Po Swietach oczywiscie. I wiecie co? Nie zaluje. Nie wiem co sie ze mna dzieje. Nie wiem gdzie podzialam sie "ja" z zeszlego roku, ktora podchodzila do Bozego Narodzenia z entuzjazmem rownym niemal podnieceniu swojej 3-letniej wowczas corki. Tamta radosna, mloda (przynajmniej duchem) kobieta zniknela, a na jej miejsce pojawila sie starsza zaledwie o rok, ale wydawaloby sie, ze o 10, zgorzkniala, zniechecona, smutna, ale jednoczesnie ciagle poirytowana baba...
Jedno jest pewne: te Swieta zdecydowanie NIE byly magiczne. I tak naprawde nie wiem co bylo tego przyczyna. Czy fakt, ze pracowalam az do srody? Czy rozplywajace sie ciasto na pierniki? Czy one same, zupelnie niesmaczne? Czy popis temperamentu mojego meza w przedwigilijny wieczor? Zakalec w serniku? Czy fakt, ze moj laptop, ktory wrocil z naprawy raptem miesiac temu, postanowil wyzionac ducha akurat na Swieta? Niemal godzinne spoznienie gosci w wigilijny wieczor? A pozniej zupelne olanie nas i niepojawienie sie w swiateczny poranek? Zyczenia trzeciego potomka przy oplatku, kiedy nadal mam w pamieci nasza listopadowa strate? Czy to, ze Potworki przestymulowane (i mimo prob oraz checi, "przeslodzone") odstawialy caly, dlugi weekend takie cyrki, ze tylko je za drzwi wystawic?
Nie wiem czy to byla zbyt wielka kumulacja, czy co? Niby to zwyczajne, malutkie prztyczki w nos od losu, zadna tragedia sie nie wydarzyla. A jednak po kazdym takim "prztyczku", coraz bardziej mialam ochote odwolac Boze Narodzenie i przeniesc je na jakis inny termin. Myslalam, ze moze spowiedz da mi jakies ukojenie. Moje stale czytelniczki wiedza, ze moja wiara jest niezbyt gleboka, a za to usiana watpliwosciami, ale chodze do spowiedzi i to nawet calkiem regularnie (tu juz kredyt nalezy sie M., bo to on mnie ciagnie, nieraz wrecz "za uszy"). I czesto czulam sie po niej taka... lzejsza. Tym razem pech przesladowal mnie nawet w kosciele. Chcac zaoszczedzic sobie stania w dlugiej kolejce, podeszlam do ksiedza, ktory siedzial posrodku na dostawionym krzesle. Ludzie za bardzo nie chcieli do niego isc, bo bylo sie tam ogolnie na widoku z kazdego zakamarka kosciola. Ja zazwyczaj tez tego nie lubie, tym razem jednak zostawilam na kuchence pyrkajacy bigos, wiec zalezalo mi na czasie. No coz... Ksiadz byl mlody i najwyrazniej nadal pelen entuzjazmu, co normalnie poczytalabym za zalete, ale niestety zywo zainteresowal sie moimi "grzeszkami", zaczal wypytywac o szczegoly, itd. Potem walnal mi dlugasny wyklad, a na koniec zadal taka pokute, ze zaczelam sie zastanawiac kiedy znajde na nia czas posrod swiatecznej goraczki... Najwyrazniej zostalam pokarana za chec szybszego "odfajkowania" spowiedzi... :/
W kazdym razie w I dzien Swiat mialam juz taki humor, ze nie tylko najchetniej zakopalabym sie pod koldre, ale i porzadnie sobie poryczala... Zamiast cieszyc sie z czasu z rodzina, mnie przesladuja mysli o przemijaniu, chorobach, smierci. W nocy mam koszmary. Ogolnie czuje sie strasznie zestresowana i spanikowana. Tak, spanikowana, to chyba odpowiednie slowo, mimo, ze nie potrafie nawet dobrze okreslic czego sie boje. A! Boje sie, ze to poczatek jakiejs depresji lub nerwicy. Co do ktorej nie mam nawet za bardzo powodu... A do okresu zostal mi (od dzis) tydzien, wiec w Swieta to raczej PMS (jeszcze) nie byl. Nawet na hormony nie ma jak zwalic... :(
Wisienka na torcie byly swiateczne rozmowy na skypie z siorka. Moja mamuska odwalila jej na Swieta taki numer, ze biedula opowiadajac mi o tym, az sie poplakala... Nie bede sie tu wdawac w szczegoly, bo czasem az mi wstyd, ze jestem spokrewniona z taka osoba... Jak ja sie ciesze, ze mieszkam caly ocean od niej!!! Oczywiscie kiedy rozmawialam z nia w II dzien Swiat, usilowala odwrocic kota ogonem i zrobic z siebie ofiare. To jej stala zagrywka, ale sorry Batory, nie ze mna te numery, za dlugo juz ja znam...
Same wiec widzicie... Kolorowo nie bylo. Wszystko to jednak byloby do przelkniecia lub zbycia wzruszeniem ramion, tylko z jakiegos powodu zbieglo sie to z moja kiepska kondycja psychiczna...
Mimo calej mojej grudniowej niecheci do Swiat (bo tak naprawde caly miesiac myslalam o nich z niechecia) postanowilam wycisnac z nich jak najwiecej. I udalo mi sie wylapac jakies mile chwile, chociaz to raptem "skrawki". Ale ogrzewaja nieco serce... Zreszta, czytajac blogi widze, ze nie jestem w tym roku odosobniona. Czasem mam wrazenie, ze rzeczywiscie cos wisi w powietrzu. To juz nie pierwszy raz kiedy wiekszosc blogow wspolnie narzeka i poplakuje na klawiature...
No a co z tymi bardziej sympatycznymi chwilami, zapytacie?
Zaraz, zaraz, gdzez to ja Was zostawilam...
Aha, w poniedzialek, z Bibusiowa jelitowka! :)
No coz, po poniedzialkowym poscie (blogowym, nie kulinarnym), mialysmy z Bi jeszcze jedna akcje "rzygankowa", ktora skonczyla sie kompletna zmiana garderoby, a takze praniem koca, poszewki, poduszki oraz dwoch pokrowcow z poduch nowego naroznika. Nie macie pojecia jak ja sobie gratuluje kupna naroznika, ktory mozna "wyprac"!!! :)
Tak jak jednak przypuszczalam, we wtorek Bi zachowywala sie juz jakby w zyciu nie chorowala. Domagala sie tez zawziecie "czekoladki", a ze staralam sie potrzymac ja na diecie, wiec przez wiekszosc dnia sluchalam jekow jaka to ona nieszczesliwa, a matka wredna... W dodatku Nika tez zatrzymalam w domu, wiec mialam dwojke brykajacych Potworow na glowie oraz deszcz za oknem, wiec nawet na dwor nie dalo sie ich wyprowadzic...
Ale zaraz, mialo byc o tych "milych" chwilach...
Eeee... W poniedzialek wieczorem, przewidujac taki obrot rzeczy, przygotowalam ciasto na pierniki. Juz przy przygotowaniu wydalo mi sie podejrzanie plynne, ale wstawilam garnek do lodowki i poszlam spac. Nastepnego dnia przystapilam do walkowania i wykrawania piernikow i sie zalamalam! W przepisie napisane bylo, ze ciasto moze sie lepic. Moze? MOZE??? Moje przyklejalo sie do dloni tak, ze musialam nia porzadnie strzepnac, zeby choc czesc sie oderwala. W przepisie napisano rowniez, zeby maki podsypywac tylko tyle, zeby ciasto dalo sie rozwalkowac. Ku*wa!!! Wysypalam dobre pol kilo, a po rozwalkowaniu i wycieciu ksztaltow, okazalo sie, ze ciasto make spod spodu praktycznie "wchlonelo" i przykleilo sie tak, ze przy probach przeniesienia ciastek na blaszke, kompletnie sie rozwalily! Oj, polecialo w strone biednych piernikow sporo przeklenstw! Koniec koncow musialam dodac 3x tyle maki co w przepisie, zeby cokolwiek dalo sie z tym cholernym ciastem zrobic. A korzystalam ze strony Moje Wypieki, polecanej na kilku blogach. Nie wiem skad taka porazka. Z Martusia W. doszlysmy do wniosku, ze to moze byc wina maki. W kazdym razie pierniki wyszly beznadziejne.
Niemal pozbawione tego cudownego, korzennego zapachu i w smaku tez nie powalajace. :/ Ale w zasadzie upieklam je glownie po to zeby dzieci mialy troche zabawy dekorujac je. Pamietam jednak, ze zeszloroczne zniknely z talerza i choinki ekspresowo, a w tym leza (i wisza) i nie ma na nie chetnych. ;)
Potworki jednak przystapily z zapalem do malowania.
Nie dajcie sie zwiesc wyrazowi skupienia na tej malej buzce. Nikowi cierpliwosci starczylo na "az" jeden piernik. :D
Bi za to jak sie dorwala, to udekorowala cala reszte.
No dobra, przy niektorych matka nieco pomogla, ale Bi naprawde wykonala lwia czesc pracy. :)
Kilkakrotnie zdazylam ponarzekac na blogu na to, ze pracowalam az do srody wlacznie. Okazalo sie jednak, ze zadzialalo to na moja korzysc. Wiedzac, ze nie mam nawet jednego calego dnia, kiedy moge zniknac miedzy garami a odkurzaniem, musialam spiac dupke i zorganizowac sie nieco lepiej. I tak, bigos robilam od soboty, po troszku kazdego dnia, az do wtorku. We wtorek upieklam sernik (a wczesniej te potworne pierniki), w srode po pracy machnelam makowiec, kutie oraz salatke sledziowa, a na Wigilie zostala mi jeszcze jedna salatka, sprzatanie oraz szybki prysznic. Barszcz oraz rybke w sosie cytrynowym robil M. W ten sposob wiekszosc przygotowac poszla calkiem sprawnie i bez stresu. Pomoglo tez, ze jak widzicie, nasze menu bylo raczej skromne. Ciotka M. przyniosla jeszcze pierogi, rybke oraz salatke. I to wszystko, chociaz na 7 osob (w tym dwoje dzieci, ktore z wigilijnych przysmakow zjadly tylko barszczu) bylo tego az nadto. W lodowce zaczelo sie poluzniac dopiero wczoraj. W mojej talii nie poluzuje sie jeszcze dlugo. :D
A stres wigilijny dogonil mnie, a jakze. Juz po poludniu, kiedy zblizala sie 16, goscie mieli przyjechac na 17, a ja nie moglam sie dowolac meza, ktory grzebal przy aucie (no gdziezby indziej...). Tymczasem chcialam juz nakrywac do stolu, ktory to maz musial mi rozlozyc, bo sama nie dam rady. Nie mowiac juz o tym, ze nadal nawet nie zaczal brac sie za ta cholerna rybe... Koniec koncow okazalo sie, ze M. mial nosa, bo chociaz moj tato zjawil sie punktualnie, to ciotka M. zajechala prawie o 18, a i tak czekalismy na nia z wieczerza. Moj pospiech byl wiec zupelnie niepotrzebny...
Co poza tym zapamietalam z przygotowan? Sledzie! Dziewczyny, nie macie pojecia jak mi sie chcialo sledzi!!! I dalej chce! Nawet piszac to zaczyna mi cieknac slinka! ;) Wsciekla bylam na sama siebie, bo cos mi sie pomylilo w obliczeniach i Matjasow kupilam na styk. A kiedy kroilam je do salatek, mialam ochote sama pozrec ze 3 opakowania. ;) Taka mialam "chcice" na te rybki, ze zupelnie ignorujac preferencje reszty rodziny, zrobilam dwie salatki sledziowe. I pochlonelam niemal cale sama. Nabawilam sie permanentnego wzdecia i odbijalo mi sie tymi sledziami caly weekend. Ale warto pocierpiec, bo pyszne byly. W najblizszy weekend w polskim sklepie robie zaopatrzenie na matjasy, machne sobie znow salatke i bede ja jadla sama przez tydzien, a co! :D
Poza tym otwieranie prezentow z Bi to gwarantowana dawka dobrego humoru. W tym roku ponownie zrobilismy numer z podlozeniem prezentow pod choinke, podczas kiedy ja krazylam z Potworkami przed domem wypatrujac Mikolaja. Smiac mi sie chcialo, kiedy na niebie pojawily sie migajace punkciki sygnalizujace samolot, ale Bi oswiadczyla, ze to napewno sanie Mikolaja i zaczela skakac ze szczescia. Tego skakania bylo zreszta duzo wiecej. ;)
W kazdym razie w koncu M. zawolal nas do srodka, oswiadczajac, ze Mikolaj juz byl, ale sie bardzo spieszyl i nie mogl na nas zaczekac. Potem tata czytal imiona odbiorcow, a dzieciaki rozdawaly wszystkim paczuszki i torebki.
Jak widac, Bi ledwie mogla opanowac ciekawosc. A ekscytacja na widok kazdej paczuszki (nawet nie swojej) nie miala granic. ;)
Moje starsze dziecko odpakowalo wlasne prezenty, pomoglo je rozwinac bratu, po czym chodzilo od osoby do osoby nudzac, zeby ci sztywni dorosli tez odpakowali swoje paczki. ;)
Tegoroczne Swieta niewatpliwie sponsorowala Kraina Lodu. Bi dostala plecak z Elsa i Anna, spiwor (taki biwakowy; czyzby to niema sugestia wakacji z Potworami?) oraz suknie Elsy, o ktora dusila mnie juz od dluzszego czasu.
Ten tren okazal sie zmora. Juz w Wigilie Bi na niego nadepnela, poslizgnela sie i poleciala jak dluga do tylu, na glowe... :/
Zeby nie bylo wojny, Nik tez dostal stroj do przebrania:
Od Swiat nie mamy wiec w domu Bi oraz Nika, tylko krolowa Else oraz Strazaka Sama. ;)
Z prezentow dla dzieci jestem bardzo zadowolona. Dostaly tylko po jednej, zawalajacej miejsce zabawce. Natomiast NIE jestem zadowolona z ilosci slodyczy, ktora znalazla sie w ich paczkach. Ale to nic. Wszystko juz zostalo skonfiskowane i schowane gleboko w szafie. Nie mniej zastanawia mnie to zamilowanie dalszej rodziny do obdarowywania dzieci lakociami. Zabawki to za malo? :/
Dla matki rowniez Mikolaj okazal sie hojny. Nie dosc, ze dostala perfumy, o ktore prosila, to jeszcze w bonusie flakonik innych. I o dziwo, flakonik "trafiony", bo wiecie jak to bywa z gustami. ;) Poza tym, w II dzien Swiat, ktorego tutaj nie ma, malzonek uparl sie, ze kupi mi nowego laptoka. Po dlugiej konsultacji z kolega - informatykiem oraz mna sama (gdzie przewracal oczami, bo "baba" to musi miec ladne i zgrabne, zamiast szybkie i nowoczesne :D) pojechal i przywiozl mi nowe cacko. Po czym... musial jechac znow je wymienic, bo po wlaczeniu okazalo sie, ze laptok ma uszkodzony ekran. Ale juz nowy kompek wydaje sie dzialac bez zarzutu. ;)
Poza tym, w sobote zrobilam zdjecie ekranu z pogoda na ten tydzien. Widzicie wtorek, czyli jutro? Mamy szanse na pierwszy w tym sezonie snieg. ;)
A na koniec wiadomosc miesiaca (ktora znam od 2 tygodni, ale zapomnialam sie podzielic): ZDALAM moj egzamin! Juhuuu!!!!