Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

piątek, 21 października 2022

Pazdziernik plynie dalej

W sobote, 15 pazdziernika, M. pojechal rano do pracy, ale mnie i Potworkom tez nie dane bylo pospac zbyt dlugo, na 8:40 Bi miala bowiem rozgrzewke przed meczem. Tym razem dziewczyny graly z druga druzyna ze swojej grupy wiekowej z naszego miasteczka. Interesujaco, bo tamta druzyna trenowana jest przez jej trenera z dwoch poprzednich sezonow. Ciekawa bylam ktora okaze sie lepsza. ;) Dosc szybko jednak okazalo sie, ze mamy zdecydowana przewage. Nawet z rocznika Bi, w tamtej druzynie znalazly sie "mimozy", ktore graly z nia wczesniej. Zastanawia mnie jaki sens widza rodzice w upartym zapisywaniu corek do zespolow pilki, kiedy one biegaja niczym ksiezniczki (niemal na paluszkach), a od pilki niemal uciekaja? W naszej druzynie tez jest jedna taka panna, ktora nie potrafi nawet podbiec i ma wyrazna nadwage. W tamtej druzynie jednak zdecydowana wiekszosc to byly takie damulki i tylko dwie czy trzy naprawde graly. No ale same nie dadza rady zagrac calego meczu i w koncu "nasze" wygraly 5:1. Ten jeden gol to byl jakis ewenement, bo wygladalo jakby i obrona i bramkarz czekaly az pilka sama poleci w druga strone, tymczasem ona spokojnie wturlala sie w bramke. :D Dobrze, ze nie graly tak calego meczu. ;)

Mialam szczescie, bo Bi duzo grala tego dnia po mojej stronie, udalo mi sie wiec strzelic pare dobrych ujec
 

Poniewaz oba zespoly byly z tego samego miasteczka, a dziewczyny w wiekszosci chodza do tej samej szkoly i znaja sie chociaz przelotnie z widzenia, wiec odchodzilo sporo nawolywan do siebie, przekomarzania i smichow chichow. Lekkim zgrzytem bylo to, ze sedziemu cos sie pomylilo i urzadzil nam 20-minutowe polowy, gdzie dziewczyny juz od zeszlego roku graja po 25 minut, a czasem po 30. Wszystko wlasnie w rekach sedziego. Dodatkowo, trenerka powiedziala, ze w ktoryms momencie obie druzyny mialy na boisku zbyt wiele zawodniczek (w tym roczniku graja 9x9), ale na to sedzia juz nie zwrocil uwagi. ;) Bi grala tego dnia po prostu rewelacyjnie. Mimo, ze byla obsadzona na obronie, wybiegala za pilka gleboko w boisko, bo kolezanki nadal maja problem z asysta i czesto jak ktoras przejmie pilke, to zostaje z nia sama. :D Gola zadnego nie strzelila, ale znakomicie pomogla w ich zdobyciu. Uslyszalam pochwaly na jej temat i od dwoch rodzicow i od trenerki. A po meczu dziewczyny mialy niespodzianke, jedna z dziewczynek miala bowiem urodziny i jej mama przyniosla dla wszystkich donut'sy. :)

M. twierdzi, ze Bi gra z "dzidziusiami". :D Tak naprawde to laczone sa dwa roczniki, ale z jej, w zespole sa tylko 4, reszta jest w wieku Kokusia, a kilka w dodatku ogolnie drobnych. Niestety, ale to taki wiek, gdzie 11-latki juz fizycznie zaczynaja sie roznic od 10-latek ;)
 

Po meczu Starszej (moze i dobrze, ze przez skrocone polowy skonczyl sie wczesniej), mielismy okolo godziny do meczu Nika. Zanim dojechalismy do domu, zostalo 45 minut, wiec akurat starczylo czasu zeby szybko cos przekasic i przebrac sie. Rano bylo 13 stopni, wiec Mlodszy mial dlugie spodnie, podobnie jak ja, kurtke, a ja dodatkowo kalosze, bo trawa mokra. Poznym rankiem znow zrobilo sie 18 stopni, wiec wystarczylo dla mnie narzucic sweterek, a dzieciaki rzecz jasna biegaly znow w krotkich rekawkach i szortach. Nikowi cos nie bardzo chcialo sie jechac, brakowalo mu entuzjazmu, ale pojechal i dobrze, bo tego dnia pogral naprawde sporo, gdzies polowe kazdej polowki. Moze dlatego, ze mecz byl towarzyski, a moze bo brakowalo tego glownego, ambitnego trenera. ;)

Jedno z najbardziej komicznych ujec. Ciekawe, ze na zywo zadzialo sie to tak szybko, ze ledwie zauwazalnie, a Nik nawet sie nie przewrocil, choc tu wyglada jakby juz lecial na twarz :D
 

Niestety, jak Mlodszy jechal bez wiekszych checi, tak przelozylo sie to na jego gre. Bylam mocno rozczarowana, bo choc udalo mu sie pare razy sprytnie podac lub odkopnac pilke, wiecej chyba mu ona przelatywala miedzy nogami, lub zupelnie nie biegl w jej kierunku, zostawiajac innych zeby ja przejeli. Tamten trener dawno zdjalby go z boiska. ;) Po meczu Nik zapytal kto, wedlug mnie, najlepiej gral i zaczelam wymieniac niektorych naprawde swietnych graczy, a syn na to sie oburzyl, ze powinnam byla odpowiedziec, ze on! Taaa... :D Tak czy owak jednak, chlopaki wygrali identycznym wynikiem jak wczesniej zespol Bi -5:1. Gra byla tez wyjatkowo spokojna, bo choc byly przepychanki, to bez brutalnego szarpania i podcinania nog. Szkoda mi bylo bramkarza tamtych, bo po ktoryms wpuszczonym golu, polozyl sie na trawie i walil glowa w ziemie. ;) Po meczu pojechalismy po kawe dla matki i napoje dla dzieciakow, a potem mielismy prawie 3 godziny na relaksik. Pozniej jechalismy do kosciola, bo M. szedl do pracy kolejnego dnia. A wieczorem Nik sie niestety... rozsmarkal. To by wyjasnialo jego brak energii na meczu. Ciagal nosem i kichal raz za razem, ale tym razem nie wygladalo to na alergie, bo po pierwsze, zaczal pokaslywac, a po drugie, narzekal, ze mu zimno. Pieknie... Nastepnego dnia mial miec kolejny mecz, tym razem ligowy, ale niestety jego obecnosc na nim stanela pod znakiem zapytania...

W niedziele M. znow nad ranem pojechal do roboty, ale ja i dzieciaki cieszylismy sie w koncu mozliwoscia odespania i spokojnym porankiem. Potworki pobudzily sie oczywiscie wczesniej, Bi nawet zdazyla ubrac sie i zrobic sobie sniadanie, ale ja zwloklam sie z wyra dopiero o 9. I to na sile, bo podejrzewam, ze gdybym sobie pozwolila, spalabym snem kamiennym do 10 albo i 11. Kiedy wstalam, pierwsze co to poszlam oczywiscie sprawdzic jak Nik. Na szczescie, oprocz focha i irytacji, bo z nosa mu cieknie (jakby to byla moja wina), Mlodszego rozpierala normalna energia. Oznajmil tez, ze chce jechac na mecz, a ze dzien ponownie byl piekny (17 stopni i tylko lekko zachmurzone niebo), stwierdzilam, ze nie ma przeszkod. Rozgrzewke mial dopiero na 11:30 i choc mecz byl w sasiedniej miejscowosci, to kompleks sportowy tam, mamy blizej niz u nas, nie trzeba bylo wiec wyjezdzac niewiadomo o ktorej. :) To byl mecz ligowy, a dodatkowo przyjechal glowny trener, wiec z rezygnacja spodziewalam sie, ze Nik znow pogra raptem pare minut. Szczegolnie, ze podejrzewalam iz Nik nadal bedzie lekko otepialy od kataru. Pozytywnie sie jednak rozczarowalam. Kilku chlopcow nie dotarlo, wiec bylo tylko trzech rezerwowych. Juz to zmusilo trenera zeby Nika wystawic na dluzej, a dodatkowo Mlodszy gral tego dnia bardzo dobrze! Jasne, ze raz czy dwa pilka przeleciala mu obok, ale w wiekszosci naprawde zazarcie za nia biegl i walczyl. Pomoglo tez, ze gral wylacznie na pozycji obroncy. ;)

Mlodszy zawraca w strone pilki. Jesli zastanawia Was dlaczego chlopaki raz maja koszulki biale, a raz czerwone, wyjasnie, ze jeden kolor jest na mecze wyjazdowe, a drugi u siebie. Zawsze trzeba miec jednak inny kolor ze soba, na wypadek gdyby przeciwna druzyna miala podobne kolory i trzeba bylo zmienic
 

Obie druzyny byly baaardzo wyrownane i tak naprawde ciezko bylo stwierdzic, ktora byla lepsza, w koncu jednak nasze chlopaki przegraly 1:2. Osmiele sie jednak stwierdzic, ze raczej nasi grali lepiej, bo swojego gola zdobyli uczciwie w czasie gry. Tamte dwa przeciwnikow to byly gole z wolnych, ktore zespol Kokusia zarobil za kare. Niestety, nie wiem co w nich tego dnia wstapilo, bo tak sie przepychali, ze jeden w koncu zarobil zolta kartke. ;) No i niestety dwa razy przeciwnicy mogli strzelac z wolnego, co oczywiscie wykorzystali. Raz w ostatnich 5-ciu sekundach meczu; gdyby nie to, zakonczylby sie remisem. No ale przegrana to przegrana i chlopaki spuscili nosy na kwinte, choc niepotrzebnie, bo grali naprawde rewelacyjnie, a ze sie nie udalo? Bywa i tak. :)

Po powrocie do domu to juz glownie zwyczajowa krzatanina: pranie, zmywanie, kapiele, przygotowywanie na kolejny tydzien pracy, itd. Obejrzelismy jednak z dzieciakami mecz miedzy Real Mardyt i FC Barcelona, o ktorym powiedzial mi moj tata. Nik chcial popatrzec na Lewandowskiego i oczywiscie liczylismy na wygrana jego zespolu, ale niestety. :D Mala "sensaja" bylo to, ze popsul nam sie czajnik elektryczny. Poszedl jakis czujniczek, bo zagotowuje wode jak zwykle, ale zawsze po osiagnieciu jakiejs temperatury automatycznie sie wylaczal, ta teraz przestal. Gotuje tak dlugo, ze para zaczyna wychodzic wszystkimi szczelinami: przy wlaczniku, przy miarce pokazujacej ilosc wody, itd. Czajnik spelnia wiec nadal swoja podstawowa funkcje, ale jednak trzeba go pilnowac i samemu wylaczac, co jest dosc upierdliwe... Sprzet jest jednak juz leciwy; jesli mnie pamiec nie zawodzi, to przywiezlismy go jeszcze ze starego domu; mial wiec prawo wyzionac ducha. Trzeba kupic nowy i juz. Na szczescie czajnik nie kosztuje fortuny. Reszta niedzieli uplynela juz spokojnie i bez sensacji. Niestety, pod wieczor M. oznajmil, ze chyba "cos" go bierze i zaczal brac tabletki, a ja oraz Bi podejrzanie kichalysmy, choc zadna nie czula jeszcze ze faktycznie bedzie chora. Najwyrazniej jednak Mlodszy juz zdazyl podzielic sie wirusikiem. :/ A wieczorem, kiedy juz wszyscy spali, a ja siadlam sobie spokojnie na kompie, uslyszalam rumor za oknem. Niedzwiedz znow przewrocil kubly na smieci!

Cale szczescie, ze puste byly!
 

Na szczescie tym razem w piatek je oproznili, wiec nic smakowitego nie znalazl. Przewrocil i poszedl i tylko swiatlo na czujnik ruchu przed garazem zdradzalo, ze tamtedy przeszedl...

Poniedzialek przywital nas chlodno i pochmurno. Zapowiadany byl calodzienny deszcz, ale jak to ostatnio z prognozami bywa, padac zaczelo dopiero o 10, przestalo przed 13 i mialo ponownie zaczac okolo 19. Poza tym, mamy teraz klasyczny czas kiedy nie wiadomo jak sie ubrac. Poprzedniego wieczora Bi znow strzelila focha, ze przygotowalam jej dlugie spodnie, ale ludzie! Rano bylo 5 stopni, a po poludniu temperatura miala podskoczyc do 16, ale przy deszczowej pogodzie trudno bylo przewidziec jak cieplo faktycznie bedzie (lub nie, bo w koncu bylo tylko 13 stopni)... Potworki zalozyly na podkoszulki bluzy, ale dalam im jeszcze kamizelki. Nik zasmarkany, wiec zalozyl swoja bez szemrania, ale Bi uparla sie, ze bluza jej wystarczy. Stala potem na przystanku trzesac sie z zimna, ale upierajac sie, ze jej tylko troche zimno i nie potrzebuje dodatkowego okrycia. ;) Wczesnym popoludniem, jeden z trenerow wyslal wiadomosc, ze zdecydowali sie odwolac trening tego dnia. W osobnej wiadomosci, managerka przeslala to samo, ale z dopowiedzia, ze "z powodu pogody". Hmmm... Padalo tylko chwile i to niezbyt mocno. Mimo, ze temperatury byly chlodniejsze niz przewidywano, o 15 juz chodniki i inne powierzchnie wyraznie wysychaly. Jeszcze niedawno przeciez, autentycznie lalo w czasie treningu, a trener kazal chlopakom zalozyc kurtki przeciwdeszczowe i go nie odwolal. A tu taka zmiana! ;) Narzekac jednak, nie narzekalam, bo i tak raczej sklanialam sie ku temu, zeby Nika zatrzymac tego dnia w domu. Niech sie troszke podkuruje. Niespodziewanie wiec, mielismy spokojny wieczor, ktory bardzo sie przydal, bo Bi miala sporo zadane. Niby tylko pierwiastki, ale kiedy pokazala mi jak rozwiazuja to w szkole, zlapalam sie za glowe! Oczywiscie ona nie potrafila mi wyjasnic skad bierze cyfry i jak doszla do rozwiazania, ale najwazniejsze, ze wynik sie zgadzal. Nie wiem tylko po co wola mnie do pomocy, a potem rozwiazuje sama. ;) Nik mial dzielenie w slupkach i w zasadzie tez sam sobie radzil. Musialam bardziej pilnowac jego roztrzepanej glowizny, bo mowi, ze wyszlo mu np. "9", a wpisuje "8". Typowe dla Kokusia... :D Potem przydusilam syna, zeby pocwiczyl gre na instrumentach. W zeszlym tygodniu zostawil w szkole folder z nutami, wiec w weekend nie mial jak tego zrobic. Normalka. ;) Najpierw zlapal za trabke, na ktorej o dziwo nauczyl sie grac trzy rozne nuty. Dla mnie brzmia w sumie tak samo, czyli bardzo halasliwie. ;)

Ciekawa jestem styczniowego koncertu zespolu, bo narazie nie brzmi to zachecajaco ;)
 

Potem przyszla kolej skrzypiec i tu juz przynajmniej cwiczyl konkretna melodie. Bi, zazdrosna najwyrazniej o uwage, spytala czy popatrze tez jak ona gra, wiec co bylo robic... Pol wieczora spedzilam na "koncertach".

Zadnemu z Potworkow nie chce sie rozkladac podstawki na nuty

We wtorek rano ponownie bylo ponuro i pochmurno, choc nie padalo. Temperatury niskie, ale okazalo sie, ze praktycznie nie bylo wiatru, wiec wydawalo sie nie tak zle. Bi, nauczona poprzednim rankiem, zalozyla kamizelke, po czym mi ja oddala, bo stwierdzila, ze jej cieplo. ;) Zreszta, sama mialam zalozona jesienna kurtke i lekko ja rozpielam, bo faktycznie odczuwalna temperatura byla calkiem znosna. Nik tego dnia brzmial juz wyraznie duzo lepiej, za to kiedy M. zadzwonil do mnie w poludnie, okazalo sie, ze chrypi i pociaga nosem. Kolejna domowa ofiara wirusika. Ciekawe czy nastepna bede ja, czy Bi? ;) Jak to we wtorki, popoludnie dzieciaki mialy wolne od zajec i cale szczescie, bo Starsza miala potwornie duzo zadane. Doszli do konca dzialu z matematyki i choc o zadnym tescie nic nie wiem, to praca domowa byla jego podsumowaniem. Starsza wymagala mojej obecnosci w ramach wsparcia psychicznego, choc w zasadzie radzila sobie sama. Tylko w jednym pytaniu, musialysmy sie cofnac do jej notatek z lekcji, bo jak pisalam ostatnio, maja strasznie dziwne sposoby na rozwiazywanie zadan, a zalezalo mi zeby zrobic to tak, jak ucza ja w szkole. Okazalo sie jednak, ze to ja musialam rozszyfrowywac jej notatki, bo panna nie pamietala skad co sie bierze... Z lekka sie podlamalam, bo ja sie juz do szkoly nachodzilam, a tu znow grzebie w pamieci oraz notatkach, w dodatku nie swoich... :D Za to Nik... zostawil kartke z praca domowa w szkole, o! :D W tygodniu Potworki maja ograniczony dostep do elektroniki, wiec pozbawiony zadan panicz narzekal ze mu sie nudzi, wobec czego zagonilam go znow do pocwiczenia gry na instrumentach. Na pewno mu nie zaszkodzi, a poza tym kolejnego dnia mial miec trening, wiec czasu na cwiczenia brak, za to w czwartki ma proby orkiestry (skrzypce) i lekcje gry na trabce.

Kolejny koncercik :)

Sroda przywitala nas zawrotnym, 1 (!) stopniem. Dobrze, ze bylo tez piekne slonce, wiec temperatura dosc szybko sie podnosila, choc dojsc miala ledwie do 12 stopni. Przystanek jest w cieniu drzew i stojac tam szczekalismy zebami, wiec poszlismy kawalek dalej, w slonce. Podjechala tez do nas niespodziewanie sasiadka, ktora spanikowala, myslala bowiem ze uciekl im autobus mlodszej corki, ten jednak mial opoznienie przez roboty drogowe. Potwory w koncu odjechaly, a ja porzucalam psu pileczke, rozladowalam zmywarke, wstawilam pranie i pojechalam do pracy. Tego popoludnia juz grafik mial byc napiety, wiec dobrze, ze posunelam ogarnianie chalupy odrobine do przodu. :) Jak to w srode, Nik mial trening, a dodatkowo, na 17:30 Bi zapisana byla do biblioteki na nauke robienia na drutach dla dzieci. Starsza marzyla o tych zajeciach od dawna, ale dotychczas zawsze spoznialam sie z zapisem i nie bylo juz miejsc. Tym razem w koncu sie udalo. Co prawda Bi zna podstawy (nauczyla sie sama, z YouTuba), ale ze ja zupelnie nie znam sie na robotkach, to przyda jej sie ktos, kto moze da jej jakies praktyczne wskazowki i nauczy kilku dodatkowych sciegow. Tym razem musielismy sie rozdzielic. Co prawda najpierw rozwazalismy zawiezienie Nika, potem Bi, wrocenie po Mlodszego i zgarniecie Starszej w drodze do domu, ale stwierdzilismy, ze to za duzo krazenia. W koncu M. pojechal z Kokusiem, a ja zawiozlam Bi, zrobilam sobie maly spacer wokol terenu budowy nowego liceum (high school), choc niestety wszystko ogrodzone i praktycznie nic nie widac :D, po czym wrocilam do domu. Na szczescie biblioteke mamy tak blisko, ze oplacalo mi sie wracac, a potem jechac ponownie po corke. Bi z zajec byla bardzo zadowolona. Siedza sobie w piec, takie mlodociane "babulenki" i kazda dzierga, a instruktorka krazy i daje wskazowki. :)

Zdjecie cichcem pstrykniete zza regalu z ksiazkami ;)
 

Po powrocie zjedlismy kolacje, poszlam na gore poskladac pranie, schodze na dol, a tam... panna ryczy, ze ma duzo zadane, ale nie wie jak rozwiazac niektore zadania. Wkurzylam sie, bo po pierwsze, miala troche czasu przed zajeciami robotek, od powrotu do domu tez minela prawie godzina, a ona teraz sie za to bierze?! Musze przyznac, ze faktycznie miala zadane duzo i w tym sporo zadan z trescia, ktore sa jej pieta achillesowa, ale mogla chociaz zaczac wczesniej! A tak, siedzialysmy nad tym do 20:40. :/ Zaczynam sie zastanawiac czy ta rozszerzona matematyka to byl dobry pomysl... Material maja niby ten sam co "zwykla", ale dostaja straaasznie duzo cwiczen. Moze dzieciaki z umyslem typowo scislym trzepia te zadania bez wiekszego skupienia, ale Bi jednak musi pomyslec, pokombinowac, przeliczyc, nieraz poprosic mnie o pomoc i zajmuje jej to zdecydowanie wiecej czasu niz powinno. 

Wieczorem zas, po polozeniu dzieciakow spac, kiedy szykowalam sie na wieczorny czas dla siebie, znow niedzwiedz wywalil smietnik! :/

Najpierw przytaszczyl worek przed szopke, ale kiedy zaczelam klaskac i krzyczec, zlapal go w zeby i poszedl miedzy drzewa :/
 

Tym razem, skubaniec, zlapal torbe (byla jedna jedyna!) i wyniosl ja az w lasek. To juz trzeci raz w ciagu niecalych dwoch tygodni, wiec trzeba sie zastanowic, co zrobic. Nie wiem czy nie musimy wstawiac kublow do garazu, bo misiek najwyrazniej upodobal sobie nasze smietniki...

Slonce tak pada, ze slabo widac, ale obok szopki rozwalone smieci, a zaraz przy wejsciu miedzy drzewa, rozwalony worek

W czwartek rano, jak zwykle ostatnio, zawiozlam Potworki do szkoly, zeby Nik nie musial sie tluc autobusem ze skrzypcami i trabka.. Bylo "cieplej", bo 3 stopnie :D, ale od kolejnego dnia temperatura miala lekko podskoczyc. Potem popędziłam prosto do roboty. W pracy jak w pracy, mamy mieć kolejnego pacjenta na początku listopada, ale ten ma jakieś problemy kardiologiczne, czekają na zaświadczenie od lekarza, a przez to czekamy i my, na oficjalna decyzje. Osobiście wolałabym mała obsuwę w pacjentach, bowiem według grafiku, zbiór komóreczek dla jeszcze kolejnego, wypadnie mi w dzień wywiadówek w szkole Potworków. Nie tylko tego dnia dzieciaki będą kończyły wcześniej lekcje, ale jeszcze muszę być właśnie na wywiadówkach. Oczywiście jeśli będę musiała, to jakoś to ogarniemy, ale wolałabym nie musieć. ;) Po południu Bi miała trening, więc wszyscy pojechaliśmy na boisko. Starsza kopała piłkę, Młodszy kopał ja z kolei z ojcem, a ja trochę robiłam chłopakom za bramkarza, a trochę chodziłam w kółko.

Pilkarzyk
 

Trzeba się było ruszać, bo na wieczór temperatura zaczęła gwałtownie spadać i stojąc, szybko się kostniało. ;) Oczywiście Bi przed wyjściem urządziła awanturę, kiedy dałam jej legginsy oraz bluzkę na długi rękaw pod koszulkę. Bo sama zobaczę, ze wszystkie dziewczyny na pewno będą w krótkich spodenkach! No i zobaczyłam... aż trzy. ;) Za to miały na górę założone bluzy. Zdecydowana większość była i w długich spodniach i w bluzach. Oczywiście panna Bi, po chwili treningu podciągnęła nogawki oraz rękawy w górę, bo przecież lato mamy...

Bi w szarej bluzce - zdjecie niestety z bardzo daleka
 

No tak... W piatek mialo nadejsc ocieplenie, ale sie lekko opoznilo. Rano byl znow marny 1 stopien i czekajac na autobus, zeszlismy kawalek nizej, na slonce. Bi przewrocila oczami kiedy przed wyjsciem kazalam jej narzucic na bluze kamizelke, ale potem stala w niej bez marudzenia. Widzac jednak nadjezdzajacy autobus, szybko ja zdjela i oddala mi. Najwyrazniej kamizelka czy kurtka, to obecnie obciach. ;) Po poludniu temperatura podskoczyla jednak do 17 stopni i znow mozna bylo chodzic w samej bluzeczce. Ja niestety po pracy musialam pojechac na zakupy, wiec i tak wrocilam jak juz slonce pomalu znizalo sie ku zachodowi i robilo sie chlodniej. Zakupy mialam zas z "atrakcjami". Najpierw, przy samym wejsciu, wycieralam wozek sklepowy chusteczkami odkazajacymi. To jeden z tych covidowych udogodnien wprowadzonych przez sklepy, ktore bardzo mi sie podobaja. Tymczasem jakis chlop, na oko troche po 60-tce, uznal za stosowne przyczepic sie do mnie, ze traktuje to za powaznie i ze zarazki sa wszedzie wokol mnie i takie tam. Tymczasem sam mial na gebie maseczke!!! Moglam mu wytknac ten kaganiec kiedy mi wtyka uzywanie chusteczek do przetarcia wozka, ale tylko zasmialam sie z ironii i odeszlam. Zrobilam zakupy jak zwykle, ale kiedy uslyszalam sume, malo sie nie przewrocilam. $303!!! Ludzie! Wiem, ze wszystko drozeje i nieraz juz placilam $240 czy $260 za tygodniowe zakupy. Ale ponad trzysta?! Odeszlam, ale zapalila mi sie czerwona lampka i przejrzalam rachunek pozycja po pozycji. A tam... zamiast dwoch opakowan jajek... 21! No ale dobra, kazdemu paluch moze sie omsknac, wiec wrocilam do kasy i pokazalam gosciowi blad. Przeprosil, cofnal transakcje o 19 pozycji i ok. Niestety, dopiero w domu przyjrzalam sie obu rachunkom i dojrzalam, ze owszem, odjal dziewietnascie opakowan jajek, ale zwyklych, za $3.29, tymczasem ja kupilam (i mialam blednie nabite) jaja z wolnego wybiegu, za $4.99!!! W ten sposob, nadal oszukal mnie na 30 dolcow! Ludze sie, ze nie specjalnie... :/

No i coz... Do mammografi zostal tydzien. Nie dosc, ze sam fakt spedza mi sen z oczu, to jeszcze jakos podejrzanie wczesnie zaczely mnie bolec cycki na okres. Mialam juz kiedys mammografie, wiec wiem z czym to sie je i na mysl o takich bolesnych i nabrzmialych piersiach, sciskanych w tej piekielnej maszynie, robi mi sie slabo... O tym co moga znalezc, staram sie nie myslec w ogole...

3 komentarze:

  1. Wg mnie to bardzo dobrze, ze rodzice zapisuja na treningi pilkarskie czy inne sporty nawet (a moze szczegolnie) dzieci przy kosci, ruszajce sie jak mimozy. Przeciez gdyby nawet tego nie zrobili to te malo ruchliwe grubaski w ogole nie uprawialyby zadnego sportu i juz w dziecinstwie rozwiajalyby wylacznie otylosc z cukrzyca - niemal z predkoscia swiatla. Moze wlasnie to jest jedyny powod czy bodziec, zeby te ciezsze panny ruszyly swe 4 litery na boisko? A dzieki temu - druzyna Bi tym latwiej odnosi zwyciestwo w grze.
    A z tym niedzwiedziem robi sie niebezpieczna codziennosc, gdy on tak sobie upodobal stolowke u Potwornickich. Ja bym chyba ze strachu umarla, gdyby tak do nas niedzwiedz regularnie na wyzerke zachodzil, bo ja lubie wieczory do pozna spedzac na hamaku w ogrodzie, czytajac lub ogladajac filmy ze sluchawkami w uszach... A tu taka wizyta mieszkanca lasu!

    OdpowiedzUsuń
  2. Brawa dla dzieciaków za wygrane mecze!!! Dla Nika za przegrany też, bo niestety, ale bramka nie zawsze sprzyja tej lepszej drużynie. Tak jak napisałaś, nie zawsze się udaje, czasami poza umiejętnościami potrzeba też zwyczajnego szczęścia.
    Narzekamy na dziki, które ryją u nas na osiedlu tak, że trawniki wyglądają strasznie i niejednokrotnie rozrzucają śmieci ze śmietników, ale jednak chyba wolę już te nasze dziki, niż Wasze niedźwiedzie.
    Podziwiam Bi za cierpliwość do dziergania. Mnie na samą myśl, że miałabym tak siedzieć, wpatrywać się w to i dziergać - aż zaczyna rozpierać energia.
    Ja nadal wierzę, że będzie dobrze :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Ogromnie współczuję Ci stresu, z jakim się mierzysz... Rzadko komentuję Twoje wpisy, ale regularnie czytam co tydzień do kawki i traktuję jak rozdział fajnej książki o życiu miłej, kochającej się rodziny. Zawsze podziwiam Twój stopień zorganizowania.
    Życzę Ci wszystkiego najlepszego, szczególnie w tym czasie!!!

    OdpowiedzUsuń