W tym tygodniu niestety temperatury w dzien juz byly caly czas solidnie na plusie, a na horyzoncie zadnego ochlodzenia, wiec zegnamy pomalu Pania Zime. Piekna byla w tym roku, choc krotka! Przyszczypala nosy, sypnela puchem, mlodziez wytarzala sie i wysankowala (prosze jakie slowotworstwo :D) za wszystkie czasy. A w kazdym razie za poprzednie dwie slabiutkie zimy, gdzie sniegu nie uswiadczylismy prawie w ogole...
W miniony piatek, jak wspomnialam, mielismy kolejny i narazie ostatni prawdziwie sniezny dzien. Nooo, "prawdziwie" to moze przesada, bo padalo leniwie i co jakis czas przestawalo. Po poludniu poszlismy odsniezac i wtedy nagle zaczelo sypac w najlepsze! Rychlo w czas! :D
Przynajmniej Potworki sie wybawily, bo ja oraz M. dokonczylismy odsniezac z poczuciem straty czasu.
I slusznie, bo zanim skonczylismy, na ziemi juz lezala warstwka swiezego puchu, a do poznego wieczora nazbieralo sie go kolejnych kilka cm. ;)
Po dostawie swiezego sniegu, sobota nie mogla uplynac inaczej niz na zimowych zabawach. Zaczela sie co prawda od Polskiej Szkoly, co po 2-tygodniowej przerwie, Potworki przyjely z marudzeniem oraz fochami. No coz... :) Po zakonczeniu lekcji poszlismy na rodzinny spacer.
Pogoda byla przepiekna, choc zdradliwa. Slonce milo przygrzewalo, ale bylo -1 stopni i kiedy dmuchnal wiatr, nagle przelatywaly czlowieka ciarki. ;)
Po obiedzie, szanowny ojciec pojechal na silke, a ja zabralam dzieciaki na obiecana gorke. Liczylam na to, ze pokryta swiezym sniegiem nie bedzie az tak oblodzona.
Potworki pozjezdzaly w roznych konfiguracjach, nie zawsze niestety najszczesliwszych. Tym razem to Bi, zamiast trzymajac sie raczek, zjechala lezac po prostu na jabluszku. Na sam koniec, zeslizgnela sie z niego i przekoziolkowala. Narzekala potem, ze boli ja glowa, a ja modlilam sie, zeby to byl tylko nabity guz, a nie wstrzasnienie mozgu... ;)
Po takich "atrakcjach", Potworki wolaly przeniesc sie na haldy sniegu utworzone podczas odsniezania parkingu. Tam natrafili na znajoma grupke dzieci i oddali sie jakiejs tajemniczej grze. Bylo juz pozne popoludnie, zaczynalo sie robic zimno, wial nieprzyjemny wiatr, a ja na dodatek dostalam okres. W koncu uznalam, ze dosc tych harcow i zaczelam nawolywac Potworki, ale gra z rowiesnikami okazala sie tak fascynujaca, ze nie moglam sie ich dowolac.
Cala droge do domu zas, blagali o pozwolenie zostania jeszcze na podworku. Nie bardzo mialam na to ochote, ale pamietajac, ze zbliza sie odwilz, w koncu sie zgodzilam. Ich zabawa przy domu ma te wspaniala zalete, ze moge na nich zerkac przez okno, nie musze sterczec na zimnie. Co tez uczynilam, pijac goraca kawe i delektujac sie cieplem. :D
Niedziela byla spokojna i prawie leniwa. Po kosciele Potworki urzadzily sobie kino domowe, ogladajac najpierw najnowsza czesc Jumanji, a pozniej Spider Man'a. W miedzyczasie przyjechal na kawe dziadek, a potem trzeba bylo sie zbierac na tenisa. Po 3-tygodniowej przerwie, zajecia ruszyly ponownie i miejmy nadzieje, ze juz zadna sniezyca nie spowoduje ich odwolania. :D
Heh... W niedziele udalo nam sie uniknac sniezycy, ale w poniedzialek juz tak latwo nie bylo... Cos tam w prognozach straszyli, ale ze temperatury byly plusowe, nikt sie tym za bardzo nie przejal. Pojechalam do pracy, a po powrocie zabralam zachwyconego psiura na spacer. Dochodzila juz 13 i wlasnie kiedy bylam moze 200m od domu, zaczelo sypac.
Od razu z grubej rury, wielkie platy, ale ze grunt byl cieply, wiec poczatkowo nic nie osiadalo. Niestety, wraz ze sniegiem przyszedl spadek temperatury. Niby pozostala dodatnia, ale kiedy opadla do 1 stopnia, zrobilo sie wystarczajaco zimno, zeby snieg zaczal zasypywac drogi oraz inne powierzchnie... Jak zwykle, kiedy jechalam po dzieciaki, jezdnia byla juz biala i niemozliwie sliska. :/ W drodze powrotnej, hamujac przed wjazdem na osiedle, mialam znow okazje poczuc jak auto jedzie sobie w najlepsze dalej, a przy skrecie slicznie mnie zarzucilo. ;)
Ale najlepsze, ze chwile po moim powrocie do domu, snieg przeszedl w deszcz i temperatura zaczela znow sie podnosic. No cuda Panie Dziejku! Godzine pozniej czas byl jechac na religie i niezly mialam dylemat co robic. Kiedy wrocilam z Potworkami ze szkoly, oznajmilam, ze pierdziele, nigdzie nie jade. Teraz jednak padal sobie zwykly deszcz, i choc nasza ulica nadal wygladala dosc bialo, to bardziej ruchliwa droga, ktora moge dojrzec za domem teraz, kiedy drzewa nie maja lisci, zostala w miare porzadnie odsniezona. Po intensywnej debacie, stwierdzilam, ze wyjade troche wczesniej i jakos przejade. I faktycznie, tylko male, osiedlowe uliczki byly sliskie, reszta byla odsniezona i rozjezdzona. Potworki zaliczyly wiec religie, ktora i tak maja tylko co dwa tygodnie, a ja cieszylam sie z plotek z kolezankami. Przy okazji dowiedzialam sie od jednej z nich, ze ten kosciol jest taki " z tradycjami" (wiadomo, polski), ma wiec wymagania co do strojow dzieci komunijnych. Te moga sie oczywiscie zmieniac z roku na rok, ale z tego co R. wie, wszyscy chlopcy maja miec granatowe garnitury, a dziewczynki na glowach... tamtaramtam... welony!!! O matko i corko! Pomijam juz fakt, ze myslalam raczej o szarym garniturku dla Kokusia. Pomijam, ze takie weloniki widywalam juz na glowach dziewczynek i coz, nie moja bajka. To maja byc dziewczynki, a nie miniaturowe panie mlode... :/ Co mnie jednak najbardziej zirytowalo, to to, ze jesli ten Kosciol ma taaakie konkretne wymagania, to moze by raczyl wyslac rodzicom wytyczne?! Jest juz prawie marzec, zostaly 3 miesiace, a nie chce latac ze wszystkim na wariata. Na poczatku kwietnia jest Wielkanoc, na poczatku maja urodziny Bi, a pod koniec maja Komunia! W miedzyczasie oczywiscie milion innych spraw do ogarniecia! Ciesze sie chociaz, ze nic jeszcze nie kupilam... Rozumiem troche rozumowanie tego Kosciola, ze pomimo braku alb, chca zeby dzieci wygladaly w miare podobnie, ale jak dla mnie to powinna byc decyzja rodzicow. Jedna z moich kolezanek ma juz garnitur dla syna i coz, jest szary. Nie chce wydawac kasy na kolejny i wcale jej sie nie dziwie. Gdyby Nik mial juz garniturek, tez nie chcialabym kupowac nowego. W koncu, ile razy taki chlopczyk go ubierze, zanim z niego wyrosnie? Bylam na Komunii w amerykanskim kosciele i tam wszystkie dzieci ubrane byly dowolnie: chlopcy mieli garnitury we wszystkich mozliwych odcieniach, dziewczynki jedne krotka sukienke, inne do ziemi, niektore mialy tez te nieszczesne weloniki... I nikomu to nie przeszkadzalo. Ale kosciol polski oczywiscie musi miec wymagania... :/ Ech...
Wtorek byl dosc "waznym" dniem, byla to bowiem 3 rocznica kupna domu! To dopiero i juz trzy lata w tej chalupie! Z jednej strony nie moge uwierzyc, ze tak to smignelo, a z drugiej, nadal nie do konca sie przyzwyczailam. Wplywa na to chyba tez fakt, ze nadal sie w sumie urzadzamy... Salon dopiero co dokonczylismy i umeblowalismy. Zostal taras do remontu oraz lazienka dzieci... W pudle w piwnicy mam zdjecia i obrazki ze starego domu, ktorych nadal nie powiesilam na scianach! :D
Sroda byla najcieplejszym dniem od... grudnia, kiedy to tuz przed Bozym Narodzeniem trafil sie jakis rekordowo cieply dzien i stopil caly snieg, ktory wowczas spadl. :) Tym razem kupy sniegu sa zbyt duze zeby jeden cieplejszy dzien je unicestwil, ale ze odwilz trwa juz pare dni, wiec snieg widzialnie znika. Weekend ma byc bardzo (jak na luty) cieply i w dodatku deszczowy i po nim faktycznie moze dojrzymy trawe na trawniku. ;) W srode rowniez pojechalismy na rozliczenie podatkow, ale nie do konca je zalatwilismy. Czesciowo z naszej winy, a raczej M., bo to on przygotowywal wszystkie dokumenty. :D Pan ksiegowy zapytal czujnie bowiem, czy w zeszlym roku mielismy tylko jedno auto. Zrobilismy wielkie oczy, bo oczywiscie samochody mamy dwa. Okazalo sie, ze jeden swistek gdzies M. umknal. A najlepsze, ze szukajac go potem w stosach dokumentow, znalazlam jeszcze jeden - za moje stare auto! Sprzedalismy je bowiem juz po zaplaceniu corocznego podatku. :D Tego nie dopilnowalismy my, ale ksiegowy tez pokrzyzowal nam szyki, bowiem chcial wiedziec ile dostalismy z okazji anty-covidowej tarczy antykryzysowej (czy jak to nazwac). Wyplacane zapomogi zalezne byly bowiem od zarobkow i przy zbyt wysokich dostawalo sie mocno okrojone sumki. Teraz ksiegowy mowi, ze te osoby, ktore z racji wysokich zarobkow dostaly mniej kasy, moga otrzymac dodatkowy zwrot podatkow. No i super, tylko ze zdjecie jednego z czekow M. mial na telefonie (nie pytajcie po ch*ja mu ono bylo, ale cale szczescie...), ale pierwszego, wyplaconego jeszcze wiosna, nie. To bylo tak dawno, ze zadne z nas nie pamietalo dokladnej sumy, poza uczuciem rozczarowania, bo z maksymalnie mozliwej kasy, dostalismy mniej niz polowe. Ktos by pomyslal, ze tacy bogaci jestesmy, phi... :/ Dopiero kiedy przeszukalam stos papierow z 2020 roku, w koncu natrafilam na ten, ktory mnie olsnil. Pierwsza wyplata przyszla w formie nie czeku, ale karty platniczej! Oczywiscie kasa dawno wydana, karta wyrzucona, probowalismy telefonicznie dowiedziec sie ile na niej bylo kasy, ale gdzie tam! Pozostalo nam podac ksiegowemu orientacyjna sume, ktora zreszta pamietamy oboje taka sama, wiec chyba sie zgadza. Widzicie jednak, ze z niczym nie ma latwo... Teraz czekamy z drzeniem serca na telefon od ksiegowego i "wyrok", czyli powiadomienie ile musimy doplacic... Bo od wielu juz lat, co roku zamiast otrzymac zwrot, doplacamy... ;)
Czwartek w koncu byl dniem, gdzie nie zadzialo sie nic specjalnego i poza praca (na chwile), nigdzie nie musialam jechac. Nik mial basen, pierwszy (i ostatni) w tym tygodniu, bo w poniedzialek mial religie, a w srode jechalismy do ksiegowego. Nawet jednak na trening pojechal z M., ktory chcial znow "popakowac" na silce. ;) Ja zostalam z Bi i moim zadaniem bylo zagonic malego brudasa do kapieli. :D Przyznaje jednak, ze nawet nie bylo zbyt ciezko. Sam na sam, Bi ma znacznie przystepniejszy humor. Moze i jej potrzebna jest chwila spokoju i matka na wlasnosc. ;)
A w piatek... W piatek humor poszybowal w dol... Rano M. dostal bowiem maila, ze nasz lot z Polski do Stanow zostal odwolany! Co ciekawe, ten ze Stanow do Polski juz nie, ma tylko przesuniete godziny... Czyli co? Mozemy leciec do Kraju, ale juz z niego nie wylecimy. Dowcipnisie... Mail twierdzi, ze zmiany sa "z powodu pandemii", ale tym razem mam wrazenie, ze to pic na wode fotomontaz, bowiem termin lotu mamy na koniec lipca! To jeszcze 5 miesiacy! Skad moga wiedziec jaka bedzie sytuacja pandemiczna za taki czas?! Moj tata ma leciec pod koniec marca, czyli za miesiac i jakos jego lot nie zostal (poki co) odwolany... Podejrzewam, ze pandemia to tym razem tylko wymowka i chodzi o cene biletu. Kiedy rezerwowalismy je po raz pierwszy, termin mielismy na koncowke listopada, wiec poza sezonem wakacyjno - swiatecznym. Zlapalismy wiec calkiem niezla cene. Teraz mielismy leciec w samym srodku sezonu wakacyjnego, kiedy bilety normalnie sa ponad 2x drozsze. Podejrzewam, ze wspanialy LOT (ktory w ogole ograniczyl liczbe dziennych lotow) chce sobie zarobic i pozbywa sie tych tanszych rezerwacji pod wygodna przykrywka koronaswirusa... :/
Nom... Czyli tym malo optymistycznym akcentem czas konczyc. Do przeczytania juz w marcu!