Nie, wroc. Z Wigilii w sumie malo co pamietam. I wcale nie dlatego, ze pilam "procenty"! Bo nie pilam! W zasadzie to nawet za bardzo nie jadlam... Ale od poczatku... ;)
Tegoroczne Swieta mialy byc wyjatkowe. W koncu to nasze pierwsze Boze Narodzenie pod nowym adresem! Dom udekorowany, kreacje wybrane, prezenty zgromadzone i schowane, menu sklecone i nawet nic z zakupow nie zapomniane! Mialo byc uroczyscie i wesolo, rodzinnie (na miare naszej mocno "okrojonej" rodziny) i goscinnie.
Swiatelka wokol domu. Mamy jeszcze jeden sznur lampek, idacy nad garazem z boku :)
A potem okazalo sie, ze choc przygotowania w wiekszosci poszly wedlug planu, to obchody samych Swiat czesciowo szlag trafil. Cieszac sie, ze Wigilia wypada w poniedzialek, a wiec mam caaaly weekend na spokojne wszystkiego przygotowanie, nie wiedzialam jeszcze, ze czas nie jest moim sprzymierzencem...
Zaczelo sie w sumie niewinnie. W sobote nad ranem, Bi przyszla do naszego lozka narzekajac na bol brzucha. Okazalo sie przy okazji, ze nawet prawie 8-latka nie odroznia bolu brzucha od mdlosci, ale nie uprzedzajmy wypadkow. Przyszla, ale zamiast sie polozyc, przewalala sie z boku na bok. Kiedy pytalam, w ktorym miejscu boli, pokazywala (jak zawsze) okolice pepka. Probowalismy z M. przekonac ja, zeby znalazla sobie jakas pozycje, w ktorej odczuje ulge i probowala zasnac. W koncu moj zaspany umysl przypomnial sobie o zgromadzonych na okazje wyjazdu na Dominikane lekach i podalam jej tabletke dla dzieci na niestrawnosc. Pomyslalam, ze moze pomoze, a raczej nie zaszkodzi, poniewaz Bi znana jest w naszej rodzinie jako lubiaca dramatyzowac, a nadal nie moglam dociec co jej tak naprawde jest. Niestety, nawet po tabletce Bi nie przestala pojekiwac i juz zaczela mi sie jawic wizja ataku wyrostka. Ja to jednak jestem panikara. ;)
W miedzyczasie M. wstal, wyszykowal sie i pojechal do pracy, a Bi poszla jeczec do wlasnego lozka. Nie mogac juz zniesc jej stekania, poszlam na dol, zeby podgrzac oklad zelowy, pomyslalam bowiem, ze moze to przyniesie jej ulge.
Niestety, kiedy wdrapywalam sie z cieplym okladem z powrotem na gore, uslyszalam charakterystyczny odglos... wymiotow! Dochodzacy na szczescie z lazienki. Coz, lepsze to niz lozko, ale dywanik raczej tego nie przezyje. ;) Okazalo sie, ze Bi pogonilo na kibelek, ale organizm postanowil jednak zbuntowac sie na dwa konce, ze to tak uroczo ujme. :D
Na poczatku mialam nadzieje, ze to tylko zatrucie. Z czwartkowego dekorowania piernikow, zostalo nam bowiem kilka tubek lukru, a w piatkowy wieczor Bi dorwala sie do jednej i wyssala lukier co do ostatniej kropelki! Ludzilam sie wiec, ze to po tym. Moje nadzieje rozwiala sama Bi dzielac sie wiadomoscia, ze jedna z kolezanek zwymiotowala tuz przed koncem lekcji w piatek. Wtedy juz wiedzialam, ze pierwsze Swieta w nowym domku spedzimy pod znakiem... JELITOWKI! Mowie Wam, wrazenia - niezapomniane! :D
Reszta nocy (czy raczej bardzo wczesnego ranka) uplynela na jeszcze jednym chluscie, na szczescie tym razem do przytaszczonego przeze mnie z garazu wiaderka. ;)
Oczywiscie reszte dnia Bi w wiekszosci przespala lub snula sie po domu niczym blade zombie z podgrazonymi oczami. Do poludnia akcje kibelkowo - rzygankowe powtorzyly sie jeszcze dwa razy, ale potem litosciwie ustaly. Nie mniej jednak, nie spiac od 4 nad ranem i ogarniajac rzygajace dziecko oraz przygotowania swiateczne bez meza, bo ten zostal w pracy do 15, mialam humor, ze hoho! Wku*wiona bylam glownie dlatego, ze M. nie musial jechac tego dnia do roboty w ogole, a nie tylko pojechal, ale jeszcze na 10 godzin, korzystajac z tego, ze szef powiedzial mu, ze moze zostac tak dlugo jak chce (firma miala byc zamknieta przez kolejne 4 dni, wiec chcieli nadrobic ile sie da). I ja naprawde jestem w stanie zrozumiec, ze to dodatkowa kasa z nadgodzin i w ogole, tym bardziej, ze rachunki za karty kredytowe rzeczywiscie przyszly horrendalne. Ale, do jasnej, pierdzielonej cholery, wie ze przed samymi Swietami jestem urobiona po lokcie, napisalam mu ze Bi wymiotuje, wiedzial wiec, ze mam tez na stanie chore dziecko, a do tego drugie, ktore roznosi energia a nie ma sie nawet z kim pobawic! Biedny Kokus spedzil wiekszosc soboty na tablecie, bo nie mialam go po prostu jak zajac i szczerze mowiac nie mialam nawet nastroju! I po takim dniu, wkracza moj maz, wesolutki jak skurwonek i cieszacy sie, ze "Ale nadrobilem godzin!" (tak, mam meza - pracoholika), po czym... nie pytajac co moze zrobic zeby mi pomoc, oznajmia, ze on "wezmie mieso i je zamarynuje w "tym" garnku"! Myslalam, ze mnie cos strzeli! Mieso, ktore wczesniej wlasnorecznie natarlam marynata i w garnku, ktory juz umyty czekal na zaczecie przeze mnie bigosu! Huknelam, zeby sie trzymal i od miesa i od garnka z daleka i tak atmosfera zostala do reszty skwaszona. W sobote schodzilismy sobie jeszcze z drogi, ale w niedziele rano poklocilismy sie na calego. On wygarnal mi, ze psuje atmosfere i wku*wiam sie niewiadomo o co, a ja jemu, ze jeszcze przed swiatecznymi przygotowaniami poprosilam go tylko o jedno - zeby zajal sie w tym czasie Potworkami. I co? I g*wno! Zostawia mnie na wieksza czesc dnia nie tylko ze z dziecmi, ale jeszcze z jednym chorym, wiec wymagajacym dodatkowej opieki! I jeszcze okazuje sie, ze to ja jestem ta "zla", bo mam popsuty humor!!!
Uch. Wpieniona bylam jak cholera, ale jakos dokonczylam to, co miala zaplanowane na weekend. Na poniedzialek zostawilam sobie tylko jedna salatke, ktora musi byc swieza oraz mufinki lososiowe, bo te tez najlepsze sa swiezutkie i pulchne. I skladniki na obie leza sobie dalej w lodoce, bo los chcial, ze tego roku w ogole ich nie zrobilam! :) Okazalo sie bowiem, ze jako druga padlam ofiara tego cholernego wirusa i w nocy z niedzieli na poniedzialek biegalam sobie co pol godzinki do lazienki. Swoja droga co to za zjadliwy wirus, ze w sumie glowne dolegliwosci trwaja raptem kilka godzin, ale pozniej czlowieka doslownie scina z nog! W dzien Wigilii, po nocnych "atrakcjach", nie bylam w stanie ustac. Najpierw pomyslalam, ze sprobuje choc troche odespac, ale kiedy biegunka odpuscila, pojawily sie dreszcze i lamanie w kosciach. Bylo mi ciagle zimno, wszystko mnie bolalo i tak naprawde nie moglam ani spac ani funkcjonowac. W koncu zmusilam sie do zejscia na dol, ale taki wysilek mnie pokonal i zaleglam na kanapie, nie mogac sie ruszyc.
Pozostal problem Wigilii. Mieli do nas wpasc moj tata oraz chrzestny Potworkow, ale wypadalo ich uprzedzic, ze hodujemy wirusa i wigilijna uczte moga przyplacic czyms wiecej niz tylko wzdeciem. ;) Obawialam sie, ze to moze oznaczac Wigilie tylko w gronie naszej czworki, ale wtedy wydalo mi sie to calkiem kuszaca perspektywa. ;) Moj tata jednak, ktory normalnie panicznie unika zarazenia sie czymkolwiek i nie przyjezdza kiedy choc jedno z nas kichnie, kompletnie nas zaskoczyl. Oswiadczyl, ze szkoda mu dzieciakow, ze nie beda miec wiekszego towarzystwa na Wigilie i on zaryzykuje i przyjedzie. Poniekad rozwiazal za nas dylemat, bo zastanawialismy sie juz czy nie zadzwonic do obu panow i nie powiedziec, ze po prostu Wigilia sie u nas nie odbedzie i koniec. Poniewaz jednak moj tata byl chetny zmierzyc sie nawet z jelitowka, chrzestnemu pozostalo przekazac, ze nadal zapraszamy, tylko lojalnie uprzedzamy, ze roznie moze sie to skonczyc. On byl ostrozniejszy, bo juz w srode musial wrocic do pracy (ja zreszta tez), ale uslyszawszy, ze moj tata mimo wszystko przyjezdza, rowniez stwierdzil, ze wpadnie.
Co bylo robic... Wdrapalam sie z powrotem na gore (to jedno pietro to byl dla mnie Mt. Everest! :D) i postanowilam ponownie sprobowac sie zdrzemnac. Tym razem na szczescie sie udalo i po 1.5 godzinie wstalam nieco zwawsza. Zdolalam wziac prysznic i z pomoca Bi nakryc do stolu.
Tiaaa... Czas zainwestowac w nowa zastawe, bo nie mamy nawet szesciu kompletnych zestawow ;)
A takze podac Potworkom ich kreacje. Swoja olalam i zamiast zaplanowanej sukienki, wbilam sie w getry oraz gruby sweter bo nadal bylo mi ciagle zimno. ;) Kiedy nadszedl czas wlasciwiej Wigilii, spedzilam ja juz co prawda glownie na siedzaco, ale przynajmniej dalam rade. ;)
Musze przyznac, ze kiedy ja dogorywalam na kanapie, a potem odsypialam i doprowadzalam sie do jako takiego stanu, M. zrehabilitowal sie za weekend, stanal na wysokosci zadania i zajal sie dzieciakami oraz wieczerza. Wlasciwie to praktycznie wszystko bylo gotowe, ale musial jeszcze usmazyc rybke oraz popodgrzewac wszystko, co mialo byc podane na cieplo. Nawet brudy ze zlewu wsadzil do zmywarki, co jest dla M. cudem nad Wisla. I wlaczyl ja, a nie wiedzialam nawet, ze potrafi! :D Ja, po wysilku, ktory kosztowalo mnie nakrycie do stolu, klaplam na krzeslo i siedzialam na nim, dopoki nie trzeba bylo pojsc z dziecmi na gore wypatrywac Mikolaja przez okno. ;) Potem zaleglam na kanapie i juz z niej nie wstalam az do konca "imprezy". Przelamac sie ze mna oplatkiem odwazyli sie tylko M. oraz Potworki. Moj tata zrobil to ostroznie i z daleka, a A. (chrzestny) pomachal tylko z drugiego konca stolu. Wcale mu sie nie dziwie, bo mimo, ze umalowalam "oko", to podejrzewam, ze wygladalam niczym kupka nieszczescia. ;)
Dodatkowo zalatwilam sie na I Dzien Swiat i to przez wlasna glupote. W Wigilie bowiem, nie bardzo chcialo mi sie jesc, wiec wmusilam w siebie tylko odrobine przysmakow. Traf chcial, ze byl to barszcz z uszkami, pierogi z grzybami oraz zupa grzybowa. I we wtorek okazalo sie, ze brzuch napiep**a mnie tak, ze nie jestem w stanie sie wyprostowac! Dopiero kiedy zastanawialam sie skad taka dolegliwosc, przypomnialo mi sie, ze przeciez grzyby sa ciezkostrawne! A ja, jak idiotka, nazarlam sie na podraznione flaki samych grzybkow!
Zwale to na zacmiony wirusem umysl... :D
Obecny bilans jest taki, ze wirus zaatakowal najgorzej Bi oraz mnie. W Boze Narodzenie (u nas to tylko 1 dzien) po poludniu M. zaczal narzekac, ze cos mu "siedzi" na zoladku. Na sam wieczor jednak przeszlo, za to wrocilo w srodowe popoludnie. Trudno powiedziec wiec czy to wirus, czy poswiateczna niestrawnosc. ;) Kokus mial hmm... luzny stolec (przepraszam! :D) w srode rano i na sam wieczor tego samego dnia. Wyglada to jakby wirus tracil zjadliwosc przechodzac z jednej osoby na druga. Mam nadzieje, ze moj tata oraz chrzestny Potworkow w ogole sie nie zaraza, choc ten pierszy byl u nas i na Wigilie i w dzien Bozego Narodzenia, wiec nie wiem... ;)
Wystarczy jednak o zoladkowych dolegliwosciach! Teraz bedzie o przyjemniejszej czesci Swiat, czyli glownie o Potworkach i prezentach! ;)
Dzieciaki, jak to dzieciaki. Najbardziej czekaly wlasnie na upominki. Co tam dla nich spotkania rodzinne, uroczysta atmosfera, caly stol przysmakow! Wszystko sprowadzalo sie wlasnie do tego, ze jak juz wszyscy sie wystroimy, zbierzemy i pojemy pysznosci (dla nich to tylko barszcz oraz smazona rybka, reszta jest niejadalna ;P) przyjdzie Mikolaj i przywiezie prezenty!
Trudno w zasadzie oczekiwac czegos innego po 7.5-latce i 6-latku. :)
Potworki byly w tym roku najwyrazniej baaardzo grzeczne, bo dostaly taki stos zabawek, ze glowa mala. M. spytal mnie z ironia czy Mikolaj przyniosl im wszystko w listow, ktore do niego napisaly? Coz, nie, nie wszystko... ale prawie. ;)
Poniewaz nie czulam sie na silach ani zeby wyjsc z dziecmi wypatrywac Mikolaja na podworko, ani zeby taszczyc stos pakunkow z piwnicy, poszlam z dzieciakami na gore, wygladac przez duze okno w pokoju Kokusia. Mlodszy osiagnal w tym roku chyba ten najlepszy wiek, kiedy ekscytacja bierze gore nad wszystkim innym. Podczas kiedy Bi siedziala i probowala wypatrzyc na niebie jakies swiatelka, Nik az podskakiwal i co chwila wykrzykiwal:
"Ja pojde sprawdzic na dole!"
"Cos slyszalem na dachu, naprawde!"
"Cos sie dzieje na dole, Mikolaj tam na pewno jest!"
Na dole krecili sie oczywiscie M., moj tata oraz chrzestny, biegiem przynoszac upominki z garazu i piwnicy. A ja z trudem powstrzymywalam Kokusia, zeby nie wystrzelil z pokoju i polecial spojrzec co sie dzieje! ;)
Kiedy w koncu M. zawolal, ze Mikolaj juz byl, Potworki prawie sfrunely po schodach. Nik, widzac stos paczek (ktore w wiekszosci nalezaly do dzieci), zaczal podskakiwac niczym kauczukowa pileczka. M. polecil Potworkom, zeby rozdawaly wszystkim prezenty, ale udalo sie... polowicznie. Mam nagrane na filmiku, jak Bi grzecznie rozdaje torebeczki kazdemu po kolei, ale Nik niczym w amoku, rozpakowuje swoje paczki jedna za druga, nie reagujac ani na nasze upomnienia, ani komentarze. :D
Zanim zaczal sie szal, udalo mi sie strzelic zdjecie :)
Reszta Wigilii uplynela na rozpakowywaniu przez dzieciaki prezentow i zabawy pierwszymi, tymi wymarzonymi. Przyznaje, ze kiedy dotarlismy do tego punktu "programu", bylam juz tak wymordowana, ze zaleglam na kanapie i zapomnialam o zaproponowaniu gosciom kawy i ciasta! Alez bylo mi wstyd, kiedy sobie o tym przypomnialam (a goscie juz poszli!)! :D
Rozczochrani i rozchlestani, ale za to jacy szczesliwi!
Dzien Bozego Narodzenia uplynal juz spokojniej. Rano pojechalismy na msze i choc nadal bylam oslabiona, bolal mnie brzuch i balam sie, ze nie ustoje, ciesze sie, ze sie zmusilam i nie wyslalam M. samego. Na poranna - polska msze, proboszcz zaprosil bowiem kapele z Bukowiny Tatrzanskiej (to rodzina kogos z naszej parafii). Pieknie bylo posluchac koled spiewanych po goralsku! Nawet M., ten moj "twardziel" wzruszyl sie i uronil lezke! :)
Reszte dnia spedzilismy juz w domu. Przyjechal moj tata, a Potwory oddaly sie rozpakowywaniu prezentow, ktore zostaly im po Wigilii, bo bylo tego tyle, ze czesc po prostu zostala odlozona na bok.
Bi dostala Lego Friends - kamper, za ktorego ukladanie zabrala sie juz w Boze Narodzenie
Poza tym, skoro juz mam zawieszone na kominku skarpetki, postanowilam wykorzystac te hamerykanska tradycje i wlozylam do nich pare drobiazgow. Nie macie pojecia jak szczesliwe byly Potworki, ze Mikolaj przyjechal do nas jeszcze raz w srodku nocy! ;)
Te trase wyscigowa tez zlozylismy do kupy dopiero w I Dzien Swiat
Wlasnie. Prezenty. Wszystkich nie wymienie rzecz jasna, ale wspomne, ze wsrod sporego stosu znalazlo sie oczywiscie kilka "bubli". Przedstawiam kronike nieudanych upominkow:
Miejsce # 3
Piesek FurReal Pets. Wymarzony przez Bi i wpisany na pierwszym miejscu na liscie do Mikolaja. Niestety, zadna zabawka nie zastapi zywego stworzenia i wszystkie te pieski, kotki i co tam jeszcze produkuja z tej serii, maja jedna wade - ograniczona ilosc ruchow, odglosow oraz interakcji. Juz w Dzien Bozego Narodzenia Bi oswiadczyla, ze jej piesek jest nudny bo tylko skacze i wydaje rozne odglosy. Coz... Ona chyba spodziewala sie, ze bedzie za nia biegal, robil "siad", dawal lape i sikal pod krzaczkiem. ;)
Miejsce # 2
Jeden z Mikolajow uszczesliwil Potworki puzzlami. No i swietnie. Uwazam, ze puzzle to rewelacyjna zabawka, a przy okazji Bi bardzo je lubi. Nik juz mniej, ale czasem ma zrywy na ukladanie. Co wiec nie tak? Niestety, "Mikolaj" (nie ja tym razem) kupil puzzle przeznaczone ewidentnie dla doroslych i to zaawansowanych w "te klocki". W pudelku na oko 1000 elementow. Jeden zestaw to wilki na tle brzoz - wszystko szaro - biale. Drugi to myszolow wsrod zboza - caly obrazek zolto - rdzawy. Bi ambitnie za swoj zestaw sie zabrala, zeby po pol godzinie z wyciem porzucic te watpliwa rozrywke. M. ruszyl corce na pomoc i po kilku minutach wrocil obiecujac jej, ze kupi jej "normalny" zestaw, a ten odlozy sie na pozniej. Jak dla mnie, na oko na za 15 lat. :D
Miejsce #1
Tu prezent byl jak najbardziej udany, a dziecko zachwycone. Tyle, ze nie dla 6-latka. Kokus otrzymal wymarzonego drona ("Jerome", jak to okreslil :D). Takiego bardziej zabawkowego, ale jednak dron to dron. I juz podczas dziewiczego lotu w Boze Narodzenie, dron zawisl na choince kolo naszego domu. Ups... Na szczescie na tyle nisko, ze M. sciagnal go za pomoca dlugiego draga, ktory sprawil sobie na okolicznosc malowania salonu. Powinno nam to bylo dac do myslenia. Nie dalo.
Tyle z drona pozostalo - zdjecie na pamiatke ;)
Kolejnego dnia, kiedy bylam w pracy, M. postanowil uszczesliwic syna i zabral go na wielka lake zeby tam puscic drona, z daleka od wszelkich drzew. Taaa... Jakims cudem, dron wymknal sie Kokusiowi spod kontroli i... wyladowal na drzewie! I to nieszczesliwie tak wysoko, ze nic nie dalo sie zrobic. Strazy pozarnej dla zabawki wzywac przeciez nie bedziemy. Cztery ramiona plus smigla tak go zaklinowaly, ze utknal na dobre. Pozostalo ewentualnie podjezdzanie codziennie zeby sprawdzic czy wiatr nie zwial go z galezi, ale po kilku mroznych nocach, nawet jak kiedys spadnie, nic juz z niego nie bedzie...
A! W sama Wigilie, podczas konsumpcji barszczyku, Nik otrzymal nieco przyspieszony prezent Gwiazdkowy. Mianowicie, wypadl mu pierwszy mleczak! Zabek wisial juz niemal w poprzek od jakiegos czasu, ale uparcie sie trzymal. I wylecial w koncu w samiutka Wigilie! :) Radosc byla oczywiscie ogromna, a jeszcze wieksza z kaski podlozonej przez Zebowa Wrozke. ;)
Tak wygladaly moje Swieta. Mialy byc wyjatkowe i zdecydowanie takimi byly. I przynajmniej choc raz moge powiedziec, ze w ogole sie nie objadlam! ;)
Ciekawa jestem za to Waszych wrazen!