Nik o cos niezadowolony. Nie pytajcie mnie co go ugryzlo... Wyparlam to z pamieci :D
Jak bylo? Tradycyjnie - fajnie, choc zawsze znajdzie sie jakies "ale". Przeciez nie moze byc tak zebysmy jednoczesnie wszyscy byli zdrowi i pogoda dopisala, c'nie? Jeszcze by nam sie w doopach poprzewracalo od nadmiaru dobrobytu. ;)
Juz w czwartek mialam wrazenie, ze Kokusiowi cos furczy w nosku. W piatek, czyli w dzien wyjazdu, byl wyraznie przytkany... Jak zawsze dylemat. Jechac, ryzykowac doprawienie, czy odwolac wyjazd. No ale odwolac z powodu... kataru? To troche smieszne, chociaz z Kokusiowa tendencja do przechodzenia niezytu nosa w zapalenie ucha, wcale nie nieuzasadnione. Nafaszerowalam dziecko witamina C i pojechalismy. Zeby bylo smieszniej, w sobote Nik wydawal sie juz w pelni zdrowy, natomiast to Bi zaczela miec wyraznie zatkany nos. Coz... Zapodalam konska dawke witaminy C z kolei corce i chociaz nadal jest lekko "przytkana", to poki co sie nie rozlozyla. Nawet pomimo jedzenia lodow, moczenia nog w lodowatym jeziorze oraz spedzenia calych trzech dni na dworze. A moze dzieki temu? ;)
Okazalo sie jednak, ze dzieciece przypadlosci to nic. Powinnam byla bardziej uwazac na meza! Ktorego rozlozylo i to fest. Tym razem nie bylo to slynne, meskie "umieranie" na katar. ;) W niedziele malzonka mego zaczely bolec... zeby. Ma on na gorze koronki, o ktorych dentysta juz od kilku lat mowi mu, ze sa do usuniecia i powinien na ich miejsce wstawic implanty. Ale M. sie opieral (wcale mu sie nie dziwie) i czekal i czekal... Az sie doigral. ;)
W miare jednak jak uplywaly godziny, stwierdzil, ze nie jest pewien czy to konkretnie zeby. Bolala go juz bowiem cala gorna szczeka i mial lekko zmieniony glos. Przyznal, ze ostatnio jezdzil z otwartymi oknami w aucie, a temperatury skacza az milo i moglo go przewiac. W poniedzialek szczeka podobno juz praktycznie go nie bolala, za to dostal goraczki. Niestety, termometr zostal w domu wiec nie mielismy pewnosci, ale alarmujace bylo to, ze ja uciekalam z kampera, bo bylo w nim tak duszno, ze nie dalo sie oddychac, a M. twierdzil, ze mu zimno i jeszcze okrywal nogi spiworem! Wieczorem, po powrocie do domu, okazalo sie, ze ma 38.2, wiec nie wymyslal i w dzien musial miec przynajmniej stan podgoraczkowy. Pytanie tylko czy to od zebow czy rzeczywiscie przyplatalo mu sie zapalenie zatok? Po tym jak zima przy zatokach bolala mnie cala szczeka az po ucho, wcale bym sie nie dziwila. Tylko, ze u mnie zaczelo sie od kataru, ktorego to M. nie mial...
Oczywiscie bol i goraczka przyplataly sie w najgorszym czasie. Jestesmy na kempingu, daleko od cywilizacji i w dodatku w samym srodku dlugiego, swiatecznego weekendu! Malzonek wyslal maila do gabinetu dentystycznego z prosba o wizyte, ale co z tego jak nikt tam nie pracuje?
Nawiasem mowiac do dzis nikt do niego nie oddzwonil. :D
Jak mozecie sie domyslic, przez 1.5 dnia praktycznie nie mialam meza. Na szczescie dawal rade rano ogarnac dzieciaki (ktore spaly az do 8, luksus!), zebym mogla spokojnie dospac do tej 9. Co ciekawe wcale nie czulam sie bardziej wyspana... ;) Mial tez sile wieczorem rozpalac ognisko i siedziec patrzac w ogien.
Kemping bez ognicha, to nie kemping ;)
Potworki okazaly sie malo wytrzymale i choc dalam im wolna reke, same prosily zeby klasc ich spac juz o 21 - 21:30. Cieniasy. :) My z M. jednak siedzielismy "chwilke" dluzej. Tylko w niedziele poszlismy spac juz o 22 bo skonczylo nam sie drewno, a ze noce sa jeszcze chlodne, to przy ledwie tlacym sie ognisku, zrobilo sie zwyczajnie zimno. :D
Poza tym jednak, wiekszosc niedzieli oraz poniedzialku malzonek spedzil drzemiac, naprzemian na lezaku i lozku w przyczepce. Zero pozytku z niego mialam. ;)
Mimo niedyspozycji malzonka, a co za tym idzie, praktycznego braku wspolnych, rodzinnych chwil, kemping uznaje za calkiem udany. Z pogoda wygralismy po prostu w Totka, szczegolnie przy tej mokrej, zimnej wiosnie! W sobote bylo jeszcze troche chlodno, bo 18 stopni, ale za to slonecznie. W niedziele oraz poniedzialek bylo zas wrecz goraco, po 25-27 stopni! W niedziele doszla tez slynna, hamerykancka wilgotnosc, wiec powietrze w lesie wrecz "stalo". Deszcz spadl raz - w nocy z soboty na niedziele. Po prostu lepiej trafic nie moglismy, szczegolnie w porownaniu z kempingami z poprzednich dwoch lat, gdzie na niemal kazdym mielismy przynajmniej jeden deszczowy dzien. Tutaj tez udalo nam sie doslownie fuksem, bo juz nastepnego dnia po powrocie, we wtorek, caly dzien bylo zaledwie 15 stopni i z deszczem. Gdyby prognoza sie troszke przesunela, moglismy zahaczyc juz o te gorsza pogode. Na szczescie udalo nam sie wywinac. ;)
Zostawialam wiec chorego tatusia zeby mogl "dogorywac" w spokoju i ruszalam z Potworkami na runde rowerowa - a to na plac zabaw, a to nad jeziorko, a to, ot tak, pokrecic sie po kempingu. Oraz pilam hektolitry kawy. Zawsze pije jej sporo, ale tam bilam po prostu rekordy, bo swieza kawe parzylam sobie srednio co godzine. ;) I mowie Wam, nigdzie kawusia nie smakuje tak dobrze, jak pita siedzac na krzeselku turystycznym, w samym srodku nagrzanego sloncem lasu. Eleganckie kafejki z ich maciupenkimi filizaneczkami espresso, czy kubkami latte do polowy wypelnionymi pianka, moga sie schowac. ;)
Nik jak zwykle spedzil kemping z dupka przyrosnieta do siodelka :D
Nik jest bardzo chetny na jazdy rowerowe, nawet bez konkretnego celu. Wystarczy rzucic "to co, robimy koleczko?" i Mlodszy malo nie zabije sie o wlasne nogi pedzac do swojego jednosladu i w biegu zakladajac kask. Bi, mimo, ze niby tez chetna, juz po 10 minutach zaczyna jeki, ze nogi ja bola, ze jest zmeczona i ze kiedy wracamy. ;) Dla rownowagi, Starsza wywieziona na plac zabaw moze sie tam hustac, robic przewroty i inne akrobacje na drabinkach przez pol godziny, zas Nik siedzi z matka na lawce marudzac, ze slooonce go razi, ze nuuudzi mu sie i chce wracac do tatuuusia (to po cholere tam jechal?). Nie dogodzisz. :D
Bi wyciagnela zapomniane od zeszlego roku rolki, ale szlo jej raczej marnie ;)
Ogolnie jednak bylam w szoku, bo kiedy siedzielismy na naszej "miejscowce" i matka akurat dopijala jedna z kilkunastu dziennych kaw, okazalo sie, ze Potworki swietnie bawia sie razem lub osobno. Jeszcze rok temu Nik zyc nie dawal nudzac w kolko, zeby jezdzic z nim na rowerze, ciagle, bez przerwy, bez ustanku... Bi za to ciagnela do wspolnych gier albo jeczala, ze chce znalezc kolezanke, jednoczesnie nie przejawiajac zadnej checi odezwania sie do stacjonujacych obok dzieci. ;) We dwoje kompletnie nie potrafili sie bawic. Tym razem trafilismy dosc pechowo, bo cale okoliczne towarzystwo bylo w wieku mocno dojrzalym. Najmlodsze "dzieci" to juz byly nastolatki. Moze zadzialala tu magia "nowosci", bo w koncu to nasz pierwszy tegoroczny kemping, ale Potworkom brak dodatkowego towarzystwa zupelnie nie dawal sie we znaki. Nik jezdzil sobie na rowerze zataczajac koleczka po okolicznych wertepach, a Bi oddawala sie kontemplacji... mrowek. :D Mielismy szczescie i akurat wszystkie okoliczne mrowiska wypuszczaly mlode krolowe oraz samce i Bi z fascynacja przygladala sie rojom malutkich owadow zbitych w jedna, ruszajaca sie mase. Poza tym podrzucala pod wszystkie mrowiska resztki jedzenia i patrzyla jak szybko stworzonka poradza sobie z jego utylizacja. Oooookeeeejjjj... :D
Marnie widac, wiec musicie mi uwierzyc na slowo, ze szarawy ksztalt przed Bi to zbity w kupke roj mrowek, odcinajacy sie ledwie-ledwie od bardziej brazowo - kremowego tla :D
Przez wiekszosc czasu jednak Potwory bawily sie razem! I to nie tylko razem, ale i zgodnie! :O Najczesciej grali w policjantow i "zlych ludzi" (bad guys), gdzie jedno z nich bylo tym "zlym", lub ten zaszczytny tytul trafial sie... Mai. ;) Ogolnie, niewazne kto odgrywal ktora role, zabawa polegala na ganianiu z piskiem przez okoliczne chaszcze. Moj wklad ograniczal sie tylko do psikania preparatami na odstraszenie owadow, choc musze przyznac, ze nie widzialam ani jednego kleszcza (i mam nadzieje, ze ich zwyczajnie nie przeoczylam), a komary i tak nas pogryzly. ;)
Poza tym, kilka razy zjechalam z dzieciakami nad jeziorko. O tej porze roku jest ono oczywiscie lodowate. To, ze mielismy bardzo zimna i deszczowa wiosne, na pewno temperaturze wody nie pomoglo. Mimo wszystko amatorow kapieli nie brakowalo. ;) Wiele osob wpuszczalo do lodowatej wody nawet malutkie, na oko roczne, dzieci. :O To juz typowy, hamerykancki zimny chow. :D Ja nie zamoczylam nawet duzego palca i nie moglam wrecz na to patrzec. ;) Potworki, widzac tlumy na plazy, oczywiscie tez zapragnely kapieli. Przewidujac takie okolicznosci oraz temperature wody, przezornie nawet nie zabralam ich strojow, zeby ich nie kusic. Pozwolilam im jednak zamoczyc nogi skoro tak bardzo chcieli. Nik wszedl po kostki, po czym stwierdzil, ze woda jest strasznie zimna (to ci niespodzianka!) i z niej wylazl. Bi jednak brodzila zadowolona tak gleboko, na ile pozwalala jej dlugosc spodenek, ktore zadarla az po pupe i nie mogla odzalowac, ze nie spakowalam strojow kapielowych. :D
Widzicie tych wariatow kapiacych sie w tle? :O
Co ciekawe, dwa dni po powrocie do domu, Bi wydawala sie zupelnie zdrowa, natomiast Nik mial wyrazna chrypke i od czasu do czasu musial odkaszlnac. Takie rezultaty moczenia nog w jeziorze, w maju. ;)
Oprocz tego, kupilam Potworkom zmywalny spray do malowania po asfalcie. Oczywiscie radosc byla nieziemska, ale i rozczarowanie spore, bo puszki starczyly zaledwie na kilka nieduzych obrazkow. :/
Moze malo "kempingowe" zajecie, ale najwazniejsze, ze dzieciaki zadowolone :)
A wieczorem, przy ognisku, obowiazkowe byly slynne, hamerykanckie s'mores, czyli podpiekane pianki wsuniete w grahamkowe ciastka z kawalkiem czekolady, jesli ktos nie pamieta. Slodkie to niemozebnie. Nawer Bi, nasz domowy lasuch, poprzestawala na jednym. Za to wyjatkowo smakowaly Nikowi, ktory pochlanial po dwa. ;)
S'morsiaki :)
No a powrot to oczywiscie klasyk. :D
Kokusio zawsze spi "na popielniczke". Tutaj wyjatkowo ma przymkniete usta :D
Dlugonoga sarenka i nieodlaczne konisie ;)
Zapomnialam. Jezdzac po polu kempingowym, lubimy sobie oczywiscie poogladac inne przyczepki, a tych jest do wyboru, do koloru. Namioty zazwyczaj nie przyciagaja mojej uwagi, chociaz znajda sie wyjatki. Ktoregos dnia np. wyczailam miedzy drzewami taki wynalazek:
Namiot, ale na dachu auta! :D Musze przyznac, ze to nieglupi pomysl. Daleko od chlodnego gruntu, potencjalnej wody (w razie deszczu) oraz zapewne sporej czesci pelzajacego robactwa! ;)
A na koniec kempingowych opowiesci, moj oraz M. dialog.
Pierwszy poranek na kempingu. Maz sie "ogarnia".
M.: "Gdzie dalas moj dezodorant?"
Ja: "Jest w szafce w lazience, w kosmetyczce."
M.: "W ktorej kosmetyczce?"
Ja: "Tej w kropki."
M.: "Wszystkie sa w kropki!"
Ja: "W tej najwiekszej" - odpowiadam, myslac: taaa, wszyyystkie sa w kropki, facet to nie rozpoznaje ani kolorow, ani ksztaltow...
Chwile pozniej sama zagladam do szafki, a tam:
Same kropki, czy tez kolka, jakby nie patrzec! :D
A przed majowka rodzice wzieli po pol dnia wolnego z pracy zeby zapakowac manele oraz zarcie na 3 dni, zas dzieciaki, jak pisalam ostatnio, mialy Field Day w szkole. Czyli cos na ksztalt dnia sportu. ;) Wychowawczyni Bi nie popisala sie i wyslala tylko zdjecie grupowe.
Widac, ze humory dopisywaly. Z zalozenia dzieciaki mialy miec zielone koszulki, ale jak widac niektorzy rodzice zignorowali wiadomosc ;) Bi pierwsza od lewej, w jaskrawo rozowych spodenkach
Za to pani Kokusia zasypala rodzicow chyba 30-stoma fotami. Przynajmniej mozna bylo sie przyjrzec jak Potwory spedzily popoludnie. Oboje wrocili do domu brudni, wymordowani oraz szczesliwi. To najwazniejsze. ;)
Nie pytajcie co to za konkurencja, ale Mlodszy bardzo skupiony... Klasa Kokusia byla czerwona, choc dziewczynki postawily raczej na kolor rozowy :)
Przeciaganie liny :)
To chyba byla mini rozgrywka pilki noznej. Nik to-to biegnace na pierwszym planie, czy raczej usilujace z niego uciec ;)
Na koniec konkurencja, ktora Bi podobala sie najbardziej,
a Nikowi najmniej, czyli ktora klasa czybciej przeleje wode z jednego
wiadra do drugiego, podajac ja sobie w wiaderku. Mozna sie bylo mocno
pomoczyc i o to wlasnie chodzilo. Nik stoi na koncu i faktycznie nie
wyglada na pelnego entuzjazmu ;)
Aha. We wtorek Potworki mialy ostatnie zajecia w klubie ogrodniczym (ale to zlecialo!) i przyniosly do domu wlasnorecznie zasadzone kwiatki w osobiscie pomalowanych doniczkach. :) Kwiatkom dlugiego zywota nie wroze, bo mialam juz ten gatunek pare razy. Padal po kilku tygodniach. :D
Bi pomalowala doniczke we wzor arbuza, a Nika to sa zielono - niebieskie paski :)
Weekend szykuje sie u nas piekny. Temperatury 26-27 stopni, slonce, idealnie! Mam mnostwo planow sprzataniowo - ogrodniczych. Tymczasem dzis pod wieczor, Bi zaczela narzekac na bol brzucha. Chwilami mowila, ze jej lepiej, za chwile, ze jednak gorzej... A tuz przed snem, kiedy juz lezala w lozku, znienacka zaczela plakac, ze tak strasznie ja boli, po czym... zwymiotowala. :( Na szczescie byla na tyle przytomna, ze wychylila sie z lozka, ale i tak mialam do wytarcia pol podlogi w pokoju. :/ Oczywiscie dziecko natychmiast zadowolone zawolalo, ze brzuszek "czuje sie" juz duzo lepiej. Matka zadowolona byla znacznie mniej bo to na nia padlo, zeby biegac od pietra az po garaz na poziomie piwnicy po zapas recznikow papierowych (jak na zlosc sie skonczyly) oraz wiaderko w razie kolejnych "przygod".
Zapowiada sie zajebiscie. Jesli to jakis wirus, to weekend mozemy miec przes*any. I to doslownie. :/ Atmosfera juz jest kwasna, bo uraczylam meza sarkazmem dziekujac mu za lezenie spokojnie na lozku (i nie spal, o nie) kiedy ja biegalam gora-dol przez caly dom i wycieralam rzygowiny. :/