U nas majowki nie ma, a raczej jest ale dopiero na samiutki koniec miesiaca (i tylko 3 dniu, buuu!). Czekam wiec na ten maj w sumie bez wiekszego powodu. Ot tak, po prostu. W koncu to piekny miesiac, taki "umajony" (:D), kwiaty, drzewa kwitna, jest cieplej... Oznacza on tez urodziny Bi (juz za tydzien bede miec w domu 7-latke, szok!) oraz dzien matki. W szkole Potworkow odbedzie sie swietowanie wiosny - May Day (to chyba glownie brytyjska tradycja?) i kazdy rocznik bedzie mial swoj wystep (oprocz tego w szkole jest zbiorka zywnosci dla najubozszych, a Bi ma na poczatku miesiaca wycieczke do teatru. Nie mowiac juz o tym, ze w skrzynce mailowej czeka na mnie ankieta do wypelnienia oraz formularze do okreslenia, w klasach o jakich standardach oraz atmosferze Potworki beda sie dobrze czuly). Bedzie sie sporo dzialo, a oprocz tego mam nadzieje, ze po prostu w koncu przeniesiemy spora czesc zycia na swieze powietrze i pouzywamy spacerow oraz rowerow. Kwiecien nie byl dla nas pogodowo laskawy. Zima nadrabiala zaleglosci i bylo zimno, sniezno i po prostu nieprzyjemnie. Patrze na zdjecia z Polski, lub przez Skype'a na zakopianskie widoki tesciow i Stary Kraj jest juz zielony i pokryty kwieciem. W porownaniu z nim, jestesmy jakies 2-3 tygodnie do tylu. Wiekszosc drzew dopiero ma paki, tylko niektore pokryly sie delikatna, zielona mgielka. Kwitna tylko te najwczesniejsze. Gdzieniegdzie widac nadal krokusy, hiacynty i zonkile dopiero rozkwitaja, a tulipany maja tylko liscie. Nadal jest glownie szaro - brazowo mimo, ze slonce przygrzewa juz dosc mocno.
A poza przyroda, co dzieje sie u nas jeszcze w kwietniu?
Udalo mi sie przekonac Kokusia do lekcji plywania! To taki moj maly sukcesik... Plywanie to wg. mnie wazna umiejetnosc, szczegolnie tutaj, gdzie lata sa gorace i przy niemal kazdym domu basen, a dodatkowo lubimy spedzac czas nad woda. Nie mowiac juz o tym, ze dobre jest ono na wszystkie miesnie, a w szczegolnosci plecow. Nik zas, mam wrazenie, ze ma zla posture. Moze taka jego uroda, ale porownuje go z Bi, ktora jest prosta jak struna i Mlodszy ma jakby przygiete do przodu ramionka. Oczywiscie tutaj opieka zdrowotna jest olewatorska i choc pediatra przy kazdym bilansie oglada kregoslup Kokusia, to nigdy nie znalazla nic niepokojacego. Moze wiec to ja sie czepiam? W kazdym razie Nik ma niestety po kim odziedziczyc skolioze. Ja oraz moja siostra mamy skrzywienia kregoslupa. Moj tata wyraznie sie garbi. Babcia od strony taty, pod koniec zycia miala juz wyraznego garba przywolujacego na mysl dzwonnika z Notre Dame... A ze Nik to taka mini kopia mnie, wcale sie nie zdziwie, jesli i on bedzie mial problemy z kregoslupem. :/ Plywanie jest wiec dla niego bardzo wskazane.
Jak mi sie udalo dokonac tego cudu, skoro jeszcze dwa tygodnie temu Nik zapieral sie rekoma i nogami?
Po prostu, instynkt mi podpowiadal, ze trauma z jesieni moze miec cos wspolnego z tym, ze w grupie, do ktorej trafil, nie bylo innych dzieci. Dorosly by sie ucieszyl, ze "hehe, mam lekcje prywatne, w cenie grupowych". ;) Ale nie dzieciak. Dzieci mysla inaczej i z jakiegos powodu Nikowi zupelnie lekcja "prywatna" nie podpasowala. Przynajmniej tak mi sie wydawalo, pamietajac z zeszlej wiosny, jak Nik w grupie z dwiema dziewczynkami, wyglupial sie i zasmiewal do rozpuku. Zdecydowanie jest on stworzeniem towarzyskim. ;)
Idac tym tropem, kiedy Bi miala swoja pierwsza lekcje, podpytalam instruktorow, ile dzieci maja obecnie na poziomie 1. Okazalo sie, ze czworke. Dobra nasza! ;) Wyslalam maila do koordynatorki zajec na basenie z pytaniem, czy przyjeliby dziecko juz po rozpoczeciu sesji. Przyjeliby. Ok, pozostalo "urobic" Kokusia.
Ktoregos wieczora kilka dni pozniej, wspomnialam mu wiec, ze gdyby chcial jednak zapisac sie na lekcje plywania, to bedzie mial w grupie kilkoro dzieci. Zgodnie z moimi przewidywaniami, Nik zastrzygl uszami: "A sa tam jacys chlopcy?".
No kuzwa! Dopytalam czy sa dzieci, nie przyszlo mi do glowy, ze tu plec ma niestety znaczenie! Mialam jednak nadzieje, ze na czworo dzieci trafi sie choc jeden przedstawiciel plci meskiej. ;)
Juz od czwartku wspominalam Kokusiowi niby od niechcenia, ze jesli chce to mozemy pojechac na basen i sprawdzic czy jacys chlopcy sa w "jego" grupie. Z Nikiem jest tak, ze gdybym naciskala, zaparlby sie na amen. Ale pozostawiony z wolnym wyborem, czesto w koncu sam dochodzi do oczekiwanych przeze mnie wnioskow. Tak bylo ze sprawdzeniem basenu. Pierwsza reakcja: "Nie!". Nie i koniec. Pod wieczor nie byl jednak juz pewien. W piatek juz gotow byl sprobowac, zastrzegajac jedynie, ze on tylko chce sprawdzic i zebym go absolutnie nie zapisywala od razu. Ale na pytanie, czy jesli w grupie bedzie jakis chlopiec, to pojdzie poplywac, stwierdzil, ze tak.
Bylismy na dobrej drodze. :)
Nadeszla sobota rano. I tu na poczatku zonk, bo Kokusiowi sie odwidzialo i stwierdzil, ze pojechac na rekonesans - tak, ale plywac - absolutnie nie. :/ Juz mialam sobie odpuscic, bo nie chcialo mi sie tracic nerwow oraz czasu, ale stwierdzilam, ze co mi zalezy. I tak juz wczesniej wstalam... Bez wiekszych nadziei zapakowalam wiec kapielowki oraz recznik Nika i pojechalismy.
Jest! Jeden chlopiec! Jeden jedyny rodzynek, ale jest! :D Co na to Kokus? Nie, on jednak nie chce plywac...
Myslalam, ze go tam udusze!
Siedze i przekonuje: a moze sprobuj, zobacz jak fajnie! Dzieci sie smieja, chlapia, wyglupiaja!
Na basenie goraco i duszno jak w dzungli, pot mi splywa po doopie, ale ten nie i nie, ale widze ze patrzy na dzieciaki w wodzie z usmiechem z serii "tak bym chcial, ale sie boje". Minelo dobre 10 minut (a lekcje sa polgodzinne!) i juz mialam dac sobie spokoj, kiedy Nik nagle stwierdzil, ze jednak chce!
Bieg do auta po jego rzeczy, bieg do przebieralni, bieg znow na basen i... sukces! Nik cala lekcje spedzil z usmiechem od ucha do ucha i oswiadczyl, ze jednak chce na plywanie chodzic! :D
Po lekcji, na rozgrzanie - jacuzzi :)
I trzymajcie kciuki, zeby do soboty mu sie nie odmienilo... ;)
Bi na szczescie zadnej zachety nie potrzebuje. Sama pruje na basen, poganiajac mnie jeszcze po drodze. ;)
Ta rozowa plama w wodzie to Bi. ;) Czepek tym razem nie zdal sie na nic, bo jakos zle go jej nalozylam, podniosl sie do gory i w rezultacie, cale wlosy miala mokre :/
Niestety, po zimie wyraznie brak jej kondycji. Widzialam ze w polowie basenu juz lekko wymiekala... Kilka razy az na wpol zerwalam sie z krzesla, bo Bi poplynela sporo do przodu, po czym widzialam, ze brakuje jej sil i probuje doplynac do brzegu. A instruktorka zajeta duzo wolniejszym, nowym chlopcem, ktory plywa z gabkami i nawet nie chce mu sie machac za bardzo nogami. Nie wiem jak to dziecko dostalo sie na poziom 3... :/ W kazdym razie, na szczescie zawsze Bi jakos do tego brzegu doplywala. ;)
Niestety, w tym tygodniu Bi chyba czeka przerwa od basenu, bowiem sie pochorowala... :/ W poniedzialek rano otrzymalam dwa telefony ze szkoly. Pierwszy, ze Bi przyszla do pielegniarki, narzekajac, ze czuje sie "dziwnie". :D Nie ma kataru, ani nie boli ja gardlo, tylko to "dziwne" samopoczucie. ;) Okazalo sie, ze ma stan podgoraczkowy - 37.5. Wedlug tutejszych regulaminow, to nie jest jeszcze goraczka i pielegniarka poinformowala mnie, zeby po prostu miec na nia oko. ;) Niestety, pol godziny pozniej otrzymalam telefon, ze Starsza wrocila do gabinetu, bo poczula sie gorzej. Tym razem miala juz 37.8. Ledwie trzy kreski wyzej, ale dla pielegniarki to jest juz goraczka i polecono mi, ze ktos musi po nia przyjechac. Po konsultacji z M. i przeliczeniu urlopowych dni, padlo na mnie. ;)
I tak spedzilam polowe poniedzialku. Bi, po zbiciu goraczki nie miescila sie w skorze. Apetyt tez jej dopisywal i juz zaczelam sie zastanawiac czy to nie jakas pomylka, ale na wieczor temperatura znow podniosla sie do 38, Bi zaczela narzekac, ze jest zmeczona i jej zimno, nie dokonczyla nawet wieczornej miseczki owocow (ktore uwielbia) i poszla spac wczesniej od Kokusia. Poza tym miala wyraznie przytkany nos i od czasu do czasu sobie odkaszlnela. We wtorek (dzis) znow wiec zostalam z nia w domu. Na szczescie goraczka juz nie wrocila, Bi wyraznie lepiej sie oddycha, a kaszel praktycznie ustal. Kie licho? :O
W kazdym razie jutro do szkoly juz idzie, bo kiedy jest zdrowa, z nudow po prostu odbija jej palma i jest zwyczajnie nieznosna. ;)
Tymczasem mialam wrzucic zdjecia koncowego urzadzenia pokoi Potworkow i nie zdazylam. M. zdecydowal sie bowiem zaczac wymiane podlogi w naszej sypialni, a to oznacza, ze chwilowo spimy w pokoju Kokusia, a dzieciaki zamieszkaly razem. ;)
Burdello na kolkach, ale przynajmniej teraz wiemy, ze na upartego, pokoje Potworkow pomieszcza dwoje dzieci. ;)
To tez troche taka proba generalna aranzacji noclegowej przed przylotem tesciow. To juz tylko 1.5 miesiaca, ojej!
Wymiana podlogi okazala sie wcale nie takim prostym procesem. M. rozwalil chyba wszystkie paluchy, a w jednym omal nie obcial nozykiem calego opuszka. :O Poza tym "polamany" jest od pozycji na kleczkach, ma parszywy humor i narzeka na caly swiat.
Stan z soboty
Ale robota szybko posuwala sie do przodu i dzis wlasnie M. skonczyl. W sumie zajelo mu to jeden dzien i dwa popoludnia. Niezle!
Tak wygladalo to w poniedzialek. Teraz podloga lezy juz w calym pokoju
Mam cichutka nadzieje, ze jutro M. zlozy lozko i poprzenosimy meble z powrotem. Potem zostanie juz zawieszenie obrazkow i bede mogla cieszyc sie moja sypialnia. Przynajmniej do przylotu tesciow... ;)
Tymczasem w niedziele, korzystajac z pieknej pogody, M. zrobil sobie krotka przerwe i wzielismy nasza piese na jej pierwsza przechadzke po sasiedztwie. A na koncu ulicy prostopadlej do naszej, znalezlismy taka tabliczke:
:D
Zeby byla jasnosc, zadnych kurczakow, ani nawet kurnika nie namierzylam. ;)
Dzis zas, korzystajac z tego, ze bylam w domu, wzielam sie za pieczenie. I musze napisac, ze uwielbiam moja kuchnie! No, moze szafki to nie do konca, ale jej rozmiar na pewno! ;) W starym domu, kiedy ustawilam na blacie mikser, praktycznie nie bylo juz naokolo miejsca. Potworki dostawialy krzesla, a ja z trudem sie miedzy nich wciskalam, zeby cos dorzucic do michy. A tutaj, prosze:
Pomocnicy, czy raczej przeszkadzacze :D
Mikser stoi, Potworki siedza obok, a dookola jeszcze kupa przestrzeni. A to tylko czesc blatu w kuchni!
A co pieklam?
A probny torcik na urodziny Bi. ;)
Torcik Oreo, choc lepiej pasuje "torcik Z Oreo, bo oprocz dekoracji na wierzchu, nie zawiera tych ciastek wcale ;)
Wybaczcie ten niechlujny wyglad tortu. Nie dosc, ze marna ze mnie dekoratorka, to jeszcze ten pieklam na sprobowanie. Jesli bedzie smaczny, upieke go ponownie juz na urodziny Bi. Jesli wyjdzie paskudny, zamowie inny w cukierni. :D
Potworki sa wielkimi fanami ciasteczek Oreo, stad taki tort, a nie inny. Osobiscie uwazam, ze to najgorsze markizy na swiecie i siegam po nie tylko jesli jestem juz bardzo zdesperowana. Wroc. Wlasciwie niemal wcale po nie nie siegam. Zjadlam moze 2-3 sztuki w zyciu. ;) Poniewaz jednak tort ma byc na urodziny Starszej, a nie moje, a trafilam w sieci na bardzo prosty przepis, postanowilam sprobowac. Zawsze moge zdjac ciastko z wierzchu, oddac Potworkom i pozrec reszte. ;)
I tym slodkim akcentem, sie zegnam! Do przeczytania (raczej) w maju!