W zeszly piatek przyszly w koncu trzy inne zamowione przeze mnie sukienki komunijne, choc tak naprawde nam obu z Bi podobala sie tylko jedna. Dwie inne zamowilam w akcie desperacji, na wypadek gdyby tamta okazala sie jednak brzydka lub jakosciowo niczym "szmatka". Wiadomo jak to jest z internetowymi zamowieniami; to troche jakby kupowac kota w worku. ;) Na cale szczescie, ta upatrzona sukienka jest sliczna. To znaczy, sliczna dla mnie oraz Bi, bo to w koncu rzecz gustu.
O czyms takim jednak od poczatku myslalam: prosta, ale elegancka, z ozdobnym paseczkiem. Jedyne co, przyczepic sie moge do dwoch rzeczy. Pierwsza to dlugosc. Wyobrazalam sobie jednak sukienke niemal do ziemi, a ta siega Bi lekko powyzej kostki. Druga rzecz wyszla na niektorych zdjeciach. Sukienka ma mianowicie podszewke, ale ta konczy sie okolo 15 cm wyzej niz brzeg kiecki. I w niektorym swietle, ta koncowka pod ktora nie ma podszewki, lekko przeswituje.
Poza tym jednak sukienka jest jakby szyta na Bi. Gora lezy idealnie. Podoba mi sie szczegolnie to, ze nie widac sterczacych zalazkow piersi. Sukienka, ktora przymierzala w sklepie, miala gore tak uszyta, ze te "guziolki" sie wyraznie odznaczaly i juz martwilam sie, ze bede musiala szukac Bi stanika zeby je jakos zamaskowac. :D Na szczescie to jednak kwestia kroju. A ze jest krotsza niz sobie umyslilam? Trudno. Bi bedzie miala rajstopki oraz eleganckie buciki i powinno to w miare wygladac.
Zeby zas nie bylo, ze wylacznie Starsza jest tu "gwiazda", pokaze Wam Kokusia. Przyszedl jeden z zamowionych garniturow i lezy jak ulal. Nie moge sie po prostu napatrzec jak on w nim przystojnie wyglada! Moj maly mezczyzna. <3 Koszula jeszcze nie przyszla, a krawat moze dostanie na nastepnej religii, wiec poki co fota zrobiona z gola klata. ;)
Niestety, zamowione eleganckie buty przyszly za duze. Normalnie moze i bym je zostawila na wyrost, ale niestety, kiedy Nik szybciej chodzil, wyraznie obsuwaly sie na pietach. Zwariowac mozna z tymi rozmiarowkami, co marka, to inna! W kazdym razie, buty zmuszona bylam odeslac i wymienic na mniejsze. Mam nadzieje, ze tym razem beda pasowac.
W piatek Nik mial tez wyczekany pierwszy trening pilki noznej tej wiosny. Trener chlopakow jest oczywiscie mlodziutki i pryszczaty, ale przynajmniej dorownuje energia swoim podopiecznym. ;) Dla rownowagi, musi sie bardziej wysilic zeby utrzymac jako taka dyscypline. Na szczescie to juz nie sa maluszki, tylko 9-10 latki, ktorzy wiedza, ze chca grac, wiec sami siebie pilnuja. Nawet Nik (najmlodszy jak zwykle), ktory na jesien jeszcze rozrabial niczym pijany zajac, teraz karnie wykonuje cwiczenia. Oczywiscie, jak to u chlopcow, nie obylo sie bez zartobliwych przepychanek oraz obrzucania trawa. ;)
Ogolnie Mlodszy zachwycony, choc tu chodzi chyba glownie o to, ze w ogole moze grac, bo juz bylo blisko do odpadniecia ich druzyny z braku trenera. Chociaz, jak tak patrzylam na treningu, bylo tam przynajmniej 4-5 tatusiow, ktorzy zywo dyskutowali na temat pilki oraz umiejetnosci swoich synow. Przesiedzieli cala godzine, wiec raczej sie nigdzie nie spieszyli. I co, zaden nie mogl zglosic sie do trenowania chlopakow? :/
Skoro sezon pilki noznej sie zaczal, przez jakis czas sobotnie poranki beda mi uplywaly pod znakiem meczow. W te sobote pierwszy byl Kokusia, o brutalnej (jak na sobotni ranek) porze, bo niby o 9, ale rozgrzewka zaczynala sie juz o 8:30. To nie jest pora (w weekend), ktora Agatki lubia najbardziej. ;)
Niestety, tym razem druzyna ma kilku nowych czlonkow, a wszyscy sa nieco "zesztywniali" po zimie, wiec choc grali niezle, przegrali. I to z hukiem, bo 7:0. :O Nie bardzo sie jednak przejeli, twierdzac filozoficznie, ze to pierwszy mecz i musza sie wprawic. No, zobaczymy. ;) Po meczu udalo nam sie skoczyc na stacje benzynowa, bo auto wolalo jesc, potem na moment do domu i pora byla jechac na rozgrywke Bi.
I tu niespodzianka. Dziewczyny graly przeciwko innej druzynie z naszej miejscowosci. Jakos tak dobieraja dzieciaki, ze w przeciwnej znalazlo sie kilka dziewczynek, ktore wczesniej graly z Bi. W tym jedna, ktora gra bardzo dobrze, potrafi sprawnie przejac pilke i z determinacja pedzi z nia przez boisko. Pewnie nie pamietacie, ale zeszloroczna druzyna Bi ani razu nie wygrala. Raz udalo im sie zremisowac, poza tym dziewczyny przegraly kazdy mecz. ;) Widzac wiec tamta mocna dziewczynke w przeciwnej druzynie, z gory spisalam te rozgrywke na straty. A tu niespodzianka, bowiem "nasze" dziewczyny wygraly i to bodajze 3:0! Stracilam rachube, bo zerkalam tez co chwila na Kokusia, ktory szalal z gromada dzieciakow, ktore tak jak on przyjechaly kibicowac rodzenstwu. ;)
Reszta soboty uplynela glownie na swiezym powietrzu, bowiem pogoda byla przepiekna. Po chlodnym ranku (6 stopni!), temperatura doszla do 18, z kilkoma tylko obloczkami na niebie. Zreszta, przez poranny chlod nie docenilam mocy slonca.Wystarczyla godzinka na meczu Kokusia ze sloneczkiem swiecacym mi prosto w twarz, zebym wyszla z niego ze zjaranym na raczka czolem. ;) Potworki zreszta tez maja wyraznie zaczerwienione policzki. Jak zwykle wiosenne slonce wzielo mnie z zaskoczenia. ;) Po poludniu wybralismy sie na wiosenny spacer, a potem zabralismy sie za prace w ogrodzie. Malzonek chcial skosic w koncu chwasty, bo tych w tej chwili wiecej jest na trawniku niz trawy. ;) I w koncu skosil, choc godzine (i wiele przeklenstw) zajelo mu uruchomienie kosiarki, ktora po zimie wyraznie nie miala ochoty na blizsza wspolprace. :D Ja zas zawzielam sie i postanowilam wkopac wszystkie bulwy, ktore lezaly w garazu i czekaly, czyli 6 lilii i 25 mieczykow. Zarowno moje nogi jak i plecy odczuly prace w kuckach, ale kwiatki zostaly zasadzone. Co prawda zastanawiam sie czy cos z nich bedzie. O moich watpliwosciach co do mieczykow, juz Wam pisalam. Poza tym jednak, kilka tygodni temu wkopalam dalie oraz piwonie. Oba mialy wyraznie zywe, kielkujace korzenie. Posadzilam i... nic. Minely juz przynajmniej 2-3 tygodnie i zadna nie puscila ani jednego, marnego kielka. :/ A poza bulwami, rozsadzilam tez hosty, ktore wykopane z ich poprzedniego miejsca, cierpliwie czekaly na swoja kolej. Przy okazji wyszlo jak mocne sa to bestie. Z miesiac lezaly na kamykach, z korzeniami na wierzchu i nie tylko nie padly, ale jeszcze zaczely puszczac liscie. Rozsadzilam je po ogrodzie i zobaczymy. Jak je znam, to nawet jak w tym roku beda rosly opornie, to w przyszlym juz wypuszcza liscie pelna para. :)
Spieszylam sie z tymi bulwami i hostami, bowiem na niedziele zapowiadali deszcz. Poczatkowo mialo padac caly ranek i czesc popoludnia, potem przesunelo sie tylko na godziny poranne, a koniec koncow i tak padalo tylko przelotnie. ;) Ale tenisa odwolali, ku radosci Bi. Ja rowniez poczatkowo sie ucieszylam, dopoki nie uswiadomilam sobie, ze w nastepna niedziele chce urzadzic Bi przyjecie urodzinowe, wiec na tenisa znow nie pojada... No coz... Po calym tygodniu bylam dosc padnieta, wiec odetchnelam z ulga, ze przyszedl jeden dzien, kiedy nic nie musze. :)
Poza tym, w niedziele nie wydarzylo sie nic poruszajacego, poza dostawami butow komunijnych dla Potworkow. Na te Bi dosc dlugo czekalismy, a kiedy przyszly, okazaly sie za duze. Ech... Najgorzej, ze z tego akurat fasonu nie maja mniejszych, a byly to jedyne buty, ktore podobaly sie i mi i Starszej. Trzeba bylo podjac poszukiwania od nowa. Niestety, Bi walczyla jak lwica o najprostszy, najnudniejszy (w moim odczuciu) fason. Ja sama jestem za prosta elegancja, ale ze sukienka Bi bedzie zwyczajna az do bolu, chcialam, zeby butki miala choc tyci bardziej ozdobne. Wiecie, bez kiczu, ale chociaz mala kokardka, kwiatuszek, albo jakies blyszczace koraliki. Nie i juz. :/ W koncu machnelam reka. Niech ma te, ktore chce. I tak pewnie wiecej ich nie zalozy...
Przyszedl tez mniejszy rozmiar butow Kokusia i to az dwie pary! Gdzies zaszla pomylka i dostalam jedna przesylke, a godzine pozniej inne auto dostarczylo kolejna. :D Skontaktowalam sie z Amazonem, ale na szczescie nie zostalo mi policzone za druga pare, a przedstawiciel z ktorym rozmawialam powiedzial, ze moge ja sobie zostawic. Hmmm... Zeby to byly adidasy czy sandaly, byloby super... Druga para eleganckich buciorow mi niepotrzebna, ale spytam kumpeli, ktorej syn ma mniejsza stope niz Nik, czy nie ma ochote na darmowe, nowiutkie buty. ;) Jak nie, to wrzuce do kontenera z uzywana odzieza i juz. Ktos sie ucieszy.
W poniedzialek juz oczywiscie czekala mnie ponownie praca W PRACY. Z praca niedobrze, bez pracy jeszcze gorzej. Jak zyc? :D Dzien jakos zlecial, a po poludniu z Potworkami na basen.
Co prawda Nikowi wlaczylo sie marudzenie, ze jest senny i nie ma sil plywac. Az dosc nerwowo obejrzalam go i obmacalam, bo zaniepokoilam sie czy jakas choroba go nie bierze. Na szczescie okazalo sie, ze to zwykle rozespanie spowodowane dluga i bujajaca jazda autobusem. ;) Teraz i tak jest postep, bo niegdys Nik regularnie zasypial w trakcie drogi do domu. :D Kiedy zjadl i chwile odpoczal, nagle magicznie wrocily mu sily. A w czasie kiedy my bylismy na basenie, M rozpoczal demolke dzieciecej lazienki. Odkladal to i odkladal, ale dluzej sie nie dalo, bo w tym tygodniu zabieraja smieci o duzych gabarytach. Gdyby nie zdazyl, czesci wanny, szafki, blatu ze zlewem oraz kibelek, siedzialyby nam gdzies (pewnie pod tarasem) az do listopada, kiedy znow zbieraja wieksze gabarytowo smieci.
W kazdym razie cos sie w koncu zaczyna dziac, choc juz pierwszego dnia wyszedl problem. Otoz, po wyrwaniu wanny oraz jej obudowy, okazalo sie, przestrzen, wczesniej zamaskowana rzeczona obudowa, nie jest prostokatna, tylko w ksztalcie trapeza. A ze nie bedziemy wstawiac nowej obudowy, tylko chcemy klasc kafelki, najpierw M. musi postawic tam sciane. Poniewaz przestrzen z jednej strony jest sporo szersza, M. czeka dosztukowywanie desek, zeby to wyrownac. ;)
Kolejny dzien to juz moj oraz Bi crazy Tuesday. ;) Praca, szkola, to jasne. A potem pedem na pilke nozna.
Tym razem przynajmniej M. zgodzil sie przywiezc Kokusia na karate, wiec nie musialam ciagnac ze soba Mlodego. Choc okazalo sie, ze na trening ze swoja siostra przyjechal jego najlepszy kumpel, wiec Nik by skorzystal, ale coz... Brak Kokusia, na ktorego musialabym caly czas zerkac, sprawil, ze moglam przynajmniej spokojnie polazic i poplotkowac z mama kolezanki Bi, a moja sasiadka. Pytala o wrazenia z powrotu do biura, bo jej firma planuje powrot latem. Poza tym glownym tematem byly dzieci, jak to u dwoch matek. ;) Kolejny raz oczywiscie musialam wyciagnac niechetna Bi z treningu wczesniej, zeby jako tako zdazyc na karate. Dobrze ze to tak blisko. Starsza poszla, ale z jekiem oraz ociaganiem. Ciesze sie, ze lubi pilke, ale wiem, ze lubi rowniez karate, za kazdym razem przypominam, ze musimy wyjsc wczesniej (o raptem 10 minut!), a za kazdym razem musze sie naprosic. :/ W kazdym razie Bi przebrala sie czesciowo w drodze, czesciowo juz na parkingu (zaslaniajac okna w aucie, zeby nikt nie zobaczyl jej "boobies" :D) i poleciala juz bez stekania na zajecia.
Po plotkach z sasiadka zaschlo mi w ustach, wiec szybko podjechalam do pobliskiego Dunkin' Donuts po kawe. Niestety, w obecnych czasach nawet kawy nie da sie zamowic bez ceregieli. Ja maseczka, dziewczyna obslugujaca mnie maseczka, a na dodatek miedzy nami szyba. Ona mnie nie mogla doslyszec, ja nie moglam zrozumiec, o co pyta (i zapewniam, ze to nie problem z angielskim). W rezultacie dostalam poslodzona kawe, choc nie slodze od dwoch lat i wyraznie (a wyszlo jak wyszlo) probowalam powiedziec, ze chce bez cukru. Juz mialam wrocic i zazadac wymiany, ale machnelam reka wiedzac, ze to nie wina dziewczyny tylko masek oraz szyby. W kafejce jeszcze gra muzyka i wez sie tu czlowieku uslysz. :/ Wypilam slodka, nie byla taka zla. :)
W srode zawitalo na chwile najprawdziwsze lato. Temperatura podskoczyla do 26 kresek, a wilgotnosc do 65%. Powietrze prawie mozna bylo krajac, bleee... ;) W pracy mialam dlugi meeting, z ktorego jasno wyniklo, ze nasz potencjalny termin przylotu do Polski pod koniec lipca jest malo realny, bowiem akurat w lipcu mamy zaczac badania kliniczne. Wtedy zas musze byc na miejscu i wszystko kontrolowac. Ech... Narazie jednak biletow nie przenosimy, tylko czekamy. Jak bowiem wszystkie branze, tak i nasza ma trudnosci "covidove". Nie ma odczynnikow, nie ma matrialow, itd. Jeszcze wszystko moze sie zdarzyc, nie mowiac juz o tym, ze na dzien dzisiejszy w Polsce czekalaby nas kwarantanna, wiec przylot i tak odpada. Niestety, wychodzi, ze bedziemy ostatecznie decydowac na ostatnia chwile, pod koniec czerwca albo i na poczatku lipca. :/
Sroda to rowniez trening druzyny plywackiej. Cos tam oboje mamrotali z niezadowoleniem pod nosem, ale ostatecznie pojechali bez wiekszego focha.
Pomogly wlasnie letnie temperatury. Nik, uchachany, pojechal od razu w kapielowkach, bez spodni, a oboje cieszyli sie, ze latwo beda mogli sie przebrac. T-shirty i spodenki jednak latwiej jest naciagnac na wilgotna skore niz dlugie spodnie i bluzki z dlugim rekawem, nie mowiac juz o tym, ze na nogach mieli po prostu crocs'y. :)
Czwartek jawi mi sie obecnie jako "luzny" dzien, z racji, ze Potworki maja tylko jedne zajecia i to dosc pozno, bo na 5:45. Mam wiec wrazenie wiekszej ilosci czasu miedzy powrotem z pracy, a godzina, o ktorej musimy wybiec z domu. W ten czwartek zas, w ogole czulam luz, bo to byl czwartko - piatek. Kolejny dzien bralam bowiem wolny. ;) Jak napisalam wyzej, musialam pojechac z Potworkami na karate, ale tym razem nawet nie mialam poczucia zalu, ze moglabym ten czas spozytkowac inaczej.
Caly dzien padalo, wiec i tak nie moglabym popracowac w ogrodzie, za to w chalupie zawsze znajda sie jakies niechciane zajecia. Tak to przynajmniej posiedzialam spokojnie w aucie czytajac ksiazke. :)
W ten sposob dotarlam do kolejnego piatku. Jak wspomnialam, wzielam sobie dzien wolny. Cholera by to wziala z tym powrotem do pracy. Wczesniej z grubsza moglam tak zorganizowac sobie robote, ze udawalo mi sie i popracowac i porobic cokolwiek innego. Teraz znow przyszla pora na liczenie wykorzystanych dni urlopu. ;) A piatek wzielam wolny, bo na niedziele zaplanowalam male przyjecie urodzinowe dla Bi. W sobote rano Nik ma mecz, a wczesnym popoludniem oba Potworki maja Polska Szkole w plenerze, wiec obawialam sie, ze jedno niecale popoludnie nie starczy mi zeby posprzatac, upiec tort oraz jakies inne ciasto i przygotowac przekaski. Na wszelki wypadek wolalam miec troche zapasu, tym bardziej, ze jeszcze trzeba bylo dokupic kilka brakujacych skladnikow oraz zrobic normalne, tygodniowe zakupy...
Do nastepnego razu! ;)