Bylo to nieuniknione. Wiedzielismy, ze kiedys tak sie musi stac, nie wiedzielismy tylko kiedy. Zgodnie z "nie znacie dnia ani godziny", stalo sie to niespodziewanie w zeszly czwartek. Zupelnie zwykly, przecietny dzien. Piekny i sloneczny w dodatku.
Maya zwiala. I to zwiala tak fest, nie ze jak zwykle do sasiadow czy lasku za domem... O 11:30 dostalam sms'a od meza, ze psa nie ma juz ze dwie godziny. Moj madry - inaczej malzonek, zalozyl psu obroze, ale "niewidzialnego pastucha", czy jak to sie zwie, juz wlaczyc zapomnial. :/ Poniewaz jednak nasz pies od malego mial nature powsinogi, na poczatku zadne z nas sie nie przejelo. Wroci. Zawsze przeciez wracala.
Nie wrocila. Caly dzien, co jakis czas wysylalam M. sms'y, pytajac czy pies sie pojawil, czy sprawdzil jeszcze raz u sasiada, przejechal sie gwizdzac po okolicy? Nic. Nie ma i juz. Moj niefrasobliwy malzonek caly czas jednak niewzruszenie stwierdzal, ze do nocy wroci.
Kto by sie w koncu przejmowal, ze rodzinny pies zniknal??? Nie M.! On ma przeciez wazniejsza robote (w domysle: taras)!!!
Po pracy wzielam sprawy w swoje rece. Odebralam Potworki ze szkoly, przywiozlam do domu na piciu i siusiu, po czym zapakowalam ponownie do auta i objechalam nasza okolice, stajac co jakis czas, wychodzac z auta i nawolujac. Bez rezultatu.
Nie wiedzialam jeszcze wowczas, ze moje wysilki byly zupelnie bez sensu, bo Maya juz od kilku godzin byla duzo, duzo dalej...
Zrezygnowana wrocilam do domu i postanowilam zadzwonic do "animal control" (nie wiem jak to sie zwie po polsku) w naszym miescie. Taaa... Tam pracuja tylko do 15, wiec nikt nie odebral.
Szukajac jednak w internecie numerow telefonu do schronisk w naszym oraz okolicznych miastach, natknelam sie na stronke gdzie mozna wypelnic raport o zagubionym zwierzaku. Wypelnilam, myslac, ze moze ktos odczyta nastepnego dnia...
Tymczasem... niespodzianka! Okolo godziny pozniej otrzymalam telefon od... oficera naszej miasteczkowej policji z pytaniem, czy zglaszalam zaginiecie psa! Na moje potwierdzenie uslyszalam, ze "mamy ja"! :)
Nie macie pojecia jak sie ucieszylam! Prawie sie w sluchawke poplakalam z ulgi!
Sprowadzenie wlochatej uciekinierki do domu, okazalo sie jednak wcale nie takie proste. Okazuje sie, ze nasze miasteczko nie ma wlasnego schroniska. Maya znajdowala sie wiec w przytulku dwa miasteczka i jakies pol godziny jazdy dalej. Pracownica tamtego schroniska, powiadomiona przez policje, miala do mnie zadzwonic w ciagu 10 minut. Czekalam i czekalam... i czekalam. Minela ponad godzina i nic. W koncu zrezygnowana zaczelam przygotowywac Potworki do spania, wczesniej wysylajac sms'a do M., ze trudno, bedzie musial po psa jechac rano.
I wtedy w koncu zadzwonila tamta babka! Musze przyznac, ze w pierwszym odruchu odpowiedzialam cos w desen, ze "Pani, ja mam male dzieci, ktore wlasnie klade spac, a na telefon od pani to czekalam godzine temu! Teraz juz nigdzie nie jade!". Kobita na to, ze za zostawienie psa na noc skasuja mnie 50 dyszek. Juz prawie palnelam, ze pierdziele te 50 dolcow, ale ona nadal naciskala, zeby odebrac Maye tego samego wieczora (naprawde nie wiem dlaczego, bo sama tez musiala specjalnie tam jechac, zeby "wydac" mi siersciucha), wiec stwierdzilam, ze dobra, przyjade...
W ten sposob, zamiast jak Pan Bog przykazal klasc potomstwo do lozek, musialam zapakowac ich do auta i ruszyc w droge... Boszzzzz... Jak ja nienawidze jazdy po ciemku! Stwierdzam, ze w ciemnosci (nawet rozswietlonej lampami ulicznymi) jestem slepa jak kret i kompletnie gubie orientacje! Tym razem nie wiedzialam gdzie jade, wiec wbilam adres w nawigacje i jechalam w ciemno.
W ktoryms momencie Bi oznajmia "O! To droga do dentysty!". Rozgladam sie dookola i nie poznaje nic. Wlasnie odpowiadam corce, ze "Eeee, chyba nie...", kiedy dojezdzamy do takiego charakterystycznego mostu. "O, no rzeczywiscie jestesmy niedaleko dentysty" - rzeke znow corce - "Ale jedziemy w przeciwnym kierunku". W tym momencie dojezdzamy do skrzyzowania. I co?! I to droga do dentysty, jak w morde strzelil, a my jestesmy w samym centrum naszego miasteczka, ktorego to centrum, kompletnie nie rozpoznalam! :D
Wniosek? W podroze po ciemku, musze brac ze soba Bi. Sama pogubie sie dokumentnie. ;)
W kazdym razie w koncu dotarlismy na miejsce. Schronisko okazalo sie byc na uboczu, w uliczce bez nawet jednej lampy ulicznej. Po jednej stronie sciana jakiegos budynku, po drugiej las. Ciemno bylo i straszno i az zablokowalam drzwi w aucie z obawy, ze ktos nas tam napadnie... ;) Jak na zlosc babka sie jeszcze spoznila i 20 minut musialam na nia czekac, a Potworki niemal kota z nudow dostawaly! :/
Kobita jednak dojechala i psa nam wydala. Okazalo sie, ze durny siersciuch zlapany zostal juz o 10 rano, czyli moze godzine po ucieczce. A znalezli ja na skrzyzowaniu naszej ulicy z glowna droga, jakies pol km od domu. Nie mam pojecia dokad ten pies chcial dojsc! Albo stracil orientacje, albo planowal odwiedzic Potworki w szkole, tyle ze to jeszcze ze 2 km dalej. ;) W kazdym razie to cud, ze nic jej nie potracilo, bo to baaardzo ruchliwa krzyzowka, a Maya nie boi sie aut i smialo lata przy kolach.
Pies byl tak skolowany, ze przywieziony do domu, nie chcial wyskoczyc z bagaznika. Kiedy w koncu, po zachecie wyskoczyl, siegnelam do raczki, zeby go zamknac, siersciuch wskoczyl z powrotem! Ciekawe czy czyms ja tam nafaszerowali? ;)
A zarowno policjant przez telefon, jak i pani ze schroniska, podsumowali, ze "She's such a sweet girl!".
Pffff...
Polozy uszka po sobie, spojrzy tymi wielkimi brazowymi slepiami, pomacha ogonkiem i niewtajemniczony czlek roztapia sie w zachwycie...
("sweet" girl)
Ale to jest cholera, mowie Wam. Nieusluchana powsinoga, zadna wolnosci. M. mowil, ze nastepnego dnia po "uratowaniu", przez pare godzin siedziala (juz z wlaczona obroza na szyi, wiec nie mogla wyruszyc po przygode) i patrzyla tesknie w las. :D
Podejrzewam wiec, ze to pierwszy, ale nie ostatni raz. I oby kolejny nie skonczyl sie tragiczniej... :/
P.S. A w skrzynce znalazlam mandacik, opiewajacy na 60 zielonych, za niezarejstrowanie psa w miescie oraz puszczenie go wolno! :( Nosz kurna! Zarejstrowac, no rzeczywiscie nie zarejstrowalam. Ale wolno, to ona sie sama puscila, o! :/
A to Łobuziara no! Dobrze, że wszystko dobrze się skończyło. Ja bym się chyba zapłakała jakby mi pies uciekł. A na czym polega Wasz "pastuch"? Pozdrowienia z cieplutkiej Polski :D
OdpowiedzUsuńTen "pastuch" to nadajnik radiowy z obraza z odbiornikiem. Jesli pies dojdzie do granicy (ustawionej na nadajniku), zostanie lekko "popieszczony" pradem. ;) Nieco brutalne, ale skuteczne. Poza tym, kiedy pies zbliza sie do granicy, obroza najpierw ostrzegawczo pika. Po 2-3 razach pies uczy sie, ze kiedy slyszy pikanie, musi sie cofnac. :)
UsuńO mój Boże, aż zamarłam po pierwszych zdaniach... bałam się czytać dalej, choć przekonał mnie do tego twój wesoły ton pisania, utwierdzając mnie w tym, że nic tej "Zołzie" się nie stało.
OdpowiedzUsuńUF!
Znam to wszystko co opisałaś, z autopsji. Nasz powsinoga uciekał tak przez 9 lat, aż do.... wiesz :(
Dobrze, ze ta Wasza Maupa jest cała i zdrowa. Spojrzenie i te uszka ze zdjęcia, ach skąd ja to znam :) I jak tu się denerwowac na takie słodkie niewiniątko..
Powiem Ci, Iwonko, ze jezdzac i nawolujac, mialam w pamieci historie Waszego Fuksika... I balam sie, ze i u nas skonczy sie podobnie... :( Na szczescie tym razem mielismy "happy end", ale obawiam sie, ze za ktoryms razem zabraknie nam i Mai tego szczescia... :(
UsuńFajnie, ze psina "sie znalazla" tak szybko. Za zwierzakiem domowym, gdy zginie i nie wroci, mozna plakac wiele lat.
OdpowiedzUsuńTo prawda, mozna... Ja nadal czasem tesknie za nasza poprzednia suczka, a przeciez uspilismy ja juz prawie 3 lata temu... :(
Usuńmoże i u nas kiedyś tak będzie, bardzo bym chciała
OdpowiedzUsuńTo znaczy jak? Ze mandaty wlepiaja wlascicielom, ktorzy psow nie pilnuja? ;) Musze przyznac, ze skutecznie eliminuje to psiaki walesajace sie po okolicy, ale placac za szczesliwa to nie bylam... :D
UsuńZapłać z Mayą pół na pół ;) Widzisz, szukasz tej małej cholery, tłuczesz siępo nią po nocachw ciemnicę i odludzie i jeszcze mandat dostajesz - totalny psi los (jak to mówią) ;) Fajnie, że się znalazła mimo wszystko :* A Potworki jakie dzielne, no bo Ty MUSIAŁAS trzymać fason :)
OdpowiedzUsuńPotworki to mialy zabawe! :D Ja sie wsciekalam o fatyge i potem mandat, a oni cieszyli sie wieczorna przejazdzka, a potem najedli cukierkow w urzedzie miasta! :D
UsuńTo teraz Niech Maya płaci, o!
OdpowiedzUsuńWlasnie, cholera, nie ma jej nawet jak potracic z kieszonkowego!!! :D
UsuńNo czyz ona nie jest sliczna? Dobrze,ze sie znalazla.. ja mam podobnie z kotem. Moja kotka nigdy za daleko sie nie "wypusci". Chodzi wiec kolo domu, przejdzie przez wiejska ulice do sasiada do ogrodu, zasnie gdzies pod drzewem. Jednak kiedy np nie wraca po 3 h to zawsze dla mnie jest alarm. I tak tez bylo raz. Ja w pracy, M.pisze,ze kota nie widzial od 17, a jest 21. Wracajac z pracy po polnocy wolalam, gwizdalam (moja kocia reaguje jak pies miaukajac), ale cisza. W nocy nie moglam spad nadsluchujac czy nie miauczy pod oknem. Balam sie,ze cos jej sie stalo. O 5 rano , w szlafroku jeszcze raz przeszlam sie przed dom I slysze...miaaaaaau. to Misia. Miauczy niemilosiernie. Gdzie ja znalazlam? Na drzewie. Bylo wysoko na 5 metrow, a ona nie potrafila zejsc. Dwie h pozniej akcja - ratuj kota. Podlozylismy drabine, a ona sama sobie zeszla. Juz nigdy tego wiecej nie zrobila. Moze cos ja wystraszylo? Lis? Borsuk?
OdpowiedzUsuńTrzeba przyznac, ze uciekinierstwo Maya nadrabia uroda. Ale i tak mialam ochote ukrecic jej ten sliczny lepek! ;)
UsuńMozliwe, ze Wasza kotke cos wystraszylo. Moze nawet jakis pies. Nasza Majucha lubi inne psy, na zwierzeta ogolnie nie zwraca uwagi, ale wszystkie koty z naszej posesji goni jak szalona! :)
Uuu, to słabo z tym mandatem. Ale dobrze, że pies JEST! (nam się jeden kot nie znalazł a drugi owszem - ale martwy :( ).
OdpowiedzUsuńUch... :( Tak wlasnie jezdzac i szukajac, spogladalam z obawa na pobocza, bo balam sie, ze moze wlasnie gdzies lezec przy drodze... :(
UsuńNo pięknie, Maya jest puszczalska :D
OdpowiedzUsuńCieszę się, że skończyło się tylko na mandacie i bezpiecznie wróciła do domu. Masz rację, kto ma zwierzęta, ten się nie nudzi, oj nie :)
Tez sie ciesze, ze tylko tak sie skonczylo. :)
UsuńOj tam, oj tam. Wy wszyscy wychodzicie to co, ona nie może? A może kawalera jej się zachciało :P
OdpowiedzUsuńKawalera to chyba nie, bo jest wysterylizowana. :D
UsuńAle mieliście przygodę!!!
OdpowiedzUsuńZ moim ukochanym psem jeszcze gdy byłam w liceum też mieliśmy mega przygodę gdy uciekł. Znaleźliśmy go, bo pokazali w TV program ze schroniska! Bidula zdarł sobie całe gardło od ciągłego ujadania z rozpaczy za nami. Pół mojego osiedla codziennie pytało, gdzie nasz pies a później się wszyscy cieszyli gdy wrócił:)))
Hahaha, ale fajna historia!
UsuńJa tam dziekuje za taka przygode. Za duzo stresu. Juz prawie oplakiwalam te cholere, a ona spokojnie w schronisku siedziala! ;)
Jej, aż serce mi mocniej zabiło po zdaniu, że była już dużo dalej. Sporo nerwów kosztowała Cię ta historia, pas pewnie też, ale najważniejsze, że wszystko dobrze się skończyło.
OdpowiedzUsuńTo prawda, ze nerwow sie najadlam jak malo kiedy. Cale szczescie, ze nic sie brazowej cholerze nie stalo! ;)
UsuńNie wiesz że za puszczanie się dzieci odpowiedzialność ponoszą rodzice? :P
OdpowiedzUsuńMaya faktycznie jest słodziakiem, wytargałabym <3
Nie dziwię się wcale że prawie się popłakałaś, bo ja też miałam łzy w oczach czytając że się znalazła. Mój ukochany kot kiedyś tak nie wrócił... i już nie wrócił :(
Ja tez mialam powazne obawy, ze juz po niej, ale tym razem miala szczescie. :)
UsuńAle skubanica jedna! Dobrze, że się odnalazła :D
OdpowiedzUsuńPS jestem tu nawet jak mnie nie ma :p :*
Ciesze sie, ze jestes Noelciu!!! :*
Usuń