Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

wtorek, 31 grudnia 2013

Niech juz sie ten parszywy rok skonczy... :(

Kuzwa, mialam w swojej karierze kilka kiepskich Sylwestrow, ale to byl zdecydowanie NAJGORSZY...

Wlasnie dzis uspilismy nasza suczke...

Najtrudniejsza decyzja w moim zyciu...

Staram sie z calych sil wierzyc, ze jednak najlepsza...

Bylam z Nia przez te ostatnie chwile...

Najstraszniejsze kilka minut...

Chodze teraz i ciagle placze...

Mimo dwojki dzieci dom zrobil sie cichy i pusty...

Taki smutny...


Spij dobrze Belusiu...

Tesknie za Toba... :(

poniedziałek, 30 grudnia 2013

Dzieciowo - zdjeciowe podsumowanie roku 2013

Nie chce mi sie klepac w klawiature, wiec wrzucam foty. ;)

Tak bylo w roku 2013 (niektore zdjecia mozecie pamietac):

Styczen:


 
Luty:

 

 
Marzec:


 
Kwiecien:

 
 
Maj (tyle sie dzialo, ze nie dalam rady wybrac tylko jednego zdjecia):

 

 

 
 
Czerwiec:

 
 
Lipiec:

 
 
Sierpien:

 
 
Wrzesien:

 
 
Pazdziernik:

 
 
Listopad (zgadnijmy czego dzieci sluchaja):

 
 
Grudzien:

 

 
 
I taki byl ten rok 2013. Barwny, gwarny, momentami cudowny, momentami nie do wytrzymania. I szkoda tylko, ze zakonczyl sie tak przykro... :(
 

czwartek, 26 grudnia 2013

Rozwod przez groch, czyli migawki z naszych Swiat

A ja juz z powrotem w pracy...
Ale nie narzekam. Po pieciu dniach z rodzinka wreszcie pije sobie goraca (!) kawe, siedzac (!) spokojnie przy biurku, zamiast popijac letnia miotajac sie miedzy kuchnia a dzieciakami. :) A dzis i tak musze wyjsc wczesniej, bo pedze z Nikiem do lekarza.

Jak Wam minely Swieta?
U nas koniec koncow bylo calkiem milo i rodzinnie. Az troche szkoda, ze tutaj jest tylko jeden dzien Bozego Narodzenia. Narobilismy sie oczywiscie jak dzikie osly, bo machnelismy nawet jedna nadprogramowa zupe (o tym pozniej) i nieplanowane ciasto bananowe. Ktore skonsumowalismy zreszta jeszcze przed Swietami. A w Wigilie i Boze Narodzenie udalo nam sie uporac z 2/3 sernika, wiec wlasciwie to znow jestesmy bez ciasta. Moze to i dobrze zreszta... Podczas 4 dni przygotowan wlasciwie nie jadlam normalnych posilkow tylko smakowalam i podjadalam, wiec w Wigilie jak sie dorwalam do stolu, wywalilo mi brzuch jak w czwartym miesiacu ciazy! Moze dlatego wszyscy zyczyli mi trzeciego dziecka? Oszaleli, czy jak??? ;)

Moje Potworki w Wigilie sie oczywiscie "zbiesily" i Maly spal tylko rano, a Bi nie spala w dzien w ogole. Chyba czuly, ze to nie taki sobie zwyczajny dzien. W rezultacie niestety wieczorem byly juz tak wymordowane, ze wieczerza uplynela w pospiechu, zeby zdazyc ze wszystkim zanim oboje urzadza totalna histerie, albo usna na siedzaco (Nik byl juz bardzo blisko). Oczywiscie M. i ja musielismy jesc na zmiane, zeby jedno caly czas zabawialo zmeczone i znudzone dzieciaki.

Senna Bi musiala oczywiscie odstawic serie fochow. Najpierw, po przyjsciu gosci, ulozyla sie glowa w dol na wycieraczce przy drzwiach i zajelo dobre 15 minut, zeby ja stamtad wywabic. Potem nie chciala dzielic sie oplatkiem. Potem znow nie chciala przestac. Odmowila zabawy z kimkolwiek. Nastepnie nie schodzila dziadkowi z kolan. Z wieczerzy, zgodnie z moimi przewidywaniami, nie sprobowala absolutnie NIC, mimo, ze w czasie gotowania posmakowala paru rzeczy i twierdzila, ze dobre...

Udalo mi sie podtrzymac chociaz jedna tradycje. Mianowicie u nas w domu zawsze na czas podkladania prezentow, dzieci byly wyganiane na dwor albo balkon, zeby wypatrywaly pierwszej gwiazdki, bo ta zwiastuje Mikolaja. A potem wolalo sie je z powrotem i rozkladalo rece, ze "Ooo... jaka szkoda, Mikolaj juz byl" i pokazuje pakunki pod choinka. W tym momencie wiekszosc dzieci nie wglebia sie jak ten Mikolaj niepostrzezenie wkradl sie do domu. :) U nas w Wigilijna noc scisnal mroz, wiec nie chcialam wyganiac Bi na dwor, ale M. wzial ja do najdalszej sypialni i tam wypatrywali Mikolaja przez okno, a reszta z nas szybciutko poprzynosila prezenty z piwnicy i samochodow. :) Zawolana Bi przezyla taki szok, ze przez moment bala sie podejsc do choinki. Ja z kolei obawialam sie, ze bedzie chciala przywlaszczyc sobie wszystkie pakunki, ale na szczescie grzecznie rozdawala je czlonkom rodziny. A kiedy sama dostala pierwszy prezent, zapiszczala ze szczescia i zabrala sie za rozpakowywanie, zapominajac kompletnie o pozostalych paczkach pod choinka. :)




Hitem okazala sie wielka paczka kredek (zmywalnych) i flamastrow (rowniez zmywalnych, innych w moim domu nie akceptuje, haha). Bi smarowala po kartkach cale Swieta, a wczoraj wziela nawet oba pudelka do lozka na drzemke! :) Nikowi za to prezenty kompletnie zwisaly. Dostal swoje pierwsze autka, bo zal mi bylo, ze biedak otoczony jest lalkami, misiami i kolorem rozowym, ale wlasciwie to je olal. :) Najbardziej chyba spodobaly mu sie flamastry siostry, wiec skonczylo sie wrzaskami i histeria z obu stron, bo Bi prezentem dzielic sie nie miala oczywiscie zamiaru. :)


 

 
Mialam upiec z Bi ciasteczka, ale M. zuzyl ostatnie jajko do smazenia karpia we wtorek i juz nie zdazylam kupic wiecej. Ciasteczka swiateczne bedziemy wiec piec po Swietach, a co tam. W sam raz na Sylwestra. ;)

Choinke M. przytaszczyl w koncu dopiero w poniedzialek. Skoczylo mi cisnienie na jej widok, bo miala byc malutka, zeby zmiescic sie na stolik, tymczasem nasza jest wysoka po sufit i szeroka na pol pokoju. W pierwszej chwili kazalam M. uciac ja w polowie, ale potem przyblokowalismy ja kanapami po bokach, z przodu dalismy stolik i jakos Nikowi nie udalo sie stluc ani jednej bombki, chociaz usilnie probuje. :) Tyle, ze po polozeniu dzieci spac, ubieralismy to drzewsko prawie do polnocy...

No a jak to bylo z tym grochem?
Napisalam, ze Swieta uplynely nam milo i rodzinnie? Tak bylo, ale nie moge tego samego napisac o przygotowaniach. :) Bo wiecie, cale kucharzenie i sprzatanie spadlo na moje barki, zadaniem M. bylo glownie zabawianie dzieci i skrojenie mi od czasu do czasu cebuli. Tymczasem moj malzonek caly czas siadal przed kompem, a dzieci puszczal samopas po domu. W rezultacie znalazlam puszke kukurydzy pod choinka, puszke tunczyka (zupelnie nie zwiazanego z Wigilia) w klockach i chyba z 10 pokrywek na plastikowe pojemniki pod kuchenka. Butelki octu i oliwy z oliwek turlaly sie w te i we wte po calej kuchni...
No, ale wracajac do grochu. Czy u was gotowalo sie na Wigilie groch w kapusta? U mnie nie, pierwszy raz uslyszalam o tej potrawie juz po slubie. Poniewaz M. co roku wzdychal, ze nie ma grochu z kapusta, ze co to za Wigilia bez kapusty z grochem, wiec w tym roku poprosilam, zeby wzial od mamy przepis, to ja zrobie. Wzial, dopisalam skladniki do listy zakupow i pojechalismy. Juz w sklepie konsternacja, bo biore groch, a M. mowi, ze to nie to. I pokazuje mi, ze jego mama uzywa tego "grochu". A w rekach trzyma paczke fasoli! Popukalam sie w czolo, ze przeciez mial byc GROCH z kapusta, tesciowa w przepisie wyraznie mowi o grochu, cos mu sie pomylilo i juz. M. uparcie zaladowal do koszyka rowniez paczke fasoli. Ok. W sobote namoczylam groch, zeby ugotowac go z kapusta nastepnego dnia. A musicie wiedziec, ze poniewaz Wigilia miala byc u nas, troche mialam wiec gotowania, ale jeszcze wiecej sprzatania, bo jak to tak, przyjac gosci w zasyfionym domu? Na te 4 dni przygotowan mialam wiec dokladny grafik (mentalny) co robie ktorego dnia. Planowalam wiec robic groch z kapusta w niedziele. Rano M. rozmawial z rodzicami na Skype i pokazal mamie co namoczylam oraz worek fasoli i spytal ktore powinnismy uzyc. Tesciowa, ze ona uzywa fasoli. Pytam, ze przeciez w przepisie podala wyraznie: G-R-O-C-H. Na to kobita zaczela sie platac w zeznaniach, ze no tak, ale ona zawsze robi z fasola, bo z grochem jej nie smakuje... Myslalam, ze mnie cos trafi! Kuzwa, matka z synem, a nie umieja sie dogadac! To tak trudno powiedziec M. dokladnie to co powiedziala mi? A nie, gada mu o grochu, pokazuje fasole, a potem zadne z nas nie wie co robi... W kazdym razie bylam gotowa wylac caly ten namoczony groch na lepetyne M. Albo jeszcze lepiej, chlusnac nim w tesciowa przez lacza internetowe. Nie dziwcie sie, stanie w kuchni juz mi uderzalo do mozgu, schrzanili mi grafik bo musialam teraz przez noc moczyc fasole, w dodatku bylam przed okresem, wiec humory mialam, ze hoho. M. co prawda stwierdzil, ze mozemy zrobic te kapuste z grochem, ale tylko rzucilam mu nienawistne spojrzenie. Zeby mi potem mruczal, ze to nie smakuje jak jego mamusi? Niedoczekanie. Skonczylo sie wiec na gotowaniu jeszcze grochowki, bo szkoda mi bylo zmarnowac tego grochu. Jakbym malo miala roboty, to jeszcze wlasny maz mi doklada...
Ale kapusta z fasola okazala sie calkiem smaczna. ;)

Wesolego Po Swietach! ;)

niedziela, 22 grudnia 2013

Na te Swieta...

Wszystkim blogowym Ciociom (i Wujkom, jesli jacys sie znajda),
 
Z okazji Swiat Bozego Narodzenia,
 
Aby Malzonkowie Nie Wkurzali,
 
Dzieci Nie Smecily,
 
Goscie Nie Krecili Nosami,
 
Zeby Ryba sie Udala, Ciasto Nie Przypalilo, a Oplatek Nie Zostal Zezarty przez Domowego Siersciucha,
 
zycza
 
Potworki oraz ich wiecznie-zrzedzaca Matka


(Ta fotke przerobilam w tym roku na kartki swiateczne)

czwartek, 19 grudnia 2013

Swieta, Swieta, kto to ogarnie???

Kucze blade, Boze Narodzenie juz za 5 dni!!!

Moj nastroj swiateczny wlasciwie prysl wraz ze zwolnieniem z pracy malzonka. Probuje go bez wiekszych nadziei reanimowac przez puszczanie piosenek bozonarodzeniowych w aucie, ale nawet nieziemski Josh Groban i jego plyta "Noel" nie pomaga...

Mamy kupe sniegu i chociaz swiat wyglada pieknie i swiatecznie. Ale w niedziele ma byc prawie 15 stopni z deszczem i bialosc szlag trafi. Nawet Matka Natura ma wiec w powazaniu Boze Narodzenie...

Swiateczne porzadki zalatwiam mocno po lepkach, cos tam ogarniam w szafkach, ale bez wiekszego wdawania sie w szczegoly. Odwracam wzrok od brudnych okien, cale szczescie, ze jak wracam do domu to zapada juz zmierzch. Chyba posprzatam chalupe jak zwykle i tyle...

Nie mniej jednak Wigilia wypada u nas, jako jedynych posiadajacych w domu normalna jadalnie. Wypadaloby wiec cos przygotowac... Co prawda ciotka M. tez cos tam przywiezie, ale nie zgadalysmy sie jeszcze co kto robi, wiec pierdziele jej liste i robie to, na co mam ochote, a ona moze sie dostosowac. Nie jestem w humorze na kompromisy...

Wczoraj siadlam i zrobilam liste potraw. Nie jest dluga bo bedzie tylko 5 doroslych i dwoje malych dzieci, ktore poza deserem, zbojkotuja pewnie cala wieczerze... Mam 4 dania na Wigilie (moze M. dorobi jeszcze jakas rybe, u mnie w domu zawsze krolowaly sledziki, wiec tego sie trzymam, a on niech sobie robi smierdzacego karpia, jak chce...), bigos na 1 dzien Swiat, sernik i ciasteczka, ktore ambitnie planuje upiec z Bi. Niby niewiele, ale lista zakupow zajela mi prawie cala kartke formatu A4. Serio! Jak to w ogole mozliwe???

Chce koniecznie zalatwic zakupy przed weekendem, poki jeszcze mam szanse na przebicie sie przez tlum ludziskow. Dzis po pracy wybieram sie wiec do polskich sklepow, zwanych przez nas uroczo "Polakowem", a jutro do sklepu tubylczego. ;)

Choinki nadal nie mamy, to juz projekt na weekend. Jak zwykle robimy to na ostatnia chwile, ale zaleta tego jest taka, ze ceny beda znacznie nizsze niz 3 tygodnie temu. A my i tak chcemy kupic tylko malutka, ktora mozemy upchnac na stoliku miedzy kanapami. Glownie ze wzgledu na Nika, chociaz jak znam Bi, to tez bedzie probowala pobawic sie bombkami. Z tej przyczyny nie rozkladam zadnych ozdob swiatecznych. Obawiam sie, ze moja kolekcja nie dotrwalaby nawet do Wigilii...

Z kartkami swiatecznymi zeszlo mi tak dlugo, ze skrocilam liste do tylko najblizszej rodziny. I tak dojda chyba po Nowym Roku, bo jeszcze ich nie wyslalam...

Prezenty mamy juz na szczescie ogarniete. Ciesze sie, ze dzieciom i mojemu tacie kupilam drobiazgi zanim jeszcze M. stracil prace. Juz wystarczajaco wzdrygalam sie przed wydawaniem kasy na prezenty dla ciotki M. i jej faceta oraz opiekunki Bi. No, ale wypada... A tu jeszcze cala spozywka do kupienia, az boje sie ile zaplacimy. Ech... :(

W pracy zapieprz taki, ze nie wiem w co rece wlozyc, a jeszcze kolega z biura wzial sobie dzis pol dnia wolnego... Wszyscy lataja jak ze sraczka, bo poniedzialek mamy wolny, a potem do 6 stycznia pracuje tylko garstka osob i w koncu to tylko pare dni. Wszelkie raporty musza wiec byc powysylane do klientow najpozniej jutro. A jutro, w ostatni dzien, spedze oczywiscie 3 godziny na meetingach, co za strata czasu! Szkoda, ze za nadgodziny nikt mi nie zaplaci, bo chetnie zostalabym dluzej, zeby ogarnac lepiej ten burdel...

No dobrze, pomarudzilam, ponarzekalam, teraz czas na cos weselszego. Na poczatek obiecane zdjecie z urodzin Nika, czyli moj maly "wstydzioszek":




Poza tym, jakis czas temu Anetka prosila o kolejne zdjecie porownawcze Potworkow. Dlugi czas nie udawalo mi sie pstryknac zadnej sensownej fotki, bo mam do skoordynowania dwoch modeli, ktorzy sa w ciaglym ruchu. W dodatku aparat jest obiektem goracego pozadania Nika. Na jego widok az swieca mu sie oczy, natychmiast rusza ku tobie z wyciagnietymi raczkami i wymuszajacym wrzaskiem. Ale jakis tydzien temu, M. udalo sie strzelic TO zdjecie:



Tak mniej wiecej wyglada teraz ich roznica wzrostu, a wiec nadal jest znaczna. Poza tym zdjecie swietnie oddaje jak Potworki wygladaja na codzien: Bi z fochem i usmiechniety Nik ze sliwa na czole. :)
A w bonusie jeszcze jedna fota. W sobote sypnelo u nas sniegiem, w niedziele obowiazkowo wytaszczylismy wiec z piwnicy sanki. Co prawda nasze saneczkowanie bylo malo ambitnie, bo tylko po ogrodzie, ale zawsze to troche zabawy na swiezym powietrzu. :)



Na sankach jednak najlepiej jezdzilo sie po odsniezonym podjezdzie. Kiedy M. wjechal w snieg, sanki przechylily sie na jedna strone, Nik plasnal bokiem buzi w bialy puch i, co tu ukrywac, bylo duzo wrzasku, az myslalam, ze to koniec zabawy. :) Na szczescie Nik nie zraza sie tak szybko jak Bi. Ktorej to, nota bene, zajelo pol godziny, zeby odwazyc sie wejsc w glebszy snieg! A potem, kiedy stracila rownowage i upadla na kolana, zaczela plakac, ze jest BRUDNA! Ten flejtuch, ktory brudne rece bez przerwy wyciera w bluzki i spodnie i ucieka przed woda, ryczal jak bobr na widok rekawiczek pokrytych sniegiem! :)

A teraz wracam do papierkow... Hurra...

wtorek, 17 grudnia 2013

Roczniak

O zwolnieniu M. napisze w ktoryms z kolejnych postow, kiedy troche ogarne mysli. Narazie czuje sie jakbym zyla w pewnego rodzaju zawieszeniu. Uparcie odganiam od siebie mysli w stylu "jak to bedzie" i niczym Scarlett O'Hara powtarzam sobie "Nie bede teraz o tym myslec. Pomysle o tym jutro...".

Trzeba sie troche rozweselic, wiec czas napisac cos o rocznym Kokusiu. :)

Jaki jest wiec moj 12-miesieczny synek?

Kochany, usmiechniety, calusny i ogolnie do schrupania. Przytula sie, kokosi, daje mokre buziaki, robi "noski eskimoski" i czestuje tym co wlasnie trzyma w raczce. Uwielbia zabawe w "gdzie sroczka kaszke wazyla". M. i tesciowie przysiegaja, ze umie robic "kosi-kosi lapki", ale chyba cos mnie kreca, bo jak narazie Nik na haslo matki "zrob kosi-kosi!" tylko sie szeroko usmiecha i ani mysli klaskac. ;)

Maszeruje juz sobie swobodnie, niemal nonszalancko po domu. Niestety w miare jak wychodzi mu to coraz lepiej, zaczyna szalec, a dokladniej rzecz biorac, biegac. Czestotliwosc upadkow i wypadkow znow wiec wzrosla i pojawily sie nowe guzy i siniaki. Az mi glupio jak obcy ludzie komentuja: "ojej, ale ma brzydkiego siniaka" albo "ale sliwa na czole!". Zupelnie jak jakies maltretowane dziecko. ;)
Nadal uwielbia wspinac sie na kazdy nizszy stolek, zabawke czy sprzet. Schodzic oczywiscie nie umie, wiec juz kilka razy zaliczylam zawal, kiedy sturlal sie z czegos na podloge. Na szczescie naprawde wysokie miejsca sa narazie poza jego zasiegiem... Potrafi sobie juz bez problemu otwierac drzwi do pokoi. Cale szczescie, ze w wyjsciowych mamy taka galke, ktora trzeba przekrecic, inaczej moglby nam uciec nam na podworko. ;)

Rozumie coraz wiecej prostych polecen, takich jak "chodz" czy "daj". Na haslo "chodz, ulozymy puzzle", albo "chcesz poczytac ksiazeczki?", idzie bezblednie do odpowiednich polek. Kuma juz tez pomalu kto jest kim w naszej rodzinie. Ostatnio szalal w jednym kacie pokoju, a Bi drzemala na kanapie. Chcialam zeby juz pomalu wstawala, wiec zawolalam "Biiii, budz sie!". Na to Niko zaliczyl w tyl zwrot, podlecial do spiacej siostry i sprzedal jej plaskacza! Taki przejaw braterskiej milosci. :)Nik rozumie tez "nie wolno", zawsze odwraca sie i patrzy z szelmowskim usmiechem, ale pokusa jest za silna, nigdy nie slucha. :) Nauczyl sie tez wreszcie, ze czestujac chrupka trzeba ja puscic po wlozeniu komus do buzi. :)

Ulubione zabawki to nadal kolka. Wszystko co jezdzi, jest przewracane do gory nogami i nastepuje wesole krecenie koleczek. :) I niewazne czy jest to jezdzik siostry, wlasny pchacz, wozek dla lalek, czy... odkurzacz! No wlasnie, odkurzacz... Nik go po prostu uwielbia! Przynajmniej kilka razy dziennie otwiera sobie szafe, wyciaga rzeczony sprzet i zaczyna ogladanie, macanie, naciskanie guzikow... Potrafi sie tak bawic nieraz 15 minut! :) Kazde sprzatanie domu to dla mnie wyzwanie, bo Nik lazi za mna i probuje odebrac mi ukochany odkurzacz! Trzyma go, albo wrecz wyrywa mi rure, a jak matka sie nie daje, zaczyna sie drzec. Doszlo do tego, ze na czas odkurzania M. musi brac syna na dwor, albo zamykac w pokoju i puszczac piosenki na YouTube... :)

Nik uwielbia kapiele. A raczej kocha brodzic w wodzie, lapiac zabawki bo za zadne skarby nie usiadzie. Splukanie go po myciu laczy sie z dzikim wrzaskiem i lzami jak grochy, podobnie jak wyciagniecie z wanny.

Kiedy tylko uslyszy piosenke w radiu badz telewizji, zaczyna podrygiwac dupka i szeroko sie szczerzyc. :)

Zebow liczy 5. Oprocz jedynek ma lewa gorna dwojke. A i pozostale sa juz widoczne pod dziaslami. Rosna jednak bardzo powoli. Gorne jedynki, ktore przeciez przebily mu sie dawno, dawno temu, nadal nie sa widoczne podczas usmiechu. No i niestety gorne zabki rosna mu krzywo. Nie wiem skad to sie wzielo, w koncu Nik karmiony byl glownie piersia, a smoczka nie uzywal w ogole. Bi ma piekne, prosciutkie zabki, a jej brat powykrzywiane na wszystkie strony... Jedyna nadzieja, ze ma ich jeszcze niewiele i sa male, zanim dorobi sie pelnej szczeki, moze troche sie wyprostuja...

Nadal karmie go piersia wieczorem i nad ranem. W zeszlym tygodniu wyeliminowalam popoludniowe karmienie i o dziwo Nik przyjal to spokojnie. W tym tygodniu planowalam przestac go karmic wieczorem. Juz psychicznie szykowalam sie na wrzaski i protest, ale okazuje sie, ze niepotrzebnie. Maly jest chory, chyba zlapal jakiegos wirusa. Ma goraczke i to dosc wysoka, bo caly czas oscyluje okolo 39 stopni. I zadnych innych objawow. Ani katarku, ani kaszlu, nie widac tez zeby go cos bolalo, tylko ta goraczka. Najgorzej, ze nie daje sie za bardzo zbijac. Dzisiaj to juz trzeci dzien, jesli nadal nie bedzie poprawy to jutro zabiore go do lekarza. W kazdym razie uznalam, ze podczas choroby nie bede go jeszcze dodatkowo stresowac odstawianiem od piersi. Kilka dni zwloki nie zbawi ani jego ani mnie. :)

A jesli juz mowa o jedzeniu, to zaczelismy dawac Nikowi mleko krowie i wydaje sie, ze toleruje je bez zadnych sensacji. Tyle, ze nie bardzo mu smakuje, wiec tak jak przy Bi, musimy je miksowac z owocami albo jogurtem. Poza tym jednak z jedzeniem Nik "wdal" sie w siostre i oprocz kaszek, zupek i chrupek, lub czasem chlebka z maselkiem, nie chce jesc absolutnie nic...

Czy u Was tez robi sie na 1 urodziny zabawe z rozancem, ksiazka, kieliszkiem i pieniedzmi? My urzadzilismy malemu imprezke w miniona niedziele i pekalam ze smiechu z mojego synka kiedy postawilismy go przed wyborem. On, zawsze taki odwazny, pierwszy do wszystkiego, teraz podszedl ostroznie, dotknal banknotu, potem rozanca, wyciagna raczke do kieliszka, ale nie wzial go na poczatku do raczki. W ktoryms momencie w ogole cofnal rece jakby oniesmielony i zabral sie do ucieczki. Mam to na zdjeciu, jak wgram to wrzuce. :) Czy to oznacza, ze Nik wyrosnie na czlowieka nieszablonowego i bedzie mial w powazaniu narzucone stereotypy? ;) A przynajmniej bedzie probowal, bo w koncu jednak dokonal wyboru. Identycznego jak siostra - rozaniec, a potem kieliszek. Same sprzecznosci te moje dzieci. :)

W zeszlym tygodniu bylismy na pierwszym pobraniu krwi, ktore musielismy zaliczyc przed bilansem u pediatry. Poniewaz M. reaguje "alergicznie" na widok krwi, poszlam do gabinetu z synem, a tatus zostal w poczekalni. Blad. Nik ma tak tlusciutkie raczki, ze nie widac na nich zylek (tutaj nawet malutkim dzieciom robia pobrania krwi z zyly w zgieciu lokcia). Pielegniarka probowala sie wiec wbic w ciemno. Udalo sie chyba za 3-4 razem. Stracilam rachube bo zrobilo mi sie slabo. Dobrze, ze musialam trzymac Nika, ktory pomimo masci znieczulajacej, po drugiej probie darl sie i wyrywal jak opetany, inaczej chyba bym im tam odplynela... Nic to, najwazniejsze, ze sie udalo, wyniki wyszly w porzadku, nastepna trauma za rok.




(kocham po prostu odciski tlustych paluchow na lodowce...)


Bilans roczniaka mamy za tydzien, wtedy dowiem sie ile Nik obecnie wazy i mierzy. W kazdym razie nie rosnie juz tak intensywnie jak jeszcze niedawno. Ubranka na 12 miesiecy nadal sa na niego dobre, a zaczal je przeciez nosic w wieku 9 miesiecy.

A pisalam, ze codziennie mam ochote go schrupac? ;)

poniedziałek, 16 grudnia 2013

Piatek trzynastego

Zawsze nasmiewalam sie z glupiego przesadu o 13-tym w piatek...

Az do zeszlego. Teraz na kazdy bede czekac w strachu i stresie... :(

M. w piatek zostal zwolniony z pracy... Najgorzej, ze nie wiemy jeszcze czy bedzie mu przyslugiwac zasilek. Czeka nas kilka tygodni nerwow...

Przed samymi Swietami, kiedy kupa wydatkow... Czemu by nie... :(

czwartek, 12 grudnia 2013

Niektorzy to maja popitolone...

Dziekuje wszystkim w imieniu Kokusia za zyczenia urodzinowe!!! Zeby on wiedzial, ze ma tyle przybranych ciotek! ;)

A co do tytulu posta... Juz po audycie, uff...

Mamy takich kontroli kilka w roku. Sama pracuje jako audytor od ponad 4 lat, wiec troche ich juz widzialam. I musze przyznac, ze byl to jeden z gorszych. Moglo byc oczywiscie gorzej, to fakt, bo najpaskudniejsze audyty sa kiedy trafi ci sie jakis oszolom ktory, tak jak ostatnio, nie daje ci dojsc do slowa, z gory zaklada ze nie masz racji, a jesli ja masz udaje, ze nie slyszy... Albo jak ma taki akcent, ze za cholere nie mozesz go zrozumiec. Trudno jest udzielic odpowiedzi, kiedy nie kuma sie pytania...

Ale wracajac do naszego audytora, to byl zupelnie inny - grzeczny, wyrozumialy, a przy tym niebywale dokladny i bardzo kompetentny. Ale, ale! Wlasnie, gdzie lezy problem? Otoz, zazwyczaj (czy raczej prawie zawsze), audytorzy wola pracowac sami, we wlasnym tempie i tylko od czasu do czasu sie do nich zaglada, zeby odpowiedziec na pytania. Ale nie pan Wail (po 2 dniach nadal nie wiem jak powinno sie to poprawnie wymawiac), o nie!!! On, zazyczyl sobie, zeby przedstawiciel Kontroli Jakosci siedzial z nim w pokoju i odpowiadal na kazde biezace pytanie! Spedzilam wiec dwa calutkie dni w malej salce konferencyjnej, gapiac sie na sciany, rysy na stole i tesknie wygladajac przed okno... A nasz audytor srednio raz na 10 minut zadal pytanie albo poprosil o dokument...

Najgorsze, ze ja wcale nie mialam brac udzialu w tym audycie! Moj szef i kolega z biura mieli sie nim zajac. Stwierdzam, ze moj kolega ma jakis szosty zmysl, bo akurat w pierwszy dzien audytu wzial wolne na chore dziecko! Zupelnie jakby ktos dal mu cynk! Juz mu przekazalam, ze wisi mi przysluge i to wielka... ;) Cale szczescie nie bylam sama w mojej niedoli. Poniewaz szef potrafi lepiej bronic naszych operacji i organizacji pracy, natomiast ja lepiej znam nasze przepisy, wiec siedzielismy tam razem jak te dupki i od czasu do czasu wymienialismy poirytowane spojrzenia... :)

Mowie Wam, jak normalnie podczas audytow wkurza mnie latanie i zbieranie wszystkich dokumentow, tak tym razem kazda okazja byla dobra, zeby wyrwac sie z tej dusznej salki! Kiedy bylam proszona o jakis papierek, z wielkim usmiechem odpowiadalam "alez oczywiscie!" i wypadalam z pokoju zanim moj szef oswiadczyl, ze sam pojdzie go poszukac. :) A potem wykorzystywalam ta okazje, zeby skorzystac z lazienki, zadzwonic do meza i zaparzyc sobie kawy... ;) Slowem: Kosz-mar!

Najwazniejsze jednak, ze juz po, a w najblizszym czasie zaden z naszych obecnych lub potencjalnych klientow nie anonsowal sie z audytem. Po tym potrzebuje odpoczynku, bo czuje sie jak po sesji na studiach, kompletnie zjechana psychicznie. Albo sie po prostu starzeje... No i ciesze sie, ze chociaz facet znalazl cala liste bledow, to wszystko to sa duperelki. Ktore mimo wszystko trzeba bedzie poprawic i przedstawic dokumentacje, ze rzeczywiscie poprawki zostaly naniesione. Ale o to juz bedziemy sie martwic jak dostaniemy oficjalny raport... :)

Jedna rzecz z mojej przedswiatecznej listy stresow do skreslenia. :)

wtorek, 10 grudnia 2013

To dzisiaj, to juz!

Nie mam czasu na dluzszego posta, ale jakbym mogla DZIS nie napisac???

Wszystkiego Najlepszego Synku! Rosnij Zdrowo i Niech Usmiech Nie Schodzi Ci z Buzi!
I oducz sie szybko wymuszania wszystkiego rykiem, bo mamusia oszaleje... ;)
Oczywiscie w taki dzien nie moglabym nie oddac sie wspominkom... Popatrzcie na ponizsze zdjecie, uwielbiam je... Nie jest co prawda rowno sprzed roku, bo zrobione dzien pozniej, ale nie bawmy sie w szczegoly. ;) Jest w nim tyle czulosci i ciepla. Efekt psuje troche zakrwawiony wenflon na rece matki, ale nie rzuca sie on az tak bardzo w oczy...


Patrze na ta moja dwojke Potworkow i nie moge sie nadziwic jak bardzo sie oboje zmienili przez ten rok... Same zobaczcie, fota ze Swieta Dziekczynienia:

(Fryzurka Bi to dzielo tatusia, ja nie mialam z tym nic wspolnego...) :)
Opis rocznego Kokusia bedzie niestety musial poczekac na lepsze (czyt. spokojniejsze) dni...


piątek, 6 grudnia 2013

Indyk i grudzien na wariackich papierach

Szybkie podsumowanie dlugiego weekendu:

W Thanksgiving, kiedy wszyscy siedza w domu i pichca, fajnie robi sie zakupy. Sklepy swieca pustkami (w sensie ludu, bo polki uginaja sie pod ciezarem produktow).

Nasza ulubiona kafejka, z okazji Swieta Dziekczynienia, rozdawala kawe za darmo. Bardzo mily gest, szczegolnie dla niedospanych rodzicow dwojki maluchow. ;)

Indyk pieczony w kawalkach nabiera lepszego smaku, nie jest suchy i nawet ja zjadlam go ze smakiem.

Bi chciala jesc indyka kiedy jeszcze surowy lezal w zlewie, ale upieczonego posmakowala i wyplula. Zjadla dwa plasterki pieczonego slodkiego ziemniaka i to byla jej cala kolacja. :/

Nik podlaczyl sie pod moj talerz, wpalaszowal dobra cwierc matczynej porcji indyka i ziemniaczkow, po czym porzucil mnie na rzecz talerza ojca, z ktorego tez niezle uszczknal. Balam sie, ze peknie. :)

Dzieci nie spiace od 11 rano (Nik) lub caly dzien (Bi), po godzinie 17 sa juz nie do zniesienia.

Wieksza ilosc osob w domu skutecznie odwraca ich uwage od tego, ze sa kompletnie wyrabane i jakos potrafia wytrzymac do 19. :)

Zima musimy koniecznie pamietac o dokarmianiu naszych znajomych kaczuszek. Biedaki zyja sobie w malej przerebli na jeziorku i malo nozek nie pogubily slizgajac sie na lodzie kiedy pedzily do rzucanych kawalkow chleba.

Niko w czasie dlugiego weekendu calkowicie porzucil raczkowanie. Teraz chodzi, chodzi, chodzi... Pomalu, ostroznie, na szeroko rozstawionych, palakowatych nogach, ale chodzi. Samodzielnie. Roczek mamy wiec oficjalnie "przetuptany". :)

Poza tym dzieci mi sie podczas dlugiego weekendu "popsuly". Z Bi nagle zrobila sie panna obrazalska. Kiedy cos idzie nie po jej mysli, przestala sie (prawie) drzec, za to idzie do kata i odwraca sie do wszystkich tylem, albo patrzy wzrokiem bazyliszka. I nie odzywa sie. Nie pomagaja wtedy proby odwrocenia uwagi czy zagadania. Musi swoje odsiedziec, a czasem trwa to nawet 10-15 minut. :) Nik za to zaczal proby wymuszania wszystkiego wrzaskiem. Nadal sie tez zanosi, ale teraz robi to kiedy chce cos dostac, albo kiedy ktos (najczesciej siostra) mu cos zabierze. Tak wiec dlugi weekend do spokojnych (a juz napewno do cichych) nie nalezal. :)

Teraz o grudniu. Juz po tych pierwszych kilku dniach miesiaca widze, ze nie bedzie mnie tu za duzo. Juz jestem ciagle do tylu z Waszymi postami, odpowiadaniem na komentarze pod wlasnymi, ze o pisaniu nowych nie wspomne... :(

Po pierwsze, wszyscy w pracy chca pokonczyc projekty przed koncem roku. Zostalismy wiec z kolega doslownie zasypani papierami. Sleczymy nad tym cholerstwem i czasem idzie rece zalamac. Znajdujemy bledy, ktore sa po prostu glupie i wynikaja z tego, ze nikt poza nami nie fatyguje sie, zeby dokument zwyczajnie przeczytac. Co gorsza, kiedy wreczamy poprawki, wspolpracownicy obdarzaja nas tak kwasnymi minami, ze mam ochote trzepnac jedna z drugim przez leb, zeby moze nastepnym razem sprawdzili wlasne wypociny...

Po drugie odeszla nam dziewoja zajmujaca sie administracja i dokumentami. Ktos musial tymczasowo przejac jej obowiazki i dokumentacja padla na mnie, poniewaz mam dostep do prywatnego serwera. Hurra... Latam wiec i drukuje, kseruje, roznosze kopie po laboratoriach, skanuje i loguje w archiwum. Niby prosta praca, ale wymaga idealnej organizacji (szczegolnie, ze musze ja polaczyc z moimi codziennymi obowiazkami) i co sie nabiegam to moje. Moze uda mi sie nawet zrzucic pare kilo przed Swietami. Dobrze by bylo, bo pod koniec miesiaca szybko nadrobie brak kalorii. Poki co jednak robie poltora etatu w jednym i jade glownie na kofeinie. Serio! Pije 3 kawy w 8 godzin!

Zeby jeszcze bardziej mnie dobic, w srode i czwartek mamy audyt. I to ten gorszego rodzaju bo od nowego klienta. Starzy klienci maja latwiejsze, bo zazwyczaj patrza na projekty, ktore juz dla nich wykonalismy. Nowi za to przegladaja nasze wszystkie systemy i szukaja przyslowiowej dziury w calym... :(

To by bylo o pracy. Poza tym w sobote mamy firmowe Christmas Party. Nadal bije sie z myslami czy isc. Caly rok czekalam na ta impreze, a teraz moja obecnosc stoi pod znakiem zapytania. :( A dlaczego? Poniewaz musialabym isc sama. M., po oparzeniu Nika stanowczo odmawia zostawienia dzieci z kimkolwiek poza nami samymi. A bez niego tak srednio mi sie chce isc, w koncu zazwyczaj sa tam same pary...

W nastepna sobote za to jest impreza Bozonarodzeniowa u mojej kumpeli. Juz obiecalam, ze wpadne, bedzie grupa fajnych ludzi, spedze milo czas i moze troche sie odstresuje. Impreza jest jednak "bezdzieciowa", wiec znow musialabym zostawic M. z Potworkami i troche mnie gryzie sumienie. No i wypada cos upichcic (tak jest tu przyjete, ze zazwyczaj na imprezy kazdy przynosi cos do przekaszenia)... Tylko kiedy? Chyba w nocy... Dodatkowo, nastepnego dnia chcemy urzadzic Nikowi przyjecie urodzinowe. Co prawda tylko w rodzinnym gronie, ale i tak trzeba cos ugotowac, zamowic tort, posprzatac chalupe, itd.

Jakby malo bylo stresu, M. dostal zawiadomienie w pracy, ze na czas miedzy Swietami i Nowym Rokiem przenosza druga zmiane na dzien. Tak sie wkurzylam, ze mialabym ochote podjechac do jego szefa i wygarnac co o tym mysle. Do cholery jasnej, jesli ktos wybiera prace w nocy, to zazwyczaj ma ku temu powod, czyli jakies dzienne zobowiazania! My mamy problem, co zrobic z Nikiem. Nie mamy zaufanej opiekunki, a moj tato juz powiedzial, ze nie podejmie sie calodziennej opieki nad wnuczkiem, zreszta po ostatnich wydarzeniach nie bardzo mu ufamy. Zostalo nam kilka opcji, ale zadna tak naprawde mi nie odpowiada. Pierwsza to oczywiscie wziac wolne z pracy. Nie chce jednak marnowac urlopu na opieke nad dziecmi, kiedy myslimy o przylocie do Polski tego lata. Niby to tylko 3 dni, ale jesli rzeczywiscie sie zdecydujemy, bede potrzebowala przynajmniej 10 dni wolnego, a przy tutejszym systemie (2 na miesiac) ciezko je uskladac. Druga opcja to oczywiscie dla M. nie przychodzic do pracy. Ale wtedy nie zaplaca mu ani za te dni, ani za Swieta... No i trzecia, z ktora wiaze najwieksze nadzieje, to zostawic Nika u opiekunki Bi. Tu oczywiscie zalezy czy sie zgodzi, bo opieka nad takim maluchem to w koncu troche ciezsze zadanie niz grupka dwulatkow...

Poza tym ida Swieta, a ja nie mam czasu na gruntowne porzadki. Chyba w ogole je sobie odpuszcze i po prostu ogarne chalupe "po lepkach", jak zwykle. Miedzy weekendowymi spotkaniami towarzyskimi, urodzinami Nika, oraz zwyklymi zakupami i zalatwianiem spraw, trzeba jeszcze znalezc czas na zakup i ubranie choinki. I pojechac z Nikiem na pobranie krwi przed bilansem roczniaka. I kupic ostatnie prezenty. I zapakowac i wyslac paczki do Polski. A zostaly tylko 3 weekendy, bo w tygodniu nie mam oczywiscie szans na zrobienie czegokolwiek. :(

Na szczescie bylam przewidujaca i prezenty na Mikolajki dla dzieci i urodziny Nika zamowilam przez internet. Jak rowniez czesc prezentow Gwiazdkowych. Ale sporo jeszcze zostalo do kupienia, a czasu brak... Mialam tez plan zrobic foty dzieciakom i przerobic je na kartki swiateczne. Zbieram sie juz drugi tydzien i nie mam jak, no nie mam. Chyba nie bedzie kartek w tym roku... A ja bardzo lubie wysylac (a jeszcze bardziej dostawac) nie maile, nie smsy, ale wlasnie tradycyjne kartki swiateczne...

Na weselsza nute, to wszyscy pisza dzis o Mikolaju, wiec jakbym ja mogla pominac ten temat. :) Wylamalam sie z tradycji w tym roku i zamierzam podlozyc dzieciom prezenty Mikolajkowe dzis w nocy. Po prostu chce byc w domu i zobaczyc mine Bi i spedzic z nia troche czasu na zabawie, zamiast pedzic do pracy. Ona w koncu nie zna sie jeszcze na datach i kalendarzu. :) U nas w domu zawsze prezenty znajdowalo sie w butach, wypucowanych do polysku w poprzedni wieczor. Ciekawe jak zereaguje Bi, kiedy zaczne jej tlumaczyc, ze musi wyczyscic buciory? ;)

A zmieniajac zupelnie temat na koniec, bedzie o chlopach i tym jak mnie zadziwiaja. Tzn. jeden, konkretny, czyli M. Jak wiecie, z racji pracy na druga zmiane, a potem opieki nad synem, M. spi po 3-4 godziny dziennie. Jest zmeczony, wiem to i sam czesto narzeka. Najbardziej wymordowany jest oczywiscie w piatki i sobote, po calym tygodniu. Ktos by pomyslal wiec, ze bedzie spal jak kloda. I zazwyczaj tak jest, czasem jednak "wyzsze" potrzeby przycmiewaja brak snu. Dzis na ten przyklad, Nik obudzil sie z rykiem przed 5 rano, bardzo glosno domagajac sie cycka. Poszlam nakarmic ssaka, a kiedy wrocilam do lozka zagrzac sie jeszcze chwilke przed budzikiem, M. nie spal i zaczal sie do mnie kleic, wyraznie domagajac sie same-wiecie-czego. ;) Napisze tylko, ze dopial swego, choc powiedzenie "seks z rana jak smietana" zupelnie do mnie nie przemawia. Ale w drodze do pracy zastanawialam sie nad fenomenem faceta. Ja po 3 godzinach snu nie wiem jak sie nazywam. A moj malzonek, jak go przypili, to prosze, jeszcze znajdzie energie na baraszkowanie pod koldra. ;))

Nooo... Posta pisalam 4 dni! To chyba rekord, ale wyglada na to, ze caly grudzien juz tak bedzie...

poniedziałek, 2 grudnia 2013

Na slodko

Bo wczoraj mielismy z M. kolejna rocznice slubu. Rocznica szosta - cukrowa. Chociaz u nas ten szosty rok nie byl za slodki. Mowia, ze to siodmy jest zazwyczaj kryzysowy. Jesli to prawda, to mamy przechlapane. :) Tylu klotni i cichych dni co w miniony rok, nie mielismy lacznie przez piec pozostalych.

Oczywiscie winie za obecny stan naszego malzenstwa podwojne rodzicielstwo przy krotkim odstepie czasu miedzy dziecmi. No i prace w roznych porach, przez co od poniedzialku do piatku kazde z nas jest poniekad rodzicem samotnym... Jedyna nadzieja, ze wkrotce Mlodszy podrosnie, oddamy go do opiekunki Bi, M. wroci na pierwsza zmiane, bedziemy wieczorami razem i zrobi sie latwiej. I moze ten siodmy rok nie bedzie taki zly. Bo jesli okaze sie gorszy niz szosty, istnieje realna grozba, ze skonczy sie rozwodem... ;)

Czy swietowalismy? Nie. Mimo, ze rocznica wypadla w weekend. Po ostatnim oparzeniu Nika, M. nie zgodzil sie zostawic go ani z moim tata, ani ze swoja ciotka. A wyjscie z dziecmi to nie relaks, tylko nerwy. Przynajmniej dla nas. Spedzilismy wiec dzien bardzo romantycznie robiac zakupy, gotujac obiady na caly tydzien, wstawiajac i skladajac pranie, a w przerwach marudzac, ze dzieciaki nie chca spac w tym samym czasie i ciagle przynajmniej jedno kreci sie pod nogami, wymagajac oporzadzenia i zabawiania. :)

Kupilam M. w koncu prezent "praktyczny". Utyskiwal ostatnio, ze nie ma juz calych koszulek. Rzeczywiscie, skladajac pranie widze w jakim stanie sa jego ulubione t-shirty. M. nosi je latami, niektore tak dlugo, ze doslownie rozpadaja sie w rekach. Wiekszosc ma z czasow zanim mnie poslubil! :) Kupilam mu wiec pare koszulek z jego ulubionej firmy. Musze przyznac, ze szczerze sie ucieszyl i teraz korci mnie, zeby pojsc na latwizne i kupic mu jeszcze kilka na Gwiazdke, skoro tak mu sie podobaja. :)