Zdecydowanie lepiej odczuwalo sie Swieta, czy to Boze Narodzenie, czy Wielkanoc, w domu rodzinnym, nawet pod dyktatura mojej mamuski. Znacznie latwiej jednak pomoc w przygotowaniu tego czy owego oraz w porzadkach, niz byc gospodynia i zostac ze wszystkim sama... Oczywiscie jest jeszcze druga strona medalu. Teraz, jak nie umyje przed Swietami okien (a nie umylam, bo nie mialam czasu, poza tym w ta zimnice nie mam ochoty sterczec w przeciagu) to nikt nie bedzie na mnie krzywo patrzyl. ;) Pozostala jeszcze trzecia strona medalu, taka, ze ciotka mojego malzonka, telefonicznie wspomniala w sobote, ze upiecze kurczaka i przywiezie go na swiateczna obiado - kolacje, a przywiozla... kawalek kupnego ciasta. :/ Bo niby przyjechali do nas prosto z imprezy urodzinowej jakiegos znajomego. Tylko... dzien wczesniej nie wiedziala, ze jada na przyjecie?! Hmmm... :/ Dobrze, ze nie patrzylismy na nich, tylko sami pichcilismy...
Wielkanocne menu i tak bylo raczej skromne, bo na cztery dorosle osoby, plus dwoje maloletnich niejadkow, nie oplacalo sie stac przy garach do polnocy. Szczegolnie, ze wiekszosc piatku spedzilam przeciez w pracy. Liczylam tez (choc sceptycznie), ze ciotka M. jednak cos upichci i przywiezie. Tiaaa... Zaczelam powaznie rozwazac, jesli moj tata znow za rok bedzie na Wielkanoc w Polsce, zorganizowanie rodzinnego wyjazdu, tak jak Minia. I pieprze ciotke. :/
W kazdym razie byla jedna salatka, nie wymagajaca zbyt duzo krojenia, byla potrawka z kurczaka, pieczone slodkie ziemniaki oraz surowka z czerwonej kapusty. Byl tez moj debiut w postaci wytrawnych muffinek majonezowych z kielbasa i szpinakiem. Bardzo ciekawil mnie ten przepis, ale linku nie bedzie, bo jednak w smaku nie powalaly... Za bardzo zalatywaly mdlym szpinakiem, mimo ze walnelam do niego tyle przypraw i czosnku, ze myslalam, ze solidnie przedobrzylam. Krotko: nie polecam! Na oku mam tez przepis na muffiny lososiowe z koperkiem. Jak juz je upieke, dam Wam znac czy sa warte uwagi. ;)
Moj malzonek, zeby zajac czyms Potworki w piatek, upiekl babke. Bylam pod wrazeniem! Przy okazji M. ze zgroza opowiadal, ze Nik probowal wsadzac paluchy w pokretla miksera. Ciekawe, ze przy mnie nigdy mu cos takiego nie przyszlo do glowy... Niestety, Potworki, ktore wiekszosc domowych wypiekow ignoruja, niespodziewanie rzucily sie na babke, my zas, patrzac jak znika, tez darowalismy sobie hamulce i w rezultacie zostala ona pozarta jeszcze przed sobotnim wieczorem. ;) I co teraz?
Nie chcialo mi sie juz wymyslac bardziej skomplikowanego ciacha, kolejnej babki tez piec nie mialam ochoty. Stanelo wiec na czekoladowych ciastkach na maslance oraz bananowych muffinkach, poniewaz znow pare bananow wolalo desperacko o zrobienie z nich czegos, zanim beda sie nadawaly wylacznie do kosza. ;)
No, dosc nietypowe bylo to nasze menu, jak na Wielkanoc. :D
W piatek odbylo sie oczywiscie uroczyste malowanie jajek. Myslalam, ze Potworki rzuca sie na to zadanie z entuzjazmem, szczegolnie ze ostatnio Nik zapalal miloscia do farb. Okazalo sie, ze mialam racje tylko w polowie. Bi owszem, smarowala po jajkach z zapalem.
Nik zas, bedac Panem Hrabia, wzdrygal sie przed wzieciem malowanego jaja do rak, wiec pomazial jak-ci-badz jedno, a kolejne oddal Bi. ;)
(Po kazdym dotknieciu jaja, pieczolowicie plukal lapki w wodzie przeznaczonej do czyszczenia pedzelka...)
(W koncu dalam mu plastikowy spodeczek, zeby utrzymac jajo w miejscu, skoro Mlodszy uparcie nie chcial go dotykac, wiec chociaz jedno samodzielnie pomalowal...)
Swiecenie jajek z Potworami to nadal stresujace przezycie. Bylo w sumie smiesznie, z mocnymi elementami opadu rak. ;) Z racji, ze oboje musza koniecznie niesc koszyczek, dokupilismy drugi. Niestety, nie udalo nam sie dostac identycznego. Najpierw wiec byla wojna, ktory koszyk jest czyj. Jak sie juz w tej kwestii dogadali, przystapilam do ich zapelnienia. Mielismy tylko jednego maslanego baranka, ktory znalazl sie w koszyczku Nika, z racji, ze byl lekko owalny, wiec "tryk" ladnie sie tam wkomponowal. I zaraz po wyjsciu z domu ryk - bo on nie chce niesc owiecki! Na szczescie w miare bezproblemowo zamienili sie z Bi koszykami i wyruszylismy. Po drodze Starsza zajrzala pod serwetke i zauwazyla, ze po zamianie zostala z jajkami Kokusia. Kolejny ryk! W kosciele dluuugie poszukiwanie najlepszego miejsca dla naszych koszykow pod oltarzem. Poniewaz podczas swiecenia nie jest zbierana kolekta, wiec wystawiono kosze na datki. I Niko uznal, ze jeden z tych koszy bedzie miejscem idealnym dla jego koszyczka. Podczas swiecenia, Bi wiercila sie jakby miala owsiki, wyciagala jeden modlitewnik za drugim, szarpala kartki, gadala. No cyrk na kolkach!Calosc trwala moze z 15 minut, a ja mialam wrazenie, ze siedze tam kilka godzin, bo i Nik dawal popisy znudzenia... A na koniec, juz po powrocie do domu, potknal sie o prog i malo nie wywalil z koszyka calej zawartosci! ;)
(A tutaj oboje wygladaja tak radosnie :D)
Sama Wielkanoc uplynela w biegu. Potworki zerwaly sie po 6 rano, ale zamiast poleciec otwierac prezenty, przylezli do naszego lozka marudzac, ze jest ciemno (a kto im kazal sie zrywac przed switem?! :D) i oni sie boja sami isc pod kuchenne drzwi. Chcac nie chcac, zwleklismy sie i my... Bi rzucila sie na puzzle z postaciami z "Krainy Lodu". Nik zaczal marudzic, ze ktos ma mu ulozyc jego, z "Tomkiem". Koniec koncow wiecej naukladalismy sie ja oraz M, niz dzieci. :) Dla Bi 60 elementow to jednak jeszcze nieco za duzo, chociaz i tak radzila sobie niezle. Jesli chodzi o Nika, to znow ponioslam porazke jesli chodzi o zachecenie syna do puzzli. Myslalam, ze ulubione postaci to bedzie niezla przyneta, ale niestety... :/ Mimo wszystko, warto bylo sprobowac. Kolejna porazka prezentowa (chociaz tu bardziej dla rodzicow) okazaly sie gwizdki. W zalozeniu (tylko moim jak sie okazalo) mialy one puszczac banki, ale nie gwizdac. Tymczasem baniek nie robia (ale piane owszem...), za to wydaja taki gwizd, ze po 15 minutach bylam calkowicie ogluszona! :/ Po calym wczorajszym dniu, kiedy Potwory gwizdolily ile sil w plucach, dostali szlaban na uzywanie gwizdkow w domu. Na podworku niech sobie plosza cala okoliczna zwierzyne do woli. A ja mam nauczke, zeby na przyszlosc dokladniej czytac opisy na zabawkach. ;)
W biegu popedzilismy do kosciola, ktory zgodnie z naszymi obawami, pekal w szwach, a zazwyczaj jest pustawy... Potwory maja ostatnio jakis okres rozpierajacej, czy wrecz rozdzierajacej ich energii, ale za to problemow z koncentracja. W kosciele tak dawali czadu, ze myslalm, ze zwariuje. Nika mialam ochote wyprowadzic i strzelic mu konkretnego klapsa. Zaczelo sie od tego, ze nie wzielismy chrupek ani ciasteczek, ktorymi zazwyczaj zapewniamy sobie spokoj na chociaz pierwsze 15 minut mszy. Tym razem do domu wracalismy prosto na wielkanocne sniadanie, wiec nie chcialam zapychac dzieciakom zoladkow. A Nik, jak zaczal o to jeczec, tak sie rozkrecil, ze juz do konca cudowal. A Bi przeciez gorsza byc nie mogla, wiec gadala, jeczala i... rozerwala okladke jednego z modlitewnikow... :/
Jak w koncu z kosciola wyszlismy, czulam sie tak wymordowana, ze marzylam tylko o tym, zeby klapnac na kanapie z ksiazka. A to przeciez byl dopiero poczatek dnia.
Kiedy zas dojechalismy do domu, Nik tak wystrzelil z samochodu, ze po dwoch krokach wywalil sie w bloto, a wiec odswietne spodnie nie dotrwaly nawet do sniadania. ;)
Po powrocie ekspresowe nakrywanie do stolu i... swieconke udalo sie Potworkom wcisnac tylko pod grozba calkowitego szlabanu na slodycze, ktorych z racji Wielkiej Nocy podostawali cale stosy (nie od rodzicow, zeby nie bylo... :D). Nik skapitulowal po polowie jajka, za to zapychal sie chlebem z maslem... :/
(Uwielbiam ich miny na tym zdjeciu. Nik: "Mmm... maselko na chlebku, dawaj wiecej ojciec!". Bi: "O rany, czerstwy jak cholera, ale dla tej czekoladki zjem nawet to!")
Pozniej kolejna runda puzzli, a ja wymknelam sie z domu, zeby pochowac w ogrodzie plastikowe jajka. Niestety, od nastepnego roku bede musiala to robic w nocy lub poprzedniego wieczora, bo M. nie dopilnowal i Bi dojrzala mnie przez okno. Na szczescie jest jeszcze na tyle niska, ze nie wiedziala dokladnie co tam robilam. ;)
Dzieciaki sie ubraly, wyszlismy na poszukiwania i okazalo sie, ze Maya zdazyla dorwac jedno z jajek. Kiedy wyszlam je chowac, piesa wybiegla za mna, ale wracajac do domu zapomnialam jej zawolac i to byl blad. ;) Plastikowe jajo nadawalo sie juz tylko do wyrzucenia, ale na szczescie naklejkami, ktore byly w srodku, pies pogardzil. Dobrze, ze nie trafilo jej sie ktores z czekoladka. ;) Ktorych zreszta bylo tylko kilka, reszte wypelnilam naklejkami i roznymi drobiazgami. Najwieksza furore zrobilo cos zwane "silly putty". Mnie sama fascynuje. ;) To cos ma konsystencje twardszej plasteliny, mozna to ugniatac, rozrywac, mozna tworzyc ksztalty, ale szybko sie rozplywaja w bezksztaltna mase. Tak samo jak plastelina wczepia sie to w dywan, czy inna wlochata powierzchnie. Za to, jesli sie rzuci tym o podloge czy mebel, odbija sie niczym kauczuk! Dosc niesamowite. :)
(Nie udalo mi sie strzelic lepszej foty z poszukiwania jaj (za szybcy byli), ale przejeta mina Bi mowi sama za siebie :D)
Bi jest dla Nika nadal za szybka, poza tym ma wzrok niczym sokol! W mgnieniu oka wyzbierala wiekszosc jajek, a bratu trafily sie jakies pojedyncze sztuki. Trzeba jej jednak oddac sprawiedliwosc, ze kiedy napelnila swoj koszyk, reszte "znalezisk" wrzucala juz do nikowego. :)
(Koniec koncow, obaj "poszukiwacze" byli zadowoleni)
Potem juz tylko pootwierac jaja i podzielic sie lupami. Obawialam sie tego lekko, przyznaje, ale okazalo sie, ze szybko zalapali, ktory drobiazg jest dla kogo i zgodnie sie podzielili. :)
(Liczymy lupy :D)
Po tylu atrakcjach, ciezko bylo Potwory polozyc na drzemke. Tu bylismy jednak nieugieci. ;) Czekala nas reszta pichcenia oraz sprzatania, a placzace sie pod nogami, jeczace dzieciaki, mocno wszystko opozniaja. ;) A wieczorem zjawila sie ciotka M. i kolejna porcja slodyczy. Najlepsze, ze ciotunia, ze slowami, ze ona wie, ze dzieciom nie powinno dawac sie zbyt duzo slodkosci, wiec ona kupila im deserki, wreczyla im... monte (oraz kinder niespodzianki)!!! To ci dopiero zdrowy deser! :D W rezultacie Potworki nie ruszyly nawet obiadu i ich jedynym nie-slodyczowym posilkiem w niedziele, pozostalo sniadanie... Tym razem machnelam jednak reka. Wielkanoc to tylko 1 dzien, niech im bedzie. Poza tym bylam juz zmeczona calodniowa bieganina i nie mialam sily na kolejna bitwe. :)
W kazdym razie, w niedzielny wieczor czulam sie jak po maratonie. Mam wrazenie, ze jeden jedyny, wielkanocny dzien, trwal tych dni przynajmniej piec. I ucieszylam sie, ze nie musze juz swietowac w poniedzialek. ;) Fizycznie lepiej odpoczywam przy swoim biurku niz w domu, w ktorym zawsze jest cos do zrobienia. Ze juz o utrzymaniu w jarzmach Malych Potworow nie wspomne... ;)
A wczoraj po poludniu, pozwolilam Potworkom choc zasmakowac Lanego Poniedzialku. Wlasciwie poczatkowo zasmakowali sobie go sami, z rozpedu wpadajac w gigantyczna, blotna kaluze, zaraz po wyjsciu z auta... Nik z zapalem przekopywal przez nia pilke, Bi zapamietale grzebala paluchem w blocie... Rezultat? Spodnie mokre, woda w kaloszach... Bi miala rozprysniete bloto nawet na nosie. ;) Potem wreczylam im pistoleciki na wode. Myslalam, ze zaczna psikac siebie nawzajem, tymczasem za ofiare wybrali sobie... mnie!
Coz, zgodnie z przesadami, dalam sie spryskac na szczescie, po czym czmychnelam do domu. ;) A Potwory ruszyly do ataku na kazdy sprzet oraz element podworka, choc skupily sie glownie na psie. Dobrze, ze Maya szybko biega. ;) Mimo blagan, pozwolilam im pistoleciki "naladowac" jeszcze tylko raz, bo bylo chlodno i wietrznie, a oni juz mieli przemoczone doszczetnie portki. A "bron" skrzetnie schowalam. Bedzie jak znalazl na upalne, letnie dni. :)
I tak, Wielkanoc 2016, przeszla juz do historii. Teraz czekamy na urodziny Bi. ;)