Na spotkaniu w sprawie programu nauczania, wychowawczyni Nika (zgodnie z moimi przewidywaniami) rozlozyla karteczki z lista drobiazgow, ktore rodzice moga dokupic do wyposazenia klasy. Z tego stosiku, wybralam puzzle. Zakupiony zestaw, Nik (po awanturze, bo chcial je zatrzymac dla siebie) poniosl do szkoly. Kilka dni pozniej, Pani podziekowala mailem, dodajac zdjecie Kokusia z kolegami, ukladajacych je.
Po powrocie do domu, pytam syna, jak mu sie podobaly wybrane przeze mnie puzzle?
Nik: "Oh, they were MARVELOUS!!!"
Ekhem... Ten tego... Za 2-3 lata jego angielskie slownictwo bedzie znacznie bogatsze od mojego... ;)
***
Nik (o linijce, ktora zostawil w aucie): "I forgot moja mierzarke!"
***
Dzieciaki sa (niestety) brutalnie szczere.
Na placu zabaw podchodzi do mnie i Nika maly chlopczyk z tata. Taki ladny mulatek ze sniada buzia i loczkami. Syn pokazuje go palcem:
"He's in my class."
Nik zawsze narzeka, ze zaden z jego kolegow nie idzie sie bawic po szkole (wiekszosc wraca autobusem albo idzie na swietlice), wiec ucieszona szczebiocze slodko, niefortunnie po angielsku, zeby chlopiec i jego tata zrozumieli:
"Oh, is he your friend?"
A Nik marszczy brwi i wypala: "No. I don't play with him!".
Po czym odwraca sie na piecie i odbiega w strone Bi! A mnie, coz... pozostalo zapasc sie pod zimie, albo chociaz usiechnac przepraszajaco do chlopca oraz jego taty...
***
Dwujezycznosc, taaa...
Nik: "I don't want to mordowac sie with that!"
***
Nik: "Mozesz dac mi wiecej keczupiku?"
Ketchup jest w naszym domu niezwykle cennym surowcem. Potworki maczaja w nim wszystko oprocz tostow z miodem, a kiedy go zabraknie, na starych pada blady strach, bowiem teraz dzieci nie zjedza juz niiiic... ;)
***
Sceny z szukania psa:
Bi: "A jak Majusia sie nie znajdzie, to bedziemy miec jakies inne zwierzatko? Bo ja to bym chciala konika..."
A ja sie balam, ze bedzie plakac... :/
***
Nik (o cukierkach): "Mam dwa blue!"
Matka: "A blue to jak jest po polsku?"
Nik patrzy...
Matka: "No jak? Nieeee... Nieeebieeee..."
Syn: "Azul!"
Super. Ja prosze o polski, on mi rzuca hiszpanskim... Coz... przynajmniej widze, ze te 20 minut dziennie hiszpanskiego, procentuje. ;)
***
Matka (zartobliwie): "Nie gadaj tyle, bo cie zjedza motyle!"
Bi: "A jak motyle moga zjesc a person?"
No wlasnie. Jak? :)
***
Zupelnie nagle, Potworek Mlodszy, zaczal mowic niemal wylacznie po angielsku. Jak Bi porozumiewa sie z nami (w sensie mna, M. oraz dziadkiem) w okolo 80% w jezyku polskim, tak Nik kilka tygodni temu przestawil sie w 95% na angielski. Przyznaje, ze poniewaz go rozumiem, na poczatku nawet nie zwrocilam na to uwagi. Dopiero po jakims czasie zapalila mi sie czerwona zaroweczka. Poniewaz sama wiem, ze latwiej jest jezyk obcy (a takim dla Nika staje sie polski) rozumiec, a trudniej sie nim poslugiwac, zaczelam ostro interweniowac. Prosze, zeby powtorzyl zdanie po polsku, tlumacze, ze w domu nie mowimy po angielsku, nawet zmyslam, ze go nie rozumiem. Nik oczywiscie, protestuje, wykreca i zlosci sie niemozliwie. Zaparlam sie jednak i zrobie wszystko, zeby wygrac te wojne i zeby moj syn poslugiwal sie jezykiem polskim.
Ciekawa sprawa, moje wysilki zostaly podjete rowniez przez Bi. Po ktorejs dlugiej, zazartej dyskusji, kiedy Nik nie wywalczyl czegos ode mnie mowiac po angielsku, zwrocil sie do siostry. W angielskim oczywiscie. A na to Bi, chichoczac zlosliwie:
"Nie rozumiem co mowisz! Ja jestem Polaczka!"
A czasami, kiedy sie spiesze i nie mam czasu (albo sily) walczyc o kazde zdanie i ignoruje to, w ktorym jezyku odzywa sie do mnie syn, Bi informuje mnie uprzejmie (chociaz Nik zwraca sie do MNIE): "Mamo, on mowi do ciebie po angielsku!". Zaiste, nie zauwazylam! :D
*
Poza tym cos tam sie dzieje, ale nic o czym mozna by sie specjalnie rozpisywac. Chociaz nie bede sie zarzekac, bo jak zaczne klepac, to pewnie znow wyjdzie mi tasiemiec! ;)
Kokusio zostal ostrzyzony i poraz pierwszy po postrzyzynach nie chcialo mi sie plakac. Chyba zaczynam sie przyzwyczajac do tego, ze mali chlopcy jednak wymagaja regularnego podcinania... Troche w tym tez zaslugi M., ktory tym razem spisal sie na medal. Zamiast jak zwykle jechac maszynka rowno i ciac na "pale", grzecznie zostawil gore sporo dluzsza. I w takiej fryzurce Nik niesamowicie mi sie podoba! :)
Zdjecia niestety brak. Poprawie sie nastepnym razem. ;)
*
Kilka dni temu, Potworki urzadzily sobie w ogrodzie tor przeszkod. Ustawily siatki z odlamkami drewna pozostalymi po budowie tarasu (juz prawie koniec!), wiaderka, miski, co tam znalazly.
I biegaly w kolo ogrodu, niezmordowanie przez pol godziny. Najwyrazniej dluga przerwa spedzona na przyszkolnym placu zabaw, a nastepnie zabawa na tymze placyku po szkole, sa mocno niewystarczajace. Po powrocie do domu i pokrzepieniu obiadem, mozna szalec dalej.
Ja padlabym juz dawno niczym kon po westernie, a oni moga tak biegac i biegac... ;)
*
Nasz dziadek (moj tata) skonczyl w poniedzialek 60 lat! Nie moge w to uwierzyc! Moi rodzice zatrzymali sie dla mnie gdzies na 45 wiosnach i nie przyjmuje do wiadomosci, ze "4" z przodu wkrotce bedziemy nosic ja oraz M. ;)
Mieszkamy niestety daleko od reszty rodziny, a przy tym zupelnie nie znam grona znajomych mojego taty. Nie bylo wiec jak wyprawic mu przyjecia - niespodzianki, a "zwyczajnego" przyjecia nie chcial. Coz wiec pozostalo? Zabralismy go chociaz na obiad do restauracji. ;) Objedlismy sie, milo spedzilismy czas, Potworki zadbaly o odrobine irytacji, choc i tak stwierdzam, ze "dorosli" w koncu do jadania poza domem. ;) Ogolnie bylo fajnie, przynajmniej dla mnie. Mam nadzieje, ze dla taty tez. ;)
*
Dostalismy zaproszenie na slub mojej dawnej podopiecznej. :) Nie do wiary, ze ta mala, jasnowlosa, usmiechnieta dziewczynka, konczy niedlugo 27 lat i wychodzi za maz. Z nia i jej narzeczonym jest ciekawa sprawa, bo K. jest oczywiscie Polka, przyszly Pan Mlody - Francuzem (francuskim, a nie kanadyjskim), a mieszkaja w... Montreal'u! ;)
Slub jest jednak w Polsce i niestety w pazdzierniku, a to srodek roku szkolnego. Chcielibysmy na nim byc, ale Potworki stracilyby 2-3 tygodnie szkoly. To najmlodsze klasy, ale jednak nie wiem... Tubylcy bardzo powaznie podchodza do frekwencji, nie ma tu takiej swobody jak w Polsce, gdzie rodzic zabiera dziecko ze szkoly kiedy i na ile mu sie podoba. Coz, musimy sie zastanowic...
*
Jestesmy gotowi na nadchodzacy sezon narciarski! ;)
(Karty czlonkowskie sa imienne i kazdy z nas, lacznie z Potworkami, ma wlasna)
Panie i Panowie, oficjalnie nalezymy do klubu narciarskiego. ;)
Taki klub to calkiem niezly pomysl. Czlonkowstwo dla rodziny to 45 dolarow, czyli nieduzo, a niesamowicie sie oplaca. Dostaje sie rozpiske dni, w ktorych na okolicznych stokach sa akceptowane znizki i za okazaniem karty czlonkowskiej, mozna nabyc dzienny karnet nawet za polowe ceny! A najwazniejsze, ze te "okoliczne stoki" sa w Stanach Vermont oraz New Hampshire. Co prawda dla nas to przynajmniej 2 godziny jazdy, ale za to sa to juz prawdziwe gory. No dooobra, Colorado czy Montana to nie jest, ale stoki sa znacznie wyzsze i rozleglejsze niz nasze najblizsze "pagorki". ;)
Chcialabym jeszcze kupic sobie nowe buty narciarskie, bo stare sa zle wyprofilowane i potwornie bola mnie w nich golenie. Poki jezdzilam 2-3 razy w roku (a przez kilka lat wcale), nie mialo to takiego znaczenia. W tym roku jednak, plan jest zeby jezdzic co 2-3 tygodnie, a tego moje golenie moga juz nie wytrzymac. ;) Takie zakupy nie moga jednak byc zalatwione moim ulubionym sposobem - internetem. Musze pojezdzic po sportowych sklepach, poprzymierzac, popasowac i wtedy cos wybrac. I zapewne przelknac bol portfela. ;) Jak narazie, brakuje mi na to czasu. Pewnie obudze sie tydzien przed planowanym szusowaniem. ;)
*
Musze tez koniecznie napisac, ze jestem niesamowicie dumna z Bi! Panie i Panowie, moje dziecko plywa samodzielnie, bez zadnych "rekawkow", gabek czy innych utrzymujacych na powierzchni wynalazkow! :) Wlasciwie to juz po wakacjach wiedzialam, ze Bi potrafi utrzymac sie na powierzchni, tylko ze nasz basenik jest niewielki, a w jeziorach Starsza plywala zawsze blisko brzegu. Nie bylam pewna jak poradzi sobie w basenie, w ktorym w zadnym miejscu nie dotyka dna. Zasygnalizowalam jednak instruktorce plywania, ze Bi potrafi utrzymac sie na powierzchni i stwierdzilam, ze niech sama zdecyduje czy Starsza jest gotowa na samodzielne plywanie.
Niestety, mijaly tygodnie, a Bi nadal plywala z "gabkami" na plecach. Przyznaje, ze jako matce, te gabki dawaly nieco komfortu psychicznego rowniez mi. Wiedzialam, ze gdyby Bi nagle stracila sily w polowie basenu, nie poszlaby na dno.
W koncu jednak sie lekko zirytowalam. Zapisalam przeciez dziecko na basen, zeby nauczylo sie plywac, a nie chlapalo dla zabawy! Pierwsze dwa poziomy to rzeczywiscie bylo oswajanie z woda, nauka koordynacji pracy rak i nog, itd. Na trzecim poziomie jednak, oczekiwalam faktycznego plywania. Wiem oczywiscie, ze to nie do konca tak, ze niczego sie nie ucza, bo na treningach cwicza prawidlowe style plywackie, na brzuchu oraz plecach, itd. Wydaje mi sie jednak, ze te gabki unoszace dziecko, wszystko psuja, bo mlody plywak przyzwyczaja sie, ze nawet jesli zatrzyma sie na srodku basenu, bedzie sie unosil na wodzie niczym korek. Krotko mowiac, nie musi sie bardzo wysilac.
W koncu stwierdzilam, ze musze cos z tym zrobic. Niestety, instruktorka Bi przechodzila z jednej grupy do drugiej, nie wychodzac praktycznie z wody. Nie chcialam zas wywolywac jej z basenu kiedy miala pod opieka dzieci. W koncu jednak udalo mi sie ja dorwac i spytalam co mysli o tym, zeby Bi sprobowala plywac bez wspomagania. Dziewczyna oznajmila, ze no jasne, ze Starsza jest na to gotowa (a ja zazgrzytalam zebami, bo nie mogla sama wyjsc z inicjatywa?), szkoda tylko ze nasza rozmowa odbyla sie przed ostatnimi zajeciami w tej sesji... :/
(Wiem, zdjecie jest beznadziejne, ciemne i z daleka. Nie moglam podejsc blizej, bo pilnowalam Nika, ktory choc plywac nie chcial, co chwila zblizal sie niebezpiecznie do basenu... Musicie mi uwierzyc na slowo, ze to co tam sie z wody wychyla, to Bi i ze plynie samodzielnie :D)
Moze lepiej pozno niz wcale, ale troche zla jestem. Bi zmarnowala 5 tygodni, bo mogla niemal od poczatku plywac bez pomocy... Chetnie zapisalabym ja na kolejna sesje, zeby kuc zelazo poki gorace, ale sie waham. Kolejne tygodnie zahacza o okres bozonarodzeniowy i nie wiem czy w ogolnym zabieganiu potrzebny mi dodatkowy bol glowy. To po pierwsze. A po drugie, poniewaz juz ponad miesiac ja oraz dzieciaki nie mozemy sie doleczyc z uporczywego kaszlu (jakim cudem M. jest nadal zdrowy nie mam pojecia...) oraz kataru (to Nik), nie wiem czy basen pozna jesienia jest nam az tak wskazany... I chociaz ogolnie jestem za hartowaniem, to teraz sama juz nie wiem... Moze postawie na jakis inny sport, przynajmniej do nadejscia zimy, bo przeciez narty zblizaja sie wielkimi krokami i trzeba wykorzystac dobrze to czlonkowstwo w klubie. ;)
A przy okazji, napisze Wam tez dlaczego fajnie jest powierzyc trenowanie dzieci profesjonalistom. Bo wiecie, M. ostatnio zrzedzil, ze po co zapisywac Potworki na lekcje plywania, skoro sama moge ich pouczyc. W koncu plywac umiem. No umiem, chociaz wybitnego plywaka nigdy ze mnie nie bylo i nie bedzie. ;) Nie dam rady nauczyc dzieci porzadnych stylow plywackich, bo sama ich dobrze nie znam. Poza tym, trenerzy maja swoje sztuczki, ktorymi zachecaja dzieciaki do odpowiedniego ukladania ciala, na ktore ja nawet bym nie wpadla. Np. dla mlodszych dzieci sporym problemem jest koniecznosc zanurzania glowy pod wode. Jeszcze na poczatku ostatniego cyklu zajec, Bi rozpaczliwie wychylala glowe tak wysoko jak sie da. W przeciagu jednak 6 tygodni sesji, zaczela ja bez problemu zanurzac. A ostatnio pokazywala mi (na sucho) jak sie plywa kraulem i przechylajac glowe na bok, mruczala sama do siebie "...i sluchamy co mowia rybki w wodzie...".
To teraz juz wiem jak instruktorka przekonala ja do zanurzania uszu. :D
(A po treningu - wygrzewanie w jacuzzi)
*
Tak jak pisalam w ktoryms z ostatnich postow, w zeszlym tygodniu Potworki zaczely przynosic prace domowa. O ile Nik dostaje w poniedzialek pakiet do wypelnienia i oddania w piatek, o tyle Bi niestety dostaje prace domowa codziennie. Na szczescie poki co, oboje do lekcji siadaja chetnie i bez przymuszania. Dodatkowo niestety, Nik musi cwiczyc "snap words", czyli wyrazy ktore ma czytac odruchowo i bez literowania. Szybko sie przekonalam, ze z nikowa pamiecia ich rozpoznawania nie musimy cwiczyc w ogole. Wszystkie pamieta z cwiczen w szkole. Gorzej z cwiczeniem ich pisania. Nie to, ze nie umie, bo wychodzi mu calkiem ladnie, ale nie lubi pisac ten moj chlopczyk, oj nie lubi... ;)
Nik to jednak pikus przy tym co wyprawia Bi podczas cwiczenia czytania! Normalnie, za kazdym razem kiedy mam ja wolac do ksiazki, przygotowuje sie mentalnie na bitwe. Powinnam sobie wczesniej walnac "kielona" melisy w koncentracie, bo to, co moje dziecko wyprawia kiedy ma przegloskowac wyraz, to ludzkie pojecie przechodzi. Przeczytanie 3-4 zdan to mordega gorsza niz przy wykopkach! Takich intelektualnych... Chociaz musze przyznac, ze wychodzi jej to duuuzo lepiej niz kilka miesiecy temu, a przez wakacje cwiczylysmy bardzo niewiele...
Do tego dochodzi granie w matematyczna gre przysylana na kilka dni do domu i z 15-minutowej (jak twierdzi nauczycielka) pracy domowej, robi sie godzina. Ech... :/
*
W zeszla srode, w szkole Potworkow odbyl sie apel, na ktory zaproszeni zostali rowniez rodzice pierwszych klas, jako ze te klasy mialy przygotowany specjalny wystep.
Wychowawczyni Nika (a zeszloroczna Bi), nadal regularnie wysyla zdjecia i pisze co dzieciaki porabiaja. W przyszlym tygodniu rodzice sa zaproszeni do klas zerowkowych zeby razem z dziecmi poczytac oraz wykonac prace plastyczna, a pozniej zostac na Halloween'owej paradzie. Natomiast co sie dzieje u Bi, wiem tylko ze strzepkow informacji otrzymanych od corki. Czyli wlasciwie nie wiem nic. :)
Skorzystalam wiec chetnie z zaproszenia na apel, bo rodzice wpuszczani sa do szkoly tylko przy jakiejs okazji i... troche sie rozczarowalam. Okazalo sie bowiem, ze wystep (a wlasciwie piosenke) przygotowala jedna z I Klas. Reszta pierwszoklasistow, choc siedziala na podwyzszeniu, spiewala tylko refren. Nie mniej jednak, Bi byla zachwycona moja obecnoscia, zawziecie machala mi i przesylala buziaki i chociazby ze wzgledu na to, warto bylo przyjechac. A ze pracuje teraz 5 minut od szkoly, to wymknelam sie na pol godzinki i juz. ;)
Reszta dzieci siedziala po turecku na podlodze, w dodatku tylem do zebranych pod sciana rodzicow. Nik znalazl sie niestety po drugiej stronie sali, wiec widzialam tylko czubek jego blond glowy. ;)
Przy okazji powspominalam dawne apele z wlasnej szkoly podstawowej. Te hamerykanckie wypadaja jednak znacznie ciekawiej. ;) Nie wiem czy tak jest nadal w Polsce, ale wszystkie apele, na ktorych mialam srednia przyjemnosc bywac, odbywaly sie z okazji jakiegos patriotycznego swieta, byly wiec sztywne i co tu duzo ukrywac, nudne jak flaki z olejem. Pamietam, ze niesamowicie sie na nich nudzilam i cieszyl jedynie fakt, ze umykala choc czesc lekcji. ;) Apele w liceum byly jeszcze gorsze, bo urzadzane tylko wtedy, kiedy ktoras z klas cos przeskrobala. Dyrektor zwolywal wiec wszystkich na sale gimnastyczna po to, zeby na nas nawrzeszczec. I znowu, czlowiek cieszyl sie tylko, ze przynajmniej nie musi siedziec na matmie czy innej fizyce. ;)
Tutaj dzieci (oraz rodzice) musialy odklepac "Pledge of Allegiance", a pozniej zaspiewac stara, piekna patriotyczna piesn "My Country, 'Tis of Thee". Piesn ta zostala napisana w 1831 roku i jako ciekawostke dodam, ze jej melodia jest identyczna jak brytyjski hymn narodowy.
Po tym wstepie nastapila juz jednak glowna czesc. Szkola Potworkow co roku wybiera sobie jakis temat przewodni. Juz widze jak w Polsce bylby to rok Adama Mickiewicza czy jakiegos lokalnego biskupa. ;) Tutaj? Temat bardziej odpowiedni dla maluchow (przypominam, ze szkola miesci klasy od 0 do IV), mianowicie ze popelnianie bledow jest zupelnie normalne, a nawet potrzebne, bo tylko w ten sposob sie uczymy. Bi od poczatku roku powtarza mi srednio raz dziennie, ze "Mamo, it's ok to make mistakes, because that's how your brain grows". :D
Bardzo podoba mi sie takie podejscie. Cala piosenka pierwszoklasistow traktowala wlasnie o tym, ze mozna popelniac bledy, najwazniejsze jest, zeby sie starac, a wtedy wszystkiego pomalu sie nauczymy. Napisana zostala pod nute starego przeboju "Hit me with your best shot". Calej przerobki nie pamietam, ale poczatek brzmial: "Let's show all of our best work", a koncowka: "And grow our braaaains!". :D
Co jeszcze mi sie podoba w szkole Potwornickich, to nacisk na pozytywna samoocene, szacunek dla innych, ale tez bycie soba. Na poczatku apelu (a takze na poczatek kazdego dnia), po patriotycznych przysiegach, dzieci recytowaly cos na ksztalt kodeksu ucznia:
"I am a smart, special, valuable person,
I respect myself and I respect others
My words and actions are kind and honest
I accept only my best in all I do,
I am proud to be ME!"
[Jestem madra, wyjatkowa, wartosciowa osoba,
Szanuje siebie oraz innych,
Moje slowa oraz czyny sa dobre oraz szczere,
Wszystko co robie, wykonuje najlepiej jak potrafie
Jestem dumny/a z bycia MNA]
Czy nie swietne??? Ja, ktorej nauczycielka (stara wiedzma) w pierwszej klasie, zaraz na pierwszej lekcji, postawila 4 na szynach za krzywo napisana literke (i po tylu latach nadal pamietam te traume!), jestem zachwycona! ;)
Ha! A nie mowilam, ze wyjdzie tasiemiec??? :D