Dzisiaj bedzie smutno... Mam kilka zaleglych postow, sporo sie u nas ostatnio dzialo, a w pracy nadal zapieprz, ale musze to z siebie wyrzucic...
Mamy sasiadow po drugiej stronie ulicy. Nic w tym oczywiscie dziwnego, wiekszosc ludzi ma sasiadow, chyba, ze zyja na bezludnej wyspie. Z naszymi sasiadami utrzymujemy kontakty tylko sporadyczne, poniewaz sa w wieku moich rodzicow, wiec brak nam wspolnych tematow. Jak sporadyczne? W sobote dotarlo do mnie, ze ostatnio rozmawialam z nimi ponad rok temu. Tak sporadyczne. Ot, machamy sobie reka od czasu do czasu, krzykniemy "dzien dobry" i tyle.
W sobote skorzystalam z okazji, ze obydwoje (!) dzieci spalo w tym samym czasie i wyszlam zobaczyc czy M. robi jakis postep w konstruowaniu bramy. Dojrzalam sasiadke po drugiej stronie ulicy, pomachalam. A ona odmachala i jednoczesnie przywolala mnie gestem. Nie mialam ochoty za bardzo na pogaduchy bo dzieci mogly obudzic sie w kazdej chwili, ale przelecialam na druga strone ulicy. Teraz zaluje, moglam jednak odkrzyknac, ze jestem zajeta...
Sasiadka zaczela rozmowe zupelnie zwyczajnie. Spytala co mi sie urodzilo (bo ostatnio jak z nia rozmawialam bylam w ciazy), ile maly ma juz miesiecy i takie tam... A potem ni z gruchy ni z pietruchy zapytala czy zwrocilismy uwage, ze nie ma ich najmlodszego syna! I rzeczywiscie, niedawno nawet rozmawialismy z M., ze go nie widac, ale nie pamietajac dokladnie jego wieku, myslelismy, ze po prostu wyjechal do college'u.
Niestety nie, chlopak zostal w zeszlym roku potracony przez samochod i zmarl. Mial 15 lat... :(
Potem, w rozmowie z mezem, przypomnielismy sobie, ze rzeczywiscie jakos tak w lipcu, przez kilka dni przez dom sasiadow przewinelo sie mnostwo elegancko ubranych ludzi z kwiatami. Nawet zmartwilismy sie, bo wiedzielismy, ze sasiad byl poprzedniej zimy w szpitalu i myslelismy, ze ON zmarl, ale przeciez nie pojdziemy zastukac badz co badz obcym ludziom do drzwi, zeby spytac czy ktos umarl! Potem wszystko ucichlo, zauwazylismy sasiada znow krazacego po ogrodzie i w natloku wlasnych spraw, zapomnielismy o wszystkim. Teraz wiemy juz, ze to byl pogrzeb ich syna... :( A my nic nie wiedzielismy, nic nie zauwazylismy! Sasiadka mowila, ze myslala, zeby przyjsc nas powiadomic, ale wiedziala, ze jestem juz dosc wysoko w ciazy i nie chciala mnie denerwowac...
Ech, mowie Wam, strasznie mnie to trafilo... Poplakiwalam sobie przez reszte soboty, w niedziele musialam wziac sie juz w garsc, bo mielismy rodzinna uroczystosc. Caly weekend tulilam dzieci do siebie i pomimo placzu, jeczenia, atakow zlosci i budzenia sie po nocy, powtarzalam im na uszka, ze bardzo, bardzo je kocham i ze sa moimi najcenniejszymi skarbami. Po prostu, rozmowa z sasiadka przypomniala mi, ze tak naprawde nie wiem ile los wyznaczyl mi czasu z nimi. Nie znam ani dnia ani godziny. Ta swiadomosc zawsze gdzies tam po glowie krazy, ale na codzien nie ma czasu o tym myslec. I dobrze, bo czlowiek by zwariowal ze zgryzoty! Co i rusz slucha sie w wiadomosciach o smierci dzieci, lub osieroceniu malych dzieciatek przez rodzicow. Ale kiedy mowa jest o zupelnie obcych ludziach, mozna latwiej odsunac od siebie te mysli, strwierdzic "mnie sie to nie przydarzy". A potem taka tragedia dotknie kogos, kogo sie zna osobiscie i nagle dociera, ze to dzieje sie wszedzie dookola. Nikt nie ma na to immunitetu. Tak naprawde taka tragedia moze dotknac w kazdej chwili ciebie i twoja rodzine... Nie sa to latwe mysli... :(
Sasiadka powiedziala mi jeszcze, ze poniewaz Mateusz (bo tak mial na imie ich zmarly syn) byl duzo mlodszy od swoich braci (starsi synowie sa w moim wieku), wiec ona miala bzika na punkcie tego, ze moze on zostac bez rodzicow w mlodym wieku. Powtarzala mu do znudzenia, ze musi byc dojrzalszy i bardziej odpowiedzialny od braci, bo oni mieli mloda mame i mlodego tate, a on ma starych i moga odejsc w kazdej chwili. Ale los bywa okrutny i prosze, syn zmarl zanim jeszcze zdazyl dobrze zakosztowac zycia, a oni zyja nadal... Nie ma chyba gorszej rzeczy dla rodzica, niz pochowac wlasne dziecko... :(
Nastepny post bedzie juz weselszy, obiecuje...
No temat smutny, ale takie jest życie, nie zawsze wesołe, zwłaszcza kiedy dowiadujemy się o czymś takim... Ja myślę, że to najgorsze co może być dla rodzica... Nie potrafię sobie tego wyobrazić na własnym przykładzie i nie chcę tego robić. Nie wiem jak dałabym radę dalej żyć gdyby to mnie spotkało, wiem, że musiałabym dla drugiego dziecka, dla męża...ale ogromna część mnie też by umarła już na zawsze :(((
OdpowiedzUsuńTo chyba wlasnie jest najgorsze. Umiera czesc ciebie, ale musisz dalej zyc. To wlasnie powiedziala mi sasiadka. Dopoki serce bije... :(
Usuńjejku, aż mi łzy wyszły... to straszne... masz rację, nie ma nic gorszego niż być na pogrzebie własnego dziecka...
OdpowiedzUsuńpędzę przytulić moje, mam nadzieję, że się nie obudzą, ale po prostu muszę...
czekam na weselszego posta i pozdrawiam!
Pozdrawiam rowniez! Ja moje od soboty tule co chwila, sa takie cieplutkie, pelne zycia... I jak tylko spojrze na som sasiadow, od razu plakac mi sie chce... :(
UsuńEhh.. Nigdy nie wiemy jaki świat ma na Nas plan. Trzeba korzystać z każdej chwili spędzanej razem. I tak Ty ro robiłaś... trzeba powtarzać swoim jak bardzo się ich kocha. Fakt.. to bardzo przykre kiedy dziecko umiera przed rodzicami... z resztą przykre jest jeśli ktokolwiek umiera. Śmierć Panu Bogu się nie udała.
OdpowiedzUsuńNie udala, zgadza sie. Ja wyrzucam sobie, ze tak malo mam do moich maluchow cierpliwosci, ze krzycze, zloszcze sie. A powinnam cieszyc sie kazda minuta jaka z nimi spedzam.
UsuńZ jednej strony masz rację trzeba cieszyć się każdą chwilą, ale z drugiej... jednak jesteśmy tylko ludźmi. Nasza cierpliwość też ma granice. Do tego trzeba dzieci wychować na porządnych ludzi, a nie rozpieszczać przez całe życie. Uwierz mi, ze jak raz na jakiś czas dostaną po rączkach albo się na nie krzyknie to im niczego nie ujmujesz. Będą wdzięczne za wychowanie :) Główka do góry :)
UsuńWiem, ze od czasu do czasu lekki "opiernicz" wyjdzie im tylko na dobre. Obawiam sie jednak, ze robie to troche za czesto. :(
UsuńA mnie sie to zdarzylo 14 lat temu przy porodzie drugiego syna... nigdy nie mozna sie pogodzic, ale mozna sie nauczyc z tym wiecznym brakiem zyc. Skoro odwazylam sie napisac ten komentarz... rzadko o tym mowie, ale twoj post mnie wzruszyl...
OdpowiedzUsuńPodpisuje sie wiec pod twym tytulem: kochajcie zycie, kochajcie sie nawzajem i nie marnujcie czasu na narzekanie, czy zamartwianie sie glupstwami, bo jest on ograniczony i nikt nie wie ile go tak naprawde ma.
Moj mlodszy syn dopiero po paru latach dowiedzial sie z drzewa genaologicznego, ze jest trzecim a nie drugim dzieckiem.
Pozdrawiam
Boze, Nika, nie wiem co powiedziec... Strasznie mi przykro! Nie wyobrazam sobie takiej straty, tego bolu... :(
UsuńTeż by mnie taka wiadomośc zasmuciła :(((
OdpowiedzUsuńStraszne stracić syna...
OdpowiedzUsuńPiętnaście lat... Tyle co Ola... Boże... :(
OdpowiedzUsuńMlody chlopak, cale zycie mial przed soba... :(
UsuńChyba masz powód od bliższych kontaktów z sąsiadami. Musi Cię lubić, skoro chciała się Tobą z tym podzielić czymś takim i po takim czasie.
OdpowiedzUsuńStraszna tragedia, czasem nie do uniknięcia, ale chciałoby się, żeby żadnego rodzica nigdy nie spotkała. Nie wyobrażam sobie powodu do większego cierpienia.
Ja rowniez. I nadal ciezko mi w to uwierzyc...
UsuńWlasciwie to nie wiem, co sklonilo sasiadke do takich zwierzen. Moze miala gorszy dzien i chciala po prostu z kims porozmawiac. Jestem pewna, ze nawet po roku, bol nadal wraca falami od czas do czasu...
Wróciłam do kraju między innymi dlatego,aby pobyć z mamą,lepiej ją poznać,dać nam szanse,znależć to czego między nami nigdy nie było..i choć ta myśl "spieszmy się kochać" towarzyszy mi każdego dnia to jednak nie potrafię jej zamienić w czyn :(
OdpowiedzUsuńCzytalam Twoje posty (teraz zablokowalas chyba bloga), wiec w sumie sie nie dziwie. Zreszta mam tak samo. Widuje moja mame srednio raz na 2 lata i za kazdym razem obiecuje sobie, ze teraz bedzie inaczej, ze wesolo spedzimy czas. I za kazdym razem tylko sie klocimy, jestesmy zbyt rozne, zeby sie dogadac...
UsuńStraszne, nawet nie wiem co powiedziec:(
OdpowiedzUsuńPrzytulam;*
Trzeba sie cieszyc każdym dniem i cieszyc się każdą chwilą.
Masz racje Stokrotko. Ja nadal nie moge sie pozbyc takiego leku, caly czas mam w piersi gule i najchetniej nie wypuszczalabym dzieci z objec.
UsuńAle mi dałaś do myślenia. Ja właśnie od 20 minut "odpycham" od siebie mojego malutkiego, który akurat teraz bardzo chce się ze mną pobawić swoimi cyferkami, bo jestem zajęta czytaniem blogów :-(.
OdpowiedzUsuńŚciskam mocno i uciekam do zabawy
I prawidłowo :)
UsuńTez jestem winna tego grzechu, ze czasem Bi szarpie mnie i ciagnie do zabawy, a ja odsuwam ja od siebie, bo chce jeszcze doczytac strone ksiazki do konca... :)
Usuń