Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

piątek, 31 maja 2013

Piatkowa kaszanka czyli przemyslenia roznorakie :)

Znow o kupie bedzie. Wybaczycie? ;)

Po przedwczorajszym sukcesie, Bi probowala go wczoraj powtorzyc. Niestety zapomnialo jej sie, ze siadajac na nocnik trzeba sciagnac majty... :/ Ale i tak wychwalilam ja i wycalowalam, bo to krok w dobrym kierunku. :) Z sikaniem niestety juz tak fajnie nie jest (jesli okreslenie "fajnie" pasuje do zeskrobywania odchodow z majtek) bo nadal sika gdzie popadnie i dziwi sie, ze nagle stoi w kaluzy. Nici tez z przekonania, ze bedzie jej niewygodnie w mokrych, zimnych majtach i da jej to motywacje do szybszego nocnikowania. Bi po kazdym "wypadku" ze stoickim spokojem sciaga sobie zasikane gacie i skarpetki, po czym idzie do szuflady po czyste. :)

Koniec wywodu o przemianie materii. :) Poza tym Bi testuje nas na kazdym kroku i raczej szybko jej to nie minie. Wczoraj podeszla do brata i znienacka pierdzielnela go w czolo! Maly taki byl zaskoczony, ze nawet nie zaplakal. :) Za to ja podeszlam do corki w celu zaserwowania wykladu na temat przemocy w rodzinie. Rezultat? Ta diablica probowala walnac rowniez mnie, a kiedy pogrozilam jej palcem, rzucila we mnie zabawka! Zabawka (twarda, plastikowa grzechotka) odbila sie rykoszetem od mojego barku i o maly wlos uderzylaby znow w brata!

Teraz o Niku. Jestem z synusia straszliwie, okropniscie dumna, bo wczoraj, w wieku 5.5 miesiaca, wreszcie przeturlal sie sam z pleckow na brzuszek! Co prawda na miekkim lozku, gdzie bylo mu troche latwiej, na matce edukacyjnej nadal mu nie wychodzi. Ale co tam, nie bawmy sie w szczegoly. :) Przeturlal sie? Przeturlal. Sam. I to sie liczy. :)
Poza tym nie smakuje mu ziemniak. Chociaz krzywi sie jakby mniej niz przy marchewce. :) Jutro kupie slodkie ziemniaki (mniam mniam). Moze to bardziej mu podejdzie, a przy okazji upieke pare i dla nas. Wiem, ze slodkie ziemniaki nie sa popularne w Polsce, ale jesli bedziecie kiedys mialy okazje, to polecam pieczone, posypane brazowym cukrem, pychota!

Wczoraj przed domem kical nam malenki kroliczek, wielkosci moze mojej dloni. Bi malo ze skory nie wyskoczyla z zachwytu jak go zobaczyla. :) Nie widzialam ani matki, ani rodzenstwa. Prawdopodobnie schowane byly pod krzakami, a ten maly zuchwalec byl najodwazniejszy z miotu. Sliczny! I tu bede hipokrytka, bo takimi slodkimi maluchami sie rozczulam, ale kiedy dorosle kroliki wskakuja mi do warzywnika i zzeraja sadzonki, to mam ochote zlapac wiatrowke M. i pocelowac w te ich biale ogonki! :)

Czas wyczyscic tez karmnik dla kolibrow i zrobic "nektar", czyli po prostu roztwor cukru. Juz sie pojawily w naszym Stanie. Obawiam sie tylko, ze skonczy sie jak w zeszlym roku, kiedy ciagle zapominalam czyscic karmnik i wlewac swiezego nektaru. Bardzo szybko kolibry zaczely omijac nasz ogrod z daleka. Wcale im sie nie dziwie. Kto by tam chcial pic skisly nektar. ;) Szkoda, bo swietnie sie je obserwuje, jak unosza sie w powietrzu przy karmidle. Zawsze tez trafial nam sie jakis zaborczy samiec, ktory siedzial na pobliskiej galezi i choc sam nie pil, to odganial wszystkie inne kolibry od karmnika. A one tylko czyhaly az sie zagapi. Po jakims czasie nauczylismy sie rozpoznawac, ktory to "wlasciciel" nektaru, a ktore to zlodziejaszki. :)

A na koniec troche humoru z pracy. Ktos wywiesil na drzwiach naszej "kuchni" kartke z wydrukowana prosba, zeby zamykac za soba drzwi. Pod spodem, ktos dopisal odrecznie "zeby trzymac z daleka gremliny". Dzis, korzystajac z tego, ze wiekszosc pracownikow zebrala sie na ciasto, probowalismy odgadnac po pismie, czyj to tekst. W koncu padlo na jedna z dziewczyn, ktora jednak gorliwie zaprzeczala, na co inna, znana z braku taktu, wyskoczyla, ze "Zemelia nie portafilaby napisac takiego dlugiego zdania bez bledu!". Auc!!! Dobrze, ze Zemelia ma poczucie humoru! ;)

Milego weekendu!

czwartek, 30 maja 2013

Lato, lato i akcja "nocnik" trwa!

Bi ma konsekwentnie sciagana pieluche i zakladane majty zaraz po przekroczeniu progu domu. Jak narazie rezultaty marne. Bi chetnie siada na nakladke na sedesie, chociaz rownie czesto podnosi ja i prosi, zeby ja posadzic na "dorosly" sedes. Za kazdym razem strzelam jej przemowe, ze to dla mamy i taty, a ona ma mala pupke i musi siadac na malym sedesiku. Zazwyczaj krzywi sie i stwierdza, ze nie chce siadac w ogole, ale czasem daje sie namowic. Co z tego, skoro posiedzi, posiedzi, zejdzie i zaraz zsika sie gdzies na podloge. W salonie nie ma chyba juz skrawka parkietu, ktory nie zostalby obsikany chociaz raz. Zaczynam juz popadac w paranoje i mam wrazenie, ze ciagle czuje w nosie zapach moczu. To oczywiscie niemozliwe, bo kazda kaluze dokladnie scieram, a potem jeszcze przelatuje plynem do mycia podlog. Wyobraznia plata mi figle i juz... :)

Ale-ale! Wczoraj karmie sobie w najlepsze Nika. Usiluje trafic lyzeczka do buzi pomiedzy raczkami wymachujacymi jak wiatrak na huraganie i usilujacymi wyrwac mi rzeczona lyzeczke z rak. A tu nagle Bi wyskakuje mi zza plecow z "e-e", co u niej moze oznaczac kupsko, ale tez zwykle piardy. Odwracam sie kontrolnie, a ona kurde rzeczywiscie cisnie! No to rzucilam lyzeczke ku zdumieniu Nika i lece do Bi. W pospiechu nie wyrobilam przez bramke miedzy jadalnia i salonem i walnelam sie biodrem w cholerstwo, przeginajac je tak, ze dzis rano nie moglam go zamknac. Mam nadzieje, ze M. naprawi, bo bedzie bieda. Wystraszylam Bi bo zabolalo jak diabli, wiec przeklelam wielkim glosem i bardzo szpetnie, a w tym momencie dobieglam do malej, zlapalam, sciagnelam gacie i usilowalam posadzic na nocnik. Ona chyba myslala, ze na nia krzycze i zaczela wyrywac sie i prezyc, ze za Chiny Ludowe nie moglam jej na ten nocnik posadzic. Udalo mi sie jednak ja zagadac, tlumaczac, ze mama sie uderzyla, dlatego krzyknela, pokazalam jej czerwony slad na moim biodrze (dzis to juz milutki granatowy siniak) i tak jakos udalo mi sie odwrocic jej uwage az usiadla na nocnik, a ja wrocilam bez wiekszych nadziei do karmienia syna, ktory z zainteresowaniem obserwowal cala scene. Az tu Bi oswiadcza "e-e" znow i pokazuje cos w nocniku! Sama byla chyba zaskoczona, ze cos "takiego" sie tam znalazlo. :) W kazdym razie odbylo sie uroczyste splukiwanie , mycie raczek, nagroda w postaci kilku ulubionych zelek itd. Bi tak sie spodobalo, ze przez reszte wieczoru co chwila siadala na nocnik twierdzac, ze robi "e-e" i za kazdym razem wydawala sie rozczarowana, ze tym razem nocnik pusty. ;) Ale to dobry poczatek, czyli sie da, tylko potrzeba duuuzo cierpliwosci.

To tyle o kupie. ;)

A od dzis, przez nastepne 3 dni mamy pogode iscie letnia. Ale, moje drogie, zanim zaczniecie zazdroscic... Tutejsze lato to zdecydowanie nie to co tygryski lubia najbardziej. :) Mamy miec po 33-35 stopni i samo to byloby super bo jestem zdecydowanie cieplolubna. Ale do niemalej temperatury trzeba dodac wilgotnosc powietrza dochodzaca do 70%. Las tropikalny po prostu! Wyobrazcie sobie to uczucie duchoty tuz przed burza, ubranie lepiace sie do ciala, wlosy do czaszki... I tak cala dobe, bo chociaz w nocy temperatura spadnie gdzies do 20 stopni, to wilgotnosc pozostanie... Burze przechodza co wieczor i noc (i to takie, ze mam ochote uciec do piwnicy!), ale zamiast przyniesc ulge, przynosza jeszcze wieksza wilgoc. Brzmi "uroczo", prawda? ;) Nic dziwnego, ze tubylcy uzaleznieni sa od klimatyzacji. Tylko, ze troche z nia przesadzaja. Na zewnatrz mam ochote rozebrac sie do rosolu, bo nie da sie tego goraca wytrzymac. A w moim biurze mam na sobie welniany sweter! I chodzi nam caly czas grzejnik, albo otwieramy okno, zeby wpuscic chociaz troche goracego powietrza... I tak bedzie przez reszte lata. Na dwor da sie wyjsc tylko wczesnym rankiem, bo choc pozne popoludnie ma znosniejsze temperatury, to przynosi tez chmary komarow i meszek.

Wiem, powyzszy obrazek nie jest zbyt zachecajacy. Co jednak lubie w tutejszym lecie, to ze jadac na urlop ma sie gwarancje ciepla. Moze byc pochmurno. Moze byc nawet deszczowo. Ale bedzie cieplo. Nie musi sie czlowiek obawiac, ze (jak to bywa w Polsce) pojedzie czlowiek nad morze czy na Mazury i bedzie chodzic na spacery w kurtkach i dlugich spodniach bo inaczej zamarznie. :)

Taaak, wychowalam sie nad polskim morzem i chyba jednak wole tutejsze goraco! W tym roku i tak mielismy niemal "polska" wiosne. Zazwyczaj mamy pierwsze takie fale goraca juz w kwietniu a nieraz i w marcu! ;)

wtorek, 28 maja 2013

Po-weekendowo

I to dlugo-weekendowo! No dobra, nie ma sie czym podniecac, bo okazalo sie, ze weekend byl taki sobie... :)

Wczoraj obchodzilismy Memorial Day, wiec byl dzien wolny od pracy. Memorial Day to swieto na czesc zolnierzy poleglych we wszystkich dzialaniach wojennych, w ktorych Stany sie udzielaly. A ze lubia wsciubiac nochala w nie swoje sprawy, wiec i poleglych jest sporo. :) Brzmi powaznie, ale tak naprawde dla przecietnego mieszkanca, imigranta czy nie, Memorial Day kojarzy sie glownie z kolorowymi paradami organizowanymi przez niemal kazde wieksze miasto i miasteczko, a takze z rodzinnymi spotkaniami, piknikami i grillami.

Mi tez sie tak przyjemnie kojarzy i czekalam na ten dlugi weekend z niecierpliwoscia. Tymczasem Matka Natura postanowila byc zlosliwa i po lecie, ktore mielismy w zeszlym tygodniu (30 stopni, yeah!), zaserwowala nam wiosne i to wczesna. W sobote na zmiane lalo i mzylo, a temperatura doszla zaledwie do 10 stopni. W niedziele niby bylo cieplej bo okolo 18 stopni, a po poludniu nawet wyjrzalo slonko, ale co z tego, skoro pizdzilo jak w Kieleckiem, a przy tym wicher byl lodowaty jak na Syberii. Dopiero wczoraj wrocilo lato, slonko i 25 stopni. Niestety moj malzonek postanowil wykorzystac brak deszczu do zmiany klockow hamulcowych w moim aucie. Jestem mu za to wdzieczna, bo sama musialabym zostawic fortune u mechanika. Ale, ale! Okazalo sie, ze tarcze rowniez potrzebuja zmiany, a to juz wyzsza szkola  jazdy. Oczywiscie M. jak to M., nie przyzna sie, ze nie umie czegos zrobic, tylko zabral sie do roboty. Hmm... Okazalo sie, ze nie ma potrzebnych kluczy. Pojechal kupic. Kupil - nie takie jak trzeba. Pojechal ponownie. Znow nie takie! Dopiero za trzecim razem kupil wlasciwe, ale okazalo sie, ze sruba byla tak zardzewiala, ze i tak nie mogl jej odkrecic! Podsumowujac, po niemal 4 godzinach, wydaniu prawie 200 dolcow na niepotrzebne klucze, ubabraniu sie po lokcie, przeklinaniu na cala ulice i rzucaniu narzedziami po podjezdzie oraz wyzywaniu mojego autka od starych gruchotow (!), M. stwierdzil, ze musi sie odstresowac. :) Zabralismy wiec male potwory na plac zabaw. Podczas kiedy ja ganialam za potworem starszym, a potwor mlodszy spal, M. obejrzal na telefonie filmik YouTube jak zmienic tarcze. I co sie okazalo??? Tarczy sie nie odkreca, tylko wybija od tylu! Po powrocie do domu, zajelo M. raptem godzine, zeby wszystko pozmieniac i poskladac do kupy! :)

A z innych wiadomosci, to zaczelam dalej poszerzac diete Nika. Zgadzam sie z niektorymi poradami, zeby zaczynac rozszerzanie diety dziecka od warzyw, bo kiedy maluch posmakuje slodkie owoce, to warzyw juz nie ruszy. W ruch ruszyla wiec marchewka, z ktora mialam pozytywne doswiadczenia z czasow Bi. Hmm... Jesli myslalam, ze Nik sie krzywil i mial odruch wymiotny na kaszke, to teraz dopiero przekonalam sie co to jest krzywienie i odruch wymiotny! ;) Taaak, marchewka stanowczo mu nie podpasowala. Pomeczylam go nia jednak przez 3 dni, zeby upewnic sie, ze nie ma alergii. Nie ma, marchew zaliczona, dzis kolej na ziemniaczka. :)
Przy okazji. Pisalam juz chyba kiedys, ze nie kupujemy z M. sloiczkow. Mimo, ze sa wygodne, zachwalane, niby bez konserwantow i dodatkow, ja jednak im nie ufam. Wydaje mi sie bardzo podejrzane, ze wiekszosc dzieci zajada sie sloiczkami, natomiast jak mama zmieli im warzywa, to nie chca ich ruszyc. A przeciez teoretycznie to to samo. Ale do sedna. Nie chcialam na poczatek gotowac wielkiego gara marchewki, tylko 3-4. Okazalo sie wiec, ze nasz mikser (taki malutki, specjalny do przygotowywania obiadkow dla niemowlat) nie chcial jej zmielic, bylo jej zwyczajnie za malo. Urzadzilam sobie wiec powrot do przeszlosci. Mianowicie zwyczajnie przetarlam ja przez sitko, oczywiscie psiaczac caly czas na strate czasu. :) Stwierdzam, ze za czasow naszych matek kobieta posiadajaca potomstwo rzeczywiscie nie mogla pracowac zawodowo, bo zwyczajnie nie miala na to czasu. No chyba, ze miala babcie pod reka. Mialam 6 lat, kiedy urodzila sie moja siostra, wiec co nieco pamietam. A pamietam pieluchy ciagle suszace sie na sznurkach w lazience. Pamietam pralke "Franie", chodzaca co wieczor, a potem charakterystyczny zapach pieluch gotowanych w wielkim kotle na kuchence. Pamietam stosy pieluch do prasowania i jak pomagalam potem rodzicom skladac te pieluchy. Dla mnie byla to swietna zabawa, a dla nich zapewne nieoceniona pomoc. Pamietam tez mame wlasnie przecierajaca obiadki dla malej siostry. :) Nie wiem jak nasze matki i babki to wszystko robily. :)

Co poza tym? Akcja "nocnik" ruszyla (prawie) pelna para. Dywany pozwijane, dziecko chodzi w majtach. Mielismy juz nawet pierwsze sukcesy w postaci dwukrotnego siku i jednej kupy do kibelka. Niestety Bi nie trawi nocnika. Jest on dla niej dodatkowym krzeselkiem i tyle. Na probe posadzenia ja na nim w celu zalatwienia potrzeby, reaguje histeria. Poddalismy sie wiec i zakupilismy nakladke na sedes. Sadzamy Bi na kibelku srednio co godzine, w nadziei, ze cos zrobi, bo narazie kompletnie nie wola. Na 3 wymienione wyzej sukcesy przypadla niezliczona ilosc zlanych majtek i nawet jedna kupa w gaciach, fuj! No coz, to dopiero poczatki, licze, ze z czasem bedzie coraz lepiej. Jedyny problem to taki, ze wieczorem, bedac sama z dziecmi, moge miec problem z wysadzaniem Bi, szczegolnie, ze Nik jest juz zmeczony, marudzi i domaga sie ciaglej uwagi i noszenia. Dlatego liczylam, ze Bi polubi nocnik, bo na niego moglaby sama siadac. Na kibelek, nawet po stolku, troche ma wysoko...

niedziela, 26 maja 2013

Dzien Matki?

Zgadnijmy kto nie pamieta o zadnej dacie, rocznicy, itp.
Kto nie pamietalby, zeby swojej mamie wyslac kwiaty, gdybym nie przypomniala mu dzien przed?
Kto nie pamietal, ze ma we wlasnym domu kobiete - matke, nawet po rozmowie z mama, ktora dziekowala mu za pamiec?

To moj trzeci Dzien Matki i o zadnym M. nie pamietal...

Ech...

Tak, wiem, moglabym mu wypomniec, strzelic focha i zmusic, zeby cos zrobil, przygotowal. Ale nie w tym rzecz. Ja chce zeby on choc raz sam zapamietal i zrobil mi niespodzianke!

Marzenia scietej glowy...

Zostaje czekac, az dzieci zaczna przynosic laurki z przedszkola/ szkoly... :)

czwartek, 23 maja 2013

O tym co sie dzialo w zeszly czwartek :)

Kuzwa, nie mam na nic czasu ostatnio, no po prostu na nic! Dlatego dzis bedzie glownie zdjeciowo, a i tak w duzym skrocie.

A wiec, w zeszly czwartek, Agata brala udzial w uroczystosci. O takiej:



Z wielka duma pomaszerowalam na podium, pozwolilam sobie wlozyc "kaptur" na glowe i uscisnelam dlon prezydentowi uczelni. No dobra, tak naprawde to bylam wykonczona bo zaczelo sie dopiero o 19:00, martwilam sie czy dzieci wytrzymaja do konca (prawie wytrzymaly!) i jak przyszla moja kolej to marzylam, zeby juz sie ta szopka skonczyla i zebym mogla isc do domu. :)




 
A ponizej, prosze, nakladaja mi moj Kaptur "miszcza":
 



Niestety, wiekszosc zdjec z ceremoni mam zamazane. Prywatnym osobom nie wolno bylo w trakcie podejsc blizej, a w dodatku w sali bylo ciemnawo. W weekend, jezeli pogoda dopisze (co jest pod znakiem zapytania), chce sobie urzadzic mini sesje zdjeciowa na pamiatke, w calej "okazalosci". Jezeli sie uda, to wrzuce tu kilka zdjec i opisze cala ceremonie, co to jest ten "kaptur" i co symbolizuje. :)
 
 
 

poniedziałek, 20 maja 2013

Spieszcie sie kochac...

Dzisiaj bedzie smutno... Mam kilka zaleglych postow, sporo sie u nas ostatnio dzialo, a w pracy nadal zapieprz, ale musze to z siebie wyrzucic...

Mamy sasiadow po drugiej stronie ulicy. Nic w tym oczywiscie dziwnego, wiekszosc ludzi ma sasiadow, chyba, ze zyja na bezludnej wyspie. Z naszymi sasiadami utrzymujemy kontakty tylko sporadyczne, poniewaz sa w wieku moich rodzicow, wiec brak nam wspolnych tematow. Jak sporadyczne? W sobote dotarlo do mnie, ze ostatnio rozmawialam z nimi ponad rok temu. Tak sporadyczne. Ot, machamy sobie reka od czasu do czasu, krzykniemy "dzien dobry" i tyle.

W sobote skorzystalam z okazji, ze obydwoje (!) dzieci spalo w tym samym czasie i wyszlam zobaczyc czy M. robi jakis postep w konstruowaniu bramy. Dojrzalam sasiadke po drugiej stronie ulicy, pomachalam. A ona odmachala i jednoczesnie przywolala mnie gestem. Nie mialam ochoty za bardzo na pogaduchy bo dzieci mogly obudzic sie w kazdej chwili, ale przelecialam na druga strone ulicy. Teraz zaluje, moglam jednak odkrzyknac, ze jestem zajeta...

Sasiadka zaczela rozmowe zupelnie zwyczajnie. Spytala co mi sie urodzilo (bo ostatnio jak z nia rozmawialam bylam w ciazy), ile maly ma juz miesiecy i takie tam... A potem ni z gruchy ni z pietruchy zapytala czy zwrocilismy uwage, ze nie ma ich najmlodszego syna! I rzeczywiscie, niedawno nawet rozmawialismy z M., ze go nie widac, ale nie pamietajac dokladnie jego wieku, myslelismy, ze po prostu wyjechal do college'u.

Niestety nie, chlopak zostal w zeszlym roku potracony przez samochod i zmarl. Mial 15 lat... :(

Potem, w rozmowie z mezem, przypomnielismy sobie, ze rzeczywiscie jakos tak w lipcu, przez kilka dni przez dom sasiadow przewinelo sie mnostwo elegancko ubranych ludzi z kwiatami. Nawet zmartwilismy sie, bo wiedzielismy, ze sasiad byl poprzedniej zimy w szpitalu i myslelismy, ze ON zmarl, ale przeciez nie pojdziemy zastukac badz co badz obcym ludziom do drzwi, zeby spytac czy ktos umarl! Potem wszystko ucichlo, zauwazylismy sasiada znow krazacego po ogrodzie i w natloku wlasnych spraw, zapomnielismy o wszystkim. Teraz wiemy juz, ze to byl pogrzeb ich syna... :( A my nic nie wiedzielismy, nic nie zauwazylismy! Sasiadka mowila, ze myslala, zeby przyjsc nas powiadomic, ale wiedziala, ze jestem juz dosc wysoko w ciazy i nie chciala mnie denerwowac...

Ech, mowie Wam, strasznie mnie to trafilo... Poplakiwalam sobie przez reszte soboty, w niedziele musialam wziac sie juz w garsc, bo mielismy rodzinna uroczystosc. Caly weekend tulilam dzieci do siebie i pomimo placzu, jeczenia, atakow zlosci i budzenia sie po nocy, powtarzalam im na uszka, ze bardzo, bardzo je kocham i ze sa moimi najcenniejszymi skarbami. Po prostu, rozmowa z sasiadka przypomniala mi, ze tak naprawde nie wiem ile los wyznaczyl mi czasu z nimi. Nie znam ani dnia ani godziny. Ta swiadomosc zawsze gdzies tam po glowie krazy, ale na codzien nie ma czasu o tym myslec. I dobrze, bo czlowiek by zwariowal ze zgryzoty! Co i rusz slucha sie w wiadomosciach o smierci dzieci, lub osieroceniu malych dzieciatek przez rodzicow. Ale kiedy mowa jest o zupelnie obcych ludziach, mozna latwiej odsunac od siebie te mysli, strwierdzic "mnie sie to nie przydarzy". A potem taka tragedia dotknie kogos, kogo sie zna osobiscie i nagle dociera, ze to dzieje sie wszedzie dookola. Nikt nie ma na to immunitetu. Tak naprawde taka tragedia moze dotknac w kazdej chwili ciebie i twoja rodzine... Nie sa to latwe mysli... :(

Sasiadka powiedziala mi jeszcze, ze poniewaz Mateusz (bo tak mial na imie ich zmarly syn) byl duzo mlodszy od swoich braci (starsi synowie sa w moim wieku), wiec ona miala bzika na punkcie tego, ze moze on zostac bez rodzicow w mlodym wieku. Powtarzala mu do znudzenia, ze musi byc dojrzalszy i bardziej odpowiedzialny od braci, bo oni mieli mloda mame i mlodego tate, a on ma starych i moga odejsc w kazdej chwili. Ale los bywa okrutny i prosze, syn zmarl zanim jeszcze zdazyl dobrze zakosztowac zycia, a oni zyja nadal... Nie ma chyba gorszej rzeczy dla rodzica, niz pochowac wlasne dziecko... :(

Nastepny post bedzie juz weselszy, obiecuje...

czwartek, 16 maja 2013

Szalenstwa Panny Bi :)

Zanim jednak przejde do coreczkowych opowiesci:

Kararelka, mialas racje, cholera! Jak pochwalilam Nika w piatek, ze budzi sie tylko raz, na karmienie, tak od piatkowej nocy mam 2-3 pobudki!  :) I znow na czesc nocy maly laduje w bujaku, bo drze mi sie w kolysce, dostaje spazmow jak kolyska zakolysze, a glaskanie i spiewanie go nie uspokaja. Albo uspokaja, ale zajmuje to wiecznosc, a tymczasem w drugim pokoju Bi juz-juz wierci sie i zaczyna przebudzac...

A Bi? Jak to Bi. Szaleje. :)

Pieluche mamy sciagana juz teraz co chwila. Wlasciwie kazdego wieczoru Bi wykorzystuje moment, ze karmie/ przewijam Nika i rozbiera sie od pasa w dol. "Wypadki" mamy wiec na porzadku dziennym. Na szczescie narazie tylko siuski...
Wczoraj przewijam Nika, a Bi stoi obok i nagle wola: "siusiu!!!". Zerkam, pielucha na miejscu, wiec mowie "no to rob". Bi wybiegla z pokoju, ale nie zwrocilam na to uwagi, dopoki nie weszlam do salonu i nie zobaczylam mojego dziecka, juz bez pieluchy stojacego obok nocnika. Jeszcze z nadzieja zerknelam do ustrojstwa, ale niestety, pusty. Pytam Bi czy zrobila siusiu. "Tak". Pytam gdzie, chociaz wlasciwie odpowiedz juz znam. Pokazuje palcem podloge. A jakze, kaluza az milo. Pytam gdzie sie robi siusiu. Pokazuje nocnik. Coz, chociaz teorie ma opanowana... Na moje pytanie czemu w takim razie nie zrobila do nocnika, siada na niego, wlazac po drodze skarpetkami w swoja kaluze. Ech...
A ja glowie sie czy moje dziecko tak sobie, przypadkiem siusnelo mi na podloge, czy rzeczywiscie czula, ze jej sie chce i albo nie zdazyla zdjac sobie ubrania i usiasc na nocnik, albo nie zakumala jeszcze dokladnie o co chodzi i obok nocnika jest dla niej tak samo prawidlowe jak do nocnika?

Jestesmy na etapie "JA". Byl krotki okres, kiedy Bi mowila "sama", co brzmialo mniej wiecej jak "fafa" i nigdy nie moglismy jej zrozumiec, co wywolywalo frustracje i histerie. Dziecko poddalo sie wiec i zaczelo mowic "ja". Wiec teraz wszystko jest JA. Jemy kaszke? JA!!! Ubieramy skarpetki? JA!!! Spodnie? JA!!! Buty? JA!!! Po czym szybko "UUUAAA!!!!", bo ubrane nie na ta noge. :) Odpinamy spiworek? JAAAAA!!!! Wszystko sama, sama, sama, a ile sie przy tym uzlosci, uwyje, urzuca zabawkami/ sprzetami... Ma-sa-kra! Doceniam, ze Bi chce byc samodzielna, ale moglaby poczekac z ta samodzielnoscia az nauczy sie sama poprawnie wykonywac wszystkie te czynnosci, bez rzucania sie na ziemie w ataku wscieklosci. A pomoc ze strony rodzicow konczy sie fochem. Niesamowite, jak dwulatek potrafi sie juz dasac, dziewczynki maja to chyba wrodzone... :)

A ataki wscieklosci to cos z czym musimy nauczyc sie zyc, bo wyglada, ze beda teraz stalym elementem dnia. Tata zamknie lodowke? Trzeba w te lodowke walic piesciami i kopac, oczywiscie wrzeszczac przy tym z calych sil! Mama zamknie drzwi na gorny zamek (dolny Bi nauczyla sie otwierac i boje sie, ze zwieje mi na dwor)? Trzeba walic w drzwi, wyjac jak potepieniec! Mama zabrala Bi czesci do swojej pompy (ktore dopiero co umyla i wygotowala, a ktore Bi sciagnela sobie z blatu i bawi sie nimi na zaklaczonej podlodze)? Trzeba wrzasnac, rzucic sie na ziemie, a po drodze uszczypnac mame w lydke! Tutaj nastapila mala pogadanka z coreczka, o gryzieniu, drapaniu, szczypaniu, biciu i konsekwencjach takiego zachowania. :)

Bi znow ma jakis kryzys z jedzeniem. Chetnie je tylko jajka pod kazda postacia i wcina... kabanosy! Ale tylko obrane ze skorki i to pod jej baczna obserwacja! Ktoregos razu chcialam oszczedzic sobie troche czasu i obralam kilka kawalkow zawczasu. Bi odmowila stanowczo zjedzenia! Dopiero, kiedy na jej oczach obralam kolejny kawalek, wziela go i grzecznie zjadla! :)

Zeby jednak nie bylo, ze tylko narzekam, jest z nia tez kupa smiechu, szczegolnie, kiedy nasladuje nas po swojemu, a nasladuje bez przerwy. Np.:

Matka czesze wlosy po kapieli, jeczac "au, au, au..." (niechcacy kupilam szampon bez odzywki i teraz cierpie). A obok moj maly cien "czesze" sie odwrotna strona szczotki i tez postekuje "auc, auc, auciii...". :)

Przyznaje, ze czesto nie biore rano prysznica. Wychodze z zalozenia, ze skoro kapie sie wieczorem, a potem spie w czystej poscieli, to w zasadzie nie mam sie gdzie pobrudzic. Jedyne co robie wiec rano, to myje sie nad zlewem pod pachami. Wybaczcie ten dosc dokladny opis porannej higieny, ale jest on konieczny, zeby zrozumiec komizm sytuacyjny, ktory zamierzam opisac. Otoz, ktoregos poranka, wycieram wlasnie pachy po umyciu, patrze, a co robi Bi? Pluje sobie na rece, po czym wyciera sobie ta sline pod paszkami, a nastepnie bierze klocek i udaje, ze naklada tam dezodorant! ;)

A z niektorymi gestami musimy byc juz bardzo ostrozni. Kiedys maz przechodzac klepnal mnie w tylek. Taki tam odruch mezowskiej milosci. :) Niestety, zobaczyla to Bi i ani sie obejrzalam, a juz klepaly mnie po posladkach male raczki. :) Tiaaa... Lepiej, zeby nie wyskoczyla kiedys z czyms takim w miejscu publicznym... Tubylcy sa uczuleni na gesty o aspekcie seksualnym, szczegolnie u dzieci. Nie potrzeba nam, zeby jakis psychol oskarzyl nas o molestowanie. Czyli wszystkie malzenskie "czulosci" wedruja do sypialni, za zamkniete drzwi. :)

A przy okazji. Bi miala w poniedzialek bilans dwulatka. Wizyty nie bede szczegolowo opisywac, bo nie odbiegala niczym od poprzednich, opisanych wczesniej. Czyli w skrocie: wrzask, smark, histeria i prawdopodobnie trauma na reszte zycia. Mimo, ze bez szczepionek. Szkoda gadac... Pani doktor spytala mnie czy Bi zaczyna laczyc wyrazy w proste, dwu-wyrazowe zdania. Taaa... Ja tam jestem szczesliwa, ze zasob slow pomalu, pomalutku nam sie powieksza, o zdaniach moge sobie narazie pomarzyc... :)
A poza tym Bi mierzy 91.4 cm i wazy 13,400g. Miesci sie w 40 centylu. Spora zmiana w porownaniu z pulchnym niemowleciem utrzymujacym sie caly czas w 95 centylu. :)

piątek, 10 maja 2013

Piec miesiecy!

Moj dzidziorek skonczyl 5 miesiecy! Taki jest kochany, ze najchetniej bym go schrupala!

Caly czas rosnie i sie rozwija, ale jesli chodzi o umiejetnosci, to nic nowego nam w tym miesiacu nie doszlo, Niko caly czas udoskonala wczesniejsze dokonania. Na boczki przewraca sie juz teraz co chwila, ale na brzuszek, chociaz czasami probuje, narazie nie daje rady sie przeturlac.

Jak wprowadzilam mu kaszke miesiac temu, tak przy kaszce pozostalam bo Nik nadal nie pozbyl sie jeszcze do konca odruchu wypychania jezyka. Ale nie czekam dluzej, trudno, w ten weekend planuje zadebiutowac z marchewka. Zobaczymy jak mu posmakuje. ;)

Niko nadal jest zazwyczaj pogodny i usmiechniety, gaworzy, rozglada sie na wszystkie strony, ciekawy swiata jest chlopak. :) Uwielbia zabawe w "a ku-ku", kiedy przykrywam mu buzie chustka, a potem ja odkrywam. Rechocze przy tym w glos! :)

Na koniec, nie chce zapeszyc (puk-puk w niemalowane, tfu tfu tfu przez lewe ramie), ale troche lepsze mamy ostatnio nocki. Zazwyczaj Niko zasypia przy cycu okolo 20 i spi bez przerwy do 2-2:30. Potem znow go karmie i dosypia do 6-6:30. Tak to jeszcze wytrzymam, ale za miesiac, dwa zaczne pracowac nad zrezygnowaniem z nocnego karmienia.

A oto moj skarbek. Ta mina mowi wyraznie: "ty, matka, myslisz, ze Bi jest niegrzeczna? Poczekaj no az JA podrosne...". ;)


środa, 8 maja 2013

Urodzinowo

Pisze na szybciocha, bo w pracy nadal zapierdziel, a wiec:

Przyjecie urodzinowe Bi odbylo sie w gronie najblizszej rodziny: mama, tata, braciszek, dziadek, chrzestny i ciocio-babcia.

Nie bawilismy sie w wymyslne dania, pogoda dopisala, wiec zrobilismy ognisko i upieklismy kielbachy. ;)

Hitem prezentowym byla (jak sie zreszta spodziewalam) piaskownica, z ktorej nie moglam dziecka wyciagnac przez dobre dwie godziny.

Rowerek tez sie spodobal, chociaz obdarowana nie jest jeszcze pewna z czym to sie je i do czego sluza pedaly. :) Matce rowerek podoba sie nieco mniej, bo kolor rozowy (szczegolnie taki odcien) to nie "to co tygryski lubia najbardziej", ale darowanemu koniowi... no wlasnie.

Tortu urodzinowego solenizantka nawet nie sprobowala. Coz, nie wie co stracila. :)

Na koniec wrzucam pare fot:


 
 

 

 
 

czwartek, 2 maja 2013

Urodzinki-urodzin-ki, dla chlopczyka i dziewczyn-ki...

Moja Bi konczy dzis 2 latka...
Dwa lata temu o tej porze (u mnie jest 8:50) lezalam na porodowce przerazona jak diabli. Teraz, z perspektywy czasu i tak wiem, ze najgorsze bylo jeszcze daleko przede mna, bo Bi przyszla na swiat dopiero o 23:38... ;)

Tak sie to zaczelo:





A tak jest teraz:



Ranek mialam dosc chaotyczny bo Nik zbudzil zafajdany. A kiedy go przebralam i probowalam nakarmic (nigdy rano nie ma apetytu, wiec wierci sie i zlosci), Bi wykorzystala chwile, zeby zdjac pizamke i pieluche, nalozyc legginsy i minute pozniej sie w nie zsikac... Dopiero teraz, w pracy spojrzalam na jej suwaczek i lezka zakrecila mi sie w oku... Moja dziewczynka... Te dwa lata byly momentami dlugie, momentami bardzo ciezkie. Ale nie zamienilabym ich na zadne inne, bo mimo wszystko byly szczesliwe. Wraz z pojawieniem sie na swiecie Bi nasze malzenstwo zyskalo status rodziny, a my poczulismy sie spelnieni.

Kocham Cie coreczko!