Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

sobota, 29 października 2022

Jest zle

Guz jest duzo wiekszy niz przypuszczalam. To co wyczulam to tak naprawde jego czubek, wystajacy nieco ponad reszte. Obrazy mammografi oraz USG nie pozostawiaja zludzen - to nie jest normalna zmina. Biopsja gdzies w przyszlym tygodniu, bo babka, ktora zwykle je umawia, akurat miala wolne.

Nie jem, nie spie, placze...


Dopisek:

Chyba musze dodac nieco szczegolow. Dziekuje dziewczyny za wszytkie kciuki i pokrzepiajace historie! Niestety, u mnie ten "specjalista" od rozpoznawania nowotworow na obrazie USG i mammografi, mine mial nietega. W piersi, poza guzem, sa zwapnienia, ktore czesto rowniez sa objawem raka. Zaczely sie wypytywania, czy ktos w mojej rodzinie mial raka piersi, czy mam dzieci i karmilam je naturalnie, itd. Po obejrzeniu obrazu USG, wyslali mnie na jeszcze dodatkowe zdjecia mammografi, zeby obejrzec zmiane pod innymi katami. Babka pocieszala, zeby sie nie martwic, bo "oni sie mna zajma". Odnioslam wrazenie, ze oni wszyscy tam sa juz pewni, ze to rak, a biopsja to tylko formalnosc, a takze rozpoznanie typu, bo z tego co wyczytalam, jest go wiele rodzajow. Takze nie robie sobie wiekszych nadziei na pomyslne wiesci, choc jakis tam plomyczek oczywiscie sie tli.

Biopsja w srode.

czwartek, 27 października 2022

Ostatnie dni przed mammografia

Kolejny tydzien na stracenie. Funkcjonuje normalnie, brne do przodu, ale myslami jestem w zupelnie innym miejscu... Celowo publikuje w czwartek, choc zwykle czekam do piatku. Nie wiem w jakim stanie psychicznym bede po jutrzejszej wizycie i czy bede w stanie cos tu napisac. Zobaczymy...

Tymczasem sobota, 22 pazdziernika, rozpoczela sie, jak zwykle od kilku tygodni, meczem. Grala Bi, nie dosc ze juz o 9 rano (rozgrzewka na 8:40), to jeszcze w wiosce oddalonej od nas prawie o pol godziny. Trzeba bylo wiec wstac praktycznie jak do szkoly i Nik przyjal to fochem, choc obudzilam go tak pozno jak sie dalo. Nie powiem, widoki po drodze byly spektakulatne, bo jak wies, to pola, farmy, nawet jakas winnica, domki pochowane miedzy kolorowymi o tej porze roku drzewami... Dzieki pieknemu sloncu, zloto-czerwone barwy az skrzyly sie po oczach. To slonce bylo niestety zdradliwe, bo rano mielismy raptem 4 stopnie, a w nocy musial byc przymrozek, bowiem boisko jeszcze na poczatku meczu bielilo sie szronem. Slisko tez musialo byc jak cholera, bo dziewczynom co i rusz slizgaly sie nogi czy pilka, pomimo korkow. Siedzialam w kurtce jesiennej, owinieta dodatkowo kocem, choc i tak palce dretwialy mi z zimna, trzymalam bowiem kurczowo telefon, pstrykajac foty. Jak na zlosc, Bi grala calutki mecz; nie zeszla z boiska nawet na chwile, wiec i ja telefonu nie odlozylam. ;)

Walka o pilke
 

Zaraz na poczatku meczu, nasze dziewczyny stracily bramke, ale dalo im to "kopa" zeby spiac dupki i zaczely nadrabiac straty. Mecz zakonczyly wygrana 3:1. Po meczu starszej, ruszylismy na rozgrywke Kokusia. Od kilku dni zastanawialam sie co robic, mecz Bi mial sie bowiem skonczyc chwile po 10 rano, a Nik mial rozgrzewke o 11:15. Niestety, Starsza grala pol godziny od domu, zas Mlodszy u nas. W rezultacie, mielismy do wyboru albo zajechac do chalupy na zawrotne 10 minut, albo jechac prosto na nasze boiska i kwitnac tam przynajmniej 20 minut. Wybralismy to drugie. Przynajmniej dzieciaki na spokojnie sie przebraly. Nik bowiem zalozyl rano spodnie od dresu oraz adidasy, teraz zas musial przebrac sie w spodenki oraz korki, zalozyc ochraniacze, itd. Bi odwrotnie - zdjela doszczetnie przemoczone korki oraz pilkarskie kolanowki i zalozyla zwykle skarpety i adidasy. Mnie pozostalo tylko zdjac kurtke, slonce bowiem przygrzewalo az milo i temperatura rosla w oczach. Po poludniu doszla do 20 stopni! Zespol Nika gral mecz towarzyski, nie bylo tez glownego trenera, Mlodszy mial wiec okazje dluzej sobie pobiegac po boisku.

Mlodszy przymierza sie do podania
 

Chlopcy grali rewelacyjnie i choc poziomy wydawaly sie wyrownane, to nasi wygrali 3:0. Cos to ostatnio popularny wynik. :D Po powrocie do domu wreszcie mozna bylo lekko odsapnac, to znaczy dzieci, bo ja zabralam sie za wstawienie prania i lekkie odgruzowywanie chalupy. Duzo zreszta nie osiagnelam, bo M. pracowal kolejnego dnia, trzeba bylo wiec pojechac na msze, a na wieczor bylismy zaproszeni do hinduskich sasiadow na obchody ichniego swieta Diwali.

Po zeszlorocznych obchodach, kiedy okazalo sie, ze bylam ja oraz kilka hinduskich par, troche obawialam sie jak to odbedzie sie w tym roku. Szykowalam sie, zeby moze odstawic Potworki na impreze (bo, szczegolnie Bi, nie przepuscilaby takiej okazji), a samej wrocic do domu.

Bi i jej najlepsza przyjaciolka - dowiedzialam sie pozniej, ze owa panna w dniu imprezy miala goraczke (i wsciekla jestem, ze sasiadka jej nie odwolala, ani nawet nie ostrzegla) i nie wiem czy nie byla zrodlem zarazy w moim wlasnym domu :/
 

Na szczescie sasiadka wysylala zawiadomienia do calej grupy znajomych i przyjaciol. Numer jednej sasiadki ja rowniez posiadam, wiedzialam wiec, ze bedzie, ktos inny wspomnial, ze cieszy sie, bo nie znal tego swieta... Wiedzialam wiec, ze na pewno nie bedzie to wylacznie hinduskie towarzystwo. Namawialam za to goraczkowo M., zeby przyszedl chociaz na chwile, zwykle sa bowiem praktycznie same pary. Niestety, moj malzonek, specjalnie chyba, caly dzien harowal jak wol, czyszczac, zabezpieczajac na zime i przykrywajac przyczepe, nastepnie dmuchal liscie oraz igly z podjazdu i trawnikow i oznajmil ze pada na pysk i "moze za rok". Taaa... Slysze to co roku. :/ Tymczasem tegoroczna impreza byla naprawde wyjatkowo udana, przynajmniej dla mnie. Oprocz gospodarzy byla tylko jedna hinduska para, poza tym zas towarzystwo okazalo sie bardzo wielokulturowe. :) W dodatku, moja inna sasiadka przyszla bez meza, bo ten zostal z ich autystycznym synem (ktory nie wytrzymalby na takim zgromadzeniu), a jeszcze inna, ktora zna tylko przelotnie, rowniez przyszla sama z dziecmi. Nie czulam sie wiec jak piate kolo u wozu. Poza tym impreza jak impreza, bylo mnostwo pysznego, hinduskiego zarelka, dzieciaki ganialy po calym domu, a dorosli przemieszczali sie w grupkach.

Bitwa na poduszki w piwnicowym pokoju "od wszystkiego". jak sie rozejrzycie, zauwazycie, ze pomieszczenie sluzy sasiadowi za biuro, poza tym za pokoj telewizyjny, sale gimnastyczna i oczywiscie bawialnie :D
 

W ktoryms momencie smialismy sie, bo wszystkie kobity usadowily sie w salonie, a faceci przeszli do jadalni i tak obie grupy nawijaly sobie osobno

Dwie hinduski, jedna Polka, jedna Amerykanka, jedna Slowaczka, jedna Latynoska i jedna babka ze Sri Lanki - pelen przekroj!
 

Potem sasiedzi zarzadzili takie ichnie blogoslawienstwo ze swiecami, w ktorej brala udzial kazda rodzina po kolei. To ma przyniesc pomyslnosc i bogactwo na kolejny rok. :)

Diwali zwane jest rowniez "festiwalem swiatel", wiec swieczki sa niezbedne ;)
 

Nastepnie nastapila roszada i wszyscy goscie zaczeli krazyc wymieniajac ploteczki (ci, ktorzy sie znali) oraz informacje o sobie. Znalazlam sie w grupce chyba siedmiu osob, ktore opowiadaly sobie anegdotki o swoich... pupilach. Tak, nie dzieciach, choc wszyscy bylismy rodzicami, ale o psiakach. :D Na koniec, jak zwykle sasiedzi urzadzili pokaz fajerwerkow, ku uciesze dzieciarni.

Gwozdz programu
 

Impreza miala sie skonczyc o 20:30, ale okazala sie tak udana, ze wiekszosc stracila poczucie czasu i dopiero kiedy rodzice najmlodszych w tej grupie dzieciakow zaczeli sie zbierac, sasiedzi przypomnieli sobie, ze jeszcze nie bylo zimnych ogni i fajerwerkow. Zanim wszystko sie skonczylo, zanim zdolalam wyciagnac Potworki z chalupy sasiadow (Bi zapierala sie obiema nogami; nie doslownie oczywiscie ;P), do domu wrocilismy o 21:50. :O Oczywiscie zagonilam dzieciaki prosto do spania, choc Starsza parskala (zla, ze impreza sie skonczyla), ze ona bedzie siedziec do polnocy. Powiedzialam jej, ze moze siedziec chocby do rana, ale w pizamie i w swoim pokoju. ;)

W niedziele M. rano pracowal, a ja i Potworki, z racji, ze kosciol zaliczylismy poprzedniego dnia, moglismy nieco odespac caly tydzien i powylegiwac sie w lozkach. Zwloklam sie z wyrka o 10. :D Pogoda pomagala w dosypianiu, bo bylo pochmurno i chlodno. Zapowiadany byl popoludniowy deszcz, ale tez 16-17 stopni. Niestety, prognozy jak zwykle zagraly nam na nosie, bo deszcz, owszem, przyszedl, ale temperatura zostala na 13 stopniach. Nik mial tego dnia mecz ligowy, w tym samym miejscu gdzie Bi dnia poprzedniego. No nie moglby byc tego samego dnia?! Wtedy w sobote pokrecilabym sie po tamtej wiosce zamiast jezdzic z miejsca na miejsce. No ale nic, mecz o 12:30 oznaczal rozgrzewke o 12, co z kolei oznaczalo dla nas wyjazd okolo 11:30. Mlodszy cos tam marudzil, ze mu sie nie chce, ale w koncu pojechal bez wiekszego protestu, za to wkurzyla mnie Bi. Kiedy rano wstalismy, spytalam czy chce jechac ze mna i Kokusiem, czy zostac. Ojciec mial bowiem wrocic z pracy jakies 1.5 godziny po naszym odjezdzie, a panna jest juz na tyle duza, ze spokojnie moze zostac tyle sama w domu. Starsza ma ewidentnie problem z podejmowaniem decyzji, bo do ostatniej minuty wahala sie co robic, az placzac z frustracji. W koncu powiedzialam, ze chyba lepiej niech jedzie, to przynajmniej wyrwie sie z domu, lyknie troche swiezego powietrza, zmieni "krajobraz", itd., ale ostateczna decyzje zostawilam jej. Pojechala, ale zaraz po wyjezdzie z naszego osiedla, zaczela jeczec, ze to byla jednak zla decyzja i powinna byla zostac w domu. Niestety, wyjechalismy nieco pozniej niz przewidywalam (m.in. przez jej dylematy co robic), wiec nie mialam czasu zeby sie wrocic i jednak zostawic ja w domu. A ta cholera chlipala i smarkala wiekszosc drogi, a potem cala rozgrzewke chlopakow, kiedy siedzialam w samochodzie zeby nie marznac. W koncu nie wytrzymalam i spuscilam jej ostra zje*ke, bo ile mozna?! Sama podjela decyzje ze jedzie, a ze pozalowala jej 5 minut pozniej, to juz nie moj problem. No i w koncu ile mozna ryczec o taka blahostke?! Miala ze soba i Nintendo i ksiazke i robotki, wiec nie powinna byla sie nudzic. A ze parking znajdowal sie zaraz przy boisku, mogla siedziec w samochodzie i nie musiala nawet isc ze mna na trybuny. W koncu, kiedy zajrzalam do niej w czasie przerwy, spytala czy pojde z nia na sasiednie puste boisko i pokopiemy pilke. Zgodzilam sie, choc marzylam raczej o siedzeniu w aucie i wlaczeniu ogrzewania na full, i pannie w koncu poprawil sie humor.

Trening indywidualny ;)
 

Nawet kiedy mecz znow sie zaczal i wrocilam na stanowisko widzow, Bi zostala i sama kopala do bramki. Chlopaki tymczasem mieli naprawde ciezki mecz. Oba zespoly byly bardzo wyrownane, choc nasz moze byl minimalnie lepszy, bo wiecej mielismy okazji do akcji pod bramka przeciwnika. Niestety, trzeba przyznac z wielkim uznaniem, ze tamten bramkarz byl naprawde niesamowity i obronil wszystkie strzaly. Pierwsza polowa zakonczyla sie wynikiem 0:0 i az zal mi bylo tamtych chlopakow, bo ich trener zaczal sie na nich wydzierac, ze co to mialo byc, ze grali beznadziejnie, ze on chce zobaczyc, ze im zalezy, itd. Matulu... Nasz trener nie jest jakims sympatycznym wujaszkiem, ale tamten facet to inny poziom wrednosci... Niestety, moze w tym szalenstwie jest metoda, bo w drugiej polowie nagle zdolali wbic nam bramke, co naszych chlopakow natychmiast zdolowalo, a po chwili nasz bramkarz obronil gola odbijajac pilke rekoma w bok, zas jeden z przeciwnikow natychmiast wbil ja ponownie. To juz ktorys raz kiedy cos takiego mialo miejsce, nasi chlopcy musza wiec chyba popracowac nad lepszym strzezeniem bramki i nie spoczywaniu na laurach kiedy bramkarz obroni. ;) Tak czy owak, mecz zakonczyl sie sromotna przegrana 0:2. Nik gral tego dnia bardzo dobrze. W pierwszej polowie pogral naprawde dlugo i udalo mu sie kilka razy calkiem niezle przejac pilke.

Mlodszy walczy!
 

W drugiej polowie, pewnie przez to, ze przegrywali, trener wystawil go dopiero na ostatnie 5 minut. Nie wiem jaki byl w ogole cel zmiany przed samym koncem, ale dobre choc tyle, szczegolnie, ze Nik siedzial na lawce przykrywajac nogi bluza. Mialo byc duzo cieplej, wiec choc dalam mu bluzke termalna na dlugi rekaw pod koszulke zespolu, to na nogi pozwolilam mu zalozyc tylko krotkie spodenki. Niestety, kiedy nie biegal, jednak zmarzl, co wcale mnie nie dziwi, bo ja bylam w kurtce, a po jakims czasie zrobilo mi sie zimno. Z drugiej strony, ciesze sie, ze gole tamta druzyna wbila nam gdy Nik byl na lawce rezerwowych, nie chcialabym bowiem zeby trenerzy uznali, ze to on przepuscil pilke, bo jest nowy. ;) Po meczu trener strasznie dlugo gledzil cos chlopakom, zas skostniali rodzice stali i przytupywali nogami zeby sie rozgrzac. Pytalam potem Kokusia o czym ten facet im tyle gledzil, ale moj syn stwierdzil, ze cos tam, ze sedzia nie byl do konca sprawiedliwy, ze tamta druzyna uzyla jakiejs pokretnej strategii (nic takiego nie zauwazylam), a w zasadzie to on nie sluchal, bo to bylo nudne. :D Wreszcie, chlopaki przelecieli przez boisko do rodzicow i z powrotem, co jest takim symbolicznym podziekowaniem, bo w koncu to rodzice przywoza chlopakow na treningi i mecze, kibicuja, wspieraja, itd., zabrali swoje rzeczy i mozna bylo uciekac z tego zimna. Potworki co prawda chcialy jeszcze chwile pokopac pilke do bramki, ale dosc szybko zarzadzilam odwrot, bo bylo mi naprawde zimno.

Przy parkingu zauwazylam taka smieszna tabliczke, przypominajaca wlascicielom psow, ze wrozka sprzatajaca "miny" nie istnieje i zeby sami sprzatali po swoich pupilach :D
 

Zajechalismy po kawe i napoje i do domu dojechalismy dopiero o 15. Potem jeszcze pranie, skladanie, prysznice, szykowanie sie na poniedzialek i smignela nie tylko niedziela, ale i caly weekend. :) A! Tego dnia moj tata mial urodziny, ale tak sie zbieralam z telefonem, ze przypominalam sobie jak akurat bylam w trakcie robienia czegos, a zanim skonczylam, to znow wylecialo mi z glowy. W koncu spielam dupke jak juz dzieciaki szykowaly sie do spania. Nik umyl zeby, ale zanim Bi poszla do lazienki, zabralam dzieciaki do telefonu, zanim znow bym zapomniala. ;) A zalezalo mi, zeby wnuki tez wziely w tej rozmowie udzial. I widac bylo, ze dziadek sie ucieszyl. :)

Poniedzialek przywital nas ponuro i chlodno. Rano jest juz na tyle ciemno, ze przy pochmurnej pogodzie cale moje jestestwo upieralo sie, ze to niemozliwe zeby juz byla pora wstawac. No niestety. ;) I tak nam sie upieklo, bo jeszcze wieczorem deszcz zapowiadali na cala noc i dalej w dzien, tymczasem udalo mi sie jeszcze Potworki odstawic na autobus na sucho. Akurat kiedy kilka minut po ich odjezdzie, rzucalam Mayi pileczke, zaczelo padac i potem juz kapalo bardziej lub mniej przez caly dzien. Poznym rankiem dostalismy wiadomosc, ze trening Kokusia odwoluja, co przyjelam raczej wiwatami niz rozczarowaniem. ;) Dzieki temu spedzilismy spokojny wieczor, tym bardziej, ze zadne z dzieci nie mialo zadanej pracy domowej. Szok! Malzonek probowal naprawic lodowke, bo po czajniku, teraz ona postanowila zaszwankowac, a konkretnie, to zamrazarnik mrozi ledwie-ledwie. Wszystko pomalutku sie rozmraza, wiec czeka nas duzo dojadania zapasow, ktore mialy wystarczyc na duzo dluzej. Znacie bowiem M. - on nie wezwie od razu fachowca, tylko bedzie kombinowal. Jego pierwsza "diagnoza", to brak uszczelki pod jedna z szuflad zamrazarnika. Mimo ze zamrazarnik sam sie automatycznie odmraza, osiadal tam lod, a kiedy M. pewnego razu chcial go usunac, zerwal razem z uszczelka. Bylo to juz jednak jakis czas temu, a problem powstal dopiero teraz. Dla mnie brak uszczelki, ktory spowodowal zapewne zla cyrkulacje zimnego powietrza, spowodowal jakis wiekszy problem. To jednak malzonek bedzie rozwiazywal na zasadzie "zgaduj zgadula", a tymczasem nie mozemy kupic nic, co musi byc przechowywane zamrozone. :/ Lodowka poki co dziala, ale jak dlugo? Probujac bezskutecznie obnizyc temperature w zamrazarniku, chodzi non stop, wiec to tylko kwestia czasu az cos pierdyknie zupelnie... Zauwazywszy pare bananow, ktore nie nadawaly sie juz do zjedzenia, stwierdzilam, ze upieke chlebek bananowy. Na to podskoczyla Bi, ze sie nudzi, nie ma lekcji i zebym nauczyla ja piec. Poniewaz to jest chyba najprostszy przepis na swiecie, stwierdzilam, ze w sumie, czemu nie. I tak, pod moim nadzorem i z tylko kilkoma wskazowkami, panna upiekla swoje pierwsze ciasto. Teraz Nik jojczy, ze on tez chce sie nauczyc, wiec obiecalam mu, ze nastepny raz piecze on, ale szczerze, z jego mniejsza precyzja, a wieksza i rozpierajaca energia, troche sie tego obawiam... ;)

Wtorek byl znow pochmurny i ponury, ale niespodziewanie bardzo cieply. Powietrze juz od rana bylo wilgotne i ciezkie, jakby burzowe. Bi strzelila focha, ze przygotowalam jej dlugie spodnie, a ja po prostu nie nadazam za pogoda. Zapowiadaja cieplo, jest zimno, wiec potem juz nie ufam, ze nagle temperatura sie jakos zawrotnie podniesie... W kazdym razie, dzien jak codzien, praca, szkola i te sprawy. Kolejnego dnia po uzupelnieniu brakujacej uszczelki, zamrazarnik nadal nie mrozi, choc M. ma nadzieje, ze to nie byla wlasciwa uszczelka. Hmm... Sprobowal tez najprostszej naprawy swiata. Wiecie jak to jest z urzadzeniami. Wylaczyc - wlaczyc i nagle potrafi samo zalapac. Nie tym razem niestety. :/ Wtorki to nadal nasze "wolne" dni, a ze temperatura doszla do 19 stopni, po poludniu wyciagnelismy swoje 4 litery na spacer.

Nasza dzielnica w jesiennej szacie
 

Po powrocie niestety juz sleczenie nad matematyka z Bi. Przyznaje, ze tym razem poleglam na zadaniu VI klasy i nawet posilki w postaci wujka Google'a nie pomogly. Trudno, Bi musi nauczyc sie prosic nauczycielke o dodatkowe wyjasnienia, bo ja nie ogarniam tego jak oni obecnie ucza matematyki. Na ostatnim tescie rozwiazala poprawnie 12 zadan na 19, co jest wynikiem raczej miernym. Co prawda (nadal nie maja ocen) nauczycielka zaznaczyla, ze test zaliczony zostal pozytywnie, no ale... Niestety, zdolnosci matematyczne Bi sa troche rozchwiane. Test zaliczyla, bo choc w siedmiu zadaniach popelnila bledy, to rozwiazala poprawnie kilka zadan "rozszerzonych", z gwiazdka... Czyli czasem cos zakuma, czasem nie. ;) Niedlugo wywiadowki, wiec mam nadzieje dopytac jak to widzi jej nauczycielka, choc matematyczka jak na zlosc odchodzi z pracy w nastepnym tygodniu. :/ Najbardziej wkurza mnie, ze Bi wstydzi sie poprosic nauczycielke o pomoc, ale kiedy ja nieraz jej cos tlumacze i pokazuje jak mnie uczono obliczac to czy owo, Starsza prycha, przewraca oczami i syczy, ze ona czegos takiego w zyciu nie widziala, w szkole ucza ja inaczej, moj sposob jest glupi, itd. A potem testy wychodza jej tak, a nie inaczej. Mam nadzieje, ze matematyczka zostawi jakies wskazowki i opinie wychowawczyni, ktora z kolei przekaze je mnie.

Jak wolne popoludnie, to cwiczenie gry na instrumentach oczywiscie
 

A wieczorem, znienacka, znow dostalam sms'a od sasiadow, czy Potworki nie nakarmilyby kolejnego dnia po szkole kotow i nie wypuscily ich psa. Sasiadom cos wyskoczylo i musieli na jeden dzien wyjechac. Oczywiscie dla dzieciakow to sama przyjemnosc. ;)

W nocy z wtorku na srode spalam fatalnie. Cala noc co chwila sie przebudzalam, przekrecalam... Nie dosc, ze zrobilo sie duszno, a M. pozamykal na noc okna, to jeszcze od paru dni bralo mnie przeziebienie; bralo, bralo i zlamalo akurat na te noc. Zaczelo mi leciec z nosa, ciezko bylo oddychac, do tego ta duchota... W koncu wstalam, otworzylam okno i wtedy w koncu mocniej przysnelam. Rano niestety czulam sie jak przeciagnieta przez wyzymaczke, ale i tak wybieralam sie do roboty (;P), tymczasem niespodziewanie Nik zszedl na dol skarzac sie, ze nie ma sily, z wypiekami na buzi i szklistymi oczkami. Zlapalam za termometr i... 37.7. Pieknie. Poza wyzszym stanem podgoraczkowym i lekko przytkanym nosem, Mlodszemu nic nie dolegalo. Kie licho? Odstawilam wiec Bi na autobus (panna strzelila focha i ostentacyjnie stala odwrocona tylem chlipiac w kaptur bluzy, bo uparla sie, ze ona tez jest chora i powinna zostac w domu, choc oczywiscie nic jej nie bylo), po czym pojechalam do biura po komputer. Zaleta pracy 15 minut od domu i mozliwosci roboty zdalnej. ;) W polowie dnia otrzymalam sms'a przypominajacego o mammografi i zaczely mi sie trzasc rece. Dobra wiadomoscia bylo to, ze wyglada na to, iz prosto z mammografi przejde na oddzial ginekologiczny, na wizyte ze specjalista. Wyniki beda wiec omowione od razu, bez czekania kolejnych kilku tygodni.

W srodowe popoludnia Nik ma treningi pilki, ale tym razem napisalam do trenera, ze Mlodszego nie bedzie. Pytanie czy sie wykuruje do niedzielnego meczu... Nie mowiac juz o tym, ze w piatkowy wieczor ma miec zajecia z koszykowki, przygotowujace na sezon. Nik bowiem chcial sprobowac w tym roku kosza. Sezon zaczyna sie dopiero w grudniu, ale juz teraz trenerzy chca obejrzec zdolnosci dzieciakow, zeby rozdzielic ich w zespoly w miare wyrownane pod wzgledem poziomu. Nie wiem jednak czy do piatku po poludniu Mlodszy ozdrowieje na tyle, zeby wziac udzial w tych zajeciach. Tego dnia Bi miala tez swoje zajecia "dla staruszkow" w bibliotece, czyli robotki na drutach. Poleciala cala zadowolona, a potem w ogole euforia siegnela zenitu bowiem w przybytku wpadla na kolezanke ze szkoly.

Tym razem w grupie znalazl sie nawet jakis chlopiec :D
 

Na wieczor Nik niestety ponownie zagoraczkowal, wiec bylo jasne, ze zostaje w domu kolejny dzien, mimo buntu siostry, ze to takie niesprawiedliwe. ;) Wiekszosc wieczoru M. walczyl z lodowka. Probowalismy ja zresetowac, ale nie dalo to nic. Kolejnym prostym problemem moglo byc to, ze wszystko sie oblodzilo za tylnym panelem i zablokowalo wiatrak. problem w tym, ze panel jest caly zabudowany i nic tam nie widac, a zeby go odlaczyc, najpierw trzeba wymontowac cale szuflady. Kolejny raz stwierdzam, ze wole lodowki, ktore maja dwoje pionowych drzwi i jedna strona jest lodowka, a druga zamrazarnikiem. Wyciagasz polki i juz masz dostep do tylnej scianki. Nasza zamrazarnik ma zlozony z dwoch szuflad na dole lodowki, te zas zamocowane sa na pierdylionie zawiasow i srubeczek. Malzonek chcial za wszelka cene uniknac ich rozkrecania i wcale mu sie nie dziwie. Niestety, bez usuniecia panela z tylnej sciany, co sie dzieje z tylu mozna dojrzec wylacznie przez jedna malutka szparke, taka 1 na 3 cm. Mnie wydaje sie, ze z tylu widze jakas izolacje, gabke czy styropian, M. uparcie twierdzi, ze to lod. W kazdym razie wylaczyl lodowke z pradu, przelozylismy wszystkie rzeczy do cooler'a wylozonego lodem (choc i tak dlugo nie wytrzymaja) i malzonek rozpoczal proces rozmrazania sposobem naszych matek, z czasow, gdy zamrazarnik trzeba bylo samemu rozmrazac, czyli garnek z goraca woda, raz, drugi, trzecia i czekamy... ;)

W czwartek rano panna Bi znow urzadzila awanture, bo ostatnio w czwartki wozilam Potworki do szkoly, z racji, ze Nik taszczyl oba instrumenty. Tym razem Nik zostawal w domu, wiec oczywiste bylo, ze sama Bi moze sobie jechac autobusem. Oczywiste dla mnie, bowiem Starsza rzucala sie caly ranek, ze to niesprawiedliwe, ze Nik zostaje w domu kolejny dzien, a ona nie dosc, ze idzie do szkoly, to jeszcze musi jechac autobusem. Po drodze na przystanek znow ryczala, bo ona ma "reputacje", ze w czwartki rano nie jezdzi autobusem, ze ona nie wie co sie dzieje tego dnia w autobusie, ze nie wie czy bedzie siedziec na swoim zwyklym miejscu, itd. Reputacje, czaicie to?! :D Ta dziewczyna ma, kurna, reputacje doprowadzania mnie do bialej goraczki. ;) Na szczescie mamy taka pore roku, ze latwo pannice wziac w karby. Po pierwsze, tego dnia miala trening, a ona przeciez pilke uwielbia. Po drugie w sobote ma mecz. Po trzecie, w poniedzialek jest Halloween, a Bi ma tez straszna slabosc do slodyczy. A po czwarte, za tydzien jest przyjecie urodzinowe jej najlepszej przyjaciolki. Zobaczymy czy pannicy uda sie poskromic temperament wystarczajaco zeby wziac we wszystkim udzial? ;) Dzien spedzilam z Nikiem starajac sie nie myslec o kolejnym dniu, sprzatajac i zastanawiajac co z ta cholerna lodowka. Swoja droga, po powrocie z pracy M. podlaczyl ja z powrotem do pradu i kilka godzin pozniej, lodowka, jesli chlodzi, to minimalnie. Zamrazarnik wydaje mi sie, ze ani mysli mrozic. Oszalec mozna. Mlodszy rano mial jeszcze stan podgoraczkowy i obawialam sie, ze na wieczor znow dostanie goraczki, ale okazalo sie, ze temperatura spadla do normalnej. Byl tez wyraznie zwawszy niz dnia poprzedniego, choc daleko bylo mu do normalnej, rozpierajacej energii. Tego dnia Bi miala trening oczywiscie. To juz przedostatni w tym sezonie.

Niestety, swiatlo juz slabe (choc tego nie widac), obiekty w ruchu i zdjecie wyszlo, jak widac...
 

Niesamowite jak szybko zlecial. Panna pobiegala, ja urzadzilam sobie dlugi spacer po parkingach i boiskach i czas byl wrocic do chalupy.

I to na tyle poki co. To nie bedzie latwa noc, a jutrzejszy ranek bedzie zapewne jeszcze trudniejszy. Prosze o kciuki, pozytywne mysli i co tam kto moze jeszcze zaoferowac...

piątek, 21 października 2022

Pazdziernik plynie dalej

W sobote, 15 pazdziernika, M. pojechal rano do pracy, ale mnie i Potworkom tez nie dane bylo pospac zbyt dlugo, na 8:40 Bi miala bowiem rozgrzewke przed meczem. Tym razem dziewczyny graly z druga druzyna ze swojej grupy wiekowej z naszego miasteczka. Interesujaco, bo tamta druzyna trenowana jest przez jej trenera z dwoch poprzednich sezonow. Ciekawa bylam ktora okaze sie lepsza. ;) Dosc szybko jednak okazalo sie, ze mamy zdecydowana przewage. Nawet z rocznika Bi, w tamtej druzynie znalazly sie "mimozy", ktore graly z nia wczesniej. Zastanawia mnie jaki sens widza rodzice w upartym zapisywaniu corek do zespolow pilki, kiedy one biegaja niczym ksiezniczki (niemal na paluszkach), a od pilki niemal uciekaja? W naszej druzynie tez jest jedna taka panna, ktora nie potrafi nawet podbiec i ma wyrazna nadwage. W tamtej druzynie jednak zdecydowana wiekszosc to byly takie damulki i tylko dwie czy trzy naprawde graly. No ale same nie dadza rady zagrac calego meczu i w koncu "nasze" wygraly 5:1. Ten jeden gol to byl jakis ewenement, bo wygladalo jakby i obrona i bramkarz czekaly az pilka sama poleci w druga strone, tymczasem ona spokojnie wturlala sie w bramke. :D Dobrze, ze nie graly tak calego meczu. ;)

Mialam szczescie, bo Bi duzo grala tego dnia po mojej stronie, udalo mi sie wiec strzelic pare dobrych ujec
 

Poniewaz oba zespoly byly z tego samego miasteczka, a dziewczyny w wiekszosci chodza do tej samej szkoly i znaja sie chociaz przelotnie z widzenia, wiec odchodzilo sporo nawolywan do siebie, przekomarzania i smichow chichow. Lekkim zgrzytem bylo to, ze sedziemu cos sie pomylilo i urzadzil nam 20-minutowe polowy, gdzie dziewczyny juz od zeszlego roku graja po 25 minut, a czasem po 30. Wszystko wlasnie w rekach sedziego. Dodatkowo, trenerka powiedziala, ze w ktoryms momencie obie druzyny mialy na boisku zbyt wiele zawodniczek (w tym roczniku graja 9x9), ale na to sedzia juz nie zwrocil uwagi. ;) Bi grala tego dnia po prostu rewelacyjnie. Mimo, ze byla obsadzona na obronie, wybiegala za pilka gleboko w boisko, bo kolezanki nadal maja problem z asysta i czesto jak ktoras przejmie pilke, to zostaje z nia sama. :D Gola zadnego nie strzelila, ale znakomicie pomogla w ich zdobyciu. Uslyszalam pochwaly na jej temat i od dwoch rodzicow i od trenerki. A po meczu dziewczyny mialy niespodzianke, jedna z dziewczynek miala bowiem urodziny i jej mama przyniosla dla wszystkich donut'sy. :)

M. twierdzi, ze Bi gra z "dzidziusiami". :D Tak naprawde to laczone sa dwa roczniki, ale z jej, w zespole sa tylko 4, reszta jest w wieku Kokusia, a kilka w dodatku ogolnie drobnych. Niestety, ale to taki wiek, gdzie 11-latki juz fizycznie zaczynaja sie roznic od 10-latek ;)
 

Po meczu Starszej (moze i dobrze, ze przez skrocone polowy skonczyl sie wczesniej), mielismy okolo godziny do meczu Nika. Zanim dojechalismy do domu, zostalo 45 minut, wiec akurat starczylo czasu zeby szybko cos przekasic i przebrac sie. Rano bylo 13 stopni, wiec Mlodszy mial dlugie spodnie, podobnie jak ja, kurtke, a ja dodatkowo kalosze, bo trawa mokra. Poznym rankiem znow zrobilo sie 18 stopni, wiec wystarczylo dla mnie narzucic sweterek, a dzieciaki rzecz jasna biegaly znow w krotkich rekawkach i szortach. Nikowi cos nie bardzo chcialo sie jechac, brakowalo mu entuzjazmu, ale pojechal i dobrze, bo tego dnia pogral naprawde sporo, gdzies polowe kazdej polowki. Moze dlatego, ze mecz byl towarzyski, a moze bo brakowalo tego glownego, ambitnego trenera. ;)

Jedno z najbardziej komicznych ujec. Ciekawe, ze na zywo zadzialo sie to tak szybko, ze ledwie zauwazalnie, a Nik nawet sie nie przewrocil, choc tu wyglada jakby juz lecial na twarz :D
 

Niestety, jak Mlodszy jechal bez wiekszych checi, tak przelozylo sie to na jego gre. Bylam mocno rozczarowana, bo choc udalo mu sie pare razy sprytnie podac lub odkopnac pilke, wiecej chyba mu ona przelatywala miedzy nogami, lub zupelnie nie biegl w jej kierunku, zostawiajac innych zeby ja przejeli. Tamten trener dawno zdjalby go z boiska. ;) Po meczu Nik zapytal kto, wedlug mnie, najlepiej gral i zaczelam wymieniac niektorych naprawde swietnych graczy, a syn na to sie oburzyl, ze powinnam byla odpowiedziec, ze on! Taaa... :D Tak czy owak jednak, chlopaki wygrali identycznym wynikiem jak wczesniej zespol Bi -5:1. Gra byla tez wyjatkowo spokojna, bo choc byly przepychanki, to bez brutalnego szarpania i podcinania nog. Szkoda mi bylo bramkarza tamtych, bo po ktoryms wpuszczonym golu, polozyl sie na trawie i walil glowa w ziemie. ;) Po meczu pojechalismy po kawe dla matki i napoje dla dzieciakow, a potem mielismy prawie 3 godziny na relaksik. Pozniej jechalismy do kosciola, bo M. szedl do pracy kolejnego dnia. A wieczorem Nik sie niestety... rozsmarkal. To by wyjasnialo jego brak energii na meczu. Ciagal nosem i kichal raz za razem, ale tym razem nie wygladalo to na alergie, bo po pierwsze, zaczal pokaslywac, a po drugie, narzekal, ze mu zimno. Pieknie... Nastepnego dnia mial miec kolejny mecz, tym razem ligowy, ale niestety jego obecnosc na nim stanela pod znakiem zapytania...

W niedziele M. znow nad ranem pojechal do roboty, ale ja i dzieciaki cieszylismy sie w koncu mozliwoscia odespania i spokojnym porankiem. Potworki pobudzily sie oczywiscie wczesniej, Bi nawet zdazyla ubrac sie i zrobic sobie sniadanie, ale ja zwloklam sie z wyra dopiero o 9. I to na sile, bo podejrzewam, ze gdybym sobie pozwolila, spalabym snem kamiennym do 10 albo i 11. Kiedy wstalam, pierwsze co to poszlam oczywiscie sprawdzic jak Nik. Na szczescie, oprocz focha i irytacji, bo z nosa mu cieknie (jakby to byla moja wina), Mlodszego rozpierala normalna energia. Oznajmil tez, ze chce jechac na mecz, a ze dzien ponownie byl piekny (17 stopni i tylko lekko zachmurzone niebo), stwierdzilam, ze nie ma przeszkod. Rozgrzewke mial dopiero na 11:30 i choc mecz byl w sasiedniej miejscowosci, to kompleks sportowy tam, mamy blizej niz u nas, nie trzeba bylo wiec wyjezdzac niewiadomo o ktorej. :) To byl mecz ligowy, a dodatkowo przyjechal glowny trener, wiec z rezygnacja spodziewalam sie, ze Nik znow pogra raptem pare minut. Szczegolnie, ze podejrzewalam iz Nik nadal bedzie lekko otepialy od kataru. Pozytywnie sie jednak rozczarowalam. Kilku chlopcow nie dotarlo, wiec bylo tylko trzech rezerwowych. Juz to zmusilo trenera zeby Nika wystawic na dluzej, a dodatkowo Mlodszy gral tego dnia bardzo dobrze! Jasne, ze raz czy dwa pilka przeleciala mu obok, ale w wiekszosci naprawde zazarcie za nia biegl i walczyl. Pomoglo tez, ze gral wylacznie na pozycji obroncy. ;)

Mlodszy zawraca w strone pilki. Jesli zastanawia Was dlaczego chlopaki raz maja koszulki biale, a raz czerwone, wyjasnie, ze jeden kolor jest na mecze wyjazdowe, a drugi u siebie. Zawsze trzeba miec jednak inny kolor ze soba, na wypadek gdyby przeciwna druzyna miala podobne kolory i trzeba bylo zmienic
 

Obie druzyny byly baaardzo wyrownane i tak naprawde ciezko bylo stwierdzic, ktora byla lepsza, w koncu jednak nasze chlopaki przegraly 1:2. Osmiele sie jednak stwierdzic, ze raczej nasi grali lepiej, bo swojego gola zdobyli uczciwie w czasie gry. Tamte dwa przeciwnikow to byly gole z wolnych, ktore zespol Kokusia zarobil za kare. Niestety, nie wiem co w nich tego dnia wstapilo, bo tak sie przepychali, ze jeden w koncu zarobil zolta kartke. ;) No i niestety dwa razy przeciwnicy mogli strzelac z wolnego, co oczywiscie wykorzystali. Raz w ostatnich 5-ciu sekundach meczu; gdyby nie to, zakonczylby sie remisem. No ale przegrana to przegrana i chlopaki spuscili nosy na kwinte, choc niepotrzebnie, bo grali naprawde rewelacyjnie, a ze sie nie udalo? Bywa i tak. :)

Po powrocie do domu to juz glownie zwyczajowa krzatanina: pranie, zmywanie, kapiele, przygotowywanie na kolejny tydzien pracy, itd. Obejrzelismy jednak z dzieciakami mecz miedzy Real Mardyt i FC Barcelona, o ktorym powiedzial mi moj tata. Nik chcial popatrzec na Lewandowskiego i oczywiscie liczylismy na wygrana jego zespolu, ale niestety. :D Mala "sensaja" bylo to, ze popsul nam sie czajnik elektryczny. Poszedl jakis czujniczek, bo zagotowuje wode jak zwykle, ale zawsze po osiagnieciu jakiejs temperatury automatycznie sie wylaczal, ta teraz przestal. Gotuje tak dlugo, ze para zaczyna wychodzic wszystkimi szczelinami: przy wlaczniku, przy miarce pokazujacej ilosc wody, itd. Czajnik spelnia wiec nadal swoja podstawowa funkcje, ale jednak trzeba go pilnowac i samemu wylaczac, co jest dosc upierdliwe... Sprzet jest jednak juz leciwy; jesli mnie pamiec nie zawodzi, to przywiezlismy go jeszcze ze starego domu; mial wiec prawo wyzionac ducha. Trzeba kupic nowy i juz. Na szczescie czajnik nie kosztuje fortuny. Reszta niedzieli uplynela juz spokojnie i bez sensacji. Niestety, pod wieczor M. oznajmil, ze chyba "cos" go bierze i zaczal brac tabletki, a ja oraz Bi podejrzanie kichalysmy, choc zadna nie czula jeszcze ze faktycznie bedzie chora. Najwyrazniej jednak Mlodszy juz zdazyl podzielic sie wirusikiem. :/ A wieczorem, kiedy juz wszyscy spali, a ja siadlam sobie spokojnie na kompie, uslyszalam rumor za oknem. Niedzwiedz znow przewrocil kubly na smieci!

Cale szczescie, ze puste byly!
 

Na szczescie tym razem w piatek je oproznili, wiec nic smakowitego nie znalazl. Przewrocil i poszedl i tylko swiatlo na czujnik ruchu przed garazem zdradzalo, ze tamtedy przeszedl...

Poniedzialek przywital nas chlodno i pochmurno. Zapowiadany byl calodzienny deszcz, ale jak to ostatnio z prognozami bywa, padac zaczelo dopiero o 10, przestalo przed 13 i mialo ponownie zaczac okolo 19. Poza tym, mamy teraz klasyczny czas kiedy nie wiadomo jak sie ubrac. Poprzedniego wieczora Bi znow strzelila focha, ze przygotowalam jej dlugie spodnie, ale ludzie! Rano bylo 5 stopni, a po poludniu temperatura miala podskoczyc do 16, ale przy deszczowej pogodzie trudno bylo przewidziec jak cieplo faktycznie bedzie (lub nie, bo w koncu bylo tylko 13 stopni)... Potworki zalozyly na podkoszulki bluzy, ale dalam im jeszcze kamizelki. Nik zasmarkany, wiec zalozyl swoja bez szemrania, ale Bi uparla sie, ze bluza jej wystarczy. Stala potem na przystanku trzesac sie z zimna, ale upierajac sie, ze jej tylko troche zimno i nie potrzebuje dodatkowego okrycia. ;) Wczesnym popoludniem, jeden z trenerow wyslal wiadomosc, ze zdecydowali sie odwolac trening tego dnia. W osobnej wiadomosci, managerka przeslala to samo, ale z dopowiedzia, ze "z powodu pogody". Hmmm... Padalo tylko chwile i to niezbyt mocno. Mimo, ze temperatury byly chlodniejsze niz przewidywano, o 15 juz chodniki i inne powierzchnie wyraznie wysychaly. Jeszcze niedawno przeciez, autentycznie lalo w czasie treningu, a trener kazal chlopakom zalozyc kurtki przeciwdeszczowe i go nie odwolal. A tu taka zmiana! ;) Narzekac jednak, nie narzekalam, bo i tak raczej sklanialam sie ku temu, zeby Nika zatrzymac tego dnia w domu. Niech sie troszke podkuruje. Niespodziewanie wiec, mielismy spokojny wieczor, ktory bardzo sie przydal, bo Bi miala sporo zadane. Niby tylko pierwiastki, ale kiedy pokazala mi jak rozwiazuja to w szkole, zlapalam sie za glowe! Oczywiscie ona nie potrafila mi wyjasnic skad bierze cyfry i jak doszla do rozwiazania, ale najwazniejsze, ze wynik sie zgadzal. Nie wiem tylko po co wola mnie do pomocy, a potem rozwiazuje sama. ;) Nik mial dzielenie w slupkach i w zasadzie tez sam sobie radzil. Musialam bardziej pilnowac jego roztrzepanej glowizny, bo mowi, ze wyszlo mu np. "9", a wpisuje "8". Typowe dla Kokusia... :D Potem przydusilam syna, zeby pocwiczyl gre na instrumentach. W zeszlym tygodniu zostawil w szkole folder z nutami, wiec w weekend nie mial jak tego zrobic. Normalka. ;) Najpierw zlapal za trabke, na ktorej o dziwo nauczyl sie grac trzy rozne nuty. Dla mnie brzmia w sumie tak samo, czyli bardzo halasliwie. ;)

Ciekawa jestem styczniowego koncertu zespolu, bo narazie nie brzmi to zachecajaco ;)
 

Potem przyszla kolej skrzypiec i tu juz przynajmniej cwiczyl konkretna melodie. Bi, zazdrosna najwyrazniej o uwage, spytala czy popatrze tez jak ona gra, wiec co bylo robic... Pol wieczora spedzilam na "koncertach".

Zadnemu z Potworkow nie chce sie rozkladac podstawki na nuty

We wtorek rano ponownie bylo ponuro i pochmurno, choc nie padalo. Temperatury niskie, ale okazalo sie, ze praktycznie nie bylo wiatru, wiec wydawalo sie nie tak zle. Bi, nauczona poprzednim rankiem, zalozyla kamizelke, po czym mi ja oddala, bo stwierdzila, ze jej cieplo. ;) Zreszta, sama mialam zalozona jesienna kurtke i lekko ja rozpielam, bo faktycznie odczuwalna temperatura byla calkiem znosna. Nik tego dnia brzmial juz wyraznie duzo lepiej, za to kiedy M. zadzwonil do mnie w poludnie, okazalo sie, ze chrypi i pociaga nosem. Kolejna domowa ofiara wirusika. Ciekawe czy nastepna bede ja, czy Bi? ;) Jak to we wtorki, popoludnie dzieciaki mialy wolne od zajec i cale szczescie, bo Starsza miala potwornie duzo zadane. Doszli do konca dzialu z matematyki i choc o zadnym tescie nic nie wiem, to praca domowa byla jego podsumowaniem. Starsza wymagala mojej obecnosci w ramach wsparcia psychicznego, choc w zasadzie radzila sobie sama. Tylko w jednym pytaniu, musialysmy sie cofnac do jej notatek z lekcji, bo jak pisalam ostatnio, maja strasznie dziwne sposoby na rozwiazywanie zadan, a zalezalo mi zeby zrobic to tak, jak ucza ja w szkole. Okazalo sie jednak, ze to ja musialam rozszyfrowywac jej notatki, bo panna nie pamietala skad co sie bierze... Z lekka sie podlamalam, bo ja sie juz do szkoly nachodzilam, a tu znow grzebie w pamieci oraz notatkach, w dodatku nie swoich... :D Za to Nik... zostawil kartke z praca domowa w szkole, o! :D W tygodniu Potworki maja ograniczony dostep do elektroniki, wiec pozbawiony zadan panicz narzekal ze mu sie nudzi, wobec czego zagonilam go znow do pocwiczenia gry na instrumentach. Na pewno mu nie zaszkodzi, a poza tym kolejnego dnia mial miec trening, wiec czasu na cwiczenia brak, za to w czwartki ma proby orkiestry (skrzypce) i lekcje gry na trabce.

Kolejny koncercik :)

Sroda przywitala nas zawrotnym, 1 (!) stopniem. Dobrze, ze bylo tez piekne slonce, wiec temperatura dosc szybko sie podnosila, choc dojsc miala ledwie do 12 stopni. Przystanek jest w cieniu drzew i stojac tam szczekalismy zebami, wiec poszlismy kawalek dalej, w slonce. Podjechala tez do nas niespodziewanie sasiadka, ktora spanikowala, myslala bowiem ze uciekl im autobus mlodszej corki, ten jednak mial opoznienie przez roboty drogowe. Potwory w koncu odjechaly, a ja porzucalam psu pileczke, rozladowalam zmywarke, wstawilam pranie i pojechalam do pracy. Tego popoludnia juz grafik mial byc napiety, wiec dobrze, ze posunelam ogarnianie chalupy odrobine do przodu. :) Jak to w srode, Nik mial trening, a dodatkowo, na 17:30 Bi zapisana byla do biblioteki na nauke robienia na drutach dla dzieci. Starsza marzyla o tych zajeciach od dawna, ale dotychczas zawsze spoznialam sie z zapisem i nie bylo juz miejsc. Tym razem w koncu sie udalo. Co prawda Bi zna podstawy (nauczyla sie sama, z YouTuba), ale ze ja zupelnie nie znam sie na robotkach, to przyda jej sie ktos, kto moze da jej jakies praktyczne wskazowki i nauczy kilku dodatkowych sciegow. Tym razem musielismy sie rozdzielic. Co prawda najpierw rozwazalismy zawiezienie Nika, potem Bi, wrocenie po Mlodszego i zgarniecie Starszej w drodze do domu, ale stwierdzilismy, ze to za duzo krazenia. W koncu M. pojechal z Kokusiem, a ja zawiozlam Bi, zrobilam sobie maly spacer wokol terenu budowy nowego liceum (high school), choc niestety wszystko ogrodzone i praktycznie nic nie widac :D, po czym wrocilam do domu. Na szczescie biblioteke mamy tak blisko, ze oplacalo mi sie wracac, a potem jechac ponownie po corke. Bi z zajec byla bardzo zadowolona. Siedza sobie w piec, takie mlodociane "babulenki" i kazda dzierga, a instruktorka krazy i daje wskazowki. :)

Zdjecie cichcem pstrykniete zza regalu z ksiazkami ;)
 

Po powrocie zjedlismy kolacje, poszlam na gore poskladac pranie, schodze na dol, a tam... panna ryczy, ze ma duzo zadane, ale nie wie jak rozwiazac niektore zadania. Wkurzylam sie, bo po pierwsze, miala troche czasu przed zajeciami robotek, od powrotu do domu tez minela prawie godzina, a ona teraz sie za to bierze?! Musze przyznac, ze faktycznie miala zadane duzo i w tym sporo zadan z trescia, ktore sa jej pieta achillesowa, ale mogla chociaz zaczac wczesniej! A tak, siedzialysmy nad tym do 20:40. :/ Zaczynam sie zastanawiac czy ta rozszerzona matematyka to byl dobry pomysl... Material maja niby ten sam co "zwykla", ale dostaja straaasznie duzo cwiczen. Moze dzieciaki z umyslem typowo scislym trzepia te zadania bez wiekszego skupienia, ale Bi jednak musi pomyslec, pokombinowac, przeliczyc, nieraz poprosic mnie o pomoc i zajmuje jej to zdecydowanie wiecej czasu niz powinno. 

Wieczorem zas, po polozeniu dzieciakow spac, kiedy szykowalam sie na wieczorny czas dla siebie, znow niedzwiedz wywalil smietnik! :/

Najpierw przytaszczyl worek przed szopke, ale kiedy zaczelam klaskac i krzyczec, zlapal go w zeby i poszedl miedzy drzewa :/
 

Tym razem, skubaniec, zlapal torbe (byla jedna jedyna!) i wyniosl ja az w lasek. To juz trzeci raz w ciagu niecalych dwoch tygodni, wiec trzeba sie zastanowic, co zrobic. Nie wiem czy nie musimy wstawiac kublow do garazu, bo misiek najwyrazniej upodobal sobie nasze smietniki...

Slonce tak pada, ze slabo widac, ale obok szopki rozwalone smieci, a zaraz przy wejsciu miedzy drzewa, rozwalony worek

W czwartek rano, jak zwykle ostatnio, zawiozlam Potworki do szkoly, zeby Nik nie musial sie tluc autobusem ze skrzypcami i trabka.. Bylo "cieplej", bo 3 stopnie :D, ale od kolejnego dnia temperatura miala lekko podskoczyc. Potem popędziłam prosto do roboty. W pracy jak w pracy, mamy mieć kolejnego pacjenta na początku listopada, ale ten ma jakieś problemy kardiologiczne, czekają na zaświadczenie od lekarza, a przez to czekamy i my, na oficjalna decyzje. Osobiście wolałabym mała obsuwę w pacjentach, bowiem według grafiku, zbiór komóreczek dla jeszcze kolejnego, wypadnie mi w dzień wywiadówek w szkole Potworków. Nie tylko tego dnia dzieciaki będą kończyły wcześniej lekcje, ale jeszcze muszę być właśnie na wywiadówkach. Oczywiście jeśli będę musiała, to jakoś to ogarniemy, ale wolałabym nie musieć. ;) Po południu Bi miała trening, więc wszyscy pojechaliśmy na boisko. Starsza kopała piłkę, Młodszy kopał ja z kolei z ojcem, a ja trochę robiłam chłopakom za bramkarza, a trochę chodziłam w kółko.

Pilkarzyk
 

Trzeba się było ruszać, bo na wieczór temperatura zaczęła gwałtownie spadać i stojąc, szybko się kostniało. ;) Oczywiście Bi przed wyjściem urządziła awanturę, kiedy dałam jej legginsy oraz bluzkę na długi rękaw pod koszulkę. Bo sama zobaczę, ze wszystkie dziewczyny na pewno będą w krótkich spodenkach! No i zobaczyłam... aż trzy. ;) Za to miały na górę założone bluzy. Zdecydowana większość była i w długich spodniach i w bluzach. Oczywiście panna Bi, po chwili treningu podciągnęła nogawki oraz rękawy w górę, bo przecież lato mamy...

Bi w szarej bluzce - zdjecie niestety z bardzo daleka
 

No tak... W piatek mialo nadejsc ocieplenie, ale sie lekko opoznilo. Rano byl znow marny 1 stopien i czekajac na autobus, zeszlismy kawalek nizej, na slonce. Bi przewrocila oczami kiedy przed wyjsciem kazalam jej narzucic na bluze kamizelke, ale potem stala w niej bez marudzenia. Widzac jednak nadjezdzajacy autobus, szybko ja zdjela i oddala mi. Najwyrazniej kamizelka czy kurtka, to obecnie obciach. ;) Po poludniu temperatura podskoczyla jednak do 17 stopni i znow mozna bylo chodzic w samej bluzeczce. Ja niestety po pracy musialam pojechac na zakupy, wiec i tak wrocilam jak juz slonce pomalu znizalo sie ku zachodowi i robilo sie chlodniej. Zakupy mialam zas z "atrakcjami". Najpierw, przy samym wejsciu, wycieralam wozek sklepowy chusteczkami odkazajacymi. To jeden z tych covidowych udogodnien wprowadzonych przez sklepy, ktore bardzo mi sie podobaja. Tymczasem jakis chlop, na oko troche po 60-tce, uznal za stosowne przyczepic sie do mnie, ze traktuje to za powaznie i ze zarazki sa wszedzie wokol mnie i takie tam. Tymczasem sam mial na gebie maseczke!!! Moglam mu wytknac ten kaganiec kiedy mi wtyka uzywanie chusteczek do przetarcia wozka, ale tylko zasmialam sie z ironii i odeszlam. Zrobilam zakupy jak zwykle, ale kiedy uslyszalam sume, malo sie nie przewrocilam. $303!!! Ludzie! Wiem, ze wszystko drozeje i nieraz juz placilam $240 czy $260 za tygodniowe zakupy. Ale ponad trzysta?! Odeszlam, ale zapalila mi sie czerwona lampka i przejrzalam rachunek pozycja po pozycji. A tam... zamiast dwoch opakowan jajek... 21! No ale dobra, kazdemu paluch moze sie omsknac, wiec wrocilam do kasy i pokazalam gosciowi blad. Przeprosil, cofnal transakcje o 19 pozycji i ok. Niestety, dopiero w domu przyjrzalam sie obu rachunkom i dojrzalam, ze owszem, odjal dziewietnascie opakowan jajek, ale zwyklych, za $3.29, tymczasem ja kupilam (i mialam blednie nabite) jaja z wolnego wybiegu, za $4.99!!! W ten sposob, nadal oszukal mnie na 30 dolcow! Ludze sie, ze nie specjalnie... :/

No i coz... Do mammografi zostal tydzien. Nie dosc, ze sam fakt spedza mi sen z oczu, to jeszcze jakos podejrzanie wczesnie zaczely mnie bolec cycki na okres. Mialam juz kiedys mammografie, wiec wiem z czym to sie je i na mysl o takich bolesnych i nabrzmialych piersiach, sciskanych w tej piekielnej maszynie, robi mi sie slabo... O tym co moga znalezc, staram sie nie myslec w ogole...

piątek, 14 października 2022

Dlugi weekend, krotki tydzien

W drugi pazdziernikowy poniedzialek, co roku urzedy oraz szkoly sa zamkniete z okazji Columbus Day. W naszej miejscowosci, w dodatku dzien po tym swiecie urzadzaja szkolenia dla nauczycieli i w ten sposob dzieciaki zyskuja 4-dniowy weekend. Tym razem udalo sie tez i mi, bo choc mielismy w tym tygodniu kolejnego pacjenta, to na jego zyczenie, przesunieto mu kroplowke ze zwyczajowego wtorku, na czwartek. Dla nas oznaczalo to, ze ostatni zbior komoreczek, ktory zwykle mamy w poniedzialki, przesunal sie na srode. Zal bylo mi laborantow, bo hodowla naszych niesfornych komorek odbywa sie niestety w sztywnych ramach czasowych (rozmrazanie, zmiana pozywek, pierwsze testy itd.), a przesuniecie o dwa dni oznaczalo, ze praktycznie wszystkie te aktywnosci przypadly im w weekendy. Oczywiscie wiekszosc brala potem dzien wolny w tygodniu, ale to nie to samo... Ale do czego zmierzam. Ja siedze w papierach, wiec na szczescie nie musze przylazic do roboty w weekend, a w dodatku, z powodu zmiany zwyczajowego grafiku, nie musialam pracowac w poniedzialek i moglam razem z dzieciakami cieszyc sie dodatkowym wolnym dniem, bo u mnie w pracy w tym roku tez honorowane bylo owo swieto. We wtorek zas pracowalam z domu i w ten sposob poczulam sie prawie jak na mini urlopie. :)

Z okazji dlugiego weekendu, nie bylo u nas meczow pilkarskich, choc widzialam na FB, ze w innych miastach normalnie grali. Upieklo sie tez Potworkom, bo zapowiedzialam juz na poczatku sezonu, ze jak bedzie przerwa w pilce, jada do Polskiej Szkoly zameldowac sie nauczycielkom. Niestety, lub moze stety, akurat na sobote 8 pazdziernika, zamiast lekcji, szkola urzadzila ognisko i zabawy dla klas III-VI. Poczatkowo bylam sklonna odpuscic sobie jazde, ale okazalo sie, ze Bi nie miala wiekszych obiekcji zeby jechac, a Nik wrecz chcial. :O Ognisko bylo od 9 do 12, ale my dojechalismy dopiero o 10. Mialam nadzieje, ze zdazy sie troche ocieplic, ale niestety. Na koniec zeszlego tygodnia mielismy dwa dni lata, a jak Polska Szkola urzadzila zabawy na swiezym powietrzu, to oczywiscie nie tylko temperatura spadla do 13 stopni, ale jeszcze wial lodowaty wicher. Litosciwie bylo piekne slonce i w nim dalo sie wytrzymac, ale w cieniu natychmiast czlowiek zaczynal szczekac zebami. Zamowiono dla dzieciakow pizze, choc wyraznie oszczedzaja, bo wzieli tylko tyle co dla dzieci i nauczycieli i to po jednym plasterku. Rok temu pamietam, ze zachecali do jedzenia jeszcze rodzicow, a dzieciaki braly po kilka plastrow. Oprocz tego bylo ognisko i dzieciaki mogly sobie zrobic s'mores'y. Na szczescie tu nie bylo limitu, wiec Potworki przygotowaly sobie po dwa, choc pierwsze moga sie nie liczyc, bo kompletnie je zweglili. ;)

Mina Bi mowi sama za siebie ;)
 

Przy drugich zaczeli, ale po kilku sekundach poprosili zebym ja im upiekla pianki. Robie to zawsze na kempingach, wiec mam wprawe.

Oddali mi pianki, poki jeszcze biale byly ;)
 

Oprocz tego, wszystkie dzieci dostawaly od swoich nauczycielek "paszporty", czyli kartki z zaznaczonymi numerkami, ktore byly przypisane grom i konkursom. Za udzial w kazdej dostawaly podpis i kiedy zebraly wszystkie (albo ile zdazyly, bo np. Nik nie dal rady obskoczyc kazdego stanowiska, bo panie zaczely sprzatac je juz pol godziny wczesniej), mialy oddac je nauczycielkom.

Przenoszenie cukierkow z talerzyka na talerz, za pomoca slomki
 

Potem panie podliczaly ile ktora klasa zebrala punktow. Dla najlepszej mialy byc nagrody. Jak dla mnie to troche nie fair, bo zalezalo od tego ilu uczniow z danej klasy przyjechalo na ognisko i ilu bralo udzial w zabawach. Cala gromada starszych chlopcow np. wolala grac w pilke, Bi odmowila wziecia udzialu w grach kompletnie, a z tego co wiem od kolezanek, spora grupa dzieci po prostu nie przyjechala. Tak czy siak, bylam bardzo dumna z Kokusia, ktory z zapalem wzial udzial w kazdej zabawie, ktora zdazyl zaliczyc. Tu kolejny brak organizacji, bo niektore byly dobrze zaplanowane, np. zrobienie bransoletki z koralikow, albo ulozenie puzzli, gdzie bylo 5-6 zestawow i moglo przy tym siedziec kilkoro dzieci na raz. Inne zadania, np. zagranie w Jenga, troche trwalo i mieli tylko trzy zestawy, albo kregle, gdzie zestaw byl tylko jeden, wiec kolejka ogromna!

Odbijanie pileczki do ping ponga - wiekszosc konkurencji to byly takie proste rzeczy; chodzilo tylko o dobra zabawe
 

Najwazniejsze jednak, ze Mlodszy chetnie we wszystkim wzial udzial, bo Bi zaparla sie, ze nie i koniec. Oczywiscie potem nudzila sie i co chwila marudzila, ze kiedy jedziemy i dlaczego ja zawsze robie wszystko tak, jak chce Nik. Musialam lekko panne postawic do pionu, ze nie faworyzuje jej brata, tylko przyjechalismy tam z mysla o zabawie, a skoro on sie bawi, to moze miec frajde do konca. To nie moja wina, ze pannica nie ma ochoty w niczym wziac udzialu i odmawia wspolnego biegania z dziewczynkami z klasy, twierdzac, ze zadnej nie lubi. :/

Po ognisku podjechalismy szybko po kilka brakujacych rzeczy do pobliskiego supermarketu, obok ktorego niestety znajduje sie sklep z grami na konsole. Dzieciaki tak dlugo jeczaly i truly, ze zgodzilam sie wstapic na "chwile". Chwila zmienila sie w kilkanascie minut przebierania i zachwytu, a nastepnie blaganiem o kupno po grze. Oboje zgodnie oznajmili, ze oddadza kase jak przyjedziemy do domu, wiec nie mialam wyjscia. W koncu ostatnio zarobili sobie troche karmiac zwierzaki sasiadow, wiec moga wydac pieniazki na jakies wlasne przyjemnosci. ;) Pomyslalam tez, ze to dobra okazja, bo akurat mieli dlugi weekend, wiec mogli sie nacieszyc nowymi nabytkami. Pozniej juz w koncu ruszylismy do domu. Bi niespodziewanie dostala zaproszenie do sasiadow na dwie godziny, a Nik zajal sie obserwacja ojca przy robocie.

Wlasna chalupa to mnostwo radosci, ale i w pierony roboty...
 

Ja otrzymalam zaszczytne zadanie trzymania drabin, M. bowiem latal dziury wydziobane w scianach domu przez cholerne dziecioly. Uroki mieszkania w chalupie obitej drewnem, jakby ktoras z Was marzyla o drewnianej chatce. ;) Nie ma jak przeploszyc szkodnikow na dobre, a kiedy zawiesilismy karmnik zeby odpierdzielily sie od domu, ten zostal zerwany, najprawdopodobniej przez niedzwiedzia. :( W kazdym razie, chalupa z tylu jest bardzo wysoka, a M. musial sie wspiac prawie pod dach (to jakies 6-7 metrow!), drabina chyboczaca sie przy kazdym ruchu i mialam wizje jak malzonek zlatuje z niej na kostke ponizej... Na szczescie dal rade, choc najwieksze dziury sa niestety z boku domu, gdzie dzialka idzie w dol i nie ma nawet jak stabilnie przystawic drabiny. Nie wiem jak je zalatamy. :/

Po dosc aktywnej sobocie, niedziela byla bardzo spokojna. Rano kosciol, a potem wpadl na kawe i ciasto moj tata. Dziadek posiedzial, pogadal, a M. w miedzyczasie pomalowal pol tarasu. Zapomnialam bowiem napisac, ze nastalo "swieto narodowe" i M. mial caly weekend wolny. Zwykly - dwudniowy, nie dlugi. ;) W robocie robili cos z elektryka i zamkneli budynek na dwa dni. Oczywiscie sam zainteresowany wcale nie byl szczesliwy, ale przynajmniej nadgonil troche robote kolo domu, na ktora ciagle nie starcza czasu. W sobote zaczal wiec latac pekniecia w podjezdzie, porabal troche drewna bo zapas nam topnieje, a nadchodzi zima i palenie w kominku, a potem zajal sie nieszczesnymi dziurami porobionymi przez dziecioly. W niedziele troche przystopowal, ale wyczyscil i pomalowal wlasnie czesc tarasu, a potem usmazyl schabowe, choc mowilam, ze przeciez bede w domu, to sama to zrobie... Kiedy dziadek pojechal, a kotlety zostaly usmazone, poszlismy na spacer.

Szlak rowerowy obok naszego osiedla
 

Po jednodniowym ochlodzeniu w sobote, w niedziele zrobilo sie 18 stopni i az zal byl nie skorzystac. Caly tydzien ma zreszta ponoc byc piekny i niemal letni, ale to zobaczymy, bo ostatnio za prognozami ciezko nadazyc...

Na poniedzialak mialam plan juz od dawna, bo Potworki dopytywaly kiedy pojedziemy na jeden z jesiennych festynow, ktory stal sie nasza coroczna tradycja. Festiwal otwarty jest tylko w weekendy, a z doswiadczenia wiem, ze wtedy sa tam tlumy. Z okazji swieta mieli go otwartego rowniez w poniedzialek, wiec wybralam ten dzien z nadzieja, ze bedzie spokojniej, bo w koncu sporo ludzi normalnie pracowalo. O ja naiwna! Festiwal otwieraja o 9 rano, ale ze noce sa juz bardzo zimne i w dzien temperatura podnosi sie opornie, wiec planowalam o tej porze mniej wiecej wyjechac z domu. Poniewaz jednak mielismy dzien wolny, wiec wygrzebanie sie z cieplych lozek szlo nam nieco opornie i w rezultacie wyjechalismy dopiero o 10. Wydawalo mi sie to i tak dosc wczesnie, wiec kiedy pol godziny pozniej dojechalismy i zobaczylam trzy podwojne rzedy aut na parkingu, ogonek ludzi do kas oraz tlumy na calym terenie, mialam ochote odwrocic sie na piecie i uciec z powrotem do domu. Tym bardziej, ze wbrew prognozom, ktore zapowiadaly czesciowe zachmurzenie, niebo bylo cale zasnute chmurami, a nawet kilka razy lekko pokropilo. Niestety, festyn potrwa tylko do konca pazdziernika, a mecze Nika w soboty i niedziele utrudniaja zaplanowanie czegokolwiek, wiec skoro juz tam bylismy, to lekko zniecheceni (ja chyba najbardziej), ale stwierdzilismy, ze zostaniemy... No i coz, caly czas tam uplynal nam pod znakiem stania w kolejkach... Kolejki do atrakcji, kolejki po jedzenie... Tak naprawde najwiecej ustalam sie ja, bo stawalam w ogonku, a Potwory w tym czasie skakaly po belach siana lub wiezy z gigantycznych opon traktorowych.

Wbrew temu, jak to wyglada, przeskoczyl gladko ;)
 

Przy okazji tego wypadu widac bylo jak Bi dorasta. Pozniej sie rozkrecila, ale na poczatku stala sztywno przy mnie i nie chciala brac udzialu w szalenstwach. Trudno bylo powiedziec czy nie chce miec frajdy, czy chce, tylko sie wstydzi, a na moje pytania burczala tylko niezadowolona. ;) Pierwsza atrakcja, na ktora poszlismy, byl jak zawsze plac zabaw w ziarnach kukurydzy i tu Starsza stala lub chodzila niemrawo, zupelnie sie nie bawiac. Wczesniej, kiedy stalam w kolejce, Mlodszy polecial na bele siana obok i skakal po nich z gromada innych dzieci. Bi zostala ze mna i odsuwala sie z niechecia nawet od maluszkow 1-2-letnich, ktore plataly sie wszystkim pod nogami. Gdy wreszcie przyszla nasza kolej, Nik jak zwykle tarzal sie w kukurydzy i probowal w niej zakopac, a Starsza poczatkowo nawet nie chciala wejsc w ziarna. ;)

Nawet nie usiadla, w przeciwienstwie do brata
 

Pozniej poszlismy poglaskac zwierzatka i tu Bi jakby zaczela sie troszke rozkrecac. Poglaskala kozy i osiolki, pozachwycala malym cielaczkiem... Rozczarowanie bylo tylko, bo nie wolno ich karmic.

Jedyna atrakcja bez kolejek
 

 Nastepnie dzieciaki chcialy (tak, nawet Starsza) isc na gigantyczna trampoline, ale tu znowu - Nik pobiegl z entuzjazmem, a Bi szla noga za noga, a potem krecila sie przed wejsciem jakby zastanawiala sie czy faktycznie chce, czy tylko jej sie wydawalo. ;) W rezultacie Mlodszy sie buntowal bo stracili kolejke, chcialam bowiem zeby trzymali sie razem. Wpuszczano naprzemiennie maluszki i starsze dzieci i przez niezdecydowanie Bi pierwsza grupa starszakow zaczela skakac bez nich. Na szczescie kiedy juz sie doczekali, oboje skakali z entuzjazmem, choc oczywiscie widzialam, ze odchodzily jakies przepychanki ze strony Starszej i w koncu Nik przeniosl sie dalej od siostry.

Trampoliny fajne dla duzych i malych, choc doroslych nie wpuszczali
 

Nastepnie polecieli na zjezdzalnie z rur i tu znow Bi szla ociagajac sie i zastanawiajac sie na glos czy na pewno ma ochote. Poniewaz jednak perspektywa bylo czekanie az brat odstoi swoje w kolejce i zjedzie, wiec poszla i ona. 

Mlodszy wlasnie zjechal
 

Przy takim ciaglym czekaniu, mimo ze przed wyjsciem zjedlismy sniadanie, zdazylismy zglodniec, ruszylismy wiec do budek z zarciem, gdzie... ponownie musielismy swoje odczekac, a jak! :D Potworki koniecznie chcialy pojsc do labiryntu z kukurydzy, wiec poszlam z nimi, choc nie znosze takich miejsc.

Mam klaustrofobie i cholernie nie lubie takich tuneli (w tym miejscu akurat byl dosc szeroki), mimo, ze w najgorszym wypadku moglam zignorowac tasmy i przejsc na przelaj ;)
 

Oczywiscie, nawet z mapka, bladzilismy tam krecac sie w kolko (sa tam znaki co jakis czas i jeden minelismy trzy razy :D), az w koncu wyszlismy ta sama strona, ktora weszlismy. Bi oburzona chciala wracac i sprobowac przejsc caly labirynt ponownie, ale ani ja ani Nik nie mielismy ochoty na dalsze bladzenie. ;) Zaraz obok znajdowal sie "przystanek" na przejazdzke wozem z sianem, wiec skorzystalismy skoro juz akurat tam sie znajdowalismy.

Bi wykrzywila usta, Nik zamknal oczy - zdjecie doskonale :D
 

Potem poszlismy na drugi koniec calego terenu, bo Nik musial koniecznie przejechac sie rowerami w ksztalcie traktorow. Mijalismy je wczesniej, ale kolejka byla dluga, wiec stwierdzil, ze poniej. Niestety, "pozniej" kolejka byla dwa razy dluzsza. :/ Myslalam, ze szybko pojdzie, bo tych rowerow maja kilka, tor nie jest zbyt dlugi, a kazdy moze zrobic dwa okrazenia. Niestety, nie docenilam "pomyslunku" niektorych ludzi. Pomijam juz wsadzanie na te rowery dzieci o wiele za male, ktore ledwie dosiegaly pedalow i nie dawaly rady pedalowac. Tor w polowie idzie lekko pod gorke i widzialam jak jedna dziewczynka musiala zsiasc i rower pchac. Inne dzieciaki, w najlepszym wypadku jechaly w zolwim tempie. Tu moge jednak zrozumiec, ze jak dzieciak uprze sie, ze chce sprobowac, to rodzice mu pozwola, bo w koncu zaplacili za wstep, mimo ze obok jest mniejszy tor z malymi rowerkami, akurat dla maluchow. Natomiast rodzicow samych wsiadajacych na te pojazdy, juz nie zrozumiem. Jesli nie ma kolejki, a ty pomimo 30-40stki na karku, masz dusze dziecka, to ok; uzyj sobie. Ale widzisz czlowieku kolejke na spokojnie kilkadziesiat osob, w tej kolejce znudzone, marudzace i placzace dzieciaki, to odpusc sobie, nie blokuj pojazdu, daj tym dzieciom doczekac sie troche szybciej. W koncu ten caly festyn przygotowany zostal wlasnie z mysla o smarkaterii, nie doroslych. Na szczescie Potworki sa juz na tyle duze i cwane, ze zostawili mnie w kolejce, a sami polecieli szalec. W koncu i oni sie doczekali i nawet Bi poszla z usmiechem i bez jeczenia.

Nik dorwal jakiegos chlopca i oczywiscie musieli sie scigac. Wygral Nik; przy pedalowaniu nie przebije go nikt :D
 

Bi jezdzila znacznie spokojniejszym tempem
 

Potem jeszcze wybrac sobie po dyni, odstac swoje w kolejce po lody (bo nagle wyszlo slonce i w moment zrobilo sie goraco) i moglam zabrac towarzystwo do domu.

Zdjecie z rodzaju: mamo, wystarczy juz tych fotek; zartuje, Bi akurat odgarniala wlosy ;)
 

W sumie spedzilismy tam 3.5 godziny, z czego wiekszosc czasu czekajac w kolejkach. Zwykle Potworki korzystaly z niektorych atrakcji kilka razy, ale nie tym razem. Musielibysmy spedzic tam calutki dzien...

Wrocilismy do domu dosc wymordowani, wiec nie bylam pewna czy Nik bedzie chcial jechac na trening. Jakims cudem jednak mial sile. Malzonek zaraz po przyjezdzie z pracy zabral sie za malowanie reszty tarasu i stwierdzil, ze tym razem nie jedzie, ale Bi postanowila sie z nami zabrac. Kiedy Mlodszy biegal za pilka, my zrobilysmy wiec sobie spacer, choc nieco krotszy i spokojniejszy niz zwykle z ojcem, ktory nawet ze zwyklego chodzenia robi sport wyczynowy. ;)

Starczylo tez czasu na wygibasy; moja miejscowosc ma nieco "rolnicza" nazwe i mysle, ze widac dlaczego ;)
 

Potem Starsza strzelala do bramki, a ja robilam za bramkarza. Po jakims czasie sie zamienilysmy, ale tak czy owak, Bi jest w te klocki duzo lepsza ode mnie. Jako kobita bez kondycji, po godzinie takiego sportu (i wczesniejszym lazeniu na festynie) nie czulam nog. Za to Nika nawet cos tam trener pochwalil, ze robi postepy. Ciekawe czy przelozy sie to na dlugosc gry w czasie meczow ligowych? ;) Po treningu mialam ochote juz tylko wrocic do domu i w koncu usiasc, ale potomstwo ublagalo jeszcze rundke koszykowki. Kiedy jestesmy na treningach z M., zwykle nie chce mu sie podjezdzac jeszcze pod boiska do kosza, wiec stwierdzilam, ze moge dzieciakom sprawic frajde.

Zmierzch, ale moj telefon jakos sam sobie rozjasnia zdjecia
 

Na szczescie robilo sie juz ciemno, wiec choc dochodzilo sporo swiatla z boiska do baseball'u, ktore bylo zaraz obok, Potworki dosc szybko spasowaly. :)

Wieczorem czytam Bi spokojnie, az tu dobiega nas jakis halas! Myslalam, ze Kokusiowi spadlo cos ze stolika nocnego, corka ma jednak lepsze ucho i oznajmila, ze to niedzwiedz przewrocil smietnik. Wieksze okno jej pokoju wychodzi na tyl domu gdzie znajduja sie smietniki, wiec u niej najbardziej zawsze slychac rumor. Zbieglam na dol, otworzylam ostroznie drzwi na taras (dobrze, ze ten mam wysoko, inaczej bym sie nie odwazyla :D), ale w swietle z tarasu, na dole widzialam tylko cien. Slyszalam jednak szuranie i ciamkanie, wiec wiedzialam, ze Bi miala racje. ;) Odszukalam w szufladzie latarke i poszlam poswiecic. Tymczasem, misiek chyba przeploszony swiatlem, odszedl sobie dalej i wcinal cos w najlepsze obok szopki. ;)

Lezy i wpierdziela :/
 

Swiatlo latarki w koncu chyba jednak tez go wkurzylo (albo zjadl co zamierzal), bo wstal i ruszyl w strone lasku. A ja, kolejny dzien musialam zaczac od sprzatania po jego uczcie. Smierdzaca robota, ale sami jestesmy sobie winni, albo M. jest, bo nie wystawil w poprzedni piatek kublow do oproznienia. Tak bylyby praktycznie puste i niedzwiedz nie mialby czego szukac... :/

Po lewej przewrocony kubel, po prawej rozerwany worek i rozwleczona zawartosc. Dobrze, ze takie przygody zdarzaja sie tylko raz na kilka miesiecy, bo... fuj

Wtorek byl ostatnim dniem przedluzonego weekendu dla dzieciakow i mialam nadzieje troche odpoczac, wiec nie planowalam zadnych dalekich wycieczek. Byl jednak piekny dzien, 22 stopnie i slonce, a Potworki blagaly juz jakis czas zeby zabrac ich na mini golfa. Tego dnia pracowalam z domu i o 11:30 musialam polaczyc sie na meeting, wiec wszystko zalezalo od tego, jak szybko (lub pozno) sie skonczy. Rano pogonilam dzieciaki do odkurzania swoich pokoi skoro bylismy w domu. W miedzyczasie napisala sasiadka czy dzieciaki nie przyszlyby sie pobawic z jej corkami. Bylam oczywiscie na to jak na lato, bo przynajmniej mialam cisze i spokoj podczas spotkania w pracy. Meeting skonczyl sie dopiero tuz przed 13, ale uznalam, ze trzeba skorzystac z takiej pieknej pogodny i wzielam dzieciaki na tego mini golfa, wraz z sasiadkami. ;)

3/4 towarzystwa
 

W koncu niewiadomo kiedy znow trafi sie taka okazja. Jesien bedzie sie robila coraz zimniejsza i zapewne deszczowa, w weekendy mecze, a kolejny dzien wolny w tygodniu dzieciaki beda mialy dopiero na poczatku listopada. Mini golfa mamy na szczescie jakies 10 minut od domu, wiec nie trzeba bylo zbyt daleko jechac. Dziewczyny byly zachwycone, choc sasiadki, jak to rodzenstwo, psocily sobie nawzajem. Solidne fochy natomiast tym razem stroil Nik. Okazalo sie, ze bedac u sasiadow cos tam starsza sasiadka mu dokuczyla, a Bi to nie typ co stanie po stronie brata, tylko jeszcze wlaczy sie w dogryzanie. :/ Mlodszy pojechal wiec niezadowolony, a potem trzymal od dziewczyn z daleka, wrecz ostentacyjnie idac o dolek dalej od naszej grupki.

Na koniec jeszcze lody, a jak!
 

Po powrocie do chalupy, trzeba bylo urzadzic malolatom (tylko swoim; sasiadki odwiozlam do domu) pogadanke, ze takie zachowania sprawiaja, ze odechciewa mi sie ich gdziekolwiek brac. No serio; jak nie jedno, to drugie skrzywione, jakbym na atrakcje zabierala ich za kare! :/ Po poludniu jeszcze mycie odkurzonych podlog u gory, spacer bo szkoda byloby nie wykorzystac takiej pieknej zlotej jesieni, a potem to juz przygotowywanie (rowniez psychiczne) na powrot do szkoly i pracy. Na szczescie w tym tygodniu pracujace byly (dla naszej trojki) tylko 3 dni. :)

W srode rano odstawilam dzieciaki na autobus, ale sama do pracy jechalam dopiero w poludnie. Tego dnia mielismy zbior komoreczek dla kolejnego pacjenta, wiec spodziewalam sie poznego powrotu. Moglabym posiedziec z kawa i porelaksowac sie do woli, ale zamiast tego rozladowalam i zaladowalam zmywarke, wstawilam pranie, a potem przelozylam je do suszarki, odkurzylam i umylam podlogi na dole oraz przy wejsciu od garazu, no i upieklam w koncu baklazany, ktore kwitly w lodowce od... nie wiem jakiego czasu. Spokojnie, na kawe tez zostala mi chwila. ;) Dostalam rowniez elektroniczna kopie pilkarskiego zdjecia Bi. Musze przyznac, ze w tym roku wyszlo duzo lepiej niz w zeszlym, gdzie swiatlo padalo jakos inaczej i strasznie uwidocznilo wszystkie pryszcze panny. Od tego czasu Starsza dba nieco lepiej o cere, ale oswietlenie tez chyba robi swoje, a przy zamowieniu nie bylo opcji retuszu. Dojechalam w koncu do pracy, a tam okazalo sie, ze wszystko poszlo sprawniej niz przewidywalam i "juz" o 19 bylam wolna. Przynajmniej szykowanie wszystkiego na kolejny dzien nie bylo na az tak wariackich papierach. Chociaz oczywiscie ani sniadaniowki, ani butelki z woda nie byly wypakowane, a Bi czekala na mnie z dwoma ostatnimi zadaniami z matematyki. Widze po Bi, ze chociaz same obliczenia ma w jednym paluszku, to juz zadania z trescia sa jej pieta achillesowa. Te z tego dnia byly z gatunku nielubianych przeze mnie, bo nie tylko trzeba bylo porobic odpowiednie obliczenia, ale najpierw przetlumaczyc zagadke logiczna na matematyke. No bo macie np. takie zadanie: mrugaja trzy swiatelka, jedno co 2 minuty, drugie co 3.5 minuty i trzecie co 4 minuty. Jesli wszystkie mrugaja w tym samym czasie o 8 godzinie, o ktorej ponownie znow zamrugaja jednoczesnie? Szczerze, to dopiero wrocilam z roboty, nawet sie jeszcze nie przebralam, bylo po 19 i jak to przeczytalam, to stwierdzilam, ze nie chce mi sie nawet nad tym myslec! A jeszcze trzeba bylo wytlumaczyc Bi jak dojsc do rozwiazania i dlaczego! :O 

A! Wczesniej wkurzyla mnie nauczycielka od zespolu muzycznego Kokusia. Od tego tygodnia dzieciaki mialy zaczac przynosic instrumenty na proby (wczesniej potrzebowaly je tylko na lekcje gry), wiec ponowilam prosbe zeby Nik mogl zostawiac trabke w szkole w srody. Mlodszy ma bowiem probe zespolu we wtorki oraz srode, a w czwartki lekcje gry. Niestety, w czwartek ma tez probe orkiestry i potrzebuje skrzypce. Wobec tego w czwartki musi taszczyc do szkoly i i trabke i skrzypce. Pan od orkiestry bez problemu zgodzil sie zeby zostawial skrzypce w szkole w czwartek, skoro potrzebuje je rowniez w piatek. A ta pinda nie! Ja pisze do niej czy Nik moze zostawic trabke w szkole w srode, a ona odpisuje ze Nik zostawia w szkole skrzypce, a poza tym w sali dla prob zespolu nie ma miejsca. Na moje wyjasnienie, ze Mlodszy zostawia skrzypce w szkole w czwartek, a ja pytam o srode, nie raczyla juz odpowiedziec. Czyli tak jak poprzednio, we wrzesniu. Odpowiedz negatywna z bledna argumentacja, a na wyjasnienie zero odpowiedzi. Przekaz jest jasny - nie i koniec i odwal sie nadopiekuncza mamusko. Nie moge tego zrozumiec, bo nie prosze zeby Mlodszy trzymal trabki w szkole caly tydzien; chodzi o jedna noc! Dzieciaki i tak rano zostawiaja instrumenty w sali, wiec co by zaszkodzilo gdyby trabka Nika juz tam lezala? Pierwszy raz mam do czynienia z tak nieprzyjemnym podejsciem, bo tutejsi nauczyciele sa w wiekszosci bardzo sympatyczni i pomocni. Mialam jednak okazje podejrzec sobie te konkretna pania na prezentacji o programie nauczania i uderzyla mnie jako zarozumiala i wywyzszajaca sie. No dobrze, jak kobieta chce tak zagrywac, to prosze. Planuje napisac maila do dyrektorki. Nie z bezposrednia skarga, o nie. ;) Tak sie sklada, ze nie znaleziono kierowcy dla jednego z autobusow szkolnych, wobez czego dzieciaki podzielono i dolaczono do dwoch innych. Jednym z nich jest autobus Potworkow, ktory jest teraz strasznie zatloczony i czesto dzieciaki siedza po troje na jednym siedzeniu. To zreszta jest realny problem, bo nie mieszcza sie ze swoimi instrumentami, wiec kierowca wydzielil dwa przednie siedzenia na wszystkie skrzypce, wiolonczele, trabki, saksofony, itd. Po pierwsze, zabralo to dwa fotele z juz zatloczonego autobusu, a po drugie, instrumentow robi sie taki stos, ze zsuwaja sie i spadaja. Widzialam jak kierowca raz odjechal moze 10 m, po czym musial stanac i ukladac stos od nowa, zeby nic nie zlecialo w czasie dalszej trasy. :/ No ale do brzegu. Mam zamiar napisac do dyrektorki z zapytaniem czy jest szansa na znalezienie dodatkowego kierowcy w tym roku, opisac problemy ze spadajacymi instrumentami, a przy okazji (niewinnie) wspomniec, ze w tym wszystkim nauczycielka gry ma problem zeby instrument zostawic na jedna noc, co przy okazji zniwelowaloby czesciowo problem w autobusie. I zobaczymy czy cos to da. Mam nadzieje, ze dyrektorka spojrzy na zachowanie tamtej nauczycielki i przynajmniej cos jej powie, a moze i troszke zestresuje, bo sie pindzie po prostu nalezy. ;)

Poniewaz Nik nadal musi (i byc moze bedzie musial do konca roku) taszczyc oba instrumenty w czwartek, zawiozlam dzieciaki do szkoly, ku wielkiej radosci Bi. Mojej mniej, bo zwykle po odjezdzie dzieci ogarniam troche kuchnie i chalupe, a tego dnia zostawilam caly burdel i czekala mnie perspektywa sprzatania na dzien dobry po powrocie z pracy. Ech... Tego dnia Potworki mialy w koncu zdjecia w szkole. O ile Nik zazyczyl sobie uczesania wlosow w kitke i przygotowalam mu koszulke polo zeby jakos wygladal, tak Bi wybrala zwyczajna bluzke (dobrze ze nie t-shirt), a wlosy zaczesala w kucyka i odmowila jakiegokolwiek innego stylu. Zobaczymy jak wyjdzie... :/ Po poludniu Starsza miala miec trening, ale juz od poprzedniego dnia zapowiadali deszcz, wiec co chwila z nadzieja sprawdzalam wiadomosci, liczac na to, ze odwolaja. ;) Po srodowym popoludniu oraz wieczorze spedzonymi w robocie, mialam nadzieje na spokojny czwartek. Niestety, z opadow zapowiadanych juz od rana, przesunelo sie na popoludnie, a nastepnie obsuwalo co godzine, w koncu stajac na wieczorze. Deszcz jednak obiecywali okolo 18, a trening zaczynal sie o 17:30, wiec co chwila sprawdzalam maile... ale sie nie doczekalam. ;) Co bylo robic; pojechalismy, Bi z entuzjazmem, Nik tez w sumie chetnie i tylko ja z niechecia. Przez pochmurna, a przy tym duszna pogode (mielismy znow 20 stopni, wiec przy zachmurzeniu, powietrze to byla taka gesta zupa), glowa mnie rypala i czulam sie niczym snieta ryba. Malzonek oznajmil, ze zostaje, bo ma padac i nie chce mu sie jechac. No to nie. A potem zrzedzi, ze zre jak swinka, nie cwiczy, a bebech mu rosnie... ;) Kolejny raz w czasie treningu jednego dziecka, robilam za bramkarza dla drugiego, tym razem Nika, a w miedzyczasie chodzilam wokol boiska.

Po co zawiazac kurtke w pasie, skoro mozna ja zawiesic na wlasnej glowie?
 

W polowie zaczelo kropic, ale ze bylo cieplo, wiec nikt nie zwrocil na to uwagi. Tego dnia trenerka Bi gdzies wyjechala i trening zastepczo prowadzila inna mama. Jej corka, z ktora Bi jest w druzynie, ma brata blizniaka - kolege Nika. Pod koniec wiec chlopaki dostali pozwolenie zeby postrzelac do bramki z dziewczynami, z czego oczywiscie chetnie skorzystali. Niestety, bylo juz za ciemno i wszystkie zdjecia wyszly mi rozmazane.

To zdjecie z poczatku treningu, wiec dosc jasne, ale niestety z daleka, wiec zamazane; Bi w pomaranczowym
 

W kazdym razie, kiedy dzieciaki akurat mialy najwieksza frajde, nagle lunelo. Ale normalnie jak z wiadra! Wszyscy czym predzej sie zwineli, choc z tego boiska akurat trzeba kawalek isc na parking. Mialam kurtke przeciwdeszczowa, Nik tez, ale Bi swojej nawet nie zalozyla. Coz, jak napisalam, bylo cieplo, wiec nie martwilam sie ze sie przeziebi, ale do auta wsiadla wygladajac jak po prysznicu. ;)

No i dotarlismy do piatku, piateczka, piatunia... Mimo, ze w biurze bylam tylko 3 dni, to jakos czuje sie przeczolgana... Na szczescie obecnie w piatki Potworki nie maja zadnych zajec. Pechowo, po pracy zwykle tego dnia jezdze na tygodniowe zakupy. Do domu wracam dosc pozno, wiec zanim sie ogarne, pozbieram swoja oraz sniadaniowki dzieciakow, pochowam je wraz z plecakami, zeby nie walaly sie pod nogami w weekend, robi sie wieczor. I po piatku.

Do mammografi 2 tygodnie. Dosc mam tego zycia gdzie cialo robi swoje, nawet sie usmiecha, a psychika gdzies obok, w ciemnym dolku. Z jednej strony chce juz byc "po", z drugiej boje sie, co to "po" moze oznaczac... :(