Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

wtorek, 26 listopada 2019

Listopad pedzi jak szalony

Heeej, hej, Aniu! Pisze i pisze od zeszlego tygodnia i skonczyc nie moge... Dzieki za mobilizacje! ;)


Musze szybko zabrac sie i skonczyc kolejnego listopadowego posta. Jak nie zdaze w tym tygodniu, w nastepnym moze byc doopa, bowiem w czwartek wypada u nas Swieto Indyka Thanksgiving. Tydzien bedzie skrocony, a ze czesciowo pisze z pracy, wiec i pisanie bede miala skrocone. :)

Dopisek:
Nie zdazylam w zeszlym, ale wyrobilam sie w tym. ;)

W tym samym dniu kiedy Polska swietowala Niepodleglosc i cieszyla sie dlugim weekendem, u nas byl Dzien Weteranow. W niektorych miastach szkoly byly zamkniete, ale w naszym nie tylko odbywaly sie (prawie) normalnie lekcje, ale jeszcze byly wywiadowki. :O Jedyna radosc dla dzieci (mlodszych, bo starsze moga miec juz powody zeby wywiadowki znielubic ;P), ze lekcje byly skrocone o dwie godziny. A owe szczescie i tak mieli dosc polowiczne, bo z powodu skroconych lekcji, zabrali im dluga przerwe. ;) Nie wiem bowiem czy juz nie pisalam, ale przypomne, ze lekcje trwaja u nas 6.5 godziny, ale w srodku dnia dzieciaki maja 20 minut na lunch i zaraz po lunchu 30 minut przerwy, w czasie ktorej smarkateria jest obowiazkowo wyganiana na dwor, no chyba ze na zewnatrz faktycznie pizga zlem. ;) Daje im to godzinna przerwe w srodku dnia, bo wiadomo, ze zanim sie zbiora i zejda do stolowki, a po przerwie wdrapia sie na pietro, rozbiora i usadowia znow w klasie, mija pewnie ponad godzina. No ale niestety, kiedy lekcje sa skrocone, nie maja tej dlugiej przerwy i oczywiscie sa niepocieszeni. ;)
Wracajac jednak do wywiadowek. Zapisy na nie pojawily sie juz dawno i na szczescie udalo mi sie wpisac u obu Potworkow na ten sam dzien, jedno zaraz po drugim. Oszczedzilo mi to jezdzenia dwa razy do szkoly i urywania sie z pracy lub czekania w szkole niewiadomo ile. ;) Jedynym utrudnieniem bylo to, ze Bi miala byc obecna na swojej wywiadowce, przez co musialam zrobic  maly objazd zeby zabrac ja z domu. Przyznam sie Wam tez szczerze, ze wcale mi sie nie podoba taka obecnosc dziecka, kiedy mam dyskutowac na temat jego wynikow w nauce. Hamerykanscy nauczyciele sa mocno nastawieni na pochwaly i mysle, ze przy dziecku nie odwaza sie nawet na konstruktywna krytyke, a mnie rowniez obecnoc Bi hamowala przed zapytaniem o kilka rzeczy.
Ogolnie rzecz biorac, nie ma sie jednak do czego przyczepic. Oba Potworki sa grzeczne, posluszne i kolezenskie (to zupelnie odwrotnie niz w domu!) i nie sprawiaja w szkole wiekszych problemow. Ucza sie tez calkiem dobrze. Oboje maja po kilka "N" (near), co oznacza, ze juz prawie opanowali jakies zagadnienia, ale jeszcze musza troche nad nimi popracowac, z wiekszosci jednak otrzymali "M", ktore oznaczaja, ze te czesc materialu juz maja opanowana. Bi ma rowniez "E" oznaczajace ze przewyzsza swojego rocznika w wymaganych zagadnieniach, ale to z plastyki i w-f'u, wiec w sumie slabo sie liczy. :D
Tak naprawde, jedynym powazniejszym problemem Starszej jest "spelling". To slynne, angielskie literowanie, to jest jej najslabszy punkt. Nawet fonetycznie, pisze tak, ze nie mozna sie doczytac. Nie pomaga to, ze Starsza zwyczajnie nie lubi pomalu gloskowac i poswiecic temu chwilki dluzej, co owocuje tekstami, ktore sa naprawde ciekawie napisane i ladnie rozbudowane, ale koszmarnie ciezkie do rozczytania. Oczywiscie proby poprawienia jej, koncza sie awantura, jak ostatnio, kiedy zamiast "who", napisala w wypracowaniu "how". Czytalam jej wypociny na glos i rzecz jasna, w odpowiednim miejscu wymawialam "hau". Dziecko na to przewraca oczami, ze przeciez to "hu". No to odpowiadam, ze tak pisze sie "how", a "who" zapisuje sie "w-h-o". Widze ze juz jest zla (ta dziewczyna nienawidzi nie miec racji :D), ale czytam dalej. Pechowo, w opowiadaniu Bi jest kilka miejsc z "who". Kiedy po raz kolejny czytam "hau", Bi zabiera mi kartke i stwierdza, ze ona sama przeczyta. Ok, niech bedzie... Starsza czyta, czyta, az dochodzi do newralgicznej czesci i sama wymawia wyraz jako... "HAU"! Wybucham smiechem i mowie triumfalnie, ze "Widzisz?! Sama tez przeczytalas "how"!!!". Tu juz Bi nie zdzierzyla i wypadla z jadalni ryczac w glos i tupiac nogami. :D
Nik na szczescie nie ma podobnych problemow. Ze wszystkim sobie radzi bez wiekszych potkniec. Jedyne nad czym musi popracowac, to koncentracja i zwolnienie tempa, robi bowiem bledy typowo niechlujne. W matematyce np. rozszyfrowuje zadanie z trescia, zaznacza, ze jest to zadanie na odejmowanie, wypisuje cyfry w slupku, wpisuje minus, po czym... dodaje! Normalnie czasem rece opadaja! :D Kiedy dostaje w lapki jego testy, tez nie wiem czy smiac sie czy plakac, bo wlasnie albo zamiast dodac odejmuje, albo rozwiazuje poprawnie, ale zaznacza nieprawidlowa odpowiedz (najczesciej testy sa na zasadzie wielokrotnego wyboru). No ewidentnie nie chce mu sie skupic i robi na odwal - odpieprz, byle szybko. ;) Za to w przeciwienstwie do siostry, swietnie pisze. Na tescie z zapisywania fonetycznego wyrazow, otrzymal 95%, gdzie do zaliczenia potrzebne bylo 80%.
Tak w ogole to czasem ciezko mi stwierdzic czy te moje Potworki sa bystre, czy nie. W Hameryce dzieci nie przygotowuja sie do testow w domu. Ba! Ja nawet nie wiem, ze mieli test, dopoki nie przyniosa do domu juz ocenionej pracy! :O Praca domowa ma pomoc utrwalic material, ale zadawane jest niewiele, a szkola wychodzi z zalozenia, ze wiekszosc wiedzy dzieciaki maja wyniesc z klasy. Juz gdzies, komus pisalam, ze szkola zatrudnia armie asystentow, korepetytorow, itd. ze wszelkich dziedzin. Nie wiem jak bedzie dalej, ale w szkole podstawowej nie widze powdu, zeby jakiekolwiek dziecko nie opanowalo wymaganego materialu, chyba ze maja faktycznie problemy psychologiczno - pedagogiczne. ;)

Starczy o szkole. :)
Pisalam jakis czas temu, ze troche na sile, zapisalismy Kokusia do druzyny plywackiej. Teraz chodzi juz na treningi od kilku tygodni i sam przyznaje, ze polubil druzyne. Podobnie jak siostra, lubi wode, dodatkowo oswoil sie z dzieciakami i widze, ze nawet niektore zagaduje (niesmialek ;P). Nad stylami nadal pracuje. Jeden z trenerow smieje sie, ze jego zabka jest "nie do konca legalna", ale nie przejmujemy sie tym za bardzo. Nik nie ma jeszcze skonczonych 7 lat i na zawody w tym roku i tak nie mialam zamiaru go zapisywac. Za to kraulem, choc nadal nieco "bije sie z woda", przesciga wiekszosc dzieciakow w zblizonym wieku, wiec widze dla niego przyszlosc w tym sporcie. ;) Poki co, najwazniejsze, ze mu sie podoba i chce plywac.

Wiem, zdjecie zamazane, ale obiekt byl w ruchu i to szybkim :D

Za to Bi przezywa jakis kryzys i marudzi ostatnio, ze nie chce jezdzic na treningi. To znaczy, nadal twierdzi, ze lubi plywanie i nie moze sie doczekac zawodow (seria zaczyna sie w grudniu), ale przed treningami marudzi. Tlumaczymy, ze jesli nie bedzie cwiczyc to wypadnie z formy i nie ma na zawodach szans na wstazke. Poki co, dziala...

Kompletnie wbrew woli dzieci, zapisalam ich natomiast na lyzwy. ;) No dobrze, kiedy ich zapisywalam to nie bylo w zasadzie "wbrew nim", bo zwyczajnie o tym nie wiedzieli. :D Zapisywalam ich juz we wrzesniu, a ze szczegolnie Nik czesto oprotestowuje nowe aktywnosci, wolalam oszczedzic sobie nerwow i zeby nie sluchac przez dwa miesiace, ze oni nie chca, nie beda, wstydza sie i co tam jeszcze mogli wymyslec.
O takich lekcjach jazdy na lyzwach, myslalam juz od dwoch lat, odkad pierwszy raz zabralismy Potworki na lodowisko. Sama kiedys zapisalam sie na podobne zajecia dla doroslych i pamietam, ze bardzo mi sie podobaly oraz sporo sie nauczylam. Jasne, nie zrobily one ze mnie lyzwiarki figurowej, ale na pewno pomogly zdobyc troche pewnosci siebie na lodzie. I pal licho, ze potem przez 10 lat na lyzwach nie jezdzilam i kiedy znow stanelam na lodowisku mialam miekkie kolana. ;)
W kazdym razie, tam gdzie jezdzilam z Potworkami regularnie juz w zeszlym roku, organizuja takie lekcje i sa one w dodatku (relatywnie) tanie jak barszcz. Niestety, przez to sa tez bardzo oblegane, tym bardziej, ze odbywaja sie tylko przez dwa dni w tygodniu, w dwoch przedzialach czasowych i tylko przez 5 tygodni, nie ma wiec wielu miejsc. Kiedy dwa lata temu pomyslalam o lekcjach dla Bi, bylo juz duzo za pozno. Wszystkie miejsca dawno byly zajete. Rok temu juz prawie - prawie mi sie udalo. Akurat bylo jedno wolne miejsce, szybko zabralam sie wiec za zamawianie, ale nie znalam systemu, a ze program oferowany jest przez departament rekreacji jednego z okolicznych miesteczek, musialam zalozyc tez u nich internetowe konto. Zanim sie zorientowalam co i jak, zanim wszystko pozakladalam, ostatnie wolne miejsce... zniknelo! Ale bylam zla! ;) Zalozenie konta mialo jednak zalete. Musialam podac kontakt mailowy, dzieki czemu ciagle dostaje powiadomienia i wiem kiedy otwieraja tam latem publiczny basen (to wielki kompleks rekreacyjny), kiedy pole golfowe, a kiedy lodowisko. Dostalam rowniez maila, ze zaczely sie zapisy na lekcje jazdy na lyzwach. Tym razem, nie czekajac, natychmiast Potworki zapisalam. ;)

Zanim jednak zaczely sie lekcje, otworzyli lodowisko. Kiedy Potworki o tym uslyszaly, dopytywaly sie codziennie kiedy pojedziemy. To tylko utwierdzilo mnie w tym, ze lekcje to dobry pomysl i zabralam ich na publiczna jazde, zeby przypomnieli sobie co nieco. Bawili sie swietnie i scigali kto pierwszy okrazy lodowisko. Wygral Nik, bo brak mu wyobrazni i jezdzi na wariata, co chwila zreszta wywijajac orla. ;) A zapis na lekcje przydal sie dodatkowo, bo zapisane dzieci wchodza podczas publicznej jazdy za darmo, ha! :D

Lyzwiaze ;)

Mimo ze bawili sie przednio, kiedy w koncu powiedzialam im o lekcjach, oba Potworki podniosly protest. Zwizualizujcie tu sobie moj przewrot oczami. ;) Zawarlam jednak z nimi umowe, ze pojada na dwie lekcje. Jesli po nich stwierdza, ze nie podoba im sie, nie maja frajdy, czy po prostu nie chca i juz, wypisze ich. Te lekcje to $50 na glowe, okolo 1/4 normalnych kosztow zajec sportowych. Jakos to przelkne. ;)
Pojechali i... poczatkowo oboje byli zachwyceni. W ich grupach jest sporo dzieci, ktore najwyrazniej nigdy nie staly na lodzie bez podporki. Bi cwiczyla tak jak panie uczyly, tuptajac pomalu przez lodowisko. ;) Nik zignorowal polecenia i jezdzil w kolko naokolo grupy, zachwycony tym, ze jest najlepszy. ;)

Tutaj widac, ze Nik juz dojechal do scianki, a reszta jego grupy nadal probuje przedostac sie przez lodowisko ;)

A potem wszystko sie polowicznie posypalo. Bi jakos tak pechowo upadla, ze przekrecilo ja w locie, a ze przez kitke kask miala odsuniety lekko na tyl glowy, wiec plasnela policzkiem o lod. Placzu bylo co niemiara i przez kolejny tydzien wygladala jakby ktos przywalil jej z piesci. ;) Jestem z niej bardzo dumna, bo pomimo tego, wrocila z powrotem na lod, choc juz do konca poruszala sie doslownie tiptopkami. ;)
A teraz najlepsze! Jadac na pierwsza lekcje, jakos nawiazala nam sie rozmowa o lyzwach, ze te wypozyczane sa okropnie niewygodne, itd. Powiedzialam Potworkom, ze jesli zobacze, ze naprawde uwielbiaja lyzwy i beda chcieli co tydzien na nich jezdzic, pomysle nad kupnem im wlasnych. Na to Bi, ze ona juz lyzwy uwielbia i zeby jej przekoniecznie kupic! ;) Potem nastapil pechowy upadek, placz i cala droge z powrotem slyszalam, ze lyzwy sa glupie, ze ona juz wiecej jezdzic nie bedzie i zeby ja z lekcji wypisac. Ewidentnie ktos sie zrazil. :D


No i sie nie wyrobilam. Jest piatek, a mi jeszcze co nieco zostalo do opisania. Ze juz o wgraniu i wrzuceniu zdjec nie wspomne... ;)

OK, pisze dalej. Kiedy skoncze, to skoncze. ;)
Ze wgrywaniem filmikow tez mam ostatnio problem. Zdjecia (odpukac!) poki co wgrywam bez wiekszych przeszkod, ale za to filmow moj telefon nie chce przesylac. Zaczyna proces, a pod koniec wyskakuje mi informacja, ze telefon jest nieosiagalny. I doopa. Poczatkowo pomagalo odlaczenie i ponowne podlaczenie srajfona, ale w ktoryms momencie przestal wysylac filmiki kompletnie. Myslalam moze ze w moim laptoku, ktory ma juz swoje lata, wyczerpuje sie pamiec. Sprobowalam jednak wgrac filmy na komputer w pracy. Poczatkowo przesylalo, a po chwili zaczelo wywalac te sama wiadomosc. Problem jest wiec albo z moim srajfonem, albo z kabelkiem. Sklaniam sie raczej ku srajfonowi, bo ostatnio tez zawiesza mu sie internet. Przestaje wladowywac strony, musze go zresetowac i wtedy przez 1-2 dni chodzi ok. Po czym znow go szlag trafia... Niestety, tak samo zachowywal sie moj poprzedni telefon zanim wyzional ducha... :(

Wrocmy jednak jeszcze do lyzew. Jak wspomnialam, dzieciaki zapisane na lekcje, maja darmowy wstep na publiczna jazde. Poniewaz nie mielismy zadnych planow na kolejna niedziele, spytalam Potworki czy maja ochote jechac. Nik az podskoczyl ze szczescia, Bi sie troche opierala. Kiedy jednak oswiadczylam, ze zostanie w domu nie oznacza, ze bedzie mogla spedzic 1.5 godziny na tablecie, z lekkim fochem, ale pojechala. ;) W weekendy Potworki maja niemal nieograniczony dostep do tabletow, pilnujemy jednak z M., zeby robili sobie regularne przerwy, co zawsze przymowane jest przez Potworki z fochem. :)
Nik jezdzi jak szaleniec, doslownie. Od czasu do czasu sie wywali, po czym wstaje i pedzi dalej. Cale nogi ma posiniaczone, bo nadal jest cieplo, a on sie bardzo poci, na lodowisko ubieram go wiec dosc lekko. Nie ma izolacji w postaci grubych, zimowych spodni oraz kurtki, wiec upadek na lod musi skonczyc sie siniakami. Najwazniejsze jednak, ze zupelnie go one nie wzruszaja. ;)

Nasza domorosla "drama queen" musiala pokazac, jak bardzo sie boi ;)

A Bi? Coz, po upadku na pierwszej lekcji, Bi cofnela sie do poziomu sprzed 2 lat. Jezdzila caly czas podtrzymujac sie scianki. Wprawdzie jechala dosc szybko i plynnie, ale caly czas z reka na scianie i przy najmniejszej utracie rownowagi, wykrzywiala buzie w wyrazie paniki. ;)

Przy takim podejsciu obawialam sie, co bedzie przed kolejna lekcja. Spodziewalam sie mocnego protestu ze strony Staszej i wlasciwie to szykowalam sie na wypisanie jej z zajec. I tu sie zdziwilam, bo Bi pojechala na nie bez szemrania, a wrecz z radoscia. Radzila tez sobie bardzo dobrze. Gdzie Nik w zasadzie ma w nosie polecenia instruktorek i jezdzi sobie w kolko po lodzie, tam Bi karnie stara sie wykonywac cwiczenia. Jedyne co, to uparla sie ubrac kominiarke, ktora kupilam jej z mysla o jezdzie na nartach w mrozie i zimnie. Oswiadczyla, ze jesli znow upadnie, woli miec zaslonieta buzie i z ta logika nie chcialam sie klocic. ;)

O prosze - nawet noge poslusznie zadzierala do gory, mimo, ze wymaga to dobrej rownowagi i stabilnosci.

Na usprawiedliwienie Nika dodam, ze wedlug wieku i faktu, ze nigdy nie mial formalnych lekcji, przydzielono go na poziom 1. Patrzac jednak na jego wyczyny, stwiedzam, ze powinien spokojnie zostac przeniesiony na poziom 2 albo i 3. ;)

Nikowi brak wyzwan nie przeszkadza. Liczy sie, ze moze pedzic przez lod bez ograniczen ;)

W kazdym razie, z drugich zajec oba Potworki wyszly zachwycone, a co najwazniejsze, Bi odzyskala chyba nieco pewnosci siebie. ;)


No to mamy poniedzialek. Trzy dni przed Indykiem. Moze zdaze... :D

Opisac chcialam jeszcze w sumie tylko jedno wydarzenie. Poltora tygodnia temu Potworki mialy dlugo wyczekiwane Boo Bash w szkole, czyli zabawe... Halloweenowa. Tak, tak, caly swiat zdazyl juz o Halloween zapomniec, nawet w Polsce Kosciol przestal chyba grzmiec o tym, jaka to demonizacja mlodziezy, a dzieciaki w naszej szkole dopiero doczekaly sie zabawy. ;) Impreza miala sie odbyc pod koniec pazdziernika, ale z powodu grasujacej z naszych okolicach odmiany zapalenia mozgu (EEE) przenoszonej przez komary, organizatorzy zdecydowali sie przeniesc ja na polowe listopada, kiedy latajacy krwiopijcy wyziona juz ducha. ;) Dzieciaki oczywiscie namarudzily sie strasznie, ale tak naprawde powinni sie cieszyc, bo nawet w Hameryce, Halloween bywa kontrowersyjne i w wielu szkolach zabaw nie ma. Gdyby Potworki chodzily nadal do starej, nie tylko nie mialyby imprezy, ale klasom powyzej zerowki nie wolno sie bylo nawet przebierac. Tego ten, maja wiec szczescie, ze zmienili szkole, a i tak byl placz kiedy wykreslilam Boo Bash z pazdziernikowego kalendarza. ;)
Wreszcie sie jednak doczekali. Impreza w ich opinii byla nadzwyczaj udana. Przebrali sie kolejny raz w swoje kostiumy, choc Bi zalozyla jednak zeszlorocznego jednorozca zamiast tegorocznego "nietoperza". ;) Nazbierali kupe cukierkow na "trunk-or-treat". Dla nieuswiadomionych, "trunk-or-treat" to odmiania lazenia po cukierki, gdzie dzieci chodza od auta do auta (od "trunk" - bagaznik) zamiast od domu do domu. Kazda klasa ze szkoly dzieci miala wlasny, udekorowany samochod. Mam jednak wrazenie, ze w zeszlym roku dekoracje byly jakies bardziej kreatywne. W tym wiekszosc byla po prostu... straszna. Kosciotrupy, zombie i te sprawy. Auto klasy Kokusia bylo jednym z zaledwie kilku, ktore byly inne. Panie z dwojki klasowej udekorowaly je w emotikonki. ;)

Przed autem klasowym Kokusia :)

Oprocz tego, mozna bylo "kupic" napoje, przekaski, itd. Dlaczego w cudzyslowiu, wyjasnie pozniej. Klasy IV, ktore sa ostatnimi w naszej szkole, w przyczepie od ciezarowki urzadzily "dom strachow". Bylo coroczne wielkie ognicho oraz przejazdzki wozem z sianem.
A czego zabraklo matce? ;)
Ciepla! Impreza urzadzona prawie miesiac po wlasciwym terminie, a na dodatek trafila na pierwsze powazne ochlodzenie. Kurna jak bylo zimno! Przed wyjsciem uwalczylam sie z Potworkami o ubrania, bo oni oczywiscie chcieli wyeksponowac kostiumy, a ja nie chcialam, zeby ktorekolwiek nabawilo sie zapalenia pluc. Przebrania mieli cieple, polarowe, wiec w koncu dalam im pod spod bluzki na dlugi rekaw, a na wierzch kazalam ubrac puchowe kamizelki. Przed wyjsciem byl o to foch i obraza majestatu ("przeciez jest cieplo!"), a po jakims czasie sami szczekali zebami i jeczeli, ze im zimno. Ale do domu wczesniej ruszyc nie chcieli. ;)
Poza tym - organizacja! Impreza miala na celu zebranie pieniazkow na szkole. Ok, cel szczytny. Juz kilka tygodni wczesniej mozna bylo zamowic kupony na przekaski oraz przejazdzke wozem z sianem. I teraz dochodzimy do sedna. Wyjasnie dlaczego wczesniej napisalam, ze jedzenie i picie mozna bylo "kupic", w cudzyslowiu. Tak bowiem napisano na formie, ktora trzeba bylo wypelnic w celu wczesniejszego zakupu kuponow. Zakupilam wiec zapas kuponikow, zeby nie biegac w te i we wte. A potem na imprezie Potworki zazyczyly sobie goracej czekolady na rozgrzewke. Idziemy do stanowiska, wyciagam kupony, a panie usmiechaja sie, ze to za darmo. Apple cider? Za darmo. Popcorn? Za darmo. Na calej tej imprezie, jedynym miejscem, w ktorym potrzebowalam zaplacic kuponami, byla przejazdzka wozem z sianem!

Woz odpowiednio udekorowany i oswietlony

Dla odmiany, za "Dom Strachow" urzadzony przez IV klasy, trzeba bylo zaplacic osobno! Dochod z niego przeznaczony byl czysto na ostatnie klasy i dobrze, ze akurat mialam przy sobie troche gotowki, bo wpadlismy na sasiadow, ktorzy tak jak ja, byli na to nieprzygotowani i przyszlo mi zaplacic za czworke dzieciakow. A ostatecznie zostalo mi kilka kuponow zakupionych wczesniej, nie bylo bowiem gdzie ich wykorzystac! I nie chodzi o pieniadze, bo kazdy kosztowal $1 wiec nie majatek, ale o zasade. Mam wrazenie, ze zostalam naciagnieta, bo gdybym wczesniej wiedziala, ze przkaski byly za darmo, kupilabym kupony tylko na przejazdzke wozem i czesc. ;)

Najwazniejsze jednak, ze Potworki dobrze sie bawily, chociaz do auta wrocilismy narzekajac cala trojka, ze nie czujemy palcow u nog, tak bylo zimno! :O Oczywiscie kiedy probowalam zaciagnac nas przed ognisko, dzieciaki natychmiast podnosily krzyk, ze im za goraco i tyle z zagrzania. ;)

Przy okazji widac, ze Nik "wpadl pod kosiarke", czyli tata przejechal mu po glowie maszynka ;)

Balam sie, ze skonczy sie przeziebieniem, ale minal ponad tydzien i jakos (tfu, tfu!!!) sie trzymamy, na szczescie... ;)

Poza tym, pomalu szykujemy sie do sezonu zimowego. Bi doczekala sie nowych butow narciarskich, bowiem stare juz w zeszlym roku byly "na styk" i nie wiem czy jej narzekania na bol nog nie byly efektem przyciasnego obuwia, choc ona zapewniala, ze przyciasne nie bylo...

Podobno wygodne... Okaze sie po pierwszych kilku godzinach na stoku... :D

Nowych butow doczekal sie rowniez M. Pozazdroscil mi zeszlorocznego zakupu i mojego nim zachwytu. ;) Poczatkowo siegnal po te sama marke, okazuje sie jednak, ze dla niego moje buty sa za "gietkie". Ja kupilam typowe dla delikatnej jazdy bez szalenstw, on potrzebuje sztywne buciory dla profesjonalistow pokonujacych czarne szlaki. ;)
Jestesmy wiec obkupieni. Bi dostala tez nowe narty, bo w starych wiazania nie miescily wiekszych butow (i szczerze obawiam sie, ze skonczy sie panika, bo wiadomo, ze im dluzsze deski, tym trudniej nimi manewrowac...), a oba Potworki dostaly kijki, bo w zeszlym roku ciagle pozyczaly nasze, zeby sie podciagnac, czy przesunac w kolejce do wyciagu. ;)

I tu czas zakonczyc, bo zrobil sie wtorek wieczor! ;)

Happy Turkey Day!!! :)



10 komentarzy:

  1. Ja juz kiedy pisalam, ze jak dziecko kochalam jezdzic na lyzwach I z checia pojezdzilabym nawet teraz. A ze spelling sie nie denerwuje. Starszak tez czasami robi byki. Podobno to normalnie u dwujezycznych dzieci. Tak, Black Friday juz w piatek. Wszedzie chucza, wiec Turkey Day juz blisko :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wlasnie to jest ciekawe, ze Indyk to tylko u nas, ale Black Friday to sobie chetnie przygarnal caly swiat! :D
      Wiesz, dwujezyczna czy nie, spelling Bi jest naprawde tragiczny! Juz Nik lepiej pisze, a jest mlodszy! :O
      Hej, nic straconego! W Irlandii tez musza byc przeciez lodowiska! :)

      Usuń
  2. Moje nie chcą chodzić na nic;) A MąŻ usilnie wymyśla, że trzeba ich na coś KONIECZNIE zapisać (np. karate - co skończyło się mega klapą!!!)
    Wyboru też tu zbytnio nie ma. Dodajmy do tego fakt, że mojego chłopa wiecznie w domu nie ma a ja bez prawa jazdy. Tak samo jak mnie wmanewrował w polską szkołę, która jest w innym miasteczku ... "Poświęcę się i po nocce będę ich woził". Yhy, jasne a teraz pół mojego W. jest zaangażowane w te dojazdy - które nota bene ja musiałam zorganizować;)) Dobrze, że chociaż je odbiera:))
    A łyżwy super! My czasami chodzimy ot tak, sami z siebie:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja z Potworkami tez lubimy sobie ot tak, w weekend pojechac na lyzwy. M. sie jednak z nami nie zabiera. ;)
      U nas jest odwrotnie - to JA cisne, zeby Potworki mialy jakies zajecia sportowe. Akurat tutaj jest tego do wyboru do koloru, tyle, ze placic trzeba jak za zboze, no i wszedzie dowiezc, bo szkola praktycznie nie zapewnia zajec pozalekcyjnych. Bez prawka nie ma szans. ;)
      Polska szkola to tez byl moj pomysl, a M. caly czas twierdzi, ze to bez sensu. Dobrze, ze chociaz troche go przygasili tesciowie, ktorzy oczywiscie bardzo sie ciesza, ze dzieciaki do tej szkoly chodza. ;)

      Usuń
  3. Ja to Cię podziwiam! nie wiem czy chciałoby mi się tak dzieciaki wozić na jakieś zajęcia :D Moje Podopieczne (7 i 10lat) mają tylko angielski i zajęcia z rysunku ;)
    Ja niestety na łyżwach jeździć nie mogę, ale mój mąż czasem zimą jeździ. Wybierasz się na jakieś BF łowy? ;) będzie polowanko na coś? pozdrawiam i zapraszam na relacje z Budapesztu (reszta na dniach) http://ann-art-travel.blogspot.com/2019/11/budapeszt-z-roczniakiem-lot-hotel.html buziaczki!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nieeee, na Black Friday sklepy omijam szerokim lukiem. :D
      Co do zajec to mozesz zmienic zdanie jak Klara podrosnie. Ja tez zarzekalam sie, ze moi beda mieli po jednym sporcie zeby sie troche ruszali i to wszystko. I sama sie jakos wmanewrowalam, ze teraz maja i plywanie i lyzwy, a Bi jeszcze narty. No i polska szkola w sobote. :D

      Usuń
  4. Ale fajnie poczytać co u Was, zwłaszcza że dzieje się wiele. Super dzieciństwo mają Potworki, bardzo ciekawe zajęcia - pływanie, łyżwy, narty... A Ty jesteś świetną mamą, że mimo pracy zawodowej, jakoś ogarniasz te liczne zajęcia i atrakcje. Super! Miłego świętowania Dnia Dziękczynienia!
    Ps. Oj to "spelling", skąd ja to znam - słaby punkt również moich dzieciaków. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, Igomamo, ogarniac jakos ogarniam, ale juz czasem ledwie przy tym zipie! ;) Pechowo wyszlo, ze lyzwy i narty sa w tym samym czasie, a jeszcze dodatkowo akurat wtedy odbywa sie szereg zawodow plywackich. Z kazdej z tych rzeczy szkoda zrezygnowac... ;)
      Mam nadzieje, ze Potworki to kiedys docenia, a nie powiedza, ze woleli posiedziec spokojnie w domu. :D

      Usuń
  5. No widzę, że u Was już konkretne przygotowania do zimy- łyżwy, narty ;) Ja jeszcze o sportach zimowych nie myślę, zresztą,żeby na nartach pojeździć to musielibyśmy jechać w góry, a najbliższe ponad 400km od nas.. Także ten..

    Jeśli chodzi o Halloween to akurat wczoraj też o nich pisałam u siebie nadrabiając zaległości, że u nas coraz bardziej popularne i chyba tak jak piszesz ludzie się z tym pochodzili i przyzwyczaili (wreszcie), bo to w sumie nic złego ;)

    Czekam na relacje z Thanksgiving ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U nas, wbrew pozorom, jest sporo przeciwnikow Halloween, ale tak juz ono wroslo w tutejsze tradycje, ze raczej nigdy nie zniknie. ;)
      Nik i ja oboje jakos lubimy sporty zimowe. Bi to jak jej wiatr zawieje, a M. jezdzi swietnie na nartach, ale wyciagnac go z domu to jest wyzwanie. ;)

      Usuń