe zawirowania i mdłości:/ masakra jakaś!!!
OdpowiedzUsuńps. a śniegu to zazdroszczę;)))
Nie zazdrosc Gosiu, bo od polowy grudnia juz go nie ma! :D
UsuńKurcze, epidemia jakas, czy co? ;)
śnieg! widzę śnieg! no szoook! :) ale Wam fajnie. U nas aktualnie lekki mrozik ale już widać na plusie temp i jakby wiosna w grudniu ma być
OdpowiedzUsuńMy mielismy dosc cieply ale sniezny grudzien, za to styczen pobil rekordy ciepla. Poki co, luty tez wyglada bardzo cieplo. Kleszcze az powylazily, wiec marzy mi sie porzadny mroz.
Usuń