Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

sobota, 29 grudnia 2018

Pierwsze takie Swieta

To zdecydowanie byly niezapomniane Swieta! :D

Nie, wroc. Z Wigilii w sumie malo co pamietam. I wcale nie dlatego, ze pilam "procenty"! Bo nie pilam! W zasadzie to nawet za bardzo nie jadlam... Ale od poczatku... ;)

Tegoroczne Swieta mialy byc wyjatkowe. W koncu to nasze pierwsze Boze Narodzenie pod nowym adresem! Dom udekorowany, kreacje wybrane, prezenty zgromadzone i schowane, menu sklecone i nawet nic z zakupow nie zapomniane! Mialo byc uroczyscie i wesolo, rodzinnie (na miare naszej mocno "okrojonej" rodziny) i goscinnie.

Swiatelka wokol domu. Mamy jeszcze jeden sznur lampek, idacy nad garazem z boku :)

A potem okazalo sie, ze choc przygotowania w wiekszosci poszly wedlug planu, to obchody samych Swiat czesciowo szlag trafil. Cieszac sie, ze Wigilia wypada w poniedzialek, a wiec mam caaaly weekend na spokojne wszystkiego przygotowanie, nie wiedzialam jeszcze, ze czas nie jest moim sprzymierzencem...

Zaczelo sie w sumie niewinnie. W sobote nad ranem, Bi przyszla do naszego lozka narzekajac na bol brzucha. Okazalo sie przy okazji, ze nawet prawie 8-latka nie odroznia bolu brzucha od mdlosci, ale nie uprzedzajmy wypadkow. Przyszla, ale zamiast sie polozyc, przewalala sie z boku na bok. Kiedy pytalam, w ktorym miejscu boli, pokazywala (jak zawsze) okolice pepka. Probowalismy z M. przekonac ja, zeby znalazla sobie jakas pozycje, w ktorej odczuje ulge i probowala zasnac. W koncu moj zaspany umysl przypomnial sobie o zgromadzonych na okazje wyjazdu na Dominikane lekach i podalam jej tabletke dla dzieci na niestrawnosc. Pomyslalam, ze moze pomoze, a raczej nie zaszkodzi, poniewaz Bi znana jest w naszej rodzinie jako lubiaca dramatyzowac, a nadal nie moglam dociec co jej tak naprawde jest. Niestety, nawet po tabletce Bi nie przestala pojekiwac i juz zaczela mi sie jawic wizja ataku wyrostka. Ja to jednak jestem panikara. ;)
W miedzyczasie M. wstal, wyszykowal sie i pojechal do pracy, a Bi poszla jeczec do wlasnego lozka. Nie mogac juz zniesc jej stekania, poszlam na dol, zeby podgrzac oklad zelowy, pomyslalam bowiem, ze moze to przyniesie jej ulge.
Niestety, kiedy wdrapywalam sie z cieplym okladem z powrotem na gore, uslyszalam charakterystyczny odglos... wymiotow! Dochodzacy na szczescie z lazienki. Coz, lepsze to niz lozko, ale dywanik raczej tego nie przezyje. ;) Okazalo sie, ze Bi pogonilo na kibelek, ale organizm postanowil jednak zbuntowac sie na dwa konce, ze to tak uroczo ujme. :D

Na poczatku mialam nadzieje, ze to tylko zatrucie. Z czwartkowego dekorowania piernikow, zostalo nam bowiem kilka tubek lukru, a w piatkowy wieczor Bi dorwala sie do jednej i wyssala lukier co do ostatniej kropelki! Ludzilam sie wiec, ze to po tym. Moje nadzieje rozwiala sama Bi dzielac sie wiadomoscia, ze jedna z kolezanek zwymiotowala tuz przed koncem lekcji w piatek. Wtedy juz wiedzialam, ze pierwsze Swieta w nowym domku spedzimy pod znakiem... JELITOWKI! Mowie Wam, wrazenia - niezapomniane! :D

Reszta nocy (czy raczej bardzo wczesnego ranka) uplynela na jeszcze jednym chluscie, na szczescie tym razem do przytaszczonego przeze mnie z garazu wiaderka. ;)
Oczywiscie reszte dnia Bi w wiekszosci przespala lub snula sie po domu niczym blade zombie z podgrazonymi oczami. Do poludnia akcje kibelkowo - rzygankowe powtorzyly sie jeszcze dwa razy, ale potem litosciwie ustaly. Nie mniej jednak, nie spiac od 4 nad ranem i ogarniajac rzygajace dziecko oraz przygotowania swiateczne bez meza, bo ten zostal w pracy do 15, mialam humor, ze hoho! Wku*wiona bylam glownie dlatego, ze M. nie musial jechac tego dnia do roboty w ogole, a nie tylko pojechal, ale jeszcze na 10 godzin, korzystajac z tego, ze szef powiedzial mu, ze moze zostac tak dlugo jak chce (firma miala byc zamknieta przez kolejne 4 dni, wiec chcieli nadrobic ile sie da). I ja naprawde jestem w stanie zrozumiec, ze to dodatkowa kasa z nadgodzin i w ogole, tym bardziej, ze rachunki za karty kredytowe rzeczywiscie przyszly horrendalne. Ale, do jasnej, pierdzielonej cholery, wie ze przed samymi Swietami jestem urobiona po lokcie, napisalam mu ze Bi wymiotuje, wiedzial wiec, ze mam tez na stanie chore dziecko, a do tego drugie, ktore roznosi energia a nie ma sie nawet z kim pobawic! Biedny Kokus spedzil wiekszosc soboty na tablecie, bo nie mialam go po prostu jak zajac i szczerze mowiac nie mialam nawet nastroju! I po takim dniu, wkracza moj maz, wesolutki jak skurwonek i cieszacy sie, ze "Ale nadrobilem godzin!" (tak, mam meza - pracoholika), po czym... nie pytajac co moze zrobic zeby mi pomoc, oznajmia, ze on "wezmie mieso i je zamarynuje w "tym" garnku"! Myslalam, ze mnie cos strzeli! Mieso, ktore wczesniej wlasnorecznie natarlam marynata i w garnku, ktory juz umyty czekal na zaczecie przeze mnie bigosu! Huknelam, zeby sie trzymal i od miesa i od garnka z daleka i tak atmosfera zostala do reszty skwaszona. W sobote schodzilismy sobie jeszcze z drogi, ale w niedziele rano poklocilismy sie na calego. On wygarnal mi, ze psuje atmosfere i wku*wiam sie niewiadomo o co, a ja jemu, ze jeszcze przed swiatecznymi przygotowaniami poprosilam go tylko o jedno - zeby zajal sie w tym czasie Potworkami. I co? I g*wno! Zostawia mnie na wieksza czesc dnia nie tylko ze z dziecmi, ale jeszcze z jednym chorym, wiec wymagajacym dodatkowej opieki! I jeszcze okazuje sie, ze to ja jestem ta "zla", bo mam popsuty humor!!!

Uch. Wpieniona bylam jak cholera, ale jakos dokonczylam to, co miala zaplanowane na weekend. Na poniedzialek zostawilam sobie tylko jedna salatke, ktora musi byc swieza oraz mufinki lososiowe, bo te tez najlepsze sa swiezutkie i pulchne. I skladniki na obie leza sobie dalej w lodoce, bo los chcial, ze tego roku w ogole ich nie zrobilam! :) Okazalo sie bowiem, ze jako druga padlam ofiara tego cholernego wirusa i w nocy z niedzieli na poniedzialek biegalam sobie co pol godzinki do lazienki. Swoja droga co to za zjadliwy wirus, ze w sumie glowne dolegliwosci trwaja raptem kilka godzin, ale pozniej czlowieka doslownie scina z nog! W dzien Wigilii, po nocnych "atrakcjach", nie bylam w stanie ustac. Najpierw pomyslalam, ze sprobuje choc troche odespac, ale kiedy biegunka odpuscila, pojawily sie dreszcze i lamanie w kosciach. Bylo mi ciagle zimno, wszystko mnie bolalo i tak naprawde nie moglam ani spac ani funkcjonowac. W koncu zmusilam sie do zejscia na dol, ale taki wysilek mnie pokonal i zaleglam na kanapie, nie mogac sie ruszyc.

Pozostal problem Wigilii. Mieli do nas wpasc moj tata oraz chrzestny Potworkow, ale wypadalo ich uprzedzic, ze hodujemy wirusa i wigilijna uczte moga przyplacic czyms wiecej niz tylko wzdeciem. ;) Obawialam sie, ze to moze oznaczac Wigilie tylko w gronie naszej czworki, ale wtedy wydalo mi sie to calkiem kuszaca perspektywa. ;) Moj tata jednak, ktory normalnie panicznie unika zarazenia sie czymkolwiek i nie przyjezdza kiedy choc jedno z nas kichnie, kompletnie nas zaskoczyl. Oswiadczyl, ze szkoda mu dzieciakow, ze nie beda miec wiekszego towarzystwa na Wigilie i on zaryzykuje i przyjedzie. Poniekad rozwiazal za nas dylemat, bo zastanawialismy sie juz czy nie zadzwonic do obu panow i nie powiedziec, ze po prostu Wigilia sie u nas nie odbedzie i koniec. Poniewaz jednak moj tata byl chetny zmierzyc sie nawet z jelitowka, chrzestnemu pozostalo przekazac, ze nadal zapraszamy, tylko lojalnie uprzedzamy, ze roznie moze sie to skonczyc. On byl ostrozniejszy, bo juz w srode musial wrocic do pracy (ja zreszta tez), ale uslyszawszy, ze moj tata mimo wszystko przyjezdza, rowniez stwierdzil, ze wpadnie.

Co bylo robic... Wdrapalam sie z powrotem na gore (to jedno pietro to byl dla mnie Mt. Everest! :D) i postanowilam ponownie sprobowac sie zdrzemnac. Tym razem na szczescie sie udalo i po 1.5 godzinie wstalam nieco zwawsza. Zdolalam wziac prysznic i z pomoca Bi nakryc do stolu.

Tiaaa... Czas zainwestowac w nowa zastawe, bo nie mamy nawet szesciu kompletnych zestawow ;)

A takze podac Potworkom ich kreacje. Swoja olalam i zamiast zaplanowanej sukienki, wbilam sie w getry oraz gruby sweter bo nadal bylo mi ciagle zimno. ;) Kiedy nadszedl czas wlasciwiej Wigilii, spedzilam ja juz co prawda glownie na siedzaco, ale przynajmniej dalam rade. ;)
Musze przyznac, ze kiedy ja dogorywalam na kanapie, a potem odsypialam i doprowadzalam sie do jako takiego stanu, M. zrehabilitowal sie za weekend, stanal na wysokosci zadania i zajal sie dzieciakami oraz wieczerza. Wlasciwie to praktycznie wszystko bylo gotowe, ale musial jeszcze usmazyc rybke oraz popodgrzewac wszystko, co mialo byc podane na cieplo. Nawet brudy ze zlewu wsadzil do zmywarki, co jest dla M. cudem nad Wisla. I wlaczyl ja, a nie wiedzialam nawet, ze potrafi! :D Ja, po wysilku, ktory kosztowalo mnie nakrycie do stolu, klaplam na krzeslo i siedzialam na nim, dopoki nie trzeba bylo pojsc z dziecmi na gore wypatrywac Mikolaja przez okno. ;) Potem zaleglam na kanapie i juz z niej nie wstalam az do konca "imprezy". Przelamac sie ze mna oplatkiem odwazyli sie tylko M. oraz Potworki. Moj tata zrobil to ostroznie i z daleka, a A. (chrzestny) pomachal tylko z drugiego konca stolu. Wcale mu sie nie dziwie, bo mimo, ze umalowalam "oko", to podejrzewam, ze wygladalam niczym kupka nieszczescia. ;)

Dodatkowo zalatwilam sie na I Dzien Swiat i to przez wlasna glupote. W Wigilie bowiem, nie bardzo chcialo mi sie jesc, wiec wmusilam w siebie tylko odrobine przysmakow. Traf chcial, ze byl to barszcz z uszkami, pierogi z grzybami oraz zupa grzybowa. I we wtorek okazalo sie, ze brzuch napiep**a mnie tak, ze nie jestem w stanie sie wyprostowac! Dopiero kiedy zastanawialam sie skad taka dolegliwosc, przypomnialo mi sie, ze przeciez grzyby sa ciezkostrawne! A ja, jak idiotka, nazarlam sie na podraznione flaki samych grzybkow!
Zwale to na zacmiony wirusem umysl... :D

Obecny bilans jest taki, ze wirus zaatakowal najgorzej Bi oraz mnie. W Boze Narodzenie (u nas to tylko 1 dzien) po poludniu M. zaczal narzekac, ze cos mu "siedzi" na zoladku. Na sam wieczor jednak przeszlo, za to wrocilo w srodowe popoludnie. Trudno powiedziec wiec czy to wirus, czy poswiateczna niestrawnosc. ;) Kokus mial hmm... luzny stolec (przepraszam! :D) w srode rano i na sam wieczor tego samego dnia. Wyglada to jakby wirus tracil zjadliwosc przechodzac z jednej osoby na druga. Mam nadzieje, ze moj tata oraz chrzestny Potworkow w ogole sie nie zaraza, choc ten pierszy byl u nas i na Wigilie i w dzien Bozego Narodzenia, wiec nie wiem... ;)

Wystarczy jednak o zoladkowych dolegliwosciach! Teraz bedzie o przyjemniejszej czesci Swiat, czyli glownie o Potworkach i prezentach! ;)

Dzieciaki, jak to dzieciaki. Najbardziej czekaly wlasnie na upominki. Co tam dla nich spotkania rodzinne, uroczysta atmosfera, caly stol przysmakow! Wszystko sprowadzalo sie wlasnie do tego, ze jak juz wszyscy sie wystroimy, zbierzemy i pojemy pysznosci (dla nich to tylko barszcz oraz smazona rybka, reszta jest niejadalna ;P) przyjdzie Mikolaj i przywiezie prezenty!
Trudno w zasadzie oczekiwac czegos innego po 7.5-latce i 6-latku. :)
Potworki byly w tym roku najwyrazniej baaardzo grzeczne, bo dostaly taki stos zabawek, ze glowa mala. M. spytal mnie z ironia czy Mikolaj przyniosl im wszystko w listow, ktore do niego napisaly? Coz, nie, nie wszystko... ale prawie. ;)
Poniewaz nie czulam sie na silach ani zeby wyjsc z dziecmi wypatrywac Mikolaja na podworko, ani zeby taszczyc stos pakunkow z piwnicy, poszlam z dzieciakami na gore, wygladac przez duze okno w pokoju Kokusia. Mlodszy osiagnal w tym roku chyba ten najlepszy wiek, kiedy ekscytacja bierze gore nad wszystkim innym. Podczas kiedy Bi siedziala i probowala wypatrzyc na niebie jakies swiatelka, Nik az podskakiwal i co chwila wykrzykiwal:
"Ja pojde sprawdzic na dole!"
"Cos slyszalem na dachu, naprawde!"
"Cos sie dzieje na dole, Mikolaj tam na pewno jest!"

Na dole krecili sie oczywiscie M., moj tata oraz chrzestny, biegiem przynoszac upominki z garazu i piwnicy. A ja z trudem powstrzymywalam Kokusia, zeby nie wystrzelil z pokoju i polecial spojrzec co sie dzieje! ;)
Kiedy w koncu M. zawolal, ze Mikolaj juz byl, Potworki prawie sfrunely po schodach. Nik, widzac stos paczek (ktore w wiekszosci nalezaly do dzieci), zaczal podskakiwac niczym kauczukowa pileczka. M. polecil Potworkom, zeby rozdawaly wszystkim prezenty, ale udalo sie... polowicznie. Mam nagrane na filmiku, jak Bi grzecznie rozdaje torebeczki kazdemu po kolei, ale Nik niczym w amoku, rozpakowuje swoje paczki jedna za druga, nie reagujac ani na nasze upomnienia, ani komentarze. :D

Zanim zaczal sie szal, udalo mi sie strzelic zdjecie :)

Reszta Wigilii uplynela na rozpakowywaniu przez dzieciaki prezentow i zabawy pierwszymi, tymi wymarzonymi. Przyznaje, ze kiedy dotarlismy do tego punktu "programu", bylam juz tak wymordowana, ze zaleglam na kanapie i zapomnialam o zaproponowaniu gosciom kawy i ciasta! Alez bylo mi wstyd, kiedy sobie o tym przypomnialam (a goscie juz poszli!)! :D

Rozczochrani i rozchlestani, ale za to jacy szczesliwi!

Dzien Bozego Narodzenia uplynal juz spokojniej. Rano pojechalismy na msze i choc nadal bylam oslabiona, bolal mnie brzuch i balam sie, ze nie ustoje, ciesze sie, ze sie zmusilam i nie wyslalam M. samego. Na poranna - polska msze, proboszcz zaprosil bowiem kapele z Bukowiny Tatrzanskiej (to rodzina kogos z naszej parafii). Pieknie bylo posluchac koled spiewanych po goralsku! Nawet M., ten moj "twardziel" wzruszyl sie i uronil lezke! :)
Reszte dnia spedzilismy juz w domu. Przyjechal moj tata, a Potwory oddaly sie rozpakowywaniu prezentow, ktore zostaly im po Wigilii, bo bylo tego tyle, ze czesc po prostu zostala odlozona na bok.

Bi dostala Lego Friends - kamper, za ktorego ukladanie zabrala sie juz w Boze Narodzenie

Poza tym, skoro juz mam zawieszone na kominku skarpetki, postanowilam wykorzystac te hamerykanska tradycje i wlozylam do nich pare drobiazgow. Nie macie pojecia jak szczesliwe byly Potworki, ze Mikolaj przyjechal do nas jeszcze raz w srodku nocy! ;)

Te trase wyscigowa tez zlozylismy do kupy dopiero w I Dzien Swiat

Wlasnie. Prezenty. Wszystkich nie wymienie rzecz jasna, ale wspomne, ze wsrod sporego stosu znalazlo sie oczywiscie kilka "bubli". Przedstawiam kronike nieudanych upominkow:

Miejsce # 3

Piesek FurReal Pets. Wymarzony przez Bi i wpisany na pierwszym miejscu na liscie do Mikolaja. Niestety, zadna zabawka nie zastapi zywego stworzenia i wszystkie te pieski, kotki i co tam jeszcze produkuja z tej serii, maja jedna wade - ograniczona ilosc ruchow, odglosow oraz interakcji. Juz w Dzien Bozego Narodzenia Bi oswiadczyla, ze jej piesek jest nudny bo tylko skacze i wydaje rozne odglosy. Coz... Ona chyba spodziewala sie, ze bedzie za nia biegal, robil "siad", dawal lape i sikal pod krzaczkiem. ;)

Miejsce # 2

Jeden z Mikolajow uszczesliwil Potworki puzzlami. No i swietnie. Uwazam, ze puzzle to rewelacyjna zabawka, a przy okazji Bi bardzo je lubi. Nik juz mniej, ale czasem ma zrywy na ukladanie. Co wiec nie tak? Niestety, "Mikolaj" (nie ja tym razem) kupil puzzle przeznaczone ewidentnie dla doroslych i to zaawansowanych w "te klocki". W pudelku na oko 1000 elementow. Jeden zestaw to wilki na tle brzoz - wszystko szaro - biale. Drugi to myszolow wsrod zboza - caly obrazek zolto - rdzawy. Bi ambitnie za swoj zestaw sie zabrala, zeby po pol godzinie z wyciem porzucic te watpliwa rozrywke. M. ruszyl corce na pomoc i po kilku minutach wrocil obiecujac jej, ze kupi jej "normalny" zestaw, a ten odlozy sie na pozniej. Jak dla mnie, na oko na za 15 lat. :D

Miejsce #1

Tu prezent byl jak najbardziej udany, a dziecko zachwycone. Tyle, ze nie dla 6-latka. Kokus otrzymal wymarzonego drona ("Jerome", jak to okreslil :D). Takiego bardziej zabawkowego, ale jednak dron to dron. I juz podczas dziewiczego lotu w Boze Narodzenie, dron zawisl na choince kolo naszego domu. Ups... Na szczescie na tyle nisko, ze M. sciagnal go za pomoca dlugiego draga, ktory sprawil sobie na okolicznosc malowania salonu. Powinno nam to bylo dac do myslenia. Nie dalo.

Tyle z drona pozostalo - zdjecie na pamiatke ;)

Kolejnego dnia, kiedy bylam w pracy, M. postanowil uszczesliwic syna i zabral go na wielka lake zeby tam puscic drona, z daleka od wszelkich drzew. Taaa... Jakims cudem, dron wymknal sie Kokusiowi spod kontroli i... wyladowal na drzewie! I to nieszczesliwie tak wysoko, ze nic nie dalo sie zrobic. Strazy pozarnej dla zabawki wzywac przeciez nie bedziemy. Cztery ramiona plus smigla tak go zaklinowaly, ze utknal na dobre. Pozostalo ewentualnie podjezdzanie codziennie zeby sprawdzic czy wiatr nie zwial go z galezi, ale po kilku mroznych nocach, nawet jak kiedys spadnie, nic juz z niego nie bedzie...

A! W sama Wigilie, podczas konsumpcji barszczyku, Nik otrzymal nieco przyspieszony prezent Gwiazdkowy. Mianowicie, wypadl mu pierwszy mleczak! Zabek wisial juz niemal w poprzek od jakiegos czasu, ale uparcie sie trzymal. I wylecial w koncu w samiutka Wigilie! :) Radosc byla oczywiscie ogromna, a jeszcze wieksza z kaski podlozonej przez Zebowa Wrozke. ;)


Tak wygladaly moje Swieta. Mialy byc wyjatkowe i zdecydowanie takimi byly. I przynajmniej choc raz moge powiedziec, ze w ogole sie nie objadlam! ;)
Ciekawa jestem za to Waszych wrazen!

piątek, 21 grudnia 2018

W tym domu sie gada + przedswiatecznie + zapomniana swiateczna fota ;)

Garstka teksciorow na dobry, swiateczny nastroj. :)

*

Starsza swoim zwyczajem jest "najmadrzejsza" i na wszystko ma ostatnie slowo. Matka stara sie (naprawde!) byc cierpliwa, ale w koncu nie wytrzymuje.
"Bi, przestan sie wreszcie wymadrzac!"
Bi (oburzona): "Ja nie madrzuje sie!"

Trudna ta polska jezyk. :)


***

Teraz beda trzy teksty jeszcze urlopowe. Pierwszy - ostrzegam! - jest fizjologiczny.
Otoz, w pokoju hotelowym byla oczywiscie tylko jedna lazienka, co chwila wiec ktos sie komus dobijal do tego przybytku. Ktoregos dnia to ja siedzialam na tronie, a dzieciaki co chwila walily drzwi pytajac sie kiedy wyjde. Nik wkurzal mnie nieziemsko, bo za kazdym razem pytal czy nadal tam jestem. W lazience nie bylo nawet okna, ktorym moglam uciec, wiec burczalam na niego, polecajac, zeby zajal sie w koncu czyms ciekawszym. Po chwili slysze jak Nik odchodzac od drzwi, oglasza wszem i wobec:

"I guess mommy is still doing kupe!"

Zaiste, reszta NA PEWNO o tym nie wiedziala! :D


***

Jak (chyba) wiadomo, moj malzonek jest gleboko wierzacy, praktycznie co niedziela jestesmy wiec w kosciele. Mimo, ze Potworki zdaja sie nic tam nie robic tylko nudzic sie, gadac i dopytywac kiedy idziemy do domu, cos tam widocznie jednak w ich glowkach zostaje. Podczas cyrkowego pokazu, ktory odbyl sie w hotelu, cyrkowiec zawisl na wstazkach z rozlozonymi ramionami i uniesiona glowa.
Nik: "He thinks he's God"

Chwile pozniej jeden facet staje drugiemu na glowie, ale do gory nogami, tak, ze obie glowy sie stykaja, a rozlozone ramiona maja rowno zlaczone.
Nik: "They're making a cross, dla Bozi"


***

Cos Nik ma ostatnio "faze" na Boga. ;)
Pierniczymy. Potworki wycinaja rozne ksztalty piernikow, Kokus jednak najczesciej wybiera ksiezyc. Bi troche sie podsmiewa, ze Nik nic, tylko wycina ksiezyce. Mlodszy tlumaczy spokojnie:
"I like moon, because that's where God lives"

Wiecie wiec... Jesli zastanawiacie sie, gdzie znajduje sie to biblijne Niebo, Kokus zna odpowiedz: na ksiezycu! :D


***

Na koniec dialog zapamietany z czasu remontu kominka.
Chodzimy po markecie budowlanym, a Nik marudzi i placze o kazda pierdolke, ktora sobie akurat upatrzyl. Tlumaczymy, ze ida Swieta, ze na dniach ma urodziny, ze dostal juz prezent na Mikolajki i ze obsolutnie, definitywnie, NIC mu nie kupimy. Mlody wychodzi ze sklepu z placzem, ktory momentalnie przemienia sie w foch. Kiedy zapinam mu pasy, rzuca mi obrazony:

"Thanks for buying me NOTHING!"

Taaa... Sarkazm mamy opanowany... ;)


***

I zostalo juz tylko kilka dni do Swiat... Menu w miare poskladane, zakupy zrobione (mam nadzieje, ze nie przypomne sobie o czyms w ostatniej chwili!), prezenty wszystkie dotarly... Nie dotarly za to kartki, ktore maja przyjsc dopiero w czwartek (prawie 2 tygodnie po zamowieniu!). Rodzina w Polsce dostanie je wiec grubo po Nowym Roku, ale coz... Z mojej oraz M. familii jestem juz jedna z ostatnich dinozaurow ktore wysylaja prawdziwe kartki, wiec mam nadzieje, ze liczy sie gest... ;)
Dopisek: kartki dotarly w srode. W czwartek poszly te przeznaczone dla hamerykanckich znajomych. Do Polski pojda... pozniej, bowiem okazalo sie, ze zostaly mi tylko 2 znaczki na zagranice, musze wiec zlozyc wizyte urzedowi pocztowemu! :D

Za nami kolejny nieco zabiegany weekend. Ostatni zajety "zwyklymi" sprawami, nadchodzacy bowiem bedzie juz uplywal pod znakiem swiatecznych przygotowan, z koledami w tle...

W sobote rano Bi miala kolejne zawody plywackie. Tym razem odbyly sie w jednej ze szkol srednich (high school), co dla nas - widzow okazalo sie niezlym przeklenstwem. Obszar wokol basenu byl niewielki i tylko plywakom, trenerom oraz wolontariuszom wolno bylo wchodzic na jego teren. Trybuny znajdowaly sie wyzej i byly... malutkie. Rodzice, rodzenstwo i inni ciekawi krewni obu druzyn stloczyli sie tam jak sardynki w puszce, a ze na basenie ogolnie bylo goraco, po chwili zrobilo sie nie do wytrzymania... Dobrze, ze wszystkim bylo rownie ciezko, a ze zawody poszczegolnych dzieci byly jak zwykle rozrzucone w czasie (Bi startowala w 1, 9, 43 i 61 wyscigu), sporo osob w przerwach wychodzilo na zewnatrz schlodzic sie i rozprostowac nogi. Tak robil tez i M., zabierajac przy okazji Nika. Wtedy cieszylam sie, ze mlody ma przez chwile zajecie, nie pomyslalam jednak, ze moze sie to okazac brzemienne w skutki. Otoz, obaj wychodzili na dwor i chociaz bylo cieplo jak na grudzien - 10 stopni na plusie, to jednak roznica temperatur miedzy basenem a swiezym powietrzem byla znaczna. A Nik nie mial czapki! Efekt? W poniedzialek rano mial juz wyraznie zatkany nos! W czwartek wieczorem zas, Bi zaczela chrypiec jak stary gramofon... A tak dlugo wszyscy trzymalismy sie w zdrowiu! Od przeziebienia, z ktorym Nik bujal sie caly wrzesien oraz pol pazdziernika, wszyscy bylismy zdrowi. Az do teraz... :/

Ech... W kazdym razie, kiedy akurat siedzielismy scisnieci na trybunach, Nik po 10 minutach jeczal, ze goraco, ze nudno, ze ile jeszcze, ze on nie chce tak siedziec... Po godzinie tego marudzenia, wyciagnelam tajna, zachomikowana bron (kupiona z mysla o takich wlasnie okazjach) - gierke. Takie male, elektroniczne pudelko na baterie. I to byl strzal w dziesiatke! Przez reszte zawodow nie wiedzialam, ze mam ze soba mlodsze dziecko! I jak na codzien jestem przeciwniczka zbyt duzej ilosci elektroniki dla dzieciakow, tak tym razem ta gierka ocalila mnie od postradania zmyslow i/ lub wybuchu. ;)

Bi, jak wymienilam wyzej, miala 4 wyscigi. Dwa z nich byly druzynowe, cos na ksztalt sztafety. Jedna osoba plynie dlugosc basenu, a kiedy dociera do scianki, do wody wskakuje kolejna. I tak dalej, az basen przeplyna cztery osoby. Bi w jednej plynela na plecach, a w drugiej kraulem. Przy obu bylam jednak dosc rozproszona, wiec nie wiedzialam nawet ktora druzyna wygrala. :) Starsza miala  rowniez dwa wyscigi indywidualne - kraulem oraz stylem motylkowym i w obu zajela drugie miejsce. Poszlo jej wiec rewelacyjnie, choc Mloda spuscila nos na kwinte, bo ona chciala wygrac! Po pierwszym wyscigu trener podszedl nawet do nas do trybun i pochwalil ja za skok do wody. :)

Plynie nasza "ryba" (jak to okreslil moj tata) ;)

Sobota "nalezala" wiec do Bi, bo oboje z M. nie moglismy sie jej nachwalic i obdzwonilismy dziadkow. Okazalo sie, ze tego dnia moja starsza siostrzenica zajela tez drugie miejsce w turnieju judo, wiec byl to zdecydowanie dzien naszych dziewczyn! :D

W zeszly czwartek M. w koncu pojechal po choinke. W piatek Potworki ubraly ja, pokrzykujac na mnie, zebym nie przeszkadzala. :D W sobote przyszly ostatnie ozdoby, wiec tamtaramtam! Oto swiateczna odslona (kawalka) salonu:


Niestety, jak to czesto bywa o tej porze roku, dodajac do tego prace na pelen etat, malo mam czasu zeby siedziec i sie nim delektowac, ale ilekroc mam na to chwile, siadam i czuje sie jak w ckliwych, bozonarodzeniowych filmach. :) Dodatkowo, robiac zwykle, spozywcze zakupy, dojrzalam w sklepie taki kubeczek i po prostu musialam go miec! :)


Kawa z niego smakuje przepysznie, a dodatkowo sluzy mi jako zaklinacz pogody i przyciagacz sniegu. Chociaz poki co nie dziala i Swieta beda juz na 100% zielone i cieple (jak na grudzien). :/ W utrzymaniu nastroju, pomagam sobie wiec tez ksiazka "naszej" Asi:


Niestety, cholera, po przeczytaniu 5 rozdzialow, ksiazke zmuszona bylam odlozyc na szafke, bo tyle jest rzeczy do ogarniecia, ze wieczorami nie mam czasu na czytanie ani ksiazki ani nawet blogow... :( Podczytuje (i pisze) po trochu z pracy, ale to nie to samo...

W zeszla sobote musialam niestety wziac sie ostro za sprzatanie chalupy. Ostatnie kilka weekendow bylo tak zajetych, ze od powrotu z wakacji nie udalo mi sie posprzatac calej chalupy na raz. Owszem, sprzatalam to te czesc domu, to tamta, ale w takim ukladzie, caly czas i tak wszedzie sie nosilo. Mam tu na mysli oczywiscie glownie podloge. W sobote odkurzylam wiec i pomylam podlogi w calutkim domu, a potem bonusowo wysprzatalam lazienki. Tylko co z tego, jak przed Swietami czeka mnie runda #2, a moze i #3. :/
W sobote upieklam tez biszkopt na tort Nika. Tym razem wyszedl mi idealny! Byl wyrosniety, leciutki i pulchny, a przy tym nadal lekko wilgotny. M. stwierdzil z podziwem, ze robi sie ze mnie mistrzyni pieczenia biszkoptow, problem tylko w tym, ze za kazdym razem pieke je tak samo, a raz wychodza, raz nie. :D
Najwazniejsze jednak, ze wyszedl, bo kolejnego dnia, po kosciele i zakupach, wzielam sie za kremy. Pieklam ten sam tort co na urodziny moje, M. oraz taty, z cichutka nadzieja, ze ten wyjdzie lepszy. I wyszedl! Nie tylko biszkopt sam w sobie byl delikatniejszy i wilgotniejszy, ale tez tym razem go nasaczylam. ;) Dodatkowo, do ciemnego kremu dodalam ociupinke whisky, ktora walala nam sie po szafie. Tak tyci-tyci, dla zaostrzenia smaku. W kazdym razie torcik wszystkim bardzo smakowal. Moj tato oraz chrzestny Potworkow zjedli po dwa wielkie kawalki, co jest chyba najlepszym komplementem. Tylko solenizant we wlasnej osobie, choc swieczki zdmuchnal chetnie, torta nawet nie tknal.


Nik z ciast lubi tak naprawde tylko galaretke, ale ze w tej galaretce znalazly sie owoce, to nawej jej nie chcial sprobowac. Nastepnym razem na wierzch pokroje banany, moze wtedy zje. :D

W niedziele po poludniu mielismy wiec mini-przyjecie urodzinowe dla Mlodszego. W domu pojawil sie kolejny zestaw swiecaco - grajaco - jezdzacych zabawek. Az uszy bola, a za kilka dni kolejna fala prezentow. ;) Hitem okazal sie helikopterek, ktory lata i to, cholera, (za) szybko. Zabawka od 10 lat wzwyz, ale nawet dorosli maja problem z jej opanowaniem. Moja proba lotu zakonczyla sie tym, ze helikopter walnal w sufit (a ten w salonie mamy wysoooki!), spadl, odbil sie od pufy, przeturlal po ziemi straszac psa i zanim zdolalam go wylaczyc, rabnal jeszcze w kominek! Wiadomo, baba za kierownica! :D Ide o zaklad, ze ta konkretna zabawka nie wytrzyma u nas nawet tygodnia. ;)

Poza tym gubie sie juz komu, co i kiedy. Na poniedzialek Nik musial przygotowac plakat z jaszczurkami, bo mial prezentacje na ich temat (sam sobie wybral taki motyw przewodni). :D Oczywiscie w domu brak takiego duzego kawalka brystolu, wiec musiala matka zasuwac do sklepu. ;) Na srode Nik musial tez przyniesc kolekcje 5 przedmiotow, obojetnie co to bedzie. Oczywiscie, kto z synem przekopywal pudla z zabawkami w poszukiwaniu czegos ciekawego? No ja przeciez mam tyyyle czasu... :/
Dodatkowo, na ten ostatni tydzien "wszedzie" zaplanowane sa imprezy. Rzecz jasna, organizatorzy sa wylacznie pomyslodawcymi, ale juz materialy musza dostarczac rodzice. Bo mowa oczywiscie o imprezach dzieciecych. ;) Pomoc nie jest obowiazkowa, ale jakos tak mi glupio nie przylaczyc sie, skoro moje dziecko chodzi do danej klasy. I tak, u Bi beda dekorowac swiateczne ciasteczka. Zglosilam sie, ze przyniose 3 puszki polewy waniliowej. Pojechalam we wtorek po pracy do sklepu, a tu zonk! Polewy waniliowej brak, zostala tylko czekoladowa. Najwyrazniej biala polewa jest o tej porze roku szalenie popularna. ;)
U Nika beda mieli po prostu przyjecie. Tutaj zgodzilam sie dostarczyc soczki i na szczescie tych w sklepie nie brakowalo. ;) Dodatkowo, koordynatorka druzyny plywackiej, postanowila urzadzic impreze na basenie zamiast srodowego treningu! Poprosila o zbiorke po $3 od rodziny na pizze oraz przyniesienie innych przekasek. Tu znow stwierdzilam, ze najprosciej dla mnie bedzie dostarczyc soczki. ;)
A na piatek musialam pamietac, zeby spakowac Potworkom kocyki oraz ksiazki, bowiem mieli ogolnoszkolne czytanie. Piatek w ogole byl dla dzieciakow dniem rozrywkowym, bowiem mieli wspomniane czytanie, apel polaczony ze spiewaniem swiatecznych (w to zalicza sie Boze Narodzenie, ale tez Hanukkah i Kwanzaa :D) piosenek oraz klasowe przyjecia swiateczne. Mysle, ze nauki to tego dnia nie bylo za grosz... ;)

Jakbym malo miala na glowie, to na wtorek obiecalam Potworkom pieczenie piernikow. Wtorek jest dniem strategicznym, bowiem w poniedzialki i srody wieczory spedzam na basenie. ;) Niestety, na ten wtorek mialam tez zaplanowane zakupy w polskim sklepie oraz musialam podjechac do hamerykanckiego supermarketu i do taty, dla ktorego wypelnialam pewne formularze (dluuuga historia), marnujac 2 godziny mojego cennego, wieczornego czasu... :/
Tego dnia w pracy bylo wyjatkowo spokojnie. Brakowalo szefa, jeden kolega pracowal z domu, kolezanka wyszla wczesniej na umowiona wizyte u dentysty. Korzystajac ze spokoju, rowniez ja ucielam nieco godziny, majac nadzieje wrocic do domu o rozsadnej porze. Tiaaa... Zanim objechalam jeden sklep, drugi, wpadlam do taty i w koncu dojechalam do domu, zrobila sie 17:30. Zanim sie lekko ogarnelam, przebralam, rozladowalam zmywarke, zaladowalam do niej brudy ze zlewu, a na koniec zrobilam miejsce na blacie, byla 18:30. A Potworki deptaly mi po pietach, dopytujac kiedy bedziemy w koncu piec?! :)
Gdy wreszcie sie za to zabralismy, dwie godziny minely niewiadomo kiedy, ale byl to czas fantastycznie spedzony!

Mialo byc piekne zdjecie na pamiatke, a tu Nik wyglada na przestraszonego, a Bi pajacuje... ;)

Troche bylo rywalizacji, troche przekomarzania, ale ogolnie Potworki pracowaly zgodnie i nawet sobie pomagaly, co jest bardzo niecodzienne. To chyba ta bozonarodzeniowa atmosfera pokoju i milosci. :) Moja rola ograniczala sie do walkowania ciasta oraz wkladania i wyjmowania kolejnych partii z piekarnika. Reszta zajely sie dzieciaki, ja tylko nadzorowalam i pilnowalam, zeby nie pozerali surowego ciasta, bo ono przeciez tak kuszaco pachnie. ;)
Efektem pracy byly dwa kopiaste talerze piernikow. Trzy pierDniki zniknely w paszczy Kokusia. ;) Obawiam sie, ze przy dekorowaniu, kilka kolejnych sie tajemniczo ulotni. :D


W srode rano Nik mial bilans 6-latka. U nowego pediatry nadal lekko sie gubie. Bilans Bi w czerwcu mialam wrazenie, ze zrobiony byl tak "na odpieprz". Zwazyli, zmierzyli, osluchali, sprawdzili wzrok i tyle. Odbyl sie on nawet nie z lekarzem, tylko z pielegniarka. Z Nikiem spodziewalam sie czegos podobnego, tymczasem bilans przeprowadzil doktor i oprocz standardowych pomiarow sprawdzil Mlodszemu kregoslup, sposob chodzenia, refleksy (popukal w kolanka), pomacal czy jajka (:D) zeszly do moszny oraz kazal nasiusiac do kubeczka. Zrobil nawet wymaz z gardla, bo Nik akurat sie przeziebil i mial je zaczerwienione. Nie wiem czy dokladniejszy bilans to przypadek, czy komus pomylil sie wiek Kokusia i zaznaczyl go jako dziecko rozpoczynajace szkole (pamietam, ze wtedy oba Potworki byly dokladniej przebadane). Kiedy go rejestrowalam, panie pytaly bowiem czy Mlodszy idzie do zerowki. Odpowiedzialam, ze nie, jest w I klasie. Panie na to, ze "Aaaa... idzie do I klasy w nastepnym roku?". Sprostowalam, ze nie, ze w kolejnym roku szkolnym idzie juz do II i dopiero administratorki sie ocknely, ze "A, on ma 6 lat!". O ludzie! :D
Niestety, lekarz zaserwowal mi tez wyklad na temat szczepien na grype. W sensie, ze popelniam ogromny blad nie szczepiac Nika. Cisnienie mi skoczylo, ale ugryzlam sie w jezyk i nic nie powiedzialam. Moja mina mowila jednak chyba sama za siebie, bo doktorek dodal, ze to oczywiscie moja decyzja, choc powinnam ja przemyslec. Coz... Za rok wysle M., bo nie lubie sie klocic, a za stara juz jestem zeby sluchac wykladow. ;)
W kazdym razie, dane "techniczne" Kokusia mnie nieco zaskoczyly, ale pozytywnie!

waga - 22.7 kg
wzrost - 118.7 cm

To praktycznie identycznie jak u 6-letniej Bi, ktora wazyla 22.9 kg i mierzyla 118.9 kg. Niesamowite! :D W pierwszych 3 latach zycia tez szli leb w leb, ale przez ostatnie dwa lata Nik znacznie od siostry odstawal, bedac o kilka cm nizszym oraz srednio o kg lzejszym. Najwyrazniej jednak albo konczac 6 lat Bi zwolnila tempo wzrostu, albo Kokus wreszcie przyspieszyl, bo znow sie wyrownali. :) Dziwne, bo patrzac na Nika, ktory dla mnie nadal jest malenstwem, nie moge sobie przypomniec, ze Bi tez byla taka malutka...

W srode wieczorem jak wspomnialam, na basenie odbylo sie przyjecie swiateczne dla druzyny plywackiej. Okazuje sie, ze to byl pierwszy raz kiedy zorganizowano cos takiego i niestety widac bylo te amatorszczyzne. :D Zaproszone byly wszystkie trzy poziomy na te sama godzine i rozumiem  ze organizatorka uznala, ze tak bedzie latwiej - jedno przyjecie zamiast 2 - 3. Niestety wiekszosc imprezy to byly zabawy w wodzie, a nie ukrywajmy, w grach 6-8 latki nie beda mialy wiekszych szans z dzieciakami 12-14 letnimi. Dzieci bylo okolo 50, a wiec sporo i przy jednej z zabaw az stalam na brzegu basenu i nie spuszczalam oka z Bi. Gra wygladala bowiem jak pilka reczna w wodzie. Dwie druzyny mialy za zadanie zdobyc pilke i strzelic "gola", czyli odbic ja o przeciwlegla krawedz basenu. Teraz wyobrazcie sobie piecdziesiatke dzieciakow, lecacych na oslep przez wode. Te starsze rzucaly sie nie patrzac, ze pod nogami maja maluchy, ktorym glowy ledwie wystaja nad powierzchnie. To cud, ze nikt sie nie utopil, naprawde. Na podwyzszeniu co prawda siedziala ratowniczka, ale to byl taki chaos, wzburzona woda i kilkadziesiat cial przez te wode lecacych, ze ja, skupiajac wzrok tylko na moim dziecku, mialam czasem problem, zeby je zlokalizowac. Nie wyobrazam sobie upilnowac calej gromady. Moze i jestem nadopiekuncza, ale zupelnie mi sie ta zabawa nie podobala i zamierzam napisac na jej temat do koordynatorki, tylko jeszcze nie wiem jak zrobic to dobitnie ale w miare uprzejmie. ;)

Wszystkie dzieciaki tak siadaly, a jedna z instruktorek chodzila naookolo, goniac je, zeby trzymali zarcie daleko od wody :D

Nie musze oczywiscie dodawac, ze Bi sie podobalo i gdzie ja w myslach uznalam, ze za rok sobie odpuszcze te "przyjemnosc", Starsza oznajmila, ze ma wielka ochote na kolejna taka impreze... ;) Oczywiscie male zgrzyty sie pojawily. Do gry podzielono dzieci na dwie grupy i Bi zostala rozdzielona z psiapsiolka. Tamta szybko skumala sie z jakas inna dziewczynka i biegala za nia jak w amoku, na Bi nawet nie spogladajac. Starsza sie oczywiscie poplakala na takie traktowanie. Na koniec za to, kiedy juz (w koncu!) wychodzilysmy, okazalo sie ze w folderach znajduja sie juz wstazki za ostatnie zawody. Bi otrzymala swoje za dwa drugie miejsca w wyscigach indywidualnych, a oprocz tego wstazke za drugie miejsce w jednej ze sztafet i niespodziewanie za pierwsze miejsce w innej sztafecie!

"Medale", hihihi...

Bi oczywiscie cala w skowronkach, tymczasem jej kolezanka poplakala sie, ze ona tez chce niebieska wstazke, bo ona nigdy nie zajmuje pierwszego miejsca! ;) Zeby bylo smieszniej, ona rowniez miala plynac w tej sztafecie, ale tuz przed nia poszla do toalety i zabawila tam nieco za dlugo. Kiedy nie zjawila sie na przygotowania do wyscigu, na jej miejsce podstawiono inna dziewczynke. A. zjawila sie tuz przed startem, ale wtedy juz wszystko bylo gotowe, dziewczyny przygotowane i w koncu nie poplynela. I pechowo w tym akurat wyscigu ich druzyna zajela pierwsze miejsce! :D No, ale to juz tylko nauczka na przyszlosc, zeby pilnowac numerow wyscigow i potrzeby fizjologiczne zalatwiac z duzym wyprzedzeniem (chyba ze to nagly przypadek, to wiadomo ;P). Ja tez korzystajac z dluzszej przerwy, zeszlam z trybun i zabralam Bi do lazienki, choc nie bardzo chciala. Obawialam sie jednak, ze przyjdzie i powie, ze musi siusiu akurat kiedy trzeba sie przygotowac do wyscigu. Trenerzy wiedzac, ze roznie to bywa, ustawiaja dzieciaki w kolejce juz okolo 10 minut wczesniej. Jesli nie ma dziecka, podstawiaja na to miejsce inne i sorry batory, ale jak sie nagle znajdziesz, to moze byc za pozno. ;)

W czwartek wieczorem trzeba sie bylo zabrac za dekorowanie piernikow, bowiem plan byl, zeby podarowac je nauczycielkom, a wiadomo, piatek byl ostatnim dniem szkoly. Potworki zabraly sie raznie do roboty, ale strasznie kusil ich lukier i oprocz dekorowania, sporo bylo oblizywania tubek. ;) Dodatkowo, 5 albo 6 (stracilam rachube) piernikow zniknelo w Kokusiowej (i nie tylko) paszczy. ;)

Zaczynamy!

Podczas calej operacji, Maya ulokowala sie sprytnie pod stolem.

A wyglada tak niewinnie, no obraz psiej milosci... Tak naprawde chodzi jej tylko o wyzerke :D

Madry psiur wie, ze jak dzieciaki robia cos na stole, to bedzie z niego spadac "manna", prosto w lakoma paszcze pieska. :) I rzeczywiscie, dwa pierniki spadly i zostaly pozarte zanim ktokolwiek zdazyl zareagowac. ;) Dobrze, ze tylko dwa, bo Maya niestety nie jest psem o mocnym zoladku i nawet te nedzne dwa pierniki przyplacila... sraczka. Ech... :/

Stwierdzam, ze jesli w przyszlym roku wpadne na pomysl, zeby podarowac sasiadom oraz nauczycielkom pierniczki, musze podwoic przepis. W Potworkach obudzil sie bowiem duch szczodrosci i kiedy polecilam, zeby zapakowaly paczuszki dla wychowawczyn, natychmiast odezwaly sie nawolywania, ze "A ja chce jeszcze dla tej pani!", "I dla tamtej!" "A ja mam jutro w-f i chce dac pierniki panu!", "A ja mam hiszpanski i chce dac pani od hiszpanskiego!". W ten sposob, z 4 planowanych torebeczek z piernikami zrobilo sie 10! :O

Gotowe paczuszki, oparte o dzielo Kokusia - balwana wykonanego w szkole ze... skarpety :D

Dla nas zostala doslownie garsteczka piernikow, ktora wieczorem powiesilam na choince, a kolejnego ranka zostaly z owej choinki niemal kompletnie wyzarte. :D

Przez JEDEN wieczor mozna bylo odszukac na choince taki widok ;)

Ja w tym roku zjadlam cale DWA pierniki i to tylko dlatego, ze Potworki udekorowaly je specjalnie dla mnie. Oba w ksztalcie serduszek. :* Dziecieca milosc jest nisamowicie wzruszajaca w swej prostocie.
Moze w czasie miedzyswiatecznym upieczemy wiecej, bo M. chyba nie uszczknal ani jednego! ;)

A na koniec Moje Drogie, poniewaz watpie zebym tu jeszcze wpadla na dluzej przez nastepne kilka dni:

Wesolych Swiat Bozego Narodzenia!
Czasu wspaniale spedzonego z Najdrozszymi!!!
Czegos fajniejszego niz rozga pod choinka! ;)
I Zdrowia (wiem co pisze, bo oba Potwory chrypia)!!!
Tak sie spieszylam, zeby opublikowac posta, ze zapomnialam o zdjeciu! :D

zycza Potworki i ich Matka ;)

sobota, 15 grudnia 2018

Grudniowe dni

Czas pedzi nieublaganie... Zaraz mina trzy tygodnie od powrotu z urlopu, nadeszly (i przeszly) urodziny Mlodszego, a to oznacza, ze 1/4 miesiaca sobie smignela i zanim sie obejrzymy beda Swieta. Zaskakujaco, w tym roku je "czuje", czy raczej czulabym, gdybym miala czas sie zatrzymac. Te Swieta beda jednymi z bardziej wyjatkowych, bowiem to pierwsze Boze Narodzenie w nowym domu. W zwiazku z tym, mocno zaszalalam i kupuje girlandy, wience, serwetki, itd., a ze do tego dochodza prezenty dla Potworkow oraz rodzinki w Polsce, wiec naprawde boje sie kolejnego rachunku z karty kredytowej. Mysle, ze bedzie grubo ponad $1000, auc... Maz mnie udusi... ;)

Tymczasem kartek swiatecznych nadal nie zamowilam, o wyslaniu nawet nie mowiac! Mialam je w koncu zamowic w poniedzialek, ale kiedy zasiadlam przed kompem, okazalo sie, ze internet sie zbiesil. Przerywal, wracal na kilka minut po czym znow uciekal, az w koncu znikl kompletnie! :/ Wtedy jednak zrobila sie juz prawie polnoc i nie chcialo mi sie schodzic do piwnicy zeby walczyc z modemem. Wolalam pospac chociaz te prawie 7 godzin...
Update: kartki zamowilam we wtorek poznym wieczorem! Kiedy przyjda... niewiadomo. Kiedy je wysle... jeszcze mniej wiadomo. :)

Zanim przejde do grudniowych opowiesci, wroce na momencik do listopada i pierwszych zawodow plywackich Bi. Liste wynikow dostalam akurat w czasie urlopu i nie bylo kiedy wczesniej o nich napisac, a byly czesciowo zaskoczeniem.
W pierwszym wyscigu - kraulem, zgodnie z moimi obserwacjami, Bi zajela miejsce 5 (na 6). W drugim, na plecach, mimo ze nam obojgu z M. wyszlo, ze byla trzecia, zajela miejsce 4 (na 6). Za to w ostatnim wyscigu - zabka, ktory opisywalam Wam jako zalamke, bo Bi zmarnowala mnostwo czasu na brzegu kiedy inni plywacy zaczeli juz wyscig, spotkalo nas pozytywne zaskoczenie. Mimo, ze z filmiku wynika wyraznie, ze doplynela czwarta, dwoje dzieci musialo zostac zdyskwalifikowanych, bowiem Bi niespodziewanie zajela miejsce 2 (na 8). :D
Okazalo sie przy okazji, ze nie tylko podczas zawodow panuje w klubie balagan. Dwa tygodnie po ogloszeniu wynikow do odebrania byly wstazki za zajecie odpowiedniego miejsca. W pudle z nagrodami, gdzie kazde dziecko ma swoj folder, panowal taki burdel, ze jedna ze wstazek Bi zniknela i to jak na zlosc ta z drugim miejscem! :D Na szczescie Bi posiada ducha rywalizacji na dosc narazie ograniczonym poziomie i cieszyla sie, ze otrzymala dwie wstazki. Nie przejela sie ani brakiem jednej, ani ze byla ona za najlepsze zajete przez nia miejsce. ;)

Teraz juz przeskakujemy w grudzien.
Poniewaz wrocilismy z wojazy na sama koncowke listopada, nie czekajac wiec, kiedy tylko ogarnelismy sie nieco po powrocie, kazalam Potworkom napisac listy do Mikolaja.

Pisamy, pisamy... ;)

Na te okazje specjalnie zakupilam gotowce, gdzie byly tylko dwie linijki miejsca na zyczenia prezentowe. Okazalo sie, ze nie stanowilo to wielkiej przeszkody dla Bi, ktora pisala drobnym maczkiem, byle zmiescic jak najwiecej. ;)

Bi uparla sie, zeby zaznaczyc, ze byla "grzeczna", co wedlug mnie mocno mija sie z prawda. ;) Cos wyjatkowo milego, co zrobila w tym roku to "I was cleaning my room every morning". Potem nastepuje litania zyczen: FurReal Friends, Little Live Pet (czy to nie praktycznie to samo???), Lego, Golden Hatchimal, LOL. Ulubionym reniferem Bi jest (przewidywalnie) Rudolph. ;)

Nik jak zwykle poszedl w minimalizm. Gdzie mial napisac co wyjatkowo milego zrobil w tym roku, wpisal "Nice to friends". Nie chcialo mu sie nawet napisac calym zdaniem! :D Lista zyczen to: NERF gun, RC car, Pokemon cards, Magic car (kto mi powie co to takiego?!). A ulubionym reniferem Kokusia jest oryginalnie Dasher. Dobra, wybral go na chybil trafil sposrod tych reniferow, ktorych imiona pamietalam (wszystkich nie kojarze, za duzo ich ;P), byle bylo inaczej niz Bi. :D

Bi, nawet po zaklejeniu koperty nadal zastanawiala sie czy wymienila wszystko, co chce i czy na pewno chce to dostac. W rezultacie, jeszcze na kopercie dopisala notke:

"Instead of Golden Hatchimal I want a Fingerling"

W koncu jednak listy byly gotowe do wyslania. "Mikolaj" grzecznie odebral zamowienie. :D Wiecie, ze dopoki Bi nie wpisala na liste, nie mialam pojecia, ze istnieje cos takiego jak laleczki LOL? A to podobno jest teraz szal wsrod dziewczynek! :D


Jak napisalam wyzej, wraz z poczatkiem grudnia dopadl mnie szal dekorowania na Swieta. Wyciagnelam pudla z dekoracjami, a tam... bieda. Poniewaz stary dom byl malutki, nie bardzo mialam mozliwosc i miejsce na rozmach w tym zakresie. Rzucialam sie wiec w szal... zakupowy. ;) Na pierwszy ogien poszedl wieniec na drzwi. Ten z dawnego domu byl juz nie tylko strasznie splowialy (mielismy drzwi wychodzace na poludnie i slonce prazylo w nie przez wiekszosc dnia), ale tez byl glownie w odcieniach brazu i czerwieni. Tam mielismy drzwi biale, wiec ladnie sie odznaczal. Tutaj drzwi sa... czerwone, wiec ni chu chu...

Nowy wieniec w dzien jest slabo widoczny za szyba

Strasznie spodobala mi sie tez (w zalozeniu) kulka z iglaka, widoczna po lewej. Po zawieszeniu jej stwierdzam jednak, ze jest malo efektowna... :/
Caly urok wienca objawia sie zas po zmierzchu:

Swiatelka sa na baterie. Ciekawe czy wytrzymaja do konca czasu bozonarodzeniowego? ;)
W okienku, na dole, mozecie dojrzec szpiega :D

Po tym pierwszym zakupie juz poszlo. ;) Wrzuce Wam kilka ujec:

W salonie nadal nie mam zaslon, ale za to mam skarpetkowa girlande! :D

Na stole stroik...

Na kanapie poduchy w nowych pokrowcach...

Na obu stolach jadalnych gwiazdy betlejemskie

I nawet schody upieknione ;)

Zaraz po powrocie z wakacji, M. spial sie tez, zeby w koncu wykonczyc nasza lazienke. Nie mialam kiedy o tym napisac, ale tuz przed wyjazdem udalo sie mu, przy pomocy mojego taty, wstawic drzwi prysznicowe. Zostaly juz wiec tylko wykonczeniowki, czyli polki w prysznicu, lustro oraz obrazki na scianie.

Pewnie oberwie mi sie za firanke, wiec napisze od razu, ze wisi tymczasowo, bo nie mam czasu poszukac czegos lepiej pasujacego. Moze po Nowym Roku. ;)

 
Ta strona tez mi sie podoba :D

Te ostatnie moze az tak do konca nie pasuja, ale maja dla nas ogroma wartosc sentymentalna, bowiem w starym domu wisialy w naszej sypialni. :)

Wraz z koncem lazienkowego remontu, przyszlo pytanie: co dalej. Oczywiscie w kolejce czekaja dwie nastepne, tyle, ze wykonczenie naszej zajelo M. ponad 2 miesiace, wiec trzeba zalozyc, ze z lazienka dzieci bedzie sie bujal tyle samo. Albo i wiecej, bo tam chcemy tez skuc podloge, a moze i kafle ze scian. Kladzenie nowych kafelkow wiaze sie zas z cieciem ich na powietrzu, bowiem pile trzeba podlaczyc do wody. Zima to srednia na to pora... Mysle, ze (chyba, ze M. bedzie mial nagly zryw, co czesto mu sie zdarza) remont dwoch pozostalych lazienek trzeba odlozyc gdzies do kwietnia.

Poniewaz lazienki czekaja na cieple, wiosenne dni, M. wpadl na genialny pomysl, ze moze pora zabrac sie za salon! No super, tylko ze za (wtedy) 3 tygodnie Swieta, ja tu zaczynam dekorowac chalupe, czas pomyslec o choince, a on mi chce caly pokoj rozpie**yc, bo nagle, 9 miesiecy po przeprowadzce zachcialo mu sie malowac i klasc kamien na kominku!!! :O Na poczatku powiedzialam, ze absolutnie nie. Potem skusila mnie wizja kominka jak z zurnala. ;)
Dla przypomnienia, kominek prezentowal sie tak:

Po-przeprowadzkowy burdelik ;)

Pojechalismy do marketu budowlanego, wybralismy kamien oraz farby i M., ambitnie oswiadczajac, ze wszystko zajmie mu gora 2 tygodnie (hahaha!!!), zabral sie za robote. Cale szczescie, ze juz w czasie kladzenia kamienia zapal mu nieco ostygl. Na zdjeciach widac, ze sciany w naszym salonie unosza sie ostro w gore i od strony strony kominka sa juz zabojczo wysokie. Malowanie ich oznacza sporo przygotowania, logistyki i sprzetu, ktory pomoze uniknac wdrapywania sie na drabine raz za razem. Poniewaz nagle Swieta zaczely sie doslownie czaic za rogiem, M. zdecydowal sie odpuscic, a ja radosnie mu przyklasnelam. :)

Krok pierwszy to zerwanie drewnianego obramowania oraz polki, ktore i tak nie dodawaly kominkowi ani grama uroku... Kokus uparl sie, ze chce byc na focie ;)

Tu juz w trakcie kladzenia "kamykow"

Skonczony kominek prezentuje sie rewelacyjnie! ;)


6 grudnia obchodzilismy oczywiscie Mikolajki. Co prawda M. puka sie w czolo ze powinnam odpuscic skoro zaraz sa urodziny Kokusia, a dwa tygodnie pozniej Swieta, ale jakos tak szkoda jest mi rezygnowac z tej polskiej tradycji. Co prawda Potworki opowiadaly, ze w ich klasie nikt na "Malego Mikolaja" (tak sie mowilo u mnie w domu) prezentow nie dostawal, ale ze tutaj pelno jest roznych religii i w szkole nie wszystkie dzieci obchodza Boze Narodzenie, wiec jakos specjalnie sie nie dziwily.
Na Mikolajki zadnych wiekszych prezentow nie robilam. Potworki dostaly puzzle 3D - Bi domek, Nik zamek oraz elektryczne szczoteczki do zebow. Efekt jest taki, ze teraz mycie zebow trwa dwa razy dluzej, bo najpierw myja im kly rodzice, a potem Potwory musza koniecznie jeszcze same. :) Powstalymi z puzzli makietami pieknie bawia sie razem, az jestem zaskoczona.


Za to ich ukladanie! O matko i corko! Fajne bylo to, ze niepotrzebne byly nozyczki ani klej. Kazda czesc idealnie wchodzila w druga, wszystko bylo ponumerowane... Bi ambitnie skonczyla swoj domek sama, ja musialam pomoc Nikowi, bo jednak wymiekl... Ale wszystko zajelo nam, z przerwami, jakies 3 godziny! Zabawka niby od 6 lat, a prawie 40-latka czasem skrobala sie po glowie. :D Bi ma 7.5 i dala rade sama, ale ze nie patrzyla na instrukcje (akurat te byly bardzo ogolne i slabo czytelne), w paru miejscach polaczyla czesci odwrotnie, co zaowocowalo tym, ze potem kolejne nie pasowaly, ona dostawala furii i matka musiala biec na ratunek. ;)

Tu jeszcze Nik uklada sam... dlugo to nie potrwalo... :D

Miniony weekend przelecial w biegu. Powinnam sie chyba juz do tego przyzwyczaic. Wine za ten stan rzeczy ponosza oczywiscie zajecia na basenie. W niedziele rano Bi miala znowu dodatkowy trening ze skokow do wody. To pomieszalo nam niedzielna rutyne, bowiem do kosciola musielismy jechac na 17 w sobote. Poniewaz z polskiej szkoly dojechalismy dopiero po 13, te kilka godzinek "pomiedzy" minelo w mgnieniu oka. A po powrocie juz wlasciwie czas byl szykowac Potwory do spania.
Za to, jesli chodzi o trening, musze Bi pochwalic. Zajecia odbywaja sie z dwoma trenerami. Jeden cwiczy z wieksza grupa dzieciakow i uczy ich po prostu podstaw. Jak ustawic sie na slupku i glownie zeby sie nie bac. Z tej gromadki, wiekszosc skacze "za zabe", niezgrabnie rozkraczonych i ladujac w wodzie na brzuchu. Kiedy ktores z dzieci zaczyna wykazywac sie nieco lepszym stylem, przechodzi do drugiej grupy. Tam trener daje im juz dokladne, konkretne wskazowki jak mocniej odbic sie od slupka i jak ukladac cialo, zeby skok byl jak najdluzszy. I podczas ostatniego treningu, Bi juz po pierwszym skoku zostala przeniesiona do tej "lepszej" grupki. To tylko potwierdza moja teorie, ze Bi jest naprawde niezla technicznie. Z szybkoscia roznie to bywa. :D

Glowa nizej, dupka wyzej... :D

A! Wspomnialam o polskiej szkole! Otoz, w poprzednia sobote nastapil sadny dzien, bowiem po raz pierwszy Potworki od rana az skakaly ze szczescia, ze tam jada! Jesli jednak sadzicie, ze to jakis nagly przyplyw milosci do jezyka Ojcow, to sie mylicie. To byl po prostu dzien, kiedy do polskiej szkoly przychodzil Mikolaj. :D
Wszystkie dzieciaki dostaly po pakunku, w ktorym znajdowala sie maskotka ubrana w bluzeczke z nazwa szkoly, ptasie mleczko oraz delicje, ale wystarczylo to, zeby dzieciaki byly w siodmym niebie. ;)

W sobote mialy wiec Potworki Mikolaja w Polskiej Szkole, a pod wieczor jechalismy do kosciola na msze. W niedziele rano Bi miala trening skokow, zas po poludniu jechalam z dziecmi na przyjecie Mikolajowe... ponownie w kosciele. Na pewno nie mozna powiedziec, ze dzieciaki mialy nudny weekend, ja zas mialam wrazenie, ze tylko jezdze w te i we wte. A moze to wcale nie bylo wrazenie... :D
W kazdym razie, przyjecie odbylo sie wedlug tego samego schematu co zawsze. Bylo dekorowanie ciasteczek:

Dekorowanie natychmiast konczylo sie konsumpcja ;)

Malowanie twarzy:

Dwa lata temu tez byla tygrysem...

Robienie cudeniek z balonow:

Nik mial w tym roku jedno zyczenie, a raczej dwa - MIECZE! ;)

Bylo dekorowanie kartek swiatecznych, nawijanie cukierkowych naszyjnikow:


...oraz mnostwo slodkosci. Roznica w porownaniu z poprzednimi latami bylo to, ze po raz pierwszy Potworki rzucily sie do zabawy same, a ja zostalam przy stoliku zastanawiajac sie co ze soba zrobic. Na szczescie znalazly sie trzy inne mamy, ktore znam z Polskiej Szkoly (na cos sie ona jednak przydaje! ;P), wiec mialam z kim pogadac popijajac kawke. ;)
Podobnie jak rok temu, Mikolaj zjawil sie strasznie szybko. Potworki dopiero co zaczely sie na dobre rozkrecac, a niektore dzieciaki ledwie dojechaly. Trzeba wbic sobie do glowy, zeby w przyszlym roku przybyc punktualnie. ;) W niedziele dotarlam z dzieciakami jakos 10 minut po rozpoczeciu przyjecia i Nika musialam niemal sila odrywac od zabawy, zeby usiadl w koleczku z innymi dzieciakami kiedy Mikolaj czytal opowiadanie. ;)
Prezenty trafily sie srednio udane w tym roku. Nik dostal Kotboja z Pidzamersow wraz z pojazdem (i westchnal, ze on juz przeciez tej bajki nie oglada) a Bi lalke, tez z jakiejs bajki, ale nie kojarze (i naburmuszyla sie, ze "znooowu lalka?!"). Ups... :D Bawili sie jednak niezle, szczegolnie Kokus, ktory mial przy sobie kumpla z polskiej szkoly, a ten z kolei skumal go z kilkoma innymi urwisami i razem szaleli tak, ze myslalam, ze w koncu ich ktos pogoni. Zabawa polegala glownie na okladaniu sie balonowymi mieczami, az dziw, ze zaden nie pekl. ;)
Przy okazji, bardzo wzruszyl mnie Nik. Pod koniec przyjecia, kiedy czesc osob z mlodszymi maluchami juz poszla, na sali zrobilo sie spokojniej. Mikolaj, po rozdaniu prezentow siedzial porzucony w fotelu i nikt nie zwracal na niego uwagi. Sama zerkalam na niego co jakis czas i widzialam, ze siedzial troche smutny. To taki starszy pan, ktorego broda wyglada na naturalna, nie zadna atrape i ktory co roku przychodzi na to przyjecie, zeby przeczytac dzieciom opowiadanie i rozdac podarunki. Przy rozdawaniu zawsze cos do smarkaterii zagada, skomplementuje, no taki przyjacielski z niego typ. Niestety, maluchy po otrzymaniu zabawek, widzialy juz tylko zabawe. Zastanawialam sie nawet czy do niego nie podejsc i nie zagadac, podziekowac chociazby za te wszystkie lata... Tylko wiecie, ja jestem niesmiala jednostka i nie potrafie swobodnie zagajac rozmowy z nieznajomymi. Nawet ze znajomymi czasem mi ciezko. ;) Stalam wiec i probowalam zdecydowac czy podejsc czy nie, ale uprzedzil mnie... Kokus. Mlodszy w tym czasie stanal w kolejce do malowania buzi, ale ze mu sie nudzilo, to rozgladal sie po sali. Widzialam, ze tak jak ja zauwazyl "porzuconego" Mikolaja, zerknal na niego raz, zerknal drugi... Tylko tam gdzie ja nadal stalam nabierajac odwagi, Nik po prostu porzucil kolejke, podszedl i swoim zwyczajem zaczal nawijac. Mikolaj sie ozywil i usmiechnal odpowiadajac na gadulstwo Kokusia. A mi zrobilo sie cieplo na sercu widzac kolejne potwierdzenie, ze moj maly synek jest wrazliwym dzieckiem, potrafiacym zauwazyc samotna, smutna osobe i natychmiast ruszajacym, aby ja pocieszyc. Mam nadzieje, ze ta wrazliwosc na emocje innych oraz instynkt niesienia pokrzepienia juz mu zostana...

Pamiatkowa fota z Mikolajem to tez tradycja

Oprocz tego wszystkiego, Mlodszy mial oczywiscie w poniedzialek urodziny. Na tort zaprosilismy dziadka oraz chrzestnego dopiero na nadchodzacy weekend, wiec nie planowalam na poniedzialek nic specjalnego. Kiedy otulalam Kokusia do snu w niedziele wieczorem, wyrazil on jednak zal, ze nie bedzie dmuchal swieczek w dzien swoich urodzin... Co bylo robic? Po polozeniu potomstwa do lozek, zabralam sie za pieczenie babeczek. ;)
Nastepnego dnia grafik mielismy napiety bowiem Bi miala wieczorem trening, ale szybko polalam dwie babeczki polewa, wsadzilam w nie swieczki, odspiewalismy Sto Lat, Mlodszy zdmuchnal i bylo po imprezie. :) Przy okazji okazalo sie, ze chociaz Kokus dzien wczesniej marudzil, ze musi tydzien czekac na obchody urodzin, kolejnego dnia o tym zapomnial i kiedy wsadzalam swieczki w babeczki, pytal po co to robie! :O

Niech Zyje!!! :)

Uleglam kilkumiesiacznym blaganiom i kupilam Kokusiowi NERF gun. Jeden z takich mniejszych. Kurde blade, jak to cholerstwo mocno strzela! Nik ma kategoryczny zakaz celowania (nawet w zartach) w ludzi i Maye, a takze w okna, kwiatki i inne pierdolki stojace na polkach, ale i tak "czekam" az cos nieuchronnie straci, stlucze i pistolet wyladuje na szafie. ;)
Drugim prezentem jest auto terenowe na pilota, o ktore mlodziez rowniez prosila. Auto terenowe z napedem na 4 kola, co pomaga mu przejezdzac przez najwieksze wertepy. I tu porazka, bowiem po trzech dniach wysiadl naped w tylnych kolach i auto nie wjedzie juz na zadna gorke. Ba! Nawet na poslanie psa, ktore znajduje sie 15 cm nad ziemia, nie podjedzie. :/
Na szczescie w sklepie przyjeli reklamacje bez obiekcji i Nik cieszy sie juz nowym autkiem. Oby to wytrzymalo troche dluzej. ;)

I na tym lepiej skoncze... Zaczyna sie goracy, przedswiateczny okres. Swiateczne menu gotowe, teraz pokupowac produkty (bo w nastepny weekend nie mam zamiaru przekraczac sklepowych progow) i mozna odliczac do dlugiego weekendu. ;) Niestety tylko weekendu, bo w czasie przerwy swiatecznej bede czesciowo pracowac, ech... Ale dobre i to. :)

wtorek, 11 grudnia 2018

O szescioletnim chlopczyku :)

Koniec swiata. Moj malutki chlopczyk, moje malenstwo, moj Kokus, skonczyl 6 lat (i szesc lat temu tez byl to poniedzialek! :D)! Napisze juz tradycyjnie, ze nie wiem kiedy to przelecialo! Dodam tez, ze moja mozgownica nie przyjmuje tego do wiadomosci! Pisalam Wam juz kiedys, ze dla mnie to Bi zatrzymala sie na szesciu latach? Otoz, ten stan trwa nadal. Np. skladajac pranie, rzeczy na 6 lat odruchowo chce odkladac na kupke Starszej, gdyby nie to, ze odkrywam, iz dany ciuch ma niespodziewanie nadruk ciezarowki lub innego dinozaura... :D
Tak wiec Bi ma u mnie permanentnie 6 lat, za to Nik jest w wieku nieokreslonym. Jest moim maluszkiem, moim przytulaskiem i pierdzioszkiem, ale jakos moj umysl nie przypisuje mu konkretnego wieku. ;)

Nie ulega jednak watpliwosci, ze podoba mi sie czy nie, syn moj skonczyl zaszczytne 6 lat. I bardzo jest z tego zadowolony, bo tym samym dogonil ulubionego kumpla, ktory szosteczke nosi juz od wakacji. ;)

Szescioletni Nik jest taki, jak opisalam wyzej. Pewnie, ze ma swoje humory, ze zlosci sie i buntuje. Potrafi tupac nogami i machac lapkami w skrajnej frustracji, skrzeczac przy tym z wsciekloscia. ;) W przeciwienstwie jednak do siostry, nie jest zawziety i furia mija mu tak szybko jak przychodzi. Wiekszosc czasu, Kokus jest naprawde uroczym dzieckiem: empatycznym, przyjacielskim i przytulasnym. Nawet w stosunku do Bi, ktora najczesciej albo usiluje nim rzadzic, albo go tlucze, jest kochany. Ona twierdzi, ze nie lubi miec brata, a on zapytany, zawsze powie, ze kocha swoja siostre. Gdyby Bi miala inny charakter mogliby miec naprawde mocna wiez... Nik lubi tez mlodsze dzieci i jest w stosunku do nich bardzo delikatny. Uwielbia byc czescia grupy i jest najszczesliwszy kiedy moze bawic sie swobodnie z rowiesnikami. Zmienia sie wtedy nie do poznania. Znika moj "przytulas", a na jego miejsce wkracza chlopak, ktorego najlepszym tekstem, wypowiadanym sztucznie poglebionym, zachrypnietym glosem, jest "C'mon DUDE!!!". :D

To moje "chlopaczysko" jest inteligentne i wygadane. Co nie przeszkadza mu miewac nieraz iscie kretynskich pomysow. Na przyklad, odebralam go ostatnio z polskiej szkoly z dziura w rekawie. Coz, dziura, jak dziura, nie pierwsza i nie ostatnia. Matki bywaja jednak czesto glupio ciekawskie, wiec zapytalam, co sie stalo. A moj syn na to "Chcialem sprawdzic czy moje nozyczki przetna material...". Tak tak, dobrze czytacie! To se, kurna, sprawdzil!!!
Wolalabym juz zyc w niewiedzy, naprawde. :D

Bywa wiec Kokus nierozgarniety, ale za to jest ambitny. ;)  Dla przykladu, pisalam o Bi, ze z pracy domowej robi tylko wymagane minimum i ani kroczku dalej? Nik - odwrotnie, robi nie tylko podstawe, ale jesli ma dodatkowa kartke zaznaczona jako "challenge", upiera sie, zeby ja rowniez zrobic. Co gorsze (lepsze?) on sam sie zglasza, ze chce robic dodatkowe zadania! :O Nawet jesli widze, ze "wyzwanie" jest ponad jego sily, ze nie rozumie i rozwiazuje je za niego ja. Dostal kartke, wiec musi zostac rozwiazane. ;)

Jak nieraz pisalam, Nik swietnie czyta (jak na swiezo upieczonego 6-latka). Czyta pomalu oczywiscie, co czesto go zlosci i dopytuje sie jak nauczylam sie tak szybko czytac. Kiedy tlumacze, ze praktyka czyni mistrzem i musi cwiczyc, cwiczyc i jeszcze raz cwiczyc, patrzy na mnie z lekkim niedowierzaniem. ;)
Bardzo fajnie tez pisze. Angielski jest pod tym wzgledem koszmarny, wiec piszac fonetycznie, dzieciaki robia rzecz jasna mnostwo bledow, ale fakt, ze pisaniny Bi do dzis czesto nie moge rozszyfrowac, za to malo kiedy mam problem z rozgryzieniem tego, co nasmarowal Nik.
Widze za to to, co opisywala nauczycielka - Nik nie rozwija mysli. Pisze ladnie, ale krotkie, 3-4 wyrazowe zdania i zupelnie nie potrafi splodzic dluzszej opowiastki. ;)

Probka pisaniny Nika, jeszcze z poczatku roku szkolnego. Gdzies pogubilam nowsze... ""My dad fell off his bike. "Ouch" he said. "Ouch". Dad felt sad."" Zrywalismy boki czytajac to z M.

Na wywiadowce miesiac temu, wychowawczyni powiedziala, ze Nik radzi sobie dobrze z matematyka. Dla mnie jednak Mlodszy wypada marnie na tle siostry. Ona trzaska zadania niemal bez wysilku, a Nik liczy na paluszkach i nieraz i tak zle policzy. Biorac jednak pod uwage poziom jego czytania, ide o zaklad, ze lepiej poradzi sobie z zadaniami z trescia, ktore Bi doprowadzaja do szewskiej pasji, bowiem tu nie wystarczy policzyc, tu trzeba jeszcze zrozumiec tresc i czesto dodatkowo uruchomic zdrowy rozsadek. ;)

Rysowanie czy ogolnie prace plastyczne nie sa ulubiencami Nika, ale czasem cos tam nasmaruje i zaskakujaco, okazuje sie wtedy, ze calkiem niezle oddal podobienstwo.

Rekin - czy nie swietny? ;)

Ulubionym ostatnio rysunkiem jest waz wijacy sie miedzy drzewami (i tez, kurcze, jak na zlosc nie moge zadnego znalezc!). :D Nie mam pojecia od czego sie to zaczelo, ale rysunek ten pojawia sie wszedzie - nawet na kartkach urodzinowych dla kolegow i kolezanek. ;) Upodobal sobie tez zel z brokatem i leje go na rysunki bez opamietania. A potem jest kosternacja, bo po wyschnieciu obrazek jest pomarszczony i pomiety. ;)

Nik nie przepada rowniez za sportem i jak na chlopca nie jest chyba szczegolnie sprytna jednostka. Owszem, latem jezdzil na rowerze jak szogun, na glazy przed domem wspina sie lekko niczym malpka, ale za to ja regularnie dostaje telefony ze szkoly, ze Mlodszy na w-fie potknal sie o wlasne nogi, wywalil i rabnal glowa o podloge. Cos ma to dziecko z upadaniem, ze zamiast asekurowac sie rekoma, zawsze leci na lepetyne. Kiedy byl malutki, glowe mial smiesznie duza w stosunku do ciala i nic dziwnego, ze przewazala. Teraz te proporcje sie wyrownaly, ale Nik nadal jak leci, to prosto na makowke. ;)
Nie wykazuje zainteresowania uprawianiem zadnego sportu. Pytam regularnie czy nie chcialby sprobowac pilki noznej, tenisa moze? Nie, on chce sobie siedziec w domu. :/ Poki co oznajmilam mu, ze skoro nie pociaga go zaden sport, to bedzie chodzil na plywanie az nauczy sie porzadnie poruszac w wodzie. Oczywiscie mlodziez kloci sie ze mna, ze przeciez on juz umie, ale nie daje sie nabrac na te numery. Utrzymywanie sie na powierzchni, nurkowanie zabka oraz plyniecie na "pieska" machajac rozpaczliwie ramionami, to jeszcze nie plywanie. Jego instruktor wspomnial ostatnio, ze cwicza plyniecie przez wode, a nie bicie sie z nia. :D Skoro Nik nie chce uprawiac innego sportu, niech poki co chociaz podlapie porzadnie plywanie, a potem sie pomysli. ;)

Od zawsze wiedzielismy, ze jest wybredny jesli chodzi o jedzenie, ale dopiero niedawne wakacje otworzyly nam oczy na to jak bardzo. Zeby przezyc 6 dni na tostach z miodem oraz frytkach, to trzeba byc wlasnie Kokusiem. Nik ma konkretne upodobania kulinarne i nawet jesli cos lubi, to delikatnie odmienny smak i danie zostanie odrzucone. Na wakacjach bylo przeciez kakao, za ktore Nik normalnie dalby sie pokroic, ale bylo w smaku troszke inne i juz go nie ruszyl. Podobnie z bananami - mieli tam "swojskie" banany z lokalnych plantacji, ale Mlodszy sprobowal i wiecej ich nie tknal. A w domu (poza jablkami) banany to jedyne owoce, ktore je! :/

Mlodszy przezywa ostatnio okres strachu przed ciemnoscia. Niewiadomo skad mu sie to wzielo, ale zasypiajac domaga sie, zeby i lamka nocna i "kule" na zaglowku byly wlaczone. Kladac sie spac gasze "kulki", ale gaszenie lampki nocnej owocowalo pobudkami z placzem, wiec poki co ja zostawiam. Nie mam pojecia jednak skad wzial mu sie ten lek, bowiem jeszcze kilka miesiecy temu sam domagal sie wylaczania wszystkich lampek. Najwyrazniej swiatlo przeszkadzalo mu w zasypianiu. Teraz najchetniej spalby przy zapalonej, duzej lampie.

Niestety, zauwazylismy tez wieksza czestotliwosc nocnych "wpadek". Dlugo, dluuugo byl spokoj, a ostatnio zdarzylo mu sie juz kilka razy zmoczyc lozko. Dobrze, ze nieprzemakalny pokrowiec na materac nadal na wszelki wypadek jest na miejscu. :/

Jak wiecie, Nik od wrzesnia chodzi do Polskiej Szkoly, ale efekty sa hmm... wymierne. Mlodszy jest sprytny i leniwy. Do dziadkow latem mowil po polsku, bo nie mial wyjscia. Do nauczycielki z Polskiej Szkoly rowniez mowi w jezyku "ojcow". Ale do nas niestety ciagle po angielsku. Wie skubany, ze rozumiemy, a tak mu wygodniej i latwiej, wiec co sie bedzie wysilal? :/
Cos mu tam jednak w tej malej lepetynie zostaje, bowiem spiewa sobie czasem piosenke z pasowania: "Dostal Jacek elementarz". Po kazdej uroczystosci szkolnej, rozbrzmiewa nam tez w domu "Marsz, marsz, do Po-olski!" :) A dodatkowo, czesto przylapuje go jak mruczy sam do siebie piosenke "Kolorowe kredki". Kiedy jednak prosze, zeby zaspiewal glosniej, wstydzi sie. ;)

Aktualne rozmiary dopisze juz tradycyjnie po bilansie, bo ten dopiero za tydzien. Z innych "fizycznych" nowosci, to Kokusiowi rusza sie, tym razem juz wyraznie dolna jedynka. Troche jednak czasu minie zanim wypadnie, bo Mlodszy uparcie odmawia jej kiwania, a dodatkowo ma awersje do gryzienia twardych rzeczy. ;) Czy gyzienia w gole. Albo jakiegokolwiek wysilku przy jedzeniu. Mimo skonczonych szesciu lat, Nik wcale by nie protestowal, gdyby matka i ojciec nadal go karmili. :D

A na koniec maly wzrusz (przynajmniej dla mnie). Cofnijmy sie w czasie:


17 miesiecy - bym go po prostu schrupala! :D


Trzylatek (na moim lapku nie mam zadnych zdjec dwuletniego Kokusia :/)


Czterolatek - glowa nadal duza :D

Pieciolatek - zaczyna wygladac tak "Kokusiowo" ;)


I na koniec, swiezo upieczony szesciolatek, z na szybko zapalonymi do zdmuchniecia swieczkami, bo na wiecej w dzien urodzin nie starczylo czasu. :)

Dlugo tego nie widzialam, ale teraz juz dostrzegam, ze z wiekiem Nik bardzo upodabnia sie fizycznie do mnie. Patrzac na ostatnie zdjecie, mozecie sobie wyobrazic mini - Agatke! ;) Po mnie Mlodszy ma rowniez szczuple dlonie z dluuugimi palcami. Moglby zostac pianista, chyba, ze jak mamusi, slon mu na ucho nadepnal!!! :D

Dopisek pobilansowy:

wzrost: 118.7 cm
waga: 22.7 kg