Co sie wiec dzialo, kiedy nic sie nie dzialo? ;)
Po pierwsze, M. nadal walczy z lazienka. I jeszcze chwilke powalczy. :D Jak to przy remontach bywa, zawsze wyskocza jakies niespodzianki. Kiedy przelknelismy juz fakt, ze w naszych scianach tetni zycie (o rajuuu, ja nie chce!), kiedy juz M. ogarnal kody budowlane okreslajace jakich materialow uzyc, zeby zapobiec hodowli grzyba w lazience, okazalo sie, ze podloga jest pochyla i obniza sie akurat w strone przyszlych drzwi prysznicowych. To grozi ciaglym zbieraniem sie wody po jednej stronie. Nie moze tak oczywiscie zostac. Kiedy juz powstal plan na wyrownanie podlogi, pomiary rurek do odplywu pokazaly, ze brodzik siedzi za nisko i odplyw wystaje na 6 cm w gore... Pierwsza mysla M. bylo, ze trzeba cos tam podciac, cos przesunac, itd. Po blizszych ogledzinach stwierdzil jednak, ze nie da rady, bo akurat jedna rura idzie idealnie pod odplywem, blokujac mozliwosc zainstalowania kolejnej wyzej. Jak byl zrobiony odplyw wanny, nie mam pojecia, wiem jednak, ze byl sporo mniejszy. A pod spodem idzie cala siec rurek z obu wanien, zlewow oraz kibelkow. Mniejsze rurki lacza sie w wieksze, a nastepnie z glowna rura. Malzonek moj skrobal sie w glowe, ale w koncu stwierdzil, ze przerobki calej hydrauliki to on sie nie podejmie. Juz mial dzwonic do kolegow z pytaniem o polecenie kogos godnego zaufania, kiedy jego szanowna malzonka, czyli moja skromna osoba (:D), patrzac na burdel w lazience i wyobrazajac sobie, ze bedzie to tak wygladalo jeszcze przez 3 miesiace zanim hydraulik zjawi sie, oceni sytuacje, wyceni, kupi materialy i w koncu podejmie i skonczy prace, spytala zalosnie czy nie prosciej jest po prostu zamontowac cos na podlodze zeby podniesc brodzik?
Bingo! Obecnie stelaz na podwyzszenie brodzika jest juz niemal sklecony, a M. twierdzi, ze ON juz wczesniej myslal o podwyzszeniu podlogi. Tiaaa... Pewnie glupio mu przyznac, ze baba mowi mu jak ma wykonywac swoja robote... :D
Niestety, kiedy juz podlaczyl rurki do odplywu brodzika, okazalo sie, ze mierzyl wedlug rur pod spodem, a te byly zainstalowane krzywo. W rezultacie, jego rury tez ida krzywo i nie pasuja. Czyli mamy kolejna przerwe, bo kiedy podjechal do marketu budowlanego po nowe rury, jako ze tamte juz skleil ze soba i teraz musial wyciac, okazalo sie, ze nie ma kolanka o konkretnym wymiarze z konkretnego materialu... :/
Stan z dzisiaj... Tak to w sumie wyglada od niedzieli... :/
Po drugie, po pierwszych zajeciach w polskiej szkole musze powiedziec, ze jest ona jednoczesnie blogoslawienstwem oraz logistycznym koszmarem. :D
Blogoslawienstwem, bo przy jakiej innej okazji moglabym sie "pozbyc" Potworkow na 4 godziny, nie bedac jednoczesnie w pracy? :D A koszmarem, bo 4 godziny mozna by spozytkowac naprawde przyjemnie, zas ja spedzilam je glownie jezdzac w kolko. ;)
Odstawiam Potworki w szkole na 8:30 rano. I moglabym teoretycznie wrocic do domu, zaparzyc kawe i zalec na kanapie z laptokiem. Ile bym wtedy postow popisala, ha! :D Niestety, wyrzuty sumienia zjadlyby mnie chyba zywcem. ;) Postanowilam, skoro jestem juz w tamtej okolicy, pojechac na zakupy do polskich sklepow. Po zakupach w "Polakowie", zajechalam jeszcze do hamerykanskiego supermarketu, zeby wypelnic liste brakujacych artykulow. Moglabym co prawda kupic wszystko w polskich sklepach i zaoszczedzic troche czasu, ale niestety wlasciciele tychze lubia "zerowac" na rodakach i ceny zwyklych, codziennych artykulow sa tam o wiele wyzsze. Zakupy w polskim sklepie ograniczam wiec zazwyczaj do chleba (no nie moge przekonac sie do tubylczego!), wedlin, twarogu i czasem slodyczy. Reszte kupuje w hamerykanckim. ;)
Wrocilam w koncu do domu. Tu mala dygresja. Naprawde lubie swoj nowy dom. Napraaawde kocham okolice. Niestety, kupujac gotowy budynek, trzeba sie liczyc z kompromisami. My mielismy kilka punktow, ktore w domu MUSIALY byc. Reszta byla opcjonalna. Niestety na liscie "musow" nie bylo garazu na tym samym poziomie co reszta domu. ;) Na codzien nie jest to bardzo uciazliwe, ale kiedy w sobote zaparkowalam auto, otworzylam bagaznik (a ten mam duuuzy) wypelniony szczelnie cotygodniowymi zakupami i stwierdzilam, ze nie ma kto mi pomoc wtaszczyc to na gore, nie mialam zbyt wesolej miny. ;)
Wkoncu jednak przytargalam wszystko do kuchni. Zostalo mi poltorej godziny zanim musialam znow wyruszac, zeby odebrac dzieci. Rozpakowalam zakupy, wstawilam pranie, rozladowalam i zaladowalam zmywarke i zostalo mi niecale pol godziny. A! Zrobilam tez czystki w szufladach biurka Bi oraz innych kupkach pocietego papieru, tektury i innych smieci, ktore moje dzieciaki juz od dawna ignoruja, ale na probe wyrzucenia nagle okazuje sie, ze sa to skarby i sie z nimi nie rozstana. ;)
W kazdym razie, 20 minut pokrecilam sie zerkajac co chwila na zegarek, po czym pojechalam po Potworki. I rano i w poludnie wybralam wyjazd duzo wczesniej i slusznie, bo to co sie dzieje na parkingu pod polska szkola to jest cyrk w najczystszej postaci. Ludzie parkujacy jak chca, gdzie chca, trabiacy na siebie i machajacy z irytacja rekoma... A miedzy krazacymi autami, ludzie maszerujacy raznie po parkingu, bo przeciez chodnik jest dla mieczakow. :/ Po poludniu zas okazalo sie, ze na boisku po drugiej stronie ulicy odbywa sie mecz, w zwiazku z czym parking zajety byl przez graczy oraz kibicow. Dla rodzicow polskiej szkoly zabraklo praktycznie miejsc. Ja zaparkowalam z polowa auta na trawniku wzdluz drogi i modlilam sie, zeby nie dostac mandatu. ;)
Poza tym, Bi ma juz pierwsze zadanie domowe z polskiej szkoly... Ech... Jak zawsze nadchodzil piatek i cieszylam sie, ze mozna glebiej odetchnac, to teraz w piatki bede musiala zaganiac Potwory do odrabiania lekcji na sobote. Zalamka... :/
A tak w ogole, to nie napisalam chyba, ze Nik jest w klasie 0C, a Bi w 1A? Niby nic specjalnego, ot przypisana klasa, ale dla mnie to bardzo sentymentalne, bo brzmi jak w Polsce! ;)
Po trzecie, w hamerykanskiej szkole Bi ma problemy... Jak zawsze na poczatku roku zreszta... Wlasciwie trudno powiedziec z czym dokladnie. Juz drugi raz mialam (nie)przyjemnosc otrzymac telefon od jej nauczycielki, ze Bi placze i nie da sie od niej dowiedziec dlaczego. Za pierwszym razem nie chciala wchodzic do klasy i tu pomoglo pozwolenie jej na wziecie maskotki (normalnie dzieciom nie wolno przynosic zabawek). Teraz jednak podobno Bi nosi maskotke wszedzie, bawi sie nia, kiedy powinna pracowac nad zadaniem, a i tak poplakuje bez powodu. Nauczycielce Bi mowi, ze teskni za mama, mi zas probowala sprzedac bajeczke, ze miala cos zrobic, ale nie wiedziala co, a nie wolno im sie ani pytac ani podnosic reki. Troche dziwne mi sie to wydalo, wiec wspomnialam, ze napisze do jej pani. Tu Starsza szybko sie wycofala z zeznania i oznajmila, ze ona wlasciwie to juz dokladnie nie pamieta co sie stalo. ;) Wedlug mnie Bi nadal po prostu nie przywykla do nowej, szkolnej rutyny. Ma nowa wychowawczynie, w wiekszosci nowe dzieci, nagle zaczely sie lekcje skrzypiec, plywanie oraz polska szkola. W dodatku wyjechali dziadkowie. Mysle, ze to wszystko skumulowalo sie naraz i Bi sobie emocjonalnie z tym nie radzi. Przynajmniej takie mam zdanie JA. Z Bi ma porozmawiac social worker i zobaczyc, czy uda jej sie jakos pomoc... Nie wiem kto to jest w szkole w Polsce - pedagog? Psycholog? W kazdym razie uwazam, ze Starsza potrzebuje po prostu czasu, zeby od nowa wsiaknac w nowa rzeczywistosc, a jej wychowawczyni jest przewrazliwiona i nadgorliwa. Rozumiem ja jednak poniekad, bowiem ma w klasie 20 dzieci, a Bi zapewne nie jest jedyna, ktora sprawia problemy. ;)
I to, Moi Panstwo, wszystko, co sie dzieje. Pogoda sie spiep**yla, lato sobie poszlo i w niedziele bylo tak zimno, ze nie chcialo sie nosa z domu wysciubiac. Poniedzialek oraz wtorek nie byly lepsze. We wtorek dodatkowo lalo jak z cebra, wiec poraz pierwszy wyciagnelam jesienne kurtki. Pod koniec wrzesnia to troche wczesnie... Mielismy mokra, dluga i zimna wiosne w tym roku. Mam nadzieje, ze teraz nie szykuje nam sie wczesna, zimna i mokra jesien... :/
Skoro nie ma o czym pisac, to moze wspomne co nieco o odlocie tesciow. Dzisiaj minely w koncu 3 tygodnie od ich wyjazdu, a ja wspomnialam tylko przelotem, ze wybyli. ;)
Przyznaje, ze zanim przylecieli, myslalam o trzech wspolnych miesiacach z niechecia,. Pocieszalam sie tylko, ze to wszystko dla Potworkow, zeby mieli luzne, przyjemne wakacje, a przy okazji zblizyli sie do dziadkow, ktorych nie widzieli ponad 3 lata i podszkolili jezyk polski. Kiedy jednak przylecieli, wpasowali sie w nasza rodzine tak szybko i plynnie, ze niemal nie odczulam ich obecnosci. Poprzednim razem byli zima oraz wczesna wiosna, ktore w dodatku okazaly sie bardzo mrozne i sniezne. W dawnym malenkim domku, mialam wrazenie, ze siedzimy jeden drugiemu na glowie. Tym razem, w niemal dwa razy wiekszym domu, cala nasza szostka jakos tak sie rozproszyla, ze zupelnie nie bylo czuc dwoch dodatkowych osob. Lato rowniez pomagalo, bo jesli tylko upal i wilgoc nie osiagaly krytycznych wartosci, spedzalismy mnostwo czasu na zewnatrz. Moj tesc ogladal wszystkie mozliwe wiadomosci, ale cale szczescie telewizor umiescilismy w bawialni dzieci na najnizszym poziomie (czyt. piwnicy :D). Oddanie tesciom naszej sypialni z lazienka (choc bolesne ;P) takze przyczynilo sie do poczucia prywatnosci, bo wieczorami chodzili na gore i przed snem siedzieli sobie cichutko, czytajac oraz rozwiazujac krzyzowki. Nawet do lazienki nie musieli wychodzic. ;) Czesto wiec po godzinie 19 juz ich nie widywalismy.
I sama nie wiem czy to wszystko co wymienilam, czy poczucie uplywajacego czasu sprawilo, ze w ogole mi tescie nie wadzili? Im jestem starsza, tym szybciej dla mnie ten czas pedzi, tym mocniejsze mam poczucie przemijania... Moj tesc bardzo dobrze sie trzyma, ale ma juz 79 lat. Kto wie czy jeszcze kiedys nas z tesciowa odwiedza? Czy w ogole jeszcze zobaczymy sie na zywo, bo wiadomo jak to jest z naszymi wizytami w Polsce? To przerazajace, kiedy o tym pomysle, ale niestety bardzo rzeczywiste... Dlatego, oprocz drobnych irytacji tu i owdzie, dla mnie mogli posiedziec u nas jeszcze kolejne pol roku. ;)
I tylko Potworki najwyrazniej "cierpialy" z powodu braku prywatnosci, bo jak tylko tescie wyjechali, Nik czym predzej wyniosl sie z pokoju Bi do wlasnego. :)
Tylko jedna rozmowa, a w zasadzie komentarz tescia podniosla mi cisnienie i to pechowo na sam koniec tej calkiem przyjemnej wizyty. Akurat rozpoczal sie rok szkolny i biegalam jak kot z pecherzem na spotkania zapoznawcze oraz organizacyjne, do polskiej szkoly, do amerykanskiej, ogarnialam dokumenty do wypelnienia oraz oplaty do zaplacenia. Przez kilka dni wpadalam do domu z pracy, gdzie mialam tylko czas cos zjesc i sie przebrac, po czym musialam gdzies jechac cos zalatwic. Na dodatek Bi, jak pisalam wczesniej, od pierwszego dnia przynosila zadania domowe, przy czym odzwyczajona, buntowala sie, plakala i wrzeszczala przy nich, a wiec sila rzeczy ja rowniez chodzilam podminowana. I ktoregos pieknego dnia, miedzy praca a jazda na jakies spotkanie, klapnelam na chwile na tarasie i mruknelam w sumie sama do siebie, ale ze siedzieli tam tescie, to czesciowo i do nich:
"Ech, poczatek roku... W takie dni mialabym ochote wziac urlop z pracy, zeby to wszystko ogarnac..."
Tesciowa spojrzala ze wspolczuciem. Zapewne rozumie moj bol, bo w ich domu wszystkie sprawy zwiazane z edukacja chlopcow rowniez spadaly wylacznie na jej barki... Moj tesc za to nadymal sie niczym indor, po czym wypalil:
"A Ola [imie na potrzeby bloga] na czworo dzieci i daje rade! No, najmlodsza jeszcze do szkoly nie chodzi, ale mimo wszystko!"
"Ola" to moja szwagierka, zona najmlodszego brata M. - az wstyd, ze dwoch braci moze sie TAK roznic...
Ubodl mnie ten komentarz. Nie to, ze wszedl mi na ambicje. ;) Najbardziej poczulam zazenowanie, ze ktos porownuje mnie do takiej Olki. Nie zrozumcie mnie zle, nie jestem zarozumiala, wrecz przeciwnie, moja samoocena jest raczej slaba, ale Olka?! Po pierwsze, Ola nie pracuje zawodowo. Nigdy nie pracowala. Nie chce urazic tutaj niepracujacych zawodowo mam, bo nie w tym rzecz. Nie mam nic do matek poswiecajacych cale swoje zycie na wychowanie dzieci. Jesli ktos swiadomie odstawia na dalszy tor kariere, w imie wyzszego celu zapewnienia dzieciom stabilnego dziecinstwa u boku mamy, moge tylko takie osoby podziwiac. Olka jednak i jej maz, zrobili sobie z posiadania licznej rodziny sposob na zycie. Zadne nie ma wyksztalcenia wyzszego niz podstawowe. Jego za slabe wyniki oraz wagary wywalili najpierw z technikum, potem z zawodowki (!). Duzo mlodszy od dwoch starszych braci, ukochany i rozpieszczony, mieszkal z rodzicami imajac sie dorywczych, sezonowych prac. Czas wolny spedzal ze swoja dziewczyna - wlasnie Ola. Spedzanie czasu szybko zaowocowalo - ciaza. ;) Ona miala wowczas 17 lat, on niecale 19. No coz, bywa. Rodzice z obu stron pomagali, dokladali sie finansowo i jakos to szlo. Ola juz do szkoly nie wrocila. Jesli jednak myslicie, ze nieplanowana ciaza cos Mlodych nauczyla (np. zakladania gumki) jestescie w bledzie. Nie minal rok od narodzin ich pierwszej coreczki, a Ola znow byla w ciazy! Z dwojka dzieci, bez slubu, nadal mieszkala u swoich rodzicow, a on pomieszkiwal troche u swoich, troche z nia. Minely 3 lata. Ola oddala mlodsza do przedszkola i zaczela wieczorowe liceum, zeby chociaz mature zrobic. Nie zdazyla, bo... znow zaszla w ciaze. ;) Teraz juz z trojgiem dzieci, Mlodzi pod presja rodzicow w koncu wzieli slub, ale nadal mieszkali glownie osobno. Rodzice co prawda pomagali, ale on nadal pracowal tylko dorywczo, opieka spoleczna dawala jakies grosze i w Polsce ciezko bylo im zwiazac koniec z koncem. Wyjechali do Anglii, gdzie od wielu juz lat rezyduje sredni brat M. Myslicie, ze zaczeli tam normalne zycie, zeby sie odkuc finansowo? A gdzie tam! Zyja glownie z angielskiego socjalu, ktory placi im za mieszkanie oraz czesc rachunkow. Olka nie pracuje, on pracuje tylko minimalna ilosc godzin. Po kilku latach, kiedy ich najmlodszy mial zaczac szkole, Ola zaczela przebakiwac o znalezieniu jakiejs pracy na pol etatu. Jej maz zgasil ja natychmiast: "No pewnie, zeby nam dofinansowanie zabrali!". Zamiast wrocic do pracy, Ola... zaszla w kolejna ciaze! Zazdroszcze im plodnosci, ale mimo, ze jest w sumie sympatyczna dziewczyna, wspolczuje jej (a moze bardziej jemu) leserstwa, swiatopogladu i ograniczenia umyslowego... :/ Co lepsze (gorsze?) Olka jest nadal przed 30-stka. Jak tak dalej pojdzie, to do 40-stki dorobia sie kolejnej trojki...
Majac teraz przed soba historie mojej szwagierki, dziwi sie ktos jeszcze, ze wkurzylo mnie porownanie tescia?! Z kim jak z kim, ale z Olka?! Po jednej stronie ja, ktora ukonczylam studia w Polsce, ukonczylam kolejne w Stanach, pracuje zawodowo (i w koncu niezle zarabiam), a oprocz tego staram sie jak moge najlepiej ogarniac dom oraz dzieci. Po drugiej stronie zas, osoba bez ambicji ani wyksztalcenia, ktora jedyne co potrafi to rodzic kolejne dzieci?! Jesli to wszystko co ona umie, to lepiej, zeby rzeczywiscie to ogarniala i ogarniala dobrze, bo inaczej jej zycie rodzinne mozna by przyrownac do czystej patologii. :/
Dobra, troche mi ulzylo. :D
Obsmarowywania rodzinki ciag dalszy. ;)
Wspomnialam chyba, ze wraz z tesciami, do Polski wracala na stale ciotka M., a siostra mojego tescia? Po niemal 13 latach! Specjalnie zdecydowala sie wrocic teraz, twierdzac, ze z tesciami bedzie jej razniej i przyznajac, ze sama odkladalaby zapewne powrot przez wiele lat. Do konca nie dowierzalismy, ze wyjedzie, a i ona sama wypytywala tesciow oraz swoje siostry (z jedna mieszka w Polsce - dwie stare panny) czy powinna moze przesunac powrot o jeszcze rok - dwa. W koncu jednak wyleciala. Przy okazji wysepila od tesciow jedna walizke, bo mimo paczek wysylanych masowo do Polski od pol roku, nadal nie mogla sie spakowac. Biedni tescie zostawili u nas mnostwo rzeczy, jakies kosmetyki, jakies reczniki, bo musieli upchnac sie nagle w jedna walizke. :/
Przez te wszystkie lata, z ciotka ukladalo nam sie roznie. Widywalismy sie na wszystkie swieta oraz urodziny dzieci. Zostala chrzestna Kokusia, bowiem nie mielismy po prostu tutaj innej rodziny. Poza jednak tymi kilkoma wydarzeniami w roku, wlasciwie sie nie widywalismy. Bywalo, ze jesli M. nie zadzwonil spytac czy zyje i wszystko ok, nie odzywala sie przez kilka miesiecy. Njczesciej przypominala sobie o nas, kiedy czegos potrzebowala. ;) Osobiscie srednio ja lubilam (zapewne z wzajemnoscia), bo ciotka byla z rodzaju niemozliwych pedantek i tych, co to sa nieomylne. Do dzis pamietam sytuacje po narodzinach Bi. Chodzilismy z M. niedospani i glodni, bo Starsza byla niemowleciem nieodkladalnym. Bez rodziny na miejscu, marzylam, zeby ktos przejal ode mnie choc na chwile ryczace dziecko, albo zeby przywiozl mi obiad, bo nawet nie mielismy sil gotowac. A ciocia? Zamiast spytac czego nam potrzeba, co jakis czas ponawiala propozycje... posprzatania nam w domu! :D A mi wtedy akurat zwisalo i powiewalo, ze koty kurzu lataly pod meblami! Moim zyciowym priotetem bylo wtedy zjesc cos w miare pozywnego, bo przeciez karmilam piersia i sie zdrzemnac. Ostatnia rzecza, na jaka mialam ochote, bylo zeby ktos kolo mnie latal z odkurzaczem... :/
Jesli ciotki posluchac, to wszyscy naokolo to swinie, pijaki oraz falszywcy, tylko ona jest swieta. Do kosciola biegala niemal codziennie i dokarmiala tuzin bezdomnych kotow. Zima rozkladala im na murku gazety (zeby im dupki nie marzly kiedy czekaja na jedzenie), a swojego faceta przymuszala do budowy na podworku "szalasow" dla tych kotow i za pomoca przedluzacza ciagniecia do nich ogrzewania (ze to z dymem nie poszlo...). Ech, przynajmniej mozna sie bylo posmiac. ;) Ta milosniczka zwierzat, ktora fukala na nas, ze nie powinnismy miec zwierzat, kiedy tylko burknelismy w jej obecnosci na Maje, wyrazala sie jednak jak najgorzej o ludziach, nawet o swoich "znajomych". Nas tez zapewne obsmarowywala za naszymi plecami. ;)
Nie bylo wiec miedzy nia a mna i M. zbytniej zazylosci. Na dobre skonczyla sie rok temu, kiedy poproszona o opieke nad Maja, ciotka oswiadczyla, ze albo zbudujemy naszemu psu taka klatke jaka ona sobie umyslila, albo sie nim nie zajmie. Osobiscie bardzo urazila mnie (choc pewnie nawet nie zdaje sobie z rego sprawy) na Wielkanoc, kiedy tonem nie znoszacym sprzeciwu i nie patrzac nam w oczy oswiadczyla, ze, uwaga - powinnismy miec wiecej dzieci! A rozmowa nawet nie krecila sie wokol tego tematu! Ot, wypalila znienacka i bez ostrzezenia. Oczywiscie ciotka nie wie nic o moim poronieniu, chociaz jej to wcale nie usprawiedliwia. Mnie zamurowalo, M. probowal obrocic to w zart, a ona dalej w zaparte, ze rodzina jest najwazniejsza i najwspanialej jest jak dzieci pojawia sie cala gromadka. I mowila to takim tonem, wpatrzona w obrus na stole, jak gdyby dusila to w sobie od dlugiego czasu, a teraz nie wytrzymala i musiala to w koncu powiedziec. Ugryzlam sie wtedy w jezyk zanim wypalilam, ze ja jej - bezdzietnej starej pannie nie wlaze z buciorami w majtki i macice. Teraz zaluje, ze nic nie powiedzialam, ale stracilam wtedy dla niej resztke jakiejkolwiek sympatii. A gwozdziem do trumny bylo zapewne, kiedy tego lata przyjechala urzadzic sobie u NAS grilla, a my nie wykazalismy odpowiedniego entuzjazmu. :D Potem jednak spotkalismy sie kilka razy, bylo przyjecie pozegnalne i wszystko wydawalo sie byc w normie.
Jej zachowanie na sam koniec zszokowalo wiec nawet tesciow, a ciotka pokazala swoja prawdziwa twarz. Tesciowie skwitowali ja jednym slowem: "dziwaczka!".
M. mial zawiezc swoich rodzicow na lotnisko. Nie wiadomo juz kto komu co obiecywal, ale z rozmowy z tesciami wyszlo nagle, ze ciotka tez z nimi jedzie. M. zdziwiony, ze jak to, jego nikt (w domysle: ciotunia) nie pyta o zdanie? Nie bylo mnie w domu, ale ponoc wywolal wielka awanture, bo tesc sie obruszyl, ze to przeciez jego siostra i jak to M. jej nie wezmie?! M. zas tlumaczyl, ze pewnie, ze wezmie, chodzi tylko o zwykl fakt, zeby zapytala, zagadnela, a nie traktowala to jako oczywista oczywistosc! I wiecie, ze ona do konca ani nie spytala czy moglaby z M. pojechac, ani po fakcie nie podziekowala za podwiezienie?! Jej facet spytal czy moze sie z nimi zabrac, bo chcial sie ze wszystkimi pozegnac na lotnisku, a ona nie potrafila? Najwyrazniej uwaza, ze jej sie wszystko nalezy! :/
To jednak pikus. Lot mieli o 22 wieczorem, a jak na zlosc tego dnia spieprzyla sie pogoda, wiec planowany wyjazd byl o 16, zeby na spokojnie dojechac do Nowego Jorku, nawet gdyby po drodze trafily sie korki. Ciotce jednak tesciowie powiedzieli zeby przyjechala o 15, bo jeszcze chcieli cos tam poprzekladac w walizkach (ciotunia wiozla 3 laptopy!) i podzielic sie przewozonymi przez ciotke pieniedzmi, zeby w razie czego uniknela placenia cla. Kiedy przyjechalam o 15:30 do domu, tesc chodzil nerwowo od okna do okna. Okazalo sie, ze przed chwila do ciotki dzwonil, a ta rzucila tylko, ze "Juz wyjezdzamy!" i sie rozlaczyla. Tesc, ktory nienawidzi sie spozniac chocby o minute, fuczal tylko, ze tak sie nie robi, ze o 15 miala tu byc, a ona pol godziny pozniej mowi, ze wlasnie wyjezdza?! Pamietajac 1.5-godzinne spoznienia ciotki na Wigilie, parsknelam, ze jak mowi, ze wyjezdza, to pewnie akurat wchodzi pod prysznic, czym chyba pogorszylam jeszcze sprawe. ;)
W kazdym razie wybila godzina 16, a ciotki nie ma. Mija 5, 10, 15, 20 minut. No nie ma. Telefon wylaczony, od razu przelacza sie na poczte glosowa. Tesciowie nerwowi bo daleka przed nimi droga, a tu leje i grzmi... W koncu uznali, ze dla ciotki nie spoznia sie na samolot, ze kto ja wie, moze w ostatniej chili zdecydowala, ze zostaje? M. przelozyl walizki z wiekszego auta do mniejszego (bo nagle jechalo troje osob zamiast pieciu), wysciskalismy sie, pozegnalismy, poplakalismy i pojechali.
Nie mija 10 minut, jestem w jadalni, a Bi wola: "O, ciocia J. przyjechala!" Slysze glos ciotki: "Pojechali?". "Pojechali" - odpowiada moje dziecko. "To papa kochani!" - wola ciotunia. W tym momencie dochodze do tarasowych drzwi. "Pojechali?" - pyta z kolei mnie. "No pojechali..." - dukam niepewnie, bo ciezko mi powiedziec komus, ze wlasnie uciekl mu transport na lotnisko. "No to trzymajcie sie!" - powtarza ciotka i odwraca sie na piecie, zeby zejsc z tarasu! Przyznaje, ze mnie zamurowalo! Po 13 latach wspolnych spotkan i swiat, ona tak po prostu sie odwraca, bez zadnego pozegnania, bo to "trzymajcie sie" to mozna powiedziec znajomej napotkanej w sklepie! Ba! Ja ze znajomymi zawsze wymieniam jakis uscisk i dobre zyczenia... Szok! I jak moge zrozumiem, ze pozegnanie ze mna moze miec w doopie, to co z dziecmi? Dla nich zawsze byla mila, szczegolnie dla Bi. Nik to jej chrzesniak. Zna oboje od urodzenia. A potem wyjezdza na stale do Polski nawet ich nie usciskawszy?!
No ale nie bede za nia gonic, szczegolnie, ze leje jak z cebra. Ide do telefonu, zeby wyslac M. wiadomosc, ze ciotka jednak dojechala, po poltorej godzinie. ;) Odruchowo zerkam przez okno, a tam... auto M.! Wrocil! Okazalo sie, ze na pobliskim skrzyzowaniu sie mineli i mimo ulewy, moj maz rozpoznal auto faceta ciotuni. Postanowil nie byc swinia i wrocic. Przez okno widze jak tesc cos krzyczy i gestykuluje - podobno ciotka dostala niezla zjebke. ;)
Schodze wiec z dzieciakami do garazu, gdzie M. znow przeklada torby z mniejszego auta do wiekszego. ;) Smieje sie do cioteczki: "No tym razem to sie cioci naprawde upieklo!". Ona na to takim na wpol obrazonym, na wpol zalosnym tonem: "Cos sie wydarzylo!". Troche mi sie glupio zrobilo, bo kto wie? Moze spieszac sie skrecila kostke na schodach? Moze jej facet blagal ja na kolanach, zeby go nie zostawiala?
W drodze powrotnej z lotniska M. dowiedzial sie jednak od jej faceta CO sie wydarzylo. Ciotka, taka swietojebliwa, nigdy nie przyzna sie, ze gdzies mogla zawalic. Otoz, ona jeszcze caly dzien pakowala ostatnie paczki do Polski! Jej facet mial w swoim bagazniku przynajmniej 10 pudel! Co wiecej, mimo, ze juz byli spoznieni, ona chciala jeszcze zajechac do polskiej agencji, zeby je wyslac!!! Szkoda, ze tego nie zrobila, bo wiem, ze w tych agencjach wyslanie jednej paczki zajmuje 20 minut, a co dopiero kilku! Wtedy, gdyby do nas dojechala, M. bylby juz w polowie drogi na lotnisko i na pewno by po nia nie wrocil! Ale i tak musiala miec niezla mine, kiedy podjechala pod nasz dom, a tu nie ma auta M.! :D Po tylu latach (a wlasciwie calym zyciu, bo ciotka w rodzinie jest juz legenda pod tym wzgledem) spozniania sie na kazda okazje, nalezalaby jej sie porzadna nauczka! ;)
Zegnanie zaczelismy wiec od nowa. Jeszcze raz wysciskalam tesciow, podchodze do ciotki i mowie serdecznym tonem (nie bede na koniec wredna): "Niech ci sie dobrze w tej Polsce wiedzie ciociu!". Robie krok naprzod, w koncu wypadaloby usciskac te stara zolze, nie? A ona mruknela tylko "No tak, tak...". I nic. Zrobilam kolejny krok, stoje tuz przed nia, a ona dalej nic... To i ja sie cofnelam, w koncu na sile jej w objecia nie wezme. ;)
I (znow) pojechali. Co lepsze, ja to ja, w sumie obca jestem, ale M. mowi, ze ciotka nawet z nim - bratankiem sie na lotnisku nie pozegnala! Ze swoim facetem sie dlugo sciskali i szeptali, a do niego zawolala "To narazie M.!" i poszla! Pare minut wczesniej, w ulewe, lecial przez parking do samochodu, zeby przyniesc jej tabletki przewbolowe (swoje), bo ponoc "ze stresu" bolala ja glowa. Mowi, ze gdyby wiedzial, ze chwile pozniej tak go pozegna, pierdzielilby ja i jej glowe. ;)
Az tak sie obrazila za tego grilla? :D
Ciotka to wielka "dama" i za skore zalazila do samego konca i zalazi nadal, tylko teraz swojej siostrze. ;) W samochodzie marudzila, ze jej duszno, w samolocie jej podobno okropnie smierdzialo, na lotnisku w Warszawie chodzili z jednego konca na drugi bo tu jej bylo za zimno, a tam za goraco. Potem zablokowala lazienke na 20 minut. Ona sie pindrzyla, bo w koncu z Hameryki przyleciala i musiala wygladac jak gwiazda, a ludzie sie dobijali... Nawet tesciowie mieli jej serdecznie dosc. A w swoim rodzinnym domu pierwsze co, to zainstalowala dzieciece bramki w przejsciach, zeby pieski siostry nie wchodzily do jej pokoi. Taka milosniczka zwierzat! ;)
Tytulowe powiedzenie juz dawno nie bylo mi tak bliskie w stosunku do pewnych osobnikow. ;)
Ale co tam... Mozliwe, ze cioteczki juz nigdy w zyciu nie ujrze, bo nawet bedac w Polsce nie widze potrzeby, zeby ja odwiedzac. M. tez. Nie po tak "cieplym" pozegnaniu... ;)
Koncze wiec opowiesci o rodzinnych zgrzytach i wrzucam zdjecie. Pamietacie fote kierownicy ze znaczkiem Batman'a? Okazuje sie, ze auto ma tez odpowiednia tablice rejestracyjna:
Bardzo jestem ciekawa, ktora laska z naszego budynku jest owa Batmanica? ;)
A na koniec, poniewaz post byl bardzo nie-Potworkowy, wrzucam zdjecie - swiezynke z dzis. ;)
I nawet psiur sie zalapal! Zdyszany po polgodzinnym, niezmordowanym przynoszeniu rzuconej pileczki. ;) Temperatura dzis dobila "az" do 21 stopni! A jutro 15 i ulewny deszcz... Gdzie moje upaly?! :(
Potworki pozdrawiaja! ;)