Nie dajcie sie zwiesc tym czarujacym usmiechom. Zdjecia zrobilam na samym poczatku wypadu. Potem bylo systematycznie coraz gorzej. Prognozy zapowiadaly 8 stopni na plusie, co juz wydalo nam sie duzo na narty, ale ze w tym roku zime mamy praktycznie zadna uznalismy, ze nie ma co grymasic, tylko brac co daja. Stwierdzilam, ze ubierzemy sie tak lekko jak sie da (wiadomo, ocieplane spodnie oraz kurtki na wypadek upadkow musza byc, tak samo jak kaski), a na stoku i tak bedzie chlodniej bo ciagnie tam od sniegu oraz lodu, dodac do tego wiaterek i damy rade.
I tu wlasnie, pogoda wywinela nam psikusa, bo nie dosc, ze swiecilo piekne slonce, to z +8 stopni, zrobilo sie +13. Jak poprzednim razem nie mozna bylo Potworkow sciagnac ze stoku po niemal 4 godzinach, tak teraz juz po dwoch, sami zaczeli jeczec, ze im goraco, ze sa zmeczeni i chca do domu. Takie buty... Nie pomoglo rozpiecie kurtek ani zdjecie czapek spod kaskow. W dodatku Kokus sie zbiesil i uparl, ze bedzie jezdzil "winda" (czyt. wyciagiem) tylko z mama. Niestety, Mlodego (obciazonego butami oraz nartami) trzeba podsadzic, na co matka, koordynujaca wlasne narty oraz kije, zwyczajnie nie ma sily. Oglaszala wiec veto, a syn reagowal rykiem. Wjezdzal wyciagiem z M., nie mial wyjscia, ale cala droge wyjac... W ogole, Nik zrobil sie ostatnio mocno "mamusiowy", ale to temat na kiedy indziej.
W kazdym razie, to byl bez dwoch zdan, najgorszy wypad na narty w tym roku, co nie rokuje za dobrze, zwazywszy, ze byl to dopiero trzeci. ;) Na sile dociagnelismy do niemal trzech godzin, po czym skapitulowalismy. W sumie sami bylismy juz upoceni i zrezygnowani marudzeniem potomstwa... Jesli nie zaliczymy jeszcze w tym roku gwaltownego spadku temperatur (a nic takiego nie zapowiadaja) to na narty trzeba bedzie sie wybrac gdzies na polnoc, cholercia...
W niedziele zas, postanowilismy, mimo rzucajacej klody pod nogi pogody, skorzystac z ostatkow sniegu i zabrac Potworki na sanki, na porzadna gorke. Nauczona dniem poprzednim, poszlam po rozum do glowy i nalozylam Potworkom kurtki wiosenne. Zabralam lekkie czapeczki, ktore jednak okazaly sie zbedne. Polowa gorki tonela w sloncu, snieg topnial i znow bylo niemal goraco. Za to Potworki tym razem bawily sie wybornie. Jakies, zapewne starsze, dzieci, skonstruowaly na gorce mala "skocznie" i wszystkie dzieciaki oczywiscie nakierowywaly swoje poddupniki wlasnie na nia. Rowniez nasze, ktore byly zdecydowanie najmlodszymi na gorce. ;)
(Bi udalo mi sie uchwycic "w locie", chociaz slabo to widac)
(Kokus wlasnie wyladowal :D)
Jakis obcy tatus, patrzac na Nika, zjezdzajacego z zawrotna predkoscia (zdecydowanie, choc przypadkiem, kupilam dzieciom poddupniki "wyscigowe"!) wraz z wyskokiem oraz trzykrotnym obrotem wokol wlasnej osi, skomentowal, ze to dziecko nie zna strachu. Coz, ja - matka tego dziecka, momentami az wzdrygalam sie i zamykalam oczy. ;)
Minely dwie godziny, Potworki doslownie ociekaly woda bo wszystko topnialo, ale nie mieli zamiaru konczyc zabawy! Wreszcie, prawie sila zaciagnelismy ich do auta, Nika tupiacego nogami i oglaszajacego wszem i wobec, ze nie idzie, nie lubi nas i nie bedzie jadl obiadu (to ostatnie dla dopieczenia rodzicom, bo obiad byl wczesniej...). :D
Zacheceni radoscia potomstwa oraz dluzszymi dniami, w poniedzialek po poludniu, kiedy M. wrocil z pracy, zabralismy Potworki na gorke jeszcze raz. Blad! Nie wzielam pod uwage roznicy temperatur pomiedzy poludniem, a godzina 16... Gorka, tonaca wiekszosc dnia w sloncu, po poludniu momentalnie pokryla sie warstwa lodu. Bi oraz Nik oczywiscie bawili sie przednio. Bylo strasznie slisko, a to w polaczeniu z potworkowymi szybkimi "jabluszkami" (nie wiem jak to nazywac, bo jabluszka to nie sa, ale tez nie klasyczne sanki), zaowocowalo nieuchronnie wypadkiem. Nika obrocilo, nie utrzymal rownowagi, przewrocil sie i zaryl buzia o ostry lod. Efekt? Rozdrapany lewy policzek. :( Oczywiscie nie zatrzymalo to Mlodego. Poplakal z minutke, po czym znow ruszyl na gorke. Niestety, cala byla tak oblodzona, ze aby wdrapac sie na szczyt, trzeba bylo isc zupelnie bokiem, na obrzezu kolczastych zarosli. Kokus jest malutki, wiec wlasciwie szedl przez zarosla. ;) Do kompletu ze szrama na lewym policzku, dodal sobie wiec zadrapania na nosie, brodzie i w poprzek prawego policzka. Wyglada jakby wdal sie w bojke z dzikim kocurem. :D
Wobec powyzszego, we wtorek wyprawy na gorke juz nie ryzykowalam. Wypuscilam Potworki na podworko, a oni rzucili sie oczywiscie na jedyne miejsce z wieksza kupa sniegu. Niedosyt maja biedaki po takiej beznadziejnej zimie... :( Najpierw chwycili za lopaty.
Potem przytaszczylam im z piwnicy stare saneczki. I okazalo sie, ze kiedy ma sie lat 4 i niespelna 6, nawet przy domu mozna sie swietnie bawic. :)
(Tak, gorka o wysokosci raptem metra, tez sie nada :P)
A matka, krazaca po ogrodzie, odkryla pierwsze zapowiedzi wiosny. Na ktora zreszta wcale nie mam ochoty. Tak jak Potworki, mam niedosyt zimy. ;)
(Moze trudno rozpoznac takie malenstwa - to kielkujace narcyzy)
No i coz... Jestem w kropce, jesli chodzi o reszte tygodnia... Mialam jak zwykle ambitne plany na te ferie i jak zwykle na planach sie skonczylo. ;)
Rozwazalam zabranie Potworkow do muzeum dla dzieci w pobliskim miasteczku. Samodzielna wyprawe szybko sobie odpuscilam, bowiem nawiedzila mnie natychmiastowa wizja, jak rozbiegaja sie w dwoch roznych kierunkach. Dziekuje, postoje. Wyjscie z M. rowniez odpada, bowiem muzeum czynne jest do 16, a on zajezdza do domu o 15:30. :/
Potem wpadlam na pomysl, zeby zabrac Potworki do jedynego w naszym Stanie, krytego aquaparku. Coz... Kiedy weszlam na ich strone, okazalo sie ze go zlikwidowali... :/
Kolejny pomysl? Skoro mamy, jakby nie bylo, ferie zimowe (czemu pogoda przeczy kompletnie), pomyslalam, ze zabiore dzieciaki na lodowisko. Weszlam na ich strone, zeby sprawdzic godziny i rzucil mi sie w oczy czerwony druk, ze w tygodniu, podczas publicznej jazdy, nie udostepniaja podporek dla poczatkujacych lyzwiarzy. Nosz, ku*wa... Na lyzwach umiem pojezdzic na tyle, zeby samej nie wywinac orla. Trzymanie za reke nawet jednego dziecka, to juz dla mnie wyzwanie. Trzymanie dwojki odpada kompletnie... :(
Na tym etapie, poddalam sie... Mamy czwartek... Moze pojade z dziecmi do biblioteki, chociaz co to za atrakcja... Zostaja okoliczne place zabaw i nasze wlasne podworko. Problem w tym, ze mamy miec dzis 17 (SIEDEMNASCIE!!!) stopni. Gdzieniegdzie leza nadal polacie topniejacego sniegu, wszedzie jest grzasko i blotniscie. A przy takich temperaturach, plus resztkach sniegu, zupelnie niewiadomo jak sie ubrac... :/
Poza tym, nadal nie wykonalam nic z pracy, ktora wzielam do domu. Bi zas, nie zaczela nawet odrabiac pracy domowej (zaleglej z zeszlego tygodnia...). Wstyd. ;) Im mniej mam zajec, tym wiekszego lenia dostaje i motywacja spada do zera...
Z zupelnie innej beczki, M dowiedzial sie, ze od 6 marca wraca na druga zmiane... Znow zaczna sie samotne wieczory z ogarnianiem dwojki malych Potworow... Z drugiej strony, juz zacieram lapki, ze M., majac kilka godzin samotnosci, odkurzy, ugotuje obiad, pojedzie na zakupy... Huhuhu! :D A braki we wzajemnym towarzystwie, bedziemy nadrabiac w weekendy. ;)
Wlasnie, M. stwierdzil, ze musimy nacieszyc sie "lozkowo" na zapas przeed tym 6 marca. Hahahaha, dowcipnis! ;)
Nie bez (finansowego) znaczenia jest tez fakt, ze przy M. pracujacym na druga zmiane, mozliwe ze latem uda sie nam wymieniac opieka nad Potworkami i obejdziemy sie bez opiekunki ani polkolonii... Malzonek pojedzie do pracy troche pozniej, ja pojade troche wczesniej i jakos sie to polaczy. Ale oczywiscie to sa tylko plany, bo tu potrzeba jeszcze zgody szefostwa. :)
Z innych wiesci, cale srodowe popoludnie oraz wieczor, poswiecilam na wyszukanie kolejnego kempingu na 4-dniowy weekend z poczatku lipca. Kierunek obralismy na polnoc Stanu Nowy Jork. Dla przecietnego czleka spoza Stanow, Nowy Jork to tylko miasto, ale to jest naprawde ogromny Stan, z pieknymi, gorzystymi terenami. Minus to fakt, ze maja kilkaset pol kempingowych, wiec jest w czym wybierac! :O Okolice, w ktorych znalazlam w koncu kemping, nazywane sa "wielkim kanionem wschodu". Zdjecia robia wrazenie, zobaczymy czy rzeczywistosc nie zawiedzie. ;) Mielismy tez farta, bo na dlugi weekend, na tym kempingu zostaly juz tylko dwa miejsca! ;)
Poza tym rozgladam sie za innymi datami, w ktorych moglibysmy pojechac. Chcielibysmy jezdzic co 2-3 tygodnie, bo kolo domu tez trzeba cos porobic. Napewno musimy juz zarezerwowac wyjazd na polowe czerwca, miedzy jednym dlugim weekendem, a drugim (gdzie juz mamy kempingi zaklepane), bo to stosunkowo niedlugo i wkrotce moze byc problem z miejscami. Potem trzeba pomyslec o wrzesniowym 3-dniowym weekendzie, bo w takie dni pola kempingowe zapelniaja sie blyskawicznie. No i zostaje reszta lipca oraz sierpien. Musimy pomyslec ile razy chcemy po prostu pojechac na weekend, a ile wziac dodatkowy dzien wolny i wypuscic sie gdzies dalej.
Jak widzicie wiec, z jednej strony mam niedosyt zimy, a z drugiej juz planuje lato. ;)
Co jeszcze? Potworki momentami doprowadzaja mnie do szewskiej pasji. ;) W poniedzialek bawili sie razem tak zgodnie, ze w szoku bylam i ze wzruszenia niemal lze uronilam. ;) Najwyrazniej jednak, jeden dzien wystarczyl im na nacieszenie sie soba, bo juz od wtorku daja do wiwatu. Sobie nawzajem i mnie przy okazji.
Siedza na ten przyklad na narozniku. Oczywiscie po tej samej stronie. Bi rozprostowuje nogi. I zaczyna sie ryk! "Bo ona mnie kopie nogami!". "Bo on mi nie daje wyprostowac nog!". Starsza nie polozy nog lekko na ukos, zeby nie dotykac brata, a on nie przesunie sie o te 5 cm w bok! A druga czesc naroznika stoi sobie pusta... :/ Na moja sugestie, zeby jedno sie tam przenioslo, oboje reaguja gromkim "NIEEEE!!!". Mialam ochote wziac pas i zdzielic po rowno, jedno i drugie. ;)
Albo pytam co chca na sniadanie. Nik decyduje sie blyskawicznie, Bi oswiadcza, ze nie jest jeszcze glodna i powie mi jak bedzie chciala cos przegryzc. Ok. Robie sniadanie synowi i korzystajac z chwili spokoju (Nik je, Bi rysuje), zaparzam sobie kawe. Siadam w koncu z kubkiem aromatycznego napoju, odpalam lapka i... w tym momencie Bi oswiadcza, ze akurat teraz, ona umiera doslownie z glodu i musi cos zjesc, ale to natychmiast...
Udusic i tyle. ;)
To by bylo na tyle. Wolne dni leca tak predko, ze gubie sie w tym, ktory mamy. ;) Ani sie obejrze, a bedzie poniedzialek i powrot do brutalnej rzeczywistosci... A mimo lekkiej nudy i ciaglych klotni Potworkow, calkiem fajnie tak posiedziec, pospac do 8 i polazic w pizamie do 10. ;)